Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Wysłanie człowieka na Marsa wymaga rozwiązania całego szeregu problemów technicznych, a jednym z nich jest samo lądowanie na Czerwonej Planecie. Dotychczas najcięższym obiektem, jaki udało się na niej posadowić jest ważący 1 tonę łazik Curiosity. Tymczasem wysłanie bardziej złożonej misji automatycznej czy w końcu ludzi, będzie wymagało przeprowadzenia miękkiego lądowania obiektu o masie od 5 do 20 ton.

Christopher G. Lorenz i Zachary R. Putnam są autorami zamówionego przez NASA studium pt. „Entry Trajectory Options for High Ballistic Coefficient Vehicles at Mars”, które opublikowano w Journal of Spacecraft and Rockets.

Zwykle lądujący obiekt wchodzi w atmosferę Marsa z prędkością około 30 Mach, szybko zwalnia, rozwija spadochrony, a na końcu ląduje za pomocą silników lub poduszek powietrznych. Niestety spadochrony nie skalują się dobrze wraz z rosnącą masą obiektu. Nowy pomysł polega na rezygnacji ze spadochronu i wykorzystaniu większych silników rakietowych, mówi profesor Zach Putnam z University of Illinois at Urbana-Champaign.

Zaproponowana metoda zakłada, że gdy lądujący obiekt spowolni do prędkości Mach 3 zostaną uruchomione silniki hamujące o ciągu wstecznym, które na tyle go spowolnią, iż będzie mógł bezpiecznie wylądować. Problem jednak w tym, że manewr ten będzie wymagał dużej ilości paliwa. Paliwo to zwiększa masę misji, co z kolei czyni ją znacznie droższą, nie mówiąc już o tym, że to dodatkowe paliwo trzeba wynieść z powierzchni Ziemi, zużywając przy tym jeszcze więcej paliwa. Obecnie nie istnieje system rakietowy zdolny do wyniesienia takiej masy. Ponadto, co równie ważne, każdy kilogram paliwa oznacza kilogram mniej innego ładunku: ludzi, instrumentów naukowych, zaopatrzenia itp. itd.

Gdy pojazd porusza się z prędkością ponaddźwiękową to jeszcze przed uruchomieniem silników tworzy się siła nośna, którą możemy wykorzystać do sterowania. Jeśli przesuniemy środek ciężkości pojazdu tak, by był on bardziej obciążony z jednej strony, poleci on pod innym kątem. Mamy pewną możliwość kontroli podczas wejścia w atmosferę, obniżania lotu i lądowania. Przy prędkości ponaddźwiękowej możemy użyć siły nośnej do sterowania. Po uruchomieniu silników możemy ich użyć do bardzo precyzyjnego lądowania. Mamy więc do wyboru, albo spalić więcej paliwa, by wylądować z jak największą precyzją, albo nie przejmować się precyzją, oszczędzić paliwo i wysłać tam jak najcięższy pojazd, albo też znaleźć złoty środek pomiędzy tymi rozwiązaniami, wyjaśnia Putnam.

Zatem główne pytanie brzmi, jeśli wiemy, że będziemy uruchamiać silniki hamujące przy, powiedzmy, Mach 3, to jak powinniśmy sterować pojazdem by zużyć jak najmniej paliwa a zmaksymalizować masę ładunku. Wysokość, na jakiej uruchomimy silniki hamujące jest niezwykle ważna w celu maksymalizacji masy ładunku, jaką możemy wysłać. Ale również ważny jest kąt wektora prędkości pojazdu względem horyzontu, innymi słowy, jak ostro pojazd będzie nurkował, dodaje uczony.

Putnam i Lorenz przeprowadzili wyliczenia, które dały odpowiedź na pytanie o sposób najlepszego użycia siły nośnej i optymalne techniki kontroli przy maksymalnej masie pojazdu w zależności od konfiguracji pojazdu, warunków atmosferycznych oraz szerokości geograficznej na jakiej będzie on lądował.

Okazuje się, że najlepszym rozwiązaniem jest wejście w atmosferę tak, by wektor siły nośnej był skierowany w dół. Potem, w odpowiednim momencie, opierając się na czasie lub prędkości, należy podnieść wektor siły nośnej tak, by wyciągnąć pojazd z lotu nurkowego i żeby leciał on równolegle do planety na niskiej wysokości. Dzięki temu pojazd spędzi więcej czasu tam, gdzie atmosfera jest gęstsza, więc dodatkowo wyhamuje, dzięki czemu zaoszczędzimy paliwo potrzebne silnikom do lądowania.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przecież system pionowego lądowania jest już opracowany i przetestowany (Space-X). Kto im każe wynosić statek, załogę i paliwo za jednym zamachem z Ziemi? Jeśli najpierw wyniesię się na orbitę statek, a potem załogę i paliwo, to cały problem znika.

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co cennego jest na Marsie? Na księżyc po Tryt było by krócej i łatwiej.

Dla mnie Mars będzie dla nas nieosiągalny przez kolejne 500lat. Pierwsi tam polecą szaleńcy, potem amatorzy , którym lot sfinansuje NASA, a na końcu milionerzy z długim życiem. Dla mnie największym zagrożeniem jest brak możliwości pomocy i ewakuacji bo o ile na Księżycu można by postawić jakąś niewielką kapsułę to z Marsa lot wymaga potężnych ilości paliwa i nie zawsze jest blisko. Przez najbliższe 500lat na Marsa to bilet w jedną stronę i gadanie Muska o tym że chciałby tam się zestarzeć jest poronione.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Marsa dużo łatwiej zasiedlić niż księżyc. Może i na księżycu jest tryt, ale jego mogłyby wydobywać maszyny, a zamieszkać lepiej na Marsie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z Marsa łatwiej jest startować niż z Ziemi (ciążenie, atmosfera). Życie na Marsie jest łatwiejsze niż na Księżycu - ochronna warstwa atmosfery (mizernej), większe ciążenie (mniej problemów zdrowotnych, czy uprawy roślin), inna struktura problematycznych pyłów. Tyle że na Księżycu są gotowe jaskiniszcza.
Samo wyniesienie na orbitę nie załatwia sprawy - bo potem masę trzeba i tak rozpędzić i spowolnić.

Co do problemów poruszonych w artykule - wygląda na to że trzeba zrobić dobrze sterowalny lądownik (ze skrzydłami?)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Gość kremien
8 minutes ago, Ergo Sum said:

Co do problemów poruszonych w artykule - wygląda na to że trzeba zrobić dobrze sterowalny lądownik (ze skrzydłami?)

Hmm, ciekawa koncepcja. Na przykład po odrzuceniu osłony termicznej rozkładamy skrzydła szybując robimy kółka, co powinno wydłużyć czas hamowania i pozwolić na wybór miejsca lądowania. Potem oczywiscie spadochrony i hamowanie rakietami w ostatnim momencie. 

No i 20 tonowy lądownik? Czy to badanie nie zakłada wysłania startu/lądowania za jednym podejściem?  Np. kapsuła Red Dragon ma masę 6.5T + ładunek

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
5 godzin temu, Daniel O'Really napisał:

Kto im każe wynosić statek, załogę i paliwo za jednym zamachem z Ziemi?

Koszty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
W dniu 15.02.2019 o 11:39, kremien napisał:

Hmm, ciekawa koncepcja. Na przykład po odrzuceniu osłony termicznej rozkładamy skrzydła szybując robimy kółka, co powinno wydłużyć czas hamowania i pozwolić na wybór miejsca lądowania.

To już chyba lepiej zdmuchnąć kurz z Discovery lub Endeavour i mieć lądownik za free

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pytanie po co? Dla celu.

Idea człowieka na Marsie  wymaga gigantycznego skoku technologicznego :

Autonomiczne laboratoria, maszyny wszelkiego typu i specjalizacji, zamknięte systemy ekologiczne. wydajne i kompaktowe źródła energii.

Zasadniczo cała baza marsjańska, według mojego skromnego poglądu, powinna funkcjonować bez potrzeby obecności człowieka. Jak dotrzemy do takiego poziomu technologii to wyślemy ludzi międzyplanetarnym Uberem w wersji ekonomicznej, najlepiej w stanie anabiozy, co by niepotrzebnie tlenu nie zużywali. I przylecą na gotowe, do kolonii zrobionej "pod klucz".

Wtedy kwestia masy zniknie. Będziemy w stanie wysłać kolonistów przy obecnym poziomie technologii rakietowej.

Mars Science Laboratory, łazik Curiosity. Pojazd co ma masę 899 kg. To teraz pytanie skoro udało się umieścić na powierzchni prawie 900 kg, to ilu "śpiących" pasażerów da się upchnąć w lądownik? Patrząc na to co wyprawiają i na jakie pomysły wpadają prezesi tanich linii lotniczych dało by się odchudzić pasażerów do 60kg sztuka., wpakować w zaawansowane technologicznie "puszki po sardynkach" i powkładać warstwowo w ładownię lądownika"

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
36 minut temu, krzysztof B7QkDkW napisał:

Wtedy kwestia masy zniknie. Będziemy w stanie wysłać kolonistów przy obecnym poziomie technologii rakietowej.

Ale po co? Całe zasoby układu słonecznego mamy tutaj. Pas Kuipera i planetoid to prawie sam lód, a wagowo to mniej niż 0,2 masy Ziemi. Kosmiczne wyprawy po cenne surowce to raczej mrzonka, jedyne co może się przydać, to 3He z Księżyca, a na to nie ma jeszcze dużego parcia. Planety raczej wykorzystywałbym do ustawiania stacji orbitalnych ułatwiających eksplorację i obserwację. Nie ma po co schodzić na powierzchnię tylko po to, żeby za chwilę z ciężko walczyć z grawitacją przy starcie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Księżyc będzie po drodze. Jako taka duża piaskownica do testowania technologii.

A co do surowców. Załóżmy prawdziwość pewnej tezy. "eksploatacja zasobów Ziemi niszczy  jej ekosystem."

Księżyc jest martwy. Mars prawdopodobnie też. Więc wyobrażam sobie iskierki w oczach inżynierów wszelkich specjalności od materiałoznawców poprzez chemików, biochemików, mikrobiologów, geologów. Możemy testować wszystko!

Umieszczamy na Księżycu autonomiczne laboratoria testujące najbardziej zjadliwe patogeny znane ludzkości, organizmy modyfikowane genetycznie. umieszczamy tam fabryki używające najbardziej toksycznych substancji. Huty solarne wytapiające w piecach stopy metali o których inżynier na Ziemi może tylko pomarzyć. Nie ma "problemów ze składowaniem odpadów poprodukcyjnych, które z racji tego że nie ma na Księżycu atmosfery wystarczy przykryć stelażem obciągniętym folią termoizolacyjną żeby zamrozić je do temp -200 st C lub  niższej.

Pozaziemskie obserwatoria astronomiczne, teleskopy różnego rodzaju też. Dyrektorzy jednostek badawczych i dali by się pokroić za radioteleskop na niewidocznej stronie Księżyca, ekranowany przez ponad 3 000 km skały od ziemskich zakłóceń.

A Mars? Większy i dalej, więc nawet złota, o ile tam jest nie opłacało by się sprowadzać. Z tym że przyjmijmy że z Księżycem nam się uda i zadziała ekonomia (znaczy będzie zysk) to jak będzie wówczas wyglądać życie na Ziemi? Przerobimy Ją w gigantyczny rezerwat, bo technologia potrzebna do skomercjalizowania Księżyca wydźwignęła by Ją do poziomów niewyobrażalnych dla współczesnych, albo coś w międzyczasie pójdzie nie tak i sami skończymy w rezerwatach, pod kopułami przypominającymi Biosferę 2 https://pl.wikipedia.org/wiki/Biosfera_2. W każdym z tych dwóch przypadków i we wszystkich pośrednich warto by mieć "zapas" Kolonie planetarne, księżycowe (nie tylko na naszym Księżycu), orbitalne (nie tylko na naszej orbicie).  Żeby ktoś przeżył.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nieeeee noooo.... macie argumenty jak moi rodzice.

Po co lecieć na tropikalną wyspę jak można sobie ją obejrzeć w TV? albo potaplać się w podobnym piasku na miejskim kąpielisku?

po co zdobywać szczyt ryzykując zwichnięciem nogi jeśli na tym nic się nie zarobi?

po co lecieć do Japonii zjeść sushi jak można prawie takie samo zjeść z biedronki?

gadacie jakbyście nigdy po kupnie nowego samochodu nie wybrali się na przejażdżkę, tak po prostu bez celu, żeby poczuć wolność i spalić trochę paliwa. Przecież  człowiek ma wrodzoną ciekawość i potrzebę ekspansji.

Mars to kolejny test siły ludzkości i próba bicia kolejnych rekordów, to rodzaj sportu więc wszelkie argumenty ekonomiczne są tutaj mało istotne.

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
29 minut temu, tempik napisał:

nieeeee noooo.... macie argumenty jak moi rodzice.

To raczej przesłanka za słusznością mojej argumentacji? Starsi na ogół biją nas doświadczeniem i mądrością, oraz należy im się szacunek :) 

Taka romantyczna wizja podboju i eksploracji wystarcza tylko na chwilę. Potem okazuje się, że na takie tanie jak barszcz LHC trzeba żebrać latami, a i tak powstało tylko dlatego, senat okazał się zdominowany przez pragmatyków i nie dał kasy na romantyczną eksplorację wysokich energii.

Nie jestem przeciwko eksploracji kosmosu, jestem przeciwko startowaniu okrakiem na beczce nafty z tlenem, po to tylko, by zaraz potem, na identycznej beczce, okrakiem lądować na Marsie i tak w kółko. Ledwośmy wychnęli z jednej studni, to zwłasnej woli wpakujemy się w drugą. Ponieważ technicznie zakładanie baz jest bez sensu, to może mieć tylko sens polityczny.

IMHO, potrzeba nam stacji kosmicznych ze sztucznym ciążeniem, osłaniających przed promieniowaniem, zdolnych chronić załogę latami. Możemy se taką stację zaparkować po ciemnej stronie, albo w punkcie Lagrange'a, albo zrobić z nich radioteleskop o kosmicznych rozmiarach. Start i lądowanie możemy se poćwiczyć w domu, nie musimy z tym gnać na Marsa.

BTW. Wikingowie, Kolumb to nie byli takimi romantykami znowu. Sporty ekstremalne nie są uprawiane z altruizmu, a podejrzewam, że za każdym odkrywcą stał sponsor oczekujący zwrotu z inwestycji. Także tego... Latajmy w ten Kosmos, ale z sensem!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
31 minut temu, Jajcenty napisał:

To raczej przesłanka za słusznością mojej argumentacji? Starsi na ogół biją nas doświadczeniem i mądrością, oraz należy im się szacunek :)

Szacunku nikomu nie ujmuję tylko stwierdzam fakt, że   przychodzi wiek że każdy żeglarz czy podróżnik wraca do domu i ubiera kapcie i zmienia logikę na taką jak przedstawiłem, czyli miedzi innymi kalkulację "czy się opłaca". Odkrycia i progres raczej występuje w wieku "romantycznym" gdzie popełnia się wiele błędów, realizuje się wiele głupich,nielogicznych i ryzykownych pomysłów.

41 minut temu, Jajcenty napisał:

Nie jestem przeciwko eksploracji kosmosu, jestem przeciwko startowaniu okrakiem na beczce nafty z tlenem, po to tylko, by zaraz potem, na identycznej beczce, okrakiem lądować na Marsie i tak w kółko. Ledwośmy wychnęli z jednej studni, to zwłasnej woli wpakujemy się w drugą. Ponieważ technicznie zakładanie baz jest bez sensu, to może mieć tylko sens polityczny.

to pewnie też bez zrozumienia przyjmujesz fakt że Afrykanie przed milionami lat wyszli z Afryki, tak na piechotę ,bez butów i w palącym słońcu. Przecież mogli poczekać do dzisiaj, wsiąść w nowego diesla spełniającego normę Euro6 i jechać jak pany dokąd zechcą, racząc się wielostrefową klimą i muzyką lecącą z internetowego radia. :D

49 minut temu, Jajcenty napisał:

Latajmy w ten Kosmos, ale z sensem!

Twojej wygórowanej definicji "sensu" nie mamy szans dożyć przy lotach kosmicznych, więc wolę popatrzeć na bezsensowne latanie, tym bardziej że nie jest z moich podatków :)

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Godzinę temu, tempik napisał:

Afrykanie przed milionami lat wyszli z Afryki, tak na piechotę ,bez butów i w palącym słońcu.

Tylko że koszty wyjścia z Afryki na piechotę nie był tak gigantyczny, jak wyprawy na Marsa ;P Ekonomia prędzej czy później i tak nas dopada:)

Żadni romantycy ani na piechotę nie dojdą na Marsa, ani nie dolecą, jeśli się skrzykną kupą i spróbują sklecić w garażu jakiś pojazd :)

Edytowane przez darekp

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
5 godzin temu, darekp napisał:

Tylko że koszty wyjścia z Afryki na piechotę nie był tak gigantyczny, jak wyprawy na Marsa ;P

W tamtych czasach opuszczenie własnego siedliskach i pójście w nieznane, nie wiedząc nawet czy będzie woda po drodze nie było popołudniowym spacerem.

 

5 godzin temu, darekp napisał:

Żadni romantycy ani na piechotę nie dojdą na Marsa, ani nie dolecą,

Ale przecież w NASA jest sporo romantyków którzy skaczą do góry jak przychodzi kolejna fotka z łazika. Gdy tymczasem dawni koledzy ze studiów skaczą do góry jak wypada im na konto kolejny milion zarobiony na giełdzie.

Bez tej nutki romantyzmu nie było by nic w tej dziedzinie bo przecież bardziej się opłaca być projektantem silników w boeing, technologiem metali i stopów w fabryce forda, itd

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
2 godziny temu, tempik napisał:

W tamtych czasach opuszczenie własnego siedliskach i pójście w nieznane, nie wiedząc nawet czy będzie woda po drodze nie było popołudniowym spacerem.

Ale było technicznie wykonalne bez "szarpania się" na jakiś gigantyczny wysiłek ekonomiczny czy techniczny, czego - tak mi się wydaje - nie można powiedzieć o locie na Marsa. Żeby zawieźć człowieka na Marsa (mam na myśli wariant z lotem powrotnym na Ziemię, nie wyprawę w stylu Mars One, tj. w jedną stronę), trzeba dostarczyć na Marsa (albo na powierzchnię planety albo na orbitę) minimum pewnie (zgaduję) kilkaset ton sprzętu (sporej części z tego sprzętu nawet nie mamy wynalezionej, np. autonomiczne roboty, które by wybudowały domy dla kosmonautów na pow. Marsa*). Gdyby to było 500 ton, to mielibyśmy masę porównywalną z Międzynarodową Stacją Kosmiczną - a wiemy ile zbudowanie jej pochłonęło czasu i pieniędzy. Teraz doliczmy jeszcze koszt przewiezienia jej na orbitę marsjańską (a to i tak nie koniec kosztów).

*) Wszystkie plany lotów zakładają wykorzystywanie odpowiedniej względnej pozycji Ziemi i Marsa, co prowadzi do scenariusza, w którym ludzie - po dotarciu do Marsa - musieli by oczekiwać ok. 1-2 lata na dogodną sytuację do powrotu. Można sobie wyobrazić scenariusz, w którym lądują na Marsie, zatykają chorągiewkę i od razu wracają na orbitę wokółmarsjańską, po której krążą te 1-2 lata, aż będą mogli wrócić, ja w ten scenariusz nie wierzę, chociażby dlatego, że to byłby pewnie zbyt długi (niebezpiecznie długi) czas przebywania w nieważkości, więc przyjmuję, że przez większość tego czasu będą mieszkali na powierzchni Marsa (albo pod powierzchnią -  w jakiejś jaskini chociażby).

Już samo dostarczenie im źródła energii na 1-2 lata to pewnie jest nietrywialna sprawa, odległość od Słońca jest sporo większa niż w przypadku Ziemi, panele słoneczne będą mniej wydajne, na wyczucie strzelam, że pewnie będzie potrzebny jakiś mały reaktor jądrowy. A dostarczyć taki reaktorek na Marsa (oczywiście w stanie sprawnym) to już co najmniej kilka zagadnień, w których mamy nieprzetartą ścieżkę.

Edytowane przez darekp

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Przed 11 milionami lat w Marsa uderzyła asteroida, która wyrzuciła w przestrzeń kosmiczną fragmenty Czerwonej Planety. Jeden z tych fragmentów trafił na Ziemię i jest jednym z niewielu meteorytów, których pochodzenie można powiązać bezpośrednio z Marsem. Kto znalazł ten kawałek Marsa, nie wiadomo. Odkryto go w 1931 roku w jednej szuflad na Purdue University i nazwano Lafayette Meteorite, od miasta, w którym znajduje się uniwersytet. Nie wiadomo bowiem nawet, gdzie dokładnie meteoryt został znaleziony. Jednak jego stan zachowania wskazuje, że nie leżał na ziemi zbyt długo.
      Na kawałek skały jako pierwszy zwrócił uwagę dr O.C. Farrington, który zajmował się klasyfikacją kolekcji minerałów z uniwersyteckich zbiorów geologicznych. I to właśnie Farrington stwierdził, że skała uznana wcześniej za naniesioną przez lodowiec, jest meteorytem.
      Już podczas jednych z pierwszych badań Lafayette Meteorite naukowcy zauważyli, że na Marsie miał on kontakt z wodą w stanie ciekłym. Od tamtego czasu nie było jednak wiadomo, kiedy miało to miejsce. Dopiero teraz międzynarodowa grupa naukowa określiła wiek znajdujących się w meteorycie minerałów, które powstały w wyniku kontaktu z wodą. Wyniki badań zostały opublikowane na łamach Geochemical Perspective Letters.
      Profesor Marissa Tremblay z Purdue University wykorzystuje gazy szlachetne, jak hel, neon i argon, do badania procesów chemicznych i fizycznych kształtujących powierzchnię Ziemi. Uczona wyjaśnia, że niektóre meteoryty z Marsa zawierają minerały, które powstawały na Marsie w wyniku interakcji z wodą. Datowanie tych minerałów pozwoli nam więc stwierdzić, kiedy woda w stanie ciekłym istniała na powierzchni lub płytko pod powierzchnią Marsa. Datowaliśmy te minerały w Lafayette Meteorite i stwierdziliśmy, że powstały one 742 miliony lat temu. Nie sądzimy, by wówczas na powierzchni Marsa było zbyt dużo wody. Uważamy, że pochodziła ona z roztapiania się marsjańskiej wiecznej zmarzliny, a roztapianie się było spowodowane aktywnością magmy, do której sporadycznie dochodzi i dzisiaj, stwierdza uczona.
      Co ważne, naukowcy w trakcie badań wykazali, że ich datowanie jest wiarygodne. Na wiek minerałów mogło wpłynąć uderzenie asteroidy, która wyrzuciła z Marsa nasz meteoryt, ogrzewanie się meteorytu podczas pobytu przez 11 milionów lat w przestrzeni kosmicznej, czy też podczas podróży przez ziemską atmosferę. Wykazaliśmy, że żaden z tych czynników nie miał wpływu minerały w Lafayette, zapewnia Tremblay.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W 2000 roku w pobliżu miasta Pampore w Indiach znaleziono sfosylizowane szczątki trzech słoniowatych. Przed tygodniem naukowcy opublikowali dwa artykuły, z których dowiadujemy się, że mamy tutaj do czynienia z najstarszymi na subkontynencie indyjskim śladami dzielenia mięsa zwierząt przez ludzi.
      Wspomniane słoniowate żyły 300–400 tysięcy lat temu i należały do wymarłego rodzaju Palaeoloxodon, którego przedstawiciele byli dwukrotnie bardziej masywni od współczesnych słoni afrykańskich. Dotychczas tylko raz znaleziono kości tego gatunku rodzaju Palaeoloxodon. Szczątki odkryte w 2000 roku są znacznie bardziej kompletne.
      Zwierzęta zmarły w pobliżu rzeki w dolinie Kaszmir. Wkrótce po śmierci ich szczątki i 87 kamiennych narzędzi wykonanych przez przodka człowieka, zostały przykryte osadami, co pozwoliło zachować je do dnia dzisiejszego. W jednym ze wspomnianych artykułów badacze opisują, jak odkryli wióry z kości, co wskazuje, że ludzie rozbili kości, by pozyskać z nich szpik. W drugim opisano same kości oraz gatunek, do którego należały.
      To jednak zjadł słonie? Tego nie wiemy. Dotychczas na subkontynencie indyjskim skamieniałe szczątki hominina odkryto tylko w jednym miejscu. Znaleziono je w 1982 roku i naukowcy do dzisiaj nie mogą się zgodzić, do jakiego gatunku należał człowiek z Narmada. Pewne jest, że wykazuje on cechy typowe dla starszych i młodszych gatunków homininow, co sugeruje, że na subkontynencie dochodziło do mieszania gatunków i musiał on odgrywać ważną rolę we wczesnym rozprzestrzenianiu się człowieka.
      Teraz dowiedzieliśmy się, że mieszkańcy Indii środkowego plejstocenu – niezależnie od tego, kim byli – jedli słonie. Kamienne narzędzia, które prawdopodobnie wykorzystali do pozyskania szpiku, zostały wykonane z bazaltu, który nie występuje w okolicy znalezienia szczątków. Paleontolodzy sądzą, że surowy materiał został przyniesiony z zewnątrz, a narzędzia wykonano na miejscu.
      Odkrycie ma duże znaczenie dla lepszego zrozumienia obecności człowieka na subkontynencie. Dotychczas najstarsze dowody na dzielenie mięsa zwierzęcego nie były starsze niż 10 tysięcy lat. Być może nie przyglądano się temu zbyt szczegółowo, albo szukano w nieodpowiednich miejscach. Jednak dotychczas nie mieliśmy żadnych dowodów, by ludzie żywili się dużymi zwierzętami na terenie Indii, mówi jeden z badaczy, Advait Jukar, kurator zbiorów paleontologii kręgowców we Florida Museum of Natural History.
      Trzeba tutaj podkreślić, że o ile mamy dowody, iż ludzie pożywiali się na słoniach, to brak dowodów, by je upolowali. Niewykluczone, że zwierzęta zmarły z przyczyna naturalnych, a ludzie je po prostu znaleźli i skorzystali z okazji.
      Wśród skamieniałości znajduje się najbardziej kompletna czaszka gatunku Palaeoloxodon turkmenicus. Jego szczątki znaleziono wcześniej tylko raz. W 1955 roku w Turkmenistanie odkryto fragment czaszki. Wyglądał on inaczej niż czaszki innych Palaeoloxodon, ale nie był na tyle duży, by jednoznacznie stwierdzić, że należy do osobnego gatunku. Problem z rodzajem Palaeoloxodon jest taki, że zęby poszczególnych gatunków są niemal identyczne. Jeśli więc znajdziesz pojedynczy ząb, nie wiesz, do jakiego gatunku należał. Trzeba przyglądać się czaszkom, mówi Jukar.
      Na szczęście w przypadku skamieniałości z Pampore zachowały się kości gnykowe. Są one bardzo delikatne, ale różne u różnych gatunków, dzięki czemu są przydatnym narzędziem do określania przynależności gatunkowej szczątków.
      Zdaniem Jukara, skoro ludzie jedzą mięso od milionów lat, powinniśmy znaleźć więcej szczątków o tym świadczących. Trzeba lepiej poszukać. Oraz zbierać dosłownie wszystko. W przeszłości kolekcjonowano tylko czaszki i kości kończyn. Nie zbierano połamanych kości, które mogły nosić ślady działania ludzi, mówi Jukar.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W środowisku naukowym od dawna trwa debata na temat istnienia diapauzy u ludzi. Zjawisko takie występuje u niektórych gatunków ssaków. Sarna europejska może kontrolować termin porodu. Gdy warunki są niesprzyjające, samica może nosić w macicy uśpiony niezagnieżdżony zarodek, który zaczyna się rozwijać dopiero, gdy warunki do rozrodu się poprawią. Naukowcy z Instytutu Genetyki Molekularnej im. Maxa Plancka oraz Instytutu Biotechnologii Molekularnej Austriackiej Akademii Nauk informują, że i u człowieka może występować mechanizm pozwalający na zatrzymanie rozwoju.
      U różnych gatunków zwierząt diapauza może trwać całymi tygodniami lub miesiącami. Teraz dowiadujemy się, że nie można wykluczyć istnienia takiego mechanizmu u ludzi. Aydan Bulut-Karslıoğlu z Instytutu Maxa Plancka i Nicolas Rivron z Austriackiej Akademii Nauk zidentyfikowali mechanizm molekularny, który kontroluję diapauzę embrionalną i wydaje się, że działa on też w ludzkich komórkach.
      Naukowcy podczas eksperymentów wykorzystali ludzkie komórki macierzyste oraz bazujące na nich modele blastocyst. Uczeni odkryli, że modulacja szlaku sygnałowego mTOR wprowadza komórki w stan uśpienia, bardzo przypominający diapauzę. Szlak mTOR jest głównym regulatorem rozwoju embrionu u myszy. Gdy potraktowaliśmy ludzkie komórki macierzyste i modele blastocyst inhibitorem tego szlaku, zauważyliśmy opóźnienie rozwoju, co oznacza, że ludzkie komórki również zawierają mechanizm molekularny przypominający diapauzę, stwierdza Aydan Bulut-Karslioglu. Stan taki charakteryzuje się spowolnionym podziałem komórkowym, rozwojem i zmniejszeniem możliwości zagnieżdżenia się w macicy. Badania wykazały też, że w ludzkich komórkach możliwość wejścia w ten stan jest ograniczona do etapu blastocyst, zatem do tego samego, co u innych ssaków. Ponadto jest to stan odwracalny i po reaktywacji szlaku mTOR rozwój przebiega normalnie.
      Autorzy badań uważają, że ludzie, podobnie jak inne ssaki, mogą posiadać wbudowany mechanizm czasowego spowalniania rozwoju zarodka, nawet jeśli mechanizm ten nie jest obecnie wykorzystywany. Może być to pozostałość procesu ewolucyjnego, którego już nie używamy. Chociaż utraciliśmy zdolność do naturalnego wprowadzania zarodka w ten stan, nasze eksperymenty wskazują, że możemy wykorzystać ten mechanizm, mówi Rivron.
      Odkrycie może mieć olbrzymie znaczenie dla zapłodnienia in vitro (IVF). Z jednego strony szybszy rozwój poprawia szanse na udane przeprowadzenie IVF, co można by osiągnąć zwiększając aktywność mTOR. Z drugiej strony, wprowadzenie zarodka w stan uśpienia podczas procedury IVF dałoby więcej czasu na ocenę jego stanu oraz zsynchronizowanie go ze stanem organizmu matki, w celu zwiększenia szans na poczęcie potomstwa, wyjaśnia Rivron.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Żyjący 25 tysięcy lat temu ludzie epoki lodowej dojrzewali w tym samym czasie, co ludzie współcześni. Na łamach Journal of Human Evolution opublikowano badania nad dojrzewaniem młodzieży z plejstocenu. Naukowcy, na podstawie 13 szkieletów osób zmarłych w wieku 10–20 lat, zidentyfikowali typowe markery poszczególnych etapów dojrzewania. Mogliśmy określić takie wydarzenia, jak miesiączkowanie czy mutacja głosu, mówi paleoantropolog April Nowell z University of Victoria.
      Podczas badań wykorzystano technikę opracowaną przez główną autorkę badań, Mary Lewis z University of Reading. Polega ona na badaniu stopnia mineralizacji kłów oraz kości dłoni, łokcia, nadgarstka, szyi i miednicy do określenia poziomu dojrzałości, jaki badana osoba osiągnęła w chwili śmierci. Po raz pierwszy moja metoda oceny stanu dojrzałości została wykorzystana na materiale z paleolitu. Jednocześnie jako pierwsi wykorzystaliśmy inną metodę, analizę peptydów, do ustalenia płci tak starych szkieletów, wyjaśnia Lewis.
      Zwykle uważamy, że życie ludzi sprzed tysięcy lat było ciężkie, krótkie i brutalne. Jednak okazuje się, że badani ludzie byli w dość dobrym stanie zdrowia. Większość z nich rozpoczynała dojrzewanie przed osiągnięciem 13,5 roku życia, a kończyła w wieku 20-22 lat. Zatem dzieci i nastolatki epoki lodowcowej dojrzewały podobnie, jak współcześni mieszkańcy bogatych krajów.
      Wśród badanych szkieletów był też Romito 2, najstarszy znany przypadek achondroplazji. Młodzieniec żył 11 tysięcy lat temu, w chwili śmierci miał 16 lat i był w drugiej połowie okresu mutacji. Jego głos był głębszy, jak głos dorosłego. Romito 2 dojrzał już płciowo, mógł mieć dzieci. Jednak z wyglądu przypominał dziecko, co mogło wpływać na to, jak był postrzegany przez swoich pobratymców.
      Choroba Romito 2 uniemożliwiała mu udział w typowych dla jego wieku zajęciach, takich jak polowanie. Po śmierci spoczął w ramionach starszej od siebie kobiety – być może jego matki. Nie wiemy, dlaczego tak go pochowano. Jednak kojarzy się to z gestem związanym z ochroną i dbałością, który może wskazywać, że mimo wieku był bardziej uważany za dziecko niż dorosłego.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gdyby większość ciemnej materii istniała nie w postaci w formie cząstek, a mikroskopijnych czarnych dziur, to mogłyby one wpływać na orbitę Marsa tak, że bylibyśmy w stanie wykryć to za pomocą współczesnej technologii. Zatem zmiany orbity Czerwonej Planety mogłyby posłużyć do szukania ciemnej materii, uważają naukowcy z MIT, Uniwersytetu Stanforda i Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Cruz. A wszystko zaczęło się od odrodzenia hipotezy z lat 70. XX wieku i pytania o to, co stałoby się z człowiekiem, przez którego przeszłaby miniaturowa czarna dziura.
      Pomysł, że większość ciemnej materii, której wciąż nie potrafimy znaleźć, istnieje w postaci miniaturowych czarnych dziur, narodził się w latach 70. Wysunięto wówczas hipotezę, że u zarania wszechświata z zapadających się chmur gazu powstały niewielkie czarne dziury, które w miarę ochładzania się i rozszerzania wszechświata, rozproszyły się po nim. Takie czarne dziury mogą mieć wielkość pojedynczego atomu i masę największych znanych asteroid. W ostatnich latach hipoteza ta zaczęła zdobywać popularność w kręgach naukowych.
      Niedawno jeden z autorów badań, Tung Tran, został przez kogoś zapytany, co by się stało, gdyby taka  pierwotna czarna dziura przeszła przez człowieka. Tran chwycił za coś do pisania i wyliczył, że gdyby tego typu czarna dziura minęła przeciętnego człowieka w odległości 1 metra, to osoba taka zostałaby w ciągu 1 sekundy odrzucona o 6 metrów.  Badacz wyliczył też, że prawdopodobieństwo, by taki obiekt znalazł się w pobliżu kogokolwiek na Ziemi jest niezwykle małe.
      Jednak Tung postanowił sprawdzić, co by się stało, gdyby miniaturowa czarna dziura przeleciała w pobliżu Ziemi i spowodowała niewielkie zmiany orbity Księżyca. Do pomocy w obliczeniach zaprzągł kolegów. Wyniki, które otrzymaliśmy, były niejasne. W Układzie Słonecznym mamy do czynienia z tak dynamicznym układem, że inne siły mogłyby zapobiec takim zmianom, mówi uczony.
      Badacze, chcąc uzyskać jaśniejszy obraz, stworzyli uproszczoną symulację Układu Słonecznego składającego się z wszystkich planet i największych księżyców. Najdoskonalsze symulacje Układu biorą pod uwagę ponad milion obiektów, z których każdy wywiera jakiś wpływ na inne. Jednak nawet nasza uproszczona symulacja dostarczyła takich danych, które zachęciły nas do bliższego przyjrzenia się problemowi, wyjaśnia Benjamin Lehmann z MIT.
      Na podstawie szacunków dotyczących rozkładu ciemnej materii we wszechświecie i masy miniaturowych czarnych dziur naukowcy obliczyli, że taka wędrująca we wszechświecie czarna dziura może raz na 10 lat trafić do wewnętrznych regionów Układu Słonecznego. Wykorzystując dostępne symulacje rozkładu i prędkości przemieszczania się ciemnej materii w Drodze Mlecznej, uczeni symulowali przeloty tego typu czarnych dziur z prędkością około 241 km/s. Szybko odkryli, że o ile efekty przelotu takiej dziury w pobliżu Ziemi czy Księżyca byłyby trudne do obserwowania, gdyż ciężko byłoby stwierdzić, że widoczne zmiany wywołała czarna dziura, to w przypadku Marsa obraz jest już znacznie jaśniejszy.
      Z symulacji wynika bowiem, że jeśli pierwotna czarna dziura przeleciałaby w odległości kilkuset milionów kilometrów od Marsa, po kilku latach orbita Czerwonej Planety zmieniłaby się o około metr. To wystarczy, by zmianę taką wykryły instrumenty, za pomocą których badamy Marsa.
      Zdaniem badaczy, jeśli w ciągu najbliższych dziesięcioleci zaobserwujemy taką zmianę, powinniśmy przede wszystkim sprawdzić, czy nie została ona spowodowana przez coś innego. Czy to nie była na przykład nudna asteroida, a nie ekscytująca czarna dziura. Na szczęście obecnie jesteśmy w stanie z wieloletnim wyprzedzeniem śledzić tak wielkie asteroidy, obliczać ich trajektorie i porównywać je z tym, co wynika z symulacji dotyczących pierwotnych czarnych dziur, przypomina profesor David Kaiser z MIT.
      A profesor Matt Caplan, który nie był zaangażowany w badania, dodaje, że skoro mamy już obliczenia i symulacje, to pozostaje najtrudniejsza część – znalezienie i zidentyfikowanie prawdziwego sygnału, który potwierdzi te rozważania.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...