Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Aerozole i substancje zapachowe z e-papierosów uszkadzają komórki płuc, tworząc w nich rodniki oraz stan zapalny. Jak podkreślają członkowie zespołu prof. Irfana Rahmana z University of Rochester, wdychane opary zawierają metale ciężkie oraz inne kancerogeny w postaci nanocząstek, a te mogą docierać nie tylko do tkanki płuc, ale i krwiobiegu. Autorzy artykułu z PLoS ONE zauważyli także, że niektóre aromatyzowane płyny, zwłaszcza cynamonowe, wywołują w tkance płuc większy stres i są dla niej bardziej toksyczne. Podczas badań laboratoryjnych zaobserwowano, że wystawione na oddziaływanie aerozoli z e-papierosów ludzkie komórki płuc wydzielają różne biomarkery stanu zapalnego. U myszy stykających się z klasycznym zapachem tytoniu występowały także objawy zapalenia płuc. Nasze studium pokazuje, że e-papierosy mogą stanowić znaczące zagrożenie dla zdrowia i powinny być dalej badane - twierdzi Rahman. W innym artykule, tym razem opublikowanym na łamach Environmental Pollution, zespół Rahmana zasygnalizował, że toksyczne metale i utleniacze z e-papierosów stanowią problem z punktu widzenia biernego palenia oraz utylizacji odpadów. W kolejnym z niedawno zaprezentowanych badań opary z e-papierosów powiązano z wyższym ryzykiem zakażeń układu oddechowego u młodych ludzi. Akademicy z University of Rochester podkreślają, że podczas tzw. droppingu, czyli zakrapiania płynu bezpośrednio na atomizer (użytkownik nie używa wtedy nasączonej płynem watki we wkładzie) do płuc dostają się zwykle większe dawki toksyn. Rahman i inni dodają, że przeważnie producenci nie ujawniają wszystkich materiałów i związków chemicznych wykorzystanych w e-papierosach i e-liquidach. Bez tej informacji i podłużnych badań konsumenci nadal będą dysponować ograniczoną wiedzą nt. potencjalnych zagrożeń dla zdrowia i środowiska. « powrót do artykułu
  2. Naukowcy z University of Sussex doszli do wniosku, że skandale, w które zamieszani są szefowie wielkich firm często... przynoszą firmom korzyści. Okazało się bowiem, że po pierwszym zawahaniu cen akcji firmy, dochodzi do korekty i cena często wzrasta do poziomu wyższego niż w firmach, w których nie było skandalu. Jednak w krótkim terminie udziałowcy firmy tracą. Gdy szef przedsiębiorstwa dokona defraudacji czy zdradzi informacje mające wpływ na cenę akcji, papiery firmy przez pewien czas tanieją. Naukowcy z Sussex przyjrzeli się 80 skandalom w amerykańskich korporacjach z lat 1993-2011, w które zamieszani byli CEO firm.. Okazało się, że w ciągu miesiąca od ujawnienia skandalu cena akcji firmy spadała od 6,5 do 9,5 procent. Na jednym skandalu posiadacze akcji tych firm tracili średnio 1,9 miliarda dolarów. Jednak sytuacja taka nie trwała wiecznie. Trzy lata po skandalu nie było już śladu. Papiery firmy sprawowały się na giełdzie równie dobrze jak konkurencji, w której nie wybuchł żaden skandal. Co więcej, w przypadku każdej z tych firm kilka lat po skandalu cena papierów była wyższa niż firm, których szefostwo nie dokonało żadnych bulwersujących czynów. Brytyjscy badacze przyjrzeli się wskaźnikowi rentowności aktywów (ROA) firm, które przeżyły skandal z udziałem dyrektora wykonawczego (CEO) i stwierdzili, że ROA tych firm wynosił nawet 10% więcej, niż konkurencji. Ekonomista doktor Surendranath Jory uważa, że wzrost wskaźnika może być spowodowany działaniami, jakie firmy podejmująl po wybuchu skandalu. Wielkie koncerny powołują wówczas zwykle niezależne rady nadzorcze ograniczają bunusy dla szefostwa. Korporacyjne skandale mogą działać jak katalizatory przemian korzystnych dla inwestorów. Firmy podejmują działania mające na celu uniknięcie w przyszłości podobnych sytuacji i wydaje się, że ta strategia działa - dodaje Jory. Naukowca dziwi jednak gwałtowny spadek cen akcji po ujawnieniu skandalu. Sądziłem, że plotki na temat nieprawidłowości roznoszą się przed ich oficjalnym ujawnieniem, w związku z tym skandal zostaje uwzględniony w cenach akcji na wiele dni zanim zostanie upubliczniony. Wydaje się jednak, że inwestorzy – zanim zareagują – czekają na bardziej wiarygodne informacje, na przykład na oficjalne oświadczenie presowe. « powrót do artykułu
  3. Dzięki szczęśliwemu trafowi i odpowiedniej lokalizacji mutacja uzdrowiła pacjentkę z zespołu złożonego niedoboru odporności WHIM (ang. WHIM syndrome, warts-hypogammaglobulinemia-infections-myleokathexis syndrome). To pierwszy i jak dotąd jedyny taki przypadek na świecie. W wieku 58 lat kobieta zgłosiła się do amerykańskiego Instytutu Alergii i Chorób Infekcyjnych, by naukowcy zbadali jej córki. Okazało się, że pacjentka przekazała chorobę 2 z nich, ale zdumiony dr Philip Murphy dowiedział się, że u samej matki ok. 20 lat temu stało się coś niezwykłego: nękające ją od lat brodawki i zwiększona podatność na infekcje po prostu zniknęły i nigdy się już nie pojawiły. Badania genetyczne wyjaśniły, czemu się tak stało. Wszystko zaczęło się od chromotrypsji (od gr. chromos - chromosom, i thripsis - rozbijać na kawałki). W wyniku tego zdarzenia (niektórzy porównują je do eksplozji) doszło do delecji chorobowego allelu CXCR4R334X, a także 163 innych genów z jednej kopii chromosomu 2. z jądra komórki macierzystej hemopoezy (HSC). Jak tłumaczą naukowcy, gdyby chromotrypsja miała miejsce w komórce mięśniowej, z perspektywy WHIM nic by się nie zmieniło. Jednak w tym przypadku zmienione komórki stopniowo "opanowały" szpik i stały się zaczątkiem nowego układu odpornościowego (doszło do odbudowy linii szpikowej, ale nie limfocytranej). Dr Murphy porównuje to, co się wydarzyło, do wygranej na loterii. Szanse [na uzdrawiającą mutację] są astronomicznie niskie. Naukowiec ma nadzieję, że przypadek opisany na łamach pisma Cell, pozwoli lepiej zrozumieć WHIM, a nawet poprawić procedurę przeszczepu szpiku kostnego. Eksperymenty na myszach już się zresztą zaczęły. Warto dodać, że uzdrowiona kobieta jest pierwszą osobą, u której rozpoznano WHIM. « powrót do artykułu
  4. W internecie roi się od filmów, na których koty próbują wcisnąć się do różnej wielkości pudełek. Naukowców od dawna zastanawiało to zachowanie zwierząt. Teraz grupa uczonych z Wydziału Weterynarii Uniwersytetu w Utrechcie postanowiła sprawdzić, czy możliwość schowania się w pudełku przyczynia się do redukcji poziomu stresu u kotów w schroniskach. Badania zostały przeprowadzone na grupie kotów świeżo przyjętych do jednego z holenderskich schronisk. W boksach 10 zwierząt umieszczono pudełka, natomiast 9 pozostałych kotów nie miało możliwości korzystania z pudełek. Uczeni przyglądali się kotom i zauważyli, że w 3. i 4. dniu obserwacji widoczne były znaczące różnice w zachowaniu zwierząt. Te, które miały w boksach pudełko, znacznie szybciej dostosowywały się do nowej sytuacji. Ukrywanie się to strategia behawioralna, dzięki której gatunki radzą sobie ze zmianami środowiskowymi i sytuacjami stresowymi - mówi Claudia Vinke, jedna z autorek badań. W przypadku kotów domowych podobną rolę co pudełka odgrywają kabiny prysznicowe, miski i inne miejsca, w które kot może się wcisnąć, gdy jest zestresowany. Koty szukają w nich nie tylko ukrycia, odstresowania się, ale również ciepła. W 2006 roku przeprowadzono badania, które wykazały, że optymalną temperaturą dla kota jest 30-36 stopni Celsjusza. Gdy przebywają w takiej temperaturze nie muszą wydatkować energii na ogrzewanie się czy chłodzenie. Kartonowe pudełka to dobre izolatory, a im są bardziej ciasne, tym lepiej, gdyż wymuszają na zwierzęciu przybranie pozycji, w której najlepiej zachowuje ciepło. Właściciele kotów powinni jednak pamiętać, że pobrudzonego przez kota kartonu nie da się wyczyścić, zatem pudełka trzeba co jakiś czas wymieniać. « powrót do artykułu
  5. Redaktorzy serwisu Neowin zauważyli, że Microsoft zarejestrował w amerykańskim urzędzie patentowym (USPTO) znak handlowy „Windows 365”. Może to oznaczać, że koncern z Redmond będzie chciał w przyszłości zaoferować swój system operacyjny w modelu subskrypcyjnym. Obecnie użytkownicy pakietu MS Office nie muszą kupować go w całości. Mogą skorzystać z Office 365, czyli online'owej wersji opartej właśnie na modelu subskrypcyjnym, w którym za używanie pakietu wnosimy comiesięczną opłatę. Zarejestrowanie znaku „Windows 365” może potwierdzać pojawiające się od pewnego czasu pogłoski o udostępnianiu OS-u w subskrypcji. Oczywiście to tylko jedna z możliwości. Trzeba wziąć bowiem pod uwagę, że Windows 10, który zadebiutuje za kilka miesięcy, zostanie udostępniony bezpłatnie użytkownikom systemów Windows 7 i Windows 8.1, a system Windows Phone jest od pewnego czasu dostępny bezpłatnie dla urządzeń korzystających z wyświetlacza o przekątnej mniejszej niż 9 cali. Trudno zatem przypuszczać, by Microsoft zdecydował się w przyszłości na powrót do sprzedaży swojego OS-u. Niewykluczone zatem, że rejestracja znaku „Windows 365” ma na celu jego ochronę przed zakusami firm trzecich. Możliwe też, że subskrypcja zostanie zaoferowana posiadaczom licencji masowych czy osobom i firmom korzystającym z wersji Enterprise, dla której nie będzie przysługiwał bezpłatny Windows 10. « powrót do artykułu
  6. Europejska organizacja ochrony prywatności EDRi radzi użytkownikom Facebooka, by zainstalowali oprogramowanie do blokowania reklam. Porada ma związek z nowymi przepisami odnośnie korzystania z serwisu społecznościowego. Zakładają one, że Facebook ma prawo do gromadzenia informacji o użytkowniku nie tylko wtedy, gdy odwiedza on tę witrynę, ale również w całej sieci. Co więcej, serwis zastrzega sobie prawo do dzielenia się takimi danymi ze swoimi witrynami partnerskimi. Co prawda Facebook daje użytkownikowi możliwość niewyrażenia zgody na śledzenie, jednak, zdaniem EDRi, procedura jest skomplikowana. Znacznie łatwiej jest zainstalować programy takie jak Adblock Plus czy Ghostery. Blokują one nie tylko reklamy, ale utrudniają też śledzenie internautów. « powrót do artykułu
  7. Brak drapieżników i obfitość pokarmu doprowadziły do wzrostu gabarytów dorosłych jaszczurek Podarcis gaigeae z wyspy Diavátes, dla których, jak podkreśla Panayiotis Pafilis z Uniwersytetu Ateńskiego, kanibalizm stał się skutecznym sposobem eliminowania przyszłych rywali, a zarazem metodą na zdobycie pożywnego posiłku. Przez stały dostęp do resztek ryb i guana kolonii mew waga dorosłych P. gaigeae z Diavátes wzrosła 3-krotnie. Na położonej zaledwie 4 km dalej wyspie Skyros na jaszczurki polują węże, ptaki i ssaki, które kontrolują liczebność populacji. Tutaj różne pokolenia P. gaigeae żyją ze sobą stosunkowo dobrze. Zdarzają się co prawda ataki na młode osobniki, ale przeważnie polegają one na podgryzaniu ogona czy palców i zabijanie oraz połykanie ofiar w całości zdarza się niezwykle rzadko. Pafilis zwraca uwagę na nasilenie kanibalizmu u P. gaigeae (wcześniej izolowane przypadki takiego zachowania opisywano u amerykańskich Sceloporus undulatus undulatus oraz u murówki zwyczajnej - Podarcis muralis - z Serbii). W ramach wcześniejszego studium zespół Greka ustalił, że u jaszczurek z Diavátes prawdopodobieństwo występowania części ciała młodych w żołądku jest 20-krotnie większe niż w przypadku gadów ze Skyros. W ostatnich eksperymentach biolodzy umieszczali w terrarium głodną dorosłą jaszczurkę (samicę lub samca) i młodzika bądź innego dorosłego gada. Samce z obu badanych populacji były bardziej agresywne niż samice zarówno w stosunku do młodych, jak i innych dorosłych. Samce z Diavátes okazały się bardziej agresywne w stosunku do młodych i dorosłych niż samce ze Skyros; atak na młode zwierzę występował u ponad 2/3 P. gaigeae z Diavátes, w porównaniu do zaledwie 17% ze Skyros. W przypadku jaszczurek z Diavátes czas poprzedzający atak był circa 6-krotnie krótszy. Wyjaśniając bardziej konwencjonalne gusta dietetyczne samic, autorzy publikacji z pisma Ethology wskazują na ich ograniczenia fizyczne - mniejsze gabaryty i słabsze szczęki. Ponieważ zjadanie własnego potomstwa obniżałoby szanse na przekazanie genów, w przyszłości Pafilis chciałby sprawdzić, czy samce umieją się przed tym zabezpieczać, rozpoznając w jakiś sposób swoje dzieci. « powrót do artykułu
  8. Powołany przez Google'a zespół doradców stwierdził, że wymagane przez Unię Europejską prawo do „bycia zapomnianym”, powinno odnosić się tylko do regionalnych, europejskich domen wyszukiwarki. W maju ubiegłego roku UE uchwaliła przepisy, zgodnie z którymi każdy obywatel ma prawo zwrócić się do wyszukiwarki internetowej, by na stałe usunęła odnośniki do informacji na temat tej osoby, o ile informacje takie są już nieaktualne bądź zbyt szczegółowe. Dotychczas Google otrzymał ponad 212 000 żądań usunięcia danych dotyczących ponad 767 000 adresów internetowych. Około 40% z nich jest niewidocznych w wyszukiwaniach, gdy zadaną frazą jest nazwisko danej osoby. Problem jednak w tym, że uchwalone przepisy są nieprecyzyjne. Nie wiadomo na przykład, czy linki takie powinny zniknąć tylko z witryn regionalnych, jak google.pl czy też z wszystkich witryn Google'a, ale tylko wówczas, gdy wyszukujący znajduje się w jednym z krajów UE. Dotychczas Google stosował przepisy tylko na witrynach regionalnych, co oznacza, że odnośniki były nadal dostępne np. w witrynie google.com. Przed trzema miesiącami przedstawiciele UE stwierdzili, że Google powinno stosować nowe przepisy także dla witryny globalnej, google.com. Google powołał więc ośmioosobowy zespół ekspertów, których poinformował, że 95% wyszukiwań na terenie Europy odbywa się na witrynach regionalnych. Eksperci stwierdzili, że usunięcie danych z witryn regionalnych jest wystarczające. Zauważyli przy tym, że usunięcie takich danych z domeny globalnej wywołałoby konflikt prawny, gdyż byłoby niezgodne z przepisami krajów, które nie należą do Unii Europejskiej. Trzeba jednak pamiętać, że to stanowisko zespołu doradczego Google'a. Unia Europejska może próbować zmusić wyszukiwarkowy koncern do zastosowania jej przepisów także w domenie .com. « powrót do artykułu
  9. Przemysł półprzewodnikowy stoi przed coraz poważniejszymi wyzwaniami. Wielu z nas słyszało o tym, że kończy się era krzemu i nie mamy czym tego materiału zastąpić. Niewielu jednak wie, że już teraz odczuwamy negatywne skutki ciągłej miniaturyzacji, a ujawniają się one m.in. w postaci tzw. mrocznego krzemu (dark silicon). Termin ten odnosi się do tych części podzespołów elektronicznych, które trzeba wyłączyć, by całość nie uległa przegrzaniu. Podczas ubiegłorocznego IEDM (International Electron Devices Meeting) – najważniejszej światowej konferencji, na której prezentuje się najnowsze osiągnięcia mikro- i nanoelektroniki – wystąpił główny inżynier firmy ARM, Greg Yeric, który ostrzegał, że przy procesie produkcyjnym 20 nanometrów mroczny krzem może stanowić około 30% całkowitej powierzchni plastra krzemowego, a przy 5 nm jego udział może wzrosnąć aż do 80%. Ma to związek z obserwowanym od kilku lat załamaniem się prawa skalowania Dennarda. Prawo to, przedstawione w 1974 roku, mówi, że wraz ze zmniejszaniem rozmiarów tranzystora uzyskamy proporcjonalne zwiększenie jego szybkości i zmniejszenie zużycia energii. Niestety, w latach 2005-2007 zaobserwowano, że prawo to przestaje działać. Spadek zużycia energii nie idzie w parze ze skalą miniaturyzacji. To z kolei wiąże się zarówno z ryzykiem przegrzania jak i coraz większymi upływami w układach scalonych. Sytuacja wygląda jeszcze gorzej, jeśli weźmiemy pod uwagę koszty produkcji pojedynczego tranzystora. Do niedawna koszt ten systematycznie spadał. Przy technologii 90 nm wynosił 6,4 centa na milion wyprodukowanych bramek, przy technologii 40 nm spadł do 3,6 centa, a przy 28 nm obniżył się do 2,7 centa. Jednak dalsza miniaturyzacja oznacza wzrost kosztów. I tak przy 20 nm wyprodukowanie miliona bramek kosztuje 2,8 centa, a przy 16 lub 14 nanometrach wzrośnie do 2,9 centa. Niby niewiele, jednak specjaliści obawiają się, że może to oznaczać stały trend wzrostowy. Jeśli tak, to przy obecnie używanej technologii najbardziej ekonomicznym procesem produkcyjnym jest proces 28 nm. Gwałtownie rosną też koszty projektowe. Pomiędzy technologią 65 a 28 nanometrów zwiększyły się one mniej więcej dwukrotnie. Przewidywania na przyszłość są jeszcze gorsze, gdyż zgodnie z nimi pomiędzy 28 a 16 nm koszty projektowe mogą wzrosnąć ponad trzykrotnie i przekroczyć 300 milionów dolarów. Dlatego też prezes Broadcomu stwierdził w swoim czasie, że przemysł półprzewodnikowy czekają wielkie zmiany. Na szczęście eksperci przedstawiają też propozycje opartych na krzemie technologii, które pozwalają optymistycznie spojrzeć w przyszłość. Proponują m.in. rozwijanie technik SOI (silicon-on-insulator) i monolitycznych technologii 3D. Dotychczas, ze względu na ogromne koszty, na pracę z technologiami 3D mogli pozwolić sobie tylko najwięksi. Niedawno jednak poinformowano, że najnowsza generacja precyzyjnych zgrzewarek produkowanych m.in. przez EVG czy Nikona pozwala na uniknięcie kosztownej przebudowy linii produkcyjnych, dzięki czemu monolityczne technologie 3D mogą zostać zaadaptowane w każdej współczesnej fabryce procesorów. « powrót do artykułu
  10. Powodem napisania książki było rosnące zainteresowanie dziedziną inżynierii wymagań i zagadnieniami z nią bezpośrednio związanymi, w tym modelowaniem biznesowym czy zarządzaniem projektem. Istniejące książki i publikacje z reguły koncentrują się na wybranych aspektach czy narzędziach inżynierii wymagań, brakuje natomiast publikacji opisujących całościowo proces inżynierii wymagań, jego kontekst w wytwarzaniu produktu, czynności i ich praktyczne zastosowanie, możliwe ryzyka i sposoby ich uniknięcia. Książka skierowana jest do osób zawodowo zajmujących się analizą biznesową i systemową, odpowiedzialnych za jakość oprogramowania i systemów oraz architektów czy kierowników projektów, a także ludzi pragnących zrozumieć wyzwania związane z inżynierią wymagań i jej powiązania z innymi procesami w ogólnym procesie wytwarzania produktu. Z książki dowiesz się: 1) jak zarządzać wymaganiami w rożnych projektach od formalnych po zwinne (ang. Agile), 2) jak przekładać język i potrzeby biznesu na ich realizację w systemach informatycznych, 3) jak łatwo weryfikować możliwość realizacji wymagań przed rozpoczęciem projektu, 4) jak zadawać pytania klientowi, aby uniknąć problemów na końcu projektu. Powinieneś znać: 1) podstawowe zagadnienia inżynierii oprogramowania, 2) podstawowe zagadnienia zarządzania projektami informatycznymi, 3) realia pracy z klientami i wyzwania z tym związane.
  11. Szympansy mogą zmienić swoje zawołania na oznaczenie pokarmów, by lepiej komunikować się z nowymi znajomymi. Wcześniej naukowcy myśleli, że dźwięki te są wyrazem podniecenia (np. preferencji), a małpy mają nad nimi niewielką kontrolę. Okazja do przetestowania hipotezy nadarzyła się, kiedy w 2010 r. do Zoo w Edynburgu przyjechała złożona z 9 osobników grupa z Parku Safari Beekse Bergen. Przed integracją naukowcy z Uniwersytetu w Zurychu i University of York stwierdzili, że w grupach występują inne preferencje i różne zawołania na jabłka. Holenderskie szympansy zmieniły swoje początkowo wysokie zawołania, tak że 3 lata od przeprowadzki stały się one bardzo podobne do niższych dźwięków wydawanych przez zwierzęta z Edynburga (zamiłowanie do jabłek jednak pozostało). Odkrycia opisane na łamach Current Biology sugerują, że dźwięki oznaczające obiekty mogą funkcjonować u szympansów bardzo podobnie do ludzkich słów. Wiele wskazuje więc na to, że zdolność uczenia się wyrazów od innych zawdzięczamy wspólnemu przodkowi ludzi i szympansów, który żył ok. 6 mln lat temu. Zespół dr Katie Slocombe nagrywał chrząknięcia na oznaczenie jabłek, wydawane przez małpy przed integracją w 2010 r., po połączeniu w 2011 r. i ponownie w 2013 r. Okazało się, że zwykłe życie razem przez rok i bycie wystawionym na zawołania innej grupy na owoce nie wystarczyło, by pojawiła się motywacja do zmiany struktury zawołań. Upodobnienie zawołań stwierdzono dopiero w 2013 r., kiedy analiza sieci społecznych wskazała na silnie przyjaźnie między członkami wcześniejszych podgrup. Preferencje dotyczące jabłek pozostały w ciągu 3 lat niezmienne. Tym samym po raz pierwszy udało się wykazać, że zawołania nie są produktem pobudzenia i że ich strukturę można zmieniać niezależnie od preferencji w stosunku do danego pokarmu. Niezwykłą cechą ludzkiego języka jest odnoszenie się do zewnętrznych obiektów i zdarzeń za pomocą społecznie wyuczonych symboli (słów). Zgromadzone dane stanowią pierwszy dowód na to, że poza nami istnieją również inne zwierzęta, które aktywnie modyfikują i społecznie uczą się struktury znaczących [...] wokalizacji - podkreśla Slocombe. « powrót do artykułu
  12. Na Wydziale Inżynierii i Nauk Stosowanych University of Columbia powstało niewielkie tanie urządzenie, które pozwala na szybkie diagnozowanie osób zarażonych HIV i syfilisem. Wystarczy iPhone, wspomniane urządzenie, kropla krwi i po 15 minutach otrzymujemy wynik. Urządzenie czerpie energię z podłączonego doń telefonu i na telefon wysyła dane, które odpowiednia aplikacja interpretuje i wyświetla wyniki badania. Nowe urządzenie przetestowano na niemal 100 pacjentach w Rwandzie, gdzie prowadzono program mający zmniejszać liczbę matek, które przekazują choroby swoim dzieciom. Urządzenie jest na tyle proste w obsłudze, że pracownikom opieki zdrowotnej wystarczył 30-minutowy trening. Mimo konieczności stosowania smartfona, nowe urządzenie to olbrzymia szansa na poprawienie sytuacji zdrowotnej w krajach rozwijających się. Obecnie jednym z najpowszechniej stosowanych testów w badaniach diagnostycznych jest ELISA (test immunoenzymatyczny). Trzeba jednak zainwestować w niego nawet 20 000 dolarów i wymaga stałego pomieszczenia. Do prostych zadań, jak wspomniane powyżej diagnozowanie syfilisu i HIV wystarczy, jak się okazuje, niewielkie podłączane do iPhone'a urządzenie, którego koszt produkcji wynosi około 34 dolary. « powrót do artykułu
  13. Toshiba i SK Hynix podpisały umowę o współpracy przy rozwijaniu technik litografii wykorzystujących proces nanostemplowania (NIL – nano imprint lithography). Inżynierowie obu przedsiębiorstw będą wspólnie od kwietnia bieżącego roku pracowali w laboratoriach Toshiby w Yokohama Complex. Firmy chcą wdrożyć NIL w praktyce już w 2017 roku. Toshiba już od jakiegoś czasu współpracuje nad NIL z firmami dostarczającymi odpowiedni sprzęt i materiały, opracowując metody integracji technologii NIL z obecnie wykorzystywanymi technologiami pracy z półprzewodnikami. Współpraca z SK Hynix ma na celu przełożenie dotychczasowych badań na zastosowania w produkcji oraz obniżenie kosztów ponoszonych przez Toshibę. NIL to jedno z rozwiązań, które w przyszłości mogą zastąpić obecnie stosowaną fotolitografię. Fotolitografia korzysta z laserów i masek, dzięki którym na krzem nanosi się odpowiednie wzory będące podstawą do dalszej integracji podzespołów na układzie scalonym. NIL pozwala na bezpośrednie przenoszenie tych wzorów poprzez odbicie ich na podłożu. Jest to technologia bardziej precyzyjna, umożliwiająca większą miniaturyzację niż fotolitografia. Toshiba rozwija jednocześnie technikę litografii EUV. « powrót do artykułu
  14. Astronomowie z Australian National University (ANU) twierdzą, że wokół przeciętnej gwiazdy krążą dwie planety znajdujące się ekosferze. Jeśli mają rację, to w samej tylko Drodze Mlecznej warunki odpowiednie do istnienia życia mogą istnieć na setkach miliardów planet. Do zaistnienia życia konieczne jest spełnienie wielu warunków i wiemy, że istnieje wiele miejsc, gdzie mogłoby się ono pojawić - mówi jeden z autorów badań, profesor Charley Lineweaver. Jednak wszechświat nie jest pełen obcych o inteligencji podobnej do ludzkiej, którzy byliby w stanie budować teleskopy i pojazdy kosmiczne. Gdyby tak było, to już byśmy ich zauważyli lub odebrali od nich jakieś sygnały. Być może istnieją nieznane nam jeszcze przeszkody, uniemożliwiające rozwój życia na wielu nadających się do tego planetach. A może inteligentne cywilizacje ewoluują i ulegają samozagładzie - stwierdza uczony. Australijczycy do oceny liczby planet znajdujących się w ekosferze gwiazd wykorzystali regułę Titiusa-Bode oraz dane z Telekopu Kelpera. « powrót do artykułu
  15. U myśliwych-zbieraczy prawie nie występowały nieprawidłowy zgryz i stłoczenia. Zjawisko stało się powszechne dopiero ok. 12 tys. lat temu u pierwszych rolników z południowo-zachodniej Azji. Międzynarodowy zespół przeanalizował żuchwy i wymiary koron zębów 292 archeologicznych szkieletów z Lewantu, Anatolii oraz Europy sprzed 28-6 tys. lat. Za Günterem Bräuerem mierzono 9 wymiarów, w tym wysokość i szerokość gałęzi czy szerokość kątową żuchwy. Bazując na morfologii żuchwy, naukowcy wskazali na oczywiste różnice między 1) europejskimi myśliwymi-zbieraczami, 2) półosiadłymi myśliwymi-zbieraczami i przejściowymi rolnikami z Bliskiego Wschodu i Anatolii oraz 3) europejskimi rolnikami. Nasze analizy pokazują, że żuchwy pierwszych rolników świata z Lewantu nie są po prostu pomniejszonymi wersjami żuchw przodków zajmujących się myślistwem i zbieractwem. Przeszły one [...] złożoną serię zmian kształtu - opowiada prof. Ron Pinhasi z University College Dublin (UCD). W populacji myśliwych-zbieraczy występowała korelacja między formą żuchwy i wymiarami zębów. W pozostałych grupach jej nie było. Akademicy z UCD, Izraelskiej Służby Starożytności, Uniwersytetu Stanowego Nowego Jorku podejrzewają, że może to mieć związek ze zmianami dietetycznymi. Dieta myśliwych-zbieraczy bazowała na twardych pokarmach, takich jak surowe warzywa i mięso, podczas gdy postawą wyżywienia osiadłych rolników były miękkie (ugotowane) produkty, np. zboża i warzywa. Przy przetworzonych pokarmach nie trzeba było tyle żuć, co doprowadziło do zmniejszenia żuchwy. Równolegle nie zaszła jednak odpowiednia zmiana w wymiarach zębów. Brak wystarczającej ilości miejsca skutkował wadami zgryzu i stłoczeniami. Warto dodać, że we współczesnych populacjach wady zgryzu/stłoczenia występują u ok. 1 na 5 osób. « powrót do artykułu
  16. Gdy pewnego dnia Zoe Butler otworzyła puszkę tuńczyka, poza spodziewaną zawartością znalazła w niej także dwoje oczu. Wg Staurta Hine'a z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, należały one do Cymothoa exigua albo innego podobnego pasożyta, który atakuje język, dostając się do jamy gębowej ryby przez skrzela. Naukowiec dodaje, że do dokładniejszej identyfikacji przydałby się sam pancerzowiec. Dr Hany Elsheikha, specjalista ds. parazytologii weterynaryjnej z Uniwersytetu w Nottingham, ma jednak swoją koncepcję i uważa, że to młodociana forma kraba. Kiedy Brytyjka opublikowała zdjęcie tuńczyka na Twitterze, rozpętała się burza (dyskusję na ten temat można prześledzić pod hasztagiem #tunagate). W ten sposób do pancerzowca i kraba dołączyły inne typy; wymieniano m.in. rozdymkę, kijankę czy widłonoga. Po zerwaniu wieczka zobaczyłam fioletową grudkę, która wyglądała na [...] jelito. Obróciłam ją i pchnęłam widelcem, a wtedy zobaczyłam [głowę i] dwoje oczu. Po spodem znajdował się kolczasty ogonek [...] - opowiada kobieta. Butler nie poprzestała na zawiadomieniu mediów społecznościowych. Wysłała też zdjęcie producentowi, który szybko przeprosił. « powrót do artykułu
  17. Odpowiedź jądra migdałowatego na złe bądź przerażające twarze pozwala stwierdzić, u kogo pod wpływem stresu może się w przyszłości rozwinąć depresja bądź zaburzenie lękowe. W artykule opublikowanym na łamach pisma Neuron badacze z Duke University wskazują na korelację między reakcją mózgu studentów na zdjęcia twarzy a ich zdolnością do radzenia sobie w przyszłości z rozstaniami, chorobą, śmiercią członka rodziny czy problemami finansowymi. Odkryliśmy, że większa reakcja jądra migdałowatego poprzedzała bardziej nasilone objawy depresji i lęku w odpowiedzi na stres rok do czterech lat później - wyjaśnia dr Johnna Swartz. Najpierw naukowcy mierzyli w ramach funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI) aktywność amygdala 750 studentów w wieku 18-22 lat, którzy na początku studium nie chorowali na depresję czy zaburzenia lękowe. Później co trzy miesiące ochotnikom wysyłano maila i proszono o wypełnienie w Sieci krótkiego kwestionariusza nt. obecnego nastroju i stresujących wydarzeń życiowych. Dysponując danymi podłużnymi sporej liczby osób, akademicy zidentyfikowali marker ryzyka rozwoju zaburzeń psychicznych. Wiadomo, że przyszłe terapie i metody zapobiegania powinny się koncentrować na obniżeniu aktywności ciała migdałowatego. W ramach kolejnych badań trzeba będzie wskazać czynniki genetyczne czy środowiskowe, które przyczyniają się do wzmożonej aktywności amygdala. Wtedy osoby z grupy podwyższonego ryzyka można by identyfikować za pomocą testów. Taniej jest pobrać próbkę śliny i przyjrzeć się czyjemuś DNA niż wykonywać skan fMRI. Przewidywanie, u kogo rozwinie się depresja czy zaburzenie lękowe, nie idzie nam zbyt dobrze. Znamy kilka ważnych czynników ryzyka; wiemy np., że należą do nich maltretowanie w dzieciństwie, rodzinna historia chorób psychicznych i stresujące wydarzenia życiowe, ale choć doświadcza ich wiele osób, tylko pewna podgrupa zareaguje problemami psychicznymi. Wyniki Swartz sugerują, że podwyższona aktywność ciała migdałowatego występuje na długo przed objawami choroby. Fakt, że możemy dostrzec ten związek rok, dwa, a nawet trzy lata wcześniej [w dodatku po zaledwie jednym pomiarze funkcji mózgu], jest dość zaskakujący, bo w takim czasie sporo się wydarza [...]. « powrót do artykułu
  18. Stany Zjednoczone, w przeliczeniu na mieszkańca, wydają najwięcej na świecie pieniędzy na opiekę zdrowotną. Mimo, że jest ona na wysokim poziomie, to od wielu lat trwają spory o to, czy Amerykanie nie przepłacają i czy takich samych efektów nie można uzyskać taniej. Ekonomista z MIT-u, profesor Joseph Doyle i jego zespół przeprowadzili analizy, z których wynika, że w przypadku medycyny ratunkowej większe wydatki rzeczywiście oznaczają większe korzyści. Sądzimy, że na pytanie czy wyższe wydatki na medycynę ratunkową oznaczają lepsze wyniki, odpowiedź brzmi: tak. Stwierdziliśmy, że w szpitalach, w których wydaje się więcej pieniędzy mamy do czynienia ze znacznie mniejszą śmiertelnością, niż w szpitalach wydających mało pieniędzy - stwierdził uczony. Naukowcy przeanalizowali dane dotyczące pacjentów objętych państwowym ubezpieczeniem zdrowotnym Medicare. Okazało się, że zwiększenie wydatków na medycynę ratunkową o 1 odchylenie standardowe powyżej średniej skutkuje 10% spadkiem śmiertelności. Na potrzeby analiz wykorzystano wieloletnie dane pogotowia ratunkowego ze stanu Nowy Jork. Uczeni badali losy pacjentów, którzy zostali przez pogotowie przywiezieni do szpitali. Jako, że w stanie istnieją szpitale zapewniające opiekę na bardzo różnym poziomie możliwe było porównanie śmiertelności pacjentów z wydatkami szpitali. Wnioski takie wydają się logiczne, jednak nie są oczywiste. W przeszłości pojawiały się, wielokrotnie cytowane, wyniki badań sugerujących, że wyższe wydatki niekoniecznie są powiązane z lepszymi wynikami. Zdaniem Doyle'a, związek taki istnieje, przynajmniej w przypadku medycyny ratunkowej. Uczony mówi, że nawet jeśli ktoś nie wierzy w uzyskane przezeń wyniki, to powinien co najmniej ostrożnie podchodzić do wyników im przeczących. Doyle wraz z profesorami Johnem Gravesem z Wydziału Medycyny Vanderbilt University, Jonathanem Gruberem, ekonomistą z MIT-u i Samuelem Kleinerem, ekonomistą z Cornell University, mieli do dyspozycji bardzo bogatą bazę danych. W stanie Nowy Jork działają liczne prywatne firmy pogotowia ratunkowego. Ludzie zamieszkujący tę samą okolicę mogą więc trafić do różnych szpitali. Naukowcy przyjrzeli się 29 typom różnych nagłych zachorowań, które wystąpiły wśród 40 społeczności. Dzięki tej różnorodności dysponowali dostatecznie dużą losową próbą, która pozwoliła na wysnucie odpowiednich wniosków. Wielu poprzednim badaniom brakowało właśnie tej różnorodności przypadków. Na podstawie badań Dolye i jego koledzy uznali, że jeśli chcemy szukać oszczędności w opiece zdrowotnej w USA – a obywatele tego kraju wydają na nią aż 18% PKB – to możemy stwierdzić, że w medycynie ratunkowej środki nie są marnowane. « powrót do artykułu
  19. Kobieta wyleczona z nawracającego zakażenia Clostridium difficile za pomocą przeszczepu fekalnego od dawczyni z nadwagą zaczęła później szybko przybierać na wadze i stała się otyła. Przeszczep mikroflory kałowej (ang. fecal microbiota transplant, FMT) to obiecująca metoda leczenia nawracających zakażeń C. difficile, ale raport opublikowany w Open Forum Infectious Diseases pokazuje, że należy unikać dawców z nadwagą/otyłością. Przed zabiegiem, który przeprowadzono w 2011 r. na drodze kolonoskopii, waga 32-letniej wówczas kobiety utrzymywała się na stałym poziomie ok. 62 kg, a wskaźnik masy ciała (BMI) wynosił 26. Co istotne, jej waga zawsze była prawidłowa. Dawczynią do FMT była nastoletnia córka pacjentki, całkowicie zdrowa mimo nadwagi. Po 16 miesiącach od przeszczepu kobieta ważyła już 77 kg, a BMI wzrosło do 33. Przyrost wagi utrzymał się mimo wdrożenia nadzorowanej przez lekarzy płynnej diety białkowej i programu ćwiczeń. Po nieudanych próbach odchudzania 3 lata od FMT pacjentka ważyła 177 funtów (80,2 kg), a BMI sięgnęło 34,5. Kobieta pozostaje otyła do dziś. Zastanawiamy się, czy coś znajdowało się w samym materiale do przeszczepu, czy też raczej [z jakiegoś powodu] przeniesione 'dobre' bakterie wpłynęły w negatywny sposób na metabolizm chorej - opowiada dr Colleen R. Kelly z Brown University. Związek między mikroflorą jelit i wagą potwierdzają wcześniejsze badania na zwierzętach, które wykazały, że przeszczepienie bakterii przewodu pokarmowego otyłych myszy osobnikom z normalną wagą skutkuje znaczącym wzrostem otłuszczenia. Kelly i Neha Alang z Newport Hospital dodają, że opisując przypadek trzydziestokilkulatki, należy wspomnieć o paru sprawach. Poza C. difficile kobieta zmagała się np. z zakażeniem Helicobater pylori; przeszła z tego powodu kilka cykli antybiotykoterapii. Innymi czynnikami, które wg pań, potencjalnie mogły wpłynąć na przyrost wagi, są czynniki genetyczne, starzenie czy stres związany z chorobą. Należy jednak pamiętać, że wcześniej pacjentka nie miała nigdy problemów z wagą. « powrót do artykułu
  20. Amerykańscy prawodawcy tym razem postanowili chronić prywatność obywateli przed zakusami rządu. Poprawka do ustawy sprzed 30 lat ma uniemożliwić organom ścigania odczytywanie e-maili bez zgody sądu. Ustawa ECPA (Electronic Communications Privacy Act) została uchwalona w 1986 roku i obecnie, na jej podstawie, agendy rządowe twierdzą, że mają prawo dostępu do e-maili starszych niż 180 dni. Z ustawy tej można bowiem wnioskować, że jeśli korespondencja – w tym wypadku e-mail – znajduje się na serwerze strony trzeciej przez ponad 180 dni, to jest korespondencją 'porzuconą'. Dlatego też organa ścigania stosunkowo łatwo, na podstawie samego zaświadczenia, że dostęp do takiej korespondencji jest potrzebny podczas śledztwa, mogą uzyskać od dostawcy poczty wgląd w starsze e-maile. Teraz do Izby Reprezentantów i Senatu trafiła poprawka „Electronic Communications Privacy Act Amendements Act of 2015” poparta przez kilkuset parlamentarzystów z obu partii. Przewiduje ona, że aby otrzymać dostęp do e-maili i innych usług komunikacyjnych starszych niż 180 dni, konieczne jest uzyskanie nakazu sądu. Co więcej, rząd i jego przedstawiciele mają obowiązek zawiadomienia osoby, do której konta uzyskano dostęp, dostarczenia jej kopii nakazu sądowego i poinformowania o uzyskanych informacjach. Powiadomienia takie należy wystawić w ciągu 3-10 dni roboczych, chyba, że sąd zgodzi się na wydłużenie tego terminu. Dostawcy internetowych usług telekomunikacyjnych od kilku lat prowadzą spory z amerykańskim rządem i starają się o uchwalenie przepisów lepiej chroniących prywatność obywateli. « powrót do artykułu
  21. Microsoft udostępnił wersje Preview Worda, Excela i PowerPointa dla Windows 10. Programy mogą być instalowane na komputerach z Windows 10 Technical Preview. W ciągu najbliższych tygodni w ręce użytkowników trafią też wersje wspomnianych programów dla telefonów komórkowych. Oprogramowanie, zwane Universal Apps, można pobrać z Windows Store. Zostało ono przystosowane do pracy z wyświetlaczami dotykowymi. Office for Windows 10 będzie standardowo instalowany na smartfonach i małych tabletach z najnowszym systemem operacyjnym Microsoftu. Posiadacze laptopów, pecetów czy większych tabletów będą musieli samodzielnie zainstalować pakiet biurowy z Windows Store. W pakiecie, oprócz Worda, Excela i PowerPointa znajdziemy też OneNote i Outlook. Analitycy przewidują, że w związku z tym, iż Windows 10 będzie bezpłatny dla wszystkich posiadaczy systemów Windows 7 i Windows 8.1 (z wyjątkiem edycji Enterprise), w ciągu roku użytkownicy mogą zainstalować nawet 350 milionów kopii. « powrót do artykułu
  22. Od tysięcy lat alkohol stanowi istotną część kultury człowieka. Jest i był używany zarówno podczas obrzędów religijnych, spotkań towarzyskich, jak i zabiegów medycznych. Dlaczego jednak ta trucizna stała się najbardziej rozpowszechnionym środkiem odurzającym używanym przez człowieka? Nowe badania dowodzą, że już przed 10 milionami lat wspólny przodek szympansa, goryla i człowieka mógł trawić alkohol. To oznacza, że alkohol był częścią diety na miliony lat wcześniej, zanim ludzie nauczyli się go wytwarzać. Niewykluczone, że pozwolił na pojawienie się i przetrwanie naszego gatunku. Pojawienie się zdolności do trawienia różnych pokarmów pozwala na korzystanie z nowych źródeł pożywienia. I tak, jak około 7500 lat temu nabyliśmy możliwość trawienia laktozy, dzięki czemu mleko stało się jednym ze źródeł pożywienia, tak zdolność do strawienia alkoholu pozwalała naszym przodkom jeść przejrzałe owoce, które spadły z drzewa i sfermentowały. Jako że niewiele zwierząt toleruje alkohol, owoce takie stały się bogatym źródłem pożywienia, o które nie było konkurencji. To mogło być też jedną z przyczyn, dla których człowiek zszedł z drzewa. Podczas najnowszych badań naukowcy skupili się na enzymie ADH4, który odgrywa ważną rolę w blokowaniu przedostawania się alkoholu do krwiobiegu. AHD4 obecne w organizmie szympansów, goryli i ludzi jest 40-krotnie bardziej skuteczne niż jego forma znajdowana u innych gatunków. ADH4 pozwala też na trawienie roślin produkujących związki odstraszające zwierzęta. Okazało się jednak, że w parze z możliwością trawienia alkoholu idzie zmniejszona zdolność do trawienia wielu innych związków chemicznych. To oznacza, że żywność zawierająca alkohol była dla naszych przodków ważniejsza niż inne rodzaje żywności. Enzym ADH4 odpowiada też za kaca. Wraz z podobnymi mu enzymami rozkłada alkohol do aldehydu octowego, którego obecność w organizmie objawia się m.in. bólem głowy. « powrót do artykułu
  23. V KOPERNIKAŃSKIE SYMPOZJUM STUDENTÓW NAUK PRZYRODNICZYCH I TORUŃSKIE SYPOZJUM DOKTORANTÓW NAUK PRZYRODNICZYCH Kopernikańskie Sympozjum Studentów Nauk Przyrodniczych (KSSNP) jest wydarzeniem o kilkuletniej tradycji. Co roku wczesną wiosną w Toruniu spotykają się młodzi, aktywni ludzie, którzy reprezentują odległe, a zarazem tak bliskie dziedziny nauki - od biologii molekularnej, przez medycynę, biotechnologię, biologię środowiskową, geografię, chemię, po fizykę i nauki typowo techniczne. W tym roku po raz pierwszy KSSNP połączone jest z Toruńskim Sympozjum Doktorantów Nauk Przyrodniczych (TSDNP). V KSSNP oraz I TSDNP to wspólne przedsięwzięcie Kół Naukowych Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska oraz Wydziału Nauk o Ziemi Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, odbywające się pod patronatem dziekanów obu wydziałów: Prof. dr. hab. Wiesława Kozaka oraz Prof. dr. hab. Wojciecha Wysoty. Głównym zadaniem, jakie postawili przed sobą organizatorzy tej konferencji, jest promowanie dzięki wymianie myśli między akademicką społecznością młodych naukowców interdyscyplinarnego podejścia do badań. Niejednokrotnie KSSNP jest miejscem, w którym młodzi badacze stawiają swoje pierwsze kroki w wielkim świecie nauki i poszerzają horyzonty myślowe. To właśnie tutaj wygłaszają swoje pierwsze konferencyjne prelekcje, prezentują pierwsze postery. Ważne, by miało to miejsce w przyjaznej atmosferze, bo nauka nie zawsze musi boleć W tym roku w dniach 20-22 marca uczestnicy mogą wziąć udział w dziesięciu sesjach wystąpień oraz prezentacji posterowych z zakresu mikrobiologii, biologii medycznej i nowotworzenia, biologii molekularnej, genetyki, biologii komórki, aplikacyjnego zastosowania nauki, nanotechnologii, ekologii, leśnictwa, geografii społeczno–ekonomicznej, geografii fizycznej, geoinformacji oraz chemii; w programie są także wykłady plenarne. Szczegółowe informacje są dostępne na stronie internetowej wydarzenia: www.sympozjum.umk.pl. « powrót do artykułu
  24. U 14-letniego chłopca z Meksyku występuje tak silny lęk przed dorastaniem, że podjął on wiele różnych kroków, by ukryć bądź zahamować ten proces. W artykule na jego temat z Case Reports in Psychiatry wymieniono m.in. ograniczanie spożycia pokarmu czy zmienianie głosu. Fobia rozpoczęła się, gdy chłopiec miał 11 lat. Meksykanin dowiedział się wtedy, że składniki odżywcze w pokarmach mogą spowodować, że urośnie. Zaczął wtedy mniej jeść i schudł ponad 12 kg. Garbiąc się, chciał ukryć wzrost, a mówienie wyższym głosem miało sugerować jego dziecięcość. Za każdym razem, gdy zauważa zmianę fizyczną wskazującą na dorastanie, odczuwa tak silny lęk, że rozważa liczne operacje plastyczne, które by to maskowały. Wierzy także, że osiągnięcie dorosłości podniesie ryzyko zachorowania i śmierci, co go bardzo przytłacza. Matka także traktuje chłopca, jakby był młodszy, niż jest: śpiewa mu kołysanki i wybiera, w co syn się ubierze. Ponieważ terapia psychologiczna sprzed paru lat nie odniosła skutku, chłopca skierowano na leczenie na Universidad Autónoma de Nuevo León (UANL). Tamtejsi specjaliści zdiagnozowali geraskofobię, czyli lęk przed starzeniem się. Autorzy studium twierdzą, że wcześniej opisano tylko dwa przypadki tej fobii, oba u dorosłych. Poszukując przyczyny rozwinięcia fobii, naukowcy wskazują na lęk separacyjny w wieku 5 lat i molestowanie seksualne przez sąsiada rok później. Istotna jest też przemoc ze strony rówieśników; w szóstej klasie takie incydenty zdarzały się 2-3 razy w tygodniu. W szpitalu chłopcu podawano przeciwdepresyjną fluoksetynę. Przeszedł także terapię indywidualną i rodzinną. Dzięki temu zaczął się prostować, mówić normalnym głosem i przytył 6 kg. Co ważne, potrafi sobie wyobrazić siebie w przyszłości jako aktora i podoba mu się ta wizja. Nadal boi się jednak dwóch rzeczy związanych z dorosłością: zaangażowania i odpowiedzialności. Psychiatrzy komentujący publikację wspominają, że po zapoznaniu się z przypadkiem przyszły im także do głowy skojarzenia z dysmorfofobią oraz zespołem dezaprobaty płci. « powrót do artykułu
  25. Włosko-amerykańskiemu zespołowi naukowców udało się zbudować pierwszy tranzystor z silicenu. Materiał ten to alotropowa, jednoatomowa odmiana krzemu, tworząca pofałdowaną warstwę przypominającą plaster miodu. Przed ośmiu laty fizyk Lok Lew Yan Voon opublikował wyniki swoich teoretycznych rozważań dotyczących zastosowania silicenu w elektronice. Od tamtej pory naukowcy z całego świata próbowali stworzyć silicen i go wykorzystać. Problem w tym, że silicen jest bardzo trudno uzyskać, a jeszcze trudniej się z nim pracuje. Dlatego też dopiero po latach badań odnotowano pierwszy duży sukces. Uczonym nie tylko udało się wytworzyć silicen, ale znaleźli też sposób na zbudowanie zeń tranzystorów. Silicen był hodowany na podłożu ze srebra, na którym umieszczono tlenek glinu. Po wyhodowaniu silicenu całość umieszczono na plastrze dwutlenku krzemu. Z warstw srebra stworzono połączenia, dzięki czemu powstał tranzystor. Naukowcy informują, że dotychczasowe testy wykazały, iż całość pracuje stabilnie w próżni, udało się też potwierdzić teoretycznie przewidziane właściwości silicenu. Jest jednak zbyt wcześnie by stwierdzić, czy proces technologiczny użyty w laboratorium uda się przenieść do zastosowań komeryjnych. Jeśli tak, to – jak wierzą uczeni – silicen będzie łatwiejszy do stosowania w elektronice niż grafen, gdyż obecnie wykorzystujemy techniki oparte na krzemie. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...