Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36793
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    211

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Od poniedziałku (19 czerwca) po krakowskich torach kursuje tramwaj promujący Rok Wisławy Szymborskiej. Jak podkreślił rzecznik MPK w Krakowie Marek Gancarczyk, tramwaj będzie można zobaczyć na kilku krakowskich liniach, ale w najbliższych tygodniach bardzo często będzie się pojawiał na trasie nr 8. Nie jest to przypadek. Jak wiemy, pani Wisława Szymborska często na tej trasie podróżowała i to tam gubiła parasolki, o których [...] pisała w swoich wierszach [...]. Grafikę zdobiącą tramwaj przygotował Piotr Depta-Kleśta. Znalazły się w niej elementy oficjalnego plakatu Roku Szymborskiej jego autorstwa, a także fragmenty kolaży, czyli wyklejanek, wykonywanych przez noblistkę dla przyjaciół (artysta wybrał pasujące, wg niego, do sytuacji komunikacyjnej). Oprócz tego na pojeździe umieszczono cytat z wiersza „Przemówienie w biurze rzeczy znalezionych”. Tramwaj został oficjalnie zaprezentowany przez prezesa Fundacji Wisławy Szymborskiej Michała Rusinka. Rusinek zaznaczył, że celem działań Fundacji jest przypominanie o poetce i zachęcanie do lektury jej wierszy. Ten tramwaj będzie także przypominał krakowianom o tym, że w tym roku obchodzimy właśnie okrągły jubileusz, setną rocznicę urodzin Szymborskiej. Myślę, że jest to taka forma, która jej by odpowiadała, z tego, co znam jej poczucie humoru - dodał były sekretarz noblistki w wypowiedzi dla mediów. Podróżując Tramwajem Szymborskiej na linii nr 8, będzie można zatrzymać się przy Domu Literatów przy ul. Krupniczej 22, obejrzeć Park Szymborskiej przy ul. Karmelickiej (ma on zostać otwarty 2 lipca, a więc w dniu urodzin poetki), minąć budynek Biprostalu, od którego wzięła nazwę poetycka Grupa Biprostal (w latach 70. tworzyli ją mieszkający w pobliżu Wisława Szymborska, Ewa Lipska, Marta Wyka, Joanna Salamon, Barbara Czałczyńska, Kornel Filipowicz, Adam Włodek czy Stanisław Balbus), a także [dostać się] w pobliże ul. Piastowskiej, gdzie znajduje się ostatnie mieszkanie Szymborskiej i gdzie dziś jej Fundacja organizuje rezydencje literackie dla ludzi pióra - wyjaśnia MPK SA w Krakowie. « powrót do artykułu
  2. Naukowcy z Uniwersytetu Jagiellońskiego opracowali technologie, które pozwalają uniezależnić się od zagranicznych dostawców drogich metali i grafitu do akumulatorów, spełniają wymogi zielonej chemii, część z nich nie pozostawia śladu węglowego, a jakby tego było mało, prototypowe akumulatory mają parametry porównywalne lub lepsze od już istniejących. Z badań Zespołu Technologii Materiałów i Nanomateriałów Wydziału Chemii UJ, na czele którego stoi profesor Marcin Molenda, wynika, że za pomocą tzw. zielonej chemii można produkować bardziej ekologiczne akumulatory oraz uniezależnić się od rzadkich i szkodliwych dla środowiska materiałów. Jedną z technologii opracowanych przez zespół Molendy jest CAG, która pozwala na wytwarzanie materiałów na anody z żelu węglowego. Żel taki (carbogel) pozyskuje się ze skrobi, której źródłem mogą być ziemniaki, ryż czy kukurydza. Skrobię poddaje się żelatynizacji z użyciem wody, a następnie kontrolowanej pirolizie, w której spalane są wydzielające się gazy. Jak zapewniają naukowcy, CAG pozwala całkowicie zastąpić grafit naturalny i syntetyczny, metoda charakteryzuje się zerowym śladem węglowym, oparta jest na bezpiecznym łańcuchu dostaw surowca i nie cierpi na tym wydajność samego urządzenia. Żywotność CAG wynosi ponad 1500 cykli ładowania/rozładowania, a uzyskany tą metodą materiał można zintegrować z dowolnymi nowoczesnymi katodami w akumulatorach LiIon. Opracowany carbogel jest odpowiedni do produkcji zielonych ogniw litowo-jonowych o obniżonym śladzie węglowym. Ogromną korzyścią jest przy tym swobodny dostęp do surowca i całkowite uniezależnienie się od zagranicznych dostawców grafitu. CAG wykazuje porównywalną gęstość energii w porównaniu do akumulatorów z naturalnym grafitem, a dodatkowo ma tę przewagę, że pozwala na uzyskanie wyższej mocy, zapewnia profesor Molenda. Kolejną z technologii opracowanych na UJ jest LKMNO. Pozwala ona na produkcję wysokonapięciowych katod do akumulatorów litowo-jonowych bez korzystania z kobaltu, z 5-krotnie mniejszą ilością niklu i 2-krotnie niższą zawartością litu w porównaniu do akumulatorów NMC (litowo-niklowo-manganowo-kobaltowych). Również i tutaj wykorzystywana jest zielona chemia o dość niskiej energochłonności całego procesu. Co więcej, podczas produkcji tego typu katody nie powstają odpady płynne i stałe, a gazy są przetwarzane do dwutlenku węgla, azotu i pary wodnej. Katody LKMNO można łączyć z różnymi typami anod – w tym CAG – i współczesnymi elektrolitami. Takie katody szczególnie nadają się do ogniw o dużej mocy i pojemności, np. samochodów elektrycznych. Koszt wytworzenia katody LKMNO jest dwukrotnie mniejszy w porównaniu z kosztami produkcji najnowocześniejszych katod klasy NMC, w których jest nikiel, mangan i kobalt. Dodatkową przewagą naszego rozwiązania jest to, iż użyty w akumulatorze lit, którego potrzeba dwukrotnie mniej niż w NMC, jest w pełni efektywny. We współczesnych bateriach litowo-jonowych lit, który jest dość kosztowny, pracuje w około 50 proc. To czyste marnotrawstwo. W modelu LKMNO jest on wykorzystany w 100 procentach, stwierdza profesor Molenda. Na anodzie i katodzie się jednak nie kończy. Polscy naukowcy stworzyli też CCL (Carbon Conductive Layer), czyli nanotechnologiczną metodę precyzyjnego pokrywania materiałów aktywnych akumulatora cienka powłoką węgla. Grubość takiej powłoki, liczona w nanometrach, może być dostosowana już na etapie produkcji do przeznaczenia i sposobu działania akumulatora, co pozwala na znaczne zagęszczanie energii. Jednak największym atutem wynalazku jest praktyczne wyeliminowanie ryzyka samozapłonu akumulatora. Materiał węglowy dodawany do akumulatorów ma na celu zapewnić odpowiednie przewodnictwo elektryczne. Dotychczas stosowane technologie nie pozwalają jednak w precyzyjny sposób rozmieszczać cząsteczek węglowych pomiędzy ziarnami materiałów aktywnych. W rezultacie do akumulatorów dodawane są znaczne ilości węgla, a im jest go więcej, tym mniejsze są możliwości zagęszczania w nich energii. Ponieważ akumulator podczas pracy podlega wahaniom temperatury, przy nierównomiernie rozmieszczonych cząsteczkach materiału węglowego wzrasta ryzyko uruchomienia nieodwracalnej reakcji samozapłonu akumulatora. Nasza powłoka CCL eliminuje takie ryzyko, ponieważ ziarna materiału aktywnego w akumulatorze są szczelnie pokryte, co skutecznie je od siebie oddziela. Taka bateria, nawet gdy dojdzie w niej do zwarcia, będzie rozładowywać się znacznie wolniej i nie ulegnie samozapłonowi. Powłoka CCL pokrywa na tyle szczelnie i trwale materiał aktywny, że nawet w przypadku, gdy ma on porowatą strukturę, dostaje się ona w zagłębienia, a przy znacznych wahaniach temperatur utrzymuje się ona na swojej pozycji, cieszy się profesor Moleda. Żywotność prototypowych ogniw zbudowanych z użyciem CCL sięgała 3000 cykli. Centrum Transferu Technologii UJ poszukuje obecnie inwestora lub producenta, który zbuduje instalację pilotażową i ustandaryzuje produkcję nowego typu ogniw w skali przemysłowej. « powrót do artykułu
  3. Niewielkie roboty, które pędzą przez płyn z niewiarygodna prędkością, mogą pewnego dnia posłużyć do naprawy ludzkiego ciała od wewnątrz. Wyobraźmy sobie roboty, które będą mogły przeprowadzać zabiegi chirurgiczne. Zamiast kroić pacjenta, będziemy mogli podać mu roboty w formie pigułki lub zastrzyku, a one przeprowadzą zabieg, mówi doktor Jin Lee z Wydziału Inżynierii Biologicznej i Chemicznej University of Colorado w Boulder. Taka wizja to obecnie odległa przyszłość, ale same roboty już powstały. Lee i jego zespół stworzyli urządzenia o średnicy 20 mikrometrów. To około 3-krotnie mniej niż średnica ludzkiego włosa. Roboty poruszają się w płynie w prędkością 3 mm/s zatem w ciągu minuty przebywają odległość 9000 razy większą niż ich własna długość. Przeciętny samochód osobowy, żeby poszczycić się takim osiągami, musiałby poruszać się z prędkością ok. 2400 km/h. Jednak zalety mikrorobotów nie ograniczają się do szybkiego przemieszczania się. Podczas eksperymentów naukowcy wykorzystali je do dostarczenia deksametazonu do pęcherza myszy. To wskazuje, że można by je wykorzystać do leczenia chorób pęcherza i innych schorzeń u ludzi. Mikroroboty zostały wykonane z biokompatybilnych polimerów metodą podobną do druku 3D. Przypominają niewielką rakietę z przyczepionymi trzema łopatami. W każdym z nich uwięziono pęcherzyk powietrza. Gdy taki robot zostanie wystawiony na działanie fal akustycznych – w eksperymentach wykorzystano ultradźwięki – pęcherzyk zaczyna wibrować, odpycha płyn i robot się porusza. Naukowcy postanowili przetestować swoje urządzenie na mysim modelu śródmiąższowego zapalenia pęcherza moczowego. To bolesna choroba powodująca silny ból w miednicy. Jej leczenie jest niekomfortowe. Pacjenci muszą zgłaszać się do lekarza, gdzie za pośrednictwem cewnika do pęcherza wprowadzany jest deksametazon. Naukowcy stworzyli mikroroboty zawierające ten lek, a następnie wprowadzili urządzenia do pęcherza myszy. Roboty rozprzestrzeniły się po organizmie, a następnie przylgnęły do ścian pęcherza, gdzie przez dwa dni powoli uwalniały środek leczniczy. Dzięki temu można było w dłuższym czasie podczas więcej lekarstwa, poprawiając stan pacjenta. Twórcy robotów zastrzegają, że zanim trafią one do ludzkiego organizmu, muszą zostać jeszcze udoskonalone. Pierwszym celem jest uczynienie urządzeń w pełni biodegradowalnymi, by całkowicie rozpuszczały się w organizmie po zrealizowaniu zadania. « powrót do artykułu
  4. Ubiegłoroczna erupcja wulkanu Hunga Tonga była rekordowa pod wieloma względami. Była najpotężniejszą erupcją wulkaniczną obserwowaną bezpośrednio przez naukowców, w jej wyniku do atmosfery trafiło wyjątkowo dużo wody i doszło do początkowego wypiętrzenia oceanu na wysokość 90 metrów. Właśnie dowiedzieliśmy się o kolejnym rekordzie. Okazuje się bowiem, że erupcja wywołała najbardziej intensywne wyładowania atmosferyczne. Pomimo tego, że kaldera znajdowała się na głębokości 150 metrów, wulkan wyrzucił gazy i pyły na wysokość 58 kilometrów. W tym pióropuszu doszło do gwałtownych wyładowań elektrycznych. Już doniesienia z pierwszych dni po erupcji mówiły o setkach tysięcy wyładowań. Teraz na łamach Geophysical Review Letters ukazał się artykuł obrazujący, jak bardzo intensywne były to wyładowania. Naukowcy mogli je przeanalizować dzięki sieci naziemnych anten obserwujących wyładowania atmosferyczne oraz satelitom GOES-17 i Himawari-8. Okazało się, że w szczytowym momencie, o godzinie 4:53 czasu miejscowego doszło do 2615 wyładowań w ciągu minuty. Nigdy wcześniej nie obserwowano tak intenstywnych wyładowań. Dotychczasowy rekord wynosił 993 tego typu wydarzenia w ciągu minuty. To jednak nie jedyny rekord. Błyskawice obserwowano na wysokościach od 20 do 30 kilometrów. "Nigdy wcześniej nie widzieliśmy wyładowań tak intensywnych i mających miejsce na tak dużej wysokości", mówi jedna z autorek badań, Alexa Van Eaton z US Geological Survey. Z obrazów satelitarnych wynika, że wyładowania nie były rozłożone przypadkowo w chmurze pyłu i gazu, ale skupiały się w licznych koncentrycznych pierścieniach. Erupcja Hunga Tonga była dla naukowców niezwykłą okazją do lepszego poznania wulkanizmu. Tak wielkie erupcje freatomagmowe – eksplozywne interakcje pomiędzy wodą a magmą – obserwowano dotychczas jedynie w zapisach geologicznych. « powrót do artykułu
  5. Od 15 czerwca w Muzeum Uniwersytetu Gdańskiego można oglądać najnowszą wystawę dr Karoliny Wojnowskiej-Paterek pt. „Sekrety gwiazd. Co łączy naukę i sztukę? Secrets of the Stars. What links science and art?”. Jej organizatorami są Uniwersytet Gdański oraz Muzeum Uniwersytetu Gdańskiego. Wystawa składa się z 14 obrazów i filmów z powstawania ostatnich prac. Nakręcono je w Malezji, na wyspie na Morzu Południowochińskim w pobliżu równika, gdzie z dala od miast niebo jest szczególnie rozgwieżdżone. Jak podkreśla dr Wojnowska-Paterek, inspiracją dla części obrazów były mgławice obserwowane przez teleskop. Wystawie towarzyszą odgłosy równikowej dżungli nocą. Salę wystawową dzielą podświetlone półprzezroczyste wydruki zdjęć z dalekiego kosmosu (zostały udostępnione przez NASA). Kuratorkami wystawy są Marta Szaszkiewicz i Magdalena Jaszcza. Obrazy z cyklu „Sekrety gwiazd” powstawały od 2017 roku. Artystka wyjaśnia, że nie prezentują one zjawisk, ale ich dynamiczny charakter. Chodzi o zachęcenie odbiorców do zainteresowania się niedostępnym światem. By opisać i wyobrazić sobie przestrzeń i zjawiska o ogromnej skali, potrzeba abstrakcyjnego myślenia. A umiejętności tej uczy nas np. sztuka. Szczególne znaczenie ma dla dr Wojnowskiej-Paterek ukończone miesiąc temu w Malezji dzieło pt. „Tajemnice narodzin”. Jest ono inspirowane Mgławicą Pierścień, która znajduje się w naszej Galaktyce. Obraz opowiada o narodzinach gwiazd. Wystawie, którą można oglądać do 20 sierpnia, towarzyszy katalog pod redakcją dr. hab. Marcina Wieśniaka, prof. UG. Rektor Uniwersytetu Gdańskiego prof. dr hab. Piotr Stepnowski zaznaczył, że malarstwo Karoliny Wojnowskiej-Paterek [...] pozwala przyjrzeć się z bliska galaktykom odległym o miliardy lat świetlnych, a dzięki naukowym komentarzom do obrazów inspirowanych mgławicami, gwiazdami i galaktykami dowiadujemy się czegoś więcej na temat tych ciał niebieskich i zachodzących tam zjawisk. Obrazy mają bogate struktury; poszukiwanie ich ostatecznej formy polegało na nakładaniu na siebie kolejnych warstw. Dr Karolina Wojnowska-Paterek jest artystką i architektką. Należy do Polskiej Izby Architektów SARP. Zajmuje się malarstwem i rzeźbą, a także tworzy instalacje z dziedziny „art and science”. Oprócz tego prowadzi działalność dydaktyczną. « powrót do artykułu
  6. Rezerwat Balamkú to biała plama na mapie archeologii. Obszar o powierzchni 3000 km2, ograniczony od południa autostradą Chetumal-Escarcega jest bardzo słabo rozpoznany pod względem archeologicznym. W marcu na północy regionu Balamkú specjaliści z University of Houston rozpoczęli rozpoznanie lotnicze prowadzone za pomocą systemu LIDAR. Wykazało ono, że istnieją tam nieznane dotychczas prehiszpańskie struktury. Doktor Ivan Ṡprajc ze Słoweńskiej Akademii Nauk zorganizował misję badawczą, która odkryła miasto Majów. Miejscowość, nazwana Ocomtún, czyli „Kamienna Kolumna” w języku Majów z Jukatanu, znajduje się na wyniesieniu terenu otoczonym rozległymi mokradłami. Jej centrum z monumentalnymi budowlami zajmuje ponad 50 hektarów (0,5 km2). Dotychczas zidentyfikowano tam liczne duże budynki, w tym piramidy o wysokości ponad 15 metrów. Było to ważne regionalne centrum, które istniało prawdopodobnie w epoce klasycznej (250–1000). Najliczniejsze fragmenty ceramiki, jakie dotychczas zebraliśmy pochodzą z późnego okresu klasycznego (600–800), jednak dopiero analizy próbek zdradza nam coś więcej na temat historii tego miejsca, mówi Ṡprajc. Naukowcy zauważyli liczne cylindryczne kolumny, które stanowiły fragment wejść do wyższych kondygnacji budynków, a Ṡprajc zwraca uwagę na południowo-wschodnią część centrum, w której znajdują się trzy place, budynki i liczne tarasy. "Pomiędzy dwoma głównymi placami znajduje się kompleks złożony z niskich długich struktur ułożonych niemal w koncentryczne kręgi. Jest tam też boisko do gry", opisuje ten fragment miast uczony. Kompleks z południowego-wschodu jest połączony groblą z częścią północno-zachodnią, w której znajdują się największe budowle. Widzimy tam kwadratowy plac o boku długości 80 metrów i wysokości 10 metrów, a w jego północnej części znajduje się piramida o wysokości 25 metrów. Ze wstępnych badań wynika, że w schyłkowym okresie klasycznym (800–1000) w Ocomtún zaszły poważne zmiany. Świątynie wybudowane wówczas w centrum placów i tarasów powstały z materiału pozyskanego z otaczających je budynków. To odzwierciedlenie zmian ideologicznych, społecznych i demograficznych okresu kryzysów, które przed X wiekiem doprowadziły do upadku złożonych organizmów społeczno-litycznych i załamania populacji na centralnych nizinach zamieszkanych przez Majów. W bliższej i dalszej okolicy znaleziono też inne struktury o charakterze podobnym do Ocomtún: schody, monolityczne kolumny i brak zabytków z inskrypcjami. Ocomtún znajduje się o 36 kilometrów na północny-zachód od Nadzcaan, odkrytego w 1993 roku. « powrót do artykułu
  7. Jeden z profesorów wizytujących na University of Cambridge odnalazł w tamtejszych zbiorach bibliotecznych nieznany tekst zapisany przed 900 laty ręką samego Majmonidesa. Rabbi Mosze ben Majmon był najwybitniejszym i najbardziej wpływowym filozofem żydowskim średniowiecza, autorem najważniejszego komentarza do Talmudu, astronomem i filozofem. Był też osobistym lekarzem Saladyna. Prace Majonidesa wpłynęły zarówno na św. Tomasza z Akwinu, jak na Newtona. Żydzi do dzisiaj pielgrzymują do grobu Majmonidesa, który zmarł w 1204 roku w Kairze i został pochowany w  Tyberiadzie w Izraelu. Pochodzące sprzed 900 lat fragmenty tekstu znajdowały się w genizie kairskiej w synagodze Ben Ezry w Kairze. Geniza to specjalne pomieszczenie, w których przechowuje się zniszczone teksty. Genizę kairską odkrył w XIX wieku litewski rabin. Znalezione tam dokumenty zostały przeniesione na University of Cambridge. Obecnie znajdują się w różnych bibliotekach uniwersyteckich. Większość, ponad 200 000 fragmentów, znajduje się na University of Cambridge. Nieznany fragment Majmonidesa odkrył José Martínez Delgado z Wydziału Studiów Semickich Uniwersytetu w Granadzie. Tekst Majmonidesa to słownik z prostymi terminami odnoszącymi się do ziół, żywności i kolorów. W genizie kairskiej znaleziono dotychczas około 60 fragmentów Majmonidesa. Większość z nich jest spisana językiem judeoarabskim, czyli językiem arabskim zapisywanym alfabetem hebrajskim. Są wśród nich listy, orzeczenia prawne oraz wczesne szkice wielu z jego ważnych dzieł. Coś w tym ręcznie spisanym fragmencie z Cambridge wydawało mi się znajome. W końcu zdałem sobie sprawę z tego, na co patrzę. Widziałem już wcześniej ten charakter pisma. Szybko wysłałem wiadomość do Amira Ashura z Uniwersytetu w Tel Awiwie. Nie powiedziałem mu, co myślę. Poprosiłem go, by przyjrzał się temu fragmentowi. Amir zobaczył to samo, co ja. Obaj patrzyliśmy na odręczne pismo Majmonidesa z niektórymi słowami w romańskim, mówi Delgado. Odkryte właśnie fragmenty są wyjątkowe, gdyż pod niektórymi terminami Majmonides zapisał ich tłumaczenie w romańskim. To pierwszy dowód na to, że Majmonides znał ten język. Specjaliści przypuszczają, że Majmonides spisał znalezione fragmenty pomiędzy rokiem 1168, kiedy to przybył do Egiptu uciekając przed prześladowaniami religijnymi w islamskiej Hiszpanii, a 1204 roku, kiedy zmarł. W słowniku mamy cztery kategorie semantyczne: kolory, smaki i zapachy, działania oraz pożywienie. Dlaczego Majmonides spisywał te słowa? Co to nam o nim mówi? Interesujące jest następstwo tych wyrazów, więc widzimy go tu przy pracy, gdy spisuje wyrazy, które mają dla niego sens. Następstwo terminów nie jest alfabetyczne. Są ułożone w kategorie logiczne czy to poprzez proste skojarzenia (woda, chleb) czy kontrast (biały, czarny). Kategoria kolorów kończy się wyrazami „jasny” i „ciemny”, a następnie przechodzi do smaków i zapachów. Prawdopodobnie Majmonides skupiał się na zmysłach, przechodząc od wzroku, przez smak po zapach, dodaje odkrywca tekstów. Na swojej liście pożywienia Majmonides rozpoczyna od podstawowych produktów (chleb, woda) poprzez warzywa, nasiona (pszenica, groszek), przechodzi do owoców zawierających pestki (oliwka, figa), następnie widzimy suszone owoce i orzechy (żołędzie, pistacje) po inne produkty naturalne (mleko, miód). Z kolei lista czynności rozpoczyna się od tych, które są wykonywane przez wszystkie zwierzęta (jedzenie, spanie), a następnie filozof zapisuje czynności związane z uczuciami czy emocjami, bardziej właściwe człowiekowi. Co ciekawe, mimo że wyrazy zapisane są w romańskim, to ich liczba mnoga wydaje się zapisana po włosku. Geniza kairska znajduje się w Cambridge od ponad 120 lat, ale prace nad nią wciąż trwają i wciąż przynoszą nowe odkrycia. Zbiór ten to jeden z największych skarbów Biblioteki Uniwersytetu w Cambridge. Jest on nieocenionym źródłem informacji na temat 1000 lat historii społeczności żydowskiej w Kairze. Do specjalnie wybudowanego pomieszczenia zniszczone i nieużywane fragmenty tekstów trafiały od IX do XIX wieku. Gdy w drugiej połowie XIX wieku genizę otwarto, znaleziono tam – oprócz spodziewanych fragmentów religijnych i prawnych – również dokumenty dotyczące codziennego życia, takie jak listy zakupów, dokumenty rozwodowe, arabskie bajki, teksty filozoficzne, medyczne, amulety magiczne, listy biznesowe czy dokumenty księgowe. Zidentyfikowano tam praktycznie każdy rodzaj tekstu, jaki stworzyli Żydzi mieszkających na Bliskim Wschodzie. « powrót do artykułu
  8. Białe karły to pozostałości po gwiazdach niedużych gwiazdach. Zbudowane są ze zdegenerowanej materii. Ich masa jest porównywalna z masą Słońca, ale wielkością przypominają Ziemię. Zespół naukowy, na czele którego stoją astronomowie z University of Warwick doniósł o odkryciu drugiego białego karła, który jest pulsarem, obracającą się gwiazdą emitującą wiązkę promieniowania elektromagnetycznego. To niezwykłe odkrycie – dotychczas znaliśmy pulsary, którymi były gwiazdy neutronowe – pozwoli na lepsze zrozumienie ewolucji gwiazd. Pierwszym odkrytym białym karłem pulsarem był AR Scorpii (AR Sco) zauważony przez uczonych z Warwick w 2016 roku. Teraz odkryli drugą gwiazdę tego typu - J191213.72-441045.1. I w jednym i w drugim przypadku białemu karłowi towarzyszy czerwony karzeł, regularnie omiatany przez promieniowanie emitowane przez pulsar. To powoduje, że nowo odkryty system rozjaśnia się i znacznie przygasa w regularnych odstępach. Po odkryciu Ar Sco uczeni stwierdzili, że przychylają się do hipotezy dynama, mówiącej, że białe karły mają wewnątrz dynama – czyli generatory elektryczne – którym zawdzięczają swoje potężne pola magnetyczne. Do zweryfikowania tej hipotezy potrzebowali drugiego białego karła pulsara i zaczęli jego poszukiwania. Po 7 latach w końcu się udało. Nowo odkryty pulsar znajduje się w odległości 773 lat świetlnych od Ziemi i obraca się 300-krotnie szybciej od naszej planety. Jego pełny obrót trwa zaledwie 5,3 minuty, a biały karzeł obiega towarzyszącego mu czerwonego karła w ciągu 4,03 godziny. Pochodzenie pola magnetycznego to otwarte zagadnienie na wielu polach badawczych astronomii. Jest ono szczególnie trudne w dziedzinie badania białych karłów. Pole magnetyczne białego karła może być ponad milion razy potężniejsze niż pole magnetyczne Słońca, a model dynama pozwala wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Odkrycie J1912-4410 to kluczowy krok w tym kierunku, mówi doktor Ingrid Pelisoli. Podczas poszukiwań drugiego białego karła pulsara uczeni wykorzystali dane z różnych źródeł, szukają w nich obiektu o charakterystykach podobnych do AR Sco. Gdy już go znaleźli, zaczęli go badać i potwierdzili, że mają to, czego szukali. Mamy więc potwierdzenie, że istnieje więcej białych karłów pulsarów. Model dynamo przewiduje istnienie takich gwiazd. Zgodnie z nim białe karły pulsary, ze względu na swój zaawansowany wiek, powinny być chłodne. Ich towarzysze powinni być na tyle blisko, by biały karzeł wyciągał z nich materię, co pozwala mu się obracać. Wszystkie te przewidywania się spełniły. Mamy tutaj białego karła o temperaturze niższej niż 13 000 kelwinów, który co pięć minut wykonuje pełny obrót wokół własnej osi i którego oddziaływanie grawitacyjne wywiera duży wpływ na towarzysza, stwierdza Pelisoli. « powrót do artykułu
  9. W VII wieku w pobliżu dzisiejszego Cambridge w Wielkiej Brytanii pochowano 16-latkę. Jej pochówek, w którym znaleziono m.in. rzadki przepiękny krzyż ze złota i granatów, odkryto w 2012 roku. Teraz naukowcy zrekonstruowali wygląd młodej kobiety i dowiedzieli się, że przybyła na Wyspy z Europy Centralnej. Rekonstrukcję wyglądu przeprowadził Hew Morrison, który w swojej pracy oparł się na danych o wymiarach czaszek oraz grubości tkanek białych kobiet. Dzięki zaś analizom DNA możliwe było określenie koloru oczu i włosów zmarłej. Z przyjemnością patrzyłem, jak wyłania się jej twarz. Lewe oko miała nieco mniejsze, o około pół centymetra od oka prawego. Za życia musiało to być dostrzegalne, mówi Morrison. Bioarcheolodzy Sam Leggett, Alice Rose i archeolog Emma Brownlee przeprowadzili analizy izotopowe jej kości i zębów. Wynika z nich, że dziewczynka mieszkała w pobliżu Alp, prawdopodobnie na terenie dzisiejszych południowych Niemiec. Po 7. roku życia przeniosła się na Wyspy Brytyjskie. Okazało się również, że po przeprowadzce doszło do niewielkiego, ale widocznego, zmniejszenia udziału białka w jej diecie. Była bardzo młoda, gdy się przeprowadziła, z okolic alpejskich na niziny Anglii. Prawdopodobnie stan jej zdrowia nie był najlepszy. Odbyła długą podróż w nieznane miejsce. Nawet żywność była tam inna. To musiało być przerażające, mówi doktor Leggett. Mimo tego, że chorowała, nie udało się określić przyczyny jej śmierci. Została pochowana na rzeźbionym drewnianym łożu, z wspaniałym krzyżem złotymi szpilkami i w ubraniu z wysokiej jakości lnu. Na terenie Wielkiej Brytanii odkryto dotychczas zaledwie 18 pochówków na drewnianych łóżkach. Krzyż, który ją zdobił, jest wyjątkowy. Pochodzi z 3. ćwierci VII wieku i jest jednym z zaledwie 5 tego typu zabytków znalezionych na Wyspach. Zdaniem naukowców, świadczy on o tym, że dziewczyna była jedną z pierwszych chrześcijanek i należała do arystokracji, a może nawet do rodu królewskiego. O wyjątkowości takich krzyży niech świadczy fakt, że najlepiej znany przykład podobnego zabytku znaleziono przy ciele patrona Northumbrii, świętego Kutberta z Lindisfarne. Pod koniec VI wieku papież Grzegorz Wielki wysłał Augustyna z misją ewangelizacyjną na Wyspy Brytyjskie. Apostoł Anglii i późniejszy św. Augustyn z Canterbury miał ewangelizować anglosaskich władców. Misja odniosła sukces, położyła podwaliny pod Kościół w Anglii i zjednoczenie wyspy. Nastolatka pochowana w pobliżu Cambridge przybyła do Anglii zaledwie kilkadziesiąt lat po Augustynie. Musiała wiedzieć, że jest ważna i znać odpowiedzialność na nią spoczywającą. Skład izotopowy jej kości jest podobny do składu izotopowego kości dwóch innych kobiet, które w tym samym czasie pochowano na łóżkach w Cambridgeshire. Wydaje się więc, że dziewczyna stanowiła część elitarnej grupy kobiet, które w VII przybyły z Europy, najprawdopodobniej z Niemiec. Grupa ta stanowi dla nas zagadkę. Czy były to kobiety, które miały wejść w związki małżeńskie z powodów politycznych? A może były to mniszki? Fakt, że po przybyciu do Anglii doszło do zmiany diety wskazuje, że jej styl życia mógł się dość mocno zmienić, stwierdza Leggett. Doktor Sam Lucy, specjalistka od anglosaskich cmentarzy mówi, że badania pochówków na łóżkach wskazują, że w 3. ćwierci VII wieku z górzystych terenów Europy Środkowej w okolice Cambridge przybyła elitarna grupa młodych kobiet. Pochówki tego typu znane są przede wszystkim z dzisiejszych południowych Niemiec. Biorąc pod uwagę coraz więcej dowodów na związki pomiędzy pochówkami na łóżkach, tego typu biżuterią w kształcie krzyża oraz wczesnym chrześcijaństwem wśród Anglosasów, jest bardzo możliwe, że ich przeprowadzka na Wyspy była częścią ogólnoeuropejskich sieci kobiet z elity, które były silnie zaangażowane w działalność Kościoła. Od jutra do kwietnia przyszłego roku w Museum of Archeology and Anthropology University of Cambridge można będzie oglądać wystawę, której centralną częścią jest niezwykła historia 16-latki. Zobaczymy tam zabytki, które ją zdobiły. Przepiękny krzyż z Trumpington, złote szpilki połączone złotym łańcuszkiem, które prawdopodobnie spinały ubranie nastolatki oraz rzeźbiony zagłówek łóżka, na którym została pochowana. Na wystawie znajdą się też zabytki z okresu sprzed przybycia Rzymian, z czasów ich panowania i wczesnego średniowiecza, jak naczynia, rzeźby czy sprzączka do pasa z kości słoniowej. « powrót do artykułu
  10. W nowym muzeum we Wroxeter w hrabstwie Shropshire zebrano ponad 400 eksponatów. Niemała ich część ma związek z rzymskim zamiłowaniem do pielęgnacji urody i bezwłosego ciała. Na wystawie zgromadzono ok. 50 pęset, strygilę (skrobaczkę służącą do zabiegów higieny osobistej) czy butelki po perfumach. English Heritage sprawuje pieczę nad 50 rzymskimi stanowiskami. W 10 z nich wytwarzano pęsety. Z 94 [znalezionych] par aż 60% pochodzi z Wroxeter. Więc tak, zdominowaliśmy rynek pęset – śmieje się kuratorka Cameron Moffett. Duża liczba szczypczyków pokazuje, jak dużą popularnością cieszyły się te akcesoria w Brytanii. Na korzyść pęset przemawiał fakt, że były bezpieczne, proste i tanie. Niestety, to także bolesne rozwiązanie. Wyrywaniem włosów zajmowali się często niewolnicy. W jednym z listów moralnych do Lucyliusza (liście 56.) Seneka napisał nawet o hałasach dochodzących z łaźni: Oprócz tych, których głosy są przynajmniej jakieś naturalne, wyobraź sobie wyrywacza włosów spod pach, który — by zwrócić na siebie więcej uwagi — wydobywa co chwila głos cienki a skrzypiący i nigdy nie milknie, chyba jedynie wtedy, gdy właśnie skubie włosy i w ten sposób zmusza drugiego, by krzyczał zamiast niego. Rzymianie często korzystali z publicznych łaźni. Wiele osób miało prywatne zestawy przyborów toaletowych. Za pomocą pęsety nie tylko regulowano brwi, ale i usuwano niechciane włosy z reszty ciała. Podążając za modą w stolicy i by odróżnić się od barbarzyńców, mieszkańcy Brytanii pragnęli zachować bezwłosy wygląd. Trzeba było wyglądać, a dobry wygląd oznaczał brak owłosienia, zwłaszcza pod pachami – powiedziała Moffett Jackowi Blackburnowi z Timesa. Zgodnie ze społecznym oczekiwaniem, mężczyźni biorący udział w ćwiczeniach, zwłaszcza zapasach, powinni byli usunąć widoczne owłosienie. W przypadku kobiet chodziło o kanony piękna. Wizyta w łaźni Imperium Romanum nie ograniczała się do kąpieli. Spędzano tam całe godziny, zarówno na zabiegach higienicznych, podczas których używano wielu różnych produktów, jak i na rozmowach. W łaźni można było kupić przekąski czy wino, zatem toczyło się tam rozbudowane życie towarzyskie. Wroxeter to obecnie wieś. Znajdują się tam jedne z najlepiej zachowanych w Wielkiej Brytanii ruin rzymskiego miasta. Znajdowały się tam m.in. publiczne łaźnie. W czasach Imperium nazywało się ono Viroconium Cornoviorum i było 4. największym miastem na wyspach. Powstało w latach 90. I wieku, w miejscu fortu, gdy zajmujący go legion przeniósł się w inne miejsce. Swój charakter miasto zachowało do V wieku. « powrót do artykułu
  11. Analiza danych z misji InSight wykazała, że jądro Marsa jest całkowicie płynne. Ma więc inną budowę niż jądro Ziemi, gdzie stałe jądro wewnętrzne otoczone jest przez płynne jądro zewnętrzne. Dotychczas nikt nie był w stanie stwierdzić, jaki jest stan skupienia jądra Czerwonej Planety. Udało się to dopiero uczonym z USA, Belgii, Niemiec i Francji, którzy podczas swoich badań wykorzystali dane z InSight. Zrozumienie struktury wewnętrznej oraz atmosfery Marsa jest niezbędne do opisania historii tworzenia się i ewolucji planety. Wysłana w 2018 roku InSight zebrała unikatowe dane na temat jej budowy zewnętrznej. Misja zakończyła się w grudniu ubiegłego roku, ale naukowcy z całego świata wciąż analizują przysłane przez nią dane. Na ich podstawie badacze stwierdzili, że pod płaszczem, które w całości jest ciałem stałym, znajduje się jądro o średnicy 1835 ± 55 km i średniej gęstości 5955–6290 kg/m3. Nasze analizy danych z InSight stanowią argument przeciwko istnieniu stałego jądra wewnętrznego i pokazują kształt jądra wskazując, że głęboko w płaszczu istnieją wewnętrzne anomalie masy. Znaleźliśmy też dowody na powolny wzrost tempa ruchu obrotowego Marsa, który może być powodowany długoterminowym trendem w wewnętrznej dynamice Marsa lub wpływem jego atmosfery i pokryw lodowych, czytamy w artykule opublikowanym na łamach Nature. « powrót do artykułu
  12. Podczas spaceru jeden z mieszkańców gminy Sztutowo (woj. pomorskie) natrafił na ciekawy obiekt. Jak się okazało, to kościane radło, prawdopodobnie z neolitu. Znalazca zaniósł artefakt do Urzędu Gminy, który miał go później oficjalnie przekazać do odpowiednich służb konserwatorskich. W międzyczasie gmina skontaktowała się z archeologami. Kawałek kości mieści się w dłoni. Jeden z brzegów jest nacięty, widać też wydrążony na środku otwór. Jak podkreślono na profilu gminy Sztutowo na Facebooku, bazując na miejscu znalezienia i na wstępnym datowaniu, przedmiot można powiązać z kulturą rzucewską. Warto przypomnieć, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat na terenie gminy znaleziono parę podobnych obiektów i stanowisk neolitycznych. Obszar oddziaływania kultury rzucewskiej rozciągał się od Zatoki Puckiej do ujścia Niemna. Nazwa pochodzi od wsi Rzucewo w pobliżu Pucka, w której znaleziono pierwsze jej ślady. Plemiona rybacko-łowieckie, żyjące w III i II tys. p.n.e. nad południowym Bałtykiem, polowały na foki i morświny. Pod koniec XIX w. w Rzucewie odkryto tzw. osadę łowców fok. Kultura rzucewska jest znana z obróbki bursztynu (bursztyn pozyskiwano na plażach Zatoki Gdańskiej i za pomocą krzemiennych narzędzi wytwarzano amulety i ozdoby). Przedstawiciele tej kultury zajmowali się również garncarstwem i obróbką siekier kamiennych. Domy, których ściany tworzyły wbite w ziemię pale, budowano na łagodnych stokach wysoczyzn morenowych. « powrót do artykułu
  13. Stwardnienie rozsiane to choroba autoimmunologiczna, w przebiegu której organizm niszczy osłonkę mielinową wokół wypustek komórek nerwowych. Uniemożliwia to prawidłowe przekazywanie impulsów nerwowych, w wyniku czego dochodzi do licznych zaburzeń, takich jak spadek zdolności poznawczych, uszkodzenia wzroku, osłabienie czy zmiany czucia. Obecnie nie istnieje żadna metoda naprawy uszkodzonej mieliny, a dostępne sposoby leczenia pozwalają jedynie spowolnić niekorzystne zmiany i złagodzić ich objawy. Badania przeprowadzone właśnie na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles sugerują, że podawanie estriolu, hormonu, do którego zwiększonej syntezy zachodzi w ciąży, może stać się obiecującą metodą walki ze stwardnieniem rozsianym. Już podczas wcześniejszych eksperymentów naukowcy z Kalifornii zauważyli, że estriol zmniejsza atrofię mózgu i poprawia zdolności poznawcze u osób z twardnieniem rozsianym. Teraz dowiadujemy się, że u myszy, którym podawano estriol, hormon nie tylko zmniejszył atrofię mózgu, ale dał też impuls do remielinizacji w korze mózgowej. To zaś sugeruje, że może być to skuteczny sposób naprawy szkód wyrządzonych przez chorobę, a nie tylko metoda na spowolnienie jej postępów. Estriol jest atrakcyjną opcją terapeutyczną, gdyż preferencyjnie łączy się z receptorem estrogenowym beta (ERβ) niż z alfa (ERα). Wykazuje więc inne preferencje niż estradiol, chętniej łączący się z ERα i który jest wiązany ze zwiększoną zachorowalnością na raka piersi oraz innymi skutkami ubocznymi. Takich niekorzystnych zjawisk nie zaobserwowano w przypadku estriolu i prawdopodobnie jest to związane właśnie z łączeniem się z ERβ, stwierdzają autorzy badań. « powrót do artykułu
  14. W latach 1993–2010 ludzie wypompowali tak olbrzymią ilość wód podziemnych, że doprowadziło to do... przesunięcia osi Ziemi i biegunów o niemal 80 centymetrów. Spowodowane działalnością człowieka zmiany w nachyleniu osi planety są takie, jak zmiany spowodowane w tym samym czasie przez topnienie lodów Grenlandii. Oś Ziemi to prosta, która jest osią obrotu własnego planety. Wyznacza ona bieguny geograficzne. Ruch obrotowy naszej planety jest bardzo skomplikowany. Obejmuje kwestię zarówno ruchu osi obrotu Ziemi w przestrzeni, w jej wnętrzu, nakładają się na to zmiany prędkości obrotowej, zjawisko precesji oraz nutacji, czyli kołysania się chwilowej osi obrotu. Jednym z najważniejszych elementów tego kołysania się jest nutacja swobodna o okresie Chandlera wynoszącym ok. 1,2 roku. W tym czasie oś obrotu Ziemi przesuwa się średnio o około 9 metrów. I właśnie na to przesunięcie miała wpływ ostatnia działalność człowieka. Naukowcy z Korei Południowej, Australii, Chin i USA oszacowali, że w latach 1993–2010 ludzie wypompowali spod ziemi 2150 gigaton – czyli 2 biliony 150 miliardów ton – wody, a związany z tym wzrost poziomu oceanu wynosił ok. 0,3 mm/rok. Z przeprowadzonych przez nich obliczeń wynika, że te zmiany rozkładu masy na naszej planecie spowodowały przesuwanie się osi Ziemi, a zatem i biegunów, o 4,36 cm na rok, czyli w sumie o 78,48 cm w badanym okresie. Wypompowana woda odpowiadała za 6,24 mm wzrostu poziomu oceanów. Clark Wilson z University of Texas w Austin mówi, że szczególnie silny wpływ ma to, co dzieje się z wielkimi podziemnymi zbiornikami wody na średnich szerokościach geograficznych. Jednym czynnikiem, który wpływa na wspomniane przesunięcia biegunów bardziej, niż zmiany w podziemnych zasobach wody są wciąż trwające ruchy izostatyczne, czyli unoszenie się mas skalnych uwolnionych od ciężaru lodu po ostatnim zlodowaceniu. Obliczenia pokazują, jak wiele wody ludzie wypompowują spod ziemi. Same cyfry nie są zbyt istotne. Istotny jest fakt, że masa przemieszczanej przez człowieka wody jest tak gigantyczna, iż ma wpływ na zmianę biegunów geograficznych planety. Warto przy tym pamiętać, że pod powierzchnią Ziemi znajduje się znacznie więcej wody, niż do niedawna sądzono. « powrót do artykułu
  15. Planowanie wakacyjnego wyjazdu to świetna sprawa, ale często pakowanie się wywołuje w nas stres. Boisz się, że pod wpływem emocji możesz zapomnieć kremu do opalania czy butów do wody? Nie martw się, oto nasz kompleksowy wakacyjny przewodnik o pakowaniu Co zabrać ze sobą na wakacje? Wybór wakacyjnych akcesoriów zależy od wielu czynników, takich jak rodzaj miejsca, typ aktywności czy rekreacji, ilość osób. Znaczenie ma też to, w jaki sposób zamierzasz dotrzeć do wakacyjnego cel podróży – do samolotu ciężko będzie się spakować, ale jeśli przemieszczasz się własnym samochodem, to można sobie pozwolić na zabranie ze sobą większej ilości rzeczy. W tym artykule omówimy sprzęt i akcesoria przydatne podczas wakacji nad wodą. Najpierw zajmiemy się podstawowym wyposażeniem, w skład którego może wchodzić kostium kąpielowy czy odzież do wody, ręcznik, klapki, okulary przeciwsłoneczne i krem. Potem skupimy się na zaprezentowaniu sprzętu, który przydaje się podczas rekreacji i sportów nad wodą. Wspominamy także w dalszej części o tym, jak zadbać o bezpieczeństwo i jakie wyposażenie może okazać się tutaj pomocne. Nie można także zapomnieć o komforcie i wygodzie – tutaj mogą znaleźć się krzesła i leżaki plażowe, parasol przeciwsłoneczny czy torba z wkładami chłodzącymi.   Podstawowe wyposażenie nad wodę – kostium kąpielowy, odzież, ręcznik i reszta Na początku należy zadbać o podstawowe akcesoria, bez których spędzanie czasu nad wodą będzie utrudnione i mało komfortowe. Kostium kąpielowy, kąpielówki czy szorty to oczywisty wybór, ale jeśli zamierzasz spędzać nad wodą dużo czasu i przy tym uprawiać różne sporty i aktywności takie jak snorkeling, pływanie na desce SUP czy windsurfing, to warto też zadbać o odzież do wody. Koszulka z lycry nie tylko doskonale chroni przed słońcem, ale także przed oparzeniami podwodnymi roślinami czy wszelkimi otarciami ciała. Możesz sprawdzić markowe koszulki do pływania w sklepach sportowych. Wybór wysokiej jakości koszulek z lycry jest ogromny i każdy znajdzie coś dla siebie. W asortymencie są propozycje dla kobiet, mężczyzn oraz dla dzieci. Koszulki do wody wykonane z lycry charakteryzują się tym, że materiał jest lekki, doskonale przewiewny i szybkoschnący, nie krępuje ruchów, za to dobrze może ochronić przed otarciami czy urazami, o co nietrudno na przykład choćby w trakcie pływania na windsurfingu, gdy trzeba nieraz szybko manewrować żaglem. Koszulka do wody sprawdzi się też przy ekstremalnych sportach jak kitesurfing, bo może chronić skórę przed otarciem w kontakcie z wodą.   Odzież sportowa na aktywne wakacje – idealna do treningów i w podróży Lubisz sport i zwykle spędzasz wakacje aktywnie nie tylko nad wodą? Oprócz dobrej i funkcjonalnej odzieży do sportów wodnych przyda się także zwykłe ubranie czy odzież treningowa. Wybierz komplet, który nie zajmuje dużo miejsca w torbie, szybko schnie i będzie wygodny. Dobry wybór na aktywne wakacje to zestaw dresów albo leginsy treningowe. Możesz wybierać z wielu dostępnych marek, chociażby te dostępne pod adresem https://sportano.pl/marki/strong-point a także w innych sklepach internetowych, które oferują damskie topy treningowe czy wygodne i rozciągliwe leginsy. Taki zestaw przyda się podczas wakacyjnej jogi o poranku czy na wieczorny bieg, ale będzie to też komfortowy wybór na samą podróż. Czego jeszcze nie może zabraknąć w wakacyjnej torbie? Przyda się także duży ręcznik plażowy, osobny ręcznik do wycierania ciała, klapki, sandały lub buty do chodzenia po kamieniach w wodzie, okulary przeciwsłoneczne i obowiązkowo krem z odpowiednio wysokim filtrem. To wszystko składa się na podstawowe wyposażenie na wakacje nad wodą. Co jeszcze może się przydać?   Sprzęt do aktywności wodnych – dopasuj wyposażenie do typu rekreacji Żeby wybrać odpowiednie akcesoria na wakacje nad wodą, zastanów się wcześniej, w jaki sposób najbardziej lubisz spędzać czas. Jeśli wybierasz się w miejsce, gdzie podwodna fauna i flora są warte zobaczenia, to możesz spróbować snorkelingu a w tym celu zaopatrzyć się w maskę do nurkowania, fajkę i płetwy. Jesteś miłośnikiem wszelkich sportów na desce? Jeśli planujesz podróż własnym samochodem, możesz zabrać deskę SUP, gdzie większość modeli jest dmuchanych, więc nawet dwuosobowa deska spokojnie zmieści się w bagażniku. Jeśli jednak jesteś miłośnikiem surfingu czy windsurfingu, to może Ci się przydać dodatkowy bagażnik, który można zamontować na dachu. To jedno z rozwiązań nie tylko na deski, ale także w sytuacji, gdy zabierasz sporo bagażu, a Twój samochód nie należy do najpojemniejszych.   Zadbaj o bezpieczeństwo nad wodą Wybierasz się na wakacje z rodziną? Warto przypomnieć sobie zasady pierwszej pomocy oraz określić, jakie zagrożenia mogą czyhać nad wodą na Ciebie lub dzieci. Najpopularniejsze problemy nad wodą to oparzenie słoneczne, udar, utonięcie, zachłyśnięcie wodą. Za granicą warto także uważać na podwodne stworzenia, w zwłaszcza w cieplejszych krajach mogą być kolczaste jeżowce czy parzące ukwiały. Najlepszą ochroną będzie unikanie kontaktu z podwodnymi stworzeniami i roślinami oraz odzież do pływania w wodzie. Na stronie Sportano.pl lub w innych internetowych sklepach sportowych znajdziesz wiele propozycji od różnych producentów, a także sprzęt i akcesoria do uprawiania większości dyscyplin sportowych. Warto także uważać na oparzenia meduz, które wbrew pozorom można spotkać nie tylko w bardzo ciepłych wodach basenu Morza Śródziemnego, ale także nad Bałtykiem. Zabierz ze sobą apteczkę pierwszej pomocy, a jeśli planujesz rejs, żagle, wyprawę kajakiem czy rafting pontonem, w Twoim wyposażeniu nie może także zabraknąć kamizelek ratunkowych.   Wakacyjny must have – podsumowanie Podsumowując, jeśli planujesz wakacyjny wyjazd nad wodę i lubisz aktywnie spędzać czas, jest kilka rzeczy, które warto wcześniej zaplanować. Najpewniej potrzebujesz kąpielówek, szortów do wody lub stroju kąpielowego, do uprawiania sportów w wodzie może Ci się przydać także koszulka z szybkoschnącej lycry czy innego materiału, która nie tylko ochroni skórę przed poparzeniem słonecznym, ale także przed otarciami deski czy skał. Rodzaj sprzętu trzeba dopasować do konkretnej aktywności, warto też zastanowić się, w jakiej sytuacji lepiej jest kupić np. deskę do surfingu, a kiedy bardziej opłaca się ją wypożyczyć. Pamiętaj o bezpieczeństwie i ciesz się aktywnym urlopem nad wodą. « powrót do artykułu
  16. Chirurdzy ze Sri Lanki usunęli największy i najcięższy kamień nerkowy. Jak podaje Księga rekordów Guinnessa, kamień mierzył 13,37 na 10,55 cm i ważył aż 800 gramów. Operację przeprowadzono 1 czerwca. Pacjent - 62-letni emerytowany żołnierz Canistus Coonghe - czuje się dobrze. Poprzedni rekord wielkości kamienia pochodził jeszcze z 2004 r.; 13-cm złóg usunięto wtedy mieszkańcowi Indii Vilasowi Ghuge. Jeśli chodzi o wagę, poprzedni rekord został ustanowiony w 2008 r. przez Wazira Muhammada z Pakistanu - jego kamień nerkowy ważył 620 gramów. Kamień stwierdził u Coonghego zespół urologiczny ze Szpitala Wojskowego w Kolombo. Pielolitotomię wykonał dr Kugadas Sutharshan. We wpisie na Facebooku lekarz podkreślił, że w okresie pooperacyjnym nie wystąpiły żadne powikłania. Co najważniejsze, nerka funkcjonuje prawidłowo. Dr Sutharshan powiedział, że wątroba, trzustka, śledziona i pęcherzyk żółciowy pacjenta okazały się niepowiększone. Stwierdzono jedynie powiększenie gruczołu krokowego. Kamienie nerkowe powstają z odfiltrowywanych przez nerki minerałów. Mogą się one zlepiać i tworzyć złogi. Gdy kamienie są małe, mogą zostać bezobjawowo wydalone. Przy większych kamieniach pojawiają się bóle, a pozbycie się kamieni wymaga podjęcia leczenia. Kamienie mogą blokować drogi moczowe, prowadząc do uszkodzenia nerek. Na kamicę nerkową najczęściej chorują mężczyźni. Ich główną przyczyną jest nieodpowiednia dieta i zbyt małe nawodnienie. « powrót do artykułu
  17. Intel ogłosił, że wybuduje w Polsce supernowoczesny zakład integracji i testowania półprzewodników. Stanie on w Miękini pod Wrocławiem, a koncern ma zamiar zainwestować w jego stworzenie do 4,6 miliarda dolarów. Inwestycja w Polsce to część obecnych i przyszłych planów Intela dotyczących Europy. Firma ma już fabrykę półprzewodników w Leixlip w Irlandii i planuje budowę drugiej w Magdeburgu w Niemczech. W sumie Intel chce zainwestować 33 miliardy euro w fabrykę w Niemczech, zakład badawczo-rozwojowo-projektowy we Francji oraz podobne przedsięwzięcia we Włoszech, Hiszpanii i Polsce. Zakład w Polsce ma rozpocząć pracę w 2027 roku. Zatrudnienie znajdzie w nim około 2000 osób, jednak inwestycja pomyślana została tak, by w razie potrzeby można było ją rozbudować. Koncern już przystąpił do realizacji fazy projektowania i planowania budowy, na jej rozpoczęcie będzie musiała wyrazić zgodę Unia Europejska. Intel już działa w Polsce i kraj ten jest dobrze przygotowany do współpracy z naszymi fabrykami w Irlandii i Niemczech. To jednocześnie kraj bardzo konkurencyjny pod względem kosztów, w którym istnieje solidna baza utalentowanych pracowników, stwierdził dyrektor wykonawczy Intela, Pat Gelsinger. Przedstawiciele koncernu stwierdzili, że Polskę wybrali między innymi ze względu na istniejącą infrastrukturę, odpowiednio przygotowaną siłę roboczą oraz świetne warunki do prowadzenia biznesu. Zakład w Miękini będzie ściśle współpracował z fabryką w Irlandii i planowaną fabryką w Niemczech. Będą do niego trafiały plastry krzemowe z naniesionymi elementami elektronicznymi układów scalonych. W polskim zakładzie będą one cięte na pojedyncze układy scalone, składane w gotowe chipy oraz testowane pod kątem wydajności i jakości. Stąd też będą trafiały do odbiorców. Przedsiębiorstwo będzie też w stanie pracować z indywidualnymi chipami otrzymanymi od zleceniodawcy i składać je w końcowy produkt. Będzie mogło pracować z plastrami i chipami Intela, Intel Foundry Services i innych fabryk. Intel nie ujawnił, jaką kwotę wsparcia z publicznych pieniędzy otrzyma od polskiego rządu. Wiemy na przykład, że koncern wciąż prowadzi negocjacje z rządem w Berlinie w sprawie dotacji do budowy fabryki w Magdeburgu. Ma być ona warta 17 miliardów euro, a Intel początkowo negocjował kwotę 6,8 miliarda euro wsparcia, ostatnio zaś niemieckie media doniosły, że firma jest bliska podpisania z Berlinem porozumienia o 9,9 miliardach euro dofinansowania. Pat Gelsinger przyznał, że Polska miała nieco więcej chęci na inwestycję Intela niż inne kraje. « powrót do artykułu
  18. Cyfrowa rekonstrukcja mięśni słynnej Lucy, przedstawicielki gatunku Australopithecus afarensis, pokazuje, że potężna mięśnie nóg i miednicy były przystosowane do chodzenia pod drzewach, ale mięśnie kolan pozwalały na przyjęcie w pełni wyprostowanej postawy. Lucy żyła na terenie dzisiejszej Etiopii przed ponad 3 milionami lat. Jej skamieniałe szczątki odkryto w latach 70. ubiegłego wieku. Teraz doktor Ashleigh Wiseman z Wydziału Archeologii Cambridge University wykonała trójwymiarową rekonstrukcję jej mięśni. Lucy to przykład jednego z najlepiej zachowanych szkieletów rodzaju Australopithecus. Doktor Wiseman wykorzystała opublikowane ostatnio dane i była w stanie odtworzyć po 36 mięśni w każdej z nóg Lucy. Symulacja wykazała, że australopitek był znacznie mocnej umięśniony niż człowiek współczesny. Na przykład główne mięśnie w łydkach i udach były dwukrotnie większe niż u H. sapiens. My mamy znacznie większy stosunek tłuszczu do mięśni. U człowieka współczesnego mięśnie stanowią 50% masy uda. U Lucy było to nawet 74%. Paleoantropolodzy sprzeczają się, jak Lucy chodziła. Według jednych, jej sposób poruszania się przypominał kaczy chód, jaki widzimy u szympansów, gdy chodzą na dwóch nogach. Zdaniem innych, jej ruchy były bardziej podobne do naszego chodu w pozycji całkowicie wyprostowanej. W ciągu ostatnich 20 lat przewagę zaczęła zdobywać ta druga opinia. Badania Wiseman to kolejny argument za w pełni wyprostowaną Lucy. Wynika z nich bowiem, że mięśnie prostowniki stawu kolanowego, do których należą mięsień czworogłowy uda, naprężacz powięzi szerokiej uda, krawiecki i stawowy kolana, i dźwignia jaką zapewniały, pozwalały na wyprostowanie kolana w takim samym stopniu jak u zdrowego H. sapiens. Możemy stwierdzić zdolność Lucy do poruszania się w pozycji wyprostowanej tylko wówczas, jeśli zrekonstruujemy mięśnie i sposób ich pracy. Obecnie jesteśmy jedynym zwierzęciem, które jest w stanie stać w pozycji wyprostowanej z wyprostowanymi kolanami. Budowa mięśni Lucy wskazuje, że poruszała się w pozycji wyprostowanej równie sprawnie jak my. Także wówczas, gdy przebywała na drzewie. Lucy prawdopodobnie poruszała się w sposób, jakiego obecnie nie obserwujemy u żadnego żyjącego gatunku, mówi Wiseman. Australopithecus afarensis żył na rozległych sawannach oraz w gęstych lasach. Wykonana przez Wiseman rekonstrukcja pokazuje, że w obu tych środowiskach poruszał się równie sprawnie. Rekonstrukcja mięśni była już wykorzystywana na przykład do oceny prędkości biegu gatunku Tyrannosaurus rex. Wykorzystując podobną technikę do badania naszych przodków możemy odkryć całe spektrum sposobów poruszania się, które napędzały naszą ewolucję. W tym i te zdolności, które utraciliśmy, mówi Wiseman. « powrót do artykułu
  19. Podczas wykopalisk w Nördlingen w Bawarii archeolodzy znaleźli wyjątkowo zachowany miecz z brązu sprzed ponad 3000 lat. Był on jednym z przedmiotów złożonych do grobu ze zmarłymi przedstawicielami kultury pól popielnicowych. Mianem tym określa się europejskie kultury epoki brązu i wczesnej epoki żelaza, gdzie dominował pochówek w urnach, w których składano ciało po spaleniu. Zdarzały się jednak nieliczne pochówki szkieletowe. I właśnie przy jednym z nich odkryto wspaniale zachowany miecz. Znaczenia odkryciu, obok stanu zachowania zabytku, dodaje fakt, że w tym regionie bardzo rzadko znajduje się tego typu przedmioty. Większość grobów została bowiem splądrowana już w starożytności lub też odkryto je w XIX wieku. Miecz wstępnie datowano na koniec XIV wieku przed Chrystusem, pochodzi zatem ze środkowej epoki brązu. W bogato wyposażonym grobie, w którym znaleziono miecz, pochowano trzy osoby: mężczyznę, kobietę i kogoś w wieku nastoletnim. W tej chwili nie wiadomo, czy osoby te coś łączyło. Miecz jest cały z brązu, a ośmiokątną rękojeść wykonano techniką odlewania na ostrzu. Jest podobny do mieczy typu Rixheim z okresu brązu D. Rękojeść jest bardzo bogato zdobiona, a na ostrzu nie widać śladów użycia. To może sugerować, że był bronią ceremonialną. Jednak badacze – na podstawie umiejscowienia środka ciężkości – uważają, że był używany jako efektywna broń służąca do cięcia. W tej chwili nie wiadomo, czy miecz został wytworzony lokalnie, czy pochodzi z importu. Tego typu broń powstawała bowiem zarówno na terenie dzisiejszych południowych Niemiec, jak i w Niemczech północnych oraz w Danii. Miecz i sam pochówek wymagają dalszych badań, byśmy mogli powiedzieć coś więcej o znalezisku. Jednak już teraz wiadomo, że stan zachowania miecza jest wyjątkowo dobry. Takie odkrycie zdarza się bardzo rzadko, cieszy się profesor Mathias Pfeil, dyrektor Bawarskiego Państwowego Biura Ochrony Zabytków. « powrót do artykułu
  20. Endometrioza to poważna choroba, która dotyka do 10% kobiet w wieku rozrodczym. Jej najbardziej widocznym objawem jest ból, niejednokrotnie tak mocny i długotrwały, że uniemożliwia normalne funkcjonowanie. W wyniku choroby komórki wyściółki macicy, endometrium, przemieszczają się po organizmie osadzając się i rozrastając w różnych miejscach, niszcząc organizm i życie kobiety. Choroba ta jest jedną z najczęstszych przyczyn niepłodności kobiet. Mimo to, wciąż nie znamy jej przyczyn. W ostatnim czasie coraz więcej uwagi zwraca się na potencjalną rolę mikroorganizmów w rozwoju endometriozy. Rozwój endometriozy próbuje się powstrzymywać za pomocą terapii hormonalnych i zabiegów chirurgicznych. Najczęściej są to jednak półśrodki, a choroba nawraca przez kilkadziesiąt lat, aż do okresu menopauzy. Chcielibyśmy znaleźć nowe sposoby leczenia. Jednak najpierw musimy się dowiedzieć, dlaczego ludzie cierpią na endometriozę, mówi specjalizująca się w biologii nowotworów Yutaka Kondo z Uniwersytetu w Nagoi. Pani Kondo wraz ze swoim zespołem przebadała tkankę endometrium 155 Japonek. I okazało się, że u 64% kobiet z endometriozą występują mikroorganizmy z rodzaju Fusobacterium. U kobiet zdrowych bakterie te znaleziono jedynie u 7% badanych. Tymczasem wiemy, że Fusobakterium, często występujące w ustach, jelitach i pochwie może powodować różne choroby, jak np. choroby przyzębia. Naukowcy postanowili sprawdzić, czy Fusobacterium może mieć wpływ na rozwój endometriozy. Dlatego też przeszczepili tkankę endometrium od jednych do jamy brzusznej innych myszy. Zgodnie z oczekiwaniami, w ciągu kilku tygodni u myszy pojawiły się blizny typowe dla endometriozy. Okazało się, że jest ich więcej i są one większe u tych myszy, którym jednocześnie przeszczepiono Fusobacterium. Myszy zaczęto więc leczyć, podawanymi dopochwowo, antybiotykami – metronidazolem lub chloramfenikolem. Doprowadziło to do zmniejszenia liczby i rozmiarów ognisk endometriozy. Japończycy prowadzą obecnie badania kliniczne na kobietach z endometriozą, by sprawdzić, czy podawanie antybiotyków przyniesie im przynajmniej częściową ulgę. Badania są obiecujące, ale mają poważne ograniczenia. Myszy nie są bowiem dobrymi modelami do badań nad endometriozą, gdyż ani nie menstruują, ani nie tworzą się u nich spontanicznie blizny spowodowane endometriozą. Dlatego też konieczne jest prowadzenie większej liczby badań na ludziach. Ponadto Japończycy skupili się na badaniu blizn tworzących się na jajnikach, tymczasem u ludzi w wyniku endometriozy mogą powstawać one w całym organizmie i na wszystkich organach wewnętrznych. « powrót do artykułu
  21. Problem grzania korony słonecznej pozostaje nierozwiązany od 80 lat. Z modeli obliczeniowych wynika, że temperatura we wnętrzu Słońca wynosi ponad 15 milionów stopni, jednak na jego widocznej powierzchni (fotosferze) spada do około 5500 stopni, by w koronie wzrosnąć do około 2 milionów stopni. I to właśnie ta olbrzymia różnica temperatur pomiędzy powierzchnią a koroną stanowi zagadkę. Jej rozwiązanie – przynajmniej częściowe – zaproponował międzynarodowy zespół naukowy z Polski, Chin, USA, Hiszpanii i Belgii. Zdaniem badaczy za podgrzanie części korony odpowiadają... chłodne obszary na powierzchni. W danych z Goode Solar Telescope uczeni znaleźli intensywne fale energii pochodzące z dość chłodnych, ciemnych i silnie namagnetyzowanych regionów fotosfery. Takie ciemniejsze regiony mogą powstawać, gdy silne pole magnetyczne tłumi przewodzenie cieplne i zaburza transport energii z wnętrza naszej gwiazdy na jej powierzchnię. Naukowcy przyjrzeli się aktywności tych chłodnych miejsc, przede wszystkim zaś włóknom plazmy powstającym w umbrze, najciemniejszym miejscu plamy słonecznej. Włókna te to stożkowate struktury o wysokości 500–1000 kilometrów i szerokości około 100 km. Istnieją one przez 2-3 minuty i zwykle ponownie pojawiają się w tym samym najciemniejszym miejscu umbry, gdzie pola magnetyczne są najsilniejsze, wyjaśnia profesor Vasyl Yurchyshyn z New Jersey Institute of Technology (NJIT). Te ciemne dynamiczne włóka obserwowane były od dawna, jednak jako pierwsi byliśmy w stanie wykryć ich oscylacje boczne, które są powodowane przez szybko poruszające się fale. Te ciągle obecne fale w silnie namagnetyzowanych włóknach transportują energię w górę i przyczyniają się do podgrzania górnych części atmosfery Słońca, dodaje Wenda Cao z NJIT. Z przeprowadzonych obliczeń wynika, że fale te przenoszą tysiące razy więcej energii niż ilość energii tracona w aktywnych regionach atmosfery. Rozprzestrzenianie się tej energii jest nawet o 4 rzędy wielkości większa niż ilość energii potrzebna do utrzymania temperatury korony słonecznej. Wszędzie na Słońcu wykryto dotychczas różne rodzaje fal. Jednak zwykle niosą one ze sobą zbyt mało energii, by podgrzać koronę. Szybkie fale, które wykryliśmy w umbrze plam słonecznych to stałe i wydajne źródło energii, które może podgrzewać koronę nad plamami, wyjaśnia Yurchyszyn. Odkrycie to, jak mówią naukowcy, nie tylko zmienia nasz pogląd na umbrę plam, ale również jest ważnym krokiem w kierunku zrozumienia transportu energii i podgrzewania korony. Jednak, jak sami zauważają, zagadka grzania korony słonecznej nie została rozwiązania. Przepływ energii pochodzącej z plam może odpowiadać tylko za podgrzanie pętli koronalnych, które biorą swoje początki z plam. Istnieją jednak inne, wolne od plam, regiony Słońca powiązane z gorącymi pętlami koronalnymi. I czekają one na swoje wyjaśnienie, dodaje Cao. « powrót do artykułu
  22. Inżynierowie z Politechniki Federalnej w Lozannie (EPFL) wykorzystali ChatGPT-3 do zaprojektowania robotycznego ramienia do zbierania pomidorów. To pierwszy przykład użycia sztucznej inteligencji do pomocy w projektowaniu robotów. Eksperyment przeprowadzony przez Josie Hughes, dyrektor Laboratorium Obliczeniowego Projektowania i Wytwarzania Robotów na Wydziale Inżynierii EPFL, doktoranta Francesco Stellę i Cosimo Della Santinę z Uniwersytetu Technicznego w Delfcie, został opisany na łamach Nature Machine Intelligence. Naukowcy opisali korzyści i ryzyka związane z wykorzystaniem systemów sztucznej inteligencji (SI) do projektowania robotów. Mimo tego, że ChatGPT to model językowy i generuje tekst, to dostarczył nam on istotnych wskazówek odnośnie fizycznego projektu i wykazał się wielkim potencjałem pobudzania ludzkiej kreatywności, mówi Hughes. Naukowcy najpierw „przedyskutowali” z ChatGPT samą ideę robota, określili, czemu ma on służyć, opisali jego parametry i specyfikację. Na tym etapie rozmawiali z SI na temat przyszłych wyzwań stojących przed ludzkością oraz robotów-ogrodników, które mogą rozwiązać problem niedoborów siły roboczej przy uprawie roślin. Następnie, korzystając z faktu, że ChatGPT ma dostęp do danych naukowych, podręczników i innych źródeł, zadawali mu pytania o to na przykład, jakimi cechami powinien charakteryzować się przyszły robot-ogrodnik. Gdy już cechy te zostały opisane i zdecydowano, że chodzi o robotyczne ramię zbierające pomidory, przyszedł czas na zapytanie się sztucznej inteligencji o takie szczegóły jak np. kształt chwytaka oraz poproszenie jej o dane techniczne ramienia oraz kod, za pomocą którego byłoby ono kontrolowane. Przeprowadzone przez SI obliczenia posłużyły nam głównie do pomocy inżynierom w implementacji rozwiązań technicznych. Jednak po raz pierwszy sztuczna inteligencja sformułowała tutaj nowe pomysły, mamy tutaj zatem do czynienia ze zautomatyzowaniem procesów wyższych poziomów poznawczych. Rola człowieka w całym procesie przesunęła się bardziej w stronę techniczną, mówi Stella. Naukowcy zwracają też uwagę na problemy związane z wykorzystaniem podobnych systemów. Są to zarówno podnoszone już wątpliwości dotyczące plagiatów czy praw autorskich, jak i np. pytanie o to, na ile innowacyjna jest sztuczna inteligencja i na ile ulega schematom. ChatGPT zaproponował ramię do zbierania pomidorów, gdyż uznał pomidory za najbardziej wartościową uprawę, dla której warto zaprojektować robota. To zaś może po prostu oznaczać, że wybrał tą roślinę, która jest najczęściej opisywana, a nie tę, która jest najbardziej potrzebna. Pomimo różnych zastrzeżeń uczeni uważają, że podobne do ChatGPT modele językowe mogą spełniać niezwykle użyteczną rolę. Specjaliści od robotyki muszą się zastanowić, jak wykorzystać te narzędzia w sposób etyczny i przynoszący korzyść społeczeństwu, mówi Hughes. « powrót do artykułu
  23. W Argentynie niektórzy miłośnicy piwa wsypują do kufla fistaszki. Te najpierw toną, później zaś unoszą się na powierzchnię, a następnie znowu toną i znowu się wynurzają. Fizyka fistaszków tańczących w piwie to tytuł artykułu naukowego, w którym akademicy z Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii opisują i wyjaśniają ten fenomen z punktu widzenia fizyki. Dzięki przeprowadzonej przez nich serii eksperymentów  możemy poznać tajemnicę interakcji orzeszków z piwem i przy najbliższej okazji pochwalić się znajomym, że wiemy, na czym ona polega. Orzeszki są cięższe od piwa, więc w nim toną. Jednak na dnie stają się miejscami nukleacji (zarodkowania), gromadzenia się bąbelków dwutlenku węgla obecnych w piwie. A gdy bąbelków zgromadzi się wystarczająco dużo, orzeszek zyskuje pływalność i podąża do góry. Gdy dociera na powierzchnię, przyczepione do niego bąbelki ulatniają się, a proces ten ułatwia obracanie się orzeszka. Fistaszek traci pływalność i znowu tonie. Proces powtarza się dopóty, dopóki napój jest na tyle nasycony gazem, by dochodziło do zarodkowania. Badający to zjawisko naukowcy zauważyli, że przyczepiające się do orzeszka bąbelki nie są tymi samymi, które samoistnie unoszą się w górę w piwie. Powierzchnia orzeszka powoduje tworzenie się bąbelków, które rosną, gromadzą się i w końcu nadają mu pływalność. W rozważanym przypadku do nukleacji gazu, czyli pojawienia się bąbelków, może dojść w samym piwie, na szkle naczynia oraz na orzeszku. Zajmujący się tym poważnym problemem międzynarodowy zespół wyliczył, że z energetycznego punktu widzenia najbardziej korzystna jest nukleacja gazu na orzeszku, a najmniej korzystne jest tworzenie się bąbelków w samym piwie. Dlatego też tak łatwo bąbelki gromadzą się wokół fistaszka i go wypychają. Uczeni wyliczyli nawet, że idealny promień bąbelka przyczepionego do orzeszka wynosi mniej niż 1,3 milimetra. Można się oczywiście zżymać, że naukowcy tracą pieniądze podatników na niepoważne badania. Nic jednak bardziej mylnego. Tańczące w piwie fistaszki pozwalają lepiej zrozumieć działanie zarówno przyrody, jak i niektóre procesy przemysłowe. To, co dzieje się w orzeszkiem w piwie jest bardzo podobne do zjawisk zachodzących w czasie procesu flotacji, wykorzystywanego na przykład podczas oddzielania rud minerałów, recyklingu makulatury czy oczyszczania ścieków. Badacze zapowiadają, że nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Mają bowiem zamiar kontynuować swoje prace, używając przy tym różnych orzeszków i różnych piw. « powrót do artykułu
  24. Sepsa dotyka niemal 3 milionów noworodków rocznie i zabija 214 000 z nich. Badania obserwacyjne, przeprowadzone pod kierunkiem naukowców z University College London (UCL) wykazały, że wiele noworodków umiera z powodu sepsy, ponieważ stosowane do jej zwalczania antybiotyki tracą efektywność. Badania przeprowadzono w latach 2018–2020 na 3200 noworodkach u których wystąpiła sepsa. Naukowcy przyjrzeli się dzieciom z 19 szpitali w 11 krajach. Okazuje się, że wśród tych przypadków, gdzie zidentyfikowano patogen odpowiedzialny za sepsę, odsetek zgonów wynosił 18% i był powodowany w dużej mierze antybiotykoopornością. Tam, gdzie patogenu nie zidentyfikowano, odsetek zgonów wynosił 10%. W badaniach wzięło udział ponad 80 specjalistów z całego świata, a ich celem było udoskonalenie zaleceń WHO odnośnie leczenia sepsy u noworodków. Organizmy ewoluują, zmienia się lekooporność. Dlatego też zalecenia kliniczne dotyczące sepsy noworodków wymagają ciągłych zmian. Nasze zalecenia opierają się na najnowszych dowodach dobrej jakości i są znaczącym krokiem w kierunku poprawy metod leczenia, mówi doktor Wolfgang Stöhr z UCL. Podjęcie tych badań było bardzo ważne, gdyż pomagają nam one zrozumieć, jakie rodzaje infekcji dotyczą noworodków w szpitalach, jaki organizm je wywołuje, jakie leczenie jest stosowane i dlaczego rośnie liczba zgonów, dodaje doktor Manica Balasegaram, dyrektor w Global Antibiotic Research and Development Partnership (GARDP). Autorzy badań odnotowali olbrzymie różnice w odsetku zgonów pomiędzy poszczególnymi szpitalami. W poszczególnych placówkach umierało od 1,6% do 27,3% zarażonych sepsą noworodków. Wyższy odsetek zgonów zauważono w krajach o niskich i średnich dochodach. Badania prowadzono w szpitalach w Chinach, Bangladeszu, Brazylii, Wietnamie, Ugandzie, Grecji, Tajlandii, RPA, Włoszech, Indiach i Kenii. Jasno pokazały one, że wiele z nich to infekcje antybiotykooporne, szczególnie w krajach o niskich i średnich dochodach, które często zmagają się z niedoborem pielęgniarek, łóżek i przestrzeni. Ryzyko infekcji jest bardzo wysokie i większość z nich to infekcje antybiotykooporne. Jeśli antybiotyki nie zadziałają, dziecko często umiera. Potrzebna jest tutaj pilna zmiana. Potrzebujemy antybiotyków radzących sobie ze wszystkimi infekcjami bakteryjnymi, mówi profesor Sithembiso Velaphi, ordynator oddziału pediatrycznego w Chris Hani Baragwanath Academic Hospital w Johannesburgu. W badanych szpitalach do walki z sepsą wykorzystywano łącznie ponad 200 różnych połączeń antybiotyków i często je zmieniano z powodu oporności bakterii na leczenie. W wielu przypadkach lekarze byli zmuszeni użyć karbapenemów. To antybiotyki ostatniej szansy, co do których WHO zaleca używanie ich trudnych, szczególnych przypadkach po to, by nie zabrakło ich właśnie w takich szczególnych sytuacjach. Często jednak były to jedyne antybiotyki zdolne do zwalczenia infekcji. Antybiotyki ostatniej szansy były przepisywane w 15% zbadanych przypadków. Z kolei najczęściej identyfikowanym patogenem była Klebsiella pneumoniae, bakteria łączona z zakażeniami wewnątrzszpitalnymi. Obok niej sepsę często powodowały Acinetobacter spp.,  Staphylococcus aureus. Wymienione patogeny były często oporne na działanie antybiotyków. Na podstawie przeprowadzonych badań ich autorzy opracowali dwa narzędzia, które mogą być wykorzystywane na oddziałach opieki neonatologicznej. Pierwsze z nich to NeoSep Severity Score, bazujący na 10 objawach, który pozwala zidentyfikować dzieci szczególnie narażone na zgon, którymi należy zająć się w pierwszej kolejności. Drugi zaś, NeoSep Recovery Score, opierający się na tych samych objawach, za pomocą którego lekarze mogą zdecydować, czy należy rozszerzyć leczenie. Antybiotykooporność stanowi coraz większy problem dla całego świata. Niejednokrotnie już poruszaliśmy ten temat. « powrót do artykułu
  25. Słoniowa trąba to jeden z najbardziej niezwykłych narządów w świecie zwierząt. Jest jednocześnie silna i niezwykle wrażliwa, a napędza ją około 40 000 mięśni, podczas gdy całe ciało człowieka zawiera 600–700 mięśni. Słonie używają jej do oddychania, podnoszenia ciężkich przedmiotów, picia, polewania się wodą czy posypywania piaskiem. Zwierzęta niemal bez przerwy badają swoje otoczenie końcem trąby. Nic więc dziwnego, że budzi ona duże zainteresowanie naukowców. Naukowców z Uniwersytetu Humboldtów w Berlinie, berlińskiego zoo i Leibniz-Institut für Zoo- und Wildtierforschung zainteresowały wibrysy na końcu słoniowej trąby. Postanowili sprawdzić, czemu one służą. Najpierw analizowali materiały filmowe nagrane z niewielkiej odległości, a pokazujące, jak słonie używają trąby. Nagrania były wykonywane m.in. w czasie, gdy zwierzęta, przez wyciętą w pudełku dziurę, wyjmowały jabłka czy marchewki. Naukowcy patrzyli, czy wibrysy odgrywają w tym jakąkolwiek rolę. Zauważyli, że włosy u słoni działają inaczej, niż wibrysy u innych zwierząt, nie poruszają się, nie zginają, nie reagują w żaden zauważalny sposób. W ramach drugiego etapu badań naukowcy przeprowadzali sekcję trąb zmarłych słoni. Okazało się, że ich wibrysy są cylindryczne i grubsze od wibrysów innych zwierzą. W mieszkach włosowych nie znaleźli też nerwów. Doszli zatem do wniosku, że włosy na końcu trąby nie służą zwierzętom do dotykowego poznawania otoczenia czy orientacji w przestrzeni. Ich zdaniem włosy te służą wyłącznie do oceny siły, z jaką trąba ma działać na przedmiot, który słoń chce podnieść czy przesunąć. Zwierzęta te używają trąby do tak wielu zadań i manipulują za jej pomocą tak różnymi przedmiotami, że muszą dobrze oceniać siłę interakcji, by np. nie uszkodzić interesującego je przedmiotu. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...