Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'migracja' .
Znaleziono 33 wyników
-
Pojawienie się ludzi w obu Amerykach – ostatnich kontynentach zasiedlonych przez H. sapiens – jest przedmiotem intensywnych badań, a ostatnio naukowcy mogą korzystać z coraz bardziej wyrafinowanych narzędzi genetycznych. Nie od dzisiaj wiemy, że Amerykę zasiedlili mieszkańcy wschodniej Syberii, jednak zdobywamy coraz więcej danych wskazujących, że migrowali tam ludzie z różnych części Eurazji. Naukowcy z Chińskiej Akademii Nauk przedstawili właśnie dowody, na migrację z dzisiejszych północnych wybrzeży Chin do Ameryki oraz na Wyspy Japońskie. Naukowcy skupili się na dziedziczonym w linii żeńskiej mitochondrialnym DNA. Typ D4h3a (typowa dla mieszkańców Ameryki) oraz D4h3b (zidentyfikowany dotychczas tylko we Wschodnich Chinach i Tajlandii) sugerują, że źródło genomu wczesnych mieszkańców Ameryk było bardziej zróżnicowane. Przeanalizowaliśmy 216 współczesnych i 39 prehistorycznych D4h. Nasze badania ujawniły, że doszło dwóch epizodów migracji D4h z północnych wybrzeży Chin. Jeden miał miejsce podczas maksimum ostatniego zlodowacenia, a drugi podczas wycofywania się lodowca, co ułatwiło rozprzestrzenianie się ludzi na różne obszary, w tym do Ameryk i na Wyspy Japońskie. Dystrybucja wzdłuż wybrzeży amerykańskiego typu D4h3a i japońskich D4h1a oraz D4h2, w połączeniu z archeologicznymi podobieństwami pomiędzy północnymi Chinami, Amerykami i Japonią, wspiera hipotezę o takim rozprzestrzenianiu się ludzi, czytamy na łamach Cell Reports. Historia zasiedlania Ameryk jest więc bardziej złożona, niż się wydaje. Do poprzednio opisywanych przodków z Syberii, Australomelanezji i Azji Południowo-Wschodniej należy dodać też pulę genetyczną z północnych wybrzeży Chin, mówi główny autor badań, antropolog molekularny Yu-Chun Li. Chińscy naukowcy poszukiwali śladów genetycznych, które mogły połączyć paleolitycznych mieszkańców Azji Wschodniej z mieszkańcami Chile, Peru, Boliwii, Ekwadoru, Brazylii, Meksyku i Kalifornii. Przyjrzeli się ponad 100 000 współczesnych i 15 000 starych próbek DNA i znaleźli w nich próbki pochodzące od 216 współczesnych i 39 prehistorycznych przedstawicieli wspomnianego typu genetycznego. Zidentyfikowali dwa epizody migracji z północnych wybrzeży Chin do Ameryki. W obu przypadkach migracja odbyła się drogą prowadzącą wybrzeżem Pacyfiku, a nie śródlądowym korytarzem wolnym od lodu. Do pierwszej migracji doszło pomiędzy 26 000 a 19 500 lat temu, podczas maksimum zlodowacenia. Druga migracja miała zaś miejsce między 19 000 a 11 500 lat temu. W tym czasie populacja człowieka szybko się zwiększała, co sprzyjało pojawianiu się impulsów migracyjnych. Prawdopodobnie na wzrost populacji wpływ miał koniec zlodowacenia i polepszające się warunki klimatyczne. Niespodzianką było zaś odkrycie związku genetycznego pomiędzy mieszkańcami Ameryki i Japonii. Wszystko wskazuje na to, że podczas drugiego epizodu migracji część ludzi przeszła do Ameryki, a część na Wyspy Japońskie. « powrót do artykułu
-
W skali globu dane na temat migracji są obarczone poważnymi błędami. Tymczasem informacje takie mogą być niezwykle przydatne, na przykład dla rządów krajów, które z migracją muszą się mierzyć. W świątecznym numerze PNAS (Proceedings of the National Academy of Sciences) dwóch naukowców z University of Washington zaprezentowało nową metodę statystyczną oceny przepływu ludności pomiędzy krajami. Ich analizy wykazały, że poziom migracji, definiowanej jako przeniesienie się do innego państwa i pozostanie tam przez co najmniej rok, jest wyższy niż się ocenia. Jednocześnie jest dość stabilny. W latach 1990–2015 migracja zmieniała się w przedziale 1,1–1,3 procent populacji. Ponadto od roku 1990 do domów powróciło około 45% migrantów. To znacznie więcej niż pokazują inne szacunki. Lepsza ocena zjawiska migracji pomoże zarówno samym migrantom, jak i ludziom, którzy się nimi zajmują, stwierdza autor nowych badań, profesor statystyki i socjologii Adrian Raferty. Przygotowanie się na migracje nie jest proste. Potrzebujesz wszystkiego, od infrastruktury medycznej i personelu po szkoły podstawowe. Rządy potrzebują więc dokładnych informacji demograficznych, by się przygotować, dodaje uczony. Gdy przyjrzymy się danym uzyskanym za pomocą nowej metody zauważymy, że najwięcej ludzi migruje w ramach tych samych kontynentów i regionów geograficznych. Widoczne są tutaj dwa wyjątki. Mieszkańcy Ameryki Łacińskiej i Karaibów przenoszą się przede wszystkim do Ameryki Północnej, a mieszkańcy Oceanii migrują głównie do Europy. W przypadku wszystkich innych kontynentów i regionów największa migracja odbywa się wewnątrz nich. Badania wykazały, że nowa metoda jest dokładniejsza niż pozostałe. Jej autorzy przeprowadzili testy, które polegały na ocenie tej migracji, na temat której istnieją dobre wiarygodne dane, a uzyskane wyniki porównano z tymi danymi. Okazało się, że nowy model myli się w mniejszym stopniu niż inne. Model Raferty'ego i jego byłego studenta, Azose'a, pokazuje wyższą migrację niż inne modele przede wszystkim dlatego, że wykazuje wyższą niż inne migrację powrotną. Na przykład model ten twierdzi, że w latach 1990–2015 w każdym pięcioletnim okresie do domów powracało 67–87 milionów migrantów. Dla porównania, inny szeroko używany model, który oblicza minimalną ratę migracji, stwierdza, że w pięcioletnim okresie do domów powraca 34–46 milionów migrantów. Azose i Raferty rozbili też migrację na emigrację, migrację powrotną i migrację tranzytową, gdy migrant przemieszcza się pomiędzy dwoma krajami, z których żaden nie jest jego krajem urodzenia. Naukowcy wyliczają, że w latach 1990–2015 ponad 60% ruchu migracyjnego stanowiła emigracja. Migracja tranzytowa nigdy nie przekroczyła 9%, a migracja powrotna to aż 26–31 procent ruchu migrantów. W sumie w ciągu wspominanych 15 lat do swoich krajów rodzinnych powróciło około 45% migrantów. Interesująco wygląda zestawienie największych ruchów migracyjnych w latach 2010–2015. Największa emigracja miała wówczas miejsce z Meksyku do USA (2,1 miliona osób), z Syrii do Turcji (1,5 miliona) i z Syrii do Libanu (1,2 miliona). W tym samym czasie migracja powrotna objęła 1,3 miliona osób, które z USA wróciły do Meksyku, 380 000 wyjechało ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich do Indii, a 358 000 przeniosło się z Ukrainy do Rosji. Z kolei migracja tranzytowa wyglądała następująco: z terytoriów palestyńskich do Jordanii za pośrednictwem Libii (141 000), z Sudanu Południowego do Etiopii za pośrednictwem Sudanu (73 000) oraz z Iraku do USA za pośrednictwem Syrii (55 000). « powrót do artykułu
-
Badania genetyczne ujawniły niespodziewane informacje na temat przybycia człowieka do Ameryki Środkowej i Południowej. Dowiadujemy się z nich, że w przeszłości doszło do dwóch nieznanych wcześniej epizodów wymiany genetycznej pomiędzy Ameryką Północną a Południową. Jeden z tych epizodów zaważył na składzie genetycznym całego kontynentu. Uzyskane wyniki wskazują, że przedstawiciele kultury Clovis, najstarszej szeroko rozpowszechnionej kultury Ameryki Północnej, mieli większy wpływ demograficzny na południe, niż dotychczas sądzono. W ramach najnowszych badań przeanalizowano genom 49 osób z Ameryki Środkowej i Południowej. Wiek analizowanych próbek sięgał nawet 11 000 lat. Wcześniej podobnej jakości analizy udawało się dokonać w przypadku próbek nie starszych niż 1000 lat. Międzynarodowy zespół naukowców, na którego czele stali specjaliści z Harvard Medical School opublikował wyniki swoich badań na łamach periodyku Cell. Dowiadujemy się z nich, że DNA spokrewnione z kulturą Clovis znaleziono na terenie dzisiejszych Belize, Chile i Brazylii. Pochodziło ono sprzed 9–11 tysięcy lat. Głównym naszym odkryciem było spostrzeżenie, że przedstawiciele północnoamerykańskiej kultury Clovis pochodzącej sprzed około 12 800 lat byli spokrewnieni z najstarszymi mieszkańcami Chile, Belize i Brazylii. To wspiera hipotezę mówiącą, że ludzie, którzy rozprzestrzenili kulturę Clovis po Ameryce Północnej, dotarli też do Ameryki Środkowej i Południowej, mówi Cosimo Posth z Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka. Jednak u współczesnych mieszkańców Ameryki Południowej nie ma pozostałości genetycznych po twórcach kultury Clovis. Nie ma ich też w materiale młodszym niż 9000 lat. To było nasze drugie odkrycie. Wykazaliśmy, że co najmniej 9000 lat temu doszło do wymiany genów na skalę kontynentalną, mówi profesor David Reich z Harvard Medical School. U obecnych mieszkańców Ameryki Południowej wyraźnie widać pokrewieństwo genetyczne z ludźmi, którzy dokonali wspomnianej wymiany. To zjawisko wyraźnie odmienne od tego, co widzimy w zachodniej Eurazji czy w Afryce, gdzie pozostało niewiele miejsc o tak długotrwałym dziedzictwie genetycznym. Drugi, nieznany dotychczas epizod migracji, widoczny jest w genomie starożytnych mieszkańców kalifornijskich Channel Islands, którzy – jak się właśnie okazało – już przed co najmniej 4200 laty byli spokrewnieni genetycznie z ludźmi zamieszkującymi Andy na południu dzisiejszego Peru. Naukowcy uważają, że jest bardzo mało prawdopodobne, by doszło do migracji z Channel Islands do Ameryki Południowej. Ich zdaniem pokrewieństwo genetyczne pomiędzy tymi regionami to skutek ruchów ludnościowych, które miały miejsce tysiące lat wcześniej. Prawdopodobnie miało to miejsce tysiące lat wcześniej, a my po prostu nie dysponujemy szczątkami, które by to pokazywały. Istnieją dowody archeologiczne wskazujące, że około 5000 lat temu w Środkowych Andach doszło do dużych ruchów ludnościowych. Rozprzestrzenianie się poszczególnych podgrup może wyjaśniać, dlaczego znajdujemy to pokrewieństwo pochodzące z późniejszych okresów, wyjaśnia Nathan Nakatsuka z Harvard Medical School. Uczeni podkreślają, że ich obecne odkrycia mogą być dopiero wierzchołkiem góry lodowej. Już w niedalekiej przyszłości coraz doskonalsza technika może pozwolić na odkrycie kolejnych tajemnic. Konieczne będzie zdobycie szczątków ludzkich starszych niż 11 000 lat. Chociaż nawet okres 3–11 tysięcy lat temu nie jest dobrze zbadany. Brakuje nam danych z Amazonii, Karaibów i północnych części Ameryki Południowej. Nie wiemy zatem, jak populacja z tamtych terenów ma się do terenów już zbadanych. Uzupełnienie tej wiedzy powinno być priorytetem, uważa profesor Reich. « powrót do artykułu
-
Naukowcy z Jackson Laboratory prowadzili badania na młodych myszach z genetyczną podatnością na jaskrę. Zauważyli, że jednorazowe potraktowanie pojedynczego oka promieniami rentgena zapewnia przeważnie całkowitą ochronę przed chorobą prowadząca do postępującego i nieodwracalnego uszkodzenia nerwu wzrokowego i komórek zwojowych siatkówki. W dodatku ochronę na całe życie... Doktorzy Gareth Howell i Simon John posłużyli się też metodami genomicznymi, które miały pozwolić określić, jakie szlaki ulegają zmianie na samym początku choroby. Około 10 lat temu laboratorium Johna wykazało, że przygotowujące do przeszczepu szpiku kostnego napromienianie całego ciała zapewnia ochronę przed jaskrą. Rok później jaskry nie wykryto w 97% napromienianych oczu, w porównaniu do 20% oczu w grupie kontrolnej. Niecodzienne spostrzeżenie pokrywa się z obserwacjami epidemiologów śledzących losy osób, które przeżyły zrzucenie bomb atomowych na Nagasaki i Hiroszimę. O ile ekspozycja na promieniowanie zwiększała zapadalność na raka tarczycy i inne nowotwory, o tyle wydawała się chronić przed jaskrą. Ostatnie badanie laboratorium Johna demonstruje, że zabezpieczająco działa również napromienianie pojedynczego oka. W dodatku sprawdzają się dawki niższe niż zastosowane poprzednio. Zanim jednak przejdziemy do działań na ludziach, trzeba przeprowadzić badania na innych modelach zwierzęcych. Pozwolą one na ocenę skuteczności oraz bezpieczeństwa tego typu zabiegów. Studium wykazało, że w odpowiedzi na wczesny stres tkankowy do nerwu wzrokowego i siatkówki migrują monocyty, które wydzielają substancje uszkadzające nerw wzrokowy. Wnikanie monocytów, największych z leukocytów, wydaje się częściowo kontrolowane przez komórki śródbłonka, a więc wysoce wyspecjalizowaną wyściółkę naczyń. Radioterapia zmienia reakcję komórek endothelium na stres. Choć potrzeba dalszych badań, by zrozumieć, w jaki sposób napromienianie zapewnia długoterminową ochronę, wydaje się, że utrudnia ono przyleganie i migrację monocytów w rejony oka podatne na uszkodzenie nerwu - podsumowuje Howell.
-
- jaskra
- podatność genetyczna
- (i 7 więcej)
-
Żółw skórzasty to największy z żyjących obecnie żółwi morskich. Ma on też największy zasięg. Jednocześnie jest gatunkiem krytycznie zagrożonym. Od roku 1980 we wschodniej części Oceanu Spokojnego populacja tego żółwia spadła o ponad 90%. Przyczyną szybkiego zmniejszania się populacji jest najprawdopodobniej rybołówstwo. Żółwie skórzaste są długowiecznymi zwierzętami. Wiadomo, że podróżują przez całe oceany. I to właśnie te długie podróże powodują, że często wpadają w sieci rybaków. Mimo wysiłków przyrodników i ekologów populacja tych zwierząt szybko się zmniejsza. Spadek liczebności jest bardzo szybko i niezwykle ważne jest podjęcie działań zapobiegających wyginięciu gatunku - mówi doktor James Spotila z Drexel University. Dlatego też uczeni postanowili sprawdzić trasy migracji żółwi, by zidentyfikować te obszary oceanów, na których są one narażone na największe niebezpieczeństwo. Badaniom poddano dwie populacje. Jedna z nich gniazduje u wybrzeży Kostaryki i Meksyku, druga u wybrzeży Indonezji. Oznakowano też żółwie żerujące u wybrzeży Kalifornii. W sumie nadajniki satelitarne przyczepiono 135 zwierzętom, a do współpracy zaprzęgnięto Narodową Administrację Oceanów i Atmosfery (NOAA), NASA oraz agencje kosmiczne z wielu różnych krajów. Okazało się, że zwierzęta gniazdujące w Indonezji przypływają na żer na Morze Południowochińskie, w południowo-wschodnie obszary Australii oraz na zachodnie wybrzeże USA. To zwiększa ich szanse na znalezienie obfitości pożywienia, jednak z drugiej znacznie zwiększa ryzyko przypadkowego zaplątania się w sieci. Z kolei żółwie z Meksyku i Kostaryki płyną na południowy Pacyfik i tam się żywią meduzami. To powoduje, że z jednej strony mogą wpadać w sieci rybackie, a z drugiej, ze względu na mniejszy wybór źródeł pożywienia, są bardziej wrażliwe na wszelkie zmiany liczby meduz.
-
- żółw skórzasty
- liczebność
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W październiku br. prof. Chrisowi Walzerowi i dr Gabrielle Stalder z wiedeńskiego Uniwersytetu Nauk Weterynaryjnych udało się założyć obroże GPS 4 wielbłądom dwugarbnym (baktrianom) z pustyni Gobi. Gatunek ten jest krytycznie zagrożony, a znakowanie stanowi część Projektu Badawczego Gobi, który obejmuje także dzikie konie czy osły azjatyckie. Areał baktrianów został ograniczony do zaledwie 3 obszarów: 2 w Chinach (prawie wyschniętego jeziora Lob-nor we wschodniej części Kotliny Kaszgarskiej oraz Takla Makan - piaszczystej pustyni także w Kotlinie Kaszgarskiej) i 1 w Mongolii (Great Gobi A Strictly Protected Area). Rezerwat Great Gobi A powstał w 1975 r., by chronić rzadkie bądź zagrożone wyginięciem gatunki, np. baktriany czy niedźwiedzie gobijskie. Niestety, rosnące zapotrzebowanie na wodę oraz tereny do wypasu bydła i trzody, kłusownictwo, a ostatnio także nielegalne górnictwo surowców okruchowych utrudniły kompleksowe działania na rzecz zabezpieczenia habitatu. Ocenia się, że w Chinach pozostało ok. 600 baktrianów, a w Mongolii 350-1950. Trudno dokładniej oszacować liczbę wielbłądów w Rezerwacie Great Gobi A, ponieważ jest to bardzo duży i odległy rejon. Poza tym tego typu zadanie nigdy nie jest łatwe w przypadku rozczłonkowanych populacji o niewielkiej gęstości. Nic więc dziwnego, że wiedzę dotyczącą wzorców przemieszczania się, wykorzystania habitatu, zachowania, dynamiki populacji wielbłądów dwugarbnych znaczą białe plamy. Szansą na zdobycie tych i innych cennych danych jest właśnie założenie obroży GPS. Wg Chrisa Walzera, szczególnie ważne wydaje się zabezpieczenie domniemanych (na razie nie wiadomo, czy istnieją) tras migracji baktrianów między Mongolią i Chinami. By to zrobić, musimy jednak wiedzieć, którędy dokładnie baktriany wędrują. Austriacy i ich mongolscy współpracownicy spędzili na pustyni 2 tygodnie. Pokonanie na kamienistej pustyni 250 km zajmowało czasem nawet 7 godzin. Wytropienie baktriana w tych warunkach porównywano do szukania igły w stogu siana. Wreszcie po 3 dniach wytropiono grupkę wielbłądów. Między październikiem 2002 a czerwcem 2007 r. Walzer założył obroże GPS 7 baktrianom, ale przestały już działać. Poza tym do stworzenia mapy tras wielbłądów potrzeba było danych pozyskanych od większej liczby osobników. Dr Pamela Burger pobrała próbki genetyczne. Dzięki nim zamierza kontynuować studia nad pokrewieństwem dzikich i udomowionych baktrianów oraz oszacować stopień hybrydyzacji na terenie rezerwatu.
-
Młode maskonury zwyczajne (Fratercula arctica) samodzielnie rozpoznają trasy migracji, zamiast polegać na odziedziczonym programie genetycznym lub uczeniu od rodziców. Naukowcy z Uniwersytetu Oksfordzkiego i Microsoft Research Cambridge posłużyli się geolokalizatorem, dzięki któremu mogli śledzić migracje 18 oznakowanych ptaków (8 z nich śledzono przez 2 kolejne lata). Okazało się, że ptaki poruszały wzdłuż wielu różnych tras, co sugeruje, że ruchy nie były zdeterminowane genetycznie. Z drugiej jednak strony wędrówki nie były do końca losowe, ponieważ ten sam ptak każdego roku podążał podobną trasą. Jako że młode maskonury opuszczają kolonię nocą, same i na długo przed rodzicami, mało prawdopodobne, by mogły się uczyć od kogoś. Sądzimy, że prawdopodobnie młode maskonury, zanim zaczną się rozmnażać, badają zasoby oceanu i opracowują swoje własne, czasem bardzo różne od innych, trasy migracji. Tendencja do eksplorowania może im pozwalać na obmyślenie trasy wykorzystującej wszystkie najlepsze źródła pożywienia w danym rejonie […] – wyjaśnia prof. Tim Guilford. Brytyjczycy podejrzewają, że podejście zwiadowcze w odniesieniu do dróg migracji występuje u wielu ptaków, zwłaszcza morskich, które podczas wędrówki nad wodą mogą się zatrzymać na odpoczynek i jedzenie w dowolnym miejscu. W ich przypadku warto wcześniej sprawdzić, gdzie warto się zjawić.
-
- maskonur zwyczajny
- migracja
-
(i 9 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Indyrubina, aktywny składnik chińskiego leku ziołowego o nazwie Dang Gui Long Hui Wan, blokuje migrację zarówno komórek glejaka wielopostaciowego, które nie mogą się rozprzestrzenić w innych częściach mózgu, jak i komórek nabłonka, które w takiej sytuacji nie są w stanie utworzyć zaopatrujących guz nowych naczyń krwionośnych. Dysponujemy dość dobrymi metodami zahamowania wzrostu guza […], ale ostatecznie terapia nie udaje się, gdyż komórki migrują z guza pierwotnego i rosną w innych rejonach. Nasze odkrycia sugerują, że indyrubina zapewnia nowe podejście terapeutyczne, które jednocześnie obiera na cel inwazję nowotworu, jak i angiogenezę – tłumaczy dr E. Antonio Chiocca z Uniwersytetu Stanowego Ohio. Czerwoną indyrubinę pozyskuje się z indygowca. Jak wspomniano na początku, wchodzi ona w skład specyfiku Dang Gui Long Hui Wan (stosuje się go w leczeniu przewlekłej białaczki szpikowej). Chiocca i jego współpracownik dr Sean Lawler prowadzili badania na licznych liniach komórkowych glejaka wielopostaciowego oraz na dwóch modelach zwierzęcych. We wszystkich tych przypadkach testowali cztery pochodne indyrubiny. Zauważyli, że gdy wszczepiono komórki glejaka do jednej z półkul myszy, zwierzęta leczone indyrubiną żyły znacznie dłużej i nie następowała u nich migracja komórek guza do drugiej półkuli. W innym eksperymencie – w porównaniu do grupy zwierząt kontrolnych - indyrubina ograniczała migrację komórek guza aż o 40%. Guzy potraktowane indyrubiną wykazywały mniejsze zagęszczenie naczyń krwionośnych, a przyrost nowych naczyń zmniejszał się nawet 3-krotnie. W porównaniu do grupy kontrolnej, migracja komórek nabłonka spadała o 41-52%.
-
- E. Antonio Chiocca
- angiogeneza
- (i 8 więcej)
-
Liczba zimujących w Europie łabędzi czarnodziobych (Cygnus columbianus) zmalała w latach 1995-2005 z dwudziestu dziewięciu do dwudziestu jeden tysięcy. Naukowcy z brytyjskiego Wildfowl and Wetlands Trust (WWT), którzy dobrze znali twierdzenia, że powodem kurczenia się populacji jest niedobór pożywienia, postanowili przed migracją do euroazjatyckiej tundry zmierzyć kupry ptaków, by sprawdzić, czy mają wystarczająco dużo zapasów tłuszczu na podróż o długości ok. 4000 km. Naukowcy z WWT zdjęli miarę z odcinka między skrzydłami a ogonem łabędzi w położonym na mokradłach centrum w Slimbridge. Dane trzeba jeszcze do końca przeanalizować, ale jak twierdzi Julia Newth, obserwacje pokazują, że większość ptaków zaczyna sezonową migrację z dobrze rozbudowanym tyłem. Oznacza to, że ptaki mają na zimowiskach Wielkiej Brytanii wystarczającą ilość pożywienia i trzeba ocenić, czy przez lata kondycja ich organizmu jakoś się zmieniła, a jeśli tak, to czy ma to związek z zauważalnym ostatnio spadkiem liczebności. Newth wyjaśnia, że u szczupłego łabędzia widać z tyłu lekkie zagłębienie, a u dobrze odżywionego osobnika dwa wzgórki. Specjaliści z WWT obserwują C. columbianus już od lat 60. ubiegłego wieku. Uważają, że na liczebność tego gatunku wpływają zmiany habitatu i pogody w miejscach lęgowych. Ptaki padają też ofiarą zderzeń z liniami energetycznymi oraz ulegają zatruciu ołowiem.
-
- łabędź czarnodzioby
- migracja
-
(i 10 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Artykuł opublikowany właśnie w Geophysical Research Letters to pierwszy dokument opisujący masową migrację... koralowców. Naukowcy z Centrum Światowych Badań Środowiskowych w Tsukubie zauważyli, że znajdujące się wokół Japonii koralowce zaczęły przesuwać się na północ. Jeden z gatunków porusza się w kierunku bieguna północnego w tempie 14 kilometrów rocznie, w czym pomagają mu prądy oceaniczne. Migracja koralowców to kolejny dowód na globalne ocieplenie i zapowiedź czekających nas poważnych zmian. Badania Japończyków, pracujących pod kierunkiem Hiroyi Yamano, znajdują potwierdzenie we wcześniejszych, szczątkowych obserwacjach. W roku 2004 na Florydzie zauważono, że koralowce z gatunku Acropora cervicornis i Acropora palmata (oba to gatunki krytycznie zagrożone wyginięciem), występują bardziej na północ niż zwykle. Z kolei w Australii zaobserwowano, że zasięg występowania ryb żyjących na rafach koralowych przesunął się na południe. Japończycy sprawdzili ostatnie 80 lat zapisków o obecności koralowców w wodach okalających ich kraj. Zbadane dokumenty dowodzą, że z dziewięciu gatunków koralowców, na temat których zebrano odpowiednią ilość informacji, cztery przesunęły się na północ. Występowanie pięciu nie zmieniło się. Co ciekawe, wszystkie gatunki, których obszar występowania przesunął się na północ, są uznawana ze "zagrożone" bądź "bliskie wyginięcia". Uczeni są zdumieni tempem migracji. Jest ono niezwykle szybkie. Dla lądowych roślin i zwierząt tempo rozprzestrzeniania się gatunku wynosi mniej niż kilometr na rok. W przypadku zwierząt morskich notowano tempo rzędu 5 kilometrów rocznie. Paul Sammarco z Louisiana Universities Marine Consortium jest zdania, że w dzisiejszych oceanach powstanie nowa strefa, którą nazywa on "hipertropikalną". Będzie ona charakteryzowała się wyższymi niż obecnie temperaturami, całkowitym wyginięciem koralowców i pojawieniem się nowych ekosystemów. Sammarco zauważa, że o ile przesuwanie się koralowców jest dobrą wiadomością dla tych stworzeń, gdyż dzięki temu mogą przetrwać, to dla całego ekosystemu jest to zła informacja.
- 4 odpowiedzi
-
Premier Putin wydał polecenie, by do roku 2015 wszystkie rosyjskie agencje rządowe zakończyły migrację na oprogramowania opensource'owe. Rząd Rosji chce porzucić oprogramowanie Microsoftu na rzecz własnego systemu operacyjnego bazującego na Linuksie. Migracja ma rozpocząć się w drugiem kwartale przyszłego roku od ustalenia przez Ministerstwo Komunikacji listy programów potrzebnych agendom rządowym. W tym samym czasie ministerstwa i inne agencje mają przedstawiić własne propozycje dotyczące wsparcia użytkownika oraz mechanizmów wspierających rozwój oprogramowania. Rozpocznie się też spis zasobów informatycznych poszczególnych urzędów. Już w drugim kwartale 2012 pierwsze urzędy mają pilotażowo przesiąść się na Open Source. Rosyjski rząd chce stworzyć też własne repozytorium oprogramowania. Zwolennicy Open Source twierdzą, że dotychczas wszelkie rosyjskie plany migracji nie dawały rezultatu z powodu braku wsparcia politycznego. Teraz ma się to zmienić.
-
Roztocze kurzu domowego migrują jako grupa w poszukiwaniu wilgoci, której najlepszym źródłem są ludzie. Stadne wędrowanie ujawnia nieznaną dotąd społeczną naturę tych pajęczaków (Ethology). Belgijscy naukowcy badali jeden z najczęściej występujących gatunków, a mianowicie skórożarłoczka skrytego (Dermatophagoides pteronyssinus). To jego alergeny odgrywają istotną rolę w rozwoju astmy oskrzelowej. Spodziewaliśmy się, że roztocze będą się przemieszczać do obszarów o większej wilgotności, ponieważ od wilgoci w powietrzu zależy ich przetrwanie [pajęczaki nie piją, a muszą przecież skądś czerpać wodę]. Tymczasem ważnym odkryciem okazał się fakt, że zwierzęta te przyciągają się wzajemnie i wolą się poruszać razem niż niezależnie od siebie – opowiada jedna z autorek badania Anne-Catherine Mailleux z Uniwersytetu Katolickiego w Louvain. Podczas eksperymentu wykorzystano dwie areny, połączone rozgałęzionym korytarzem o kształcie przypominającym obrys diamentu. Do celu można więc było dotrzeć jedną z dwóch tras o identycznej długości. Akademicy zaobserwowali, że dorosłe samce i nimfy tworzyły grupę i opuszczały suchy rejon w poszukiwaniu lepszego źródła wilgoci częściej niż larwy i samice. Początkowo obie odnogi korytarza wydawały się wybierane równie często, ale koniec końców większość pajęczaków i tak trafiała do jednego konkretnego korytarza. Postawione przed dylematem, roztocze obserwowały, jaką trasę obrali poprzednicy i ruszały ich śladem. Kiedy przeszło ok. 50 lub więcej osobników, wybór był już oczywisty. Do uruchomienia migracji konieczna była zarówno lokalna suchość powietrza, jak i obecność odległego źródła wody. Zbijanie się w ogromne stada występuje u różnych gatunków, ale najbardziej kojarzy się chyba z szarańczą. Dotąd roztocze nie były uważane za zwierzęta społeczne, a to studium jako pierwsze pokazuje, że tworzą przemieszczające się wspólnie grupy. Oznacza to, że z jakiegoś powodu się potrzebują i dlatego lepiej im w stadzie niż w pojedynkę.
- 1 odpowiedź
-
W rejonach Europy, gdzie ociepliło się od 1990 r., kukułki zwyczajne (Cuculus canorus) zmieniły gatunki ptaków, którym podrzucają swoje jaja. Kiedyś gustowały w niemigrujących lub przemieszczających się na niewielkie odległości, teraz wolą długodystansowców. Badaniem zmiany zwyczajów kukułek zajął się zespół Andersa Pape Møllera z francuskiego CNRS (Centre national de la recherche scientifique). Jak wyjaśnić zaobserwowane zjawisko? Møller tłumaczy, że kukułki odlatują na zimę do subsaharyjskiej Afryki. Wskutek ocieplenia klimatu ich dotychczasowe "ofiary" rozmnażają się jednak wcześniej i gdy C. canorus powraca wiosną, trudno byłoby podrzucić im jaja. Francuzi przeglądali muzealne i prywatne kolekcje jaj, rozmawiali z ludźmi obserwującymi ptaki i analizowali literaturę przedmiotu. W ten sposób stworzyli bazę danych z 32843 zapisami, sięgającymi wstecz do lat 50. XIX wieku. Określając trendy w składaniu jaj, Møller i inni sprawdzali, jakie były temperatury wiosenne w poszczególnych państwach w latach 1958-1989 i od roku 1990. W Europie doszło do punktowych zmian temperatur i dlatego, począwszy od 1990 r., w pewnych rejonach Skandynawii wiosną wskazania termometrów wzrosły o ponad 2 stopnie Celsjusza, podczas gdy na różnych obszarach Europy Wschodniej ociepliło się nieznacznie bądź w ogóle. W krajach, gdzie temperatury wzrosły najsilniej, przed 20 laty kukułki zaczęły w mniejszym stopniu interesować się gniazdami 49 gatunków ptaków migrujących na niewielkie odległości, m.in. rudzików zwyczajnych (Erithacus rubecula), pokrzywnic (Prunella modularis) czy świergotków łąkowych (Anthus pratensis). W tym samym czasie skupiły się bardziej na 73 gatunkach, które przebywają większe dystanse, np. trzcinniczkach (Acrocephalus scirpaceus). Wg Møllera, powodem zmiany kukułczych przyzwyczajeń nie jest skurczenie liczebności populacji ptaków migrujących na niewielkie odległości. Jeśli takie zjawisko miało w ogóle miejsce, to raczej wśród długodystansowców. Ornitolog zaznacza, że trend jest tak silny, że kukułki wyspecjalizowane w gatunkach przebywających niewielkie gatunki mogą wyginąć przez brak synchronizacji cyklów rozmnażania. W Europie istnieje ok. 20 linii kukułek, które przystosowały się do wykorzystywania określonych gatunków gospodarzy, uzyskując konkretny kolor i wzór jaj.
- 5 odpowiedzi
-
- ocieplenie
- zmiana
-
(i 8 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Analitycy Gartnera ostrzegają, że w środowisku biznesowym przejście na system Windows 7 może być droższe niż dotychczas sądzono. Najprawdopodobniej do takiego ruchu przygotowują się właściciele 250 milionów pecetów na całym świecie. Rozpoczęcia dużej fali migracji na nowy system należy spodziewać się w przyszłym roku, gdy pojawi się Service Pack 1 dla Windows 7. Jako, że migracji należy dokonać w dość krótkim czasie, Gartner radzi, by przedsiębiorstwa dobrze oszacowały koszty i, w razie potrzeby, nie wahały się zabrać pieniędzy z innych projektów, byle tylko sprawnie przeprowadzić migrację. Analitycy Gartnera uważają, że firmy mogą realizować dwa rodzaje scenariuszy. Pierwszy to zakup nowego sprzętu z już zainstalowanym systemem operacyjnym. Dla przedsiębiorstwa, które wymieni w ten sposób około 10 000 pecetów koszt wyniesie od 1205 do 1999 dolarów za każdą maszynę. Decydująca w tym przypadku jest sprawność zarządzania migracją. Drugi scenariusz przewiduje instalację systemu na już istniejącym sprzęcie komputerowym wraz z konieczną rozbudową tego sprzętu. Gartner szacuje, że rozbudowy takiej będzie wymagało około 25% komputerów zakupionych w ostatnich latach. Jeśli przedsiębiorstwo zdecyduje się na taki scenariusz to zaoszczędzi na zakupach sprzętu, ale musi spodziewać się wyższych kosztów związanych z samą zmianą platformy. Gartner uważa, że w takim przypadku, przy instalacji Windows 7 na 10 000 pecetów i koniecznej rozbudowie, koszty na pojedynczy komputer wyniosą od 1247 do 2069 USD. Ponadto rozbudowa komputerów może tylko odwlec w czasie konieczność ich wymiany, a zatem koszty zwiększą się w ciągu najbliższych lat. Użytkownicy będą musieli dokonywać w ciągu około 4 lat dwukrotnej migracji, zamiast jednokrotnej - czytamy w raporcie. Analitycy zwracają też uwagę, że około 15% pracowników korporacji zajmuje się wprowadzaniem danych. Oni, zdaniem Gartnera, nie potrzebują nowego sprzętu i systemu operacyjnego. Najlepszym wyjściem jest wirtualizacja ich środowisk pracy.
- 4 odpowiedzi
-
- przedsiębiorstwo
- firma
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Arktyczna ekspedycja potwierdziła obawy przyrodników, którym wydawało się, że niedźwiedzie polarne polują na jaja bernikli białolicych (Branta leucopsis) migrujących każdej zimy do zatoki Solway Firth w Szkocji. Podczas ostatniej podróży naukowiec z Wildfowl and Wetlands Trust (WWT) zauważył, że niedźwiedzie zjadają tysiące jaj tych dużych ptaków wodnych z rodziny kaczkowatych. Misie zmieniły swoją dietę, gdy wskutek zmniejszenia pokrywy lodowej w miesiącach letnich zostały uwięzione na lądzie. Jeśli taka sytuacja się utrzyma, liczba bernikli może się drastycznie zmniejszyć. Zoolog Brian Morrell z należącego do WWT Caerlaverock Wetland Centre odnotował nasiloną aktywność niedźwiedzi, monitorując kolonię B. leucopsis na arktycznym archipelagu Svalbard. Jak ujawnił, ptaki nachodziło10 niedźwiedzi, a pojedynczy osobnik potrafił podczas jednej eskapady pochłonąć ponad 1000 jaj. Spośród 500 gniazd tylko w mniej niż 40 doszło do wylęgu, który był dodatkowo bardzo mały (właściciele większości dochowywali się jednego, góra dwóch młodych). Te ptaki są wyjątkowo długowieczne i jak na ironię, ich wskaźnik przeżywalności wzrasta, gdy się nie rozmnażają; dotyczy to zwłaszcza samic. Jeśli jednak obecny trend się utrzyma, populacja szybko się zestarzeje, co zagrozi stabilności [gatunku]. Cała populacja z archipelagu zimuje w Solway Firth i wraca do Arktyki, by tam wyprowadzić lęg. Zeszłej zimy pojawiła się tylko połowa ze spodziewanej liczby bernikli. Tej zimy scenariusz najpewniej się powtórzy. Zniweczy to uwieńczone sukcesem wysiłki obrońców przyrody z ostatnich 60 lat, którym udało się zwiększyć liczebność bernikli ze Svalbard z 300 do ponad 30 tys. Biolodzy mają nadzieję, że skoro zwiększa się liczba żerujących niedźwiedzi polarnych, ptaki jakoś się przystosują. Morrell wyjawia, że ptaki z niektórych kolonii zakładają gniazda na klifach. To niebezpieczne dla malutkich piskląt, ale niedźwiedzie nie mogą się do nich dostać, co stanowi o użyteczności tej strategii.
- 2 odpowiedzi
-
- Brian Morrell
- Svalbard
- (i 5 więcej)
-
W okresach migracji, a więc jesienią i wiosną, ptaki stają się bardziej impulsywne i trudniej im się oprzeć pokusom. Ornitolodzy z University of Wisconsin-Madison badali pasówki białobrewe (Zonotrichia leucophrys) i uważają, że zjawiska tego nie da się w pełni wyjaśnić jedynie niedoborem snu. Amerykanie przyglądali się zdolności pasówek do opanowania chęci dziobania guzika zapewniającego pożywienie. Na wolności, pomimo znacznego ograniczenia [długości i liczby] okazji do spania, w czasie migracji ptaki z powodzeniem kontynuują długi lot, poza tym zajmują się nawigowaniem i unikaniem drapieżników. W laboratorium odkryliśmy wcześniej, że w stanie migracyjnym ptaki mogą się nauczyć dziobać w przełącznik, by uzyskać pokarm. W najnowszym eksperymencie zademonstrowaliśmy, że w porównaniu do zwierząt niemigrujących, trudno im się nauczyć, by nie dziobać – wyjaśnia szefowa projektu Ruth Benca. Oczywista nadaktywność okresu podróży może być powiązana z oddzieleniem snu od cykli światła-ciemności, którym podporządkowane są działania ptaków latem i zimą. Osobne eksperymenty pokazały, że samo pozbawienie snu nie wywołuje utraty kontroli, a krótki sen latem nie wiąże się ze wzrostem impulsywności. Niewykluczone, że przyczynę specyficznego dla migracji rozhamowania zachowania stanowi podzielenie snu na odcinki (rozczłonkowanie w czasie). Nie jest jasne, czy niezdolność do powstrzymania się od dziobania ma związek z ogólnym upośledzeniem hamowania, zaburzonym poczuciem czasu, nieuwagą dotyczącą istotnych wskazówek czy czymś zupełnie innym.
-
- rozczłonkowanie
- cykl
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dżungla często kojarzy się z sielankowymi krajobrazami i nieprzebranym bogactwem życia. Tymczasem las deszczowy może być zbyt deszczowy nawet dla swoich mieszkańców. Dlatego też niewielkie ptaki manakiny panamskie (Corapipo altera) wolą na początku pory deszczowej polecieć na niziny, gdzie jest co prawda mniej pokarmu, ale i lepsza pogoda (Proceedings of the Royal Society B). Manakiny nie pokonują tak długich tras jak choćby bociany, ale wzbijają się lub opadają wzdłuż zboczy kostarykańskich gór. Zespół Alice Boyle z Uniwersytetu Zachodniego Ontario przyglądał się im w rejonie wybrzeża Morza Karaibskiego. Kiedy przez kilkadziesiąt lat biolodzy obserwowali poczynania C. altera, sądzili, że bodźcem dla ich podróży jest niedobór pokarmu. W ramach swoich wcześniejszych studiów Boyle stwierdziła jednak, że na większych wysokościach jest więcej żywności, a manakiny kierują się w dół, prawdziwy powód migracji niektórych osobników musi być zatem inny. Kanadyjczycy – z Boyl współpracowali jeszcze Chris Guglielmo z tej samej uczelni oraz Ryan Norris z Uniwersytetu w Guelph - postawili hipotezę, że rzęsista ulewa nie pozwala ptakom żerować. Cóż więc z tego, że jedzenia jest w bród, skoro nie ma jak z niego skorzystać. Jeśli przyjrzeć się rozkładowi opadów, wyraźnie widać, że niżej spada o połowę mniej wody. Nikogo nie zdziwiło więc, że w takiej sytuacji odlatywały głównie zwierzęta najmniejsze i w złej kondycji. Ornitolodzy wykazali, że manakiny panamskie reagowały na obfite opady, a te, które zostawały na wysokościach, miały się gorzej od osobników decydujących się na migrację w dół stoku. Czas odlotów zbiegał się z początkiem pory deszczowej. Wiedzieliśmy, że ptaki żywiące się głównie owocami i nektarem są w większym stopniu wędrowne niż ptaki owadożerne, ale wzorzec dostępności pokarmu nie pasował do obserwacji. Gdy teraz dysponujemy informacjami na temat, w jaki sposób deszcz oddziałuje na ptaki, wydaje się sensowne, że małe osobniki, które żywią się czymś, co jest zasadniczo śmieciowym jedzeniem, najwcześniej wyczerpią swoje zasoby energetyczne, kiedy deszcz nie pozwoli im żerować.
- 2 odpowiedzi
-
- manakin panamski
- Corapipo altera
-
(i 9 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Aby ułatwić sobie coroczne podróże pomiędzy Wielką Brytanią i wybrzeżem Morza Śródziemnego, owady wykorzystują naturalne prądy powietrza poruszającego się na znacznych wysokościach nad Europą - uważają brytyjscy naukowcy. Ponieważ wiele gatunków biorących udział w tych niezwykłych eskapadach to szkodniki, autorzy studium liczą, że poznanie ich zwyczajów pozwoli na ograniczenie ich wpływu na uprawy. Badaniami nad trasą przelotu insektów zajęli się naukowcy z kilku angielskich placówek, prowadzeni przez z dr. Jasona Chapmana z instytutu Rothamsted Research w Harpenden. Dzięki wykorzystaniu specjalnego radaru dostosowanego do badań nad owadami oraz oprogramowania do tworzenia modeli zachowań mas powietrza atmosferycznego uczeni opracowali niezwykle szczegółową mapę corocznej migracji owadów zamieszkujących przez większość roku na wyspach brytyjskich i odlatujących na zimowiska nad Morzem Śródziemnym. Dzięki analizie zebranych informacji okazało się, że podczas migracji motyle i ćmy wykorzystują silne wiatry, wiejące z prędkością nawet do 100 km/h, by dotrzeć szybciej do swojego celu. Jak szacują naukowcy, zwierzęta zachowują się w tych strugach dość pasywnie, korygując jedynie tor lotu z wykorzystaniem zmysłu magnetycznego. Migrujące motyle i ćmy wytworzyły w toku ewolucji niesamowitą zdolność do wykorzystywania korzystnych wiatrów. Dzięki lataniu na wysokościach, gdzie prądy powietrza są najszybsze, migrujące ćmy mogą przemieszczać się pomiędzy letnimi i zimowymi stanowiskami w zaledwie kilka nocy, nie ukrywa zdumienia dr Chapman. Ponieważ wiele z gatunków analizowanych przez badaczy to szkodniki, autorzy studium liczą, że zdobyta przez nich wiedza znajdzie zastosowanie w rolnictwie. Niewykluczone bowiem, że terminy ataków nieproszonych gości będzie można przewidzieć z wyprzedzeniem dzięki... prognozie pogody.
-
Rybitwa popielata (Sterna paradisaea) od lat uznawana jest za gatunek najaktywniejszy pod względem migracji. Odległość, jaką ci niestrudzeni wędrowcy pokonują każdego roku, zaskoczyła jednak samych badaczy - z informacji zebranych przez Brytyjczyków wynika, że dystans przebywany przez osobniki z tego gatunku wynosi średnio aż 70 tys. km, a rybitwa-rekordzistka pokonała ponad 81 tys. km! Choć przedstawiciele S. paradisaea uchodzą od dawna za wyjątkowo wytrwałych, dokładne ustalenie tras ich przelotu (a więc także pokonywanego przez nie dystansu) stanowiło przez wiele lat problem. Wszystko przez upodobanie tych ptaków do lotu nad otwartymi oceanami; nierzadko zdarza się, że rybitwy popielate nie zbliżają się do lądu nawet przez cały miesiąc. Śledzenie ptaków z wykorzystaniem nadajników GPS także było niemożliwe ze względu na ich zbyt dużą wagę w stosunku do wagi zwierzęcia, wynoszącej 85-125 g. Rozwiązaniem okazały się miniaturowe, ważące zaledwie 1,4 g rejestratory światła i czasu, pozwalające na ustalenie trasy wędrówki na podstawie godzin wschodów i zachodów słońca. Z informacji zebranych po całorocznej wędrówce 60 oznakowanych ptaków wynika, że trasa ich przelotu jest bardziej skomplikowana, niż sądzono. Po opuszczeniu Grenlandii ptaki nie udają się bowiem bezpośrednio w kierunku Antarktydy, lecz spędzają aż miesiąc na niewielkiej wyspie położonej ok. 1000 km na północ od Azorów. Dalsza trasa wędrówki przebiega wzdłuż północno-zachodniego wybrzeża Afryki. Na wysokości Przylądka Zielonego - najbardziej wysuniętego na zachód punktu Czarnego Kontynentu - ptaki znów rozdzielają się. Część z nich kontynuuje podróż na południe, zaś pozostałe przelatują przez Atlantyk i kontynuują podróż wzdłuż wschodniego wybrzeża Ameryki Południowej. Ostatecznie wszystkie osobniki spotykają się ponownie na Antarktydzie. Powrotna podróż ptaków także jest popisem mistrzostwa w nawigacji. Niczym wytrawny kierowca, rybitwy nie wybierają drogi najkrótszej, lecz najbardziej ekonomiczną - dzięki obraniu trasy przypominającej kształtem ogromną literę "S" ptaki korzystają z ruchów potężnych mas powietrza, które zawiodły je ponownie w stronę Grenlandii. Z informacji zebranych dzięki rejestratorom udało się obliczyć, że pojedyncza rybitwa popielata odbywa w ciągu jednego roku podróż o długości aż 70 tys. km. Oznacza to, że w ciągu trwającego 30 lat życia osobnik taki pokonuje łącznie... dystans 5,5 raza większy od odległości z Ziemi do Księżyca. Tak wielkim przebiegiem nie może się pochwalić nawet większość zawodowych kierowców.
-
- Antarktyda
- przelot
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zimna wojna była bez wątpienia bardzo ciężkim okresem dla wielu narodów. Okazuje się jednak, że czas napiętych stosunków pomiędzy blokiem wschodnim oraz sprzymierzeńcami USA był pod pewnymi względami niezwykle korzystny dla... ekosystemów. Jak wykazała dr Susan Shirley z Oregon State University, ograniczenie przepływu ludzi i towarów pomiędzy Wschodem i Zachodem pozwoliło na zmniejszenie liczby gatunków, które zostały zawleczone na teren silnie odizolowanej w tamtych czasach Europy Wschodniej. Handel globalny jest prawdziwym powodem do zmartwień z punktu widzenia gatunków inwazyjnych, a lekcje, których możemy się nauczyć z czasów zimnej wojny, są niczym ostrzegawcza flaga dla państw rozwijających się, które rozrastają się w obrębie globalnej gospodarki, ocenia dr Shirley. Studium przeprowadzone przez badaczkę z Oregonu koncentrowało się na ptakach. Wydawać by się mogło, że zwierzęta te, zdolne do samodzielnego przemieszczania się na znaczne odległości, nie powinny być uznawane za gatunki inwazyjne - mogłyby przecież dotrzeć w wiele miejsc bez pomocy człowieka. W praktyce okazuje się jednak, że ludzie przenoszą ptaki w nowe miejsca - zbyt odległe, by zwierzęta mogły do nich dolecieć samodzielnie - umożliwiając im inwazję. Jak wykazały obliczenia przeprowadzone przez dr Shirley, przed rozpoczęciem zimnej wojny w Europie Zachodniej żyło 36 inwazyjnych gatunków ptaków, zaś na Wschodzie było ich 11. W czasie pomiędzy końcem II wojny światowej i opadnięciem żelaznej kurtyny w krajach zachodnich, otwartych na kontakty handlowe oraz przepływ ludzi i towarów, ich liczba wzrosła do 54. W tym samym czasie w Europie Wschodniej, wyraźnie odizolowanej od reszty świata, liczba gatunków inwazyjnych spadła do pięciu. Zaobserwowane zjawisko dostarcza ważnych wniosków pozwalających na ochronę naturalnego kształtu ekosystemów w dobie globalnego handlu. Nie oznacza ono, oczywiście, że przepływ ludzi i dóbr jest czymś złym. Trzeba jednak pamiętać, że jedyną skuteczną i akceptowalną ekonomicznie metodą ochrony przed gatunkami inwazyjnymi jest zapobieganie ich wspomaganej migracji, a nie zabijanie osobników, które już zostały zawleczone na nowe obszary. Wnioski te nie ograniczają się do ptaków; te same zasady dotyczą większości organizmów żywych.
- 1 odpowiedź
-
- inwazja
- gatunek inwazyjny
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Komórki oderwane od litej masy nowotworu mogą powrócić na swoje dawne miejsce i przyśpieszyć rozwój choroby - wykazali amerykańscy badacze. Odkrycie to może wyjaśniać, dlaczego u niektórych pacjentów dochodzi do nawrotu choroby nawet po kompletnym usunięciu pierwotnej zmiany. Proces zaobserwowany przez amerykańskich naukowców jest regulowany przez interleukiny 6 oraz 8 (IL-6 i IL-8) - białka pełniące funkcje sygnałowe w układzie immunologicznym. Ich wytwarzanie powinno (przynajmniej teoretycznie) utrudniać rozwój choroby, ponieważ mobilizują one komórki odpornościowe do działania i niszczenia nowotworu. Okazuje się jednak, że niektórych sytuacjach mogą one napędzać rozrost patologicznej tkanki, a nawet naprowadzać komórki oderwane od masy guza z powrotem w jej kierunku. Odkrycia dokonał zespół dr Joan Massague z Memorial Sloan-Kettering Cancer Center w Nowym Jorku. Celem studium było śledzenie losów komórek raka piersi wszczepionych do organizmów myszy. Podczas obserwacji rozwoju choroby okazało się, że pojedyncze komórki oddzielone od tkanki nowotworowej krążą przez pewien czas w krwiobiegu, a nawet zatrzymują się tymczasowo w niektórych organach (m.in. w szpiku kostnym). Nie oznacza to jednak, że muszą one wytworzyć przerzut nowotworowy w miejscu osiedlenia. Zamiast tego powracają one do naczyń krwionośnych, po czym kierują się sygnałami "wysyłanymi" przez IL-6 i IL-8 i powracają do pierwotnej masy nowotworu, gdzie ponownie zatrzymują się. Źródłem sygnału naprowadzającego komórki nowotworowe krążące w krwiobiegu mogą być komórki odpowiedzialne za stan zapalny, do którego może dojść w miejscu rozwoju choroby bądź w miejscu uszkodzeń powstałych w efekcie interwencji chirurga. Dokonane odkrycie jest niezwykle ważne z punktu widzenia terapii onkologicznych. Wyjaśnia ono bowiem, dlaczego u pacjentów może dojść do wznowy nowotworu w miejscu, z którego został on w całości usunięty. Badacze z zespołu dr Massague deklarują, że to nie koniec prowadzonych przez nich badań. W najbliższych miesiącach naukowcy chcieliby dowiedzieć się, czy modulacja aktywności układu immunologicznego może zablokować wznowę nowotworu sterowaną przez IL-6 i IL-8.
-
- interleukina 8
- interleukina 6
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Choć umiejętność latania daje ptakom ogromne możliwości kolonizacji nowych obszarów, kilka milionów lat temu większość z nich unikała migracji z Ameryki Południowej do Północnej aż do momentu powstania połączenia lądowego pomiędzy kontynentami - twierdzą badacze z University of British Columbia. Podczas gdy liczne ptaki północnoamerykańskie przelatywały ponad morskimi barierami, które kiedyś rozdzielały kontynenty, niemal wszystkie ptaki tropikalne, szczególnie te z regionu lasów amazońskich, rozpoczęły kolonizację Ameryki Północnej po powstaniu połączenia lądowego, podsumowuje główny autor odkrycia, Jason Weir, dla którego przeprowadzone studium było główną częścią pracy doktorskiej. Stworzona hipoteza jest efektem badań nad próbkami DNA pobranymi od 457 przedstawicieli unikalnych gatunków ptaków zamieszkujących oba kontynenty. Dzięki ustaleniu sekwencji charakterystycznych fragmentów genomu badanych zwierząt możliwe było ustalenie chronologii wyodrębniania się poszczególnych gatunków oraz czasu, w którym doszło do oddzielenia się poszczególnych linii rozwojowych. Jak wynika z przeprowadzonej analizy, większość gatunków przebywających pierwotnie w Ameryce Południowej najwyraźniej unikała migracji na północ aż do momentu jej połączenia z Ameryką Północną, do którego doszło 3 miliony lat temu. Co jest jednak bardzo ciekawe, ptaki z północy nie miały problemów z przelotem nad powierzchnią oceanu. To dość zaskakujące, ocenia zebrane informacje prof. Dolph Schluter, jeden z autorów studium. Czy ptaki nie mogły przelecieć nad tym odstępem? Niektóre tak zrobiły, ale ptaki tropikalne zaczekały na [powstanie] przejścia lądowego. Możliwego wyjaśnienia nieoczekiwanego zjawiska dostarcza obserwacja ptaków zamieszkujących dżunglę amazońską w dzisiejszych czasach. Niektóre z nich unikają przelatywania nawet nad rzekami o szerokości zaledwie 200 metrów. Czy ptaki żyjące kilka milionów lat temu zachowywały się podobnie? Tego najprawdopodobniej nie dowiemy się nigdy.
-
- Ameryka Południowa
- Ameryka Północna
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Pod koniec czerwca bieżącego roku naukowcy z Turks and Caicos Islands Turtle Project przymocowali nadajnik satelitarny do pancerza samicy żółwia zielonego (Chelonia mydas). Okazało się, że przez 28 dni Suzie przepłynęła ponad 900 km! W sumie biolodzy planują oznakować 6 osobników, w tym skrajnie zagrożone żółwie szylkretowe (Eretmochelys imbricata). Mają nadzieję, że w ten sposób określą zakres występowania dwóch zagrożonych wyginięciem gatunków. W zeszłym tygodniu GPS przymocowano do karapaksów dwóch samców żółwia szylkretowego. Suzie otrzymała swój nadajnik GPS u wybrzeży Turks i Caicos. Przez dwa miesiące pływała w pobliżu wysp, potem rozpoczęła swoją wędrówkę. Sygnał jest wysyłany, gdy żółw wypływa na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza. Satelity go odbierają i ustalają pozycję każdego zwierzęcia. Biolodzy śledzą migracje za pomocą Internetu, a specjalny program wyrysowuje trasę, jaką żółw przebył danego dnia. Dzięki niemu dowiedziano się, że Suzie wypłynęła 1 września i pokonała 820 km do Brytyjskich Wysp Dziewiczych. Po tygodniu odpoczynku samica znów udała się w podróż, tym razem pokonała 120 km do Anguilli – wyspy na Morzu Karaibskim w archipelagu Wysp Podwietrznych. Wesley Clerveaux, dyrektor miejscowego Departamentu Środowiska i Zasobów Wybrzeża, opowiada, że Suzie została schwytana przez rybaków z południowego Caicos. Lokalna społeczność jest bardzo zainteresowana losami żółwicy i na bieżąco śledzi jej poczynania. Ludzie stale wypytują urzędników, gdzie Suzie aktualnie przebywa. W projekcie biorą także udział przedstawiciele School for Field Studies in Turks and Caicos, Marine Conservation Society (MCS) oraz Uniwersytetu w Exeter.
-
Każdego roku miliony ważek porywają się na podróż z iście kolumbowskim rozmachem – pokonują przestrzeń nad Oceanem Indyjskim, przelatując między południowymi Indiami a wschodnią Afryką. Niezależny biolog Charles Andreson uważa, że udało mu się udokumentować najdłuższą owadzią trasę migracji (Journal of Tropical Ecology). Gdyby jego doniesienia się potwierdziły, ważki zdeklasowałyby monarchy (Danaus plexippus), wędrowne motyle z rodziny rusałkowatych, które pokonują między Amerykami zaledwie połowę dystansu przypisywanego ważkom różnoskrzydłym, czyli ok. 14-18 tys. km w obie strony. Anderson opowiada, że rokrocznie na Malediwach pojawiają się roje ważek. Kiedy jednak o to zapytać, nikt nie wie, skąd się biorą. To ciekawe, ponieważ na archipelag malediwski składa się ok. 1190 wysepek osadzonych na 26 koralowych atolach, a od stałego lądu (Indii) są one oddalone o 500-1000 km. Co więcej, niemal nigdzie nie ma powierzchniowych zbiorników słodkowodnych, w których lub w pobliżu których ważki składają jaja. Biolog po raz pierwszy zetknął się z ewenementem masowego przybywania ważek w 1983 roku. Systematyczną obserwacją zajął się w 1996 r., a teraz porównuje swoje dane ze spostrzeżeniami innych osób z Malediwów, Indii i łodzi pływających po morzu. Na podstawie dat ustalono, że ważki najpierw pojawiają się w południowych Indiach, następnie w stolicy Republiki Malediwów Malé, a potem na atolach wysuniętych jeszcze bardziej na południe. Owady przylatują falami, żadna nie zostaje na dłużej niż kilka dni. Po raz pierwszy ważki nawiedzają stolicę między 4 a 23 października. Szczyt liczebności przypada na przełom listopada i grudnia. Potem owady znikają. Dziewięćdziesiąt osiem procent wędrowców stanowią przedstawiciele gatunku Pantala flavescens. Reszta to Anax guttatus, husarze wędrowne (Anax ephippiger), Tholymis tillarga i Diplacodes trivialis. Ponieważ jest to podróż w dwie strony, między kwietniem a czerwcem następuje fala powrotów. Jak tak drobne owady radzą sobie z lotem nad otwartymi wodami, co bywa trudne nawet dla potężniejszych od nich ptaków? Dokładnie nie wiadomo. W październiku muszą walczyć z wiejącym w przeciwną stronę wiatrem. Na ich szczęście w listopadzie i grudniu następują korzystne zmiany w przesuwającej się na południe strefie konwergencji tropikalnej. Wiatry przed nią wieją w kierunku Indii, natomiast te znajdujące się nad nią i za nią wieją od Indii. Wygląda więc na to, że by dolecieć do Malediwów, ważki wykorzystują masy powietrza przemieszczające się na wysokości powyżej 1000 metrów. W listopadzie dużo ważek pojawia się na północnych Seszelach (2700 km od Indii), a w grudniu na południu Seszeli na Aldabrze (3800 km od Indii). W Ugandzie ważki pojawiają się dwa razy do roku (w marcu i kwietniu oraz we wrześniu), dolatują też do Mozambiku i Tanzanii. Wszystko pasuje do schematu zmian pogodowych w regionie. Ważki podążają za opadami w różnych częściach świata, np. monsunowymi w Indiach. Dzięki temu mogą się rozmnażać. Lecąc nad otwartym morzem, bazują na prądach powietrznych i żywią się innymi owadami. Podróż w tę i z powrotem to cena życia 4 pokoleń. Anderson utrzymuje, że trasy migracji wielu owadożernych ptaków, np. sokołów czy lelków, pokrywają się z trasami ważek.
-
- monarchy
- Afryka Wschodnia
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy zauważyli pierwsze oznaki powrotu największych zwierząt na świecie na szlaki, którymi przemieszczały się zanim zaczęto masowo je zabijać. Po raz pierwszy od 1965 roku, kiedy to zakazano połowów komercyjnych, płetwale błękitne przemieściły się pomiędzy Kolumbią Brytyjską a Zatoką Alaska. W piśmie Marine Mammal Science naukowcy z Cascadia Research Collective, NOAA i kanadyjskiego Departamentu Rybołówstwa i Oceanów opisali 15 przypadków zauważenia płetwali w pobliżu Kolumbii Brytyjskiej i Alaski. Cztery z tych zwierząt widziano wcześniej niedaleko wybrzeży Kalifornii. Obserwacje sugerują, że płetwale powróciły na tradycyjne szlaki migracji. Odkrycia dokonano porównując zdjęcia płetwali wykonane od 1997 roku w północnej części Pacyfiku z niemal 2000 fotografii tych zwierząt u zachodnich wybrzeży USA. Płetwale błękitne zostały niemal całkowicie wytępione w XIX wieku. Po okresie polowań ich populacja na północy Oceanu Spokojnego nigdy się nie odrodziła. Lepsza sytuacja była na południu. Obecnie na Ziemi żyje od 5 do 12 tysięcy płetwali. Są uznawane za gatunek zagrożony. Naukowcy nie wiedzą, co skłoniło zwierzęta do powrotu na dawne szlaki migracji. Być może zmieniający się klimat spowodował, że kryl, ich główne źródło pożywienia, przesunął się bardziej na północ.
- 1 odpowiedź