Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Osoby, które chciałyby mieć na półce pełne wydanie Oxford English Dictionary będą musiały zdecydować się na zakup jego najnowszej edycji. Prawdopodobnie będzie to ostatnie wydanie w formie papierowej. Oxford English Dictionary to najbardziej kompletny słownik języka angielskiego. Najnowsze, trzecie, wydanie OED będzie składało się prawdopodobnie z 40 tomów. Zespół 70 filologów, leksykografów, etymologów pracuje nad nim od 20 lat. Prace nad pierwszym wydaniem OED rozpoczęto w 1858 roku i przewidywano, że potrwają one 10 lat. Słownik ukazał się dopiero po 70 latach. Jego stworzenie to gigantyczna praca, gdyż naukowcy śledzą angielszczyznę używaną na całym świecie. Najnowsza wersja, która obejmuje obecnie 800 000 wyrazów, jest opracowywana od 1994 roku. Michael Proffitt, jej redaktor naczelny, mówi, że internet ułatwia dotarcie do wielu informacji, ale z drugiej strony powoduje przeładowanie danymi. Jeszcze w roku 1989 badaliśmy użycie danego słowa na 5 lat wstecz. Obecnie mamy tak dużo materiału, że badamy jego użycie przez ostatnich 10 lat. Skupiamy się nie tylko na częstotliwości używania czy żywotności danego słowa, ale także na zakresie jego użycia, gdyż jeśli wyraz trafi do OED to już z niego nie znika. Słownik jest stałym zapisem języka. Nie myślimy o nim tylko i wyłącznie jako o dokumencie lingwistycznym, ale również o części naszej historii społecznej - mówi Proffitt. Obecnie osoby pracujące przy słowniku dodają doń 50-60 definicji miesięcznie. W przeszłości pracowano szybciej, gdyż nie było dostępu do tak olbrzymiej ilości informacji. Gdy zaczynałem w 1989 roku prace przy słowniku każdego miesiąca wprowadzałem około 80 definicji, gdyż nie mieliśmy komputerów, więc byliśmy ograniczeni co do zakresu badań. Naszym głównym źródłem wiedzy były biblioteki - wspomina Proffitt. O tym, jak żmudna to praca może opowiedzieć jeden z redaktorów, Peter Gilliver. W przeszłości spędził on 9 miesięcy sprawdzając poprawność informacji nt. wyrazu „run”, który może poszczycić się najbardziej rozbudowaną definicją w OED. W definicji zamieszczono wszelkie informacje na temat jego użycia w ciągu ostatnich 500 lat. Oxford University Press zapowiada, że OED3 ukaże się drukiem tylko wówczas, jeśli będzie nań wystarczająco duże zapotrzebowanie. Poprzednia wersja słownika, OED2, ukazała się w 1989 roku. Zawarto w niej około 300 000 definicji, które zmieściły się na 21 730 stronach. OED2 składa się z 20 tomów i kosztował 750 funtów. Obecnie na Amazonie za wydanie to trzeba zapłacić około 6000 USD. Jego elektroniczna wersja jest dostępna od 2000 roku i każdego miesiąca jest sprawdzana ponad 2 miliony razy. Wszystko wskazuje na to, że OED3 może być ostatnim drukowanym wydaniem gigantycznego słownika. Wydanie kolejne, OED4, ukaże się nie wcześniej niż w roku 2034 i będzie wydaniem elektronicznym. Powszechny dostęp do internetu powoduje, że wydawanie papierowych dzieł o tak olbrzymiej objętości mija się z celem. Z drugiej strony, jest olbrzymią szansą, gdyż pozwala na umieszczenie w wydaniach elektronicznych znacznie większej ilości informacji i połączenie ich z innymi słownikami. Redaktorzy OED nie wykluczają, że jego elektroniczna wersja będzie połączona z Historical Thesaurus, nad którym od 30 lat pracują eksperci z Glasgow. Z najnowszego wydania OED dowiemy się, że wiele współczesnych wyrażeń jest znacznie starszych, niż nam się wydaje. Na przykład popularne w internecie OMG (Oh! My God!) pojawiło się po raz pierwszy... w 1917 roku w liście admirała Fishera do Winstona Churchilla. Oxford English Dictionary nigdy nie był przedsięwzięciem przynoszącym zyski. Prace nad słownikiem pochłaniają obecnie miliony funtów rocznie, zatem wydawnictwo z góry wie, że będzie musiało do niego dokładać. Jeśli ktokolwiek zastanawia się, dlaczego praca nad słownikiem wymaga tak olbrzymiego wysiłku, musi uświadomić sobie, że jego pomysłodawcy chcieli, by znalazły się w nim wszystkie słowa używane w języku angielskim od 1150 roku wraz ze wszystkimi zmianami ich znaczeń, wymowy, użycia oraz co najmniej jednym cytatem z każdego wieku. Przy OED pracowały wielkie umysły i niezwykłe osoby. Warto wspomnieć przedstawionego na zdjęciu Jamesa Murraya, najbardziej cenionego redaktora w dziejach słownika, który pracował przy ponad połowie haseł z pierwszego wydania. Innym znanym redaktorem był amerykański inżynier i orientalista Fitzedward Hall, znawca 9 języków, w tym sanskrytu i hindi, który nad słownikiem pracował każdego dnia od kiedy tylko się nim zajął. Kolejną interesującą postacią był William Chester Minor. Ten emerytowany chirurg Armii USA zaczął pracę nad słownikiem w czasie, gdy był uwięziony w Broadmoor Criminal Lunatic Asylum, gdzie trafił za zastrzelenie niewinnego człowieka. Minor, który cierpiał na urojenia i po zwolnieniu z wojska zamieszkał w londyńskich slumsach, podczas pobytu w szpitalu psychiatrycznym zgłosił się do pomocy przy OED, stając się z czasem jednym z najważniejszych współpracowników. Jego niezwykłą historię opowiedział Simon Winchester w książce The Surgeon of Crowthorne: A Tale of Murder, Madness and the Love of Words. W USA i Kanadzie ukazała się ona pod tytułem The Professor and the Madman: A Tale of Murder, Insanity, and the Making of the Oxford English Dictionary, a wspomniany tu profesor to Murray, który poznawszy historię Minora odwiedził go w szpitalu. Warto też wspomnieć, że nad OED pracował autor „Hobbita” i „Władcy pierścieni” J. R. R. Tolkien. Skupiał się on przede wszystkim na wyrazach rozpoczynających się od litery „w” i jak później wspominał, podczas pracy nad słownikiem nauczył się więcej niż w jakimkolwiek innym okresie swojego życia. Ostatnim wyrazem, którego definicję znajdziemy w pierwszym wydaniu OED jest „zyxt”. To pochodzący z Kentu imiesłów bierny czasu przeszłego od czasownika (to) see. « powrót do artykułu
  2. By swobodnie oddychać podczas zwisania głową w dół, leniwce mają narządy wewnętrzne przytwierdzone do żeber i bioder. Gdyby nie to rozwiązanie, wypełnienie uciśniętych organami wewnętrznymi płuc wymagałoby zużywania dużych ilości energii. Taki dodatkowy wydatek byłby szczególnie obciążający dla leniwców, które nie dysponują rozbudowanymi jej zapasami. Jest to o tyle istotne, że zwierzęta te spędzają sporo czasu z głową w dół, sięgając po najmłodsze i najdelikatniejsze listki na końcu drobnych gałązek. Rebecca Cliffe ze Swansea University prowadzi badania w Kostarykańskim Rezerwacie dla Leniwców. Tutejsi pracownicy dość często wykonują sekcje zwierząt padłych z przyczyn naturalnych. Przy tej okazji zauważono, że od narządów wewnętrznych leniwców pstrych (Bradypus variegatus) odchodzą cienkie włókniste, wytrzymałe i lekko gumowate błony. Początkowo zespół założył, że to tkanka bliznowata powstała wskutek wcześniejszych urazów. Dość szybko zaczęto jednak zauważać, że błony znajdują się zawsze w tym samym miejscu i wątroba oraz żołądek są przytwierdzone do dolnych żeber, a nerki do kości biodrowych. Dane nt. częstości oddechu i ułożenia ciała zebrane od dzikich i trzymanych w niewoli leniwców wykorzystano w modelu energetycznym. W ten sposób oszacowano, że podczas zwisania głową w dół błonki pozwalają zmniejszyć wydatkowanie energii o 7-13%. W przypadku wielu zwierząt taka oszczędność niewiele by zmieniła, lecz w budżecie energetycznym leniwców nie ma praktycznie żadnego zapasu. Z pokarmu uzyskują one tyle energii, by gdy to konieczne, wykonać jakiś ruch. Na później zostaje już jednak niewiele, co oznacza, że 7-13% może sporo wnieść. Leniwce długo trawią pokarm, a mocz i kał oddają raz w tygodniu. Przez większość czasu ok. 1/3 masy ciała stanowią produkty przemiany materii (żołądek i jelita są bardzo ciężkie). Jak zaznacza Cliffe, bez wspomagania pod względem energetycznym płucom ssaków trudno, jeśli w ogóle, byłoby unieść ten dodatkowy ciężar. « powrót do artykułu
  3. Z Cisco 2014 Annual Security Report dowiadujemy się, że sieć każdej z badanych przez Cisco firm była zarażona szkodliwym oprogramowaniem. Infekcja może pozostać niezauważona przez długi czas. Okazuje się, że większość ataków jest dokonywanych przez aplikacje, którym można zaufać, a aż 91% znalezionych przez Cisco dziur występuje w Javie. Cyberprzestępcy najchętniej biorą na cel właśnie technologie wieloplatformowe, dzięki czemu mogą atakować zarówno systemy z rodziny Windows jak i Unix czy Linux. Java padła ofiarą własnej popularności. W USA jest ona obecna na 97% firmowych komputerów oraz 89% komputerów w ogóle. Jak stwierdzili autorzy raportu „jest ona zbyt popularna, by ją zignorować, zatem to ją cyberprzestępcy obierają jako pierwszy cel ataku, gdyż zapewnia najlepszy zwrot z inwestycji”. Innymi popularnymi obiektami ataków są Flash oraz PDF. Autorzy raportu zauważyli też znaczny, bo aż 14-procentowy wzrost zagrożeń dla platform mobilnych. Jego największa część przypada na najpopularniejszy system, Android. « powrót do artykułu
  4. Choć żelazna kurtyna upadła już prawie ćwierć wieku temu, jelenie szlachetne (Cervus elaphus) z Czech i Bawarii zachowują się, jakby nadal istniała. Mimo że w miejscu 3 pasm zasieków, m.in. podłączonego do prądu płotu, znajdują się obecnie las i otwarta przestrzeń, zwierzęta z obu krajów nadal nie przekraczają niewidocznej bariery. Zespół Pavla Sustra przez 7 lat prowadził badania w Parku Narodowym Szumawa. Trzystu jeleniom założono obroże GPS. Granica nadal ma dla nich znaczenie i oddziela dwie populacje, choć średnia długość życia jelenia to 15 lat i żaden z żyjących współcześnie osobników nie zetknął się z niegdysiejszą barierą. Czech przyznaje, że niesamowicie zdać sobie sprawę, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Naukowcy tłumaczą, że w pierwszym roku życia jelonki podążają za matkami i przyswajają sobie ich wzorce przemieszczania się. W ten sposób ten sam rejon pozostaje habitatem dla kolejnego pokolenia. « powrót do artykułu
  5. Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) chce regulować elektroniczne papierosy. Tradycyjne są regulowane od dziesięcioleci, nie wolno sprzedawać ich nieletnim, na opakowaniach musi znajdować się ostrzeżenie. Tymczasem na rynku papierosów elektronicznych nie obowiązują takie ograniczenia. FDA chce zakazu sprzedaży e-papierosów nieletnim oraz możliwości zatwierdzania nowych produktów. Agencja domaga się też ostrzeżeń na opakowaniach. To na razie wstępna propozycja, zatem w najbliższym czasie na pewno nie dojdzie do uregulowania rynku, jednak w przyszłości należy spodziewać się wprowadzenia całego szeregu zakazów dotyczących produkcji, reklamy i sprzedaży e-papierosów. Teraz wszyscy chętni mają 75 dni na przesłanie do FDA swojej opinii dotyczącej rozwiązań proponowanych przez Agencję. Nie wiadomo, kiedy nowe przepisy miałyby wejść w życie. « powrót do artykułu
  6. Najnowsze studium psychologów z USA wykazało, że gdy 6-10-letnie dzieci jedzą pokarmy, które trzeba gryźć przednimi zębami, np. udka kurczaka czy całe jabłka, są bardziej niegrzeczne niż wtedy, kiedy podaje im się potrawy pokrojone. Podczas letniego obozu Amerykanie obserwowali 12 uczniów szkoły podstawowej. Pierwszego dnia połowę dzieci posadzono przy stole piknikowym i podano całe udka kurczaka, które trzeba było gryźć przednimi zębami. Resztę maluchów ulokowano nieopodal i zaserwowano kurczaka pokrojonego na kawałki odpowiadające kęsom. Drugiego dnia sytuację odwrócono. Za każdym razem wychowawcy polecali, by dzieci pozostawały w kręgu o promieniu 9 stóp (ok. 2,7 m). Wszystkie sesje nagrywano i dawano do oceny wytrenowanym koderom, którzy oceniali uczniowską agresję i posłuszeństwo oraz odnotowywali ewentualne atypowe zachowania, np. stawanie na stole. Wyniki uzyskane od wychowawców i koderów pokazały, że kiedy dzieci musiały gryźć, były 2-krotnie bardziej agresywne i 2-krotnie częściej się nie słuchały. Okazało się również, że uczniowie wgryzający się w udko częściej opuszczali bez pozwolenia krąg oraz z większym prawdopodobieństwem skakali i wchodzili na stół. Jeśli chcesz się cieszyć miłym i [...] relaksującym posiłkiem z dziećmi, pokrój jedzenie - podsumowuje Brain Wansink z Uniwersytetu Cornella. « powrót do artykułu
  7. Nasi czytelnicy pamiętają z pewnością nazwisko Roberta Grosseteste, średniowiecznego uczonego, biskupa Lincoln, którego teoria kolorów była niezwykle podobna do tego, co obecnie wiemy o kolorach. Kolejne prace naukowców skupionych w projekcie Ordered Universe ujawniają niezwykłą spuściznę naukową człowieka, którego jego biograf, Richard Southern, określił mianem „największego umysłu w historii Oxford University”. Grosseteste, nazywany przez niektórych „twórcą myśli naukowej” żył na przełomie XII i XIII wieku. Był duchownym, teologiem, filozofem, naukowcem. Teraz dzięki pracom historyków i filozofów z Durham University, którzy postanowili dokładnie przyjrzeć się całej pracy naukowej Grosseteste'a i w miarę możliwości dotrzeć do oryginałów lub najwcześniejszych kopii jego dzieł, możemy być świadkami przywrócenia należytego miejsca temu niezwykłemu, nieco zapomnianemu, naukowcowi. Z odczytanych dotychczas dokumentów dowiadujemy się m.in. że jego koncepcje dotyczące początków wszechświata niezwykle przypominają... teorię Wielkiego Wybuchu. Wydaje się również, że zdawał sobie sprawę, iż wszechświat rozszerza się. Był też pierwszym naukowcem, który stwierdził, że tęcza powstaje dzięki rozszczepieniu światła. Niewykluczone, że jego idee położyły podwaliny pod rozwój współczesnej nauki. Grosseteste wiedział, że wszystko można opisać za pomocą matematyki i uznawał, że naukowiec powinien wysnuwać swoje wnioski na podstawie obserwacji, a nie własnych poglądów. W 1912 roku ukazało się znane specjalistom wydanie dzieł Grosseteste'a. Teraz wiadomo, że konieczne jest jego uzupełnienie. Przed stu laty wydawca dotarł bowiem do mniej niż połowy pism pozostawionych przez niezwykłego uczonego. A to, co obecnie w nich znaleziono może sprawić, że biskup Lincoln będzie stawiany na równi z Leonardo da Vincim, Izaakiem Newtonem czy Albertem Einstainem. Grosseteste jest bliski stwierdzenia, że do uprawiania nauki konieczne jest przeprowadzanie eksperymentów. Swoje teorie opiera na konstrukcjach matematycznych, a spektrum jego zainteresowań jest imponujące. Dość wspomnieć, że pisma Grossesteste'a badają historycy, teologowie, specjaliści z zakresu optyki, fizyki, kosmologii, filozofii średniowiecza, którzy przy sprawdzaniu konkretnych aspektów dzieł korzystają z pomocy szerokiej gamy ekspertów – od oceanografów po astronomów. Już teraz wiemy, że traktat O świetle (De Luce) jest pierwszą znaną nam próbą opisania wszechświata za pomocą zestawu praw fizyki. Grosseteste uważał, że prawa dotyczące materii i światła obserwowanych na Ziemi odnoszą się też do całego kosmosu. Uczony pisał, że geocentryczny wszechświat składa się z całego szeregu następujących po sobie sfer, a powstał z pojedynczego punktu światła, połączenia materii i formy. Pisał, że ten wszechświat będzie rozszerzał się tak długo, aż materia już nie będzie w stanie się poruszać. Wiadomo, że Grosseteste wykorzystywał najnowsze dostępne osiągnięcia matematyczne, a gdy uczeni przełożyli jego koncepcje na język dzisiejszej matematyki i zbudowali na tej podstawie model komputerowy, był on niezwykle podobny do współczesnych koncepcji wieloświata. Kolejne badania pism biskupa tylko potwierdzają, jak bardzo nowoczesną naukę uprawiał. Uczeni badający jego pisma byli w stanie, na podstawie opracowanej przezeń teorii dotyczącej tęczy, odtworzyć współczesną trójwymiarową przestrzeń barw. Z jego teorii można było wyprowadzić też system koordynat, jaki jest używany obecnie przez ekspertów zajmujących się badaniem przestrzeni barw. Prace nad poznaniem Grosseteste'a mają też znacznie szerszy cel. Dzięki współpracy specjalistów z wielu dziedzin wiedzy i nowemu podejściu do odczytywania średniowiecznych traktatów odkrywane są nieznane aspekty ludzkiej myśli, przenikania się religii, nauki i kultury, ujawniana niezwykle ważna rola, jaką od wieków odgrywa symbioza nauk humanistycznych i ścisłych. W lipcu bieżącego roku odbędzie się trzecia już międzynarodowa konferencja naukowa poświęcona Robertowi Grosseteste. Jej tematami będą nauka i religia, a swój udział zapowiedzieli uczeni z całego świata. « powrót do artykułu
  8. Naukowcy z University of Minnesota obalili rozpowszechnione w nauce przekonanie, że populacje gepardów i dzikich psów nie mogą utrzymać się na tych samych terenach, na których żyją lwy. Pogląd taki może być prawdziwy odnośnie dzikich psów, ale nie gepardów. Jego źródłem są badania wykazujące, że lwy zabijają do 57% gepardzich szczeniąt. Zdaniem University of Minnesota liczby są prawdziwe, ale odsetek zabijanych młodych nie jest na tyle duży, by zagrozić populacjom gepardów. Naukowcy przyjrzeli się danym z okresu 30 lat zebranych na terenie Parku Serengeti. Przeanalizowali też informacje pochodzące z nadajników przyczepianych w latach 1985-1990 lwom, gepardom i dzikim psom. Badania wykazały, że w latach 1966-1998 populacja lwów w Serengeti zwiększyła się trzykrotnie. W tym czasie populacja gepardów nie zmieniła się, a dzikie psy niemal wyginęły. Gepardy bardzo szybko biegają, dlatego też niezwykle rzadko zdarza się, by lew zabił dorosłego geparda. Ponadto zwierzęta te zawsze utrzymują pewną odległość od lwów. Średnio jest to 100 metrów. Wymaga to od nich ciągłej koncentracji, ale, jak widać, strategia taka zdaje egzamin. Okazało się również, że gepardy niemal zawsze wychowują swoje młode tam, gdzie żyją lwy, co przekłada się na wysoki odsetek gepardzich kociąt zabijanych przez króla zwierząt. Naukowcy nie wiedzą, dlaczego gepardy wybierają dla młodych tak niebezpieczne miejsca. Być może dzieje się tak, gdyż lwy zamieszkują najlepsze tereny. « powrót do artykułu
  9. W pobliżu Golden Gate Bridge znaleziono wrak parowca City of Chester, który zatonął po zderzeniu w gęstej mgle, do jakiego doszło 22 sierpnia 1888 r. Jednostkę wykryto za pomocą sonaru na głębokości ok. 66 m. Ponoć statek pokrywa muł. Jednostka jest w dużej mierze nietknięta - podkreśla James Delgado, archeolog morski z Narodowej Służby Oceanicznej i Meteorologicznej (NOAA). Pierwsze obrazy sonarowe City of Chester wykonano w maju zeszłego roku, jednak analiza danych i rekonstrukcja widoku zajęły specjalistom z NOAA aż 9 miesięcy. Okazało się, że wrak parowca znajduje się na skraju niewielkiej mielizny. Wrak został namierzony podczas badania innego zatopionego statku - frachtowca Fernstream, który poszedł na dno po kolizji z 1952 r. Historycy z NOAA dostarczyli 6. Nawigacyjnej Jednostce Reagowania (Navigational Response Team 6, NRT6) z Office of Coast Survey zdjęcia, dzięki którym udało się sonarem zidentyfikować cel o odpowiedniej wielkości i budowie. Na obrazach o wysokiej rozdzielczości widać m.in. szkody będące skutkiem wypadku. Duży wyłom w lewej burcie City of Chester powstał, gdy parowiec Oceanic niemal przepołowił statek zmierzający do miasta Eureka w zachodniej Kalifornii. W wypadku zginęło 16 osób. Mimo że chińska w większości załoga Oceanica uratowała gros pasażerów City of Chester i tak początkowo nie udało się uniknąć pretensji na tle etnicznym. Ponieważ wrak stał się wrakiem dla przynajmniej części ofiar, NOAA nie zamierza go wydobywać. Obecnie trwa tworzenie witryny internetowej poświęconej wypadkowi, a później w tym roku w San Francisco zostanie otwarta wystawa ze zdjęciami sonarowymi i historycznymi City of Chester. Przed NOAA wrak udało się namierzyć jej poprzedniczce U.S. Coast and Geodetic Survey. Na początku września 1888 r. załoga holownika Redmond próbowała podobno podczepić City of Chester. Ostatnią osobą, która 2 lata po wypadku widziała przecięty wrak, był nurek. « powrót do artykułu
  10. Superkondensatory zwane też ultrakondensatorami, to bardzo obiecujące urządzenia, których olbrzymimi zaletami jest wyjątkowo krótki czas ładowania i rozładowywania oraz niezwykle długa żywotność urządzenia. Problem jednak w tym, że w są w stanie przechowywać jedynie niewielką część energii, jaką możemy przechować w bateriach litowo-jonowych. Jeśli zastąpilibyśmy superkondensatorem baterię w telefonie komórkowym, nigdy nie musielibyśmy go wymieniać i moglibyśmy naładować go w kilka sekund, ale wystarczyłby nam jedynie na pół godziny pracy - mówi Joel Schindall z MIT-u. Bardzo istotne jest zatem zwiększenie pojemności superkondensatorów, co można uzyskać poprzez zwiększenie powierzchni elektrod. Amerykański Instytut Fizyki (American Institute of Physics) poinformował właśnie o pracach profesora Michaela Keidara i doktoranta Jiana Li z George Washington University. Stworzyli hybrydowy superkondensator wykorzystujący kawałki grafenu oraz węglowe nanorurki. Wielką zaletą takiej struktury jest fakt, że dzięki grafenowi uzyskujemy dobre przewodnictwo i duża powierzchnię. Natomiast rolą nanorurek o pojedynczej ścianie jest połączenie całej struktury w jedną sieć i zwiększenie wydajności superkondensatora - stwierdzili naukowcy. Już wcześniej prowadzono badania, podczas których wykorzystywano grafen i nanorurki, jednak nikt nie łączył obu materiałów. Keidara i Li są prawdopodobnie pierwszymi, którzy stworzyli taki niedrogi w produkcji superkondensator. Do stworzenia hybrydowego materiału doszło przypadkiem, gdy uczeni odkryli, że powstaje on gdy grafit uzupełniony metalicznym proszkiem pełniącym rolę katalizatora zostanie poddany działaniu łuku elektrycznego. Później wystarczyło równomiernie wymieszać taki materiał, uzyskując rodzaj atramentu, i nałożyć go na papier – materiał często używany w kondensatorach – a następnie zwinąć. Pomiary pojemności nowego kondensatora wykazały, że jest on trzykrotnie bardziej pojemny od kondensatora z samych nanorurek. Co prawda pojemność 100 F/g uzyskiwano już wcześniej, jednak Keidara i Li mówią, że ich materiał jest znacznie łatwiejszy w produkcji od konkurencyjnych rozwiązań, co pozwoli na wytwarzanie tanich superkondensatorów.
  11. Krowie odchody, które bywają często wykorzystywane jako nawóz, zawierają zaskakująco dużo nowo zidentyfikowanych genów antybiotykooporności (AR). Pochodzą one z bakterii z przewodu pokarmowego bydła. Choć żadnych nie znaleziono dotąd w superbakteriach atakujących ludzi, naukowcy z Uniwersytetu Yale przypuszczają, że zagrożenie jest realne. Ponieważ istnieje związek między genami antybiotykooporności znajdowanymi u bakterii środowiskowych i szpitalnych, chcieliśmy sprawdzić, jakie rodzaje mikroorganizmów są uwalniane do otoczenia wraz z nawozami z łajna - podkreśla Fabienne Wichmann. Farmerzy wykorzystują surowe bądź kompostowane odchody do zasilania pewnych upraw, niewykluczony jest więc scenariusz, przy którym resztkowe bakterie pozostają na płodach rolnych, przez co one same lub ich geny przedostają się do ludzkiego ekosystemu. Amerykanie analizowali próbki odchodów krów z Connecticut. Znaleźli w nich 80 unikatowych genów lekooporności; 3/4 nie znali. Sekwencjonowanie wykazało, że były one odlegle spokrewnione z opisanymi przez naukę. Po wprowadzeniu ich do laboratoryjnego szczepu pałeczek okrężnicy (Escherichia coli) obserwowano oporność na beta-laktamy (np. penicylinę), aminoglikozydy (takie jak kanamycyna), tetracyklinę lub chloramfenikol. Różnorodność odkrytych genów jest niezwykła [...], zważywszy, że badaliśmy tylko 5 próbek kału od 4 krów - zaznacza Jo Handelsman. By określić, czy geny AR z odchodów bydła mogą trafić do ludzi (albo w wyniku kolonizacji bakteriami, w których występują, albo przez transfer horyzontalny), zakończyliśmy pierwsze studium z całej serii. Od stodoły trzeba będzie przejść do gleby i pokarmów i skończyć w klinice. « powrót do artykułu
  12. W Japonii stworzono lampę, która emituje wysokoenergetyczne światło ultrafioletowe, którego długość fali wynosi 140-220 nanometrów. To pierwsze takie urządzenie wyprodukowane przez człowieka. Fale o wspomnianej długości rozprzestrzeniają się w próżni. W obecności tlenu dochodzi do błyskawicznej absorpcji takich fal. Cecha ta czyni nową lampę niezwykle przydatną w medycynie i przemyśle półprzewodnikowym. Gdy wspomniane fale trafią na molekuły zawierające tlen powstają wysoce reaktywne wolne rodniki, które niszczą mikroorganizmy znajdujące się na powierzchni. Obecnie wykorzystywane lampy UV są duże, nieporęczne i drogie. Zużywają dużo energii, nagrzewają się, zawierają toksyczne gazy i charakteryzują się krótkim czasem pracy. Lampa opracowana przez Japończyków nie ma tych wad. Wykorzystano w niej bowiem luminofor w stanie stałym zbudowany ze związku KMgF3, który jest łatwy w produkcji, nie wymaga użycia toksycznych gazów ani metali ziem rzadkich. „Nasza lampa to obiecujące źródło światła. Pracuje dłużej, jest mniejsza, bardziej stabilna i nie nagrzewa się. Może być wspaniałą alternatywą dla lamp rtęciowych, ekscymerowych i deuterowych” - mówi Shingo Ono z Instytutu Technologicznego w Nagoi. Jednym z wyzwań stojących przed konstruktorami nowej lampy było opracowanie bezpiecznej metody produkcji luminoforu zawierającego stężone toksyczne fluorki. Naukowcy zwiększyli bezpieczeństwo procesu produkcyjnego poprzez nakładanie cienkich warstw związków chemicznych na powierzchnie wzbudzone światłem lasera.
  13. Analiza informacji przekazywanych przez ostatnich 35 lat przez mieszkańców zachodnich części USA i Kanady wykazała, że w odpowiedzi na ocieplający się klimat ptaki albo migrują na północ, albo zmieniają siedliska na takie położone wyżej nad poziomem morza. Nie zauważono natomiast, by któryś gatunek jednocześnie wyemigrował na północ i na wyżej położone tereny. David King z University of Massachusetts oraz Sonya Auer z University of Glasgow uważają, że przeanalizowane przez nich dane wskazują, iż podczas dotychczasowych badań niedoceniano skali odpowiedzi przyrody na zmiany klimatu. Badano bowiem tylko jeden z czynników, nie dostrzegano drugiego, zatem uznawano, że część gatunków nie reaguje na zmieniający się klimat. King i Auer analizowali dane dostarczone przez tysiące wolontariuszy biorących udział w projekcie North American Breeding Bird Survey. Analizą objęto 40 gatunków ptaków oraz lata 1977-1981 oraz 2006-2012. Taka 25-letnia przerwa jest wystarczająca, by zaobserwować wpływ zmian klimatycznych na rozmieszczenie gatunku. Okazało się, że przeciętnie gatunki przemieściły się w tym czasie o 35 kilometrów na północ lub o 66 metrów wyżej nad poziom morza. Uczeni odkryli też, że „ogólnie rzecz biorąc gatunki, w których jednorazowo lęgnie się mniej młodych raczej przemieszczają się na północ, te, w których lęgi są większe zmieniają wysokość nad poziomem morza”. Dobrym wskaźnikiem jest też dieta. Te ptaki, które są bardziej elastyczne pod względem diety przemieszczają się mniej niż gatunki mające niewielki wybór pokarmu. « powrót do artykułu
  14. Naukowcy z niemieckiej firmy Biozoon koordynują prace nad drukowanymi w 3D żelowymi pokarmami dla starszych osób. Projekt Performance został sfinansowany przez Komisję Europejską (wartość grantu to 3 mln euro). Biorą w nim udział akademicy i małe-średnie przedsiębiorstwa z 5 krajów: Holandii, Włoch, Danii, Austrii i Niemiec. Wydruki, wśród których znajdują się zarówno szparagi, jak i pieczeń jagnięca czy brokuły, mają zapewnić seniorom dostęp do apetycznych i odżywczych posiłków. Autorami techniki smoothfood są kucharze Markus Biedermann i Herbert Thill. Wykorzystuje się w niej usztywniacze wytwarzane przez Biozoon. W 2010 r. ukazała się książka Biedermanna, Thilla i terapeutki mowy Sandry Furer-Fawer pt. Smoothfood. Z umieszczonego w niej biogramu dowiadujemy się, że Biedermann jest nie tylko kucharzem, który przez wiele lat pracował w domach spokojnej starości, ale i dyplomowanym gerontologiem. Drukowane pokarmy to, wg twórców, szansa na kultywowanie jedzenia nawet w starszym wieku oraz świetne rozwiązanie dla osób z dysfagią lub innymi zaburzeniami/chorobami utrudniającymi przełykanie. Spersonalizowane informacje nt. tekstury, tj. stopnia zmiękczenia pokarmu, wielkości porcji i zawartości składników odżywczych są zapisywane np. na handheldach i przesyłane do bezpiecznych baz danych lokalnych producentów żywności. Na talerzu jest drukowany kod QR, który zawiera informacje o tym, kto jest klientem, gdzie mieszka i jakie są jego preferencje (smakowe i dot. konsystencji). Posiłek jest zamrażany, a po dotarciu na miejsce należy go tylko odpakować i po włożeniu do specjalnego pudełka odgrzać w mikrofalówce. Jak wyjaśnia współzałożyciel Biozoona Mathias Kueck, żelowe pokarmy wyglądają i smakują jak oryginał, ale łatwo rozpuszczają się w ustach. Surowe, ugotowane na parze, świeże bądź mrożone składniki są krojone, miksowane, gniecione lub ubijane, a później nadaje im się odpowiedni kształt. « powrót do artykułu
  15. Wymieranie raf koralowych, które giną wskutek zanieczyszczenia środowiska, zmian klimatycznych i nadmiernego połowu ryb, zagraża egzystencji milionów ludzi. Do takich wniosków doszła doktor Alice Rogers z University of Queensland, która wraz z zespołem badała wpływ zanikania raf koralowych na życie mieszkańców Karaibów. Badaliśmy rafy na Karaibach, gdzie wiele osób żyje z połowów ryb na rafach. Zapewnia im to wyżywienie oraz zarobek. Odkryliśmy, że pogarszający się stan raf może prowadzić do znaczącego zmniejszenia się połowów, co negatywnie wpłynie na jakość życia tych ludzi - mówi uczona. Badania prowadzono w Exuma Cays Land oraz Sea Park na Bahamach. To jedne z najlepiej chronionych obszarów na Karaibach. Australijscy naukowcy badali zarówno liczebność samych ryb jak i liczbę gatunków. Rafy koralowe to niezwykle złożony habitat, pełen kryjówek dla licznych organizmów. Gdy korale umierają, rafa staje się bardziej płaska i mniej złożona, co zmienia interakcje pomiędzy organizmami i wypływa na populację ryb. Badaliśmy obszary chronione, by zrozumieć, jak wygląda rafa, na której nie odławia się ryb. Na tej podstawie stworzyliśmy narzędzie, pozwalające nam badać wpływ rybołówstwa na rafę - stwierdziła Rogers. Zdaniem naukowców, gdy rafa całkowicie umrze dochodzi na niej do trzykrotnego zmniejszenia się liczby dużych ryb. To oznacza kolosalne zmiany dla ludzi, którzy z tej rafy żyją. Rozkwitająca, złożona rafa zapewnia schronienie wielu małym rybom i innym organizmom, którymi żywią się duże ryby. Te z kolei są łapane przez ludzi, zapewniając im pożywienie i dochód. Gdy rafa umrze, spada populacja niewielkich ryb, a wraz z nią populacja dużych, będących podstawą ekonomii miejscowej ludności. Profesor Peter Mumby, który również brał udział w badaniach, podkreśla, że ludzie mogą zapobiec wymieraniu raf. Krokami, które można szybko i łatwo podjąć jest rezygnacja z połowu ryb skarusowatych, gdyż chronią one rafy przed zarastaniem algami oraz zredukowanie ilości nawozów sztucznych trafiających do oceanów. « powrót do artykułu
  16. Próba zmniejszenia przez władze populacji jeleni na japońskiej wyspie Itsukushima oznacza w praktyce zagłodzenie. Latami ssaki całkowicie polegały na jedzeniu dostarczanym przez turystów. Jakiś czas temu wprowadzono jednak całkowity zakaz dokarmiania. Po drugiej wojnie światowej liczebność czczonych jeleni mocno spadła, ludzie wywabiali je więc z dziczy i karmili. Z czasem zwierzęta stały się atrakcją turystyczną. Turyści tłumnie przybywali na wyspę i kupowali karmę na specjalnych stoiskach. Jak na ironię ludzi pouczano, że jako nadal dzikie zwierzęta jelenie mogą być groźne: przestrzegano przed drażnieniem i zbytnim zbliżaniem się. Blogerom zdarzało się też opisywać niebezpieczne sytuacje z ich udziałem. Kiedy populacja jeleni bardzo się rozrosła, zwierzęta wędrowały po mieście w poszukiwaniu jedzenia, tamowały ruch, ginęły w wypadkach, niszczyły leśną florę i zanieczyszczały wszystko swoimi odchodami. Aby kontrolować populację, w 2008 r. władze miasta Hatsukaichi przegłosowały całkowity zakaz dokarmiania. Okazało się jednak, że zwierzęta tak długo funkcjonowały w udomowionym stanie, że nie umiały się już same o siebie zatroszczyć. Sytuacji nie ułatwiał fakt, że w lesie pozostało niewiele roślin do jedzenia. Jeleniom, które przestawiły się głównie na odpadki, zdarza się niekiedy jadać kamyki czy plastikowe torby, o podskubywaniu plecaków czy ubrań przyjezdnych nie wspominając. Choć większość turystów nadal emocjonuje się karmieniem jeleni, a działacze walczący o prawa zwierząt podrzucają im paszę, w ostatecznym rozrachunku niewiele się zmienia. Zwierzęta nadal są głodne... Organizacje z całej Japonii zbierały podpisy pod petycjami, ale władze Hatsukaichi pozostały nieugięte. Urzędnicy nadal wierzą w powolny powrót do naturalnego stanu. Jak widać na tym filmie, już w 2006 r. jelenie jadły wszystko, nawet gazety. « powrót do artykułu
  17. Palcohol to alkohol w proszku do różnych dań czy sporządzania napojów. Jego pomysłodawcą jest Mark Phillips - miłośnik aktywnego odpoczynku, któremu nie chciało się nosić ciężkich butelek z trunkami. Gdy po przeszukaniu towarów dostępnych na rynku okazało się, że nie da się kupić alkoholu w proszku, Phillips nawiązał współpracę z naukowcami z całego świata. Po latach badań i eksperymentów udało się wreszcie uzyskać Palcohol. Marka należy do firmy Lipsmark. Z relacji prasowej wynika, że proces patentowy nadal trwa, ale produkt został już pozytywnie zaopiniowany przez Alcohol and Tobacco Tax and Trade Bureau (TTB). Jedna saszetka (o wadze 1 uncji, czyli 1,8 dag) zawiera 10-12% alkoholu i swobodnie zmieści się w kieszeni. By uzyskać napój, wystarczy zmieszać proszek z 5 uncjami (ok. 148 ml) wody. Na opakowaniu widnieje skład każdej z 6 wersji (wszystkie są bezglutenowe). W koktajlach występują naturalne dodatki smakowe i sukraloza. Jeśli chodzi o kaloryczność, wiele zależy od płynu, jakim rozrobi się proszek (do V i R można dodać nie tylko wodę, ale i colę czy sok pomarańczowy; pomijając etap mieszania z wodą, od razu uzyskuje się koktajl). Sam proszek jest jednak źródłem 80 kal. Opcje standardowe to wódka (V) i rum ®. V powstaje w wyniku 4-krotnej destylacji wódki, a R z wybornego portorykańskiego rumu. Amatorom koktajli mają być proponowane cosmopolitan, mojito, powderita, która smakuje jak margarita, lub lemon drop. Palcohol to alkohol, tyle że w proszku, będzie więc sprzedawany w sklepach, które uzyskały koncesję. Firma sądzi, że sprzedaż rozpocznie się jesienią. Wcześniej nie będzie można skorzystać z darmowych próbek. Ponieważ palcohol jest nowym produktem, jego potencjał kulinarny trzeba dopiero rozpoznać. Amerykanie eksperymentowali m.in. z dodawaniem powderity do guacamole czy cosmopolitana do sałatki. « powrót do artykułu
  18. Firma Xplore Technologies produkuje tablety, których cena sięga 5600 USD. Tyle za takie urządzenia jest skłonne zapłacić wojsko oraz wiele przedsiębiorstw. Urządzenia z linii DMSR wytrzymują upadek z wysokości 1,2 metra na beton oraz z ponad 2 metrów na drewniane podłoże, mogą być przez 30 minut zanurzone w wodzie i pracują w temperaturach od -34 do 60 stopni Celsjusza. Przetestowano je zgodnie z używanym przez amerykańskie siły zbrojne standardem MIL-STD-810G. Tablety korzystają z systemu Windows, procesorów Core i5 oraz Core i7 z rdzeniami Haswell oraz dysków SSD o pojemności do 480 gigabajtów. Wyposażono je w 10,4-calowy wodoodporny wyświetlacz dotykowy o rozdzielczości 1024x768 pikseli. Dzięki 10-ogniwowym bateriom mogą pracować przez 8,5 godziny. Ceną za wytrzymałość i wydajność jest jednak waga sięgająca 2,4 kilograma. Tablety wyposażono też w dwa porty USB 3.0, wejścia RJ-45 oraz microSD, Wi-Fi 802.11ac, HDMIo raz VGA. Model DMSR M2 korzysta też z portu Common Access Card zatwierdzonego do użytku wojskowego oraz uzyskał licencję na wykorzystywanie go na pierwszej linii walk oraz w samolotach bojowych. Tablety Xplore Technologies były wykorzystywane m.in. podczas akcji ratowniczej w Fukushimie, chętnie korzystają z nich firmy zajmujące się wydobyciem ropy naftowej i gazu ziemnego. « powrót do artykułu
  19. Jak tanio uzyskać grafen? W kuchennym blenderze! Irlandzko-brytyjski zespół wsypał zmielony grafit, dodał wody i płynu do mycia naczyń, a następnie zmiksował wszystko na wysokich obrotach. Jonathan Coleman z Trinity College Dublin i inni przetestowali wiele mikserów laboratoryjnych oraz blenderów kuchennych. Zademonstrowali, że siła ścinająca generowana przez obracający się element wystarczy, by oddzielić warstwy grafenu z płatków grafitu, nie uszkadzając przy tym dwuwymiarowej struktury materiału. Spektroskopie fotoelektronów rentgenowskich (ang. X-ray photoelectron spectroscopy, XPS) oraz Ramanowska (ang. Raman spectroscopy) wykazały, że złuszczone płatki były nieutlenione i wolne od defektów w płaszczyźnie podstawowej. Dzięki prostemu modelowi naukowcy udowodnili, że oddzielanie zachodzi, kiedy miejscowy współczynnik ścinania przekracza 104 s−1. Choć przepis wydaje się prosty, raczej nie uda się go powtórzyć na własną rękę, bo wymagana ilość płynu do mycia naczyń zależy od wielu czynników, poza tym trzeba rozdzielić uzyskany roztwór. By przeskalować proces do warunków przemysłowych, akademicy nawiązali współpracę z brytyjską firmą Thomas Swan. Celem jest zbudowanie pilotażowej fabryki, w której do końca roku można by uzyskiwać kilogram grafenu dziennie. Autorzy artykułu z pisma Nature Materials podkreślają, że metodę da się zastosować do złuszczania BN, MoS2 i całej gamy innych warstwowych kryształów. « powrót do artykułu
  20. Naukowcy rozwiązali zagadkę kwaczących dźwięków, które można usłyszeć przede wszystkim w czasie południowej zimy na Oceanie Antarktycznym. Ich źródłem okazały się walenie Balaenoptera bonaerensis. Kwakanie zastanawiało biologów i nie tylko ich od lat 60. XX w. Dźwięki zostały wykryte przez operatorów sonarów z okrętów podwodnych typu Oberon. Mają one częstotliwość 50-300 Hz i trwają od 1,6 do 3,1 s. Przypisywano je tak różnym obiektom, jak ryby czy łodzie. Trudno było znaleźć źródło sygnału. Z biegiem czasu pojawiały się różne sugestie, ale dotąd nikt nie był w stanie wykazać, że to [właśnie] ten gatunek wytwarza dźwięk - podkreśla Denise Risch z Northeast Fisheries Science Center Amerykańskiej Narodowej Służby Oceanicznej i Meteorologicznej (NOAA). W zeszłym roku do 2 B. bonaerensis przymocowano urządzenia nagrywające i wykazano, że dźwięk wytwarzało zwierzę noszące tag albo znajdujący się tuż obok przedstawiciel tego samego gatunku. Na razie naukowcy nie wiedzą, w jakich okolicznościach walenie wydają opisywane dźwięki, ale wokalizacje, które nagrano, pojawiały się w pobliżu powierzchni, nim ssaki zanurkowały po pokarm. Biolodzy cieszą się, że ustalenia pozwolą lepiej poznać słabo zbadane B. bonaerensis. Zidentyfikowanie zawołań umożliwi pasywny monitoring akustyczny. Pozwoli nam to opisać czasowanie migracji - moment przybycia i opuszczenia wód Antarktyki, relatywną liczebność w poszczególnych rejonach oraz wzorce przemieszczania się między nimi. Zespół zamierza analizować dane z PALAOA, stałej stacji nagrywania Instytutu Alfreda Wegenera, która już od kilku lat zapisuje dźwięki z Oceanu Południowego.
  21. Amerykański NIST (Narodowy Instytut Standardów i Technologii) usunął z listy rekomendacji generator liczb pseudolosowych Dual_EC_DRGB (Dual Elliptic Curve Deterministic Random Bit Generator). To domyślny generator używany w popularnym narzędziu BSAFE. W grudniu ubiegłego roku wyszło na jaw, że w Dual_EC_DRGB znajdują się tylne drzwi pozwalające NSA na przechwytywanie danych zabezpieczanych za pomocą tego narzędzia. Generator został zresztą stworzony przez NSA, która zapłaciła poważanej firmie RSA za jego wykorzystywanie. Kwestią sporną pozostaje, czy RSA wiedziała o tym, iż narzędzie zostało celowo osłabione przez NSA. Generator zyskał też aprobatę NIST. Produkty, które nie zostały zatwierdzone przez tę instytucję nie mogą być używane przez administrację USA. NIST cieszy się tak dużym poważaniem, że zatwierdzone przezeń oprogramowanie zabezpieczające staje się standardem. Gdy tylko wyszyło na jaw, że NSA ma możliwość podsłuchiwania Dual_EC_DRGB NIST wydał zalecenie, by go nie używać. Jednak dopiero teraz algorytm ten został oficjalnie usunięty z listy zalecanych narzędzi. „Po zebraniu komentarzy i opinii Narodowy Instytut Standardów i Technologii usuną algorytm kryptograficzny z listy swoich zaleceń. Przed podjęciem takiej decyzji NIST publicznie zasięgnął opinii dotyczących poprawionego dokumentu Recommendation for Random Number Generation Using Deterministic Random Bit Generators” - czytamy w oświadczeniu NIST. Organizacja poinformowała również, że pracuje nad takimi zmianami swoich procedur weryfikacji standardów kryptograficznych, by w przyszłości uniknąć sytuacji, w której celowo osłabiony algorytm uzyska akceptację. « powrót do artykułu
  22. Paweł Durow, założyciel największego rosyjskiego serwisu społecznościowego VKontakte, został usunięty ze stanowiska dyrektora wykonawczego i wyjechał z kraju. Durow poinformował, że czuł się zagrożony przez Kreml. Po wyrzuceniu Durowa serwis znajduje się pod kontrolą dwóch oligarchów blisko związanych z prezydentem Putinem. Durow został wyrzucony, gdyż odmówił udostępnienia rosyjskim służbom danych użytkowników swojego serwisu. Jego zdaniem zakończyła się trwająca siedem lat epoka względnej swobody działania serwisów społecznościowych w Rosji. Mężczyzna już wcześniej wchodził w spory z Kremlem. Od dłuższego czasu naciskano go, by cenzurował swój serwis. Teraz VKontakte, z którego korzysta 143 miliony osób, w tym 88 milionów z Rosji, znajduje się praktycznie pod państwową kontrolą. VKontakte jest teraz własnością Uliszera Usmanowa, najbogatszego człowieka w Rosji, oraz Igora Seczina, prezesa Rosnieftu i jednego z najbliższych doradców Putina. « powrót do artykułu
  23. Jak twórczo zareklamować gorzelnię? Zamiast wprost zachwalać trunek, w tym przypadku whisky, warto umieścić w nim coś, co i tak skieruje uwagę potencjalnego klienta na ciecz: pierwsze na świecie kostki lodu z drukarki, a właściwie spod dłuta 3D. Kampania 3D on the Rocks to efekt współpracy agencji TBWAHakuhodo z japońską firmą Suntory. Ludzie mogli zgłaszać swoje pomysły na wzory kostek. Później kilka wybrano i wyrzeźbiono, a ich autorów zaproszono do degustacji w pewnym tokijskim barze (wśród zwycięskich efemerycznych wzorów znajdowały się Statua Wolności, Dawid Michała Anioła, żarłacz biały czy astronauta). « powrót do artykułu
  24. Uderzenie meteorytu może zniszczyć życie i doprowadzić do nagłej zmiany składu dominujących rodzajów i/lub gatunków. Może też jednak zachować lokalną faunę czy florę z momentu katastrofy. Ostatnio naukowcy badali np. materiał roślinny, który uległ enkaspulacji w impaktytach szklistych, uformowanych wskutek uderzenia 7 bolidów w lessopodobne osady Argentyny w okresie od miocenu po holocen (9,2 mln-6 tys. lat temu). Enkapsulacja utrwaliła nie tylko makrobudowę, np. wiązki przewodzące czy fitolity, ale i struktury z poziomu komórkowego. W najlepiej zachowanych próbkach naukowcy znaleźli również związki organiczne. O ile fosylizacja zachodzi zwykle w długim czasie, gdy minerały wolno zastępują materiały organiczne, a skała otaczająca kamienieje pod wpływem ciśnienia, proces udokumentowany na łamach pisma Geology przebiega od razu. Zachowanie morfologicznych i chemicznych biosygnatur daje wgląd w ekologię środowisk z ubogim zapisem kopalnym. Zespół prof. Paula Schultza z Brown University przekonuje, że na tej podstawie można by m.in. próbować identyfikować znaki potencjalnego wczesnego życia na prehistorycznym Marsie. Kolizja meteorytu z kontynentalną powierzchnią globu prowadziła do wyrzucania strug stopu (w powietrzu dochodziło do jego krzepnięcia). Wg specjalistów, uwięzione w środku rośliny bardzo przypominają trawę pampasową, która do dziś rośnie w tym regionie. Okazuje się, że skład materiału roślinnego jest bardzo podobny do składu samych ciał szklistych. Doszło do błyskawicznego transferu, prawdopodobnie na skutek [...] wysokiej temperatury i wygotowania materiału roślinnego, który został zastąpiony szkłem - wyjaśnia Schultz. Naukowcy przeprowadzili eksperymenty laboratoryjne, podczas których chcieli utrwalić trawy z argentyńskiej pampy podobnie jak podczas uderzenia meteorytu. Próbki roślin mieszali ze sproszkowanymi impaktytami i podgrzewali całość w różnych temperaturach przez 10, 60 i 300 sekund. Kiedy temperatura w piecu nie przekraczała 1500 stopni Celsjusza, trawa ulegała zwęgleniu. Powyżej 1500 st. liście ulegały zakonserwowaniu i przypominały naturalne egzemplarze z Ameryki Południowej. Jak podkreśla Schultz, bąble, które tworzyły się na krawędzi materiału roślinnego, kiedy woda zmieniała się w parę, tworzyły warstwę ochraniającą wnętrze. Analizą związków organicznych z odzyskanych traw zajmowali się Simon Clemett i Kathie Thomas-Keprta z Centrum Lotów Kosmicznych im. Lyndona B. Johnsona. Wykryli oni m.in. wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne oraz tlenki metali (te ostatnie miały powstać w wyniku rozkładu prowadzonego przez bakterie). W przyszłości naukowcy chcą sprawdzić, czy podczas kolizji meteorytu mogą się zachować także mikroorganizmy. Kolejnym krokiem ma być pobranie próbek z Marsa. Na powierzchni Czerwonej Planety występuje ten sam materiał [less], a krater Gale jest tego dobrym przykładem. Schultz uważa, że to całkiem prawdopodobne, by kolizje kosmiczne zakonserwowały materiał genetyczny, przy czym naukowiec obstawia raczej trwalszy RNA. To nadal ważne [otwarte] pytanie... ale kiedy spojrzy się na to, co się zachowało, zobaczymy pewne dość wrażliwe związki. « powrót do artykułu
  25. Rosyjska grupa WZOR, znana z wczesnego ujawniania wiarygodnych danych na temat produktów Microsoftu poinformowała o kolejnej aktualizacji Windows 8, systemie Windows 9 i nowym systemie z Redmond. WZOR twierdzi, że jesienią bieżącego roku Microsoft może opublikować kolejną dużą aktualizację. Przed dwoma tygodniami pojawiała się Windows 8.1 Update, w której najważniejszą zmianą jest zintegrowanie pulpitów dla urządzeń z wyświetlaczem tradycyjnym oraz dotykowym. W kolejnej aktualizacji, która może zostać nazwana Windows 8.1 Update 2 lub Windows 8.2, integracja ma pójść jeszcze dalej. Tradycyjne menu Start ma na stałe zagościć w interfejsie Metro. Nowe menu trafi też do Windows 9. WZOR nie wyklucza, że kolejny OS Microsoftu będzie udostępniany bezpłatnie, jednak informacje na ten temat są bardzo niejednoznaczne. Koncern z Redmond pracuje też podobno nad Widnows Cloud, systemem operacyjnym działającym w chmurze. Oprogramowanie klienckie Windows Cloud ma być podobno udostępniane bezpłatnie do pobrania, natomiast korzystanie z dodatkowych funkcji będzie wymagało wykupienia subskrypcji. Ze wszystkich funkcji Windows Cloud będzie można korzystać tylko po podłączeniu się do internetu. W trybie offline funkcje tego systemu będą przypominały funkcjonalność Windows Starter, budżetowego systemu z Microsoftu. WZOR zastrzega, że powyższe informacje są niepotwierdzone i dość niejasne. Ostatnio trudniej jest o wycieki z Redmond. Przed miesiącem aresztowano inżyniera Microsoftu, który nielegalnie udostępniał firmowe oprogramowanie. Firma Nadelli zaostrzyła wówczas procedury bezpieczeństwa, stąd trudności ze zdobyciem przez WZOR bardziej wiarygodnych informacji. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...