-
Liczba zawartości
37640 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Będące typowym objawem mukowiscydozy przewlekłe zapalenie płuc powiązano z nową klasą enzymów bakteryjnych. W USA mieszka ok. 30 tys. pacjentów z mukowiscydozą. Są też setki tysięcy osób z innymi przewlekłymi chorobami płuc. Gdy wskutek choroby pacjent jest już chronicznie zakażony pałeczką ropy błękitnej [Pseudomonas aeruginosa], obecne terapie antybiotykowe okazują się nieskuteczne i pozostaje niewiele opcji leczenia. Uszkodzenie płuc w wyniku przewlekłych zakażeń. P. aeruginosa, połączone z silną, ale nieskuteczną odpowiedzią zapalną, doprowadza do niewydolności oddechowej i konieczności przeszczepu - wyjaśnia dr Jennifer M. Bomberger z Uniwersytetu w Pittsburghu. Zespół Bomberger i Dean Madden z Dartmouth College odkryli, że pałeczki ropy błękitnej utrzymują stan zapalny, uwalniając enzym Cif. Cif wpływa na zdolność organizmu do produkcji lipidowych mediatorów przeciwzapalnych (prowygaszających ostry stan zapalny). Naukowcy potwierdzili ten mechanizm, analizując wydzieliny z płuc oraz dokumentację medyczną pacjentów z Children's Hospital of Pittsburgh of UPMC. U osób z wyższym poziomem Cif w wydzielinie występowała zmniejszona sygnalizacja przeciwzapalna i podwyższony poziom interleukiny 8 (IL-8), markera zapalnego. Wyższe poziomy Cif korelowały także z gorszą funkcją płuc. Wcześniejsze badania na myszach wykazały, że w modelu zapalenia płuc sztuczne podwyższanie lipidowych mediatorów ogranicza odpowiedź zapalną i sprzyja wyeliminowaniu P. aeruginosa. Bomberger, Madden i koledzy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis szukają jednak alternatywnej metody - chcą hamować aktywność Cif jeszcze przed wystąpieniem problemu. Podstawą jest opracowanie takiego sposobu poradzenia sobie ze zdolnością pałeczek do wykorzystywania naturalnej odpowiedzi zapalnej organizmu, by nie wyeliminować samej reakcji. Stan zapalny pojawia się [bowiem] z jakiegoś powodu - by wyeliminować zakażenie. Musimy go tylko złagodzić w sytuacjach, gdy jest nieskuteczny lub niepotrzebny - podsumowuje Bomberger. « powrót do artykułu
-
Jedno z największych odkryć ostatnich lat, zarejestrowanie fal grawitacyjnych, zostało uznane za potwierdzenie ogólnej teorii względności Einsteina. Po analizie upublicznionych danych z LIGO (Laser Interferometer Gravitational-Wave Obserwatory) grupa naukowców, na której czele stoi Niayesh Afshori z kanadyjskiego University of Waterloo, twierdzi, że znalazła "echa" fal grawitacyjnych, co wydaje się przeczyć ogólnej teorii względności. Fizycy od dawna spekulowali, że w miejscach gdzie panują ekstremalne warunki, takich jak centra czarnych dziur, ogólna teoria względności może przestać obowiązywać. Jeśli jednak kolejne analizy potwierdzą istnienie wspomnianych wspomnianych ech, będzie to oznaczało, że teoria Einsteina przestaje działać już na krawędziach czarnych dziur, daleko od ich centrum. Możliwe też, że badania wykażą, iż echa nie istnieją, będzie to ważnym potwierdzeniem teorii Einsteina. Dotychczas nie było jasne, czy jesteśmy w stanie przetestować jej niestandardowe założenia. Krawędź czarnej dziury, czyli jej horyzont zdarzeń, wydawała się niedostępna eksperymentalnie. Teoria mówi, że wszystko, co ją przekroczy, nie może już powrócić, zostanie przechwycone i wciągnięte przez czarną dziurę. Do niedawna jeszcze uważano, że krawędź czarnej dziury jest gładka. Jeśli ktoś by ją przekroczył, nie zauważyłby żadnej zmiany. Nie dostrzegłby jej także obserwator zewnętrzny. Przed kilku laty pojawiła się jednak hipoteza, która wstrząsnęła fizyką. Mówi ona bowiem o tym, że na krawędzi czarnej dziury istnieje firewall. Jest on zbudowany z pierścienia wysokoenergetycznych cząstek i każda materia, która się z nim zetknie, ulega unicestwieniu. Jeśli firewalle czarnych dziur istnieją, wówczas teoria względności jest błędna. Jeśli zaś nie istnieją, błędne są założenia teorii kwantowej. Istnieją też inne teorie przeczące teorii względności. Jednak naukowcy nie są w stanie przetestować żadnej z nich. Sytuacja uległa zmianie w lutym bieżącego roku, gdy LIGO po raz pierwszy w historii wykrył fale grawitacyjne powstałe podczas połączenia się dwóch czarnych dziur. Niedługo potem Vitor Cardoso z Instituto Superior Tecnico w Lizbonie stwierdził, że jeśli istnieją jakieś odstępstwa od ogólnej teorii względności, takie jak np. firewalle, to podczas łączenia się czarnych dziur powinny pojawić się serie ech. Mają one istnieć dlatego, że firewall lub inna podobna struktura tworzy wokół czarnej dziury obszar przejściowy. Wewnętrzna krawędź takiego firewalla to horyzont zdarzeń, spoza którego nic się nie wydostaje. Część zewnętrzna jest porowata. Część materii, która trafi do firewalla, może się z niego wydostać. Region ten jest w stanie uwięzić również fale grawitacyjne, które będą odbijały się pomiędzy zewnętrznymi i wewnętrznymi ścianami firewalla zanim część z nich z niego ucieknie. Zespół Afshordiego stworzył prosty model opisujący, jak powinny rozkładać się echa fal grawitacyjnych jeśli wokół czarnych dziur, z których pochodzą trzy zarejestrowane dotychczas zestawy danych, istnieją firewalle. Z ichy wyliczeń wynikało, że interwały pomiędzy echami powinny wynosić około 0,1 oraz 0,2 i 0,3 sekundy. Gdy następnie Kanadyjczycy przyjrzeli się danym z LIGO znaleźli w nich sygnały takich ech. Ashfordi zastrzega, że pewność obserwacji wynosi obecnie 2,9 sigma, czyli około 1:270. Rzekome echa mogą być powiem zakłóceniami lub fluktuacjami statystycznymi. Dopiero kolejne obserwacje fal grawitacyjnych powinny dać definitywną odpowiedź na pytanie, czy krawędź czarnych dziur jest gładka, czy też otacza ją jakaś struktura. Ani zwolennicy Einsteina, ani innych teorii nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. « powrót do artykułu
-
Władze zajęły się badaniem fragmentów statku transportowego Progress, które spadły w Republice Tuwy w okolicach miasta Kyzył. Osobne śledztwo w sprawie przyczyn katastrofy prowadzi Roskosmos. Start misji Progress MS-04 odbył się 1 grudnia br. z kompleksu startowego nr 31 kosmodromu Bajkonur. W 383. sekundzie lotu doszło do awarii w trzecim stopniu rakiety. Zdarzyło się to ok. 2 min przed umieszczeniem statku na wybranej orbicie. Szolban Walerjewicz Kara-ool poinformował, że w zeszły weekend w kożuunie uług-chiemskim pasterze znaleźli 2 fragmenty statku. Duży sferyczny obiekt utknął na zboczu wzniesienia, a drugi leżał w pobliżu jurty (miejsca ich upadku zostały zbadane przez władze sanitarne). Kolejny element odkryto w poniedziałek (5 grudnia) na podwórku budynku mieszkalnego we wsi Eilig-Khem. Choć nie wykryto żądnych niebezpiecznych substancji, premier i tak przestrzegł obywateli, by nie dotykali metalowych odłamków. Władze nie chcą bowiem, by ludzie je zbierali i sprzedawali. Tatiana Korolewa, geochemik z Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego im. M.W. Łomonosowa, która prowadzi laboratorium bezpieczeństwa środowiskowego i badała wcześniej wypadki rakiet nośnych Proton, podkreśla, że odłamki nie stanowią zagrożenia, bo wszystkie potencjalnie niebezpieczne związki chemiczne spaliły się w atmosferze. « powrót do artykułu
-
Diament twardszy od diamentu - lonsdaleit z laboratorim
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
W uniwersyteckim laboratorium powstał diament twardszy od innych. Naukowcy z Australian National University stali na czele zespołu, który postawił sobie za zadanie stworzenie diamentu twardszego od diamentów jubilerskich. Można by go wykorzystywać w kopalniach do cięcia wyjątkowo twardych materiałów. Profesor Jodie Bradby stała na czele australijsko-amerykańskiego zepołu, który w laboratorium uzyskał lonsdaleit. Diament znajdowany w miejscach upadku meteorytów zawierających grafit. Jego niezwykła twardość bierze się z heksagonalnie ułożonych atomów. Jeśli będziemy potrzebowali czegoś wyjątkowo twardego by coś przeciąć, nowy diament może uczynić to szybciej i łatwiej niż dotychczas stosowane rozwiązania - mówi profesor Bradby. Prowadzone w przeszłości symulacje komputerowe wykazały, że lonsdaleit może być o 58% twardszy od zwykłego diamentu. Naturalne lonsdaleity znajdowane m.in w kraterze w pobliżu Canyon Diablo nie były tak twarde, jednak wynikało to z zanieczyszczeń i niedoskonałości sieci krystalicznej. Gdyby udało się uzyskać czysty lonsdaleit byłby on najtwardszym znanym nam materiałem. Zespół Bradby uzyskał lonsdaleit w diamentowym kowadełku przy temperaturze 400 stopni Celsjusza. Heksagonalna struktura atomów tego diamentu czyni go znacznie twardszym od zwykłych diamentów, które mają sześcienną strukturę. Uzyskaliśmy lonsdaleit w nanoskali, co nas tym bardziej cieszy, bo w przypadku tego typu materiałów często 'mniejsze' znaczy 'twardsze'. « powrót do artykułu -
Nieznane miasto zmieni pogląd na starożytną Tesalię?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Naukowcy z Wydziału Badań Historycznych Uniwersytetu w Göteborgu badają w centralnej Grecji pozostałości nieznanego wcześniej antycznego miasta. Miejsce, które dotychczas uznawano za niewiele znaczącą wioskę okazało się znacznie ważniejsze, niż sądzono. Badania prowadzone są na wzgórzu Strongilovouni w Tesalii. To, co uznawano za nieważne siedlisko na wzgórzu okazało się pozostałością miasta. A to dopiero początek wykopalisk - mówi kierujący pracami doktorant Robin Rönnlund. Wraz z kolegą natrafiliśmy na to miejsce w ubiegłym roku, pracując nad zupełnie innym projektem. Zagadką pozostaje, dlaczego nikt wcześniej nie badał tego wzgórza. Podczas prac znaleziono pozostałości wież, murów miejskich i bram. Naukowcy starają się nie naruszać struktury wzgórza i większość badań prowadzą metodami pozwalającymi uniknąć kopania. Używają w tym celu m.in. georadaru. Odkryliśmy rynek i sieć ulic wskazującą, że mamy do czynienia z dość dużym miastem. Jego powierzchnia otoczona murami wynosi ponad 40 hektarów. Znaleźliśmy też ceramikę i monety, które pomogą nam w datowaniu miasta. Najstarsze z nich pochodzą z około 500 roku przed Chrystusem, wydaje się jednak, że okres rozkwitu miasta przypadł na IV-III wiek. Później zostało ono z jakiegoś powodu opuszczone. Być może miało to związek z rzymskim podbojem tego regionu - stwierdza Rönnlund. « powrót do artykułu -
Wiatraki mogą korzystnie wpływać na uprawy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Kilkuletnie badanie naukowców z Uniwersytetu Stanowego Iowy sugeruje, że turbiny wiatrowe mogą korzystnie wpływać na uprawy. Prof. Gene Takle wyjaśnia, że turbiny ustawione na polach tworzą turbulencje i pomagają roślinom, wpływając na temperaturę czy stężenie dwutlenku węgla. Amerykanie zainstalowali wieże badawcze na farmie złożonej z 200 turbin (znajduje się ona między Radcliffe i Colo). W latach 2010-13 zbierały one dane na temat prędkości i kierunków wiatru, temperatury, wilgotności, zawirowań powietrza, stężenia gazów oraz opadów. Takle i inni chcieli sprawdzić, jak turbulencje, które powstają, gdy wiatr przelatuje przez turbiny, wpływają na warunki panujące przy gruncie na polach kukurydzy i soi. Okazało się, że turbiny wywierały mierzalny wpływ na kilka kluczowych zmiennych. Jak podkreśla Takle, trudniej jest ustalić, czy wpływa to na osiągi roślin. W sumie wydaje się jednak, że turbiny mają na uprawy mały, lecz pozytywny wpływ. Wg profesora, turbiny zmieniają temperaturę wokół roślin. Dane pokazały, że zawirowania powietrza prowadzą do temperatur niższych o ok. pół stopnia w dzień i wyższych o pół-jeden stopień w nocy. Dzieje się tak, bo turbulencje mieszają powietrze z różnych wysokości. W ten sposób w dzień zachodzi zjawisko przypominające dmuchanie na mokrą powierzchnię (stąd efekt chłodzenia), a w nocy, gdy ziemia oddaje ciepło, ciepłe powietrze jest sprowadzane niżej. Turbulencje hamują także powstawanie rosy. Rośliny są przez to bardziej suche, co pozwala zwalczyć szkodliwe pleśnie i inne grzyby. Oprócz tego Amerykanie wspominają o zmianach ciśnienia na poziomie gruntu, co może wpływać na stężenie CO2 w powietrzu otaczającym rośliny, co z kolei przekłada się na lepszy wzrost. Kolejnym krokiem zespołu ma być ustalenie, czy turbulencje wpływają na wielkość roślin, ich funkcjonowanie lub wielkość plonów. Znalezienie odpowiedzi będzie trudniejsze z powodu wielu czynników działających na polu, np. zmienności jakości gleby czy opadów. « powrót do artykułu -
Dodatkowe lata wsparcia dla Windows Server i SQL Server
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Bezpieczeństwo IT
Microsoft ogłosił, że Windows Server i SQL Server będą objęte nowym systemem wsparcia nazwanym "Premium Assurance". Dzięki temu ich posiadacze będą mogli liczyć na dodatkowe 6 lat wsparcia technicznego. Standardowo koncern z Redmond oferuje 5 lat wsparcia podstawowego, w czasie którego użytkownicy jego produktów otrzymują rozszerzenia, nowe funkcje, poprawki niezwiązane z bezpieczeństwem i poprawki bezpieczeństwa, oraz 5 lat wsparcia rozszerzonego, gdy mogą liczyć na poprawki bezpieczeństwa i poprawki dotyczące funkcjonalności programu. Premium Assurance zapewni użytkownikom wybranego oprogramowania sześć dodatkowych lat wsparcia w postaci łat dla dziur określonych jako "krytyczne" i "ważne". Posiadacze Windows Server mogą więc liczyć na wsparcie do roku 2026, a SQL Server 2008 do roku 2025. Microsoft reklamuje Premium Assurance jako rozwiązanie dla użytkowników tych programów, które nie mogą być łatwo przeniesione do chmury. Dzięki przedłużeniu wsparcia nie muszą się oni przez kolejne lata martwić migracją. Premium Assurance będzie sprzedawane od przyszłego roku. Dla tych, którzy wykupią wsparcie pomiędzy marcem a czerwcem koszt dotychczasowej licencji wzrośnie o 5%, po czerwcu będzie to wzrost o 12%. « powrót do artykułu -
Zdolność szybkiego wzajemnego rozpoznawania jest bardzo istotna dla zwierząt społecznych. Ludzie robią to na podstawie twarzy. Choć dla szympansów twarz też jest ważna, najnowsze badanie neuropsycholog Mariski Kret z Uniwersytetu w Lejdzie pokazuje, że naczelne te rozpoznają swoich pobratymców głównie po pośladkach. Holenderka chciała sprawdzić, czy szympansy przetwarzają wygląd pośladków tak samo skutecznie jak my twarze. Okazało się, że tak. Bezwłose pośladki komunikują u szympansów szereg użytecznych informacji o tożsamości, atrakcyjności i stanie zdrowia właściciela. W comiesięcznym okresie płodnym (okołoowulacyjnym) okolice odbytu i pochwy samic powiększają się i stają się różowe. Autorzy publikacji z pisma PLoS ONE odkryli, że o ile u ludzi występuje efekt inwersji twarzy (normalnie twarz jest rozpoznawana szybciej od innych obiektów; zjawisko to zanika jednak podczas prezentacji do góry nogami), o tyle u szympansów fenomen ten dotyczy pośladków. Podczas eksperymentów ludzie i szympansy oglądali zdjęcia twarzy i pośladków w pozycji zwykłej i odwróconej. Kontrolnie pojawiały się też zdjęcia stóp. W pierwszym i drugim eksperymencie brali udział studenci. Prezentowano im zdjęcia pośladków, twarzy i stóp 3 kobiet i 3 szympansic. Szympansice pochodziły z Rezerwatu Naczelnych Kumamoto. Zdjęcia okolic pochwowo-odbytniczych kobiet wykonano pod tym samym kątem (przedtem panie w wieku 28-29 lat poproszono o usunięcie owłosienia łonowego). W 2. eksperymencie uwzględniono dodatkową kategorię (samochody), a fotografie nie były kolorowe, lecz czarno-białe. W 3. i 4. eksperymencie wzięło udział 5 szympansów z Instytutu Badań Prymatologicznych Uniwersytetu w Kioto. Samice miały od 12 do 36 lat, a samiec 12 lat. W obu eksperymentach wykorzystano te same materiały, co w czasie testów z udziałem ludzi. Generalnie na ekranie dotykowym należało wskazać obiekt z pary, który odpowiadał wcześniej zaprezentowanemu (w 1. eksperymencie po prezentacji twarzy szympansa A wyświetlano np. inne zdjęcie twarzy szympansa A oraz fizjonomię szympansa B lub C). W przypadku ludzi efekt inwersji pojawiał się wyłącznie w odniesieniu do ludzkich twarzy. Eksperymenty 1. i 2. pokazały, że tylko ludzka twarz - bez względu na to, czy kolorowa, czy czarno-biała - jest rozpoznawana jako całość. U szympansów efekt inwersji występował zaś w odniesieniu do pośladków (tylko wtedy, gdy były one kolorowe). Bardzo często widzimy twarze i prawie zawsze stykamy się z nimi w pozycji z oczami na górze, więc nasz mózg stworzył skrót, z powodu którego obrazy z tej kategorii są rozpoznawane skuteczniej i szybciej - wyjaśnia Kret. W przypadku pośladków to nie ma znaczenia. Rozpoznajemy je w podobnym czasie bez względu na pozycję, w jakiej są prezentowane. W toku ewolucji nasze twarze stały się [specjalnie] bardziej kontrastowe; pojawiły się czerwone usta, brwi i gładka skóra, która sprawia, że wszystko lepiej widać. Kret i Masaki Tomonaga wyjaśniają, że u kobiet ukrywanie okresów płodnych sprawia, że mogą one być atrakcyjne dla mężczyzn przez cały czas. Ułatwia to także tworzenie bliskich więzi i łączenie w pary. Kret dodaje, że nie bez powodu twarze i pośladki samic naczelnych są bezwłose. Oczy naczelnych są bowiem świetnie dostosowane do odróżniania odcieni czerwieni. Dzięki temu bardziej widoczne są zarówno rumieniec gniewu/zakłopotania, jak i pobudzenie seksualne. « powrót do artykułu
-
U 20-40% pacjentów ze szpiczakiem mnogim występują wady rybosomów - organelli komórkowych służących do produkcji białek. Rybosom to fabryka białek. U 20-40% chorych ze szpiczakiem mnogim jedna z jego części jest nieprawidłowo rozwinięta [defekt dotyczy wchodzącego w skład małej podjednostki rybosomu białka RPL5]. Podejrzewamy, że ich komórki nadal wytwarzają białka, ale równowaga jest w jakiś sposób zaburzona. Odkryliśmy, że w przypadku tych pacjentów prognozy są gorsze niż u chorych z normalnymi rybosomami - wyjaśnia prof. Kim De Keersmaecker z Katolickiego Uniwersytetu w Leuven. W leczeniu szpiczaka mnogiego stosuje się inhibitory proteasomu (proteolitycznego centrum komórki), a konkretnie bortezomib. Na razie nie wiadomo, jak dokładnie wady rybosomu wpływają na proteasom, ale odkryliśmy, że obarczeni nimi pacjenci lepiej reagują na bortezomib. Oznacza to, że gorsze prognozy można zniwelować takim schematem leczenia. W oparciu o nasze ustalenia możemy opracować testy do identyfikowania wad rybosomu i w ten sposób określać, jaka terapia będzie w danym przypadku najskuteczniejsza. Spostrzeżenie, że nowotwory wiążą się z wadami rybosomów, to relatywnie nowa koncepcja. Parę lat temu odkryliśmy defekty rybosomalne u pacjentów z ostrą białaczką limfoblastyczną. Teraz wiemy, że odnosi się to do szpiczaka mnogiego. Bardzo prawdopodobne, że dzieje się tak również w innych typach nowotworów. W kolejnych etapach badań spróbujemy ustalić w jakich, na czym polegają zależności między rybosomem a proteasomem, a także co można zrobić w zakresie leków obierających na cel rybosom. « powrót do artykułu
-
Fasola i groch są bardziej sycące niż mięso. By wspomóc odchudzanie i zapobiec związanemu z wiekiem spadkowi masy mięśniowej, często zaleca się spożywanie większych ilości białka. Ponieważ hodowla zwierząt stanowi dla środowiska większe obciążenie nie uprawa roślin strączkowych, niekiedy sugeruje się spożycie tych drugich. Dotąd nie było jednak do końca wiadomo, jak bardzo są one sycące w porównaniu do mięsa i czy można je wykorzystać do podtrzymania lub przyspieszenia odchudzania. W ramach najnowszego badania naukowcy z Uniwersytetu Kopenhaskiego wykazali, że wysokobiałkowe posiłki z grochu i fasoli zwiększają sytość bardziej niż dania z cielęciny i wieprzowiny. Czterdziestu trzem młodym mężczyznom serwowano 3 dania, których głównym elementem były pierogi z fasolą/grochem bądź cielęciną/wieprzowiną. Okazało się, że gdy ochotnicy zjadali wysokobiałkowy posiłek zawierający warzywa strączkowe, w ramach następnego posiłku spożywali 12% mniej kalorii niż w przypadku dania mięsnego. Wysokobiałkowy posiłek złożony z warzyw zawierał znacznie więcej błonnika niż mięso, co prawdopodobnie przyczyniło się do zwiększonego uczucia sytości - wyjaśnia prof. Anne Raben. Co ciekawe, studium wykazało także, że zawierające mniej białka dania z fasolą/grochem były tak samo sycące i smaczne, jak wysokobiałkowe potrawy na bazie cielęciny/wieprzowiny. Nieco przeczy to rozpowszechnionemu przekonaniu, że należy jeść dużo białka, bo to bardziej sycące. Wyniki sugerują, że można spożyć bogaty w błonnik posiłek z mniejszą ilością białka i osiągnąć ten sam poziom sytości. Choć by uzyskać ostateczne potwierdzenie, trzeba przeprowadzić kolejne badania, wydaje się, że posiłki roślinne, zwłaszcza złożone z warzyw strączkowych, mogą stanowić podstawę zarówno długoterminowej utraty wagi, jak i przyjaznych dla środowiska nawyków. « powrót do artykułu
-
Enzym, który przekształca beta-karoten z diety w witaminę A, reguluje także poziom testosteronu i wzrost prostaty. Naukowcy z Uniwersytetu Illinois badali wpływ Bco1 na testosteron i testosteronowrażliwe tkanki, takie jak prostata. Porównywali myszy pozbawione działających kopii Bco1 (z allelami zerowymi, które nie tworzą żadnego transkryptu i białka, typu null) i gryzonie z grupy kontrolnej. W organizmie Bco1 rozkłada beta-karoten na 2 cząsteczki witaminy A. Choć naukowcy podejrzewali, że enzym może brać udział także w innych procesach biologicznych, opisywane studium to jedna z pierwszych prób zbadania tego zagadnienia. Wcześniejsze badania wykazały, że myszy pozbawione Bco1 nie potrafią rozłożyć beta-karotenu. Wiemy też, że u wielu ludzi występują warianty Bco1, które mogą wpływać na ich zdolność metabolizowania karotenoidów. Niewykluczone, że tak jak u myszy [...], wersje genu Bco1 będą wpływać na poziom testosteronu u mężczyzn - opowiada dr Joshua W. Smith. Podczas eksperymentu obu grupom myszy podawano karmę pozbawioną beta-karotenu; występowały w niej jednak inne karotenoidy. Gryzoniom zapewniano witaminę A, by utrzymać jej prawidłowy poziom we krwi i w wątrobie. Zgodnie z przewidywaniami naukowców, myszy pozbawione Bco1 miały niższe stężenie testosteronu we krwi. Okazało się także, że ich prostata była znacząco mniejsza. Prostaty i kanaliki nasienne tych zwierząt (a więc struktury potrzebujące testosteronu do prawidłowego rozwoju i utrzymania) ważyły 20-30% mniej niż u innych myszy. W ich jądrach było też 44% mniej komórek śródmiąższowych Leydiga, a więc komórek przekształcających cholesterol w testosteron. Akademicy odnotowali także, że gryzonie pozbawione Bco1 miały o 32% niższy poziom genu Hsd17b3. Do jego ekspresji dochodzi wyłącznie w komórkach Leydiga; odpowiada on za ostatni etap syntezy testosteronu. Amerykanie przypominają, że u ludzi dziedziczne mutacje Hsd17b3 skutkują niedoborem testosteronu i feminizacją męskich genitaliów. Analizując macierz 200 genów z prostaty myszy, naukowcy odkryli, że utrata Bco1 wpłynęła na 13 genów, w tym na 3 geny zaangażowane w namnażanie komórek, 1 gen regulujący wzrost tkanek zrębu i nabłonkowej, 2 związane z postępami cyklu komórkowego oraz 1 biorący udział w śmierci komórkowej - apoptozie. Oprócz tego autorzy publikacji z American Journal of Physiology zauważyli, że u myszy pozbawionych Bco1 zaburzona była sygnalizacja androgenowa przez AR (receptory androgenowe). Sygnalizacja AR nie tylko reguluje ekspresję genów i ma krytyczne znaczenie dla rozwoju i działania prostaty, ale i inicjuje i kontroluje postępy raka prostaty. Jak wyjaśnia prof. John W. Erdman Jr, zmniejszając namnażanie komórek i wzrost prostaty, utrata Bco1 wpływa na syntezę androgenów i ogranicza sygnalizację AR. Wcześniejsze badania tego zespołu pokazały, że zmniejszenie poziomu testosteronu na drodze kastracji znacząco ogranicza ekspresję tych samych markerów wzrostu i proliferacji co w przypadku utraty Bco1. Dane stanowią poparcie dla hipotezy, że pozbawienie testosteronu, czy to przez kastrację, czy przez utratę Bco1, oddziałuje na namnażanie komórek w mysiej prostacie. Obecne studium pokazuje, że choć podstawową funkcją Bco1 jest rozbijanie karotenoidów z diety, enzym wpływa również na zupełnie inne procesy biologiczne. « powrót do artykułu
-
Nowe dokumenty, ujawnione właśnie przez Edwarda Snowdena, dowodzą, że brytyjskie (GCHQ) i amerykańskie (NSA) agencje wywiadowcze przez lata przechwytywały rozmowy odbywane na pokładach samolotów za pomocą telefonów komórkowych. Co najmniej od 2012 roku Brytyjczycy przechwytywali sygnały z komercyjnego systemu OnAir, który jest używany przez linie lotnicze do przekazywania sygnałów do satelitów. System OnAir jest wykorzystywany przez dziesiątki linii lotniczych na całym świecie. Przekazuje on sygnały z pokładu samolotu do satelitarnej sieci Inmarsat. Program podsłuchów był prowadzony pod nazwą Thieving Magpie (Sroka-Złodziejka) i wykorzystywał wcześniej uruchomiony program Southwinds, którego celem było przechwytywanie komunikacji z satelitów Inmarsat. Thieving Magpie pozwalało brytyjskim służbom nie tylko przechwytywać rozmowy, ale również śledzić interesujące osoby. Jeśli tylko telefon komórkowy był włączony, logował się on do systemu OnAir samolotu. Stamtąd sygnał trafiał do rodzimej sieci telefonu, wraz z informacją pozwalającą na zidentyfikowanie samolotu, na którego pokładzie telefon się znajdował. Sroka-Złodziejka pozwalała też GCHQ na poznanie PIN-ów i adresów mailowych skojarzonych ze śledzonymi telefonami BlackBerry. W dokumentach Snowdena czytamy: możemy potwierdzić, że system pozwala nam na śledzenie celu w niemal rzeczywistym czasie, pozwalając na dalszą inwigilację lub przygotowanie nakazu aresztowania w miejscu docelowym. Jeśli przekazywane były dane mogliśmy zdobyć adresy email, identyfikatory z serwisu Facebook, adresy Skype i tym podobne. Dowiadujemy się też, że średnio każdego dnia w 2010 roku NSA śledziła średnio 17 telefonów znajdujących się na pokładach samolotów. To zaś sugeruje, że urządzenia te śledzono od kiedy tylko w 2008 roku linie lotnicze pozwoliły na używanie komórek w samolotach. Jednak inny dokument wskazuje, że NSA nieświadomie przechwytywała dane z pokładów samolotów już w 2006 roku. Autor dokumentu, który sam przechwycił informacje z lecącego samolotu, postanowił poszukać w bazach danych NSA najwcześniejszych przypadków tego typu i odkrył, że do zarejestrowania takich informacji doszło już 2 października 2006 roku. W konkluzji swojego raportu autor ujawnionego przez Snowdena dokumentu zastanawia się, czy kolejnym celem aktywności szpiegowskiej nie będą telefony komórkowe pasażerów pociągów. « powrót do artykułu
-
Ostronos złowiony przez rybaków u wybrzeży Karoliny Północnej został 18 miesięcy wcześniej oznakowany przez biologów z Nova Southeastern University. Dzięki temu wiadomo, że w międzyczasie przebył ponad 8500 mil (ok. 13.680 km). Naukowcy przymocowali urządzenie do płetwy grzbietowej samicy w połowie 2015 r. Miało to miejsce w pobliżu Ocean City w stanie Maryland. W zeszłym miesiącu złapała się ona na sznur haczykowy w pobliżu Manns Harbor. Ostatnia z 265 transmisji satelitarnych odbyła się 24 listopada. Zapis pokazuje, że samica pływała wzdłuż wschodniego wybrzeża USA między Karoliną Północną a Rhode Island. Ostatniej wiosny udała się w okolice Bermudów. Średnio dziennie pokonywała 24 km. Cieszymy się, że odzyskaliśmy nadajnik. Przykro nam jednak z powodu ostronosa - podkreśla Guy Jacoski z Guy Harvey Ocean Foundation. « powrót do artykułu
-
Najnowsze modele Audi A4 i Q7 wykorzystują łączność 4G LTE do komunikowania się z systemem zarządzania ruchem ulicznym w Los Angeles i informują kierowcę, ile sekund zostało do zmiany świateł z czerwonych na zielone. Kierowca widzi sekundy odliczane na desce rozdzielczej. Jako żywo przypomina to znacznie prostszy i tańszy system liczników na wielu polskich skrzyżowaniach. Jednak to, co wydaje się obecnie kosztownym gadżetem, jest tylko wersją testową systemu o znacznie większych ambicjach. Ostatecznym celem jest stworzenie systemu, który będzie przekazywał kierowcy informacje pozwalające na podejmowanie odpowiednich decyzji na drodze. Urządzenia otrzymujące dane z centrum zarządzania ruchem ulicznym mogłyby np. informować nas, z jaką prędkością powinniśmy jechać, by trafić na zieloną falę. System taki mógłby też np. wyłączać silnik samochodu, jeśli będzie on musiał przez jakiś czas stać na światłach i włączać go na kilka sekund przed zmianą koloru na sygnalizatorze. Miasta, jeśli tylko byłyby w stanie w czasie rzeczywistym zbierać informacje, przetwarzać je i przekazywać kierowcom, byłyby w stanie lepiej zarządzać ruchem i przynajmniej w pewnym stopniu rozładować zakorkowane ulice. O tym, że korzyści mogą być naprawdę duże przekonuje eksperyment przeprowadzony w Pittsburghu przez firmę Surtrac. Wykazała one, że inteligentny system zarządzania ruchem skraca czas podróży nawet o 25%, a czas stania na światłach nawet o 40%. « powrót do artykułu
-
W bursztynie z Mjanmy znaleziono ogon pierzastego dinozaura. Autorzy publikacji z pisma Current Biology cieszą się, że pozwoli to uzupełnić luki w wiedzy nt. szczegółowej budowy piór tych gadów. Paleontolodzy podkreślają, że choć pióra znajdowano w bursztynach już wcześniej, nie dało się ich definitywnie połączyć ze zwierzęciem, do którego należały. W nowym materiale zachował się ogon młodocianego osobnika z 8 kręgami. Otaczają je zachowane w trójwymiarze pióra. Możemy być pewni źródła, bo kręgi nie są zlane jak u współczesnych ptaków i ich najbliższych krewnych w pygostyl. Zamiast tego ogon jest długi i giętki [...]. Jednym słowem, musiał on należeć do dinozaura, a nie prehistorycznego ptaka - wyjaśnia Ryan McKellar z Royal Saskatchewan Museum. W 2015 r. Lida Xing z Chińskiego Uniwersytetu Geonauk w Pekinie natknął się na unikatowy kamień na targu bursztynów w Myitkyinie. Początkowo sądzono, że ogon to inkluzja roślinna, a bursztyn miał trafić na wystawę albo do warsztatu jubilera. Na szczęście Xing poznał się na wartości naukowej okazu i zasugerował, by kupił go Dexu Institute of Palaeontology. Paleontolodzy uważają, że ogon należał do teropoda (celurozaura) i zachował się w bursztynie w środkowej kredzie ok. 99 mln lat temu. Szczegóły budowy inkluzji zbadano za pomocą tomografu komputerowego i mikroskopu. Dzięki upierzeniu górna powierzchnia ogona była brązowa, a dolna biaława. Piórom brakowało dobrze rozwiniętej stosiny. Wszystko wskazuje więc na to, że w toku ewolucji promienie i promyki pojawiły się przed stosiną. W miejscu, gdzie ogon dochodził do powierzchni bursztynu, pobrano próbki do badań chemicznych. Analiza wykazała, że w warstwie tkanki miękkiej wokół kości znajdują się jony żelazawe Fe2+, pozostałość po hemoglobinie. Choć bursztyny zachowują drobne fragmenty prehistorycznych ekosystemów, utrwalają ich mikroskopowe szczegóły, układ przestrzenny i nietrwałe tkanki, które trudno zbadać w innych okolicznościach - podsumowuje McKellar. « powrót do artykułu
-
Rytm oddechu wpływa na rozpoznawanie emocji i pamięć
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Rytm oddychania (to, czy powietrze jest wdychane, czy wydychane) wpływa na aktywność mózgu, a tym samym na prędkość, z jaką identyfikujemy emocje. Efekty widać też w przypadku zapamiętywania. Naukowcy z Northwestern University wykazali, że ludzie szybciej identyfikują przestraszone twarze, jeśli widząc je, wdychają, a nie wydychają powietrze. Ochotnicy łatwiej zapamiętują też obiekty, jeśli stykają się z nimi na wdechu. Efekt zanika przy oddychaniu ustami. Jednym z naszych najważniejszych odkryć jest to, że podczas wydechu i wdechu aktywność ciała migdałowatego i hipokampa jest zupełnie inna. Podczas nabierania powietrza stymulujemy neurony kory węchowej, ciało migdałowate i hipokampa, czyli generalnie, układ limbiczny - opowiada prof. Christina Zelano. Amerykanie natrafili na te prawidłowości, badając 7 pacjentów z padaczką, których przygotowywano do operacji. Tydzień przed zabiegiem, by zidentyfikować źródło napadów, do mózgu wszczepiano elektrody. Monitorując aktywność mózgu, specjaliści zauważyli, że "falowała" ona w czasie oddechu. Dotyczyło to obszarów związanych z przetwarzaniem emocji i zapachów oraz pamięcią. Wiedząc to, naukowcy zaczęli się zastanawiać, czy oddychanie wpływa też na same funkcje poznawcze, a zwłaszcza na przetwarzanie strachu i pamięć. Podczas eksperymentu 60 osób poproszono o obejrzenie zdjęć twarzy wyrażających strach bądź zaskoczenie i jak najszybsze określenie emocji. W tym czasie monitorowano ich oddech. Okazało się, że gdy twarz demonstrowano podczas wdechu, ochotnicy rozpoznawali strach szybciej niż wtedy, gdy stykali się z nią na wydechu. Podobnej zależności nie stwierdzono w przypadku twarzy zaskoczonych. Efekt zanikał też przy oddychaniu ustami. Jednym słowem, ograniczał się on do bodźców związanych ze strachem, prezentowanych w czasie oddychania nosem. Podczas eksperymentu oceniającego pamięć tym samym osobom wyświetlano na ekranie komputera zdjęcia i proszono o ich zapamiętanie. Później trzeba je było rozpoznać. Amerykanie zauważyli, że udawało się to lepiej, gdy zdjęcia demonstrowano podczas wdechu. Kiedy panikujesz, oddech staje się szybszy. Wskutek tego proporcjonalnie więcej czasu przypada na wdechy [...]. Wrodzona reakcja organizmu może [zatem] korzystnie wpływać na działanie mózgu, skracając czas reakcji na groźne bodźce z otoczenia. « powrót do artykułu -
Zmarł ostatni z pierwszego zespołu astronautów NASA
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
John Glenn, ostatni z grupy Merkury 7, pierwszych siedmiu astronautów NASA, zmarł wczoraj w wieku 95 lat. Przyznać trzeba, że życia miał niezwykle barwne, był bowiem pilotem w czasie II wojny światowej, astronautą, senatorem i kandydatem na prezydenta USA. Po japońskim ataku na Pearl Harbor Glenn rzucił studia i zaciągnął się do wojska zostając ostatecznie pilotem myśliwców w Korpusie Marines. W czasie II wojny światowej odbył 59 lotów bojowych. Po wojnie został instruktorem lotnictwa. Wziął też udział w wojnie w Korei, gdzie odbył 63 loty bojowe. W 1958 roku NASA zaczęła rekrutować pierwszych astronautów. Glenn został przyjęty, mimo że zbliżał się do maksymalnego dla rekrutów wieku 40 lat i nie miał stopnia naukowego z nauk ścisłych. Dwudziestego lutego 1962 roku Glenn został pierwszym Amerykaninem który na orbicie okrążył naszą planetę i piątym człowiekiem w kosmosie. Dokonał tego na pokładzie pojazdu Frienship 7. Było to jedno z przełomowych wydarzeń amerykańskiego programu kosmicznego. Glenn został bohaterem narodowym. Astronauta rozstał się z NASA w 1964 roku i ogłosił chęć kandydowania do Senatu ze stanu Ohio. Uległ jednak wypadkowi i wycofał się z wyborów. Po kolejnym nieudanym starcie w końcu dostał się do Senatu w 1974 roku i pozostał w nim do roku 1999. Na przełomie 1983 i 1984 Glenn był kandydatem na prezydenta, jednak wycofał się z powodu zbyt małego poparcia. W 1998 roku John Glenn powrócił w przestrzeń kosmiczną. Wziął udział w misji STS-95 wahadłowca Discovery. Miał wówczas 77 lat i do dzisiaj pozostaje najstarszym człowiekiem, który przebywał w przestrzeni kosmicznej. Jak donosił New York Times Glenn przez dwa lata starał się w NASA o wzięcie udziału w misji, oferując swoją osobę jako królika doświadczalnego do badań nad osobami starszymi. John Glenn zmarł 8 grudnia w Centrum Medycznym Uniwersytetu Stanowego Ohio. « powrót do artykułu -
W najnowszym numerze Science Translational Medicine opisano niezwykłe badania, które w styczniu przeprowadzili Ling Wang i Qinzi Xu z University of Pittsburgh. Umieścili oni oni uśpioną mysz w zamknięciu i podłączyli do niej urządzenia monitorujące funkcje życiowe. Następnie do pomieszczenia z myszą wpuszczono 3% tlenku węgla. Taka ilość natychmiast zabiłaby większość ludzi. Mysz była poddana działaniu CO przez 4,5 minuty. Jej ciśnienie krwi spadło, a rytm serca stał się nieregularny. Po upływie wspomnianego czasu zwierzęciu podano dożylnie molekułę przygotowaną w uniwersyteckim laboratorium. Chwilę później ciśnienie krwi zwierzęcia zaczęło się podnosić, a mysz powróciła do zdrowia. To pierwszy taki przypadek. Obecnie nie są bowiem znane lekarstwa na zatrucie czadem. CO szkodzi organizmowi na dwa sposoby. Po pierwsze ściśle wiąże się z hemoglobiną, przez co krew nie transportuje tlenu po organizmie. Po drugie, blokuje proces oddychania w mitochondriach, centrach energetycznych komórek. Obecnie najlepszą metodą leczenia zatrucia czadem jest poddanie pacjenta działaniu tlenu podawanego pod wysokim ciśnieniem. Próbowano różnych biochemicznych sztuczek, które miały doprowadzić do odczepienia się tlenku węgla od hemoglobiny. Żadne nie były jednak skuteczne. Dlatego też ciągle stosujemy starą metodę tlenową. Znalezienie czegoś co działa lepiej, szybciej i silniej jest bardzo pożądane - mówi Lance Becker z Hofstra Norhwell School of Medicine. Środkiem, który podano myszom, była neuroglobina. To białko obecne przede wszystkim w mózgu. Jego zadaniem jest ochrona mózgu przed udarem. Szczegółowe analizy wykazały, że do neuroglobiny niemal zawsze przyczepiona jest cząstka CO, naturalnego produktu ubocznego rozpadu hemoglobiny. Myślałem, że to zła wiadomość, gdyż chcieliśmy pozbyć się CO z neuroglobiny - mówi autor tamtych badań, Mark Gladwin. Gdy jednak niedługo później otrzymał od kolegów pytanie, czy zna coś, co mogłoby działać jako antidotum na zatrucie czadem, Gladwin uznał, że neuroglobina może być odpowiedzią. Na potrzeby najnowszych badań naukowcy wykorzystali tak spreparowaną wersję neuroglobiny, by wiązała ona tlenek węgla 500-krotnie mocniej niż wiąże hemoglobinę. Gdy podano tę neuroglobinę myszom, które przez 5 minut były wystawione na śmiertelną dawkę CO uratowała ona 87% zwierząt. To fenomenalny środek. Odrywa on tlenek węgla od hemoglobiny - mówi Lindell Weaver, który pracuje przy komorze hiperbarycznej używanej do ratowania ofiar zatrucia czadem. Zauważa on jednak, że podczas zatrucia CO aktywowana jest cała seria zdarzeń, które prowadzą do uszkodzeń układu nerwowego i sercowo-naczyniowego. Długookresowe skutki działania tlenku węgla są złożone, więc samo usunięcie go może nie wystarczyć. Jednak związek ten może uratować życie jeśli zostanie szybko podany - stwierdza Weaver. « powrót do artykułu
-
Olbrzymia rozpadlina w antarktycznym lodowcu szelfowym
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Naukowcy z misji NASA IceBridge uwiecznili 10 listopada wielką rozpadlinę w antarktycznym lodowcu Larsen C. Miała ona 112 km długości, ponad 91 m szerokości i ok. 500 m głębokości. Larsen C znajduje się obok Larsena B, mniejszego lodowca, który rozpadł się w lutym 2002 r. po pojawieniu się podobnej rozpadliny. Po całkowitym pęknięciu od Larsena C oderwie się góra lodowa rozmiarów amerykańskiego stanu Delaware (6452 km²). Rozpadlina jest stosunkowo nowa. Wg ekspertów programu NASA Ice, jej powiększanie uwidoczniło się na zdjęciach satelitarnych dopiero w tym roku. Po raz pierwszy wypatrzyli ją w 2014 r. naukowcy z Project MIDAS. Teraz twierdzą oni, że pod wpływem przewidywanego cielenia powierzchnia Larsena C zmniejszy się o 9-12%. Niewykluczone, że wskutek tego lodowiec całkowicie się rozpadnie. « powrót do artykułu -
Indyjski lekarz chce zoperować 500-kg pacjentkę
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Będąca ponoć najcięższą kobietą świata 36-letnia Egipcjanka Eman Ahmed Abd El Aty ma zostać przetransportowana wyczarterowanym samolotem do Mumbaju, gdzie przejdzie operację bariatryczną. Zabieg na ok. 500-kg pacjentce chce przeprowadzić dr Muffazal Lakdawala. Początkowo indyjska ambasada w Kairze odrzuciła wniosek kobiety o wizę, bo ta nie mogła się zjawić osobiście. Sytuacja zmieniła się, gdy chirurg poprosił na Twitterze o pomoc indyjską minister spraw zagranicznych. Sushma Swaraj, która sama leży w szpitalu, czekając na przeszczep nerki, zareagowała błyskawicznie. Rodzina 36-latki utrzymuje, że Eman od 25 lat nie opuszcza domu. Jeśli twierdzenia o jej masie się potwierdzą, zdeklasuje ona wpisaną w 2010 r. do Księgi rekordów Guinnessa Amerykankę Pauline Potter, która z wagą 291,6 kg została wtedy oficjalnie uznana za najcięższą żyjącą kobietę. Na postawie raportów medycznych i zdjęć pacjentki Lakdawala szacuje, że waży ona co najmniej 450 kg. Ponoć po urodzeniu Egipcjanka ważyła 5 kg. Krewni mówią, że gdy miała 11 lat, tak bardzo przytyła. że nie mogła stać i musiała pełzać. Później przeszła udar, który przykuł ją do łóżka. Opiekują się nią matka i siostra. Jak ujawnia Lakdawala, siostra pacjentki skontaktowała się z nim w październiku. Od tej pory zbiera on fundusze na przetransportowanie chorej do Indii. Lekarz spodziewa się, że po załatwieniu wszystkich formalności Abd El Aty dotrze do Mumbaju w przyszłym tygodniu. Po operacji Egipcjanka będzie musiała zostać w Indiach przez 2-3 miesiące. Nim jej waga spadnie poniżej 100 kg, miną 2-3 lata. « powrót do artykułu -
Była odizolowana przez ponad 4 mln lat, a jest superlekooporna
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Kanadyjsko-amerykański zespół naukowców bada znalezioną ok. 300 m pod ziemią w jaskini w Nowym Meksyku bakterię Paenibacillus, która wykazuje oporność na większość stosowanych współcześnie antybiotyków, w tym na leki ostatniej szansy, np. daptomycynę. Paenibacillus była odizolowana od świata zewnętrznego przez ponad 4 mln lat. Uzyskane wyniki pokazują, że bakteria jest oporna na 18 antybiotyków i wykorzystuje identyczne metody obrony jak podobne gatunki występujące w glebie. Wg autorów publikacji z pisma Nature Communications, presja ewolucyjna na zachowanie genów oporności istnieje zatem i działa od milionów lat, a nie od pierwszego zastosowania antybiotyków. Poza znanymi, naukowcy wykryli również 5 nowych szlaków oporności. Jest to bardzo ważne, bo daje specjalistom czas na opracowanie leków, nim pojawi się problem. Badanie tych wymagających i odległych środowisk daje jedyną w swoim rodzaju szansę na próbkowanie genetycznej różnorodności mikroorganizmów nieskażonych ludzką działalnością - zaznacza prof. Hazel Barton z Uniwersytetu w Akron. Bakterie Paenibacillus znaleziono w jaskini Lechuguilla, która została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Ze względu na unikatowość nie ujawniono jej dokładnego położenia. Każdy naukowiec, któremu od odkrycia w 1986 r. zezwala się na eksplorację, podpisuje zobowiązanie do utrzymania lokalizacji w tajemnicy. « powrót do artykułu -
Co drugi człowiek podatny na tworzenie fałszywych wspomnień
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Po odpowiedniej manipulacji wiele osób ma skłonność do "pamiętania" wydarzeń, które nigdy nie miały miejsca. Doktor Kimberley Wade z Uniwersytetu w Warwick wykazała, że jeśli zostanie nam opowiedziane fikcyjne wydarzenie, które rzekomo zaszło w naszym życiu, a następnie będziemy sobie wielokrotnie wyobrażali, że jednak miało ono miejsce, to niemal połowa z nas uzna to wydarzenie za prawdziwe. W badaniach nad implementacją fałszywych wspomnień wzięło udział 400 osób. Po tym, jak zasugerowano im fałszywe wydarzenie i wielokrotnie przywoływali oni je w swoim umyśle, około 50% badanych stwierdziło, że rzeczywiście doświadczyło takiego zdarzenia. Uczestnicy badań "pamiętali" wiele fałszywych wydarzeń z dzieciństwa, np. lot balonem na rozgrzane powietrze, zrobienie kawału nauczycielowi czy wywołanie zamieszania podczas ślubu. Aż 30% uczestników badania twierdziło, że pamięta takie wydarzenia. Ochotnicy opowiadali ich przebieg i przywoływali związane z nimi obrazy. Kolejne 23% badanych uznało zdarzenie za prawdziwe do pewnego stopnia i wierzyło, że miało ono miejsce. Doktor Wade doszła do wniosku, że odróżnienie wspomnień prawdziwych od fałszywych jest niezwykle trudne, nawet w kontrolowanym środowisku badań laboratoryjnych. Powyższe badania mają istotne skutki dla wielu dziedzin życia, od zeznań w sądzie, po terapie psychologiczne. Wiemy, że wiele czynników wpływa na powstanie fałszywych wspomnień. Nie rozumiemy jednak, w jaki sposób czynniki takie oddziałują na pamięć. Odkrycie, że tak duży odsetek ludzi jest podatnych na tworzenie fałszywych wspomnień, to ważne spostrzeżenie. Z innych badań wiemy bowiem, że takie wspomnienia mogą mieć wpływ na intencje i zachowanie ludzi - mówi Wade. « powrót do artykułu -
Analiza danych z wielkiego przeglądu galaktyk sugeruje, że ciemna materia może być rzadsza i jest bardziej równomiernie rozłożona w przestrzeni niż dotychczas sądzono. Do takich wniosków doszedł międzynarodowy zespół naukowy, który wykorzystał dane z Kilo Degree Survey do sprawdzenia, w jaki sposób ciemna materia wpływa na światło z około 15 milionów galaktyk. Wyniki analizy nie zgadzają się z danymi uzyskanymi za pomocą satelity Planck. Naukowcy wykorzystali zjawisko soczewkowania grawitacyjnego, jednak nie to, o którym słyszymy częściej, kiedy to światło zaginane jest np. przez galaktykę, ale znacznie słabsze, gdy zaginają je większe struktury. Dzięki zakrojonym na szeroką skalę specjalistycznym obserwacjom i metodom statystycznym można zbadać rozkład materii zaginającej światło. I tym właśnie zajął się zespół pracujący pod kierunkiem Hendrika Hildebrandta z Argelander-Institut fur Astronomie w Bonn i Massima Violi z holenderskiego Obserwatorium w Leiden. Co interesujące, uzyskane przez nich wyniki wydają się odmienne od tego, co wiemy z obserwacji satelity Planck. Elementem, który przede wszystkim się nie zgadza, jest rozkład ciemnej materii. Zdaniem Hildebranda i Violi, jest ona rozłożona znacznie bardziej równomiernie. Jako że ciemna materia i jej rozkład to jeden z kluczowych elementów kosmologii, najnowsze badania mają olbrzymie znaczenie. Niewykluczone, że trzeba będzie ponownie przemyśleć fundamentalne kwestie dotyczące ewolucji wszechświata. Nasze odkrycie pozwoli na udoskonalenie modeli teoretycznych dotyczących rozszerzania się wszechświata - mówi Hildebrandt. Widzimy tutaj sporą niezgodność z danymi uzyskanymi z Plancka. Przyszłe badania, takie jak planowana misja satelity Euklides czy Large Synoptic Survey Telescope, pozwolą nam na sprawdzenie najnowszych pomiarów i lepsze zrozumienie wszechświata - stwierdził Konrad Kuijken z Leiden Observatory. « powrót do artykułu
-
Na wystawie w Powerhouse Museum w Sydney będzie można zobaczyć wirtualnie odsłonięte z zawojów egipskie mumie. Ich wiek wynosi od ok. 3000 do 1800 lat. Dwie wystawiano już w 2014 r. w Muzeum Brytyjskim, pozostałe zostaną pokazane światu dopiero w przyszłą sobotę. Wszystkie mumie pochodzą z Muzeum Brytyjskiego. W realnym świecie nigdy nie były odwijane z zawojów. W niespotykany dotąd sposób ujawniamy szczegóły [wyglądu] ich fizycznych szczątków, a także materiały wykorzystane do balsamowania [...] - podkreśla Daniel Antoine, kurator działu antropologii z British Museum. W Royal Brompton Hospital w Londynie mumie zobrazowano za pomocą dwuenergetycznej tomografii komputerowej. Modele 3D uzyskano za pomocą oprogramowania wolumetrycznego. Antoine wierzy, że w ciągu dekady będzie można ponownie zeskanować mumie za pomocą jeszcze nowocześniejszych technologii i w ten sposób uzyskać więcej danych nt. ich zdrowia czy przyczyny zgonu. Mamy nadzieję, że kiedyś uda się zobaczyć tkanki miękkie na poziomie komórkowym. Dotychczasowe skany pokazały, że u najstarszej Tamut, córki kapłana z ok. 900 r. p.n.e., w tętnicach występują blaszki miażdżycowe. Znalezione podczas obrazowania jej mumii amulety odtworzono za pomocą druku 3D. W przyszłym roku mumie pojadą do Azji. « powrót do artykułu
-
Składniki batatowej wody sokowej chronią przed tyciem
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Poddany obróbce enzymatycznej peptyd batatów ze skrobiowych odpadów przetwórczych (tzw. wody sokowej) znacząco ogranicza przyrost wagi na wysokotłuszczowej diecie. To sugeruje, że odgrywa on pewną rolę w metabolizmie tłuszczów. Wg International Potato Center (c*p), rokrocznie na świecie produkuje się ponad 105 mln t batatów, dzięki czemu plasują się one na 5. miejscu listy najważniejszych upraw świata. W Japonii z ok. 15% słodkich ziemniaków produkuje się żywność czy destylaty. Odpady w postaci wody sokowej są zazwyczaj wylewane. Dr Koji Ishiguro z National Agriculture and Food Research Organization postanowił znaleźć nową metodę wykorzystania wody sokowej, stąd pomysł na sprawdzenie wpływu występującego w niej peptydu na metabolizm myszy. Pozbywamy się olbrzymich objętości ścieków z proteinami batatów. Dywagowaliśmy, że mogą one wpływać na wagę, tkankę tłuszczową i inne czynniki. Znalezienie alternatywnych ich zastosowań może być dobre dla środowiska i przemysłu, a potencjalnie również dla zdrowia. Peptyd SPP uzyskano, trawiąc enzymatycznie białko z wody sokowej. Podczas eksperymentów oceniano wpływ różnych dawek SPP na wagę, masę brzusznej tkanki tłuszczowej, lipidy osocza oraz adipocytokiny. Myszy na wysokotłuszczowej diecie podzielono na 3 grupy. Dwóm podawano mniejszą lub większą dawkę SPP (SPP stanowił, odpowiednio, 0,5 i 5% diety). Trzecia grupa to grupa kontrolna. Po 28 dniach zwierzęta ważono i oceniano masę wątroby oraz tłuszczu, m.in. krezkowego. Oprócz tego sporządzano lipidogram, a także mierzono poziom leptyny i adiponektyny. Myszy, którym podawano SPP, ważyły mniej od zwierząt z grupy kontrolnej. Lżejsza była też ich wątroba. U gryzoni tych zaobserwowano poza tym niższy poziom trójglicerydów, złego cholesterolu LDL i lipoproteiny o bardzo małej gęstości, VLDL (od ang. very low density lipoprotein). Poziomy hormonów kontrolujących apetyt oraz kwasy tłuszczowe okazały się za to większe. Oprócz tego autorzy publikacji z pisma Heliyon zauważyli, że w wątrobie zwierząt na diecie z SPP poziom TNF-α, cytokiny związanej z procesem zapalnym, był ok. 1,5 raza niższy. Japończycy sądzą, że SPP łagodzi leptynooporność. Wg nich, podanie SPP może hamować lipogenezę, zwiększając stężenie adiponektyny i zmniejszając poziom TNF-α w adipocytach. Mamy nadzieję, że w przyszłości SPP będzie wykorzystywany w pokarmach funkcjonalnych. « powrót do artykułu