Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów ' koronawirus' .



Więcej opcji wyszukiwania

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Znaleziono 90 wyników

  1. Niemiecko-brytyjski zespół specjalistów z University of Cambridge, Uniwersytetu Christiana Albrechta w Kilonii oraz Instytutu Genetyki Sądowej w Münster, wykonał analizę filogenetyczną koronawirusa SARS-CoV-2. Naukowcy wykorzystali przy tym genom wirusów pobranych od 160 pacjentów pomiędzy 24 grudnia 2019 roku a 4 marca 2020 roku. Analiza ujawniła istnienie trzech typów wirusa, które naukowcy nazwali A, B oraz C. Typ A to jest najbliższy „oryginalnemu” koronawirusowi od nietoperzy. Typu A i C stanowią zdecydowaną większość wersji wirusa spotykanych poza Azją Wschodnią. Z kolei typ B występuje głównie w Azji Wschodniej, a wydostał się poza nią dopiero po przejściu mutacji. Niespodzianek jest więcej. Na przykład typ A, ten, który jest najbliższy koronawirusowi nietoperzy, jest co prawda obecny w Wuhan, ale nie jest tam dominujący. Zmutowane wersje typu znaleziono u Amerykanów mieszkających w Wuhan oraz u wielu mieszkańców USA i Australii. Z kolei typ C bardzo rozpowszechnił się w Europie. Zidentyfikowano go już u pierwszych pacjentów we Francji, Szwecji, Włoszech i Anglii. Brak go w próbkach z Chin kontynentalnych, jednak jest obecny w Hongkongu, Singapurze i Korei Południowej. Z analizy wynika również, że do Włoch koronawirus mógł dostać się z Niemiec oraz z Singapuru. Jak zapewniają autorzy badań, zastosowana przez nich metoda dokładnie pokazuje trasy rozprzestrzeniania się epidemii, poszczególne mutacje i typy wirusa są dobrze połączone. Dzięki temu, jak twierdzą, można wykorzystać ich metodę do zidentyfikowania nieznanych obecnych oraz przyszłych miejsc, z których choroba może się rozprzestrzeniać. Analiza sieci filogenetycznej może pomóc w zidentyfikowaniu nieznanych źródeł COVID-19, co pozwoli na objęcie ich kwarantanną, mówi doktor Peter Foster, główny autor badań. Wiemy zatem, że wariant A jest najbliżej spokrewniony z wirusem znalezionym u nietoperzy i łuskowców, wariant B pochodzi od A i różni się od niego dwiema mutacjami, a C pochodzi od B. Autorzy badań informują, że zidentyfikowali dwie podgromady typu A, które różnią się od siebie mutacją synonimiczną (cichą). Wśród analizowanych danych do jednej z podgromad należały wirusy uzyskane od czterech Chińczyków z prowincji Guangdong, których wirus był oryginalnym wirusem podgromady oraz u trzech Japończyków i dwóch Amerykanów. W wypadku obu tych narodowości w genomie wirusa zaszły liczne zmiany. Wiadomo też, że obaj Amerykanie mieszkali w Wuhan. Z kolei do drugiej podgromady należały wirusy od pięciu osób z Wuhan (w tym w dwóch przypadkach była to oryginalna odmiana tej podgromady) oraz ośmiu innych osób z Chin i innych krajów Azji Wschodniej. Tutaj warto zauważyć, że aż 15 z 33 typów wirusów należących do tej podgromady znaleziono poza Azją Wschodnią, głównie w USA i Australii. Jeśli zaś chodzi o koronawirusa SARS-CoV-2 typ B, to aż 74 z 93 wirusów z tej gromady znaleziono w Wuhan, innych regionach wschodnich Chin i niektórych sąsiednich krajach. Poza Chinami znaleziono jedynie 10 przykładów na występowanie typu B – w USA, Kanadzie, Meksyku, Francji, Niemczech i Meksyku. Typ B pochodzi od typu A i różni się od niego jedną mutacją synonimiczną oraz jedną niesynonimiczną. W przypadku typu B zauważono też pewien interesujący fakt. Otóż o ile w Azji Wschodniej nie zmutował, to w każdym przypadku, gdzie wykryto go poza tym regionem świata, zauważono mutacje. Zjawisko to można wyjaśnić albo specyficzną drogą zakażeń, albo też przyjmując założenie, że typ B zaadaptował się do populacji Azji Wschodniej i żeby poza nią wyjść, musi mutować. Z kolei typ C pochodzi od typu B, od którego różni się jedną mutacją niesynonimiczną. Jest to typ „europejski”, który ma bardzo silną reprezentację we Francji, Włoszech, Szwecji, Anglii oraz w Kaliforni  i Brazylii. Nie znaleziono go w Chinach, ale występuje w Hongkongu, Korei Południowej i na Tajwanie. Od czasu przeprowadzenia powyższych badań uczeni poszerzyli liczbę analizowanych przypadków to 1001 genomów koronawirusa. Przygotowali już artykuł, który nie został jeszcze zrecenzowany, ale już informują, że na podstawie nowych badań można stwierdzić, że do pierwszej infekcji SARS-CoV-2 u ludzi doszło pomiędzy połową września a początkiem grudnia. Potwierdza więc się to, o czym donosili dziennikarze z South China Morning Post. Widzieli oni tajne dokumenty rządowe, z których wynika, nie później niż 17 listopada nową chorobę zidentyfikowano u 9 osób. Szczegóły badań opublikowano na łamach PNAS. « powrót do artykułu
  2. Instytut Techniki i Aparatury Medycznej wyprodukował już 100 urządzeń do wentylacji dwóch pacjentów za pomocą jednego respiratora. W piątek pierwsza partia opuści Instytut Łukasiewicza i zostanie skierowana do ośrodków medycznych na testy kliniczne – przekazało Centrum Łukasiewicz. Jak przekazało w komunikacie przesłanym do PAP przez Sieć Badawczą Łukasiewicz, Instytut Techniki i Aparatury Medycznej wyprodukował już 100 urządzeń do wentylacji dwóch pacjentów za pomocą jednego respiratora, a w piątek pierwsza partia kilkunastu sztuk urządzenia opuści Instytut Łukasiewicza i zostanie skierowana do ośrodków medycznych na testy kliniczne. Jak dodano, pozostałe aparaty Ventil zostaną rozesłane do kolejnych placówek medycznych po świętach wielkanocnych. Aparat Ventil opracował zespół naukowców z Instytutu Biocybernetyki i Inżynierii Biomedycznej im. M. Nałęcza PAN kierowany przez prof. Marka Darowskiego. Wynalazek ten pomoże w zwiększeniu liczby pacjentów, którzy będą mogli skorzystać z dostępnych w Polsce respiratorów. Może mieć to szczególne znaczenie w leczeniu chorych na COVID-19 – napisano w komunikacie. Cytowany w informacji prasowej prezes Sieci Badawczej Łukasiewicz Piotr Dardziński podkreślił, że wiele działań podejmowanych w Łukasiewiczu na rzecz walki z SARS-CoV-2 jest odpowiedzią środowiska naukowego na zagrożenie związane z pandemią koronawirusa. To Tarcza Naukowa, która wspiera nas wszystkich w walce ze skutkami tej globalnej epidemii – stwierdził i podziękował naukowcom z Instytutu Biocybernetyki i Inżynierii Biomedycznej PAN oraz Łukasiewicz-ITAM za współpracę, której owocem jest udostępnienie urządzenia Ventil do testów klinicznych. Z kolei dyrektor Łukasiewicz-ITAM Janusz Wróbel poinformował, że Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego złożyło do IBIB PAN zamówienie na kolejne 100 sztuk aparatów Ventil do badań klinicznych. Łukasiewicz-ITAM będzie je oczywiście wytwarzać. Dalsza produkcja zależeć będzie od zamówień, przy czym wprowadzanie ich na rynek poza badaniami klinicznymi może rozpocząć się po uzyskaniu certyfikatu, które – jak szacujemy – może mieć miejsce na początku maja – powiedział cytowany w komunikacie dyrektor. Jak podkreślono, projekt wdrożenia aparatu Ventil do małoseryjnej produkcji jest finansowany przez MNiSW. « powrót do artykułu
  3. Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu koordynuje ogólnopolski program badania wpływu chlorochiny na zapobieganie lub zmniejszenie ciężkich powikłań płucnych w przebiegu zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2. To pierwszy program badania leku, dającego nadzieję na zapobieganie lub zmniejszenie ciężkich powikłań płucnych w przebiegu zakażenia koronawirusem. Program, którego autorem jest zespół ekspertów w dziedzinie badań klinicznych i specjalistów chorób zakaźnych z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, prowadzony jest w kilku ośrodkach w Polsce (oprócz Wrocławia m.in. w Łodzi, Poznaniu). Został on wybrany i sfinansowany przez Agencję Badań Medycznych jako jeden z priorytetowych kierunków walki z epidemią wirusa COVID-19. W ostatnich tygodniach coraz więcej osób zakażonych koronawirusem kierowanych jest na kwarantannę domową lub do izolatoriów. U większości choroba przebiegać będzie łagodnie. U 20-25% spodziewać się jednak można nasilenia objawów, w tym zapalenia płuc i niewydolności oddechowej, które mogą wymagać w leczenia na oddziale intensywnej terapii z użyciem respiratora. Z doświadczeń innych krajów wiemy, że osoby zagrożone niekorzystnym przebiegiem to osoby starsze oraz osoby z przewlekłymi chorobami płuc i serca, nadciśnieniem, cukrzycą, przewlekłą chorobą nerek. Tym wszystkim osobom poprzez udział w naszym programie terapeutycznym proponujemy rozwiązanie, które, jak liczymy, zmniejszy ryzyko powikłań zakażenia wirusem – wyjaśnia p.o. rektora Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu prof. Piotr Ponikowski. W zapewnieniu bezpieczeństwa pacjentów i personelu kluczową rolę odegra telemedycyna. Osobom zakwalifikowanym do badania do domu dostarczymy sprzęt, który będzie monitorował ich najważniejsze funkcje życiowe (termometr, ciśnieniomierz, urządzenie do pomiaru saturacji) a wyniki będą na bieżąco analizowane w naszym centrum telemedycznym.  Dodatkowo, połowie osób wybranych w sposób losowy zaproponujemy leczenie chlorochiną przez 14 dni.  Jest to lek stosowany od kilkudziesięciu lat w zapobieganiu i leczeniu malarii oraz w leczeniu chorób reumatycznych.  Mamy podstawy by sądzić,  że lek ten może być skuteczny w zapobieganiu rozwojowi zapalenia płuc, powikłaniom oddechowym w tym konieczności leczenia w oddziałach intensywnej terapii u chorych zakażonych COVID-19.  Jednak na chwilę obecną tego nie wiemy na pewno i dlatego istnieje pilna potrzeba, aby takie badanie przeprowadzić – dodaje prof. Ponikowski. Mamy nadzieję, że pozwoli to zgromadzić wiarygodne dowody na skuteczność jego działania  u chorych z COVID-19 a w konsekwencji na rutynowe wprowadzenie go do praktyki leczenia. Zmniejszenia ryzyka powikłań znacząco skróci czas choroby, a w konsekwencji przyczyni się do ograniczenia pandemii i jej skutków zdrowotnych, społecznych i ekonomicznych nie tylko w Polsce ale i w Europie i na całym świecie. To było ogromne wyzwanie – przyznają koordynujące prace prof. Ewa Jankowska i prof. Brygida Knysz z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Uruchomienie tak dużego i ważnego badania w ciągu dwóch tygodni, przy uwzględnieniu obecnych braków na rynku – było wyjątkowo trudne. Musieliśmy w niespotykanym tempie procedować kwestie formalne przy współpracy z innymi ośrodkami, a także zdobyć i zakupić niezbędny sprzęt. Wszyscy uczestnicy musieli otrzymać ustandaryzowane urządzenia – termometry na przykład sprowadzaliśmy z Szanghaju. Dzięki dobrej woli i wysiłkowi wielu ludzi mamy wszystko, czego potrzebujemy na czas i mogliśmy rozpocząć badanie – podkreśla prof. Ewa Jankowska. Badanie realizowane będzie we ścisłej współpracy z zespołem lekarzy-zakaźników Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu z prof. Brygidą Knysz, prof. Leszkiem Szenbornem, prof. Krzysztofem Simonem na czele. W programie weźmie udział 400 osób. O pierwszych wnioskach będzie można mówić za kilka tygodni. Na znalezienie potwierdzonego naukowo skutecznego sposobu ograniczeniu powikłań oraz leczenia chorych zakażonych koronawirusem czeka cały medyczny świat. « powrót do artykułu
  4. Przez 10 lat specjaliści z ogrodu zoologicznego Ocean Park w Hongkongu próbowali nakłonić dwie pandy wielkie, Ying Ying i Le Le, do zainteresowania się sobą i spłodzenia potomstwa. Wszelkie próby spaliły na panewce. Teraz, gdy ogród został zamknięty dla zwiedzających, w końcu się udało i zwierzęta zaczęły uprawiać seks. To niezwykle ekscytująca chwila. Naturalny seks jest znacznie lepszy niż sztuczna inseminacja, gdyż daje większe szanse na udane zapłodnienie, mówi dyrektor ogrodu, Michael Boos. Z powodu pandemii koronawirusa zamknięty jest od końca stycznia. Tymczasem sezon rozrodczy pand przypada na okres od marca do maja. Od końca marca Ying Ying spędza więcej czasu bawiąc się w wodzie, a Le Le zostawia ślady zapachowe i szuka zapachu Ying Ying, czytamy w oświadczeniu prasowym. Na razie jest zbyt wcześnie, by stwierdzić, czy doszło do zapłodnienia. Ale specjaliści ściśle monitorują zachowanie i zmiany ciała Ying Ying. Jeśli się udało, to oznaki ciąży, w tym zmiany poziomu hormonów i zmiany w zachowaniu będzie można obserwować już pod koniec czerwca. Zawsze jest jednak możliwość, że Ying Ying doświadczy ciąży urojonej, dodaje Boos. Jeśli Ying Ying urodzi młode, będzie to niezwykle ważne wydarzenie. Pandy wielkie są zagrożone. Na wolności żyje jedynie 1800 tych zwierząt. « powrót do artykułu
  5. WHO planuje przeprowadzenie szeroko zakrojonych badań, których celem będzie poznanie odpowiedzi na pytanie, jak wiele osób rzeczywiście zaraziło się koronawirusem SARS-CoV-2. W ramach programu SOLIDARITY II w kilku krajach świata zostaną przeprowadzone wśród obywateli testy na obecność przeciwciał. Poznanie rzeczywistej liczby osób zarażonych, w tym i tych, u których objawy nie wystąpiły w ogóle lub były łagodne, pozwoli określić, jak bardzo rozpowszechniony jest wirus oraz jaka jest rzeczywista śmiertelność w poszczególnych grupach wiekowych. Pozwoli też na określenie zakresu i długości trwania kwarantanny. Dotychczas na świecie zdiagnozowano niemal 1.300.000 osób zarażonych. Jednak ze względu na niedostatki testów oraz istnienie nosicieli bezobjawowych czy osób, u których objawy były tak łagodne, że nie zgłosiły się do lekarza, od początku jest jasnym, iż rzeczywista liczba osób zarażonych jest wyższa. Testy na obecność przeciwciał pozwolą stwierdzić, czy dana osoba była w przeszłości zarażona SARS-CoV-2. Odkrycie przeciwciał u takiej osoby to jednocześnie wskazówka, że może być ona w przyszłości odporna na powtórne zarażenie. Przy okazji możliwe będzie też określenie, jak długo przeciwciała pozostają w organizmie, zatem na jak długo nabywamy odporności. Firmy i laboratoria na całym świecie pracują nad testami na przeciwciała COVID-19. Istnieją precyzyjne metody pomiaru poziomu przeciwciał, jednak komercyjne testy nie są jeszcze szeroko dostępne, a wiarygodność tych już stworzonych wciąż podlega weryfikacji. SOLIDARITY II to ostatnia część trzyetapowego projektu, którego celem jest jak najszybsze zebranie jak największej liczby informacji o przeciwciałach. W ramach pierwszego etapu WHO współpracuje z badaczami w krajach o największej liczbie zachorowań, by stwierdzić, jak wiele osób ma w organizmach przeciwciała. Ten etap jest absolutnie krytyczny dla naszego zrozumienia epidemiologii COVID-19, mówi Maria Van Kerkhove, która pomaga w koordynacji projektu. W ramach drugiego etapu WHO opublikowało standardowe protokoły, zgodnie z którymi należy przeprowadzać testy, w tym testy na przeciwciała. Poszczególne kraje korzystają bowiem z nieco innych protokołów, więc publikacja tych standardowych pozwoli na ich porównywanie między sobą. Ostatni etap projektu, czyli SOLICARITY II, da dostęp do olbrzymiego zestawu zebranych danych i umożliwi ich analizę, dzięki czemu możliwe będzie narysowanie prawdziwego obrazu epidemii. Nazwa SOLIDARITY II nie jest przypadkowa. To kolejny duży projekt WHO prowadzony w ramach walki z epidemią. Mianem SOLIDARITY określono bowiem prowadzone właśnie testy 4 najbardziej obiecujących leków na COVID-19. WHO rozpoczyna też prace na SOLIDARITY III, czyli projektem przetestowania możliwych leków na grupach szczególnie narażonych na zarażenie, jak np. pracownicy służby zdrowia. Wyniki SOLIDARITY II powinniśmy poznać w najbliższych miesiącach, chociaż sam projekt potrwa rok lub dłużej. Obecnie trwa kilka mniejszych studiów nad przeciwciałami. Jay Bhattacharya z Uniwersytetu Stanforda rozpoczął testy 5000 osób z Kaliforni pod kątem obecności przeciwciał. Testy są w 90% zgodne z protokołem WHO. Z kolei badania nad 1000 mieszkańców regionu Heinsbergu rozpoczęli naukowcy z Uniwersytetu w Bonn. Tego typu mniejsze testy dostarczą wielu istotnych informacji. Pozwolą na przykład stwierdzić, czy wykrywamy tak niewiele przypadków zarażenia dzieci i młodzieży dlatego, że przechodzą one chorobę łagodnie, czy też dlatego, że są bardziej odporne na zarażenie. Takie informacje zaś będą przydatne w określeniu możliwości rozprzestrzeniania się wirusa w szkołach czy przedszkolach. Sam fakt, że takie badania są prowadzone już 3 miesiące od zidentyfikowania choroby, jest czymś niezwykłych. Potrzebujemy wszelkich informacji jakie zdobędziemy. Jednak będziemy musieli podchodzić do nich z ostrożnością, gdyż będą to tylko wstępne wyniki, dodaje Van Kerkhove. « powrót do artykułu
  6. U kobiety zakażonej koronawirusem SARS-CoV-2 zdiagnozowano ostrą encefalopatię martwiczą mózgu. To pierwszy znany przypadek jednoczesnego występowania tych schorzeń. Nie można więc wykluczyć że COVID-19 jest kolejną infekcją wirusową, która może dawać tego typu powikłanie. W piśmie Radiology opisano przypadek 58-letniej pracownicy linii lotniczych, która po 3 dniach kaszlu, gorączki i zmian w zachowaniu zgłosiła się do lekarza. Wstępne testy wykluczyły grypę, a kolejne potwierdziły infekcję SARS-CoV-2. W związku ze zmianami w zachowaniu pacjentkę poddano badaniom płynu mózgowo-rdzeniowego. Nie wykryto w nim żadnych bakterii. Badania wykluczyły też infekcję wirusami opryszczki HSV1 i HSV2, wirusem ospy wietrznej i półpaśca oraz wirusem Zachodniego Nilu. Nie można było wykonać testu na obecność SARS-CoV-2 w płynie mózgowo-rdzeniowym. Jak wyjaśnił KopalniWiedzy doktor nauk medycznych Cyprian Olchowy, opublikowane na łamach Radiology wyniki badań obrazowych wykazały w TK symetryczne obniżenie densyjności w przyśrodkowych częściach obu wzgórz,  przy prawidłowym obrazie w angiografii TK i wenografii TK. W obrazach MR mózgowia uwidoczniono ulegające obwodowemu wzmocnieniu kontrastowemu zmiany krwotoczne w obrębie obu wzgórz, przyśrodkowych części płatów skroniowych oraz obszarach okołowyspowych Pacjentkę leczono immunoglobulinami. Nie podano jej wysokich dawek sterydów, gdyż obawiano się, że mogą one zwiększyć trudności oddechowe spowodowane COVID-19. Na podstawie danych z obrazowania u chorej zdiagnozowano ostrą encefalopatię martwiczą mózgu (ANE). To rzadkie powikłanie po grypie i innych infekcjach wirusowych jest prawdopodobnie powodowane przez burzę cytokin. W jej wyniku dochodzi do uszkodzenia bariery krew-mózg ale bez bezpośredniej inwazji wirusa czy wystąpienia demielinizacji. Dotychczasowe badania przynoszą coraz więcej dowodów na to, że w wyniku infekcji COVID-19 może dochodzić do burzy cytokin. Mimo, że ANE zwykle występuje u dzieci, może też dotyczyć dorosłych. Autorzy obecnych badań uznali zatem, że mamy tutaj do czynienia z pierwszym rozpoznanym przypadkiem ostrej encefalopatii martwiczej mózgu wywołanej infekcją nowym koronawirusem. Co prawda związek nie został w powyższych badaniach jednoznacznie udowodniony, jednak zarówno występowanie burzy cytokin u części chorych jak i opisany wcześniej przypadek 74-latka z objawami COVID-19 i encefalopatii skłonił autorów badań, do wysunięcia postulatu, by w przypadku wystąpienia COVID-19 i zmian w zachowaniu badać chorych pod kątem ANE. « powrót do artykułu
  7. Na półkuli północnej sezon grypowy ma miejsce zimą. Gdy kończy się zima, znacząco spada też liczba chorych na grypę. Jako, że zima właśnie się skończyła, powstaje pytanie, czy oznacza to koniec epidemii COVID-19. Zimowy wzrost zachorowań na grypę jest spowodowany dwoma lub trzema czynnikami. Po pierwsze wirus jest bardziej stabilny gdy jest zimno i sucho, a poziom promieniowania ultrafioletowego jest niski. Po drugie, zimą spędzamy więcej czasu w zamkniętych pomieszczeniach w towarzystwie innych ludzi, wirus więc łatwiej rozprzestrzenia się. Rolę może odgrywać też dodatkowy czynnik – możliwe lekkie osłabienie układu odpornościowego spowodowane łagodnym obniżeniem poziomu witaminy D. Do produkcji witaminy D nasze organizmy potrzebują bowiem światła słonecznego. Teoretycznie te same czynniki powinny spowodować spadek zarażeń koronawirusem SARS-CoV-2 po zakończeniu zimy. Niestety, wciąż nie wiemy, czy tak się stanie, a dostępne dowody nie są jednoznaczne. Jednymi z pierwszych, którzy postanowili przyjrzeć się wpływowi temperatury i wilgotności na COVID-19 byli naukowcy z Uniwersytetu Harvarda. Przeanalizowali oni tempo rozprzestrzeniania się epidemii w dniach 23 stycznia 10 lutego w Chinach, Tajlandii, Singapurze, Japonii, Korei Południowej i na Tajwanie. Stwierdzili, że nie ma znaczącej różnicy pomiędzy zimnymi i suchymi prowincjami Chin, a prowincjami tropikalnymi czy Singapurem. Podsumowując wyniki swoich badań napisali, że wyższa temperatura i wilgotność niekoniecznie doprowadzą do spadku liczby zachorowań. Niedługo później ukazały się wyniki innych badań, tym razem przeprowadzonych w Wuhan. Te były bardziej alarmujące. Ich autorzy donosili, że wirus najlepiej rozprzestrzenia się w temperaturze 19 stopni Celsjusza, przy wilgotności 75% i miesięcznych opadach nie przekraczających 30 milimetrów. Od tamtej pory ukazało się kolejnych kilkanaście badań, z których większość dała przeciwne wyniki. Na przykład autorzy jednych z nich, którzy przyjrzeli się 80 981 przypadkom COVID-19 z całych Chin stwierdzili, że optymalna dla wirusa temperatura wynosi 10 stopni Celsjusza, a wyższe temperatury spowalniają tempo rozprzestrzeniania się choroby. Tutaj nie znaleziono żadnego związku z wilgotnością. Z kolei autorzy innych badań przeanalizowali wszystkie przypadki na całym świecie, jakie potwierdzono do 29 lutego. Zauważyli, że wyższe temperatury są związane z wolniejszym rozprzestrzenianiem się choroby, ale stwierdzili, iż mają zbyt mało danych, by wyciągać wnioski. Biolog Francois Balloux z University College London mówi, że sezonowość zachorowań jest trudna do przewidzenia i żeby coś o niej powiedzieć potrzebujemy więcej obserwacji i więcej danych. Wielu ekspertów wskazuje jednak na fakt, że epidemia dotknęła również półkuli południowej. COVID-19 rozprzestrzenia się też w Australii (w chwili pisania tekstu jest 5137 zachorowań i 25 zgonów), Brazylii (6931 zachorowań, 244 zgony) czy RPA (1380 zachorowań, 5 zgonów). Biorąc to pod uwagę możemy stwierdzić, że wysoka temperatura nie będzie w znaczącym stopniu chroniła przed wirusem, mówi Jimmy Whitworth z London School of Hygiene and Tropical Medicine. Dodaje jednak, że to nowy nieznany wirus, więc wielu rzeczy nie wiemy. Wirolog Michael Skinner z Imperial College London stwierdza zaś, że COVID-19 prawdopodobnie stanie się chorobą sezonową i będzie zarażał zgodnie z wzorcami, jakie widzimy w przypadku innych koronawirusów. Przypomnijmy, że już pod koniec lutego podobną opinię wyrażał epidemiolog z Uniwersytetu Harvarda, profesor Marc Lipsitch. Tak czy inaczej WHO na swojej witrynie zauważa, że do transmisji koronawirusa SARS-CoV-2 dochodzi na całym świecie, także na obszarach gorących o wysokiej wilgotności. « powrót do artykułu
  8. Niektórzy naukowcy proponują, by w ramach prac nad szczepionką na koronawirusa SARS-CoV-2... zarazić zdrowych ochotników. Takie działanie mogłoby przyspieszyć prace nad testowaniem i dopuszczeniem szczepionki. Zwykle bowiem ostatecznym testem skuteczności szczepionki jest III faza badań klinicznych. Wówczas podaje się placebo lub nową szczepionkę tysiącom lub dziesiątkom tysięcy osób i przez długi czas sprawdza, czy osoby te zarażą się podczas codziennego życia. Jednak w czasie epidemii nie ma czasu na tak długotrwałe badania. Dlatego też pojawiła się propozycja, by nową szczepionkę podać około 100 osobom, a następnie wystawić je na działanie wirusa i sprawdzić, czy unikną zachorowania. Jeden z autorów propozycji, Nir Eyal, dyrektor Center for Population-Level Bioethics na Rutgers University, wyjaśnia, w jaki sposób można takie badania przeprowadzić bezpiecznie i w sposób etyczny. Zwraca on uwagę, że gdyby badania prowadzono w sposób standardowy, należałoby dużej grupie ludzi podać placebo lub szczepionkę i obserwować, czy w obu grupach wystąpiła różnica w zapadalności na COVID-19. Jednak w czasie epidemii wiele osób postępuje bardziej ostrożnie niż zwykle, ograniczają kontakty towarzyskie, więc uzyskanie miarodajnych wyników badań mogłoby potrwać bardzo długo. Jeśli zaś celowo wystawimy uczestników badania na kontakt z wirusem, to nie tylko będziemy mogli przeprowadzić badania na mniejszej grupie osób, ale i wyniki uzyskamy szybciej. Eyal wspomina, że badania z celowym wystawianiem ludzi na działanie patogenu przeprowadzane są dość często. Robi się tak w przypadku mniej śmiercionośnych chorób, jak grypa, tyfus, cholera czy malaria. Gdyby tym razem zdecydowano się na przeprowadzenie takiego eksperymentu, najpierw trzeba się upewnić – podczas wcześniejszych badań – że szczepionka jest bezpieczna. Następnie należy zebrać grupę ochotników, ludzi młodych i w dość dobrym stanie zdrowia i upewnić się, że nie są zarażeni koronawirusem. Następnie trzeba im podać albo placebo, albo szczepionkę o odczekać przez jakiś czas, by układ odpornościowy zdążył zareagować. Następnie badanych wystawia się na działanie patogenu i obserwuje różnice w obu grupach. Jako, że ludzie ci są bardzo ściśle nadzorowani, można wychwycić infekcję na bardzo wczesnym etapie. Oczywiście rodzi się pytanie o bezpieczeństwo badanych. Eyal mówi, że ryzyko można znacznie ograniczyć wybierając ludzi dość młodych, powiedzmy w wieku 20–45 lat, i zdrowych. Trzeba też wykluczyć ludzi, którzy już wcześniej mogli zetknąć się z wirusem. To może być trudne, ale jest wykonalne. Dodatkowo nadzór nad badanymi powinien być prowadzony co najmniej raz dziennie. To może być o tyle kłopotliwe, że dla badanej grupy trzeba by przeznaczyć nieproporcjonalnie duże środki z i tak już pracującej na krawędzi wydolności służby zdrowia. Jednak, jak zauważa naukowiec, celowe wystawienie na działanie wirusa może być dla uczestników eksperymentu bezpieczniejsze niż przypadkowe zarażenie się i oczekiwanie na standardową opiekę. « powrót do artykułu
  9. Osoby, które zachorowały na COVID-19 mogą zarażać nawet przez 8 dni po ustąpieniu objawów choroby. Takie wnioski płyną z badań opublikowanych przez chińskich lekarzy na łamach American Journal of Respiratory and Critical Care Medicine. Dowiadujemy się z nich, że 8 z 16 leczonych pacjentów rozprzestrzeniało wirusa nawet wówczas, gdy wydawało się, że są zdrowi. Chińczycy szczegółowo opisali 16 pacjentów, którzy pomiędzy 28 stycznia a 9 lutego zostali zwolnieni z Głównego Szpitala Wojskowego w Pekinie. Wszyscy pacjenci byli zarażeni koronawirusem SARS-CoV-2 i rozwinęła się u nich COVID-19 o średnio poważnym przebiegu. Choroba została potwierdzona zarówno testami PCR jak i za pomocą obrazowania płuc. Pacjentów leczono w różny sposób. Tylko jeden z nich wymagał w pewnym momencie sztucznej wentylacji. Każdy z pacjentów został zwolniony do domu po tym, jak dwa testy PCR, wykonane dzień po dniu, wykazały brak wirusa. W trakcie leczenia zbierano szczegółowe dane na temat stanu zdrowia pacjentów. Dzięki temu wiemy, że mediana występowania objawów wynosiła 8 dni. Jednak, co najważniejsze, okazało się, że u połowy pacjentów wirus był obecny nawet po ustąpieniu objawów choroby. Takie osoby mogły zarażać innych przez od 1 do nawet 8 dni od zniknięcia objawów (mediana 2,5 dnia). Chińczycy zauważają, że niektórzy z pacjentów mieli choroby współistniejące, takie jak cukrzyca i gruźlica, ale przebieg ich choroby nie różnił się od reszty. Chorzy byli w wieku od 3 do 68 lat, a mediana ich wieku wynosiła 35,5 roku. Ja czytamy w opublikowanym artykule, obecna pandemia COVID-19 jest trzecią i najbardziej śmiertelną epidemią koronawirusową w XXI wieku. Liczba zarażonych i zmarłych w krótkim czasie przekroczyła liczbę ofiar MERS i SARS łącznie. Chociaż w przypadku COVID-19 śmiertelność wydaje się niższa i głównie dotyczy ona starszych osób ze współistniejącymi chorobami, to obecna choroba jest bardziej zaraźliwa. Jej zdolność do rozprzestrzeniania się może wynikać z faktu, że rozsiewają ją też pacjenci bezobjawowi. Pojawiają się doniesienia o osobach, które pozornie wyzdrowiały, ale nadal zarażały innych. Dlatego też postanowiliśmy sprawdzić, jak długo pacjent, u którego objawy kliniczne ustąpiły, może rozsiewać wirusa. Autorzy najnowszych badań przypominają, że uzyskane przez nich wyniki są podobne do wyników innych badań, w których opisano pacjentów, z których wszyscy przeżyli. Z kolei w jeszcze innych badaniach, gdzie odsetek zgonów pacjentów wyniósł powyżej 40%, osoby po ustąpieniu objawów klinicznych mogły zarażać jeszcze przez 20 dni. Z powyższych badań jasno wynika, że osoby, które trafiły do szpitala z powodu COVID-19, mogą być z niego wypuszczone dopiero po dwukrotnym negatywnym wyniku testu PCR. Z kolei osoby, które infekcję przechodzą łagodnie i pozostają w domach, muszą pozostawać w izolacji jeszcze przez jakiś czas po ustąpieniu objawów. Mogą bowiem jeszcze przez wiele dni zarażać innych. « powrót do artykułu
  10. WHO rozpoczęło ogólnoświatowe testy kliniczne czterech obiecujących terapii przeciwko koronawirusowi. W ramach gigantycznego programu testów o nazwie SOLIDARITY prowadzone będą skoordynowane ogólnoświatowe badania, w których wezmą udział tysiące pacjentów z dziesiątków krajów. Testowane będą Remdesivir, połączenie chlorochiny z hydroksychlorochiną, Kaletra (ritonavir + lopinavir) oraz połączenie ritonaviru i lopinaviru z interferonem beta. Dotychczas specjaliści na całym świecie zasugerowali kilkadziesiąt leków i substancji, które mogą pomóc w walce z COVID-19. WHO postanowiło skupić się na tych najbardziej obiecujących. Leki zdolne do spowolnienia działania lub zabicia koronawirusa SARS-CoV-2 mogą uratować życie wielu osób, ochronić pracowników służby zdrowia czy skrócić czas pobytu na oddziałach intensywnej terapii. Dołączenie chorego do programu SOLIDARITY zostało maksymalnie ułatwione. Lekarz wpisuje dane takiego pacjenta do bazy danej WHO, powinien umieścić tam informacje o historii jego chorób. Oczywiście wymagana jest też zgoda pacjenta, którą należy przesłać do WHO. Po zapisaniu pacjenta lekarz informuje też system WHO o tym, które z leków są dostępne w jego szpitalu. System losowo przypisze danego pacjenta do konkretnej dostępnej terapii lub do standardowej terapii stosowanej dotychczas w szpitalu. Badania nie są prowadzone wedle złotego standardu podwójnej ślepej próby, więc u pacjenta – który wie jakie leki otrzymuje – może pojawić się efekt placebo. Jednak WHO mówi, że trzeba było poświęcić standardy naukowe na rzecz tempa przeprowadzenia badań. Lista leków testowanych w ramach SOLIDARITY została opracowana przez panel ekspertów, którzy od stycznia badają doniesienia na temat potencjalnych terapii. Wybrali one leki, które dają największą nadzieję, że będą działały, są najbardziej bezpieczne i są łatwo dostępne. Remdesivir firmy Gilead Science To lek opracowany w odpowiedzi na epidemię Eboli z 2014 roku. Nie sprawdził się przeciwko Eboli, jednak ma szerokie działanie przeciwko wirusom RNA. Wiadomo, że skutecznie działa przeciwko koronawirusom SARS-CoV i MERS-CoV. Jako, że najnowszy koronawirus jest podobny do SARS, niewykluczone, że remdesivir również będzie skutecznie go zwalczał. Problem jednak w tym, że dotychczas nie wiemy, jak lek działa. To stwarza pewne zagrożenie. Remdesivir to analog adenozyny, który włącza się do tworzących się wirusowych łańcuchów RNA i zmniejsza wytwarzanie wirusowego RNA. Pierwszy pacjent zdiagnozowany w USA z COVID-19 otrzymał Remdesivir gdy jego stan się pogorszył. Następnego dnia poczuł się lepiej. Remdesivir podano też pacjentowi w Kaliforni, o którego życie obawiali się lekarze. Również on wyzdrowiał. Wiadomo też, że lek ten podawano Amerykanom z Diamond Princess. Co prawda te wszystkie pojedyncze przypadki nie dowodzą jeszcze, że lek jest skuteczny i bezpieczny, jednak zdaniem doktora Jian Shibo z Uniwersytetu Fudan w Szanghaju, Remdesivir ma największy potencjał kliniczny. Jego zdaniem, szczególnie interesujące jest to, że nawet duże dawki Remdesiviru prawdopodobnie nie powodują skutków ubocznych. Chlorochina i hydroksychlorochina Początkowo panel WHO nie chciał ich włączać do SOLIDARITY, jednak 13 marca specjaliści zmienili zdanie. W wielu krajach pojawiło się bowiem rosnące zainteresowanie tymi środkami. Dostępnych jest niewiele danych na temat tej kombinacji leków. Wiadomo, że leki zwiększają kwasowość endosomów. Niektóre wirusy używają ich do zainfekowania komórek gospodarza. Jednak SARS-CoV-2 działa w inny sposób. Dotychczasowe badania laboratoryjne nad chlorochinami wykazały, że może ona działać na SARS-CoV-2. Jednak działa w dużych dawkach, co może powodować poważne skutki uboczne. Chlorochiny nie sprawdziły się też w walce z dengą i chikungunyą, a u zarażonych chikungunyą naczelnych, którym podano chlorochiny, doszło do pogorszenia. Z kolei Francuzi, którzy podali hydroksycholorichę 20 pacjentom donieśli, że lek znacząco zmniejszył ilość wirusów w wymazach. Badania nie były jednak przeprowadzone w zgodzie z najwyższymi standardami. Amerykańskie Stowarzyszenie Medycyny Ratunkowej ostrzega, że podawanie chlorochiny lub hydroksychlorochiny ciężko chorym ludziom jest ryzykowne. Specjalistów szczególnie martwi hydroksychlorochina. Środek ma wiele skutków ubocznych i w rzadkich przypadkach może uszkadzać serce. Jeśli jednak by się okazało, że wspomniana kombinacja leków działa na COVID-19, leków tych może zabraknąć dotychczas je przyjmującym osobom cierpiącym na malarię czy reumatoidalne zapalenie stawów. Kaletra (Aluvia) firmy AbbVie Substancje czynne to lopinawir i ritonawir. Ten inhibitor proteazy HIV-1 jest używany, w połączeniu z innymi lekami przeciwretrowirusowymi, do leczenie zakażeń HIV-1 u dorosłych i dzieci powyżej 14. roku życia. Przed dwoma tygodniami AbbVie poinfomowałą, że w porozumieniu z odpowiednimi agendami w USA i Europie rozpoczyna testy Kaletry pod kątem leczenia COVID-19. Z kolei przed tygodniem naukowcy z australijskiego University of Queensland poinformowali, że chcą rozpocząć testy kliniczne Kaletry i Chlorochiny, gdyż pomogły one w leczniu chorych z COVID-19. Już pod koniec stycznia AbbVie przekazała Chinom olbrzymie ilości Kaletry. Początkowe testy nie napawały optymizmem. Podanie Kaletry nie poprawiło stanu pacjentów w porównaniu z grupą kontrolną. Jednak później Chińcycy przyznali, że podano je pacjentom w bardzo złym stanie (ponad 20% z nich zmarło), więc być może na leczenie było już zbyt późno. Ponadto Kaletrę podawano wraz z innymi lekami. Sama Kaletra jest bezpieczna, jednak może wchodzić w interakcje z lekami standardowo podawanymi ciężko chorym pacjentom. Dlatego też konieczne są dokładniejsze badania. Ritonavir + lopinavir + interferon beta To połączenie opisanych powyżej substancji z interferonem beta, molekułą zaangażowaną w proces zapalny. Testy na marmozetach chorych na koronawirus MERS dały dobre wyniki. Obecnie w Arabii Saudyjskiej prowadzone są pierwsze w historii randomizowane badania nad wykorzystaniem takiego połączenia w leczeniu MERS. Suzanne Herold, specjalistka chorób płuc z Uniwersytetu w Giesen ostrzega, że podawanie interferonu beta osobom z ciężką postacią COVID-19 może być ryzykowne. Jeśli zostanie on podany w późnym stadium choroby, może z łatwością doprowadzić do większych uszkodzeń tkanek płuc, mówi uczona. Wyniki SOLIDARITY będą na bieżąco analizowane i w razie potrzeby WHO będzie zmieniało zalecenia dotyczące sposobu prowadzenia testów. « powrót do artykułu
  11. Cyberprzestępcy postanowili wykorzystać pandemię koronawirusa do własnych celów. Wiele firm zajmujących się cyberbezpieczeństwem donosi o rosnącej liczbie ataków, przede wszystkim phishingowych. Szczególnie uaktywnili się przestępcy w Chinach, Rosji i Korei Północnej. Hakerzy rozsyłają informacje dotyczące koronawirusa, licząc na to, że ofiary klikną na podany link, gdzie dojdzie do ataku na ich komputery. Główne cele ataków znajdują się w USA, Europie i Iranie. Rozsyłane przez przestępców informacje to rzekome komunikaty od wiarygodnych organizacji, takich jak Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) czy amerykańskie Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC). Eksperci mówią, że przestępcy przygotowali całe kampanie i prowadzą je za pośrednictwem portali społecznościowych oraz poczty elektronicznej. Próbują atakować nie tylko komputery użytkowników indywidualnych, ale również maszyny należące do firm. Zauważono próby zachęcania firm do przelania pieniędzy na walkę z epidemią czy przekonania ich do zmiany banku. Przestępcy próbują też ukraść dane do logowania na pocztę elektroniczną, serwisy społecznościowe czy przejąć kontrolę nad komputerami użytkowników. Rozsyłane są rzekome komunikaty o wirusie i epidemii czy informacje o zwrocie nadpłaconego podatku oraz różnych nadzwyczajnych działaniach podjętych w związku z pandemią. « powrót do artykułu
  12. Władze Czarnogóry podjęły niezwykle radykalne działania na rzecz walki z epidemią koronawirusa SARS-CoV-2. Rząd... publikuje listę osób, które zostały poddane kwarantannie. Na liście znajdują się nazwiska i adresy tych, którzy powinni pozostawać w domach oraz informacja o terminie zakończenia kwarantanny. Lista pogrupowana jest ze względu na miejsce zamieszkania, zatem każdy może sprawdzić, czy jego sąsiad nie łamie zasad kwarantanny. Dotychczas w Czarnogórze zarejestrowano 91 zachorowań i 1 ofiarę śmiertelną COVID-19. Tymczasem na liście osób poddanych kwarantannie znajduje się 6000 nazwisk. To osoby, które wróciły z zagranicy. Jako, że Czarnogóra liczy nieco ponad 600 000 obywateli, lista zawiera dane dotyczące 1% populacji. Władze Czarnogóry uznały, że kraj musi wybierać pomiędzy zdrowiem obywateli, a ochroną ich danych osobowych. Uznaliśmy, że prawo do zdrowia i życia stoi wyżej niż prawo do bezwarunkowej ochrony danych osobowych. To nie czas na prawne przepychanki, ale na ratowanie życia, powiedział premier Czarnogóry Dusko Markovic. Informacje o osobach objętych kwarantanną publikuje agencja odpowiedzialna za walkę z epidemią. Decyzję podjęto po wyrażeniu zgody przez Czarnogórską Agencję Ochrony Danych. Jednak organizacje społeczne mają wątpliwości co do tej metody. Nie ma podstaw prawnych do publicznego przetwarzania danych dotyczących zdrowia obywateli. Dane takie są chronione osobnymi przepisami, które są bardziej rygorystyczne od innych, mówią przedstawiciele organizacji SHARE Foundation, która działa na rzecz wolności w internecie. Również cel takiego rozwiązania jest kontrowersyjny. Z wypowiedzi polityków wnioskujemy, że chodzi tutaj o publiczne zawstydzanie ludzi, którzy łamią warunki kwarantanny, dodają. Pojawiają się też głosy, że władze złamały konstytucję. Podobne rozwiązania przyjęła początkowo sąsiednia Bośnia i Hercegowina [PDF]. Tam publikowanych jest więcej danych, m.in. rok urodzenia. Ujawniano też telefony osób poddanych kwarantannie, ale później z tego zrezygnowano. W końcu władze Bośni stwierdziły, że będą ujawniać tylko dane osób przyłapanych na łamaniu kwarantanny. Uważamy, że nie jest nielegalnym publikowanie minimalnej ilości danych ludzi, którzy łamią prawo, oświadczyła bośniacka Agencja Ochrony Danych osobowych. Oni naruszają prawa tych, którzy chronią siebie i ratują życie. Interes publiczny jest tutaj ważniejszy, niż prawo do ochrony danych osobowych. « powrót do artykułu
  13. Gdyby nie podjęto żadnych działań koronawirus SARS-CoV-2 jeszcze w bieżącym roku zabiłby 40 milionów ludzi. Jednak nawet w najbardziej optymistycznym scenariuszu pandemia może zabić około 2 milionów ludzi. Takie wnioski płyną z analiz przeprowadzonych na Imperial College London. Specjaliści z tej prestiżowej uczelni przeanalizowali rozwój pandemii biorąc pod uwagę różne scenariusze podjętych działań. Jeden ze scenariuszy zakładał, że nie zostaną podjęte żadne szczególnie działania. W takim wypadku do końca bieżącego roku wirus zaraziłby wszystkich ludzi, a liczba zgonów sięgnęłaby 40 milionów. Drugi z przyjętych scenariuszy to utrzymanie dystansu pomiędzy ludźmi i zmniejszenie liczby kontaktów społecznych o 40%, a w grupie osób starszych o 60%. W takim przypadku, jak wynika z modeli, liczba chorych i zgonów zostałaby zmniejszona o połowę. Nawet to doprowadziłoby do szybkiego przeciążenia systemów opieki zdrowotnej we wszystkich krajach na świecie. Doktor Patrick Walker, autor raportu, stwierdził: Naszym zdaniem w najbliższych tygodniach i miesiącach będziemy mieli do czynienia ze stanem bezprecedensowej ostrej gotowości systemów opieki zdrowotnej. Z naszych analiz wynika, że wszystkie kraje na świecie mają wybór pomiędzy intensywnymi i kosztownymi działaniami na rzecz ograniczenia zachorowań, albo ryzykują szybkim załamaniem systemów opieki zdrowotnej. Nasze badania sugerują, ze jeśli teraz podejmiemy szybką wspólną akcję, to w przyszłym roku uratujemy miliony ludzi od śmierci. Z badań Brytyjczyków wynika, że do stłumienia epidemii konieczne są szybkie zdecydowane działania takie jak szeroko zakrojone testy, kwarantanna osób zarażonych oraz radykalne zmniejszenie kontaktów społecznych. Olbrzymie znaczenie ma tempo zastosowania takich zasad. Jeśli wszystkie kraje przyjęłyby taką strategię w momencie gdy średnia liczba zgonów sięga u nich 2 osób na 1 milion populacji, to w bieżącym roku udałoby się uniknąć 38,7 miliona zgonów. Jeśli zaś rozwiązania takie zostaną przyjęte później, na poziomie 16 zgonów/1 milion mieszkańców, to uda się uniknąć 30,7 miliona zgonów, zatem na całym świecie umrze o 8 milionów osób więcej. Obecnie średnia zgonów na COVID-19 wynosi dla całego świata 3,1 osoby/1 mln. Największy odsetek zgonów jest we Włoszech i wynosi tam 136/1 mln., w Hiszpanii jest to 93/1 mln., w USA 4/1 mln., w Niemczech 3/1 mln., a w Polsce 0,4/1 mln. Wyraźnie też widać, że epidemia nabiera na świecie rozpędu. W ostatnią niedzielę, 22 marca, na całym świecie zanotowano 32 453 nowych przypadki zachorowań i 1628 zgonów, wczoraj było to już 58 017 nowych przypadków zachorowań i 2681 zgonów. Wszystkie kraje muszą podjąć szybkie, zdecydowane i wspólne działania, mówi współautorka badań, profesor Azra Ghani. Szybkie wczesne działania może zmniejszyć liczbę zgonów nawet o 95% i ocalić 38,7 miliona osób. Jednocześnie trzeba zwrócić uwagę na szerszy wpływ takich działań, by upewnić się, że najsłabsi są chronieni przed zdrowotnymi, społecznymi i ekonomicznymi skutkami wprowadzonych obostrzeń, dodaje. To pokazuje, że pandemia będzie olbrzymim wyzwaniem dla krajów o niskich i średnich dochodach. Większość scenariuszy wykazała bowiem, że COVID-19 najprawdopodobniej przeciąży ich systemy zdrowotne, a koszty społeczne i ekonomiczne walki z pandemią będą bardzo wysokie. Nasze badania dostarczają kolejnych dowodów, że COVID-19 stanowi poważne zagrożenie dla publicznych systemów opieki zdrowotnej. Kraje muszą działać wspólnie. Dzielenie się zasobami, doświadczeniem i wiedzą to krytyczne elementy, które pozwolą nam uniknąć katastrofy na globalną skalę, stwierdza profesor Neil Ferguson. Naukowcy podkreślają, że ich modele nie są przewidywaniami tego, co się wydarzy, ale służą do ilustracji rozmiaru problemów, z jakimi będziemy się mierzyli i działań, jakie należy podjąć. Z raportu dowiadujemy się na przykład, że bez podjęcia jakichkolwiek działań do końca bieżącego roku w Europie i Azji Środkowej zaraziłoby się 801 770 000 osób, a zmarłoby 7 276 000. W scenariuszu, w którym udałoby się pandemię powstrzymać na poziomie 0,2 zgonów na 100 000 populacji na tydzień we wspomnianym regionie zarazi się 61 578 000 osób, a umrze 297 000 ludzi. W drugim ze scenariuszy, gdy pandemia zostaje opanowana na poziomie 1,6 zgonów na 100 000 ludzi na tydzień zarazi się 257 706 000, a umrze 1 397 000. Jeśli zaś na całym świecie nie zostałyby podjęte żadne działania, to zarażeniu ulegnie 7 013 734 000 osób i będzie 40 624 000 zgonów. Przy opanowaniu pandemii na poziomie 0,2 zgonów na 100 000 osób na tydzień będziemy mieli na całym świecie 469 523 000 zarażonych i 1 858 000 zmarłych. Natomiast przy poziomie 1,6 zgonów na 100 000 osób na tydzień na całym świecie będzie 2 403 843 000 zarażonych i 10 452 000 zmarłych. Obecnie naukowcy z Imperial College London wysyłają do wszystkich krajów wyliczenia dotyczące każdego z tych krajów. Z raportem pt. The Global Impact  of  COVID-19and  Strategies  for  Mitigation  and Suppression [PDF] można zapoznać się na stronach uczelni. « powrót do artykułu
  14. Prof. Bartosz Grzybowski z zespołem pokazał światu, jak z tanich związków, unikając istniejących patentów, wyprodukować lek HCQ stosowany w leczeniu COVID-19. Użył w tym swojego programu Chematica, który jest w stanie wskazać wygodną drogę syntezy dowolnego związku chemicznego. W lutym i marcu br. pojawiły się pierwsze doniesienia naukowe, że w leczeniu COVID-19 - choroby wywoływanej przez koronawirusa SARS-CoV-2 - pomagać mogą związki chlorochina i hydroksychlorochina (HCQ). To substancje znane od wielu dekad i stosowane w leczeniu malarii, jak również niektórych chorób autoimmunologicznych. Szczególne nadzieje budzi HCQ, który - jak wynika z badań - jest dla pacjentów mniej szkodliwy. Ostatnio jednak na całym świecie lek ten zaczął znikać z aptek. A producenci leku - nieprzygotowani przecież na pandemię - mogą mieć duży problem, aby nadążyć z jego produkcją. Na szczęście patent dotyczący HCQ wygasł już kilkadziesiąt lat temu, więc - przynajmniej w teorii - produkować może go każdy zainteresowany. Problemem jest jednak to, że aby wytworzyć ten związek, trzeba przeprowadzić szereg innych reakcji chemicznych, zaczynając od prostszych substancji, których już też zaczyna brakować ze względu na wzmożony popyt. A do tego wiele firm z różnych krajów całkiem niedawno opatentowało ścieżki syntezy takich półproduktów docelowego leku - zwrócił uwagę w rozmowie z PAP prof. Bartosz Grzybowski (Instytut Chemii Organicznej PAN oraz Uniwersytet UNIST w Korei Płd.). To zaś oznacza, że na przeprowadzanie tych reakcji trzeba mieć licencję. W tej sytuacji profesor i jego zespół badawczy postanowili pokazać światu, jak legalnie zsyntetyzować HCQ z tanich składników, omijając przy tym opatentowane reakcje chemiczne. Naukowcy przedstawili kilkanaście różnych dróg syntezy tego związku przy użyciu tanich substratów i nieopatentowanych rozwiązań syntetycznych. Publikacja trafiła dopiero do recenzji naukowej, ale badacze udostępnili już za darmo wyniki swojej pracy. Dzięki temu może z nich skorzystać do walki z pandemią każdy zainteresowany na świecie. Publikacja ta sprawi, że nie będzie się też dało już opatentować kolejnych reakcji chemicznych prowadzących do produkcji HCQ. Aby wskazać nowe ścieżki produkcji leku, naukowcy z IChO PAN użyli opracowanego przez siebie programu Chematica. To potężny, rozwijany od ponad 20 lat (najpierw przez prof. Grzybowskiego w USA, a potem już częściowo w Polsce) program oparty o tzw. sztuczną inteligencję. Gromadzi on i uczy się setek tysięcy typów reakcji chemicznych i ich dopuszczalnych powiązań, tworząc całe ścieżki reakcji. Poza tym połączony jest z bazami patentów i katalogami firm produkujących związki chemiczne. Ten program zna nie tylko całą chemię, ale i całą ekonomię dookoła chemii - wyjaśnił prof. Grzybowski. Opowiedział, że algorytmy sztucznej inteligencji przeszukują miliardy kombinacji reakcji chemicznych i znajdują ścieżki o optymalnych właściwościach. W ten sposób można np. dać komputerowi zadanie, aby wyszukał drogę syntezy konkretnego związku z bardzo tanich, czy łatwo dostępnych substratów. I omijał przy tym reakcje, na których przeprowadzanie trzeba mieć licencję. Poszukiwania zaczęliśmy w sobotę, a już we wtorek wysłaliśmy publikację do recenzji - podsumowała tempo prac dr Sara Szymkuć, jedna z liderek prac nad programem Chematica. Kilka lat temu w ramach projektu DARPA – czyli agencji innowacji U.S Army, która od wielu lat finansuje badania nad programem Chematica – wzięliśmy na warsztat kilka leków wartych miliardy dolarów i pokazaliśmy, że dzięki Chematice możemy obchodzić ścieżki patentowe używane w ich produkcji i znajdować nowe rozwiązania. Skuteczność tych rozwiązań zresztą potwierdziliśmy w laboratorium. Firmy uświadomiły sobie wtedy, jak ważne jest to narzędzie. I teraz program jest używany w największych przedsiębiorstwach farmaceutycznych na świecie - poinformował prof. Grzybowski. Wyjaśnił, że kilka lat temu prawa do programu nabyło amerykańsko-niemieckie konsorcjum Sigma-Aldrich-Merck, które zapewnia Chematice globalny marketing i całą otoczkę biznesową. Badacz nadal jednak kieruje rozwojem tej technologii, m.in. w ramach projektu finansowanego przez DARPA. To właśnie na prośbę tej amerykańskiej agencji polski zespół wskazał, jak wyprodukować związek przydatny w walce z COVID-19. Ewa Gajewska, inna z kluczowych postaci w rozwoju programu zaznaczyła jednak, że to nie koniec. “Jeżeli okaże się, że w leczeniu COVID-19 skuteczniejszy jest jakiś inny lek dostępny już na rynku - sytuacja, jaka teraz miała miejsce się powtórzy. W kilka dni produkt zniknie z aptek i nikt nie nadąży z jego wytwarzaniem, bo nikt się nie liczył, że będą tego potrzebne tony” - ostrzegła. Zaznaczyła, że wtedy również będzie można korzystać z możliwości programów do planowania syntezy związków chemicznych, aby ominąć problem. Zdaniem prof. Grzybowskiego warto, aby państwa miały przygotowane - na wypadek kolejnych pandemii czy kryzysów - awaryjne plany produkcji kluczowych leków. Dodał, że do tego przymierzają się już Stany Zjednoczone. My, naukowcy, robimy co możemy, żeby pomóc światu poradzić sobie z pandemią koronawirusa. Pokazujemy naszym państwom, że nauka jest potrzebna. I że musimy mieć swoje własne najnowsze technologie. Szczególnie w Polsce, gdzie wyprzedano właściwie cały hi-tech, możemy być bezbronni. To się musi szybko zmienić, jeśli chcemy się kiedykolwiek liczyć na globalnej arenie technologicznej walki – bo to, niestety, jest też walka o nasze własne interesy. A w przypadku pandemii koronawirusa - o nasze zdrowie - podsumował prof. Grzybowski. « powrót do artykułu
  15. Pandemia COVID-19 może stanowić niebezpieczeństwo dla wielkich małp. Eksperci obawiają się, że koronawirus SARS-CoV-2 może zagrozić istnieniu goryli, szympansów i orangutanów. Zwierzęta mogą zarazić się od turystów, naukowców lub strażników. Specjaliści od dawna ostrzegali, że turyści zbytnio zbliżają się np. do goryli zamieszkujących Nieprzenikniony Las Bwindi czy Park Narodowy Virunga. Mogą je zarazić wieloma chorobami przenoszonymi przez człowieka. Teraz do tych zagrożeń doszedł COVID-19. Pandemia COVID-19 to krytyczna sytuacja dla ludzi, naszego zdrowia i gospodarki. To również zagrożenie dla wielkich małp. One już i tak znajdują się na skraju zagłady, ostrzega Thomas Gillespie z Emory University. Jako, że jesteśmy bardzo podobni genetycznie do wielkich małp, jesteśmy też narażeni na wiele tych samych chorób. Część z nich przechodzimy podobnie. Są jednak takie choroby, które człowiek przechodzi łagodnie, ale dla wielkich małp są one śmiertelne. Dlatego też autorzy listu opublikowanego na łamach Nature, proponują, by tymczasowo zakazać wizyt turystów w rezerwatach i ograniczyć badania terenowe. Zwracają przy tym uwagę, że należy tutaj dobrze rozważyć niezbędne działania, gdyż wraz ze zmniejszeniem liczby turystów czy naukowców może zwiększyć się aktywność kłusowników. Z dotychczasowych badań wiemy, że małpy są podatne na wiele ludzkich chorób układu oddechowego, jak RSV, hMPV, H1N1, H3N2 czy grypa typu B oraz B. Retrospektywne badania wykazały, że wirusy te wielokrotnie wywoływały epidemie wśród małp. Charakteryzowała je wysoka śmiertelność. Z kolei w 2016 roku na Wybrzeżu Kości Słoniowej w Parku Narodowym Tai doszło do epidemii wśród goryli zarażonych ludzkim koronawirusem OC43. Do zarażenia doszło, mimo że od 2008 roku osoby chcące wejść na teren parku są poddawane pięciodniowej kwarantannie. OC43 to jeden z koronawirusów, które stale krążą w ludzkiej populacji. U ludzi wywołuje od zwykle łagodne objawy. Na szczęście tak też było u małp. To zaś oznacza, że SARS-CoV-2 również może doprowadzić do zakażenia wielkich małp. A jest on znacznie groźniejszy od OC43. Doktor Gladys Kalema-Zikusoka, która była pierwszym w Ugandzie weterynarzem pracującym wyłącznie na rzecz dzikich zwierząt, w połowie lat 90. zdała sobie sprawę, że przenoszone przez ludzi choroby dziesiątkują goryle. To jej ciężkiej pracy zawdzięczamy, że goryle górskie wciąż jeszcze istnieją. Co więcej, ich liczebność wzrosła z 700 w roku 2011 do ponad 1000 obecnie. Jeszcze w 206 roku w Nieprzeniknionym Lesie Bwindi, gdzie pracuje Zikusoka i założona przez nią organizacja, żyło 300 goryli górskich. Teraz żyje ich tam 600. Kalema-Zikusoka mówi, że co prawda istnieją przepisy mówiące, na jaką odległość turyści mogą zbliżać się do wielkich małp, ale zasady te są notorycznie łamane. Turyści, chcąc pochwalić się znajomym selfie, przekupują przewodników, a ci pozwalają im na zbytnie zbliżanie się do zwierząt. « powrót do artykułu
  16. Niemcy są jednym z krajów, w których wykryto najwięcej przypadków zarażenia koronawirusem SARS-CoV-2. Jednocześnie liczba zgonów jest tam niezwykle niska. Fenomen ten próbują wyjaśnić zarówno eksperci w Niemczech, jak i w innych krajach na świecie. Do chwili obecnej w Niemczech wykryto 26 220 przypadków zachorowań, jednocześnie zaś poinformowano o zaledwie 111 zgonach (0,42%). Dla porównania w USA mamy 35 070 zachorowań i 458 zgonów (1,30%), we Francji jest 16 481 zachorowań i 674 zgony (4,08%), a w Holandii zanotowano 4204 zachorowań i 179 zgonów (4,25%). Specjaliści mówią jednak, że liczby nie powinny uspokajać Niemców. Tak niski odsetek zmarłych jest prawdopodobnie spowodowany faktem, że epidemia a Niemczech znajduje się dopiero na początkowym etapie rozwoju, a średni wiek chorych jest niższy niż w innych krajach. Inną przyczyną może być fakt, że Niemcy wykonują olbrzymią liczbę testów, co pozwala na wyłapanie zachorowania na wcześniejszym etapie. Jak poinformował Lothar Wieler, prezes Instytutu Roberta Kocha, każdego tygodnia w Niemczech wykonuje się... 160 000 testów. To więcej, niż niektóre kraje europejskie wykonały od początku epidemii. Nawet podawana za przykład Korea Południowa wykonuje około 135 000 testów tygodniowo. To kwestia możliwości. My mamy je bardzo, bardzo duże. Możemy wykonywać 160 000 testów tygodniowo i w razie potrzeby możemy tę liczbę zwiększyć, mówi Wieler. Niemcy zdecydowali, że testy na koronawirusa będą wykonywane też w laboratoriach weterynaryjnych. Dysponują też dużą liczbą zestawów do testowania. Jedną z cech charakterystycznych epidemii w Niemczech jest fakt, że ponad 80% osób, u których wykryto koronawirusa, ma mniej niż 60 lat. Szczególnie na początku epidemii widzieliśmy wiele przypadków zachorowań wśród osób, które wróciły z nart czy podobnych wakacji. To głównie młodzi ludzie, którzy są na tyle sprawni, że mogą oddawać się jeździe na nartach i podobnym aktywnościom. W ich przypadku ryzyko zgonu jest niższe, mówi Matthias Stoll, profesor medycyny z Uniwersytetu w Hamburgu. Jednocześnie profesor Hans-Georg Kräusslich, szef wydziału wirologii w Szpitalu Uniwersyteckim w Heidelbergu ostrzega, że sytuacja prawdopodobnie pogorszy się w najbliższych tygodniach i miesiącach. Wciąż znajdujemy się na dość wczesnym etapie wybuchu epidemii w Niemczech. Zdecydowana większość wykrytych przypadków to osoby, które zaraziły się tydzień lub dwa tygodnie temu. Najprawdopodobniej w przyszłości będziemy mieli większą liczbę poważnych zachorowań i większą liczbę zgonów. Jednak nawet jeśli tak się stanie, to Niemcy są jak żaden inny kraj dobrze przygotowani do epidemii. Już przed epidemią na niemieckich OIOM-ach było 28 000 łóżek, w tym 25 000 wyposażonych w respiratory. W ubiegłym tygodniu niemiecki rząd zamówił 10 000 dodatkowych respiratorów. Władze wielu miast tworzą też tymczasowe szpitale. Chcemy upewnić się, że dla wszystkich poważnie chorych znajdzie się miejsce w szpitalu, mówi profesor Wieler. « powrót do artykułu
  17. Zespół Ivana Seaha Yu Juna ze Szpitala Uniwersytetu Narodowego w Singapurze ustalił, że ryzyko transmisji wirusa SARS-CoV-2 przez łzy wydaje się niskie. O ile naukowcy wiedzą, że koronawirus rozprzestrzenia się drogą kropelkową podczas kichania czy kaszlu, nie ma pewności, czy SARS-CoV-2 przenosi się też za pośrednictwem innych płynów ustrojowych, np. łez. Dywagowano, że drogi łzowe mogą działać jak platforma, za pośrednictwem której wirusy przenoszą się z górnych dróg oddechowych do oka. W takiej sytuacji tkanki i płyny narządu wzroku byłyby potencjalnym źródłem SARS-CoV-2. Wyniki, które opublikowano w piśmie Ophthalmology, wskazują, że jest mało prawdopodobne, by zakażeni pacjenci wydzielali wirusa w łzach. W ramach studium akademicy pobierali próbki łez od 17 pacjentów z COVID-19; w sumie między 3. a 20. dniem od wystąpienia objawów pozyskano 64 próbki. Ani hodowle wirusowe, ani reakcja łańcuchowa polimerazy z odwrotną transkrypcją (RT-PCR) nie wykazały obecności wirusa. Próbki łez były pobierane przez doświadczonego oftalmologa za pomocą testu Schirmera. Próbki z obojga oczu pobierano i analizowano oddzielnie. Spośród 64 próbek 12 pobrano w 1. tygodniu od wystąpienia objawów, 28 w 2. tygodniu, a 24 w 3. tygodniu. Akademicy podkreślają, że zgodnie z ich wiedzą, było to pierwsze badanie, w ramach którego porównywano wydzielanie wirusa we łzach z wynikami wymazów z nosogardzieli (NP) w przebiegu COVID-19. Naukowcy wyjaśniają, że ładunek wirusa w wymazach z nosa i gardła pozostaje podwyższony przez okres ok. 2 tygodni od początku objawów COVID-19, dlatego w ich badaniu punkty czasowe pobierania próbek łez obejmują te 2 tygodnie aktywnej infekcji. Okazało się, że o ile wszystkie wyniki próbek łez były negatywne, o tyle wyniki NP pozostawały pozytywne. Pacjenci z objawami zakażenia górnych dróg oddechowych (14) nie wykazywali wydzielania wirusa we łzach, co sugeruje, że hipoteza dot. dróg łzowych jako szlaku transmisji wirusa może nie być prawdziwa. W trakcie choroby tylko u jednego pacjenta wystąpiły objawy okulistyczne; tu także nie stwierdzono jednak obecności SARS-CoV-2 w próbkach łez. Uczeni dodają, że jednym z ograniczeń ich studium jest to, że próbki były analizowane w 2 różnych laboratoriach. Ponieważ NP były wykorzystywane do monitorowania postępów COVID-19, analizowano je w klinicznym laboratorium diagnostycznym, zaś próbki łez analizowano w laboratorium badawczym. Próbki łez inokulowano na linię tkankową Vero E6 i przez 4 dni inkubowano przed pozyskaniem RNA do RT-PCR. Gdyby SARS-CoV-2 występował w próbkach, nawet w przypadku negatywnego wyniku RT-PCR zaobserwowano by efekt cytopatyczny (ang. Cytopathic Effect, CPE). Nie stwierdzono jednak ani CPE, ani pozytywnego wyniku RT-PCR. Ekipa zaznacza, że pobierano tylko próbki łez, a nie tkankę spojówkową, ale w warunkach pandemii pacjenci byli mocno zestresowani i naukowcy chcieli im zaoszczędzić dalszych emocjonalnych przeżyć. Problemem wydaje się też niewielka wielkość próby. Choć tylko jeden pacjent miał objawy okulistyczne (w trakcie pobytu w szpitalu pojawiły się zakażenie i obrzęk spojówek), badanie takich pacjentów tak czy siak byłoby trudne, gdyż w innym studium 1099 osób z COVID-19 z Chin (New England Journal of Medicine) tylko u 0,8% stwierdzono przekrwienie spojówek. Wg Singapurczyków, konieczne są dalsze mechanistyczne badania. Ponieważ SARS-CoV-2 wykorzystuje do wniknięcia do wnętrza komórki receptor ACE2 (konwertazy angiotensyny 2), trzeba, na przykład, definitywnie potwierdzić, że ACE2 występuje w przypadku komórek rogówki i spojówki. Poza tym w przyszłych badaniach należy uwzględnić większą liczbę pacjentów z objawami okulistycznymi. « powrót do artykułu
  18. Fałszywe zbiórki pieniędzy, wyłudzanie danych, nielegalna sprzedaż produktów, którym przypisywane są właściwości lecznicze, wreszcie nieprzestrzeganie kwarantanny czy internetowy hejt - skutki pandemii koronawirusa już teraz obserwujemy w zmieniającej się strukturze popełnianych przestępstw, zaś w przyszłości prawdopodobnie będzie ona również przyczyną zmian w rozmiarach przestępczości. Pandemia koronawirusa wpływa na każdą płaszczyznę funkcjonowania państwa i społeczeństwa, w tym także na obraz przestępczości w Polsce i na świecie. W latach 2009-2011 m.in. w Polsce notowano wzrost przestępczości, który był wynikiem globalnego kryzysu gospodarczego z lat 2007-2009. Biorąc pod uwagę niektóre prognozy, wskazujące, że pandemia koronawirusa może spowodować dotkliwsze załamanie gospodarki światowej niż kryzys sprzed ponad 10 lat, możemy spodziewać się również wzrostu liczby przestępstw i pojawienia się całkiem nowych form przestępczości wyrosłych z zagrożenia epidemicznego. Współczesne społeczeństwa przystąpiły właśnie do trudnego egzaminu z radzenia sobie z pandemią i towarzyszącymi jej zjawiskami. Część ludzi traktuje ten czas zadaniowo – jako okazję i wyzwanie do zmierzenia własnych sił z zagrożeniem o globalnym zasięgu. Niestety są i tacy, którzy obecne niepokoje społeczne i piętrzące się trudności w zarządzaniu państwem uznają za doskonałą sposobność do osiągania własnych celów i podejmowania aktywności o niekoniecznie legalnym charakterze. Zamieszanie wywołane rozprzestrzeniającym się wirusem powoduje przekierowanie uwagi na ten konkretny problem, tworząc okoliczności sprzyjające zachowaniom kryminalnym. O przestępstwach popełnianych w związku z koronawirusem dowiadujemy się codziennie z przekazów medialnych, zaś niektórzy z nas doświadczają ich we własnym życiu, stając się ofiarą lub bezpośrednim świadkiem takich zdarzeń. Koronawirusowe zagrożenia w internecie Obecna sytuacja dostarcza nowych okoliczności popełniania przestępstw w internecie. Jednym z nich jest phishing polegający na zdobywaniu danych dostępu do usług bankowości internetowej lub danych kart płatniczych. Sprawcy tego przestępstwa najczęściej tworzą i rozsyłają e-maile lub SMS-y rzekomo pochodzące z banku, którego jesteśmy klientami. W kontekście koronawirusa przestępstwo to w ostatnich dniach przybierało formę wiadomości SMS o treści: "Informujemy, iż zgodnie ze spec ustawą dotyczącą koronawirusa Państwa środki na rachunku zostają przekazane do rezerw krajowych NBP. Zaloguj się aby zatrzymać 1000 PLN". Wiadomość zawierała prośbę o kliknięcie w zamieszczony w niej link prowadzący na stronę internetową łudząco podobną do strony naszego banku. Próba zalogowania się na konto albo wpisanie kodów autoryzujących transakcję dostarczały przestępcy dane dostępu do bankowości internetowej, umożliwiając mu tym samym swobodne użycie zgromadzonych tam środków. W internecie organizowane są inicjatywy na rzecz pomocy polskiej służbie zdrowia i innym potrzebującym, w tym zbiórki pieniędzy na doposażenie oddziałów zakaźnych w sprzęt do walki z koronawirusem bądź na zakup materiału i uszycie maseczek ochronnych. Działania te świetnie pokazują umiejętność społeczeństwa do jednoczenia się w chwilach kryzysu. Z drugiej strony stanowią kolejną przestrzeń dla działalności przestępczej oszustów, którzy podrabiają strony internetowe na wzór legalnie działających portali zajmujących się zbieraniem pieniędzy na cele istotne społecznie. To kolejna forma podstępnego zdobywania danych dostępu do kont bankowych. Darczyńcy, którzy trafiają na fałszywą stronę "zrzutki" i fałszywą stronę pośrednika płatności internetowych, chcąc przekazać swoje pieniądze na określony cel, dostarczają przestępcom swoje loginy, hasła i kody autoryzacyjne. Próby wyłudzenia danych podejmowane były również poprzez podszywanie się przestępców pod Ministerstwo Zdrowia i wysyłanie wiadomości w brzmieniu: Ministerstwo Zdrowia: "Dla każdego obywatela przysługuje wsparcie żywieniowe w związku z epidemią Koronawirusa". Tu podawano też link, pod którym można było się na to rzekome wsparcie zapisać. Wiadomości te miały na celu doprowadzenie ich adresata do ujawnienia swoich danych personalnych, które mogłyby zostać wykorzystane np. do zaciągnięcia zobowiązań finansowych. Pandemia spowodowała także rozkwit nielegalnej sprzedaży produktów, którym przypisywane są właściwości lecznicze. Przestępcy, wykorzystując niepokoje społeczne spowodowane rosnącą skalą zakażeń wirusem, zamieszczają w przestrzeni internetowej oferty sprzedaży past do zębów, suplementów diety, kremów i innych produktów, które reklamują jako środki leczące koronawirusa. Oferty sprzedaży obejmują także takie przedmioty jak talizmany lub amulety, które mają pełnić funkcję ochronną przed zarażeniem. Jest to oczywiste oszukiwanie ludzi opierające się na wykorzystaniu ich całkowicie naturalnej potrzeby ochrony zdrowia swojego i swoich bliskich. Nieprzestrzeganie zasad kwarantanny Kodeks karny wymienia m.in. takie przestępstwa, których popełnienie możliwe jest jedynie w określonych okolicznościach. Takie okoliczności stanowić może np. panująca pandemia koronawirusa, która wymaga od społeczeństwa stosowania się do warunków kwarantanny. Złamanie zasad kwarantanny może doprowadzić do zarażenia wirusem innych osób. Takie zachowanie jest nie tylko nieodpowiedzialne, lecz przede wszystkim stanowi przestępstwo, za które grozi kara grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku. Zgodnie ze statystykami kryminalnymi, przestępstwo narażenia na zakażenie chorobą zakaźną dotychczas miało epizodyczny charakter ponieważ policja stwierdzała co roku zaledwie od kilku do kilkunastu jego przypadków. Można jednak przypuszczać, że rozmiary przestępczości tego rodzaju wzrosną. Stanie się tak ze względu na nagłaśniane sytuacje niestosowania się osób potencjalnie zakażonych koronawirusem do zasad kwarantanny domowej i wskutek opuszczania przez nich swoich miejsc zamieszkania, czym narażają one innych ludzi na zarażenie się. Przestępstwa z nienawiści Poważnym problemem jest również wpływ koronawirusa na przestępczość motywowaną nienawiścią. Na przestępczość tego rodzaju składają się czyny kryminalne motywowane uprzedzeniami i opartą na nich nienawiścią, których ofiary są wybierane ze względu na określone cechy np. rasę, narodowość, pochodzenie etniczne, religię, płeć, orientację seksualną bądź inne wyróżniające tę osobę właściwości. Wskazuje się, że pierwszy przypadek infekcji COVID-19 stwierdzono pod koniec 2019 r. w Chinach. Informacja ta przeniknęła do powszechnego obiegu, a jednocześnie narasta wokół niej wiele krzywdzących uproszczeń lub po prostu nieprawdziwych informacji, jak np. taka, że źródłem wirusa są wszystkie osoby chińskiego pochodzenia. Pokłosiem tego były napastliwe wypowiedzi pod adresem studentów z Chin, którzy gościli na jednej z trójmiejskich uczelni. W Wielkiej Brytanii doprowadziło to także do fizycznych napaści na Azjatów od wielu lat zamieszkujących w tym kraju. Ataki kierowane są nie tylko ze względu na pochodzenie ofiary. W ostatnim czasie w przestrzeni internetowej, prócz doniesień o tym, że ktoś zachorował albo złamał zasady kwarantanny, pojawia się także masowy, niekontrolowany hejt wobec chorych lub osób objętych izolacją. Internauci wypisują pod ich adresem napastliwe i nienawistne komentarze lub wiadomości. Koronawirus oddziałuje i jeszcze długo będzie oddziaływał na obraz przestępczości w Polsce i na świecie. Wpływ pandemii na kształt przestępczości i globalnego bezpieczeństwa będzie istotnym przedmiotem badań kryminologicznych. Jednak należy powiedzieć sobie wprost, że aktualny stan wiedzy w tym zakresie jest skromny i ma charakter głównie sygnalizujący, iż pandemia ta rodzi reperkusje także w obszarze zachowań kryminalnych. Obecnie głównym źródłem informacji w tym zakresie są przede wszystkim środki masowego przekazu. Policyjne i sądowe dane statystyczne, chociaż są podstawowym źródłem wiedzy o przestępczości, cechują się długotrwałością ich zbierania, weryfikowania i publikowania. Dlatego na razie statystyki kryminalne nie dostarczają wiedzy na temat tego zjawiska, a rolę informacyjną, z uwagi na szybkość reakcji, pełnią przede wszystkim media. Ich publikacje będą więc w przyszłości doskonałym punktem wyjścia dla badań nad kryminologicznymi aspektami koronawirusa. Dr Diana Dajnowicz-Piesiecka pracuje w Zakładzie Kryminologii Wydziału Prawa Uniwersytetu w Białymstoku. Działa w Stowarzyszeniu Rzecznicy Nauki. « powrót do artykułu
  19. Fałszywe zbiórki pieniędzy, wyłudzanie danych, nielegalna sprzedaż produktów, którym przypisywane są właściwości lecznicze, wreszcie nieprzestrzeganie kwarantanny czy internetowy hejt - skutki pandemii koronawirusa już teraz obserwujemy w zmieniającej się strukturze popełnianych przestępstw, zaś w przyszłości prawdopodobnie będzie ona również przyczyną zmian w rozmiarach przestępczości. Pandemia koronawirusa wpływa na każdą płaszczyznę funkcjonowania państwa i społeczeństwa, w tym także na obraz przestępczości w Polsce i na świecie. W latach 2009-2011 m.in. w Polsce notowano wzrost przestępczości, który był wynikiem globalnego kryzysu gospodarczego z lat 2007-2009. Biorąc pod uwagę niektóre prognozy, wskazujące, że pandemia koronawirusa może spowodować dotkliwsze załamanie gospodarki światowej niż kryzys sprzed ponad 10 lat, możemy spodziewać się również wzrostu liczby przestępstw i pojawienia się całkiem nowych form przestępczości wyrosłych z zagrożenia epidemicznego. Współczesne społeczeństwa przystąpiły właśnie do trudnego egzaminu z radzenia sobie z pandemią i towarzyszącymi jej zjawiskami. Część ludzi traktuje ten czas zadaniowo – jako okazję i wyzwanie do zmierzenia własnych sił z zagrożeniem o globalnym zasięgu. Niestety są i tacy, którzy obecne niepokoje społeczne i piętrzące się trudności w zarządzaniu państwem uznają za doskonałą sposobność do osiągania własnych celów i podejmowania aktywności o niekoniecznie legalnym charakterze. Zamieszanie wywołane rozprzestrzeniającym się wirusem powoduje przekierowanie uwagi na ten konkretny problem, tworząc okoliczności sprzyjające zachowaniom kryminalnym. O przestępstwach popełnianych w związku z koronawirusem dowiadujemy się codziennie z przekazów medialnych, zaś niektórzy z nas doświadczają ich we własnym życiu, stając się ofiarą lub bezpośrednim świadkiem takich zdarzeń. Koronawirusowe zagrożenia w internecie Obecna sytuacja dostarcza nowych okoliczności popełniania przestępstw w internecie. Jednym z nich jest phishing polegający na zdobywaniu danych dostępu do usług bankowości internetowej lub danych kart płatniczych. Sprawcy tego przestępstwa najczęściej tworzą i rozsyłają e-maile lub SMS-y rzekomo pochodzące z banku, którego jesteśmy klientami. W kontekście koronawirusa przestępstwo to w ostatnich dniach przybierało formę wiadomości SMS o treści: "Informujemy, iż zgodnie ze spec ustawą dotyczącą koronawirusa Państwa środki na rachunku zostają przekazane do rezerw krajowych NBP. Zaloguj się aby zatrzymać 1000 PLN". Wiadomość zawierała prośbę o kliknięcie w zamieszczony w niej link prowadzący na stronę internetową łudząco podobną do strony naszego banku. Próba zalogowania się na konto albo wpisanie kodów autoryzujących transakcję dostarczały przestępcy dane dostępu do bankowości internetowej, umożliwiając mu tym samym swobodne użycie zgromadzonych tam środków. W internecie organizowane są inicjatywy na rzecz pomocy polskiej służbie zdrowia i innym potrzebującym, w tym zbiórki pieniędzy na doposażenie oddziałów zakaźnych w sprzęt do walki z koronawirusem bądź na zakup materiału i uszycie maseczek ochronnych. Działania te świetnie pokazują umiejętność społeczeństwa do jednoczenia się w chwilach kryzysu. Z drugiej strony stanowią kolejną przestrzeń dla działalności przestępczej oszustów, którzy podrabiają strony internetowe na wzór legalnie działających portali zajmujących się zbieraniem pieniędzy na cele istotne społecznie. To kolejna forma podstępnego zdobywania danych dostępu do kont bankowych. Darczyńcy, którzy trafiają na fałszywą stronę "zrzutki" i fałszywą stronę pośrednika płatności internetowych, chcąc przekazać swoje pieniądze na określony cel, dostarczają przestępcom swoje loginy, hasła i kody autoryzacyjne. Próby wyłudzenia danych podejmowane były również poprzez podszywanie się przestępców pod Ministerstwo Zdrowia i wysyłanie wiadomości w brzmieniu: Ministerstwo Zdrowia: "Dla każdego obywatela przysługuje wsparcie żywieniowe w związku z epidemią Koronawirusa". Tu podawano też link, pod którym można było się na to rzekome wsparcie zapisać. Wiadomości te miały na celu doprowadzenie ich adresata do ujawnienia swoich danych personalnych, które mogłyby zostać wykorzystane np. do zaciągnięcia zobowiązań finansowych. Pandemia spowodowała także rozkwit nielegalnej sprzedaży produktów, którym przypisywane są właściwości lecznicze. Przestępcy, wykorzystując niepokoje społeczne spowodowane rosnącą skalą zakażeń wirusem, zamieszczają w przestrzeni internetowej oferty sprzedaży past do zębów, suplementów diety, kremów i innych produktów, które reklamują jako środki leczące koronawirusa. Oferty sprzedaży obejmują także takie przedmioty jak talizmany lub amulety, które mają pełnić funkcję ochronną przed zarażeniem. Jest to oczywiste oszukiwanie ludzi opierające się na wykorzystaniu ich całkowicie naturalnej potrzeby ochrony zdrowia swojego i swoich bliskich. Nieprzestrzeganie zasad kwarantanny Kodeks karny wymienia m.in. takie przestępstwa, których popełnienie możliwe jest jedynie w określonych okolicznościach. Takie okoliczności stanowić może np. panująca pandemia koronawirusa, która wymaga od społeczeństwa stosowania się do warunków kwarantanny. Złamanie zasad kwarantanny może doprowadzić do zarażenia wirusem innych osób. Takie zachowanie jest nie tylko nieodpowiedzialne, lecz przede wszystkim stanowi przestępstwo, za które grozi kara grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku. Zgodnie ze statystykami kryminalnymi, przestępstwo narażenia na zakażenie chorobą zakaźną dotychczas miało epizodyczny charakter ponieważ policja stwierdzała co roku zaledwie od kilku do kilkunastu jego przypadków. Można jednak przypuszczać, że rozmiary przestępczości tego rodzaju wzrosną. Stanie się tak ze względu na nagłaśniane sytuacje niestosowania się osób potencjalnie zakażonych koronawirusem do zasad kwarantanny domowej i wskutek opuszczania przez nich swoich miejsc zamieszkania, czym narażają one innych ludzi na zarażenie się. Przestępstwa z nienawiści Poważnym problemem jest również wpływ koronawirusa na przestępczość motywowaną nienawiścią. Na przestępczość tego rodzaju składają się czyny kryminalne motywowane uprzedzeniami i opartą na nich nienawiścią, których ofiary są wybierane ze względu na określone cechy np. rasę, narodowość, pochodzenie etniczne, religię, płeć, orientację seksualną bądź inne wyróżniające tę osobę właściwości. Wskazuje się, że pierwszy przypadek infekcji COVID-19 stwierdzono pod koniec 2019 r. w Chinach. Informacja ta przeniknęła do powszechnego obiegu, a jednocześnie narasta wokół niej wiele krzywdzących uproszczeń lub po prostu nieprawdziwych informacji, jak np. taka, że źródłem wirusa są wszystkie osoby chińskiego pochodzenia. Pokłosiem tego były napastliwe wypowiedzi pod adresem studentów z Chin, którzy gościli na jednej z trójmiejskich uczelni. W Wielkiej Brytanii doprowadziło to także do fizycznych napaści na Azjatów od wielu lat zamieszkujących w tym kraju. Ataki kierowane są nie tylko ze względu na pochodzenie ofiary. W ostatnim czasie w przestrzeni internetowej, prócz doniesień o tym, że ktoś zachorował albo złamał zasady kwarantanny, pojawia się także masowy, niekontrolowany hejt wobec chorych lub osób objętych izolacją. Internauci wypisują pod ich adresem napastliwe i nienawistne komentarze lub wiadomości. Koronawirus oddziałuje i jeszcze długo będzie oddziaływał na obraz przestępczości w Polsce i na świecie. Wpływ pandemii na kształt przestępczości i globalnego bezpieczeństwa będzie istotnym przedmiotem badań kryminologicznych. Jednak należy powiedzieć sobie wprost, że aktualny stan wiedzy w tym zakresie jest skromny i ma charakter głównie sygnalizujący, iż pandemia ta rodzi reperkusje także w obszarze zachowań kryminalnych. Obecnie głównym źródłem informacji w tym zakresie są przede wszystkim środki masowego przekazu. Policyjne i sądowe dane statystyczne, chociaż są podstawowym źródłem wiedzy o przestępczości, cechują się długotrwałością ich zbierania, weryfikowania i publikowania. Dlatego na razie statystyki kryminalne nie dostarczają wiedzy na temat tego zjawiska, a rolę informacyjną, z uwagi na szybkość reakcji, pełnią przede wszystkim media. Ich publikacje będą więc w przyszłości doskonałym punktem wyjścia dla badań nad kryminologicznymi aspektami koronawirusa. Dr Diana Dajnowicz-Piesiecka pracuje w Zakładzie Kryminologii Wydziału Prawa Uniwersytetu w Białymstoku. Działa w Stowarzyszeniu Rzecznicy Nauki. « powrót do artykułu
  20. Gdy informowaliśmy o rozpoczętych przez WHO ogólnoświatowych testach 4 najbardziej obiecujących leków na COVID-19, wspomnieliśmy, że największy potencjał kliniczny może mieć Remdesivir. Teraz jeden ze współtwórców Remdesiviru, profesor Ralph Baric, który od 35 lat bada wirusy RNA, informuje o stworzeniu jeszcze jednego obiecującego środka – EIDD-2801. Dotychczas badania in vivo EIDD-2801 przeprowadzono na myszach zarażonych SARS-CoV i MERS-CoV. Zarówno w przypadku myszy, którym podano EIDD-2801 przed zarażaniem, jak i u tych, którym lek podano po zarażeniu, nowy związek doprowadził do polepszenia funkcjonowania płuc, zmniejszenia liczby wirusów w wymazie oraz zmniejszył spadek wagi ciała. Przeprowadzono również badania laboratoryjne z użyciem komórek ludzkich płuc. Okazało się, że EIDD-2801 znacznie zmniejsza możliwości replikacji wirusów MERS-CoV, SARS-CoV oraz SARS-CoV-2. Nie zauważono przy tym negatywnego oddziaływania leku na komórki. Naukowcy jednak na tym nie poprzestali. Postanowili sprawdzić, jak nowy środek wpływa na występujące obecnie u nietoperzy koronawirusy SHC014, HKU3 oraz HKU5. Te koronawirusy nie zarażają obecnie ludzi. SHC014 jest jednak blisko związany z SARS-COV i może namnażać się w komórkach ludzkich płuc, ma więc potencjał do wywołania zakażeń u ludzi. Bardziej odległy od SARS jest szczep HKU3, a HKU5 lest podobny do MERS. Przeprowadzone testy in vitro wykazały, że EIDD-2801 działa również na te trzy szczepy koronawirusów. Jeśli więc w przyszłości znowu wybuchnie epidemia spowodowana wirusem podobnym do SARS lub MERS, nowy środek ma potencjał do jej zwalczania. Co więcej, okazało się, że nowy środek może być skuteczny przeciwko koronawirusom, które zmutują i nabędą oporności na Remdesivir. Profesor Baric i jego współpracownicy to ludzie, do których słów powinniśmy przywiązywać zdecydowanie większą uwagę. Już w 2015 roku donosili oni na łamach Nature Medicine o podobnych do SARS koronawirusach, które mają potencjał zarażania ludzi. Rok później opisywali badania nad jednym z takich wirusów. Teraz zespół Barica wraz z firmą Ridgeback Biotherapeutics oraz niedochodowa organizacją Drug Innovations at Emory (DRIVE) z Emory University, pracują nad rozpoczęciem testów EIDD-2801 na ludziach. Ze szczegółami najnowszych badań można zapoznać się na łamach bioRxiv [PDF]. « powrót do artykułu
  21. Lekarze i pielęgniarki z Holandii będą pierwszymi, na których zostanie przetestowany nowy pomysł na walkę z epidemią koronawirusa. Otrzymają oni szczepionkę przeciwko gruźlicy, by sprawdzić, czy pobudzi ona układ odpornościowy i zapewni lepszą ochronę przed zarażeniem. Podobne testy rozpoczną się wkrótce w 3 kolejnych krajach. W Holandii do testów zostanie zaproszonych 1000 pracowników służby zdrowia. Zdecydowano się na przeprowadzenie badań na tej właśnie grupie, gdyż to właśnie ona jest narażona na większe ryzyko zachorowania. Badani – pracownicy 8 holenderskich szpitali – otrzymają albo placebo, albo szczepionkę BCG. Po raz pierwszy została ona użyta w 1921 roku. Zawiera ona atenuowany (osłabiony) szczep Mycobacterium bovis, która wywołuje gruźlicę u bydła. To tania szeroko dostępna szczepionka, podawana dzieciom w pierwszych miesiącach życia. Jest jednak daleka od doskonałości. Chroni około 60% dzieci. Pomiędzy krajami występują duże różnice. Na przykład w USA jest mało skuteczna, więc stosuje się ją w bardzo ograniczonym zakresie. Generalnie szczepionki wzmacniają odpowiedź immunologiczną organizmu odnośnie konkretnego patogenu. Jednak z wielu badań wynika, że BCG pomaga organizmowi zwalczać nie tylko gruźlicę. Duńscy badacze Peter Aaby i Christine Stabell Benn, którzy żyją i pracują w Gwinei Bissau, przeprowadzili w ciągu ostatnich dziesięcioleci wiele badań klinicznych i obserwacyjnych, z których wynika, że BCG chroni również przed innymi patogenami niż bakteria gruźlicy. Ich zdaniem w ciągu roku po podaniu BCG chroni przed 30% infekcji bakteryjnych i wirusowych. Prowadzone badania na ten temat były krytykowane za braki metodologiczne. W 2014 roku WHO przeprowadziło analizę badań i stwierdziło, że prawdopodobnie BCG zmniejsza śmiertelność u dzieci. Podkreślono jednak, że wiarygodność badań jest bardzo niska. Jednak w 2016 roku ukazała się kolejna analiza, bardziej przychylnie oceniająca możliwości BCG. Od tamtej pory ukazało się więcej badań potwierdzających, że BCG może wzmacniać układ odpornościowy. Autor jednego z nich, Mihai Netea, ekspert od chorób zakaźnych z Radbound University Medical Center, stwierdził nawet, że BCG może rzucać wyzwanie naszej wiedzy dotyczącej działania układu odpornościowego. Gdy patogen przedostaje się do naszego organizmu, najpierw dochodzi do nieswoistej – wrodzonej – reakcji układu odpornościowego. Później ma miejsce odpowiedź swoista (nabyta). To właśnie ten drugi rodzaj odporności związany jest z atakiem na konkretny patogen i pamięcią układu odpornościowego. Gdy wróg zostaje pokonany, część limfocytów T i wytwarzających przeciwciała limfocytów B pozostaje w organizmie, zamieniając się w rodzaj specyficznej „pamięci”, dzięki której przy ponownym kontakcie z tym samym patogenem dochodzi do szybszej reakcji. Właśnie ten mechanizm wykorzystują szczepionki. Do niedawna sądzono, że wrodzony (nieswoisty) układ odpornościowy nie posiada pamięci. Jednak Netea i jego zespół odkryli, że szczepionka BCG stymuluje nieswoisty układ odpornościowy przed dłuższy czas. Netea nazwał to zjawisko wyćwiczoną odpornością. Podczas eksperymentów z roku 2018 naukowcy wykazali, że BCG chroniło przed infekcją osłabionym wirusem żółtej gorączki. Jeszcze przed wybuchem epidemii COVID19 Natea i Evangelos Giamarellos z Uniwersytetu w Atenach zaczęli planować badania, których celem jest sprawdzenie, czy BCG wzmacnia układ odpornościowy osób starszych. Podobne badania mają odbyć się w Holandii. Inną grupą, którą planowano badać, są pracownicy służby zdrowia. W sytuacji pandemii wyniki takich badań mogą być tylko bardziej wiarygodne. Testy będą randomizowane, ale ich uczestnicy prawdopodobnie domyślą się, czy dostali szczepionkę czy placebo. BCG często powoduje krostę w miejscu podania, która może pozostawać na skórze wiele miesięcy i przeistoczyć się w bliznę. Badacze nie będą informowani, w której grupie – placebo czy szczepionki – jest konkretny badany. Pomysł Netei spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem wśród badaczy i pracowników służby zdrowia. Na tyle dobrym, że badania według zaproponowanego przezeń protokołu postanowili przeprowadzić też Australijczycy, Brytyjczycy i Niemcy. « powrót do artykułu
  22. Urządzenie, które umożliwi niezależną wentylację dwóch pacjentów za pomocą jednego respiratora, opracowali naukowcy z Instytutu Biocybernetyki i Inżynierii Biomedycznej PAN. Informują, że pierwsze sto sztuk ma powstać w ciągu trzech tygodni. W Instytucie Techniki i Aparatury Medycznej w Zabrzu (będącym częścią Sieci Badawczej Łukasiewicz) rozpoczyna się produkcja unikatowych respiratorów, do których można podłączyć 2 chorych jednocześnie. Gratuluję wielkiego sukcesu! - napisał w piątek na Twitterze minister nauki Jarosław Gowin. Szef Sieci Badawczej Łukasiewicz Piotr Dardziński doprecyzował, że produkcja urządzeń nie byłaby możliwa, gdyby nie wiedza inicjatora projektu IBIB PAN. Bardzo cieszymy się ze współpracy!. Na prośbę PAP przedstawiciele Instytutu Biocybernetyki i Inżynierii Biomedycznej PAN w Warszawie wyjaśniają, na czym polega ich rozwiązanie. Aparat Ventil jest urządzeniem współpracującym z respiratorem z możliwością wykorzystania w dwóch zastosowaniach. Po pierwsze - zgodnie z pierwotnymi założeniami zespołu IBIB PAN - opracowany aparat Ventil jest przeznaczony do niezależnej wentylacji obu płuc pacjenta będącego w stanie ostrej niewydolności oddechowej. Po drugie, w warunkach niedoboru respiratorów, aparaty Ventil mogą być użyte jako urządzenia do niezależnej wentylacji dwóch pacjentów, podłączonych jednego respiratora. To właśnie zastosowanie jest szczególnie istotne w obecnej sytuacji epidemicznej. Korzystając z aparatu Ventil można podłączyć dwóch pacjentów, którzy będą używali jednego respiratora - tłumaczą naukowcy. Konstrukcja urządzenia pozwala na niezależną regulację podstawowych parametrów procesu wentylacji mechanicznej dla obu pacjentów - dodaje kierownik projektu z IBIB PAN, dr inż. Krzysztof Zieliński. Jak zapewnia, urządzenie - opracowane w zespole kierowanym przez prof. Marka Darowskiego - przeszło pozytywnie wieloletnie testy kliniczne prowadzone w warunkach oddziału intensywnej opieki medycznej. IBIB PAN podjął współpracę z Siecią Badawczą Łukasiewicz - Instytutem Techniki i Aparatury Medycznej (Ł-ITAM), aby urządzenia szybko trafiły do produkcji. "W obecnie prowadzonych wspólnych pracach zostanie wykorzystane know-how rozwinięte w IBIB PAN oraz wiedza ekspercka kadry naukowej naszych dwóch instytutów" – dodaje dyrektor IBIB PAN prof. Adam Liebert. Pierwsza seria stu aparatów Ventil powinna zostać wyprodukowana w ciągu trzech tygodni. Następnie urządzenia trafią do badań klinicznych w wyznaczonych szpitalach - zapowiada dyrektor Ł-ITAM dr hab. inż. Janusz Wróbel. Projekt zmierzający do wdrożenia do produkcji i wyprodukowania serii urządzeń Ventil, które zostaną skierowane w najbliższym czasie do badań klinicznych, jest finansowany ze środków Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. « powrót do artykułu
  23. Rząd USA przygotowuje się na pandemię trwającą co najmniej 1,5 roku. Takie są założenia wdrażanego od niedawna planu przygotowań. Dziennikarze The New York Timesa zdobyli oficjalny raport [PDF], na potrzeby którego założono, że pandemia potrwa 18 miesięcy lub dłużej i może składać się z wielu fal zachorowań. Może to doprowadzić do pojawienia się niedoborów, które negatywnie odbiją się na amerykańskim systemie opieki zdrowotnej. Stustronicowy plan datowany jest na ostatni piątek. W tym samym dniu prezydent Trump ogłosił w Stanach Zjednoczonych stan wyjątkowy. W dokumencie stwierdzono, że prezydent mógłby uruchomić Defense Production Act (DPA) z 1950 roku, z epoki wojny koreańskiej. Ustawa daje prezydentowi prawo do nakazania przemysłowi zwiększenia produkcji krytycznych towarów, takich jak respiratory czy środki ochronne dla pracowników służby zdrowia. W dokumencie czytamy może dojść do niedoborów, które będą miały wpływ na system opieki zdrowotnej, służby ratunkowe i inne elementy krytycznej infrastruktury. Dotyczy to też niedoborów sprzętu diagnostycznego, leków, środków ochrony osobistej w niektórych regionach kraju. Autorzy dokumentu stwierdzają, że rządy stanowe i lokalne oraz krytyczna infrastruktura i kanały komunikacyjne mogą zostać przeciążone i mniej wiarygodne". Plan nie został utajniony, ale jest na nim adnotacja „Do użytku wewnętrznego. Nie do upubliczniania”. Na 100 stronach opisano działania, jakie powinny podjąć lub już podjęły, różne agendy rządowe. Wydaje się, że Waszyngton – krytykowany dotychczas za niedostateczne działania – wziął się do pracy. Członkowie Kongresu od pewnego już czasu wzywali prezydenta, by skorzystał z uprawnień, jakie nadaje mu Defense Production Act. Wdrożenie uprawnień nadanych prezydentowi przez DPA pozwoli rządowi federalnemu na rozpoczęcie działań i podjęcie agresywnych kroków, niezbędnych w obecnej sytuacji, stwierdził w liście do prezydenta demokratyczny senator Bob Menendez. Inni senatorowie zwracał uwagę, że uruchomienie DPA pozwoli Pentagonowi na dostarczenie służbie zdrowia 5 milionów pełnych masek ochronnych i 2000 wyspecjalizowanych respiratorów. Jeszcze w czwartek prezydent Trump wzbraniał się przed skorzystaniem z DPA. Dotychczas tego nie zrobiliśmy, ale jesteśmy gotowi. Jeśli będziemy chcieli, zrobimy to bardzo szybko. Od dwóch tygodni zastanawiamy się nad takim ruchem. Mam nadzieję, że nie będziemy potrzebowali takich działań. To poważna sprawa. Dzisiaj Trump ogłosił, że uruchamia przepisy Defense Production Act. Ustawa ta, uchwalona w 1950 roku w czasie wojny w Korei, bazuje na doświadczeniach z II wojny światowej. Początkowo dawała ona prezydentowi uprawnienia do nakazania przemysłowi produkcji towarów niezbędnych do obrony kraju. Z czasem rozszerzano te uprawnienia również na inne nadzwyczajne sytuacje. Na jej podstawie prezydent ma prawo decydować o uruchomieniu bezpośrednich kredytów lub gwarancji kredytowych oraz podejmowania innych działań mających na celu zachęcenie przemysłu do współpracy. Ma też prawo do zdecydowania o rozpoczęciu dystrybucji sprzętu medycznego i wyposażenia zgromadzonych w Strategicznej Rezerwie Narodowej, kierowaniu federalnych pieniędzy do poszczególnych stanów oraz decydowaniu, gdzie mają trafić krytyczne zasoby tak, by wysyłano je w najbardziej potrzebujące regiony. « powrót do artykułu
  24. Epidemia SARS-CoV-2 trwa już na tyle długo, że mamy coraz bardziej wiarygodne dane zarówno na temat samego wirusa, jak i dane epidemiologiczne dotyczące rzeczywistego odsetka zgonów spowodowanych zarażeniem. Wiemy też, że koronawirus mutuje, chociaż – wbrew temu, co pisały niektóre media – nie można mówić o obecności różnych szczepów. W tej chwili wydaje się, że SARS-CoV-2 mutuje w podobnym tempie co inne koronawirusy, w tym SARS i MERS. To bardzo dobra wiadomość. Oznacza to bowiem, że tempo jego ewolucji jest ponad 2-krotnie wolniejsze od tempa mutacji wirusa grypy. A skoro nadążamy z wyprodukowaniem szczepionki na grypę sezonową, to gdy już pojawi się szczepionka na SARS-CoV-2 zdążymy wytworzyć jej nową wersję, jeśli wirus zmutuje. Kolejne ważne pytanie dotyczy odsetka osób, które umierają z powodu infekcji nowym koronawirusem. Tutaj widzimy bardzo duży rozrzut informacji. Od ponad 5% do mniej niż 1%. Tak olbrzymie różnice wynikają zarówno z różnych metod liczenia, jak i z faktu, że na początku epidemii dane mogą być poważnie zaburzone zarówno przez małą próbę osób chorych, jak i przez fakt, że wykrywa się wówczas nieproporcjonalnie dużo poważnych przypadków zachorowań. Śmiertelność możemy liczyć na dwa sposoby. Albo biorąc pod uwagę liczbę zmarłych w stosunku do liczby wykrytych zachorowań, albo też biorąc pod uwagę liczbę zmarłych w stosunku do szacowanej liczby zarażonych. Żadna z tych metod nie jest doskonała. Wyobraźmy sobie, że zaraziło się 100 osób. U 70 z nich objawy nie pojawiły się lub też choroba przebiegła bardzo łagodnie, zarażeni nie zgłosili się do lekarza, nie uznali też, że zainfekował ich nowy wirus. Z kolei pozostałych 30 osób zachorowało poważniej, zdiagnozowano u nich nowego wirusa. Z tych osób 1 zmarła. W takim przypadku mamy 1 na 30 zdiagnozowanych, więc mówimy, że śmiertelność infekcji wyniosła 3,3%. Jednak w rzeczywistości było to 1%, tylko, że nie wiedzieliśmy o 70 przypadkach zakażeń. Właśnie taki błąd szacunków pojawia się najczęściej na początku epidemii, kiedy to nie rozpoznaje się wielu łagodnych przypadków zachorowań. Dlatego też wielu specjalistów mówi, że początkowe szacunki są zwykle bardzo mocno przesadzone. Możemy też posłużyć się drugą metodą, czyli porównaniem liczby zmarłych z szacowaną liczbą zarażonych. Ona również nie jest doskonała, gdyż nie znamy liczby zarażonych. Możemy ją tylko szacować, a tutaj łatwo o błędy. Na początku marca WHO oficjalnie podała, że śmiertelność koronawirusa wynosi 3,4%. Jednak były to dane wyliczone pierwszą metodą. Już wówczas pojawiały się głosy mówiące, że są to szacunki zawyżone. Obecnie, po kilku tygodniach, otrzymujemy coraz więcej danych by stwierdzić, że śmiertelność COVID-19 jest znacznie niższa, niż wspomniane już 3,4%. Jeden z takich przykładów to Korea Południowa, gdzie dzięki bardzo szeroko zakrojonym testom, udało się wykryć wiele łagodnych i bezobjawowych infekcji. Na 8413 wykrytych przypadków mamy tam 84 zgony, czyli śmiertelność wynosi 1%. Kolejny przykład to wycieczkowiec Diamond Princess, gdzie rygorystyczna kwarantanna pozwoliła na wykrycie nawet asymptomatycznych przypadków zakażenia. Z 712 zarażonych zmarło 7 osób, co również daje wynik 1%. Oczywiście te liczby nie powinny nas uspokajać. Musimy bowiem pamiętać, że to nie zmienia faktu, iż COVID-19 jest szczególnie groźna dla osób starszych oraz obciążanych innymi chorobami. To właśnie one głównie umierają i to ze względu na ich dobro powinniśmy być bardzo ostrożni, by nie roznosić epidemii. Pamiętajmy też, że nawet śmiertelność rzędu 1% oznacza, iż COVID-19 jest ponad 10-krotnie bardziej śmiertelny niż sezonowa grypa, że wirus dłużej utrzymuje się w powietrzu i na różnych powierzchniach, zatem łatwiej się nim zarazić oraz, że nie ma nań szczepionki. Na nią będziemy musieli poczekać do końca przyszłego roku. Wiemy też, że SARS-CoV-2 zaraża bardzo szybko, co znakomicie utrudnia powstrzymanie epidemii. « powrót do artykułu
  25. Jeśli epidemia koronawirusa wybuchnie w Afryce, może dojść tam do tragedii na wielką skalę. Od początku epidemii SARS-CoV-2 niektórzy specjaliści zwracali uwagę, że szczególnie mocno może on dotknąć Afrykę. Na Czarnym Lądzie znajdują się najuboższe kraje świata, które mają bardzo słabo zorganizowaną służbę zdrowia. W każdym rankingu światowych systemów opieki zdrowotnej ostatnich kilkadziesiąt miejsc jest zajmowanych przez kraje afrykańskie. Na razie sytuacja w Afryce wydaje się lepsza, niż gdziekolwiek indziej, ale przypadki COVID-19 pojawiły się i tam. Co prawda Afryka to kontynent młodych ludzi, ale jest tam nieproporcjonalnie dużo osób cierpiących na HIV, gruźlicę i inne choroby zakaźne. Ponadto, ze względu na duże zatłoczenie afrykańskich miast i olbrzymie slumsy, zachowanie tam bezpiecznej odległości do innych ludzi jest praktycznie niemożliwe. Nie wiemy, jak COVID-19 będzie zachowywał się w Afryce, mówi Glenda Gray, specjalistka od HIV, która stoi na czele South African Medical Resarch Council. Pierwszy przypadek SARS-CoV-2 w Afryce odkryto 27 lutego. Przywiózł go do Nigerii włoski turysta. Dotychczas w kraju tym wykryto zaledwie 2 przypadki zachorowań, jedna osoba już wyzdrowiała. Najwięcej przypadków zachorowań w Afryce subsaharyjskiej stwierdzono w RPA. Tam COVID-19 zdiagnozowano u 62 osób. Więcej niż 10 przypadków zachorowań znaleziono też w Senegalu (24) i Burkina Faso (15). W wielu krajach są pojedyncze przypadki. Problemem nie jest brak testów, bo w te zdążyło zaopatrzyć się już ponad 40 afrykańskich krajów. Problemem jest fakt, że badani są tylko ludzie wjeżdżający do poszczególnych krajów oraz osoby, które ostatnio podróżowały za granicę. Jak wiemy z europejskich doświadczeń, takie działania nie wystarczają. Nie wyłapują bowiem infekcji, do których dochodzi na miejscu. Sądzę, że mamy niewykryte przypadki. Trzeba pilnie się tym zająć, mówi Francine Ntoumi, parazytolog i specjalistka ds. zdrowia publicznego z Marien Ngouabi University w Republice Kongo. Na razie można przypuszczać, że – przynajmniej w RPA – sytuacja jest stabilna. Nie obserwuje się tam ani zwiększonej liczby pacjentów wykazujących objawy grypopodobne, ani zwiększonej liczby starszych pacjentów z ostrymi objawami ze strony układu oddechowego. Jednak lekarze mówią, że jest kwestią czasu, gdy turyści lub bogatsi ludzie, których stać na podróże, rozniosą epidemię. Czynnikami, które mogą uchronić Afrykę przed epidemią, jest demografia i temperatura. Afryka to najmłodszy z kontynentów. Mediana wieku Afryki subsaharyjskiej to poniżej 20 lat. Jedynie 3% populacji ma więcej niż 65 lat. Niewykluczone też, że w wysokich temperaturach SARS-CoV-2 jest mniej aktywny. To bardzo możliwe, zważywszy na fakt, że sezon grypowy w RPA zaczyna się dopiero w kwietniu, gdy temperatury spadają. Z drugiej jednak strony rozprzestrzenianiu się epidemii może spowodować zagęszczenie ludności w miastach oraz to, że rodziny afrykańskie są wielopokoleniowe. Jak ponadto zachęcić ludzi do mycia rąk w sytuacji, gdy brakuje wody pitnej i jak przekonać do używania mydła czy żelu ludzi, którym brakuje pieniędzy na jedzenie? Wiele krajów Afryki nie poradzi sobie z epidemią. Na przykład w Kenii, zamieszkanej przez 50 milionów ludzi, jest jedynie około 130 miejsc na oddziałach intensywnej terapii i około 200 pielęgniarek obsługujących te oddziały. Sytuację pogarsza wysokich odsetek osób cierpiących na choroby towarzyszące. Dotychczas w całej Afryce subsaharyjskiej zdiagnozowano około 140 przypadków COVID-19. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...