Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Dom aukcyjny Nate D Sanders z Los Angeles sprzedał kawałek tortu weselnego Diany Spencer i księcia Walii Karola. Choć ma 33 lata, zachowujący anonimowość kolekcjoner zapłacił za niego aż 1375 dol. Ciasto nadal znajduje się w oryginalnym srebrno-białym pudełku prezentacyjnym, które ozdobiono godłem księcia Walii oraz monogramem CD. W skład zestawu wchodzi też karta z napisem "Z najlepszymi życzeniami od Ich Królewskich Mości Księcia i Księżnej Walii". Samo ciasto, którego po upływie tylu lat lepiej nie próbować, jest zawinięte w woskowany papier. Sam Heller, rzecznik domu aukcyjnego, ujawnił, że istnieje niewielka, ale bardzo oddana sprawie grupa kolekcjonerów królewskich tortów. Warto przypomnieć, że np. w styczniu 1974 r. dom aukcyjny Christie's sprzedał za 70 funtów (ok. 150 dol.) prawie 134-letni wówczas kawałek tortu weselnego królowej Wiktorii. Pokruszone kawałki nadal znajdowały się w oryginalnym opakowaniu z nadrukowanym napisem "Królewski tort weselny, pałac Buckingham, 10 lutego 1840 r.". Nabywca - członek High Commission of Australia w Londynie - działał na zlecenie anonimowego Tasmańczyka. « powrót do artykułu
  2. Naukowcy ze szwedzkiego Uniwersytetu w Umea odkryli, że neurony w skórze dokonują skomplikowanych obliczeń. Dotychczas uważano, że do przeprowadzania kalkulacji zdolne są tylko neurony w mózgu. Neurony czuciowe w skórze odbierają informacje o tym, że coś dotknęło naszej skóry i przesyłają ją do mózgu. Teraz dowiadujemy się, że również przetwarzają one informację o kształcie przedmiotu, który dotknął skóry. Nasza praca dowodzi, że dwa typy neuronów czuciowych nie tylko sygnalizują, kiedy i jak intensywnie obiekt dotknął naszej skóry, ale informują również o jego kształcie - mówi Andrzej Pruszyński, jeden z autorów badań. Czułość poszczególnych neuronów na kształt przedmiotu zależy od ich rozkładu w skórze. Prawdopodobnie najbardziej zdumiewającym odkrycie jest fakt, że neurony czuciowe znajdujące się w opuszkach palców, przeprowadzają takie same obliczenia jak neurony kory mózgowej. To oznacza, że informacje z dotyku są wstępnie przetwarzane przez neurony na skórze. Następnie trafiają do mózgu, gdzie podlegają dalszemu przetwarzaniu - dodaje Pruszyński.
  3. NASA przygotowuje się do sformatowania układu pamięci flash marsjańskiego łazika Opportunity. Do podjęcia takiej decyzji skłoniły Agencję coraz częstsze resety komputera pokładowego pojazdu. W samym sierpniu było ich ponad dziesięć. Pomimo, że po każdym resecie łazik podejmuje normalną pracę, poważnie wydłuża to czas wykonywania przezeń zadań, gdyż ponowne uruchomienie komputera może trwać nawet dwa dni. Naszym głównym podejrzanym są uszkodzone komórki pamięci flash. Jej ponowne sformatowanie to mało ryzykowny proces, gdyż najważniejsze oprogramowanie jest przechowywane w innych układach pamięci nieulotnej - mówi John Callas, menedżer Mars Exploration Rover Project. Opportunity trafił na Marsa na początku 2004 w ramach misji Mars Exploration, która zawiozła na Czerwoną Planetę również łazik Spirit. Ten drugi pracował przez sześć lat. Opportunity ciągle działa. W swoim czasie Spirit również przeszedł formatowanie pamięci flash. Zakończyło się ono powodzeniem, a decyzję o jego przeprowadzeniu podjęto, gdyż łazik wielokrotnie tracił dane. Zanim na Opportunity zostanie zresetowany flash NASA pobierze wszystkie dane z kości pamięci i wprowadzi łazik w tryb, w którym nie wykorzystuje of flash. Komunikacja z łazikiem zostanie przełączona na wolniejszy kanał. W wolniej przesyłanych informacjach występuje mniej błędów. « powrót do artykułu
  4. Defekty chrząstki stawowej można leczyć za pomocą komórek z przegrody nosowej. Naukowcy z Uniwersytetu w Bazylei i uczelnianej kliniki wykazali, że komórki pobrane z przegrody są w stanie przystosować się do środowiska stawu kolanowego i naprawić wady tamtejszej chrząstki. Ubytki w chrząstce stawowej są częstym następstwem procesów degeneracyjnych u starszych osób. Po wypadku/urazie występują także u młodszych ludzi. Takie wady trudno naprawić; wymaga to niejednokrotnie skomplikowanych operacji i długiej rehabilitacji. Na szczęście profesorowie Ivan Martin i Marcel Jakob zaprezentowali ostatnio nową (bardzo obiecującą) metodę leczenia. Podczas badań Szwajcarzy pobrali próbki o średnicy 6 mm z przegród nosowych 7 pacjentów w wieku poniżej 55 lat. Później wyizolowali z nich chondrocyty, a po namnożeniu nanieśli je na rusztowanie, które miało pozwolić na uzyskanie przeszczepu o wymiarach 30x40 mm. Po kilku tygodniach z kolan chorych usunięto zniszczoną chrząstkę i zaimplantowano wyhodowaną tkankę. W ramach wcześniejszego studium dzięki tej samej metodzie zrekonstruowano zniszczone przez nowotwór skrzydełka nosa. Naukowcy pracujący na modelu kozim byli zaskoczeni, że przeszczepione komórki z przegrody nosowej pasowały do profilu komórek stawu kolanowego, mimo że oba typy komórek mają inne pochodzenie: przegroda nosowa neuroektodermalne, a chrząstka stawowa mezodermalne. Zdolność tych pierwszych do samoodnowy wiąże się z brakiem ekspresji pewnych genów HOX (w chondrocytach ekspresja ta zachodzi). Ponieważ wcześniej wykazano, że w ciągu życia ludzkie chondrocyty zachowują zdolność wzrostu i tworzenia chrząstki, metoda powinna się też sprawdzić u starszych pacjentów. Mimo że głównym celem obecnego studium jest ocena bezpieczeństwa i wykonalności przeszczepów z przegrody nosowej, wstępna skuteczność kliniczna wydaje się wysoce obiecująca. « powrót do artykułu
  5. Wino chroni przed chorobami sercowo-naczyniowymi tylko wtedy, gdy ktoś pamięta o regularnych ćwiczeniach. To pierwsze randomizowane studium dot. wpływu czerwonego i białego wina na markery miażdżycy u ludzi w lekkim-umiarkowanym stopniu zagrożonych chorobami sercowo-naczyniowymi. Odkryliśmy, że wino pite w umiarkowanych ilościach wpływa zabezpieczająco tylko na osoby, które [poza tym] ćwiczą. Oba rodzaje wina zapewniały takie same rezultaty" - opowiada prof. Milos Taborsky. Studia retrospektywne pokazywały, że wino zwiększa poziom dobrego cholesterolu HDL. Dotąd jednak nie przeprowadzono długofalowych, prospektywnych i bazujących na losowaniu do grup badań, które porównywałyby wpływ białego i czerwonego wina na poziom HDL oraz markerów miażdżycy. Stąd pomysł Czechów na projekt In Vino Veritas (IVV). Naukowcy przeprowadzili eksperyment z udziałem 146 osób; wg wyników ze skali SCORE, były one lekko-umiarkowanie zagrożone chorobami sercowo-naczyniowymi. Wylosowano je do grup, które przez rok miały pić albo wino czerwone (Pinot Noir), albo białe (Chardonnay-Pinot). Oba rodzaje alkoholu pochodziły z tego samego rocznika i rejonu Czech. Za umiarkowane spożycie uznano, zgodnie z definicjami Światowej Organizacji Zdrowia, wypijanie przez kobiety 0,2, a przez mężczyzn 0,3 l wina maksymalnie 5 razy w tygodniu. Ochotnicy jedli to, co zazwyczaj. Mieli prowadzić dzienniczki konsumpcji wina i innych alkoholi, zażywanych leków, a także ilości i rodzaju ćwiczeń. Korki trzeba było zwracać naukowcom, tak by było wiadomo, że wino zostało wypite, a nie sprzedane. Okazało się, że w obu grupach (białego i czerwonego wina) nie było różnicy w poziomie HDL w momencie rozpoczęcia studium i po upływie roku. Na końcu w obu grupach odnotowano niższy poziom LDL, zaś cholesterol całkowity był obniżony tylko u ludzi spożywających czerwony trunek. Wzrost cholesterolu HDL to główna wskazówka, że coś chroni przed chorobami sercowo-naczyniowymi, można więc stwierdzić, że ani czerwone, ani białe wino nie miało wpływu na uczestników studium ujmowanych jako całość. Jedyny pozytywny i stały efekt zaobserwowano w podgrupie osób, które piły wino [czerwone bądź białe] i więcej się gimnastykowały (ćwiczyły regularnie co najmniej 2 razy w tygodniu). W tej populacji HDL wzrósł, a LDL i cholesterol całkowity spadły. Może istnieć pewna synergia między niską dawką alkoholu etylowego z wina i aktywnością fizyczną [...]. W przyszłości Czesi chcą porównać wpływ białego i czerwonego wina na markery miażdżycy u ludzi w wysokim stopniu zagrożonych chorobami sercowo-naczyniowymi, którzy zażywają statyny i regularnie ćwiczą. « powrót do artykułu
  6. Importowany czosnek stanowi dla egzotycznych wirusów roślinnych idealne medium do podróży na gapę. Co więcej, sadząc ząbki, które nam wykiełkowały, przyczyniamy się do ich rozprzestrzenienia. Czosnek jest szczególnie podatny na wirusy roślinne, bo rozmnaża się wegetatywnie i nie przechodzi przez etap nasienia. Nasienie dysponuje licznymi mechanizmami odfiltrowywania wirusów. To sposób roślin na samooczyszczanie się [...] - wyjaśnia dr Steve Wylie z Uniwersytetu Murdocha. Rok po roku czosnek akumuluje wirusy, dlatego autorzy raportu z pisma PLoS ONE zastanawiali się, jakie wirusy mogą dotrzeć z importem na antypody, zwłaszcza że Australia sprowadza aż 85% swojego czosnku. Sprowadzamy 3500 t czosnku rocznie, głównie z Chin. Naukowcy udali się do supermarketów i kupili 11 główek czosnku. Pochodziły one z różnych krajów: Australii, USA, Meksyku, Argentyny, Hiszpanii czy Chin. Zastosowawszy sekwencjonowanie, akademicy wykryli 11 wirusów RNA, w tym gatunki z Meksyku i Argentyny, które "znacznie różniły się od wszystkiego, co dotąd widziano. Wylie przypomina, że o ile czosnki sprowadzane dla rolników do celów hodowlanych są poddawane kwarantannie, o tyle czosnki importowane do celów spożywczych już nie. Uznaje się je za niezdolne do życia, lecz zapobiegające kiełkowaniu napromienianie gamma nie zawsze się sprawdza. Gdy zakażony egzotycznym wirusem ząbek zostaje zasadzony w przydomowym ogródku, do rozprzestrzenienia patogenu wystarczy, by później na roślinie żerował jakiś owad, np. mszyca. Choć wirus nie szkodzi ludziom, może uderzyć w miejscowy przemysł czosnkowy. Zakażone główki rosną o wiele wolniej. Są mniejsze, a jakość gorsza, przez co hodowca mniej zarabia. Poza tym niektóre z czosnkowych wirusów mogą infekować rodzime storczyki. Wylie podkreśla, że studium zarysowało szerszy problem: możliwość importowania egzotycznych wirusów z innymi rozmnażającymi się wegetatywnie roślinami, np. ziemniakami lub batatami. Wirusy akumulują się także w cebulkach kwiatów, dlatego niebezpieczne bywają sprowadzane bez kontroli celnej żonkile czy tulipany. « powrót do artykułu
  7. Intel rozpoczął sprzedaż swojego najbardziej wydajnego procesora dla pecetów. Core i7-5960X Extreme Edition powstał przede wszystkim z myślą o graczach. Nowy CPU to pierwszy układ Intela dla klientów indywidualnych, który obsługuje 16 wątków oraz współpracuje z pamięcią DDR4. W porównaniu z DDR3 nowe układy pamięci zapewniają o 50% szybszy wewnętrzny transfer danych przy zapotrzebowaniu na energię zmniejszonym o 30-40 procent. Core i7-5960X korzysta z 8 rdzeni i zegara o maksymalnej częstotliwości nominalnej 3,50 GHz. Jego taktowanie można jednak znacząco zwiększyć. Przy chłodzeniu cieczą procesor może pracować nawet z zegarem ponad 5 GHz. CPU korzysta z 20 megabajtów pamięci cache, obsługuje 40 linii PCI Express 3.0 oraz kości DDR4-2133. Jego pobór mocy (TDP) wynosi 140 watów. Intel zapewnia, że w porównaniu z 4-rdzeniowym układem Core i7 Extreme Edtition nowy procesor jest średnio o 79% szybszy. Edycja wideo 4K odbywa się na nim o 20% szybciej, renderowanie scen 3D o 32% szybciej a kodowanie wideo 4K na 1080p przebiega o 69% szybciej. Nowy układ nie jest jednak tani. Jego cena hurtowa, przy zakupie 1000 sztuk, wynosi 999 dolarów. « powrót do artykułu
  8. Zmiany klimatyczne zagrażają karpieńcowi diablemu (Cyprinodon diabolis), rybie, która występuje tylko i wyłącznie w Devil's Hole. Niezwykła populacja liczy obecnie 35 dorosłych osobników i zamieszkuje zbiornik wodny w Dolinie Śmierci. Zwierzęta żyją w izolowanej jaskini w słonej wodzie geotermalnej o temperaturze 33 stopni Celsjusza, w której poziom tlenu jest tak niski, iż większość gatunków ryb byłaby bliska śmierci. Naukowcy z University of Nevada oraz Desert Research Institute ostrzegają, że woda staje się coraz cieplejsza i prawdopodobnie jej temperatura będzie rosła. Już teraz doprowadziło to do dramatycznych zmian. Z powodu rosnącej temperatury optymalny okres wylęgu skrócił się już o cały tydzień. Obecnie trwa on 10 tygodni. W tym czasie panują odpowiednie warunki termiczne, a w wodzie jest wystarczająco dużo substancji odżywczych, by utrzymać populację narybku. Skrócenie optymalnego okresu lęgu już wpłynęło na zmniejszenie populacji dorosłych osobników. Zmiany klimatyczne powodują, że karpieńcowi diablemu trudniej jest przetrwać w Devil's Hole i prawdopodobnie to one przyczyniły się do obserwowanego spadku liczebności populacji - mówi Mark Hausner z Desert Research Institute. Uczony spodziewa się, że do połowy obecnego wieku optymalny okres lęgu skróci się o kolejne dwa tygodnie. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że temperatura będzie rosła i nie ma najmniejszych wątpliwości, że wpłynie to na ryby - dodaje główny autor badań, profesor Scott Tyler z University of Nevada. Ta populacja żyje w akwarium, niezwykle wrogim akwarium, którego nie można przenieść. To gatunek, który nie może zaadaptować się do innych warunków czy przenieść tam, gdzie będzie lepiej. Przetrwał on ponad 10 000 lat ewolucji, pomimo tego, że jego pula genetyczna jest niezwykle ograniczona - dodaje. Podczas ostatnich badań w Devil's Hole zaobserwowano 92 ryby. Przed 10 latu populacja liczyła 171 osobników, a w 1972 roku, gdy rozpoczęto jej badania, naliczono 553 ryby. Naukowcy wiedzą jednak, że ich liczba sezonowo się waha, mają więc nadzieję, iż w najbliższym czasie ryb przybędzie. « powrót do artykułu
  9. Jakub Dzamba z McGill University zaproponował pomysł, który stanowi rozwiązanie 2 problemów naraz. Hodowla świerszczy w specjalnych plastikowych pojemnikach zapewnia pokarm, a że owady żywią się tym, co normalnie trafiłoby na kompost, można w ten sposób zagospodarować część odpadów. Dzamba zaprezentował swoją świerszczową farmę na montrealskiej Konferencji Innowacji Pokarmowych. Media donoszą, że pracował nad metodą 7 lat. Zdarzało się, że gdy wyjeżdżał gdzieś z żoną, po powrocie okazywało się, że świerszcze rozpierzchły się i skaczą po całym domu. Wg Kanadyjczyka, hodowla świerszczy w pojemniku, który można ustawić np. w kuchni, zmieni nasz sposób pozyskiwania białka. Przed przygotowaniem posiłku owady należy umieścić (podobnie jak kraby) w zamrażalniku, a później ugotować. Dzamba podkreśla, że nawet on miał początkowo opory przed "oporządzaniem" świerszczy. To wydaje się dziwne. [Normalnie] co chwilę zabijamy owady, ale kiedy się je hoduje i trzyma przez 2 miesiące na stole, bo tyle trwa pozyskanie kolejnej partii, wszystko się zmienia. Obecnie Kanadyjczyk pracuje nad nowym modelem hodowli, który ma być gotowy do końca roku. « powrót do artykułu
  10. W Wiedniu przeprowadzono eksperyment, podczas którego wykorzystano zjawiska kwantowe do uzyskania obrazu w sposób sprzeczny z intuicją. Uczeni z Instytutu Kwantowej Optyki i Kwantowej Informaji, Wiedeńskiego Centrum Nauki Kwantowej i Technologii oraz Uniwersytetu Wiedeńskiego opracowali system, w którym obraz uzyskano bez potrzeby wykrywania światła, jakie padało na obrazowany obiekt, a światło, dzięki któremu obraz został stworzony, nigdy nie miało kontaktu z obiektem. Zwykle do zarejestrowania obrazu jakiegoś obiektu, musimy go oświetlić, a następnie zarejestrować odbite światło. Często jednak odpowiednie oświetlenie nie jest możliwe lub też najlepszy obraz można uzyskać oświetlając obiekt w tak specyficzny sposób, iż nie istnieje sprzęt potrzebny do zarejestrowania obrazu. Wiedeńscy naukowcy opisali w Nature eksperyment, podczas którego wykorzystali splątane fotony. Zwykle pary takich fotonów uzyskuje się oświetlając laserem nieliniowy kryształ. Austriaccy naukowcy wykorzystali laser do oświetlania dwóch kryształów, dzięki czemu stworzyli pary splątanych fotonów w obu kryształach. Jeden z fotonów był fotonem podczerwonym, a drugi fotonem czerwonym. Obrazowany obiekt umieszczono pomiędzy kryształami. Cały eksperyment zaprojektowano tak, by jedynie foton podczerwony przechodził przez obrazowany obiekt. Foton ten trafia do drugiego kryształu, gdzie łączy się z jakimkolwiek utworzonym tam fotonem podczerwonym. Z punktu widzenia fizyki nie jest możliwe stwierdzenie, w którym krysztale powstała para fotonów. Ponadto podczerwony foton nie zawiera informacji o obiekcie, z którym się zetknął. Jednak, dzięki temu, że fotony są splątane, informacja o obiekcie znajduje się w czerwonym fotonie, który jednak nigdy nie miał kontaktu z obiektem. Z połączenia czerwonych fotonów z pierwszego i drugiego kryształu uzyskano wzorzec ciemnych i jasnych punktów, które stworzyły dokładny obraz obiektu. Co ciekawe, rozproszeniu uległy tylko fotony podczerwone, te, które miały kontakt z obiektem. Obraz tworzony jest wyłącznie przez fotony, które z obiektem się nie zetknęły. Naukowcy z Wiednia sądzą, że ich technika przyda się tam, gdzie musimy obrazować bardzo słabo oświetlone obiekty, a zatem w medycynie i naukach biologicznych.
  11. Naukowcy z Argonne National Laboratory (ANL) i Uniwersytetu Chicagowskiego przeanalizowali mikrobiomy ludzkich domów. Wiemy, że pewne bakterie sprawiają, że myszom np. łatwiej przytyć, inne z kolei wpływają na rozwój mózgu młodych gryzoni. Chcieliśmy wiedzieć, skąd pochodzą, a że ludzie coraz więcej czasu spędzają w pomieszczeniach, zależało nam na zmapowaniu mikroorganizmów z domostw i określeniu prawdopodobieństwa, że osiedlą się na nas - wyjaśnia Jack Gilbert. Home Microbiome Project objął 7 rodzin: w sumie 18 osób, 3 psy i 1 kota (monitoring prowadzono przez 6 tygodni). Uczestnicy badania codziennie pobierali wymazy z dłoni, stóp i nosów. Pobierali też próbki z różnych domowych powierzchni, w tym z klamek, włączników światła, podłóg i blatów kuchennych. Później wszystko trafiało do ANL, gdzie naukowcy prowadzili analizy DNA. Chcieliśmy sprawdzić, w jakim stopniu ludzie wpływali na społeczności bakteryjne z domowych powierzchni oraz na sobie nawzajem - opowiada Gilbert. Okazało się, że ludzie w dużym stopniu wpływali na domowe mikrospołeczności. Gdy 3 rodziny się przeprowadziły, zajęło mniej niż dzień, by pod względem bakteryjnym nowe lokum wyglądało jak poprzednie. Liczył się także regularny kontakt fizyczny między ludźmi. W domu, gdzie na 3 mieszkańców 2 osoby pozostawały ze sobą w związku, para dzieliła ze sobą znacząco więcej bakterii. Współdzielenie większości bakterii dotyczyło również małżeństw oraz ich małych dzieci. W gospodarstwach domowych największe podobieństwo bakteryjnych społeczności obserwowano w przypadku dłoni. Nosy wykazywały większe zróżnicowanie indywidualne. Obecność wychodzących psów i kotów sprawiała, że w domach było więcej baterii glebowych i roślinnych. W jednym przypadku naukowcy śledzili potencjalnie patogenną bakterię z rodzaju Enterobacter. Najpierw pojawiła się ona na dłoniach jednej osoby, potem na blacie kuchennym, a na końcu na dłoniach drugiego domownika. Akademicy tłumaczą, że blat mógł, oczywiście, być ścieżką transmisji, z drugiej jednak strony to dość prawdopodobne, że rutynowo stykamy się z żyjącymi na nas i w naszym otoczeniu szkodliwymi bakteriami, ale chorujemy tylko przy osłabieniu układu odpornościowego. Gilbert przewiduje, że badanie domowych mikrobiomów będzie wykorzystywane w kryminalistyce. Dysponując niezidentyfikowaną próbką z podłogi, potrafiliśmy [bowiem] z łatwością stwierdzić, od której rodziny pochodziła. Kiedy dana osoba i jej bakterie opuszcza dom, mikrospołeczność zmienia się znacznie w ciągu dni. Z dość dobrą dokładnością można [zatem] teoretycznie przewidzieć, czy ktoś gdzieś mieszkał i kiedy. « powrót do artykułu
  12. To, czy tzw. e-papierosy są bezpieczną alternatywą dla tradycyjnych produktów tytoniowych, zależy od zwyczajów użytkownika. Jeśli bowiem za często sięga on po substytuty papierosów, szkodzi swojemu układowi mięśniowo-szkieletowemu. Naukowcy z Uniwersytetu w Miami przeanalizowali badania z 5 ostatnich lat. Interesował ich wpływ nikotyny na gojenie ran i złamań u ludzi. Odkrycia sugerują, że w niskich dawkach nikotyna może być korzystna, sprzyjając np. produkcji kolagenu i gojeniu ran. Niestety, przy wyższych dozach komórki biorące udział w naprawie skóry i kości stają się nieskuteczne. To dlatego nadużywanie nikotynowej terapii zastępczej może stwarzać zagrożenie dla zdrowia. Co jest jednak wysoką lub niską dawką, zależy od rodzaju komórek. Nie wszystkie komórki reagują na nikotynę w ten sam sposób. To, co jest niską dawką dla jednej, może być wysoką dla drugiej. Gdy ekspozycja na nikotynę się kończy, skutki są do pewnego stopnia odwracalne - wyjaśnia doktorant Carlos M. Carballosa. O ile sam wpływ nadużywania nikotyny nie jest dla naukowców niczym nowym, o tyle oddziaływania na komórki macierzyste oraz układu mięśniowo-szkieletowego już tak. Szeroko udokumentowano, że w porównaniu do osób niepalących, u palaczy po złamaniu leczenie kości trwa dłużej. Istnieje wiele teorii, które próbują to wyjaśniać. My [jednak] sądzimy, że nikotyna znacząco wpływa na potencjał komórek macierzystych w zakresie namnażania, migracji oraz różnicowania osteogenicznego [...] - twierdzi prof. Herman S. Cheung. Mechanizm, za pośrednictwem którego nikotyna wpływa na zdrowie kostno-mięśniowe, nie został dobrze poznany, lecz badania pokazują, że rolę mediatorów wydają się odgrywać cholinergiczne receptory nikotynowe (nAChRS) z powierzchni komórek. Naukowcy podejrzewają, że gdy nAChRS są wystawiane na oddziaływanie nikotyny, wpływa to na ekspresję miRNA. Oddziaływanie nikotyny na miRNA znajduje się w kręgu obecnych zainteresowań badawczych - podsumowuje Carballosa. « powrót do artykułu
  13. Fotonika to jedna z najbardziej obiecujących technologii przyszłości. W obecnie używanych układach elektronicznych przesyłane są elektrony, w układach fotonicznych nośnikiem informacji są fotony. Uzyskanie prawidłowo działającego układu fotonicznego wymaga stworzenia strumienia pojedynczych fotonów i kontrolowania kierunku ich ruchu. To jednak poważny problem, gdyż fotony i elektrony na poziomie kwantowym zachowują się odmiennie. Elektrony są fermionami i bez przeszkód podróżują samodzielnie. Tymczasem fotony to bozony, które mają tendencję do zbijania się w grupy. Jednak, jako że w systemach fotonicznych informacja jest powiązana z pojedynczym fotonem, konieczne jest, by fotony podróżowały osobno, a nie razem. Trzeba zatem wyemitować foton z systemu fermionowego. Osiągnęliśmy to dzięki silnej interakcji światła i materii - mówi główny autor dokonanego właśnie przełomu profesor Peter Lodahl z Instytutu Nielsa Bohra na Uniwersytecie w Kopenhadze. Uczeni opracowali rodzaj działa wystrzeliwującego pojedyncze fotony. Działo zostało zintegrowane w optycznym układzie scalony. Układ ten składa się z miniaturowego kryształu o szerokości 10 i grubości 160 mikrometrów. W centrum znajduje się kropka kwantowa, która stanowi źródło światła. Później oświetlamy laserem kwantową kropkę. Znajdują się w niej atomy z elektronami krążącymi wokół jąder. Światło lasera wzbudza elektrony, które przeskakują z jednej powłoki na drugą, emitując pojedyncze fotony. Zwykle fotony te wędrują we wszystkich kierunkach, jednak nasz układ fotoniczny został tak zaprojektowany, że mogą one poruszać się tylko przez pojedynczy kanał - wyjaśnia profesor Soren Stobbe. Zespół z Kopenhagi jest w stanie kontrolować i wysyłać w pożądanym kierunku 98,4% fotonów.
  14. U mężczyzn, którzy jedzą ponad 10 porcji pomidorów tygodniowo, ryzyko zapadnięcia na raka prostaty jest aż o 18% niższe. Rak prostaty to 2. najczęściej występujący u mężczyzn nowotwór. Jest częstszy w krajach rozwiniętych, co wg ekspertów, ma związek z zachodnim stylem życia i dietą. By sprawdzić, czy stosowanie się do wytycznych zmniejsza ryzyko raka gruczołu krokowego, naukowcy z Uniwersytetów w Bristolu, Oksfordzie i Cambridge przyglądali się trybowi życia i menu 1806 mężczyzn w wieku 50-69 lat z rakiem i porównywali ich do zdrowej grupy kontrolnej 12005 panów. Autorzy artykułu z pisma Cancer Epidemiology, Biomarkers and Prevention jako pierwsi próbowali opracować indeks dietetyczny dla raka prostaty. Wzięli pod uwagę 3 składniki, powiązane dotąd z kształtowaniem ryzyka tej choroby: selen, wapń oraz pokarmy bogate w likopen. Jak można się było spodziewać, w przypadku panów z ich optymalnym spożyciem ryzyko raka gruczołu krokowego było niższe. Okazało się, że u mężczyzn, którzy jedli ponad 10 porcji pomidorów na tydzień (np. w postaci świeżych pomidorów, soku pomidorowego czy fasolki po bretońsku) występował 18-proc. spadek ryzyka raka prostaty. Naukowcy uważają, że dobroczynny wpływ ma związek z przeciwutleniającym likopenem. Akademicy analizowali też rekomendacje World Cancer Research Fund oraz Amerykańskiego Instytutu Badań nad Nowotworami dotyczące aktywności fizycznej, diety i wagi ciała. Zauważyli, że tylko zalecenie związane z pokarmami roślinnymi - wysoką konsumpcją owoców, warzyw i błonnika - wpływało na obniżenie ryzyka raka prostaty. Zjadanie zalecanych 5 lub więcej porcji warzyw i owoców dziennie zmniejszało ryzyko zachorowania o 24% (w porównaniu do panów spożywających 2,5 porcji lub mniej). Ponieważ nie są to rekomendacje dotyczące zapobiegania stricte rakowi prostaty, Brytyjczycy uważają, że nie są one wystarczające i trzeba opracować dodatkowe doprecyzowujące wytyczne. Nasze studium sugeruje, że pomidory mogą być ważne w zapobieganiu rakowi prostaty. By to potwierdzić, należy jednak przeprowadzić kolejne studia, zwłaszcza testy na ludziach - podsumowuje Vanessa Er. « powrót do artykułu
  15. Brazylijska część Mata Atlântica (Las Atlantycki) to jeden z najważniejszych ekosystemów na Ziemi. Międzynarodowa grupa uczonych obliczyła, że las można uratować inwestując rocznie zaledwie 0,01% brazylijskiego PKB. W Mata Atlântica żyje niemal 10 000 gatunków roślin, a liczba gatunków ptaków jest wyższa niż w całej Europie. Wszystko zaś na obszarze zaledwie 160 000 kilometrów kwadratowych. W przeszłości las zajmował powierzchnię niemal 1,5 miliona kilometrów kwadratowych. Teraz 90% lasu zniknęło, a na jego terenie mieszka ponad 130 milionów ludzi. Na łamach Science ukazał się artykuł, z którego dowiadujemy się, że wystarczyłoby przeznaczyć rocznie 198 milionów USD na wykup ziemi i ponowne zalesianie, by uchronić większość gatunków przed wyginięciem. Ta kwota to zaledwie 6,5% ogólnej kwoty, jaką Brazylia przeznacza obecnie na subsydia dla rolnictwa. Już w tej chwili w Brazylii istnieją programy, w ramach których chroni się las poprzez odkupowanie ziemi od rolników. Jednak są to inicjatywy lokalne, które nie mają większego wpływu na poprawę kondycji lasu jako całości. Mata Atlântica jest mniejszy i znacznie bardziej zdegradowany niż amazoński las deszczowy. Jednak on też posiada bardzo bogatą bioróżnorodność. Jest on kluczowym habitatem dla ponad połowy brazylijskich gatunków zagrożonych wyginięciem. Poza obszarami chronionymi na 90% terenu Mata Atlântica lasy zajmują mniej niż 30% wcześniejszego terenu. To nie wystarczy, by zapewnić przetrwanie gatunków - mówi doktor Christina Banks-Leite z Imperial College London. Uczona zauważa, że stosunkowo niewielka kwota wystarczy, by uchronić wiele gatunków roślin i zwierząt. Właściciele ziem przeznaczonych pod zalesianie otrzymywaliby pieniądze oraz korzystali z faktu, że lepiej zachowany las chroni ich plony przed infekcjami oraz zwiększa liczbę zwierząt zapylających. Obliczenia dotyczące zachowania Mata Atlântica to wynik 9-letnich badań prowadzonych przez naukowców pracujących pod kierunkiem uczonych z Uniwersytetu w São Paulo. Specjaliści zbierali dane dotyczące roślin i zwierząt w 79 różnych obszarach lasu. Oceniali jakość ekosystemu na terenach chronionych i niechronionych, analizowali strategie i koszty ochrony. Nasze badania jasno dowiodły, że istnieje granica utraty bioróżnorodności związana z wylesianiem. Poza tą granicą nie tylko znika wiele gatunków, ale zanikają też funkcje, jakie gatunki te spełniają w ekosystemie. A wiele z nich jest niezwykle korzystnych dla ludzi. Określenie tej granicy jest niezbędne do opracowania strategii, w której z jednej strony umożliwimy rozwój rolnictwa, a z drugiej – zachowamy bioróżnorodność - mówi główny autor badań, profesor Jean-Paul Metzger. « powrót do artykułu
  16. W miarę wzrostu liczby aplikacji w Windows Phone Store oraz Windows Store Microsoft musi mierzyć się z tymi samymi problemami, które dotykają jego konkurentów. Koncern z Redmond usunął ostatnio około 1500 różnych programów, od takich, które nie działały prawidłowo, poprzez bezpłatne fałszywki będące prawdopodobnie mało wyszukanym żartem, po programy napisane dla zysku przez cyberprzestępców. Obecnie w obu sklepach Microsoftu znajduje się 300 000 aplikacji, a firma przyjęła strategię pośrednią pomiędzy działaniami Apple'a i Google'a. Koncern prowadzi ściślejszą niż Google kontrolę tego, co trafia do jego sklepu, ale nie jest ona tak surowa, jak działania Apple'a. Microsoft wprowadził właśnie dodatkowe zasady umieszczania programów w swoich sklepach. Aplikacja nie może naśladować nazwy innych popularnych aplikacji i usług, a jej nazwa nie może wprowadzać użytkownika w błąd, co do sposobu jej działania. Ikona aplikacji nie może naśladować ikony innej popularnej aplikacji ani logo znanych firm. Ponadto program musi zostać przypisany do kategorii, która odpowiada jego funkcji. Wprowadzenie takich reguł będzie wymagało ściślejszej kontroli ze strony Microsoftu, jednak z drugiej strony powinno ułatwić życie użytkownikom, którzy niejednokrotnie zmyleni nazwą czy kategorią, w jakiej znaleźli program, rozczarowują się, gdyż nie jest on tym, czego się spodziewali. « powrót do artykułu
  17. Sposób, w jaki Wenecja poradziła sobie w XIV w. z epidemią dżumy, może zainspirować współczesne metody ograniczania konsekwencji zmiany klimatu czy wyjątkowo zakaźnych lub lekoopornych chorób - twierdzi dr Igor Linkov z Centrum Badań Inżynieryjnych i Rozwoju Amerykańskiej Armii. W XIV w. Wenecja (od VIII w. stolica niezależnej Republiki Weneckiej) była centrum handlowym, a w 1347 r. stała się epicentrum klęski dżumy. Najpierw za pomocą rytuałów i modlitw próbowano wpływać na domniemane źródło zagrożenia, czyli np. Boga czy wampiry, później jednak wdrożono coś, co dziś nazwano by zarządzaniem odpornością na kryzysy i katastrofy. Zamiast próbować poradzić sobie ze słabo rozumianym ryzykiem, władze skupiły się na zarządzaniu ruchem, kontaktami społecznymi i zbieraniu danych dla miasta. Polegało to m.in. na wdrożeniu systemu inspekcji, okresów kwarantanny, lazaretów na sąsiednich wyspach, a także noszeniu odzieży ochronnej. Choć nie dało się zahamować początkowego wyniszczenia, to dzięki skumulowanym kilkusetletnim wysiłkom Wenecja nadal prosperowała, doświadczając później zaledwie paru epizodów dżumy, podczas gdy południową Europę nadal nawiedzały podobne epidemie. Teraz, gdy przez Afrykę przetacza się epidemia gorączki krwotocznej, Linkov i inni proponują, by wziąć przykład z wenecjan i ich zarządzania odpornością. W przypadku wirusa Ebola zarządzanie ryzykiem utrudniają czynniki ekonomiczne i kulturowe. Choć minie jakiś czas, nim uda się wykorzenić tradycje sprzyjające rozprzestrzenianiu choroby, nadal można poprawiać zdolność reagowania pozostałych części systemu na ponowne pojawienie się gorączki krwotocznej. Zarządzanie odpornością może być wskazówką, jak poradzić sobie z obecnym wybuchem epidemii gorączki krwotocznej w Afryce, a także z innymi problemami, takimi jak rozrost populacji czy wpływ globalnej zmiany klimatu. « powrót do artykułu
  18. NASA poinformowała, że Space Launch System (SLS), poleci w dziewiczy lot w 2018 roku. Wcześniej była mowa o roku 2017. SLS ma być najpotężniejszą rakietą w dziejach ludzkości. Będzie pierwszym od 40 lat pojazdem, który zawiezie człowieka poza bliską orbitę okołoziemską. To prawdopodobnie ona dostarczy astronautów na Marsa. Prace nad systemem trwają już trzy lata. Czynimy znaczące postępy - zapewnia William Gerstenmaier dyrektor w Human Explorations and Operations Mission Directorate. Nasze zespoły mają na uwadze możliwe wcześniejsze terminy zakończenia prac, ale już teraz wiemy, że będziemy gotowi najpóźniej w listopadzie 2018 roku - dodał. Optymizm Gerstenmaiera zderza się jednak z ostatnim raportem Government Accountability Office (GAO), które stwierdziło, że obecny budżet SLS może być o 400 milionów USD zbyt mały, by można było zrealizować wszystkie założone plany. GAO martwi się również o terminy oraz zadaje pytanie, w jaki sposób inżynierowie NASA mają zamiar zintegrować w SLS sprzęt stworzony wcześniej na potrzeby zlikwidowanego przez administrację Obamy programu Constellation. To właśnie w jego ramach miał powstać system do zawiezienia ludzi na Marsa. NASA bierze pod uwagę zastrzeżenia GAO i ma zamiar na nie odpowiedzieć. SLS pozwoli na wynoszenie ciężarów o wadze stu kilkudziesięciu ton. Na potrzeby misji załogowych z systemem rakietowym zostanie zintegrowany pojazd Orion. Jego pierwszy lot w przestrzeni kosmicznej zaplanowano na grudzień bieżącego roku. « powrót do artykułu
  19. Peter i Nelly Hazellowie z Tasmanii znaleźli błąkającą się po ich ziemi zarośniętą owcę. Merynos ma na sobie ok. 25 kg wełny. Jeśli oszacowania się potwierdzą, Shaun pobije rekord należący od 2004 r. do nowozelandzkiego Shreka. Pan Hazell wyjaśnia, że udało mu się podkraść i złapać barana, bo długi włos zasłaniał mu oczy. U Shauna znaleziono znacznik z farmy na wschodzie Tasmanii. Prawdopodobnie w swym ok. 6-letnim życiu nie był nigdy strzyżony, ale w ciągu kilku następnych dni na pewno spotka się z golarką. Biorąc pod uwagę, jak długo się błąkał, stan jego zdrowia jest świetny. « powrót do artykułu
  20. Blisko trzy czwarte pacjentów onkologicznych z kliniczną depresją nie przechodzi terapii psychologiczno-psychiatrycznej - wynika z raportu opublikowanego na łamach pisma The Lancet. Naukowcy z Uniwersytetów w Oksfordzie i Edynburgu wykazali jednak, że program Depression Care for People with Cancer (DCPC), polegający na współpracy przeszkolonych pielęgniarek onkologicznych i psychiatrów z zespołem zajmującym się pacjentem oraz lekarzem ogólnym, jest o wiele skuteczniejszy w walce z depresją i poprawianiu jakości życia niż stosowane dotąd metody. DCPC obejmuje zarówno leki przeciwdepresyjne, jak i psychoterapię. Brytyjczycy analizowali dane ponad 21 tys. pacjentów z klinik w Szkocji. Stwierdzili, że głęboka depresja jest wśród pacjentów z nowotworami częstsza niż w populacji ogólnej. Depresja duża była najpowszechniejsza wśród chorych z nowotworami płuc (13%), a najrzadsza wśród pacjentów z nowotworami układu moczowo-płciowego (6%). Co istotne, nie leczono prawie 3/4 (73%) chorych onkologicznych z depresją. Próbując zaradzić temu problemowi, specjaliści przyglądali się w ramach randomizowanego studium SMaRT Oncology-2 skuteczności wspomnianego wcześniej programu DCPC. W testach uwzględniono 500 dorosłych z głęboką depresją i dobrze rokującym nowotworem (przewidywanym ponadrocznym przeżyciem). DCPC porównywano ze standardową opieką. Okazało się, że DCPC dawał o wiele lepsze rezultaty. Po pół roku na leczenie reagowało 62% pacjentów z grupy DCPC (odnotowano co najmniej 50% zmniejszenie głębokości depresji), w porównaniu do zaledwie 17% członków grupy kontrolnej. Odniesione korzyści były widoczne także po upływie roku. DCPC zmniejszał również lęk, ból i zmęczenie, poprawiając funkcjonowanie i ogólną jakość życia. Za dodatkowy plusem należy uznać umiarkowany koszt: 613 funtów na pacjenta. Oceniając, czy DCPC pomaga pacjentom z nowotworem ze złymi prognozami, w tym przypadku z nowotworem płuc, Brytyjczycy przeprowadzili kolejne studium z losowaniem do grup: SMaRT Oncology-3. Testowali odpowiednio zmodyfikowaną wersję programu. Zgromadzono grupę 142 pacjentów. Ponownie okazało się, że w ciągu 32 tyg. obserwacji u chorych, którzy przeszli DCPC, nastąpiła większa poprawa. Poza depresją, udało się wpłynąć na lęk, funkcjonowanie i jakość życia. « powrót do artykułu
  21. Wędrujące kamienie z Racetrack Playa w Dolinie Śmierci zadziwiały naukowców od 70 lat. Już w latach 40. ubiegłego wieku rozpoczęto pierwsze badania, mające wyjaśnić, jaka siła przesuwa kamienie nawet o wadze 320 kilogramów. O tym, że głazy się poruszają świadczyły ślady pozostawione na piasku. Wyglądają one tak, jakby coś ciągnęło kamienie po ziemi. Paleobiolog Richard Norris i jego zespół ze Scripps Institution of Oceanography informują na łamach PLOS ONE o rozwiązaniu zagadki. Zimą 2011 roku uczeni, za zgodą urzędników z Park Service [Dolina Śmierci jest parkiem narodowym – red.] rozpoczęli „najnudniejszy eksperyment świata”. Wiadomo, że kamienie na Racetrack Playa mogą przez dziesięciolecia pozostawać bez ruchu, zatem nie spodziewano się, by eksperyment szybko się zakończył. W jego ramach wykorzystano 15 przywiezionych z zewnątrz kamieni, gdyż Park Service nie wydałoby zgody na wykorzystanie skał z terenu chronionego, które zaopatrzono w aktywowane ruchem systemy GPS. Skały monitorowano zdalnie. W grudniu 2013 roku Norris i jego współpracownik oraz kuzyn Jim Norris, przyjechali na Racetrack Playa i odkryli, że cała okolica jest pokryta wodą o głębokości około 7 centymetrów. Niedługo skały zaczęły się poruszać. Okazało się, że tajemnica wędrujących skał kryje się za rzadkim zbiegiem kilku zjawisk atmosferycznych. Najpierw Racetrack Playa musi pokryć się wodą. Powinno być jej na tyle dużo, by podczas zimnych nocy uformował się pływający lód, a na tyle mało, by kamienie wystawały ponad jej powierzchnię. Lód, który formuje się na wodzie musi być na tyle cienki, by swobodnie się poruszać, a na tyle gruby, by łatwo się nie łamać. W czasie dnia, gdy świeci słońce lód zaczyna się topić i pęka, tworząc wielkie kry. Wiatr pcha kry, a te z kolei przesuwają kamienie, które pozostawiają za sobą charakterystyczne ślady. Odkrycie to pozwala zweryfikować najróżniejsze hipotezy, które dotychczas próbowały wyjaśnić fenomen przesuwających się kamieni. Mówiono o potężnych huraganowych wiatrach, o burzach piaskowych, cienkich warstwach alg i grubym lodzie. Tymczasem okazuje się, że skały są przesuwane dzięki umiarkowanemu wiatrowi wiejącemu z prędkością kilkunastu kilometrów na godzinę, a bierze w tym udział lód o grubości nie większej niż 5 milimetrów. Skały poruszają się wówczas z prędkością 2-6 metrów na minutę, zatem ruch ten trudno zaobserwować bez stałego punktu odniesienia. Możliwe, że turyści widzieli to zjawisko, ale nie zdawali sobie z tego sprawy. Naprawdę trudno jest zauważyć, że kamień się porusza, jeśli poruszają się też wszystkie kamienie wokół - mówi Jim Norris. Naukowcy stwierdzili, że poszczególne skały były w ruchu od kilku sekund po 16 minut. W jednym przypadku zaobserwowali trzy znacznie oddalone od siebie skały, które poruszały się równocześnie i przebyły ponad 60 metrów. Zaobserwowano też ślady powstające na ziemi bez udziału kamieni. Pozostawiał je przesuwający się lód. Prawdopodobnie coraz rzadziej ludzie będą mogli obserwować podobne zjawiska. Ostatnie dowody na przesuwanie się skał pochodzą z 2006 roku, a od lat 70. ubiegłego wieku kamienie w Racetrack Basin wędrują coraz rzadziej. Globalne ocieplenie powoduje bowiem, że coraz rzadziej dochodzi do formowania się odpowiedniego lodu. « powrót do artykułu
  22. W Vindolandzie archeolodzy natrafili na idealnie zachowaną drewnianą deskę klozetową. Tamtejsi eksperci sądzą, że to jedyne tego typu znalezisko (na terenie byłego Imperium Rzymskiego zachowało się wiele ławeczek z kamienia i marmuru) i datują je na II w. n.e. Siedzisko porzucono w zapełnionym śmieciami błotnistym rowie z okresu sprzed budowy Muru Hadriana. Dzięki poprzednim wykopaliskom na stanowisku i doniesieniom z tzw. szerszego rzymskiego świata wiemy dużo o rzymskich toaletach, w tym o legendarnych latrynach, ale nigdy dotąd nie mieliśmy przyjemności zobaczyć idealnie zachowanej drewnianej deski - podkreśla dr Andrew Birley, dyrektor wykopalisk w Vindolandzie. Jak tylko zaczęliśmy ją odkrywać, nie było żadnych wątpliwości, co to jest. Mając na uwadze chłodny północny klimat, twórca słusznie wybrał drewno zamiast kamienia. Dobrze je zresztą obrobił, przez co deska wygląda na dość wygodną. Birley dodaje, że teraz trzeba odnaleźć samą toaletę, bo rzymskie wychodki zawierają często wiele interesujących artefaktów. Archeolodzy będą się musieli skupić na mocowanych na żerdzi (perticae) gąbkach (spongia), których Rzymianie używali w roli dzisiejszego papieru toaletowego. Konserwacja drewnianego siedziska może zająć nawet 18 miesięcy. Później obiekt trafi na wystawę w Muzeum Rzymskiej Armii. « powrót do artykułu
  23. Pół miliona lat temu nasi przodkowie zaczęli osadzać na kijach odpowiednio spreparowane kamienie i uzyskali w ten sposób włócznie z kamiennym grotem. Jako, że przygotowanie takiej włóczni wymaga znacznie więcej czasu i wysiłku niż samo tylko zaostrzenie kija, archeolodzy przyjęli, iż wysiłek ten musiał się opłacać, zatem włócznie z kamiennym grotem są bardziej skuteczne od włóczni z drewnianym ostrzem. Jayne Wilkins z Arizona State University i jej koledzy przeprowadzili testy obu rodzajów broni. Skonstruowali repliki włóczni z kamiennym oraz drewnianym oszczep i za pomocą odpowiednio skalibrowanej kuszy, która miała symulować ręczne miotanie, strzelali z nich do żelatyny balistycznej. To substancja o gęstości podobnej do gęstości tkanek ludzkiego ciała. Jest standardowo używana do testowania siły niszczącej broni palnej. Naukowcy odkryli, że oba typy włóczni penetrowały żelatynę na podobną głębokość. Jednak włócznie z kamiennym grotem powodowały pojawienie się znacznie bardziej rozległych ran. Były one o około 25% szersze niż rany zadane zaostrzonym kijem. Szersze rany to z kolei większe prawdopodobieństwo, że włócznia dosięgnie ważnych organów i polowanie zakończy się sukcesem. „Regularne używanie tej broni mogło zmniejszyć śmiertelność wśród dorosłych, zwiększyć średnią długość życia, zwiększyć dostawy dużych porcji żywności o wysokiej jakości oraz zmniejszyć dzienne wahania racji żywnościowych. W efekcie mogła zmienić się wielkość porcji żywności, jaką dorośli dostarczali osobom od siebie zależnym oraz regularność dostaw. To z kolei mogło mieć wpływ na historię człowieka. Przedłużony czas dzieciństwa, większa płodność kobiet oraz wychowywanie dzieci w parach – to wszystko możemy wyjaśnić częściowo zwiększeniem się odsetka udanych polowań i zmniejszeniem wahań dostaw żywności w społeczeństwach łowiecko-zbierackich” - napisali naukowcy na łamach PLOS ONE. To jednak nie wszystko. „Symulacje komputerowe sugerują, że osoby wyposażone w bardziej skuteczną broń z większym prawdopodobieństwem będą współpracowały podczas polowania, niż osoby wyposażone w broń mniej skuteczną. Dzieje się tak, przynajmniej częściowo, ponieważ brak kooperacji w przypadku posługiwania się bardziej niebezpieczną bronią naraża polujących na większe niebezpieczeństwo wzajemnego zadania sobie śmiertelnych obrażeń” - czytamy w artykule. « powrót do artykułu
  24. Gdy głęboko we wnętrzu Słońca dochodzi do połączenia się protonów w pary, powstają cięższe atomy, a w czasie tego procesu emitowane są m.in. neutrina. Naukowcy sądzą, że taka reakcja to pierwszy krok całego ciągu wydarzeń, w wyniku których Słońce produkuje 99% energii. Dotychczas jednak nie znaleziono bezpośrednich dowodów na to, by przypuszczenia takie były prawdziwe. Teraz, po raz pierwszy w historii, odnotowano neturina pochodzące z podstawowych reakcji protonów we wnętrzu naszej gwiazdy macierzystej. Neutrina są niezwykle trudne do zaobserwowania, gdyż niemal nigdy nie wchodzą w interakcje z materią. Obliczenia wykazują, że w ciągu sekundy na każdy centymetr kwadratowy Ziemi pada około 65 miliardów neutrin ze Słońca. Mimo to dopiero po długich poszukiwaniach udało się zanotować pierwsze z nich. Zostały one zauważone w urządzenie Borexino we włoskim Laboratorium Narodowym Gran Sasso. Wick Haxton, fizyk z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley mówi, że nikt nie kwestionował istnienia neutrin pp, czyli pochodzących z kolizji protonów. Pod znakiem zapytania stawiano natomiast możliwość zbudowania urządzenia, które je wychwyci. Borexino osiągnęło to dzięki długotrwałym badaniom nad zrozumieniem i zredukowaniem szumu z tła - stwierdził Haxton. W Borexino używa się płynnego scyntylatora, który emituje światło gdy zostanie pobudzony. Scyntylator umieszczony jest w wielkiej sferze otoczonej płaszczem z 1000 ton wody, a całość znajduje się 1,4 kilometra pod powierzchnią Ziemi. W ten sposób uzyskano warstwę ochronną, która ma zatrzymać wszystko oprócz neutrin. Niestety, to nie wystarczało, by zanotować neutrina pp - mówi Andrea Pocar z Univeristy of Massachusetts. Niektórych szumów tła nie da się wyeliminować. Ich największym źródłem jest węgiel 14 obecny w samym scyntylatorze - dodaje Pocar. Podczas rozpadu prowadzi on do rozbłysku scyntylatora, a właściwości tego rozbłysku są bardzo podobne do rozbłysku powodowanego interakcją z neutrino pp. Naukowcy musieli więc szukać niewielkich różnic energii, które występują między oboma rodzajami rozbłysków. Jednak raz na jakiś czas dochodzi jednocześnie do rozpadu dwóch atomów węgla 14 i wówczas rozbłysk jest identyczny jak przy neutrino pp. Musieliśmy bardzo dobrze zrozumieć te wydarzenia, by je od siebie oddzielić - mówi Pocar. Naukowcy pracujący przy Borexino opracowali nową metodą obserwacji rozbłysków i badali je przez wiele lat, by w końcu zyskać pewność, że zaobserwowano neutrino pp. Potwierdzenie istnienia tej cząstki to jednocześnie potwierdzenie ważności głównych modeli teoretycznych opisujących Słońce. Znalezienie niskoenergetycznego neutrino pp – słoneczne neutrina wysokoenergetyczne obserwowano już wcześniej – dopełnia wiedzę o ciągu reakcji zachodzących w naszej gwieździe. Pozwala też na udoskonalenie eksperymentów dotyczących neutrin i dalsze, bardziej skuteczne, ich poszukiwanie. Neutrina występują w trzech odmianach, zwanych zapachami. To neutrina elektronowe, mionowe i taonowe. Ich niezwykłą cechą jest możliwość zmiany, oscylacji, jednego rodzaju w drugi. Wydaje się, że wszystkie neutrina pochodzące ze Słońca rodzą się jako elektronowe, ale zanim dotrą na Ziemię część z nich zmienia się w mionowe bądź taonowe. Każdy z zapachów neutrino ma nieco inną masę. Obecnie najważniejszym zadaniem stojącym przed uczonymi badającymi neutrina jest właśnie precyzyjne określenie masy poszczególnych zapachów. Różnice w masie są bowiem najważniejszym czynnikiem decydującym o oscylacjach. Oprócz Borexino ważnymi ośrodkami badań nad neutrino są Sudbury Neutrino Observatory w kanadyjskim Ontario oraz japoński Super-Kamiokande. Za osiem lat w Fermi National Accelerator Laboratory ma zostać uruchomiony Long-Baseline Neutrino Experiment (LBNE), który będzie badał oscylacje neutrin podczas przejścia przez materię. Generowane tam neutrino będą wystrzeliwane w kierunku Sanford Underground Research Facility w Południowej Dakocie. Podczas 1285-kilometrowej podróży pod Ziemią wiele z nich będzie oscylowało, a uczeni chcą właśnie te oscylacje zbadać i określić, które zapachy neutrin są lżejsze, a które cięższe.
  25. Walka z ociepleniem klimatu to niezwykle kosztowne przedsięwzięcie. Jednak, jak przekonują naukowcy z MIT-u pracujący pod kierunkiem Tammy Thompson, może być ekonomicznie opłacalne. Uczeni zaprezentowali wyniki swoich obliczeń dotyczących redukcji zanieczyszczeń i ich wpływu na wydatki systemu opieki zdrowotnej. Na potrzeby swoich symulacji specjaliści zbadali trzy scenariusze, według których USA mogą do 2030 roku zredukować o 10% emisję gazów cieplarnianych. Jeden scenariusz zakłada wymuszenie na producentach energii stosowanie czystych technologii, według drugiego redukcję emisji osiągnięto dzięki narzuceniu odpowiednich norm emisji dla pojazdów silnikowych, a w trzecim scenariuszu badano wpływ handlu prawami do emisji zanieczyszczeń. Naukowcy skupili się na wpływie na zdrowie ozonu znajdującego się przy gruncie oraz pyłów. Przyjrzeli się też związkom chemicznym takim jak np. dwutlenek siarki czy tlenki azotu, których emisja zmniejszyłaby się w pierwszym scenariuszu, gdyż są one wytwarzane przede wszystkim podczas spalania węgla. Z kolei handel emisjami przyczyniłby się do dużego zmniejszenia emisji ozonu i pyłów oraz, w mniejszym stopniu, redukcji emisji tlenków azotu, dwutlenku siarki czy tlenku węgla. Z kolei zaostrzenie norm emisji dla pojazdów silnikowych daje bardziej skomplikowany obraz. Doszłoby bowiem do znacznego zmniejszenia emisji tlenku węgla i tlenków azotu, ale – jako że tlenki azotu reagują z ozonem – w centrach wielkich miast mogłoby dojść do wzrostu stężenia azotu. Dodatkowo rolnictwo emitowałoby mniej amoniaku, gdyż wyższe ceny paliwa wpłynęłyby na niewielkie zmniejszenie produkcji rolnej. Jak wspomniano, głównym celem badań było porównanie kosztów i zysków z redukcji zanieczyszczeń. Z obliczeń wynika, że największe zyski dla zdrowia ludzi można osiągnąć dzięki nałożeniu bardziej restrykcyjnych norm na pojazdy silnikowe. W tym wypadku nakłady na opiekę zdrowotną zmniejszyłyby się o 250 miliardów dolarów. Jednak te zaostrzone normy kosztowałyby gospodarkę nieco ponad bilion dolarów, zatem koszty byłyby czterokrotnie wyższe od zysku. Znacznie bardziej opłacalne jest wymuszenie produkcji energii elektrycznej z czystych źródeł. Tutaj koszty i zyski się równoważą. Najbardziej opłacalny jest, jak wynika z wyliczeń MIT-u, handel emisjami. Tutaj zyski są 4-10 razy wyższe niż koszty. Zachęceni tymi wyliczeniami uczeni postanowili powtórzyć je dla założenia, że do 2030 roku emisja gazów zostaje zmniejszona nie o 10, a o 20 procent. Okazało się wówczas, że zyski rosną, ale koszty rosną szybciej i w takim scenariuszu zyski przewyższają koszty już tylko 3-krotnie. To może oznaczać, że wprowadzanie coraz bardziej restrykcyjnych norm jest coraz mniej opłacalne. Oczywiście należy brać pod uwagę, że skupiono się tylko na ozonie i pyłach. W rzeczywistości pojawią się też zyski z redukcji emisji innych szkodliwych zanieczyszczeń. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...