Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36934
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    224

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Naukowcy z Uniwersytetu Oksfordzkiego, Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi, Uniwersytetu Harvarda, Uniwersytetu Łódzkiego, japońskiego RIKEN, fińskiego Uniwersytetu w Oulu i 20 innych instytucji naukowych, opublikowali wyniki największych na świecie badań nad genetycznymi podstawami endometriozy. W ich trakcie przeanalizowali genomy 60 674 kobiet cierpiących na endometriozę oraz 701 926 pań, których ta choroba nie dotknęła. Badania dostarczyły przekonujących dowodów na istnienie wspólnych podstaw genetycznych dla endometriozy i innych rodzajów bólu pozornie z nią nie związanych, w tym z migrenami, bólem pleców i rozsianymi po różnych częściach ciała. Okazało się również, że istnieje różnica w podstawach genetycznych pomiędzy endometriozą dotykającą jajników a przypadkami, gdy choroba manifestuje się w inny sposób. Odkrycie może otworzyć drogę do zaprojektowania leków uwzględniających różne typy endometriozy oraz do zmian sposobu leczenia bólu w endometriozie. Endometrioza ma zgubny wpływ na jakość życia dotkniętych nią kobiet. Szacuje się, że cierpi na nią 5–10 procent (190 milionów) pań w wieku reprodukcyjnym. Choroba, w wyniku której komórki wyściółki macicy (endometrium), rozprzestrzeniają się poza macicę, powoduje ciągłe silne bóle, chroniczny stan zapalny, bezpłodność, chroniczne zmęczenie, depresję. Endometrium może pojawić się w wielu niespodziewanych miejscach – chociażby na jelitach, pęcherzu, nerkach – powodując niezwykle silne bóle i powoli uszkadzając zaatakowane organy. Sytuację kobiet pogarsza fakt, że endometrioza jest bardzo późno diagnozowana (średnio 8 lat od pojawienia się pierwszych objawów), a jedyną pewną metodą diagnozy jest przeprowadzenie zabiegu chirurgicznego. Obecnie nie istnieje żaden sposób leczenia endometriozy. Kobiety na nią cierpiące czekają wielokrotne zabiegi chirurgiczne oraz leczenie hormonalne z jego licznymi skutkami ubocznymi. Niewiele też wiadomo o przyczynach endometriozy. Istnieją jednak przesłanki wskazujące, że pewną rolę odgrywają tutaj czynniki genetyczne. Dlatego też międzynarodowy zespół naukowy postanowił przyjrzeć się tej kwestii. Uczeni zidentyfikowali w genomie 42 miejsca, w których mogą pojawiać się wersje genów zwiększające ryzyko wystąpienia endometriozy. Łącząc te warianty z profilami molekuł występujących w endometrium i we krwi, zidentyfikowali cały liczne geny, które mogą brać udział w rozwoju choroby. Dzięki tej wiedzy można będzie zacząć prace nad lekami dostosowanymi do podtypu choroby. Okazało się na przykład, że warianty niektórych genów są silniej powiązane z endometriozą jajników niż z jej rozprzestrzenianiem się w miednicy. Przede wszystkim zaś zauważyli, że wiele genów związanych z endometriozą ma też związek z odczuwaniem bólu. Okazało się, że istnieją podobieństwa genetyczne pomiędzy endometriozą a wieloma rodzajami chronicznego bólu. Być może uda się tę wiedzę wykorzystać do opracowania niehormonalnych leków zwalczających ból w endometriozie lub też przystosować obecnie istniejące metody leczenia bólu dla kobiet z endometriozą. Endometrioza jest obecnie uznawana za jeden z głównych problemów zdrowotnych negatywnie wpływających na życie kobiet. Dzięki wykorzystaniu genomów ponad 60 000 kobiet z endometriozą oraz bezprecedensowej współpracy 25 instytucji naukowych zdobyliśmy olbrzymią ilość informacji na temat genetycznych podstaw endometriozy. Pozwoli to na opracowanie nowych metod leczenia, z korzyścią dla milionów kobiet na całym świecie, mówi profesor Krina Zondervan z Endometriosis CaRe Centre na Uniwersytecie Oksfordzkim. Artykuł The genetic basis of endometriosis and comorbidity with other pain and inflammatory conditions został opublikowany w najnowszym numerze Nature Genetics. « powrót do artykułu
  2. Choroby układu krążenia są przyczyną około 1/3 zgonów kobiet na całym świecie. Wiemy, że diety odgrywa kluczową rolę w zachowaniu odpowiedniego stanu zdrowia, jednak niewiele badań dotyczących diety jest przeprowadzanych z uwzględnieniem płci osób badanych. Grupa naukowców dokonała metaanalizy już opublikowanych badań właśnie pod kątem płci. Z początkowej puli 190 artykułów naukowych wybrano 16 opublikowanych w latach 2003–2021. Opisywały one studia prowadzone głównie w USA i Europie, w których wzięło udział łącznie 700 000 pełnoletnich kobiet, a stan ich układu krążenia był monitorowany średnio przez 12,5 roku. Wyniki analizy sugerują, że przestrzeganie diety śródziemnomorskiej powiązane jest u pań z o 24% mniejszym ryzykiem rozwoju chorób układu krążenia i o 23% mniejszym ryzykiem zgonu z jakiejkolwiek przyczyny. Niższe było też ryzyko udaru, chociaż nie była to różnica statystycznie istotna. Słabością przeprowadzonej analizy jest fakt, że badania były obserwacyjne i opierały się na kwestionariuszach dotyczących diety, które wypełniały same badane. Ponadto w różnych badaniach różnie uwzględniano inne poza dietą czynniki ryzyka. Wiemy jednak, że dieta śródziemnomorska zawiera dużo przeciwutleniaczy, polifenoli, kwasów omega 3 i błonnika oraz jest dobra dla mikrobiomu jelit, a czynniki te mogą wyjaśniać jej pozytywny wpływ na układ krążenia. Do głównych składników diety śródziemnomorskiej należą pełne zboża, warzywa, owoce, orzechy, oliwa z oliwek, umiarkowana ilość owoców morza, umiarkowana do średniej ilość wina, niewielka ilość czerwonego i przetworzonego mięsa, niewiele zwierzęcego tłuszczu i wysoko przetworzonej żywności. « powrót do artykułu
  3. Brytyjscy archeolodzy pracujący w ramach budowy linii szybkiej kolei HS2 zakończyli prace w pobliżu Buckingham, w miejscu, w którym istniał młyn wodny. Zapiski historyczne sugerują, że młyn mógł tam działać przez niemal 900 lat. Jego początki sięgają jeszcze czasów anglosaskich. Buckinghamshire Archeological Society, które na zlecenie HS2 dokonało kwerendy w archiwach, odkryło, że młyn w tym miejscu wymieniony jest w Domesday Book, katastrze gruntowym wykonanym na zlecenie Wilhelma Zdobywcy w 1086 roku. Młyn był częścią anglosaskiej posiadłości, która rozwinęła się po 949 roku przy warownej osadzie w Buckingham. Dysponujemy dowodami, że działalność gospodarcza w tym miejscu była kontynuowana przez średniowiecze, a wzorzec rozwoju infrastruktury wodnej oraz pobliskich mokradeł jest niezmienny co najmniej od roku 1638, a prawdopodobnie od czasów wcześniejszych. Młyn oznaczony jest na mapach z początków XVII wieku i nie był używany po roku 1825, natomiast towarzyszące mu budynki zamieszkiwano do początku XX wieku. Zostały one rozebrane w latach 40. Jeszcze przed rozpoczęciem badań archeologicznych na powierzchni widoczna były cechy charakterystyczne dla młyna, na przykład pozostałości kanału doprowadzającego wodę do napędzania koła wodnego. Badane miejsce ma jednak znacznie dłuższą historię aktywności ludzkiej, niż sięgającą tylko X wieku. Archeolodzy znaleźli tam prehistoryczny okrągły wykop, wewnątrz którego znaleziono mezolityczną głowicę broni obuchowej. Najstarsze znalezione artefakty związane z pracą młyna datowane są na XIII wiek. W czasie wykopalisk natrafiono też na drewnianą strukturę z XVI-XVII wieku, która mogła łączyć koło wodne z resztą mechanizmu młyna. Ostatnia faza rozwoju młyna nastąpiła długo po średniowieczu i pozostawiła po sobie liczne ślady. To na przykład mury wspomnianego już kanału. Ich wysokość oraz szerokość samego kanału wskazują, że przepływała tutaj duża ilość wody. Archeolodzy nie znaleźli natomiast żadnych śladów anglosaskiego młyna wzmiankowanego w Domesday Book. Uważają, że pomimo intensywnego użytkowania tego miejsca przez setki lat jest mało prawdopodobne, by wszelkie anglosaskie ślady zostały zatarte. Dlatego też specjaliści wysunęli hipotezę, że młyn z czasów anglosaskich nie znajdował się w miejscu wykopalisk. « powrót do artykułu
  4. Własne lokum to marzenie każdego z nas. Miejsce, gdzie odpoczywasz po ciężkim dniu w pracy, spotykasz się ze znajomymi i dbasz o swoją rodzinę. Przede wszystkim chcesz się czuć w nim bezpiecznie. W tym celu możesz zamontować monitoring, kupić drzwi antywłamaniowe czy lepsze zamki, jednak jest jeszcze coś, co powinieneś zakupić, a mianowicie dobra polisa ubezpieczeniowa. Przed czym chroni i gdzie ją kupić, by nie przepłacać? Dowiesz się tego z poniższego artykułu. Polisa ubezpieczeniowa nieruchomości – przed czym cię ochroni? Dobra polisa stanowi zabezpieczenie przed ponoszeniem kosztów szkód, jakie powstały w przypadku zdarzeń losowych. Najczęściej obejmuje: Utratę nieruchomości (np. w wyniku pożaru); Powstanie zniszczeń (np. spowodowanych wichurą); Uszkodzenie cudzego mienia (np. wskutek zalania). Oczywiście w zależności od polisy, zakres ten będzie różny. Możesz wykupić rozszerzenie zawierające np. ochronę przed kradzieżą. We wszystkich tych przypadkach, nie będziesz musiał ponosić kosztów z własnej kieszeni. Gdzie szukać dobrej polisy ubezpieczeniowej nieruchomości? Towarzystwa ubezpieczeniowe prześcigają się w tworzeniu coraz to ciekawszych ofert ubezpieczeniowych. Posiadają one różny zakres ochrony oraz cenę. Bardzo często znajdziesz polisy o takim samym lub bardzo podobnym zakresie ochrony, jednak w znacząco różnej cenie. Co zrobić, żeby nie przepłacać? Po prostu porównaj polisę na nieruchomość przy pomocy porównywarki cenowej. Taka opcja sprawia, że nie będziesz musiał chodzić od firmy do firmy, by wybrać najlepszą ofertę. Otrzymasz dokładne porównanie, które umożliwi podjęcie najkorzystniejszej dla Ciebie decyzji. Cały proces może potrwać jedynie kilka minut, a Ty będziesz mógł się czuć bezpiecznie, że w razie potrzeby nie zostaniesz bez pomocy. Ubezpieczenie mieszkania z rynku wtórnego Możesz ubezpieczyć mieszkanie nowe lub z rynku wtórnego. Zanim jednak zdecydujesz się na zakup, musisz sprawdzić stan prawny nieruchomości oraz stan techniczny, zarówno samego lokalu, jak i całego bloku, w którym się on znajduje. Sprawdź, czy mieszkanie nie jest obciążane kredytem oraz czy właściciel nie zalegał z płatnościami, także, jeśli chodzi o media. Ważne jest także, by sprawdzić, czy ktoś jest zameldowany w mieszkaniu. Niezmiernie istotne jest także to, jakie są plany zagospodarowania przestrzennego na przyszłość. Może się okazać, że obecny właściciel pozbywa się mieszkania, gdyż w pobliżu planowane są inwestycje, które mogą być uciążliwe i obniżać wartość nieruchomości. Dopiero gdy wszystko sprawdzisz, możesz przystąpić do niezbędnych procedur, by nabyć mieszkanie na własność. Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej na ten temat, z pomocą przychodzi strona Ubezpieczeniemieszkania.pl (https://www.ubezpieczeniemieszkania.pl/blog/jak-kupic-mieszkanie-z-rynku-wtornego). Znajdziesz tam wszystkie potrzebne informacje na temat zakupu mieszkania z rynku wtórnego. Bez względu na to, na jakie lokum się zdecydujesz, nie zapomnij o zakupie dobrej polisy ubezpieczeniowej. « powrót do artykułu
  5. PIT 2023 możecie Państwo to zrobić za pośrednictwem e–pity.pl, bo program prowadzi krok po kroku. Uniknięcie błędu, nawet przy odliczeniach ulg podatkowych. Jak złożyć zeznanie podatkowe PIT 2023? Początek nowego roku wiążę się z rozliczeniem z fiskusem za 2022 r. Jest to obowiązek każdego podatnika. Rozliczenia PIT: PIT 37, PIT 36, PIT 36l, składacie Państwo osobiście w Urzędzie Skarbowym lub w znacznie prostszy sposób, za pośrednictwem sieci. Wypełnienie i wysłanie PIT 2023 jest łatwe, proste i przyjemne. Od 5 lutego 2023 funkcjonuje usługa Twój e-PIT obejmująca rozliczenia za poprzednie 12 miesięcy. Aby rozliczyć PIT, trzeba przygotować dane na temat wszystkich źródeł przychodów oraz ulg. Jest to niezwykle ważne z uwagi, na wprowadzone zmiany, dotyczące nowych odliczeń dla osób fizycznych. Wybierzcie formę opodatkowania, np.: rozliczenia osobiste, ze współmałżonkiem, osoby samotnie wychowującej dziecko. Wysyłając PIT online, możecie otrzymać zwrot podatku na konto bankowe w ciągu 45 dni. Na stronie e-pity jest aplikacja, która przeprowadzi Was przez cały proces. Pobierzecie też wersję instalacyjną i utworzycie konto dla całej rodziny, rozliczając PIT na komputerze. Po wypełnieniu formularza klikniecie wyślij, a po paru minutach rozliczenie PIT znajdzie się w Urzędzie Skarbowym. Prościej się już nie da. Program PIT umożliwia również sprawdzenie, czy deklaracja została rozliczona przez urząd. W każdej chwili można ustalić na jakim etapie znajduje się zeznanie podatkowe. Rozliczenie PIT a ubezpieczenie zdrowotne Nie musicie Państwo liczyć składek zdrowotnych ręcznie, ponieważ program PIT zrobi to za Was. Jest to bardzo wygodne, bo prawo do odliczenia wpłat w deklaracji podatkowej w 2022 r., dość znacząco się zmienia. Odliczenie składek zdrowotnych jest możliwe przy działalności gospodarczej opodatkowanej na zasadach ogólnych, karcie podatkowej i ryczałcie ewidencjonowanym. Nie rozliczycie wpłat do ZUS, jeśli zostały zwrócone lub zapłaciliście z tytułu umowy o pracę. Odliczane są z działalności wykonywanej osobiście i z działów specjalnych produkcji rolnej. Trzeba jednak wiedzieć, że osoby prowadzące działalność gospodarczą mogą ubezpieczenie zdrowotne zaliczyć do kosztów uzyskania przychodów lub odjąć od dochodu, ale łączna ich wysokość w roku podatkowym, nie przekracza 8700 zł. Jeżeli podatnik rozlicza się ryczałtem od przychodów ewidencjonowanych, odlicza do 50% kwoty opłacanych składek zdrowotnych. Prowadząc firmę opodatkowaną podatkową kartą, obniży podatek jedynie o 19% wpłat na ubezpieczenie. Pracując na etat, w PIT-11 nie wykazuje się składki, by przypadkiem osoba zatrudniona odliczyła wpłatę. Składka jest bowiem obciążeniem dla pracodawcy, który zaliczy ją do kosztów firmy, jako część wynagrodzenia brutto pracownika. [obraz_1] Podatek PIT – ulgi Rozlicz PIT w e pit, a Urząd Skarbowy wcześniej przeleje zwrot nadpłaconej kwoty. Z podatku PIT można odliczyć następujące ulgi: Ulga dla rodzin wielodzietnych – dotyczy podatników wychowujących przynajmniej czwórkę dzieci. Zwolnienie w podatku dochodowym przysługuje do 85.528 zł rocznie. Ulga na zabytek – wydatki dotyczą zakupu i odnowy zabytków. Ulga jest przeznaczona dla podatników rozliczających się liniowo, na zasadach ogólnych oraz ryczałtem. Skorzystają z niej również osoby nieprowadzące działalności gospodarczej, składające: PIT-37, PIT-36, PIT-36L, PIT-28. Ulga na ekspansję – dotyczy podatników opodatkowanych liniowo lub według skali podatkowej, prowadzących pozarolniczą działalność gospodarczą. Odliczają od podstawy podatku poniesione wydatki na zwiększenie sprzedaży produktów, ale nie więcej niż 1 mln w roku podatkowym. Ulga na robotyzację – odliczenia od dochodu dokonają przedsiębiorcy rozliczający się liniowo lub według skali podatkowej, którzy ponieśli koszty na zakup nowych maszyn, urządzeń, robotów, oprogramowania oraz wartości niematerialnych i prawnych. Podatnicy mogą odliczyć także inne ulgi jak: na powrót i przeniesienie rezydencji podatkowej do naszego kraju; składkę na związki zawodowe, terminal płatniczy, sponsoringową na działalność sportową i kulturalną; produkcyjną, na lokowanie środków, czyli inwestycyjną. Jeśli złożyliście Państwo PIT i nie uwzględniliście ulgi, możecie dokonać korekty w programie komputerowym. Podatek dochodowy do urzędu skarbowego W deklaracji za rok 2022 uwzględniacie Państwo kwotę wolną od podatku, ale tylko składając PIT-36 lub PIT-37. Możecie obliczyć w programie podatek z właściwą kwotą, w sposób automatyczny. Ręczne wyliczenie zawsze stanowi mały problem i łatwo popełnić błąd. Sprawdzicie też wysokość ulg i odliczeń. Zastosowanie kwoty obniżającej podatek, nie ogranicza prawa skorzystania z ulgi podatkowej w postaci: opłaconych składek w ZUS, w krajach UE, EOG oraz Konfederacji Szwajcarskiej, jak i darowizn. Odliczeniu podlegają wydatki: na zakup laptopów i tabletów; cele kultu religijnego, edukacji zawodowej, charytatywne i na walkę z COVID oraz oddawanie krwi i jej składników. Ulgi obejmują także: odliczenia z tytułu korzystania z Internetu, wydatki na cele rehabilitacyjne, termomodernizacyjne, IKZE i na działalność badawczo – rozwojową. « powrót do artykułu
  6. Choć widuje się już bociany białe (Ciconia ciconia) na gniazdach, nie ma pewności, czy to osobniki, które wróciły do Polski, czy też takie, które u nas zimowały. Jak podkreślono w komunikacie Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu (UPP), analiza sygnałów z nadajników nie pozostawia złudzeń, jest spore opóźnienie w terminie wędrówki. Prof. Piotr Tryjanowski z Katedry Zoologii UPP wyjaśnia, że identyfikację ptaka zajmującego gniazdo ułatwia obrączka ornitologiczna. Najlepiej jednak, gdy bocian ma założony nadajnik GPS/GSM. W tym drugim przypadku nie musimy ptaka widzieć w gnieździe, bo sygnał o jego obecności dociera poprzez satelity. Analiza sygnałów z nadajników GPS/GSM zakładanych przez grupę Silesiana (trafiły już one do ponad 120 osobników) wykazała, że ptaki mają spore opóźnienie migracji. Przed kilkoma dniami pierwszy bocian pokonał Morze Czerwone i znajduje się w Izraelu. Parę osobników przygotowuje się do wędrówki w Egipcie. Zasadnicza część populacji jest jednak w Czadzie i Sudanie, a największych maruderów należy szukać na północy RPA. Kiedy C. ciconia dotrą do Europy? Trudno stwierdzić, bo potrzebują sporo czasu, by pokonać samą Afrykę... Prof. Tryjanowski, który ostatnio podróżował po południowej Europie - pokonał trasę od Serbii po Polskę - nie zauważył gniazd z bocianami. Cóż, należy uzbroić się w cierpliwość, ale sądząc po tym, jak ptaki zachowują się w Afryce, to będzie to dziwny sezon. Jak zwykle najpierw pojawi się forpoczta, a po niej główna fala (migracja osiągnie szczyt). Może się okazać, że bociany nie zdążą dolecieć ani na św. Józefa (19 marca), kiedy to tradycyjnie ich oczekiwano, ani w pierwszy dzień wiosny (21 marca) i zapewne przyjdzie nam poczekać z obserwacjami bocianów aż do Wielkanocy - przestrzega naukowiec. Jeśli ptaki zmienią szybkość czy trasę wędrówki, specjaliści obiecują, że będą o tym informować. Pod tym adresem można znaleźć mapkę z monitoringiem lotów. « powrót do artykułu
  7. Dla nauki Joseph Dituri z Uniwersytetu Południowej Florydy spędzi pod wodą 100 dni. Naukowiec i emerytowany komandor amerykańskiej marynarki wojennej prowadzi badania nad reakcjami organizmu na długotrwałą ekspozycję na wysokie ciśnienie, uczy studentów inżynierii biomedycznej online, a przy okazji stara się pobić rekord świata. Od 1 marca Dituri, który w internecie posługuje się przydomkiem Dr Deep Sea, mieszka w habitacie o powierzchni ok. 9 m2 (Jules' Undersea Lodge). Jego lokum znajduje się na głębokości 9 m. Zespół medyczny dokumentuje stan zdrowia ochotnika. Zgodnie z planem przed, w trakcie i po zakończeniu projektu NEPTUNE 100 naukowiec ma przejść serię testów psychospołecznych, psychologicznych i medycznych, w tym badania krwi, USG i EKG oraz badania komórek macierzystych. Psycholodzy i psychiatrzy udokumentują wpływ przebywania w samotności w ograniczonym środowisku przez dłuższy czas. Studniowa misja obejmuje liczne projekty. Pięćdziesięciopięciolatek będzie np. testować szereg nowych technologii, w tym opracowane przez kolegę narzędzie SI; może ono skanować ludzki organizm pod kątem choroby i określać, czy potrzebny jest jakiś lek. Do Dituriego będą też dołączać inni naukowcy, z którymi podyskutuje o metodach ochrony i odnowy środowiska morskiego (spotkania mają być dostępne na kanale Doktora Deep Sea na YouTube'ie). Specjalista zaprasza też dorosłych i dzieci z opiekunami na dobowe pobyty, podczas których można eksplorować ocean i dowiedzieć się czegoś o procesie naukowym. Dituri chce w ten sposób popularyzować nauki przyrodniczo-techniczno-matematyczne (STEM, od ang. science, technology, engineering, mathematics). Podczas całego pobytu w Jules' Undersea Lodge Habitat Dituri będzie prowadzić eksperymenty z zakresu ludzkiej fizjologii, demonstrować nowe technologie i realizować podwodne badania. Dituri przez 28 lat służył w marynarce wojennej jako nurek saturowany. Po zakończeniu kariery zrobił doktorat i specjalizuje się w urazowych uszkodzeniach mózgu (TBI, z ang. traumatic brain injury). Chce sprawdzić, czy długotrwały pobyt w warunkach podwyższonego ciśnienia można wykorzystać do leczenia zarówno TBI, jak i innych chorób. Jak sam mówi, bardziej niż samo bicie rekordu interesuje go wymiar edukacyjny przedsięwzięcia. Nawet gdybym wytrzymał tylko 60 dni, ale udałoby mi się zachęcić grupę dzieci do eksplorowania środowiska morskiego, odniósłbym zwycięstwo - podkreślił naukowiec w wypowiedzi dla Jacqueline Hale z pisma Keys Weekly. Warto podkreślić, że jeśli wszystko się uda, Dituri pobije dotychczasowy rekord czasu mieszkania pod wodą w celach naukowych. Został on ustanowiony w 2014 r. przez dwoje biologów z Tennessee, którzy spędzili w podwodnym habitacie nieco ponad 73 dni, a konkretnie 73 dni, 2 godziny i 34 minuty. Jessica Fain (wówczas 25-letnia) i Bruce Cantrell (63) również mieszkali w Jules' Undersea Lodge. Przed nimi rekord należał do akwanauty Richarda Presleya, który w 1992 r. w ramach projektu Atlantis spędził w podwodnym hotelu niemal 10 tyg. (69 dni). Był on realizowany przez Marine Resources Development Foundation i NASA i miał symulować izolację doświadczaną przez astronautów w czasie długich misji kosmicznych. Najdłuższym znanym przypadkiem przebywania ludzi pod wodą jest patrol brytyjskiego okrętu HMS Warspite, który na przełomie 1982 i 1983 roku nie wynurzał się przez 111 dni. « powrót do artykułu
  8. Naukowcy uważają, że przodkowie ludzi zaczęli wytwarzać pierwsze kamienne narzędzia już 3,3 milionów lat temu. Dowodem na to mają być znajdowane zgrupowania odłupków, czyli fragmentów celowo odłupanych od kamienia, oraz wygląd tych odłupków. Miały one służyć jako narzędzia do cięcia. Naukowcy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka i Chulalongkorn University w Bangkoku zauważyli jednak, że gdy małpy używają dwóch kamieni do rozbicia orzecha i kamienie uderzą o siebie, może powstać fragment bardzo przypominający odłupek. Spostrzeżenie to oznacza, że przynajmniej część odłupków to fragmenty powstałe przypadkiem. Nie możemy zatem mówić tutaj o celowym wytwarzaniu narzędzi. Nie oznacza to, że wszystko, co uznajemy za najwcześniejsze narzędzia, narzędziami nie jest, ale z pewnością badacze powinni uwzględniać możliwość o przypadkowym pochodzeniu fragmentu skały, o której sądzą, że była narzędziem. Jednym z uczonych, którzy poinformowali o swoim odkryciu na łamach Science Advances jest Tomos Proffitt, który już przed laty informował, że kapucynki przypadkowo tworzą artefakty wyglądające jak odłupki. Tym razem Proffitt i jego koledzy przyglądali się makakom krabożernym w Tajlandii. Małpy rozbijają orzechy za pomocą kamieni, w wyniku czego pozostaje wiele odłupanych fragmentów. Naukowcy porównali te fragmenty ze znaleziskami ze stanowisk archeologicznych w Tanzanii, Kenii i Etiopii uważanymi za odłupki. Okazało się, że to, co pozostało po działalności makaków jest bardzo podobne do znalezisk z Afryki i mogłoby zostać uznane za wczesne narzędzia wykonane ludzką ręką. Gdybyśmy wzięli takie składowisko kawałków skał pozostawione przez makaki i zostawili je gdzieś we wschodniej Afryce, wszyscy uznaliby to za narzędzia wczesnych homininów, mówi prymatolog i archeolog Lydia Lunch z Instytutu Maxa Plancka. Badania te mają daleko idące konsekwencje. Każą bowiem zadać pytanie zarówno o to, kiedy ludzie zaczęli tworzyć pierwsze narzędzia, jak i o to, kiedy zaczęli zasiedlać Amerykę Południową, stwierdziła paleoantropolog Jessica Thompson z Yale University, która nie była zaangażowana w badania. Trzeba tutaj przypomnieć, że niedawno w Brazylii zaobserwowano kapucynki, które uderzały kamieniem o kamień, co skutkowało odłupywaniem się fragmentów. Niektórzy naukowcy zaczęli na tej podstawie kwestionować dowody wskazujące, że ludzie pojawili się w Ameryce Południowej już 50 000 lat temu. Nie wszyscy naukowcy zgadzają się z tym, że nowe badania podważają wioski z wcześniejszych prac. Uważają, że dowodem na wytwarzanie odłupków nie są same odłupki, a rdzenie z których pochodzą lub kamienie, które służyły do uderzania w rdzenie. « powrót do artykułu
  9. Jeśli chcemy lepiej zrozumieć warunki rozwoju, do jakich dzieci mogą być najlepiej przystosowane, powinniśmy przyjrzeć się łowcom-zbieraczom, uważają autorzy artykułu opublikowanego na łamach Journal of Child Psychology and Psychiatry. W końcu, jak przypominają, H. sapiens przez ponad 95% swojej historii był łowcą-zbieraczem. Zdaniem doktorów Nikhila Chudhary'ego i Annie Swanepoel badania nad dziećmi łowców-zbieraczy mogą poprawić warunki, w jakich żyją dzieci w krajach rozwiniętych. Badacze zauważają, że większa intensywność kontaktu bezpośredniego, dotyku, większa sieć osób opiekujących się dzieckiem mogą być korzystne dla rozwiniętych społeczeństw. A dla dziecka korzystne będzie więcej kontaktu z innymi dziećmi oraz bardziej aktywna edukacja w grupach składających się z dzieci w różnym wieku. Dlatego też antropolog ewolucyjny Chaudhary i psychiatra dziecięca Swanepoel wzywają do podjęcia badań nad zdrowiem psychicznym dzieci w społecznościach łowiecko-zbierackich. Uczeni zauważają, że dzieci z takich społeczeństw prowadza zupełnie inny tryb życia niż dzieci z krajów rozwiniętych. Spotykają się też z wieloma wyzwaniami i trudnościami, jakich nie doświadczają ich rówieśnicy z naszej części świata, dlatego też ich dzieciństwa nie należy idealizować. Naukowcy opisali zaobserwowane przez siebie różnice, które mogą znacząco wpływać na dobrostan dzieci. Zauważyli, że dzieci w krajach rozwiniętych mają niewiele kontaktu fizycznego z innymi ludźmi. Na przykład w Bostwanie w plemieniu !Kung dzieci w wieku 10-20 tygodni aż przez 90% dnia mają fizyczny kontakt z innym człowiekiem, a gdy płaczą to w niemal 100% otoczenie reaguje, najczęściej je przytulając i pocieszając. Krzyczenie czy upominanie płaczącego dziecka są tam niezwykle rzadkie. Tak wielkie zwracanie uwagi na dziecko jest możliwe, gdyż bardzo dużą rolę w opiece odgrywają inni ludzie niż rodzice. W wielu społecznościach zbieracko-łowieckich bardzo rozpowszechnione jest allorodzicielstwo, kiedy to osoby inne niż rodzice opiekują się dziećmi. Allorodzice zajmują się nimi przez połowę czasu. Na przykład wśród Efe w DRK dziecko przed osiągnięciem 18 tygodnia życia ma średnio 14 opiekunów dziennie, a opieka nad nim jest przekazywana średnio 8-krotnie w ciągu godziny. Obecnie rodzice mają znacznie mniej pomocy w opiece nad dzieckiem ze strony sieci rodziny i znajomych niż prawdopodobnie mieli w czasie całej ewolucyjnej historii człowieka. Ta różnica może wytwarzać presję ewolucyjną, która jest szkodliwa i dla dzieci i dla opiekunów, mówi Chaudhary. Dostępność innych opiekunów może zmniejszać zarówno poziom stresu w rodzinie, jak i ryzyko depresji u matki, które mają bardzo negatywny wpływ na dobrostan i rozwój dziecka, dodaje uczony. Autorzy badań podkreślają, że allorodzicielstwo to jedna z kluczowych cech adaptacyjnych człowieka i jest czymś przeciwnym niż proponowane obecnie intensywne macierzyństwo, zakładające, że matki powinny samodzielnie zajmować się dziećmi. Taka narracja może prowadzić do wyczerpania matki i mieć niebezpieczne konsekwencje, mówią Chaudhary i Swanepoel. Generalnie rzecz ujmując, w społecznościach łowiecko-zbierackich dziećmi opiekuje się olbrzymia liczba osób, nierzadko na dziecko przypada więcej niż 10 opiekunów. Tymczasem w krajach rozwiniętych zasady opieki są zupełnie inne, nawet w miejscach nastawionych na opiekę nad dziećmi. Na przykład brytyjskie Ministerstwo Edukacji wymaga, by w żłobkach przypadał 1 opiekun na 3 dzieci w wieku do 2 lat i 1 opiekun na 4 dzieci w wieku 2-3 lat. Niemowlęta i dzieci w wieku poniemowlęcym w społecznościach łowców-zbieraczy mają w najbliższym otoczeniu licznych opiekunów. Z punktu widzenia dziecka ta bliskość i interakcja są zupełnie czymś innym niż to, czego doświadczają dzieci w Wielkiej Brytanii. Jeśli dziećmi będzie zajmowało się jeszcze mniej osób niż obecnie, musimy rozważyć możliwość, że odbędzie się to ze szkodą dla dzieci, uważają naukowcy. U łowców-zbieraczy dzieci odgrywają znacznie większą rolę w opiece nad niemowlętami niż w społeczeństwach rozwiniętych. W niektórych miejscach już czterolatkowie opiekują się młodszymi dziećmi i potrafią dobrze to robić, a czymś normalnym jest dziecko, które przed osiągnięciem wieku nastoletniego zajmuje się niemowlętami. Tymczasem w krajach rozwiniętych zaleca się, by opiekunem niemowlęcia był co najmniej starszy nastolatek. W krajach rozwiniętych dzieci mają dużo zajęć w szkole i mniej możliwości do opiekowania się innymi dziećmi. Powinniśmy co najmniej rozważyć opiekę nad niemowlętami przez starsze rodzeństwo, dzięki czemu będzie mogło ono rozwinąć swoje umiejętności społeczne, wyjaśnia Chaudhary. Autorzy badań zauważają też, że w społecznościach łowiecko-zbierackich rzadko mamy do czynienia z takim modelem nauczania, jak u nas. Najczęściej dzieci uczą się poprzez obserwację i naśladowanie. A dzieci w wieku 2-16 lat dużą część czasu spędzają w grupach o mieszanym wieku bez nadzoru dorosłych. Uczą się od siebie nawzajem, nabywając wiedzę i nowe zdolności poprzez zabawę i eksplorację. Tam nauka i zabawa to jedność. W krajach rozwiniętych czynności te są wyraźnie rozdzielone. Uczenie się w klasach jest czymś obcym temu, jak człowiek uczył się przez niemal całą swoją historię. Oczywiście naukowcy zauważają, że umiejętności potrzebne w społeczeństwie łowiecko-zbierackich są zupełnie inne od tego, co jest potrzebne w gospodarkach rynkowych, gdzie nauka w klasach jest niezbędna. Jednak dzieci mogą posiadać pewne psychologiczne cechy odnośnie bardziej naturalnego sposobu nauczania, które można by wykorzystać również w krajach rozwiniętych, stwierdzają. « powrót do artykułu
  10. Z pisma Intelligence dowiadujemy się, że po raz pierwszy od niemal 100 lat ma miejsce spadek średniej liczby punktów uzyskiwanych w testach IQ przez mieszkańców USA. Naukowcy z Northwestern University i University of Oregon postanowili uzupełnić obecną w amerykańskiej nauce lukę dotyczącą badań nad tzw. efektem Flynna za ostatnie dekady. Efekt Flynna wziął nazwę od nowozelandzkiego naukowca, który w 1984 roku – analizując wyniki testów na inteligencję z 14 krajów zachodnich – zauważył, że od początku XX wieku mamy do czynienia ze stałym wzrostem liczby uzyskiwanych punktów. Efekt Flynna oznacza, że jeśli np. weźmiemy grupę przedstawicieli pokolenia Baby Boomers (urodzonych w latach 1946–1964) i sprawdzimy wyniki ich testów na inteligencję, gdy mieli 20 lat, to okaże się, że uzyskali oni niższe wyniki niż 20-latkowie z pokolenia Milenialsów (ur. 1981–1996). Prowadzone w ostatnich latach badania efektu Flynna wykazały, że na terenie Europy poziom inteligencji, wyrażony za pomocą testów IQ, w najlepszym wypadku nie rośnie, a nawet spada. Teraz okazało się, że podobne zjawisko występuje również w USA. Badacze z Northwestern i Oregonu wzięli pod uwagę wyniki online'owych testów na inteligencję przeprowadzonych w latach 2006–2018 na próbce 394 378 dorosłych. Zauważyli, że dochodzi do odwrócenia efektu Flynna czyli spadku liczby uzyskiwanych punktów, a największy jest on w grupie osób w wieku 18–22 lat oraz w grupie osób słabiej wykształconych. Niektóre umiejętności, dotyczące np. orientacji przestrzennej, wzrosły, jednak zarówno wskaźniki ogólne jak i dla poszczególnych rodzajów inteligencji – w tym inteligencja werbalna czy umiejętność rozwiązywania problemów matematycznych – uległy pogorszeniu. Naukowcy nie sprawdzali, skąd bierze się ten spadek. Nie wykluczają jednak, że przynajmniej w pewnej mierze są za to odpowiedzialne zmiany w systemie edukacji. Jako, że wyniki uzyskane przez najmłodszych uczestników badań były niższe niezależnie od poziomu wykształcenia, może to wskazywać, że albo doszło do obniżenia poziomu nauczania albo/i zmieniło się postrzeganie wartości pewnych zdolności umysłowych, czytamy w opublikowanym artykule. Nie można wykluczyć, że wzrost inteligencji przez ostatnich 100 lat powiązany był z rozwojem tych umiejętności, które były cenione przez społeczeństwo. Biorąc to pod uwagę, można argumentować, że umiejętności niewerbalne badane za pomocą matryc, serii liczb czy wnioskowanie werbalne są obecnie mniej cenione, niż w czasach, gdy Flynn dokonał swojego spostrzeżenia, stwierdzają autorzy badań. Dodają przy tym, że wyniki tych badań i różnice w uzyskiwanej punktacji, efekt Flynna i jego odwrócenie nie oznaczają rzeczywistych wzrostów czy spadków poziomu inteligencji. « powrót do artykułu
  11. Nadwiślańska Grupa Poszukiwawcza Stowarzyszenia „Szansa” przeprowadziła w ubiegłym roku poszukiwania zabytków we wsi Daromin w powiecie sandomierskim. Poszukiwacze trafili na nieznane stanowisko archeologiczne, na którym znaleziono niezwykle interesujące przedmioty. Zabytki wciąż znajdują się w Delegaturze w Sandomierzu Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Kielcach. Po ich pełnym opracowaniu trafią do Muzeum Zamkowego w Sandomierzu. Już teraz wiemy, co się wśród nich znajduje. W Darominie znaleziono m.in. pozostałości miedzianej siekierki z epoki brązu, zapinkę i denary z czasów rzymskich oraz liczne zabytki z XI i XII wieku. Mamy więc denary Bolesława Śmiałego, ozdoby ze srebra, ołowiu oraz stopów miedzi, krzyżyki z ołowiu i brązu oraz noże, krzesiwa czy odważniki. Z ziemi wydobyto również fragmenty broni czy oprzyrządowania jeździeckiego. Część z nich to import z Rusi oraz terenów nadbałtyckich, w tym ze Skandynawii. Naukowców szczególnie zainteresowały przedmioty, które należały do elity. To ołowiana głowica buławy oraz niewielki konik z brązu. Trzeba tutaj przypomnieć, że buława to nie tylko broń, ale przede wszystkim oznaka władzy wojskowej. A niewielki konik był prawdopodobnie elementem zdobiącym ostrogę typu Lutomiersk. Ostrogi takie nosiła elita rycerska za wczesnych Piastów. Niezwykle interesującym znaleziskiem, jedynym takim na terenie Polski, jest ołowiana zawieszka, na której z jednej strony przedstawiono ludzką postać, a na drugiej widzimy tajemniczy znak czy tez symbol. Znaleziska skłoniły naukowców do wysunięcia hipotezy, że w XI-XII wieku w Darominie mógł znajdować się dwór rycerski. Świadczyć o tym mogą nie tylko przedmioty o charakterze elitarnym, ale też znalezione odważniki żelazne powlekane brązem. W tym czasie używane były one w handlu długodystansowym i służyły do odważania srebra. Jednak z relacji Ibrahima ibn Jakuba, który w latach 60. X wieku przybył z Półwyspu Iberyjskiego do Polski wiemy, że Mieszko I zbierał podatki w formie takich odważników i wypłacał nimi żołd. Odkrycie w Darominie, podobnie jak niezwykłe odkrycia w pobliskim Zawichoście-Trójcy – gdzie znaleziono srebrny skarb oraz lokalizację jednego z największych zwycięstw oręża polskiego – rzucają nowe światło na kontakty mieszkańców Sandomierza ze światem zewnętrznym oraz na początki rycerstwa sandomierskiego, w którego powstaniu mogli wziąć udział przybysze z zewnątrz. « powrót do artykułu
  12. Po latach debat uzgodniono, że zostanie podpisany Traktat o Otwartym Oceanie, którego zadaniem będzie ochrona bioróżnorodności i nadzór nad otwartymi wodami oceanicznymi. Zapowiedź ucieszyła przede wszystkim naukowców, którzy od dawna apelowali o uregulowanie kwestii dotyczących korzystania z otwartego oceanu. Finałowa sesja Międzyrządowej Konferencji ds. Morskiej Różnorodności Biologicznej Obszarów poza Krajową Jurysdykcją (BBNJ) trwała bez przerwy 38 godzin. Obecnie międzynarodowe wody oceaniczne podlegają niewielu regulacjom. Istnieją pewne przyjęte przez ONZ przepisy dotyczące np. ruchu statków, polowania na wieloryby czy wydobywania zasobów z dna oceanu, ale – generalnie rzecz biorąc – niewiele regulacji dotyczy otwartych wód, szczególnie zaś niewiele chroni bioróżnorodność. Tymczasem zachowanie odpowiedniej jakości środowiska przyrodniczego w oceanach, które pokrywają 70% Ziemi, jest kluczowe dla zachowania całej planety. Pierwsze rozmowy na ten temat rozpoczęły się już w 2004 roku, a w 2017 ONZ formalnie powołała BBNJ, na której forum miały toczyć się rozmowy o przyszłym traktacie. Przez lata nie dawały one żadnych rezultatów. W końcu przed kilkoma dniami uzgodniono, że traktat zostanie podpisany. Stanie się to w najbliższym czasie, podczas specjalnie zwołanego spotkania BBNJ. Międzynarodowa umowa będzie przewidywała m.in. powołanie różnych grup naukowo-technicznych, które opracują szczegółowe rozwiązania poszczególnych kwestii i będą proponowały zmiany w zależności od zmieniających się warunków. Bardzo mocno podkreślono też potrzebę zabezpieczenia interesów krajów rozwijających się. Chodzi tutaj szczególnie o korzystanie z „genetycznych zasobów morskich”. Świat naukowy uważa, że w oceanach kryją się niezwykle cenne zasoby genetyczne, w tym molekuły, które można będzie wykorzystać w medycynie. Jednak nie wszystkie kraje mają zasoby pozwalające z tego bogactwa korzystać. Ubogie państwa obawiały się, że kraje bogatsze będą eksploatowały tego typu zasoby zaraz za granicami ich wód terytorialnych i zagarniały dla siebie całość zysków. Traktat powołuje do życia 15-osobową grupę ekspertów, którzy mają zdecydować, w jaki sposób tego typu zasoby można eksploatować by nie zaszkodzić bioróżnorodności oraz jak dzielić się zyskami. Jako naukowiec z Karaibów, jestem bardzo zadowolona z tego rozwiązania. Od dawna obserwowaliśmy obce statki badawcze, które w nocy podpływały pod nasze wody, wydobywały stamtąd organizmy morskie i odpływały, mówi ekolog morska Judith Gobin z Uniwersytetu Indii Zachodnich w St. Augustine na Trynidadzie i Tobago. Umowa przewiduje, że dane genetyczne i biologiczne pozyskane z organizmów morskich powinny zostać publicznie udostępnione w ciągu roku od pozyskania organizmu i mają być oznaczone kodem kreskowym opisującym miejsce pozyskania organizmu. Podobny identyfikator będzie dołączony do każdego patentu uzyskanemu dzięki organizmom morskim. Traktat opisuje też mechanizm ustanawiania obszarów chronionych na otwartym oceanie. Co więcej, przewidziano, że zgoda na ustanowienie takiego obszaru nie musi być jednomyślna, dzięki czemu uniknie się sytuacji, że jeden kraj zablokuje ochronę istotnych obszarów. Zwykle największym przeciwnikiem ustanawiania oceanicznych obszarów chronionych jest przemysł rybacki i kraje, w których odgrywa on dużą rolę. Badania jednak wykazały, że ustanowienie przez prezydentów Busha i Obamę dwóch wielkich obszarów chronionych na Hawajach nie tylko nie zaszkodziło, ale pomogło rybakom. « powrót do artykułu
  13. Zespół Thiago Ferreiry z Uniwersytetu w São Paulo poinformował o odkryciu dwóch egzoplanet okrążających gwiazdę podobną do Słońca. Zwykle egzoplanety wykrywa się metodą tranzytu, badając zmiany jasności gwiazdy macierzystej, na tle której przechodzą. Tym razem odkrycia dokonano rejestrując zmiany prędkości radialnej gwiazdy spowodowane oddziaływaniem grawitacyjnym planet. Tą metodą odnaleziono dotychczas około 13% z ponad 5000 znanych nam egzoplanet. Naukowcy obserwowali gwiazdę HIP 104045. To gwiazda typu G5V, należy do ciągu głównego, a jej rozmiary i masa są zaledwie kilka procent większe od rozmiarów i masy Słońca. Temperatura powierzchni gwiazdy wynosi 5825 kelwinów, a jej wiek to 4,5 miliarda lat. Jest więc bardzo podobna do Słońca, gwiazdy typu G2V o temperaturze 5778 kelwinów i wieku ok. 4,6 miliarda lat. Planeta HIP 104045 c to super-Neptun położony blisko gwiazdy. Jej masa jest około 2-krotnie większa od masy Neptuna, znajduje się w odległości 0,92 jednostki astronomicznej od gwiazdy, którą obiega w ciągu 316 dni. Z kolei HIP 104045 b ma masę co najmniej połowy Jowisza, położona jest w odległości 3,46 j.a. od gwiazdy i obiega ją ciągu 2315 dni. Okazuje się, że gwiazda HIP 104045 jest podobna do Słońca również pod względem składu chemicznego, chociaż istnieją pewne różnice mogące wskazywać, że HIP 104045 mogła wchłonąć nieco materiału z planety skalistej. « powrót do artykułu
  14. Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka pochwaliło się, że jego lekarze jako pierwsi w Polsce przeprowadzili operację bariatryczną metodą gastric bypass u pacjenta pediatrycznego. Wykonano ją u 17-latki, która już po raz drugi trafiła w ręce chirurgów z Zabrza. Kilka lat wcześniej wykonali u niej zabieg zmniejszenia żołądka techniką resekcji rękawowej. Jednak po 5 latach konieczna była kolejna operacja, gdyż po pierwszej pacjentka powróciła do pierwotnej wagi. To jedyny taki przypadek, że pacjentka po operacji bariatrycznej w GCZD wróciła do swojej wagi sprzed zabiegu. Zabieg typu gastric bypass był więc u niej wykonany jako operacja drugiego rzutu. Tego typu operacje będziemy wykonywać, jeśli u pacjenta, który przeszedł resekcję rękawową, zabieg nie przyniósł oczekiwanego rezultatu, powiedział profesor Tomasz Koszutski, szef Oddziału Chirurgii i Urologii GCZD. Gastric bypass polega na połączeniu żołądka bezpośrednio z jelitem cienkim. Omija się dwunastnicę i ok. 150 cm jelita czczego, co skraca czas trawienia i wchłaniania, dzięki czemu pacjent chudnie. U 17-latki pierwszą operację przeprowadzono w 2018 roku. Dziewczyna ważyła wówczas 135 kg. Po zabiegu jej waga prawidłowo się zmniejszała. W sumie straciła 40 kg. Przestała jednak pojawiać się na wizytach kontrolnych, wróciła do złych nawyków żywieniowych i wróciła do wagi sprzed operacji. Na szczęście utrzymały się u niej inne pozytywne skutki pierwszej operacji. Wycofały się cukrzyca i nadciśnienie. Oczywiście lekarze mieli wątpliwości, czy jest sens przeprowadzania kolejnego zabiegu, gdyż operacja to nie wszystko. Pacjent musi przestrzegać odpowiedniej diety i trybu życia. Przekonała ich jednak determinacja nastolatki. Po starannej kwalifikacji do zabiegu zdecydowano się więc na pierwszy w Polsce gastric bypass u osoby nieletniej. Od zabiegu minął miesiąc. Pacjenta regularnie zjawia się na wizytach kontrolnych i straciła już 8 kilogramów. Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka to jeden z dwóch ośrodków w Polsce, gdzie przeprowadzane są operacje bariatryczne u pacjentów pediatrycznych. Trafiają tam osoby, u których BMI przekracza 40 lub 35 i współwystępują choroby powodowane przez otyłość. Pacjentami zajmują się tam nie tylko chirurdzy, ale też psycholodzy, dietetycy, endokrynolodzy czy rehabilitanci. « powrót do artykułu
  15. W wielkiej tajemnicy, przez 8 miesięcy 2021 roku, archeolodzy prowadzili wykopaliska, w wyniku których światło dzienne ujrzał najwspanialszy złoty skarb Danii, skarb z Vindelev. Tworzą go m.in. duże złote brakteaty wielkości spodka. Na jednym z nich odczytano właśnie runiczny napis, dzięki któremu możemy przesunąć datę powstania nordyckiej mitologii o 150 lat wstecz. Widnieje tam bowiem najstarsze na świecie odniesienie do Odyna. Lisebeth Imer i Krister Vashuss, którzy badają skarb, odczytali na jednym z brakteatów napis runiczny, brzmiący „To wyznawca Odyna”. Tym samym mamy tu do czynienia z najstarszym, bo pochodzącym z początku V wieku, wspomnieniem tego boga. Niezwykłego odkrycia dokonało na krótko przed świętami Bożego Narodzenia 2020 roku dwóch detektorystów. Powiadomili oni władze i do sierpnia 2021 archeolodzy z Vejle Museums w tajemnicy odkopywali złoty skarb. W sumie złote zabytki ważą 800 gramów. To zaś wskazuje, że na początku V wieku w okolicy dzisiejszej wsi Vindelev istniał silny ośrodek władzy. Tylko bowiem lokalny możny mógł zgromadzić tyle złota i wynająć rzemieślników, którzy przetworzyli je na piękne przedmioty. Badania wykazały, że skarb został zakopany w długim domu. Nie wiadomo, dlaczego trafił do ziemi. Czy chodziło o zabezpieczenie na wypadek wojny, czy też była to ofiara dla bogów. Trzeba jednak wiedzieć, że w X wieku w odległym o 8 kilometrów Jelling znajdowało się centrum władzy wikingów w dzisiejszej Danii. Rodzi się pytanie, czy właściciel skarbu z Vindelev był wśród pierwszych rodzimych władców tych terenów. Wiemy, że ci pierwsi królowie pojawiają się w źródłach pisanych w V wieku. Zakres ich władzy jest przedmiotem sporów, jednak trzeba zauważyć, że początki Dannevirke, systemu umocnień na południu dzisiejszej Danii, sięgają V wieku, zatem musiała wówczas istnieć władza zdolna do zorganizowania takich robót. Historycy zwracają też uwagę, że królowa Thyra, żona pierwszego historycznego króla Danii Gorma Starego, musiała pochodzić z miejsca znajdującego się w promieniu nie większym niż 40 kilometrów od Vindelev. Być może zatem jej rodzina przez wieki budowała tutaj są pozycję i Gorm poślubił kobietę z lokalnej wpływowej dynastii. Jednak na pytanie o to, czy istnieje związek pomiędzy ośrodkiem w Vindelev z V wieku, a ośrodkiem władzy wikingów i Gormem Starym rządzącym w X wieku w Jelling, być może odpowiedzą dopiero kolejne badania. « powrót do artykułu
  16. Za drzwiami pewnego domu na północy Francji od lat wisiał obraz nazywany przez rodzinę Breughlem. Uważano jednak, że to tania reprodukcja dzieła flamandzkiego malarza. Gdy właściciele poprosili jakiś czas temu o ocenę, ku zaskoczeniu wszystkich okazało się, że to XVII-wieczny oryginał pędzla Pietera Breughla Młodszego. Pod koniec marca ma on zostać sprzedany przez dom aukcyjny Daguerre Val de Loire. Dzieło określa się mianem wyjątkowego. Mierzy 112 na 184 cm. Szacuje się, że obraz może zostać sprzedany nawet za 800 tys. euro. Uważa się, że De betaling van de tienden (Zapłata dziesięciny, obraz jest również znany pod innymi tytułami, w tym Biuro poborcy podatkowego, Chłopi w domu prawnika czy Wiejski prawnik) został ukończony między 1615 a 1617 r. To jedna z licznych wersji tej samej sceny malowanej przez Breughla Młodszego. Obraz odkrył Malo de Lussac - zaproszony przez pragnących zachować anonimowość właścicieli specjalista z domu aukcyjnego Daguerre Val de Loire. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jak się okazało, obraz znajdował się w posiadaniu rodziny od 1900 r., nikt nie znał jednak jego wcześniejszych losów. Gdy wysłaliśmy dzieło do oceny eksperckiej i potwierdzono, że to Breughel [w grudniu ubiegłego roku autentyczność stwierdził Klaus Ertz], właściciele poprosili, by zrobić im zdjęcie przed obrazem, z którym mieszkali przez tak długi czas. To było zarówno śmieszne, jak i poruszające - powiedział cytowany przez Guardiana de Lussac. Kilka wersji opisywanego obrazu znajduje się w słynnych muzeach, w tym w Luwrze, Museum voor Schone Kunsten w Gandawie czy Musées royaux des Beaux-Arts de Belgique w Brukseli. Ta znaleziona w domu na północy Francji wyróżnia się jednak rozmiarami. Wg domu aukcyjnego, może być największym formatem tej sceny. Jak już wspominaliśmy, mierzy 112x184 cm, podczas gdy inne przedstawienia mieszczą się zwykle w zakresie 55x75 cm-100x120 cm. Aukcję obrazu, który zachował się w naprawdę dobrym stanie, zaplanowano na 28 marca w Hôtel Drouot w Paryżu. Od 11 do 17 marca w hotelu odbędzie się wystawa przedaukcyjna tego i szeregu innych dzieł. « powrót do artykułu
  17. Na oficjalnym Twitterze należącego do NASA Biura Koordynacji Obrony Planetarnej (Planetary Defense Coordination Office) pojawiła się informacja o odkryciu niewielkiej, 50-metrowej asteroidy, która z prawdopodobieństwem ok. 1:600 może uderzyć w Ziemię w roku 2046. To niewielkie ryzyko, ale wciąż znacznie większe niż przeciętne dla obserwowanych obecnie asteroid. Obiekt 2023 DW znajduje się na liście potencjalnie groźnych, a jego orbita jest monitorowana. Zwykle musi minąć kilka tygodni od odkrycia, zanim specjaliści dokładnie określą orbitę asteroidy i wyliczą ryzyko zderzenia z Ziemią. Nowa asteroida została zauważona 27 lutego, a 8 marca ryzyko zderzenia z Ziemią określono na 1:625. Wkrótce poznamy dokładniejsze dane, tymczasem asteroida została umieszczona w serwisie Eyes on Asteroids i można ją – oraz inne asteroidy – na bieżąco śledzić na trójwymiarowej interaktywnej wizualizacji. Obecnie znajduje się ona w odległości 0,154 j.a., czyli około 23,1 milionów kilometrów, od Ziemi. Asteroida tej wielkości nie jest zagrożeniem dla planety. Mogłaby jednak poczynić wielkie szkody, gdyby spadła na miasto lub nad gęsto zaludnione tereny. Dość przypomnieć, że w 2013 roku 30 kilometrów nad Czelabińskiej rozpadła się meteoryt o połowę mniejszy, a wywołana tym wydarzeniem fala uderzeniowa uszkodziła tysiące budynków, a rany odniosło około 1500 osób. Wiemy też, że dysponujemy odpowiednimi środkami technicznymi, by uniknąć zagrożenia ze strony asteroid. Dowiodła tego udana misja DART oraz opublikowane już pierwsze artykuły naukowe na jej temat. « powrót do artykułu
  18. Chiny rozpoczęły największy na świecie program walki z inwazyjnym gatunkiem zagrażającym mokradłom. Wzdłuż wybrzeży Państwa Środka rozrasta się zielony najeźdźca – trawa z gatunku Spartina alterniflora. Rośnie na słonych mokradłach strefy pływowej i zagraża habitatom zagrożonych ptaków migrujących, zarasta kanały żeglugowe, niszczy farmy mięczaków. Chińskie władze twierdzą, że do 2025 roku pozbędą się 90% traw. To kolejny raz, gdy człowiek gorączkowo szuka rozwiązania problemów, które sam stworzył. Zdaniem specjalistów pozbycie się inwazyjnych traw będzie ani łatwe, ani obojętne dla środowiska. Inwazyjne trawy będą wykopywane za pomocą koparek, zalewane i trute. Wszystkie te działania niosą ze sobą skutki uboczne. A koszty będą liczone w setkach milionów dolarów. Spartina alterniflora pochodzi ze wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej. Została sprowadzona do Chin w 1979 roku, by ustabilizować watty, osuszyć je i przeznaczyć pod uprawę. To się udało, ale trawa zaczęła się rozrastać i obecnie pokrywa 68 000 hektarów, a czynione przez nią szkody są znacznie większe niż uzyskane korzyści. Spartina zagłuszyła rodzimą roślinność, zdominowała ją, przez co miejscowe gatunki ptaków utraciły źródła pożywienia i ich liczebność spadła. Z tego samego powodu Spartina stała się największym zagrożeniem dla ptaków migrujących na chińskie wybrzeża. Chiny już przeprowadziły mały pilotażowy program walki z inwazyjnym gatunkiem. Został on wdrożony w Chongming Dongtan National Nature Reserve. Spartina, celowo wprowadzona na teren rezerwatu w 2001 roku zrujnowała habitaty dziesiątków gatunków ryb i ptaków. W ramach walki z najeźdźcą wybudowano zaporę i zalano mokradła, by utopić trawę. W ten sposób z powierzchni 2400 hektarów wyeliminowano 95% populacji trawy, a rodzime gatunki zaczęły się odradzać. Pozostałe 5% usunięto ręcznie. Koszty takich działań były olbrzymie, wyniosły 150 milionów dolarów. Tego typu lokalne działania nic jednak nie dają, bo Spartina alterniflora bardzo łatwo się rozprzestrzenia. Koniecznie stało się wdrożenie działań na skalę krajową. Eksperci wciąż jednak nie opracowali planu, który będzie skuteczny w różnych habitatach. W przypadku niektórych roślin inwazyjnych sprawdzało się wypuszczanie owadów, które je zjadają. Jednak dotychczas nie znaleziono takiego organizmu, który byłby skuteczny przeciwko Spartina w Chinach. Zalewanie mokradeł grozi pozbawieniem tlenu osadów dennych i zabiciem żyjących tam organizmów, niezbędnych do podtrzymania habitatów. Eksperci opowiadają się przeciwko takiemu rozwiązaniu. Proponowano też zagrzebanie traw w mule. To jednak grozi ubiciem osadów przez pracujące maszyny. Ponadto to strategia krótkoterminowa, gdyż trawa odrasta. Dobrze działają herbicydy, pod warunkiem, że są stosowane rok po roku, a to oznacza ciągłe zatruwanie środowiska. W Nowej Zelandii, gdzie trawa ta również stanowi problem, do wyszukiwania ocalałych – nawet pojedynczych roślin – wykorzystuje się drony i psy. Eksperci uważają, że najlepiej sprawdzi się połączenie różnych metod. Nikt wcześniej nie próbował walczyć ze Spartina alterniflora na tak wielką skalę. Chiny staną się więc dla specjalistów wielkim poligonem doświadczalnym, dzięki któremu być może nauczymy się choć częściowo naprawić szkody, jakie wyrządziliśmy. « powrót do artykułu
  19. UWAGA: artykuł opisujący te badania został wycofany z Nature w związku z podejrzeniami o manipulowanie danymi. Naukowcy z University of Rochester poinformowali o osiągnięciu nadprzewodnictwa w temperaturze pokojowej. Nadprzewodnictwo to stan, w którym ładunek elektryczny może podróżować przez materiał nie napotykając żadnych oporów. Dotychczas udawało się je osiągnąć albo w niezwykle niskich temperaturach, albo przy gigantycznym ciśnieniu. Gdyby odkrycie się potwierdziło, moglibyśmy realnie myśleć o bezstratnym przesyłaniu energii, niezwykle wydajnych silnikach elektrycznych, lewitujących pociągach czy tanich magnesach do rezonansu magnetycznego i fuzji jądrowej. Jednak w mamy tutaj nie jedną, a dwie łyżki dziegciu. O nadprzewodnictwie wysokotemperaturowym mówi się, gdy zjawisko to zachodzi w temperaturze wyższej niż -196,2 stopni Celsjusza. Dotychczas najwyższą temperaturą, w jakiej obserwowano nadprzewodnictwo przy standardowym ciśnieniu na poziomie morza jest -140 stopni C. Naukowcy z Rochester zaobserwowali nadprzewodnictwo do temperatury 20,6 stopni Celsjusza. Tutaj jednak dochodzimy do pierwszego „ale“. Zjawisko zaobserwowano bowiem przy ciśnieniu 1 gigapaskala (GPa). To około 10 000 razy więcej niż ciśnienie na poziomie morza. Mimo to mamy tutaj do czynienia z olbrzymim postępem. Jeszcze w 2021 roku wszystko, co udało się osiągnąć to nadprzewodnictwo w temperaturze do 13,85 stopni Celsjusza przy ciśnieniu 267 GPa. Drugim problemem jest fakt, że niedawno ta sama grupa naukowa wycofała opublikowany już w Nature artykuł o osiągnięciu wysokotemperaturowego nadprzewodnictwa. Powodem był użycie niestandardowej metody redukcji danych, która została skrytykowana przez środowisko naukowe. Artykuł został poprawiony i obecnie jest sprawdzany przez recenzentów Nature. Profesor Paul Chig Wu Chu, który w latach 80. prowadził przełomowe prace na polu nadprzewodnictwa, ostrożnie podchodzi do wyników z Rochester, ale chwali sam sposób przeprowadzenia eksperymentu. Jeśli wyniki okażą się prawdziwe, to zdecydowanie mamy tutaj do czynienia ze znaczącym postępem, dodaje uczony. Z kolei James Walsh, profesor chemii z University of Massachusetts przypomina, że prowadzenie eksperymentów naukowych w warunkach wysokiego ciśnienia jest bardzo trudne, rodzi to dodatkowe problemy, które nie występują w innych eksperymentach. Stąd też mogą wynikać kontrowersje wokół wcześniejszej pracy grupy z University of Rochester. Ranga Dias, który stoi na czele zespołu badawczego z Rochester zdaje sobie sprawę, że od czasu publikacji poprzedniego artykułu jego zespół jest poddawany bardziej surowej ocenie. Dlatego też prowadzona jest polityka otwartych drzwi. "Każdy może przyjść do naszego laboratorium i obserwować, jak dokonujemy pomiarów. Udostępniliśmy recenzentom wszystkie dane", dodaje. Uczony dodaje, że podczas ponownego zbierania danych na potrzeby poprawionego artykułu współpracowali z przedstawicielami Argonne National Laboratory oraz Brookhaven National Laboratory. Dokonywaliśmy pomiarów w obecności publiczności, zapewnia. Materiał, w którym zaobserwowano nadprzewodnictwo w temperaturze ponad 20 stopni Celsjusza, to wodorek lutetu domieszkowany azotem. Profesor Eva Zurek ze State University of New York mówi, że potrzebne jest niezależne potwierdzenie wyników grupy Diasa. Jeśli jednak okaże się, że są one prawdziwe, uczona uważa, że opracowanie nadprzewodnika ze wzbogaconego azotem wodorku lutetu pracującego w temperaturze pokojowej lub opracowanie technologii nadprzewodzących pracujących przy umiarkowanym ciśnieniu powinno być stosunkowo proste. « powrót do artykułu
  20. Przy katedrze w Leicester, pod wyburzonym budynkiem Old Song School, znaleziono ślady rzymskiej świątyni sprzed 1800 lat. Prace archeologiczne ujawniły piwnicę rzymskiego budynku, w której znajdowała się podstawa kamiennego ołtarza. Wskazuje to, że w tym miejscu znajdowała się świątynia lub pomieszczenie kultu. W 2015 roku w katedrze pochowano odnalezione ciało Ryszarda III, jedynego króla Anglii, którego miejsce pochówku nie było wcześniej znane. Od kilkunastu miesięcy przy katedrze trwają zaś prace nad budową nowego centrum historycznego i edukacyjnego. Dotychczas archeolodzy znaleźli ponad 1100 pochówków z okresu od XI do XIX wieku oraz ślady z czasów anglosaskich. Teraz, gdy archeolodzy dotarli do warstwy z okresu rzymskiego, znajdującej się około 3 metrów pod powierzchnią gruntu, znaleźli częściowo wpuszczoną w ziemię strukturę z pomalowanymi ścianami i kamienną podłogą. Dekoracje na ścianach wskazują, że pomieszczenie o wymiarach 4x4 metry służyło raczej przyjmowaniu gości, a nie jako magazyn. Pomieszczenie powstało w II wieku i zostało celowo zburzone w III lub IV wieku. Wśród kamiennych szczątków znaleziono pozostałości podstawy ołtarza. Fragment o wymiarach 25x15 cm jest zdobiony z trzech stron. Strona niezdobiona przylegała do ściany. Eksperci przypuszczają, że w przeszłości podstawa miała około 60 centymetrów wysokości. Biorąc pod uwagę, że mamy tutaj malowane ściany oraz ołtarz sądzimy, że znaleźliśmy tutaj prywatne miejsce kultu. Rodzinna świątynia lub pokój, w którym odprawiano obrzędy. Takie podziemne pomieszczenia często wiązały się z kultem płodności i z tajemniczymi kultami Mitry, Cybele, Bachusa, Dionizjosa czy Izis. Niestety, na ołtarzu nie mamy żadnych inskrypcji, mówi Mathew Morris, który kieruje pracami archeologicznymi. To pierwszy rzymski ołtarz znaleziony na terenie Leicester. Przez wieki opowiadano, że w miejscu katedry znajdowała się wcześniej rzymska świątynia. Przekaz ten został szeroko zaakceptowany w XIX wieku, gdy podczas przebudowy wieży kościoła znaleziono rzymskie ruiny. Początek tej historii nie jest jasny, ale biorąc pod uwagę fakt, że prawdopodobnie znaleźliśmy rzymską świątynię nad którą, już po je zburzeniu, grzebano ludzi i postawiono kościół, widzimy, że pamięć o tym, iż jest to miejsce szczególne przetrwała od czasów rzymskich do dnia dzisiejszego, dodaje. Leicester to jedno z najstarszych miast na Wyspach Brytyjskich. Gdy w I wieku przybyli tu Rzymianie, zastali wcześniejszą osadę. Założyli w jej miejscu jedno z najważniejszych miast w prowincji Britannia – Ratae Corieltauvorum. Kilka wieków po wycofaniu się Rzymian, w roku 679 lub 680, miasto stało się siedzibą biskupa. W Domesday Book z 1086 roku, katastru zarządzonego przez Wilhelma Zdobywcę, miasto pojawia się jako Ledecestre, a obecna katedra jest niemal na pewno jednym z 6 wymienianych tam kościołów. Najstarsze zachowane jej fragmenty pochodzą z XII-wiecznego normańskiego kościoła. Obecna bryła katedry jest w większości wiktoriańska. Od czasu sensacyjnego odnalezienia i pochowania szczątków Ryszarda III liczba odwiedzających katedrę znacznie wzrosła, stąd też pomysł na budowę centrum historyczno-edukacyjnego. « powrót do artykułu
  21. Technicy z Fermi National Accelerator Laboratory ukończyli prototyp specjalnego nadprzewodzącego kriomodułu, jedynego takiego urządzenia na świecie. Projekt PIP-II, w którym udział biorą też polscy naukowcy, ma na celu zbudowanie najpotężniejszego na świecie źródła neutrin. Zainwestowała w nie również Polska. HB650 będzie najdłuższym i największym kriomodułem nowego akceleratora liniowego (linac). Wraz z trzema innymi będzie przyspieszał protony do 80% prędkości światła. Z linac protony trafią do dwóch kolejnych akceleratorów, tam zostaną dodatkowo przyspieszone i zamienione w strumień neutrin. Neturina te zostaną wysłane w 1300-kilometrową podróż przez skorupę ziemską, aż trafią do Deep Underground Neutrino Experiment and the Long Baseline Neutrino Facility w Lead w Dakocie Południowej. Prace nad nowatorskim kriomodułem rozpoczęły się w 2018 roku, w 2020 jego projekt został ostatecznie zatwierdzony i rozpoczęła się produkcja podzespołów. W styczniu 2022 roku w Fermilab technicy zaczęli montować kriomoduł. HB650 to 10-metrowy cylinder o masie około 12,5 tony. Wewnątrz znajduje się szereg wnęk wyglądających jak połączone ze sobą puszki po napojach. Wnęki wykonano z nadprzewodzącego niobu, który podczas pracy będzie utrzymywany w temperaturze 2 kelwinów. W tak niskiej temperaturze niob staje się nadprzewodnikiem, co pozwala efektywnie przyspieszyć protony. Żeby osiągnąć tak niską temperaturę wnęki będą zanurzone w ciekłym helu, nad którym znajdzie wiele warstw izolujących, w tym MLI, aluminium oraz warstwa próżni. Całość zamknięta jest w stalowej komorze próżniowej, która zabezpiecza wnęki przed wpływem pola magnetycznego Ziemi. Linac będzie przyspieszał protony korzystając z pola elektrycznego o częstotliwości 650 MHz. Wnętrze wnęk musiało zostać utrzymane w niezwykle wysokiej czystości, gdyż po złożeniu urządzenia nie ma możliwości ich czyszczenia, a najmniejsze nawet zanieczyszczenie zakłóciłoby pracę akceleratora. Czystość musiała być tak wysoka, że nie wystarczyło, iż całość prac przeprowadzano w cleanroomie. Wszelkie przedmioty znajdujące się w cleanroomie oraz stosowane procedury były projektowane z myślą o utrzymaniu jak najwyższej czystości. Pracownicy nie mogli na przykład poruszać się zbyt szybko, by nie wzbijać w powietrze ewentualnych zanieczyszczeń. Obecnie trwa schładzanie kriomodułu do temperatury 2 kelwinów. Naukowcy sprawdzają, czy całość wytrzyma. Nie bez powodu jest to prototyp. Chcemy dzięki niemu zidentyfikować wszelkie problemy, zobaczyć co do siebie nie pasuje, co nie działa, mówi Saravan Chandrasekaran z Fermilab. Po zakończeniu chłodzenia urządzenie zostanie poddane... testowi transportu. Kriomoduł trafi do Wielkiej Brytanii, a gdy wróci do Fermilab zostaną przeprowadzone testy, by upewnić się, że wszystko nadal działa. Gdy HB650 przejdzie pomyślnie wszystkie testy, rozpocznie się budowa właściwego kriomodułu. Wezmą w nim udział partnerzy projektu PIP-II (Photon Improvement Plan-II) z Polski, Indii, Francji, Włoch, Wielkiej Brytanii i USA. « powrót do artykułu
  22. Uczniowie jednej z kanadyjskich szkół podstawowych odkryli, że astronauci narażeni są na niebezpieczeństwo, o którym NASA nie miała pojęcia. Dzieci przeprowadziły badania, z których wynika, że EpiPen, autostrzykawka z epinefryną (adrenaliną) jest nieskuteczna poza atmosferą Ziemi. W nagrodę w czerwcu uczniowie pojadą do Wirginii, gdzie przedstawią swoje wyniki naukowcom z NASA. Uczniowie z St. Brother André Elementary School’s Program for Gifted Learners wzięli udział w inicjatywie NASA o nazwie „Cubes in Space”. Jedną z części tego projektu jest prowadzenie w przestrzeni kosmicznej badań zaprojektowanych przez uczniów. Młodzi Kanadyjczycy w wieku 9–12 lat postanowili dowiedzieć się czy EpiPen działa w kosmosie. Epinefryna może bowiem uratować życie np. w przypadku nagłej ostrej reakcji alergicznej. Projekt polegał na wysłaniu w przestrzeń kosmiczną zarówno próbki czystej epinefryny, jak i EpiPen. Jednak przesyłka musiała zmieścić się w opakowaniu o wymiarach 4x4 cm, nie było więc mowy o wysłaniu EpiPen. Po konsultacji z ekspertem z University of Ottawa, chemikiem Paulem Mayerem, dzieci opracowały odpowiedni sposób na wstrzyknięcie roztworu z EpiPen do małej próbówki. Jeden z zestawów składających się z czystej epinefryny i roztworu z EpiPen wysłano balonem, drugi zaś poleciał rakietą NASA. Próbki przeanalizowano przed wysyłką w kosmos, jak i po powrocie. Mayer przyznaje, że sceptycznie podchodził do pomysłu, by promieniowanie kosmiczne mogło wpłynąć na epinefrynę. Okazało się jednak, że to dzieci miały rację. Po powrocie z przestrzeni kosmicznej okazało się, że czysta epinefryna przestała być czysta. W próbce epinefryna stanowiła jedynie 87%, reszta zamieniła się w bardzo toksyczne pochodne kwasu benzoesowego. Z kolei w roztworze EpiPen nie stwierdzono w ogóle obecności epinefryny po jego powrocie z przestrzeni kosmicznej. Okazuje się zatem, że EpiPen będzie nieskuteczny, a czysta epinefryna może być toksyczna, gdyby trzeba było zastosować je poza atmosferą Ziemi. Uczniowie nie osiadają jednak na laurach. Już zapowiedzieli powtórzenie swojego eksperymentu, by potwierdzić jego wyniki. Pracują też nad kapsułą, która ochroni zawartość EpiPen w przestrzeni kosmicznej. « powrót do artykułu
  23. Nowotwory kości, w przeciwieństwie do nowotworów, które dały przerzuty do kości, dotykają głównie dzieci. Ich leczenie jest niezwykle uciążliwe, polega na chemioterapii z jej licznymi skutkami ubocznymi, często dochodzi do amputacji kończyny. Mimo to mediana 5-letniego przeżycia wynosi 42%, głównie dlatego, że nowotwory te szybko dają przerzuty do płuc. Nadzieją dla chorych dzieci może być nowy lek nazwany roboczo CADD522. U myszy laboratoryjnych z zaimplementowanym ludzkim rakiem kości blokuje on gen powiązany z rozprzestrzenianiem się nowotworu. Nowy lek, opracowany na Uniwersytecie Wschodniej Anglii (University of East Anglia), zwiększa szanse przeżycia o 50% bez potrzeby chemioterapii czy interwencji chirurgicznej. Co więcej, nie ma on skutków ubocznych chemioterapii, nie zaobserwowano wypadania włosów, zmęczenia czy nudności. Doktor Darrell Green z Norwich Medical School, który stoi na czele grupy badawczej, ma osobiste doświadczenia z rakiem kości. Jego najlepszy przyjaciel zmarł na tę chorobę w wieku 13 lat. Pierwotny rak kości to nowotwór, który zaczyna się w kościach. To trzeci najbardziej rozpowszechniony rodzaj guzów litych u dzieci, po nowotworach mózgu i nerek. Każdego roku na całym świecie notuje się około 52 000 przypadków. Może on szybko dawać przerzuty i to właśnie jest najbardziej problematycznym jego aspektem. Gdy byłem w szkole średniej, mój najlepszy przyjaciel, Ben Morley, zachorował na pierwotnego raka kości. Jego choroba zainspirowała mnie do zrobienia z tym czegoś. Na studiach zdałem sobie sprawę, że rak kości jest bardzo zaniedbany pod względem badawczym i dostępnych terapii w porównaniu z innymi nowotworami. Studiowałem i zrobiłem doktorat po to, by pracować nad rakiem kości, mówi Green. Naukowcy zebrali próbki kości i guzów od 19 pacjentów z Królewskiego Szpitala Ortopedycznego w Birmingham. To wystarczyło, by zaobserwować pewne oczywiste zmiany. Dzięki sekwencjonowaniu genetycznemu badacze zauważyli, że w pierwotnym nowotworze kości dochodzi do aktywowania genu RUNX2 i że gen ten odpowiada za rozprzestrzenianie się choroby. Uczeni opracowali więc lek CADD522, niewielką molekułę blokującą proteinę RUNX2 i przetestowali go na myszach. W badaniach przedklinicznych średni czas przeżycia myszy bez przerzutów zwiększył się o 50%, bez potrzeby stosowania chemioterapii i chirurgii. Sądzę, że przy połączeniu CADD522 z innymi sposobami leczenia, np. z zabiegiem chirurgicznym, jeszcze bardziej wydłuży czas przeżycia. Bardzo ważny jest fakt, że RUNX2 zwykle nie jest potrzebny zdrowym komórkom, zatem lek nie wywołuje skutków ubocznych. To przełom, gdyż metody leczenia pierwotnego raka kości nie zmieniły się od 45 lat, cieszy się Greene. Nowy lek działa na wszystkie podtypy pierwotnego raka kości. Obecnie dokonywana jest formalna ocena jego toksyczności. Po jej zakończeniu zespół Greene'a chce wystąpić o zgodę na rozpoczęcie testów klinicznych. « powrót do artykułu
  24. Astrofizyk Stephen Kane z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Riverside przeprowadził symulacje komputerowe, w których uzupełnił dwie rzucające się w oczy luki w Układzie Słonecznym. Pierwsza z nich to brak super-Ziemi, druga zaś to jej lokalizacja. Z symulacji wynika, że ich uzupełnienie zakończyło by historię życia na Ziemi. Największą planetą skalistą Układu Słonecznego jest Ziemia. Najmniejszym gazowym olbrzymem jest zaś Neptun o 4-krotnie większej średnicy i 17-krotnie większej masie. Nie ma żadnej planety o pośrednich cechach. W innych układach znajduje się wiele planet o wielkości i masie pomiędzy Ziemią a Neptunem. Nazywamy je super-Ziemiami, wyjaśnia Kane. Druga z luk to odległość od Słońca. Merkury położony jest o 0,4 jednostki astronomicznej (j.a.) od naszej gwiazdy, Wenus dzieli od niej 0,7 j.a., Ziemię – 1 j.a., a Marsa – 1,5 j.a. Kolejna planeta, Jowisz, znajduje się już 5,2 j.a. od Słońca. Kane w swoich symulacjach postanowił wypełnić tę lukę. Symulował więc istnienie tam planety o różnej masie i sprawdzał, jak jej obecność wpływała na inne planety. Wyniki symulacji – w ramach których Kane badał skutki obecności planety o masie 1-10 mas Ziemi na orbicie odległej od Słońca o 2-4 j.a. – opublikowane na łamach Planetary Science Journal, były katastrofalne dla Układu Słonecznego. Taka fikcyjna planeta wpłynęłaby na orbitę Jowisza, co zdestabilizowałby cały układ Słoneczny. Jowisz, największa z planet, ma masę 318-krotnie większa od Ziemi. Jego grawitacja wywiera więc duży wpływ na otoczenie. Jeśli super-Ziemia lub inny masywny obiekt zaburzyłby orbitę Jowisza, doszłoby do znacznych zmian w całym naszym otoczeniu. W zależności od masy i dokładnej lokalizacji super-Ziemi jej obecność – poprzez wpływ na Jowisza – mogłaby doprowadzić do wyrzucenia z Układu Słonecznego Merkurego, Wenus i Ziemi. Podobny los mógłby spotkać Urana i Neptuna. Jeśli zaś super-Ziemia miałaby znacznie mniejszą masę niż ta prowadząca do katastrofy i znajdowałaby się dokładnie po środku pomiędzy Marsem a Jowiszem, układ taki mógłby być stabilny. Jednak każde odchylenie w jedną lub drugą stronę skończyłoby się katastrofą. Badania Kane'a to nie tylko ciekawostka. Pokazują, jak delikatna jest równowaga w Układzie Słonecznym. Ma też znaczenie dla poszukiwania układów planetarnych zdolnych do podtrzymania życia. Mimo że podobne do Jowisza, odległe od swoich gwiazd, gazowe olbrzymy znajdowane są w zaledwie 10% układów, to ich obecność może decydować o stabilności orbit planet skalistych. « powrót do artykułu
  25. Liczba korzyści, jakie niesie za sobą wykorzystanie w biznesie możliwości oferowanych przez systemy ERP, jest naprawdę ogromna. Jest to nowoczesne oprogramowanie pozwalające na kompleksowe zarządzanie przedsiębiorstwem. Dostęp do wszystkich informacji możliwy jest w czasie rzeczywistym dla wszystkich uprawnionych osób, co znacząco poprawia obieg informacji w przedsiębiorstwie. Co dokładnie wnoszą do biznesu systemy ERP? Szczegółowo tłumaczymy to w niniejszym artykule. Definicja systemów ERP Skrót ERP pochodzi z języka angielskiego - Enterprise Resource Planning. Oznacza to nowoczesne, w pełni profesjonalne oprogramowanie, które służy do zarządzania wszystkimi zasobami przedsiębiorstwa w sposób kompleksowy. Odpowiednio wykorzystując systemy ERP można efektywniej zorganizować pracę w poszczególnych działach, szybko identyfikować różnego rodzaju zagrożenia i podejmować właściwe działania naprawcze. Systemy ERP to narzędzia modułowe i w pełni otwarte. Oznacza to, że zakres, którym objęte jest działanie oprogramowania w ramach konkretnej firmy, całkowicie zależy od decyzji podjętych przez kadrę kierowniczą danego podmiotu. Dzięki temu istnieje możliwość podzielenia implementacji ERP na etapy. ERP to jeden z elementów tzw. Business Management Systems. Więcej informacji o specyfice tych systemów znajduje się na stronie https://mindboxgroup.com/pl/business-managment-systems/. Gdzie można zastosować systemy ERP? System ERP może być zastosowany w zasadzie w każdym dziale przedsiębiorstwa, np. w finansach, księgowości, marketingu, sprzedaży, dystrybucji itd. Wszystkimi procesami realizowanymi w ramach przedsiębiorstwa można zarządzać wykorzystując jedną, uniwersalną bazę danych. To z kolei sprawia, że komunikacja pomiędzy różnymi działami firmy jest bardzo efektywna i wydajna. Każdy z pracowników może w czasie rzeczywistym analizować i reagować na różne zmiany wprowadzane przez współpracowników z innych działów. Ten element jest szczególnie ważny, jeśli chodzi o zapobieganie rozmaitym sytuacjom kryzysowym a także odnotowywanie wzrostów sprzedaży. Dysponowanie systemem ERP jest także ważne, jeśli chodzi o wprowadzanie zmian na poziomie strategicznym. Przedsiębiorstwa mające dostęp do tak wielu informacji i danych są w stanie podejmować trafniejsze decyzje, a co za tym idzie - mają większe szanse na to, iż modyfikacja dotychczasowej polityki przyczyni się do wzrostu uzyskiwanych dochodów. Wyróżnikiem nowoczesnych systemów ERP jest również fakt, iż są one wyposażone w bardzo wygodny i łatwy w obsłudze interfejs. Dzięki temu nawet ci pracownicy, którzy nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z takim oprogramowaniem, stosunkowo szybko nauczą się jego obsługi. Co systemy ERP wnoszą do biznesu? Przedsiębiorstwa, które decydują się na wdrożenie systemów ERP, odnoszą szereg korzyści. Mowa tutaj m.in. o tym, że cały proces komunikacji między pracownikami a także między firmą a klientami i jej partnerami biznesowymi jest znacznie usprawniony. Warto wiedzieć, że jedną z funkcjonalności systemów ERP jest możliwość stworzenia bazy danych osobowych, co później pozwala na szybkie i sprawne przesyłanie dedykowanych informacji do poszczególnych osób. Systemy ERP przekładają się również na wydajniejszą obsługę klienta. Z racji tego, iż pracownicy dysponujący systemem ERP, mają pełną wiedze na temat asortymentu i stanów magazynowych, mogą bardzo szybko i dokładnie odpowiadać na pytania zadawane przez klientów. Omawiane oprogramowanie może też być wykorzystywane do prognozowania sprzedaży. W ERP mamy bardzo szeroką bazę danych, która może stanowić cenne źródło wskazówek. Przewidywanie sprzedaży jest możliwe, ponieważ wykorzystuje się do tego historyczne dane nt. zakupów a także wzorce zakupowe klientów. Warto nadmienić, że ręczne wykonywanie tego typu analiz byłoby bardzo czasochłonne. System ERP służy także do zautomatyzowania procesu wystawiania faktur. Oprogramowanie z tą funkcjonalnością pozwala na wystawianie faktur bez konieczności ręcznego wpisywania danych klientów, co jest ogromną oszczędnością czasu. Wiele firm stawia także na implementację systemów ERP w chmurze. O korzyściach płynących z takiego rozwiązania można przeczytać na https://mindboxgroup.com/pl/co-zyskuja-firmy-ktore-wdrozyly-system-erp-w-chmurze/. Jak wybrać właściwy system ERP? Zanim podejmiemy ostateczną decyzję dotyczącą zakupu systemu ERP, powinniśmy dokładnie przeanalizować szereg kwestii. Chodzi tutaj m.in. o: koszt implementacji systemu, koszt rozszerzenia systemu w przyszłości o dodatkowe funkcjonalności, liczba funkcjonalności systemu oferowanych na starcie, opłaty z tytułu aktualizacji systemu, opłaty za wprowadzenie modyfikacji, wsparcie techniczne od usługodawcy po zaimplementowaniu oprogramowania, opłaty za prowadzenie szkoleń pracowników z obsługi ERP. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...