Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Z modelowania matematycznego przeprowadzonego na MIT wynika, że rezygnacja z sygnalizacji świetlnej na rzecz komunikujących się ze sobą samochodów pozwoli na dwukrotne zwiększenie przepustowości ulic. Naukowcy badali scenariusz, w którym założyli, że samochody zostały wyposażone w czujniki zapewniające utrzymanie bezpiecznej odległości pomiędzy nimi. Jeśli w takiej sytuacji na skrzyżowaniu usuniemy sygnalizację świetlną, to - biorąc pod uwagę wyeliminowanie konieczności oczekiwania na zmianę świateł - ruch na nim będzie przebiegał dwukrotnie szybciej niż obecnie. Skrzyżowanie to problematyczne miejsce, gdyż mamy tutaj samochody poruszające się w różnych kierunkach i konkurujące o tę samą przestrzeń. Gdy użyjemy zaawansowanych technologii i zrezygnujemy z sygnalizacji przekażemy kontrolę nad ruchem z poziomu ogólnego przepływu ruchu do poziomu pojedynczego samochodu. W ten sposób uzyskujemy system, który jest znacznie bardziej wydajny, gdyż mamy pewność, że samochód znajdzie się na skrzyżowaniu tylko wtedy, gdy będzie miał miejsce - mówi profesor Carlo Ratti w Wydziału Studiów Miejskich i Planowania MIT. Jak zauważa profesor Paolo Santi, efektywność systemu nie wynika z tego, że samochody poruszają się szybciej, ale z faktu, że cały ruch pojazdów jest bardziej płynny. Poruszają się one ze średnią prędkością i nie muszą się zatrzymywać. Naukowcy nazwali swoją koncepcję efektem "wolniej oznacza szybciej". Zjawisko takie obserwowano wielokrotnie. Ma ono miejsce np. w sytuacji, gdy piesi muszą pokonać wąskie odcinki - mówi Santi. Gdy trzeba zwolnić, bo na ulicy mamy duży ruch, spowalniamy samochód przed skrzyżowaniem i jest ono przekraczane z optymalną prędkością - dodaje uczony. To z kolei zakłada, że inteligentny system kierowania ruchem musi działać przed skrzyżowaniem tak, by dobierać prędkość pojazdów w zależności od natężenia ruchu. Z symulacji wynika też, że najbardziej efektywnym sposobem przekraczania skrzyżowania jest łączenie samochodów w grupy, które na przemian przejeżdżają przez skrzyżowanie. To tak, jakbyśmy mieli dynamicznie zarządzaną sygnalizację świetlną - mówi Santi. Naukowcy chcą teraz zbadać, jak taki sposób ruchu przełoży się na ruch w całym mieście. W wielu miejscowościach skrzyżowania są umieszczone blisko siebie, do zbadania pozostaje więc kwestia, w jaki sposób inteligentne zarządzanie ruchem z poziomu samochodu na jednym skrzyżowaniu wpłynie na ruch na pobliskim skrzyżowaniu. To bardzo skomplikowana kwestia, jednak profesor Ratti uważa, że system zadziała też w skali miasta. Skrzyżowanie to punkt kluczowy. Gdy rozwiąże się występujące tam problemy, będzie do korzystne dla całego systemu - stwierdza. « powrót do artykułu
  2. Grupa naukowców z Niemiec, Izraela i Australii potwierdziła istnienie czarcich kół w australijskim interiorze. Dotychczas tego typu czarcie koła - okrągłe obszary całkowicie pozbawione roślinności i równomiernie rozsiane na dużej przestrzeni według sześciokątnego wzorca - widywano jedynie w Namibii. Każda z takich łysych plam ma kilka metrów średnicy. Uczeni postanowili nie tylko odszukać te formacje, ale również wyjaśnić mechanizm ich powstawania. Uczeni stwierdzili, że pomimo olbrzymich różnic w składzie gleby pomiędzy Afryką a Australią, australijskie czarcie koła wyglądają niemal identycznie, jak te z Namibii. Zdaniem naukowców, wskazuje to na naturalne podłoże zjawiska. Jednocześnie uczeni odrzucili hipotezę mówiącą, że termity są odpowiedzialne za formowanie się czarcich kół, gdyż w badanym przez nich australijskim regionie terminy występują rzadko. Uczeni doszli do wniosku, że pojawianie się czarcich kół tego typu to efekt konkurencji o wodę. Dominujące rośliny pobierają jej z gleby więcej, prowadząc do obumarcia słabszych roślin i pozostawienia gołej ziemi. Gdy pada deszcz woda z powierzchni koła przemieszcza się ku jego krawędziom. W Afryce, gdzie gleba jest bardziej piaszczysta, woda wsiąka w koło i jest stamtąd wyciągana przez rozbudowany system korzeniowy otaczających je roślin. « powrót do artykułu
  3. Amerykańsko-chiński zespół tworzy bibliotekę dźwięków towarzyszących gryzieniu, przeżuwaniu i połykaniu różnych pokarmów. Ma ona wchodzić w skład oprogramowania AutoDietetary - naszyjnika, który monitoruje podaż kalorii. Nie brakuje przenośnych urządzeń, które mogą pokazać, ile kalorii spalamy, ale stworzenie urządzenia prowadzącego wiarygodny pomiar podaży kalorii nie jest proste - podkreśla prof. Wenyao Xu z Uniwersytetu w Buffalo. AutoDietetary ma postać dopasowanej obroży. Mikrofon wielkości mniej więcej uchwytu zamka błyskawicznego wychwytuje dźwięki wydawane podczas żucia i przełykania pokarmów. Dane są wysyłane do smartfona za pośrednictwem technologii Bluetooth. Tam zachodzi identyfikacja typu jedzenia. W ramach studium Xu i koledzy z Northwestern University w Shenyang podawali 12 ochotnikom obojga płci w wieku 13-49 lat wodę i 6 rodzajów pokarmu: jabłka, marchew, chipsy ziemniaczane, ciastka, a także orzechy ziemne i włoskie. Okazało się, że AutoDietetary poprawnie identyfikowało, co ktoś spożywa, aż w 85% przypadków. Podczas przeżuwania każdy pokarm wydaje swój własny odgłos - opowiada Xu, dodając, że pewnego dnia AutoDietetary może pomóc osobom z różnymi problemami zdrowotnymi, np. cukrzycą czy otyłością, lepiej monitorować dietę, a przez to kontrolować chorobę. Xu planuje rozbudowę biblioteki o kolejne dźwięki. Chce także poprawić algorytmy wykorzystywane do odróżniania pokarmów (dzięki temu AutoDietetary będzie lepiej rozpoznawać gryzione produkty). Choć opisywana technologia jest z pewnością obiecująca, ma też swoje ograniczenia. Za pomocą samego naszyjnika nie da się odróżnić podobnych pokarmów, np. płatków kukurydzianych w polewie i zwykłych, a także wyodrębnić składników złożonych potraw, np. zup. By rozwiązać ten problem, zespół Xu opracowuje urządzenie biomonitorujące, które byłoby aktywowane po rozpoznaniu przez AutoDietetary ogólnej kategorii pokarmu. Określałoby ono wartość kaloryczną jedzenia, bazując m.in. na poziomie cukru we krwi. Następnie system gromadziłby i prezentował dane na smartfonie, sugerując niekiedy zdrowsze opcje. Amerykanie podkreślają, że AutoDietetary nie przytłacza użytkownika ciągłym strumieniem danych, jest bowiem aktywny wyłącznie podczas jedzenia i bezpośrednio po. « powrót do artykułu
  4. Matematycy z Uniwersytetu Stanforda, Robert Lemke Olivier i Kannan Soundararajan, odkryli, że rozkład ostatnich cyfr w liczbach pierwszych nie jest tak losowy, jak się dotychczas wydawało. A to sugeruje, że same liczby pierwsze nie są rozłożone losowo. Jak pamiętamy, liczby pierwsze są to liczby naturalne większe od 1, dla których istnieją tylko dwa dzielniki - 1 i one same. Definicja tych liczb jest prosta, jednak naukowcy wciąż do końca ich nie rozumieją. Nie potrafią, na przykład, ich przewidzieć, a znalezienie każdej kolejnej jest coraz trudniejsze. Dotychczas sądzono, że liczby pierwsze są rozłożone całkowicie przypadkowo. Wiadomo, że liczby pierwsze (z wyjątkiem 2 i 5) kończą się na 1, 3, 7 lub 9. Przy losowym rozłożeniu oznacza to, ni mniej ni więcej, że po liczbie zakończonej na 1 (np. 11) istnieje 25% szans, że kolejna liczba pierwsza również będzie zakończona na 1. Okazuje się jednak, że to nieprawda. Olivier i Soundararajan przeanalizowali liczby pierwsze do wartości kilkunastu biliardów i dokonali kilku interesujących obserwacji. Okazało się, na przykład, że do pierwszych kilkunastu milionów dla liczby pierwszej zakończonej na 1 kolejna liczba pierwsza zakończona na 1 pojawiała się w 18,5% przypadków. Gdy liczba pierwsza kończyła się na 3 lub 7 to kolejna pierwsza była zakończona na 1 w 30% przypadków, a gdy pierwsza kończyła się na 9, to kolejna pierwsza w 22% przypadków kończyła się na 1. Taki rozkład sugeruje, że ostatnie cyfry liczb pierwszych nie występują losowo, co wskazuje, że liczby pierwsze nie są losowe. Z drugiej jednak strony naukowcy odkryli, że im bardziej zwiększa się odległość pomiędzy kolejnymi liczbami pierwszymi, tym bardziej losowy jest rozkład ich ostatnich cyfr. Naukowcy nie wiedzą, skąd wynika ten brak losowości. Przypuszczają, że ma to związek z hipotezą k-krotek. Niestety, hipoteza ta wciąż nie została udowodniona. « powrót do artykułu
  5. Białka uwalniane przez probiotyczne bakterie Bifidobacterium longum KACC 91563 usuwają objawy alergii pokarmowej. Naukowcy z Instytutu Podstaw Nauki w Daejeon testowali na myszach 2 szczepy bakterii: B. longum KACC 91563 oraz paciorkowce kałowe Enterococcus faecalis KACC 91532. Zwierzęta poddawano ekspozycji na alergeny pokarmowe, by ocenić wpływ mikroorganizmów na reakcję układu odpornościowego. Okazało się, że u gryzoni z zasiedlającą przewód pokarmowy populacją E. faecalis KACC 91532 odpowiedź alergiczna w ogóle się nie zmieniła, ale u zwierząt z B. longum KACC 91563 obserwowano znaczące zahamowanie i opóźnienie biegunki. Koreańczycy tłumaczą, że probiotyki działają, wydzielając do jelit cienkiego i grubego wyspecjalizowane pęcherzyki egzosomy (EVs) z białkami i fragmentami DNA. W przypadku B. longum KACC 91563 EVs zawierają głównie białka F5ESBP (od ang. family 5 extracellular solute-binding protein). W jelitach F5ESBP wchodzą w interakcje z komórkami tucznymi (mastocytami), które biorą udział w ochronie przed patogenami i wywołują lokalne stany zapalne (alergie). Jak wynika z artykułu opublikowanego na łamach Journal of Allergy and Clinical Immunology, egzosomy B. longum KACC 91563 wiążą się z mastocytami i wywołują ich apoptozę, nie wpływając przy tym na zachowanie limfocytów T regulatorowych. Myszom podawano albuminę (częsty alergen), zmieszaną z ałunem. Naukowcy czekali na objaw alergii w postaci biegunki. Okazało się, że bardzo ważnym czynnikiem była zastosowana dawka probiotyku i mniej niż 5x109 jednostek tworzących kolonie na mysz dziennie to za mało, by zapobiec reakcji alergicznej. Ponieważ mastocyty stanowią podstawę reakcji alergicznych, rekombinowane ESBP można by wykorzystać w terapii różnych schorzeń tego rodzaju, w tym na tle pokarmowym - podkreśla dr Bo-Gie Yang, dodając, że warto także rozważyć zastosowanie ESBP w kremach na egzemę. « powrót do artykułu
  6. NASA chce wywołać duży pożar w przestrzeni kosmicznej. Agencja ma zamiar podpalić bezzałogową kapsułę. Amerykanie już wcześniej prowadzili niewielkie testy z ogniem poza Ziemią, jednak tym razem chcą sprawdzić, jak przebiega poważny pożar w kapsule. To ważne badania mające na celu zapewnienie bezpieczeństwa obecnych i przyszłych misji kosmicznych - mówi Gary Ruff, jeden z inżynierów odpowiedzialnych za eksperyment. Specjaliści chcą zmierzyć rozmiar płomieni, tempo ich rozprzestrzeniania się, ich temperaturę oraz emisję gazów. Eksperyment będzie polegał na podpaleniu kapsuły Orbital ATK Cygnus, która najpierw ma dostarczyć zaopatrzenie na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Start kapsuły został zaplanowany na 23 marca. Gdy już zaopatrzenie zostanie wyładowane, a kapsuła znajdzie się daleko od ISS, kontrola naziemna wywoła w niej pożar. Eksperyment Saffire-1 ma pomóc NASA w opracowaniu lepszych systemów wykrywania i tłumienia pożarów oraz w zbadaniu jak mikrograwitacja i ograniczona ilość tlenu wpływają na rozmiar płomieni. Od wielu lat prowadzone są eksperymenty z ogniem w przestrzeni kosmicznej. Dotychczas powodowano jedynie pożary, których rozmiar liczył się centymetrach. Żeby lepiej zrozumieć to zjawisko potrzebujemy eksperymentu o rzeczywistych rozmiarach - stwierdza Ruff. Pożar ma potrwać okolo 20 minut. NASA spodziewa się, że kilka dni po eksperymencie Cygnus wejdzie w atmosferę Ziemi i w niej spłonie. « powrót do artykułu
  7. Testy genetyczne, dzięki którym możemy poznać ryzyko dotyczące możliwości zapadnięcia nowotwory płuc czy choroby serca, nie zmieniają zachowania ludzi - donoszą naukowcy z University of Cambridge. Uczeni przeanalizowali liczne badania, których autorzy sprawdzali, czy poznanie wyników testów genetycznych, które pokazywały, że dana osoba jest narażona na zwiększone ryzyko rozwoju różnych poważnych chorób, wpłynęło za zachowanie tych osób. Co prawda posiadanie genów predysponujących do rozwoju nowotworów, cukrzycy czy chorób serca nie oznacza, że te choroby się rozwiną. Jednak, jak twierdzą zwolennicy przeprowadzania takich testów, poinformowane o ich wynikach osoby z grup podwyższonego ryzyka będą mogły zmienić swoje zachowanie tak, by zmniejszyć niebezpieczeństwo. Liczne firmy od kilkunastu lat oferują usługi sekwencjonowania genomu. Badacze z Cambridge przeanalizowali abstrakty ponad 10 000 prac badawczych i uznali, że 18 z nich spełnia kryteria kwalifikujące je do analizy. Po szczegółowym przyjrzeniu się danym stwierdzili, że poinformowanie klienta o ryzykach ujawnionych przez test genetyczny wpływa w minimalnym stopniu lub nie wpływa w ogóle na jego zachowanie. Szczególnie niechętnie ludzie rzucają palenie i podejmują aktywność fizyczną. Dużo sobie po tym obiecywano. Sądzono, że poinformowanie ludzi o ryzyku zmotywuje ich do zmiany zachowania, zdrowszej diety czy zaprzestania palenia. Nie znaleźliśmy jednak dowodów, by tak się działo. Nie ma też dowodu, by taka informacja demotywowała ludzi i zniechęcała ich do zmian - mówi profesor Theresa Marteau, która przewodziła zespołowi badawczemu. Zdaniem uczonych testy DNA mogą przydać się lekarzom, którzy będą baczniej przyglądali się osobom z grup podwyższonego ryzyka. « powrót do artykułu
  8. W poniedziałek (14 marca) u wybrzeży miasta Kaikoura w północno-wschodniej części Wyspy Południowej Nowej Zelandii widziano długopłetwca oceanicznego (humbaka) pozbawionego większej części płetwy ogonowej. Jak podkreśla Mike Morrissey, strażnik z lokalnego Wydziału Ochrony Przyrody, nie wiadomo, w jaki sposób ssak stracił płetwę, ale niewykluczone, że wskutek zaplątania w sieci. Choć uraz wydaje się poważny, wg Morrisseya, waleń radził sobie świetnie. Wyskakiwał nad powierzchnię wody, a do wykonywania obrotów wykorzystywał płetwy piersiowe. Stopień wygojenia - brak otwartych ran - wskazuje, że do wypadku doszło co najmniej rok temu. To młody osobnik, więc udało mu się wyzdrowieć. Dotąd w okolicy nie spotkano takiego walenia. Jeśli [zwierzę] migruje, zobaczymy je ponownie. Wersja wydarzeń z migracją jest bardzo prawdopodobna, bo humbaki właśnie rozpoczęły podróż z żerowisk antarktycznych do obszarów rozrodu na południowym Pacyfiku. « powrót do artykułu
  9. Unikatowy dziób wrony brodatej (Corvus moneduloides) ewoluował pod wpływem używania narzędzi. Gdy pod koniec lat 90. Kevin McGowan, ornitolog z Uniwersytetu Cornella, zobaczył po raz pierwszy wypchane egzemplarze wrony brodatej, powiedział do studenta: nie wiem, co ten ptak robi, ale coś innego od wszystkich krukowatych na Ziemi, bo jego dziób wygląda bardzo dziwnie. W 2000 r. McGowan przeczytał artykuł Gavina Hunta z Uniwersytetu w Auckland nt. wykorzystania narzędzi przez krukowate i doznał olśnienia dotyczącego nietypowego wyglądu dzioba wrony brodatej. Ostatnio Hunt, McGowan i badacze z Japonii przyjrzeli się bliżej temu, co sprawia, że dziób wrony brodatej jest inny i jak wyglądał proces jego wykształcania. Wyniki opublikowano w marcowym wydaniu pisma Scientific Reports. Posłużyliśmy się analizą kształtu i tomografią komputerową. Później porównaliśmy kształt i budowę dzioba wrony brodatej z krewnymi z rodzaju Corvus oraz dzięciołem [czarnym], który żeruje w podobnej niszy - opowiada Hunt. Studium pokazuje, że unikatowy dziób przyczynia się do zdolności tego ptaka do wykorzystania i być może wytwarzania narzędzi. Utrzymujemy, że dziób przystosował się do manipulowania narzędziami, gdy tylko wrony zaczęły się nimi posługiwać i że ta zaawansowana umiejętność pozwoliła wytwarzać bardziej złożone narzędzia. McGowan dodaje, że dziób wrony brodatej jest krótszy niż u innych przedstawicieli rodzaju Corvus. Jest bardziej zaokrąglony i nie zagina się w dół jak niemal u wszystkich ptaków. W rzeczywistości żuchwa wygina się nawet lekko ku górze, co wydaje się zapewniać siłę potrzebną do utrzymania narzędzia. Ponieważ dziób nie wygina się w dół, narzędzie unoszone jest do wąskiego obszaru dwuocznego widzenia ptaka. W ten sposób lepiej widzi on, co robi. Naukowcy żartują, że w przypadku wrony brodatej prawdziwsze byłoby powiedzenie "jesteś tym, jak jesz". Wrona trzyma patyczek tak, że znajduje się on z boku głowy (układa się równolegle do dzioba). Najwyraźniej są ptaki, które wolą jedną stronę od drugiej - można powiedzieć, lewopatyczkowe albo prawopatyczkowe. To naprawdę świetne. « powrót do artykułu
  10. Redaktorzy serwisu myce, powołując się na anonimowe źródło, informują, że do systemu Android zostanie dodany mechanizm, który pozwoli stronom trzecim na zdalne zablokowanie urządzenia z tym systemem. Na rynku istnieje wiele programów pozwalających użytkownikowi na zdalne wyczyszczenie urządzenia, które zostało skradzione lub zgubione. Jednak nowy mechanizm pozwala stronie trzeciej na jego zablokowanie. Będą mogły wykorzystać go firmy wysyłające aktualizacje, jest zatem przeznaczony dla operatorów sieci komórkowych czy producentów telefonów. Do stworzenia programu blokującego system koniecnze jest wywołanie skryptu z odpowiednią opcją. Z komentarza w kodzie źródłowym dowiadujemy się, że oprogramowanie formatuje partycje /system, /vendor, /data, /cache, /boot i /recovery. Na razie nie wiadomo, do której wersji Androida zostanie dołączony wspomniany mechanizm. « powrót do artykułu
  11. W pierwszej angielskiej drukowanej Biblii odkryto zapiski, które zmieniają pogląd historyków na brytyjską Reformację. Biblia, o której mowa, została wydrukowana w 1535 roku. Obecnie znanych jest jej siedem kopii. W kopii przechowywanej w Lambeth Palace Library w Londynie doktor Eyal Poleg, historyk z Queen Mary University odkrył niewidoczne dotychczas zapiski. O tej unikatowej Biblii, do której przedmowę napisał sam Henryk VIII, nie wiemy praktycznie niczego. Na pierwszy rzut oka kopia z Lambeth wydaje się całkowicie czysta. Jednak gdy się jej bliżej przyjrzałem, zauważyłem, że na niezapisane miejsca nałożono dodatkową warstwę papieru. Wyzwaniem było sprawdzenie, co jest pod spodem, bez niszczenia książki - mówi doktor Poleg. Uczony poprosił o pomoc doktora Grahama Davisa, specjalistę od trójwymiarowego obrazowania promieniami rentgenowskimi z Wydziału Dentystyki Queen Mary University. Doktor Davies wykonał dwa zdjęcia. Na jednym widoczny był tekst księgi oraz ukryte notatki, na drugim wyłącznie tekst. Uczony napisał oprogramowanie, które od pierwszego obrazu odjęło zawartość drugiego, co pozwoliło na odczytanie notatek. Okazało się, że to fragmenty "Wielkiej Biblii" Thomasa Cromwella, jednej z centralnych postaci angielskiej Reformacji. Zapiski wykonano pomiędzy rokiem 1539 a 1549, a zakryto je w roku 1600. Zdaniem doktora Polega, jest to dowód, że Reformacja była procesem stopniowym, a nie gwałtownym wydarzeniem. Do niedawna przyjmowano, że Reformacja była całkowitym zerwaniem z katolicyzmem, przekroczeniem Rubikonu. Ludzie przestali być katolikami, przyjęli protestantyzm, odrzucili świętych i porzucili łacinę na rzecz angielskiego. Ta Biblia to dowód, że konserwatywna łacina i reformistyczny angielski były używane równolegle. To pokazuje, że Reformacja była powolnym, złożonym i stopniowym procesem - mówi Poleg. W czasie, gdy notatki trafiły do Biblii, Anglia przeżywała okres gwałtownych zmian. Dokonano zerwania z Watykanem, król został głową Kościoła Anglikańskiego, rozwiązano klasztory, na szafot powędrowała Anna Boleyn, Thomas More i John Fisher. Dzięki doktorowi Polegowi wiemy też, co działo się z księgą, gdy zaprzestano używać łacińskich Biblii. Na ostatniej stronie odkrył on zapis transakcji pomiędzy Williamem Cheffynem z Calais i Jamesem Elysem Cutpurse z Londynu. Wyraz "cutpurse" w średniowiecznym angielskim żargonie oznaczało złodzieja kieszonkowego. Z notatki dowiadujemy się, że Cutpurse zobowiązał się zapłacić Cheffynowi 20 szylingów. Gdyby tego nie zrobił poszedłby do więzienia Marshalsea w Southwark. Doktor Poleg sprawdził archiwa i dowiedział się, że Cutpurse został powieszony w lipcu 1552 roku w Tybourn. Pomijając zajęcie, którym parał się pan Cutpurse, sam fakt, że wiemy, kiedy zmarł, jest znaczący. Pozwala nam to dokładnie prześledzić dzieje książki. Jasnym jest bowiem, że transakcja nie mogła być zawarta po jego śmierci - mówi Poleg. « powrót do artykułu
  12. Geoffrey Woo i Michael Brandt, szefowie firmy Nootrobox z San Francisco, mają interesującą propozycję dla zabieganych kawoszy - jadalne kofeinowe sześciany Go Cubes. Każda kostka to odpowiednik wypicia połowy kubka zaparzanej kawy. Sześciany są w 100% wegańskie i jak twierdzą Amerykanie, wytwarza się je ze specjalnej mieszanki poprawiającej pamięć i czujność. Konsystencją przypominają żelki i zawierają 50 mg kofeiny, 10 mg witaminy B6, a także 100 mg L-teaniny, aminokwasu występującego w liściach zielonej herbaty (Camellia). W składzie znalazła się też metylowana witamina B12, a także ok. 6 g cukru. Jak można przeczytać na witrynie Woo i Brandta, B6 wspomaga funkcjonowanie poznawcze, a L-teanina niweluje niepokój związany z działaniem kofeiny. Chętni mogą wybierać z 3 kawowych smaków: latte, mokka i drip (od zaparzania kawy metodą przelewową). Dzięki crowdfundingowi panowie zebrali blisko 40 tys. dolarów. Obecnie przygotowują się do wysyłki międzynarodowej; płacąc prawie 21 dol. (20,70), klienci z zagranicy mogą zamawiać zestaw 6 torebek, z których każda zawiera 4 sześciany. Na witrynie Indiegogo twórcy Go Cubes podkreślali, że ilość, stężenie i proporcje wzorowano na publikowanych w recenzowanych pismach badaniach z podwójnie ślepą próbą, które wskazywały na bezpieczeństwo i skuteczność składników. Z tego powodu miłośnicy nootropów (substancji prokognitywnych) zdecydowali się np. na zastosowanie teaniny i kofeiny w stosunku 2:1. Ma on znacząco poprawiać możliwości poznawcze użytkownika. « powrót do artykułu
  13. Kwas czy zasada? A może roztwór jest obojętny? Zwykle zmierzenie odczynu pH nie jest problemem. Jak jednak zbadać zmiany kwasowości czy zasadowości zachodzące w skali nano, na przykład tuż przy powierzchni, na której dopiero tworzą się pierwsze wżery rdzy? Nowatorską metodę pomiaru pH w nanoskali właśnie zaprezentowali naukowcy z Instytutu Chemii Fizycznej PAN w Warszawie. W warszawskim Instytucie Chemii Fizycznej PAN (IChF PAN) powstał nanoczujnik przeznaczony do ciągłego monitorowania zmian współczynnika pH. Użyty jako sonda mikroskopu skaningowego, przyrząd pozwala na precyzyjne pomiary zmian kwasowości/zasadowości zachodzących nad bardzo małymi fragmentami powierzchni próbki zanurzonej w roztworze. Rozdzielczość przestrzenna sięga tu zaledwie 50 nanometrów i w przyszłości może być jeszcze zredukowana. Prace nad budową nanoczujnika sfinansowano z grantu Iuventus Plus Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego i zrealizowano w kooperacji z Uniwersytetem Carla von Ossietzky'ego w Oldenburgu w Niemczech. Możliwość monitorowania zmian kwasowości czy zasadowości roztworów w nanoskali, a więc nad obszarami o rozmiarach liczonych w miliardowych częściach metra, to ważny krok ku lepszemu zrozumieniu wielu procesów chemicznych. Najbardziej oczywistym przykładem są tu różnego rodzaju reakcje katalityczne czy korozja wżerowa, która zaczyna się w obrębie bardzo małych fragmentów powierzchni - wyjaśnia prof. dr hab. Marcin Opałło (IChF PAN). Do zmian pH w roztworach dochodzi w wyniku reakcji z udziałem jonów wodoru (czyli dodatnio naładowanych protonów, H+) lub jonów wodorotlenowych (o ładunku ujemnym, OH-). Reakcje te zaburzają proporcje między liczbą jonów obu typów. Im więcej protonów, tym środowisko bardziej kwaśne, im więcej jonów wodorotlenowych, tym bardziej zasadowe. Współczynnik pH informuje o skali zaburzenia. Zazwyczaj przyjmuje on wartości z zakresu od 0 do 14, przy czym dla środowiska neutralnego jest równy 7; wartości pH mniejsze od 7 odpowiadają kwasom, większe - zasadom. Pomiary pH roztworów na ogół nie są trudne i należą do standardowej praktyki laboratoryjnej i przemysłowej. Czym innym jest jednak mierzenie poziomu kwasowości czy zasadowości roztworu o dużej objętości, a czym innym zmian zachodzących w jego ekstremalnie małych objętościach, na przykład bezpośrednio w pobliżu pojedynczych cząsteczek chemicznych. Dotychczas nie istniały przyrządy zdolne do detekcji zmian pH w tak małej, sięgającej nanometrów skali. Za pomocą naszego nanoczujnika jesteśmy w stanie mierzyć pH z rozdzielczością zbliżoną do średnicy elektrody węglowej przesuwanej nad powierzchnią próbki, czyli obecnie 50 nm. Współczynnik pH wyznaczamy w zakresie od 2 do 12 i z dokładnością do setnych części, a jego zmiany potrafimy monitorować na bieżąco, nawet kilkadziesiąt razy na sekundę - opisuje dr Wojciech Nogala (IChF PAN), jeden ze współautorów osiągnięcia. Wytwarzanie nanoelektrody węglowej zaczyna się od podgrzania wiązką światła laserowego cienkiej kwarcowej rurki. W odpowiednio dobranej temperaturze kwarc staje się plastyczny i rurkę można ostrożnie rozciągać, co skutkuje zmniejszaniem się jej średnicy. Ostatecznie proces prowadzi do powstania szklanego "włosa" o zewnętrznej średnicy ok. 100 nm, z wewnętrznym tunelem średnicy ok. 50 nm. Po uformowaniu tak cienkiej pipety jest ona otaczana atmosferą argonu. W pipetę wpuszcza się następnie mieszaninę propanu i butanu i przeprowadza ich pirolizę, czyli rozkład w wysokiej temperaturze. Wskutek stopniowo zachodzącej pirolizy na wewnętrznych ściankach pipety osadza się węgiel (brak tlenu uniemożliwia jego spalenie). Prowadzona uważnie i dostatecznie długo piroliza całkowicie wypełnia wnętrze nanopipety węglem, tworząc z niego długi i niezwykle cienki pręt. Technologia produkcji ultracienkich elektrod węglowych jest znana od kilku lat i stosowana w paru ośrodkach badawczych na świecie. Jednak tak otrzymana elektroda nie nadaje się do mierzenia pH. Musieliśmy ją zmodyfikować czymś, co reagowałoby na zmiany stężeń protonów i jonów wodorotlenowych. W tym celu sięgnęliśmy po związek chemiczny znany jako syryngaldazyna - wyjaśnia doktorantka Magdalena Michalak (IChF PAN), pierwsza autorka publikacji w czasopiśmie Analytical Chemistry, gdzie opisano budowę nanoczujnika. Cząsteczka syryngaldazyny może zostać elektrochemicznie utleniona: pozbywa się wtedy dwóch elektronów i dwóch protonów. Ponieważ reakcja jest odwracalna, utlenioną syryngaldazynę można zredukować do pierwotnej postaci poprzez przyłączenie z otoczenia dwóch protonów i dwóch elektronów. Dla naukowców z IChF PAN-u najważniejszy był fakt, że potencjał reakcji utleniania/redukcji syryngaldazyny zależy od pH roztworu i zmienia się o 59 miliwoltów na każdą jednostkę pH. Po osadzeniu cząsteczki syryngaldazyny na zakończeniu elektrody węglowej pomiar pH można więc było sprowadzić do uważnego monitorowania zmian w przepływie prądu w zależności od przyłożonego napięcia. Łatwo powiedzieć, trochę trudniej zrobić. Mówimy o mierzeniu pikoamperów. Warto zdać sobie sprawę, że prądy wzbudzane w antenie odbiornika radiowego są tysiąckrotnie większe! Naszą skaningową mikroskopię zmian pH musimy więc prowadzić wewnątrz klatki Faradaya, która izoluje czujnik i próbkę od wszechobecnych pól elektromagnetycznych - mówi dr Nogala. Podczas pomiarów pH z użyciem zmodyfikowanej nanoelektrody węglowej wykorzystywano oprogramowanie SECMx przygotowane przez prof. Gunthera Wittstocka z Uniwersytetu w Oldenburgu. Dalekosiężnym celem badań w IChF PAN jest opracowanie metod monitorowania zmian pH zachodzących w pobliżu pojedynczych cząsteczek chemicznych. Tak wyrafinowane pomiary pozwoliłyby np. rozstrzygnąć, jak cząsteczki enzymów tracą swą aktywność: czy proces ten zachodzi stopniowo we wszystkich cząsteczkach w roztworze jednocześnie, czy też pojedyncze cząsteczki tracą swe zdolności gwałtownie, a stopniowo obniża się tylko uśredniona aktywność roztworu. « powrót do artykułu
  14. Tegoroczna misja ExoMars przebiega bez zakłóceń. Dwanaście godzin po starcie z kosmodromu w Bajkonurze centrum sterowania misją otrzymało sygnał potwierdzający, że wszystko jest w najlepszym porządku. Po raz drugi w historii Europa zmierza w kierunku Marsa - poinformował Michel Denis, dyrektor ds. operacyjnych centrum kontroli Europejskiej Agencji Kosmicznej. Pierwszą misję na Marsa ESA zorganizowała w 2003 roku. W ramach Mars Express na Czerwoną Planetę wysłano orbiter oraz łazik. Orbiter pracuje do dzisiaj, jednak z łazikiem Beagle 2 stracono kontakt krótko po jego wylądowaniu. Teraz na Marsa lecą dwa urządzenia - TGO, czyli Trace Gas Orbiter, który będzie badał atmosferę planety, oraz lądownik Schiaparelli. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem urządzenia oddzielą się od siebie 16 października. Trzy dni później TGO wejdzie na orbitę Marsa a Schiaparelli rozpocznie procedurę lądowania. Głównym zadaniem TGO jest zbadanie atmosferycznego metanu, którego obecność może wskazywać na istnienie życia na Marsie. Orbiter stworzy też mapę podpowierzchniowych złóż wodoru oraz będzie szukał możliwych miejsc lądowania dla kolejnej misji, która odbędzie się w ramach projektu ExoMars w 2018 roku. Wówczas na powierzchnię Czerwonej Planety ma trafić łazik, a TGO będzie pośredniczył w komunikacji pomiędzy łazikiem a Ziemią. Lądownik Schiaparelli ma przez kilka dni po wylądowaniu zbierać dane na temat powierzchni Marsa. Głównym zadaniem urządzenia jest jednak przetestowanie technologii wejścia w atmosferę, obniżania lotu i lądowania, które zostaną wykorzystane w 2018 roku w misji łazika. « powrót do artykułu
  15. Dobre wiadomości dla ekip kryminalistycznych: naukowcy ulepszyli metody pobierania próbek szminki z powierzchni. Wykazali też, że najlepszą metodą ich analizowania jest chromatografia gazowa. Zespół Bethany Esterlen z Uniwersytetu Zachodniego Illinois zaprezentował swoje wyniki na 251. dorocznej konferencji Amerykańskiego Towarzystwa Chemicznego. Prace nad metodami dochodzeniowymi otworzyły mi oczy na fakt, że telewizja źle to przedstawia - w realnym życiu badania trwają o wiele dłużej - podkreśla Esterlen. Na przestrzeni lat specjaliści wykorzystywali różne metody pobierania próbek śladów szminki z miejsc zbrodni i badania ich składu. Niestety, wiele obecnych technik bazuje na trudnych bądź drogich etapach, np. analizie kosmetyku za pomocą spektroskopii Ramana czy rentgenografii strukturalnej. Amerykanie postanowili to zmienić. Wyszli więc od znanej metody ekstrakcji próbek szminki, ale potem wyeliminowali niepotrzebne kroki i ulepszyli resztę. Na końcu mieli zaledwie 2-częściowy proces. Najpierw dodawali rozpuszczalnik organiczny, by usunąć większość olejów i wosków, potem zaś dodawali kolejny rozpuszczalnik organiczny, by wyekstrahować pozostałość. Teraz naukowcy musieli jeszcze opracować szybką i skuteczną metodę analizy kosmetyku. By uniknąć metod wymagających złożonego treningu, przyjrzeli się 3 typom chromatografii: cienkowarstwowej chromatografii cieczowej (ang. thin layer chromatography, TLC), chromatografii gazowej (ang. gas chromatography, GC) i wysokosprawnej chromatografii cieczowej (ang. high performance liquid chromatography, HPLC). Amerykanie wybrali 40 szminek i zrobili nimi maźnięcia na papierze, co miało symulować ślady znalezione na miejscu zbrodni. Teraz dane zgromadzone w bibliotece można porównywać ze spektrami próbek z miejsc zbrodni. Kiedy marka jest już zidentyfikowana, policja może sprawdzać, czy podejrzana jej używa. Choć ekipa nadal pracuje nad analizą, na tym etapie wydaje się, że najlepsze rezultaty daje GC. « powrót do artykułu
  16. Lee Sedol, mistrz świata w Go, przegrał ostatnią partię z AlphaGo. Tym samym wynik meczu pomiędzy człowiekiem a sztuczną inteligencją został ustalony na 1:4. Mamy do czynienia z wydarzeniem olbrzymiej rangi. Przed niemal 20 laty komputer wygrał z mistrzem świata w szachach. Jednak Go, pomimo znacznie prostszych reguł, była dotychczas terenem niezdobytym przez maszyny. Liczba możliwych kombinacji jest w niej bowiem niewyobrażalnie duża. Tak dużą, że jeszcze na kilka tygodni przed meczem z AlphaGo Lee Sedol mówił, że w bieżącym roku pokona maszynę. AlphaGo okazał się jednak lepszy. Początek piątej partii należał do Lee Sedola. AlphaGo popełnił bowiem amatorski błąd. Później jednak maszyna z mozołem odrabiała straty i druga część partii była najbardziej interesującą w całym meczu. Do końca nie było wiadomo, komu przypadnie zwycięstwo. Lee Sedol stał przed dylematem, czy powinien zaatakować, czy grać defensywnie. Wygrał w końcu czwartą partię, w której grał ofensywnie. Wówczas jednak grał białymi, w partii piątej zagrał - na własne życzenie - czarnymi. Lee Sedol zwykle woli ofensywny styl gry, jednak miał do czynienia z nieznanym przeciwnikiem, z którym zmierzył się jedynie w czterech partiach. Rozpatrując wynik meczu trzeba wziąć pod uwagę, że maszyna nie czuje presji, ani się nie męczy. Człowiek ma jednak pewną przewagę - może zmienić strategię. AlphaGo opracowuje swoją strategię na podstawie poprzednich rozgrywek z danym przeciwnikiem i nie jest w stanie zmienić jej w czasie partii. Po godzinie i 20 minutach AlphaGo wykonał ruch, który komentatorzy uznali za słaby. Jednak maszyna "rozumuje" nieco inaczej niż ludzie. Jej zadaniem jest zmaksymalizowanie szans na zwycięstwo, a nie zmaksymalizowanie marginesu zwycięstwa. Czasem więc wykonuje ruchy, których ludzie do końca nie rozumieją. Po tym ruchu obie strony zaczęły grać bardzo szybko. Komentatorzy ledwo nadążali. Zasady meczu mówiły bowiem, że po tym, jak skończy się czas przyznany każdej ze stron, mają one na wykonanie każdego kolejnego ruchu nie więcej niż 60 sekund. Dzięki swojej agresywnej strategii Lee Sedol zyskał przewagę w prawym dolnym rogu planszy, a AlphaGo popełnił błąd, którego nie popełniłby nawet średnio zaawansowany amator. Szala zwycięstwa przechylała się na stronę Lee Sedola. Po 3,5 godzinach mistrz znalazł się w poważnych tarapatach. Na jego zegarze pozostało 5 minut, a AlphaGo miał do dyspozycji 30 minut. Tymczasem na planszy zostało jeszcze spore terytorium do zdobycia. Gdy skończył się czas Lee Sedola ten miał jedynie 60 sekund na wykonanie każdego ruchu. Raz nie zmieścił się w czasie, więc musiał odczuwać olbrzymią presję, gdyż po trzecim niewykonaniu ruchu w przewidzianym czasie przegrałby partię. W końcu, po pięciu godzinach rozgrywki, Lee Sedol poddał się. Technologie wykorzystane w AlphaGo są powoli wdrażane przez Google'a do codziennych zastosowań. Część z nich wykorzystano w technologiach rozpoznawania twarzy i komend głosowych. Kolejne są testowane w różnych usługach. Mecz pomiędzy człowiekiem a maszyną pokazał, jak bardzo rozwinięte są systemy sztucznej inteligencji. Pokazał też, że nie są one doskonałe. AlphaGo popełnia amatorskie błędy. Jednak, co również stało się jasne, potrafi się na nich uczyć i przezwyciężyć kłopoty. Niezwykle interesującym zjawiskiem może być fakt, że meczem przez tydzień żyła cała Korea. Informowały o nim na czołowych miejscach wszystkie media. Lee Sedol stał się bohaterem narodowym, a na widok Demisa Hassabisa, inżyniera odpowiedzialnego za rozwój algorytmów AlphaGo, ludzie reagowali tak, jak Europejczycy na widok gwiazd popu. « powrót do artykułu
  17. Pająki są uznawane za klasyczne drapieżniki owadożerne, tymczasem okazuje się, że ich dieta jest o wiele bardziej złożona i od czasu do czasu decydują się one nawet na posiłek wegetariański. Naukowcy już od jakiegoś czasu zdawali sobie sprawę, że niektóre pająki starają się wzbogacać menu rybami, żabami, a nawet nietoperzami. Teraz zespół z Uniwersytetu w Bazylei, Brandeis University oraz Uniwersytetu w Cardiff wykazał, że stawonogi te jadają również rośliny. Biolodzy przejrzeli pod tym kątem literaturę przedmiotu. Dzięki ich systematycznemu przeglądowi udowodniono, że różnego rodzaju rośliny (np. storczyki, drzewa, trawy czy paprocie) wchodzą w skład diety aż 10 rodzin pająków. Zjadane są różne ich elementy: nektar, pyłek, nasiona, tkanka liści, spadź i sok mleczny. Najważniejszą grupą pająków o wegetariańskich zwyczajach są skakunowate (Salticidae). To im przypisano aż 60% przypadków roślinożerności udokumentowanych w studium. Takim zwyczajom wydaje się sprzyjać kilka czynników: życie wśród roślin, mobilność, a także świetna zdolność wykrywania odpowiedniego pożywienia roślinnego. Pająki żywiące się roślinami występują na wszystkich kontynentach poza Antarktydą. Opisywane zachowanie jest jednak częściej dokumentowane w cieplejszych strefach. Autorzy publikacji z Journal of Arachnology dywagują, że może się tak dziać, bo spora liczba doniesień o wegetariańskiej diecie dotyczy nektaru, a rośliny produkujące duże jego ilości są tam bardziej rozpowszechnione. Zdolność pająków do pozyskiwania składników odżywczych z roślin poszerza ich bazę pokarmową. Może to być mechanizm, który pozwala przetrwać okresy niedoboru owadów. Ponadto dywersyfikacja jest korzystna z żywieniowego punktu widzenia, bo optymalizuje podaż dietetyczną - podsumowuje Martin Nyffeler z Uniwersytetu w Bazylei. « powrót do artykułu
  18. W 2010 roku profesor Michael Strano z MIT i jego zespół odkryli, że węglowe nanorurki, gdy są stopniowo podgrzewane z jednego końca, wytwarzają prąd elektryczny. Można je np. pokryć łatwopalnym materiałem, zapalić z jednego końca i uzyskać prąd pochodzący ze stopniowego ogrzewania się nanorurki. Strano odkrył nieznane wcześniej zjawisko, ale podczas przeprowadzanych wówczas eksperymentów uzyskano niewielką ilość prądu. Teraz uczony i jego koledzy tysiąckrotnie zwiększyli wydajność systemu i stworzyli urządzenie, które - pod względem ilości uzyskanej energii na wagę urządzenia - jest równie wydajne co najlepsze dzisiejsze akumulatory. Ma nad nimi też jedną zdecydowaną przewagę - do jego produkcji nie używa się metali ciężkich, ani żadnych toksycznych materiałów. Wynalazcy zastrzegają jednak, że miną lata zanim uda się skomercjalizować ich urządzenie. Profesor Strano mówi, że jego zespół skupiał się nie tylko na poprawie wydajności urządzenia, ale również na opracowaniu teorii opisującej zjawisko, które ono wykorzystuje. Ostatnie eksperymenty laboratoryjne wykazały, że teoria dobrze pasuje do wyników eksperymentów. Prąd elektryczny pojawia się wskutek popychania elektronów przez energię cieplną. Tym, co ostatecznie pozwoliło zweryfikować opracowaną teorię było potwierdzenie w laboratorium, że czasem zjawisko to powoduje, że w tym samym regionie prąd osiąga określone napięcia, a czasem przyjmuje dwie wartości napięcia. Nasz model matematyczny wyjaśnia, dlaczego tak się dzieje - mówi Strano. Okazuje się, że czasem fala termoelektryczna dzieli się na dwie. Mogą one albo połączyć się ponownie w jedną, albo pozostać oddzielne. Urządzenie zamienia ponad 1% energii cieplnej w energię elektryczną. To 10 000 razy lepsza wydajność niż podczas pierwszego zaobserwowania zjawiska w 2010 roku. Technologia litowo-jonowa potrzebowała 25 lat, by osiągnąć taką wydajność - mówi Strano. Pierwotne eksperymenty prowadzono z użyciem materiałów, które przy niebezpiecznym obchodzeniu się z nimi mogą eksplodować. Jednak podczas najnowszych eksperymentów materiałem, którym użyto do uzyskania ciepła był cukier stołowy. To materiał, który pod względem bezpieczeństwa, łatwości pozyskania i powszechności występowania jest znacznie lepszy niż lit. Kolejną przewagą nowego urządzenia jest fakt, że - przynajmniej teoretycznie - niezależnie od czasu przechowywania nie powinno tracić ono energii. A to oznacza, że można by je wykorzystać np. w sondach kosmicznych, które przez wiele lat pozostają w uśpieniu, a dopiero po dotarciu do celu potrzebują więcej energii by wykonać zadania. Jakby jeszcze tego bylo mało, nowe urządzenie można łatwiej skalować niż obecne akumulatory. Może być znacznie mniejsze niż one. « powrót do artykułu
  19. Liczne tatuaże wzmacniają układ odpornościowy. Naukowcy z Uniwersytetu Alabamy porównują tatuowanie do ćwiczeń na siłowni. Na starcie nowy stresor osłabia bowiem organizm: w przypadku treningu objawia się to zakwasami, w przypadku tatuażu wyczerpaniem. Skoro jednak po paru sesjach na siłowni mięśnie zaczynają się wzmacniać, naukowcy zastanawiali się, czy sprawy z powtarzającymi się tatuażami mają się podobnie. Okazało się, że tak. Autorami opisywanego badania są prof. Christopher Lynn i Jason DeCaro oraz Johnna Dominguez. Dominguez prowadziła wywiady z tatuującymi się ochotnikami z dwóch miejscowości: Tuscaloosa i Leeds. Pytała ich o liczbę tatuaży i czas potrzebny na wykonanie każdego z nich. Oprócz tego przed i po ostatniej sesji zdobienia ciała pobierano im próbki śliny. Amerykanie badali je pod kątem stężenia 1) immunoglobuliny A (IgA), która przeciwdziała kolonizacji błon śluzowych przez patogeny oraz 2) działającego immunosupresyjnie hormonu stresu kortyzolu. Poziom IgA spadał znacząco u osób z 1. tatuażami, czego można się było spodziewać, biorąc pod uwagę immunosupresyjne działanie kortyzolu. U ludzi, który robili sobie tatuaż już któryś raz, spadek IgA był jednak tylko nieznaczny. Osoby z większym doświadczeniem w tatuowaniu statystycznie doświadczały mniejszego spadku poziomu immunoglobuliny A. Podczas tatuowania organizm mobilizuje układ odpornościowy, by zwalczyć ewentualne zakażenia w miejscu wprowadzania barwnika pod skórę, lecz tatuowane raz po raz ciało podnosi próg, przy którym wymagana jest odpowiedź immunologiczna. Jak podkreślają Amerykanie, ogólna odporność także jest lepsza. Po początkowej reakcji stresowej ciało powraca do równowagi. Jeśli jednak człowiek dalej je raz po raz stresuje, zamiast wracać do punktu wyjściowego, dostosowuje - podnosi - wewnętrzne wielkości wodzące. Choć zaprezentowane wyniki wydają się interesujące, nie wolno zapominać, że badanie objęło zaledwie 24 kobiety i 5 mężczyzn. Próba była więc zbyt mała, aby wyciągać dalekosiężne wnioski, ale na tyle duża, by w przyszłości kontynuować eksperymenty. « powrót do artykułu
  20. Kinaza pirogronianowa M2 (PKM2), enzym biorący udział w metabolizmie glukozy (w ostatnim etapie glikolizy), odgrywa ważną rolę także we wczesnych etapach gojenia ran. Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Georgii wyjaśniają, że gdy komórki odpornościowe neutrofile uwolnią PKM2, wspomaga ona gojenia ran, sprzyjając rozwojowi nowych naczyń. Prof. Zhi-Ren Liu uważa, że odkrycie jego zespołu może utorować drogę nowym metodom wspomagania gojenia ran. Wspomina także o jego zastosowaniach w transplantologii i regeneracji tkanek. Można sobie z łatwością wyobrazić zastosowanie PKM2 w opatrunkach. Amerykanie leczyli rany, mieszając maść z różnymi związkami, w tym PKM2. Okazało się, że miejscowe stosowanie enzymu wspomagało u myszy wczesne zamykanie rany i sprzyjało silniejszej angiogenezie. W próbkach tkanek PKM2 wykrywano w przestrzeni pozakomórkowej, co sugeruje uwalnianie jej podczas procesów naprawczych. Enzym znajdowano w pobliżu neutrofili. Szczyt stężenia PKM2 przypadał na 3. dzień od powstania rany. Później stężenie kinazy spadało. Nie wiemy dokładnie, jak PKM2 jest uwalniana, ale wiemy, że robią to neutrofile. Kiedy zostaje ona wydzielona poza komórkę, działa zupełnie inaczej [niż zazwyczaj]. Nie ma już nic wspólnego z metabolizmem - opowiada Liu. PKM2 wprowadza odpowiedź immunologiczną w następny etap: fazę proliferacji [rana jest już oczyszczona i może się zacząć formowanie pasm tkanki łącznej oraz naczyń kapilarnych]. Nasze badanie ujawnia ważny łącznik molekularny między wczesną odpowiedzią zapalną a fazą namnażania [...]. « powrót do artykułu
  21. Wczesne wystawienie na oddziaływanie ołowiu może zmieniać mikrobiom jelit, zwiększając ryzyko otyłości w dorosłości. Podczas eksperymentów na myszach naukowcy ze Szkoły Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Michigan zauważyli, że dorosłe samce, w przypadku których ekspozycja na ołów miała miejsce w czasie ciąży i karmienia piersią, były o 11% większe od samców z grupy kontrolnej. Wczesna ekspozycja na ołów powodowała długotrwałe zmiany mikrobiomu jelit. Te z kolei mogą się częściowo przyczyniać do zwiększonej masy ciała w dorosłym życiu - twierdzi prof. Chuanwu Xi. Ołów dodawano do wody; ołowiowanie zaczynano przed rozrodem i kontynuowano po zajściu w ciążę i w okresie karmienia młodych. Od odstawienia od piersi po osiągnięcie dorosłości myszy nie były wystawiane na oddziaływanie dodatkowych źródeł ołowiu. Poziomy ołowiu u matek dostosowano w taki sposób, by odpowiadały poziomom ekspozycji w ludzkiej populacji. Nasza najniższa dawka oscyluje [więc] wokół obecnego poziomu reagowania [ang. action level] amerykańskiego Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom rzędu 5 mikrogramów na decylitr krwi. Wyższe dawki odzwierciedlają [zaś] poziomy ekspozycji z lat 60. i 70. XX w. - opowiada prof. Dana Dolinoy. [...] Oceniając wpływ styczności z ołowiem na zdrowie, badaliśmy rolę mikrobiomu jelit - wyjaśnia Xi. Amerykanie zastosowali głębokie sekwencjonowanie bakteryjnego DNA. Okazało się, że choć mikrobiom samic i samców wystawionych na oddziaływanie ołowiu był podobnie złożony, jak mikrobiom zwierząt kontrolnych, pojawiły się różnice dot. liczebności poszczególnych grup bakterii. Stwierdzono np., że myszy obojga płci, które na wczesnych etapach rozwoju zetknęły się z Pb, miały mniej gatunków tlenowych i znacząco więcej beztlenowych, co sugeruje zmiany w mikrośrodowisku jelit. Otyłość rozwijającą się w dorosłości obserwowaliśmy tylko u samców, ale niewykluczone, że przy dłuższej obserwacji objawy pojawiłyby się również u samic - podsumowuje Dolinoy. « powrót do artykułu
  22. Na Uniwersytecie w Cambridge można oglądać jedne z najcenniejszych ksiąg i manuskryptów ludzkości. Udostępniono je w ramach otwartej właśnie wystawy z okazji 600-leca Biblioteki Uniwersytetu Cambridge. Wystawa "Lines of Thought: Discoveries that Changed the World" potrwa do 30 września bieżącego roku. Odwiedzający wystawę będą mogli zobaczyć tak wyjątkowe dzieła, jak podpisana przez Newtona kopia Principia Mathematica, zapiski Darwina dotyczące ewolucji, liczące sobie 3000 lat chińskie kości do wróżb, tabliczkę glinianą z pismem klinowym sprzed 4000 lat czy też najwcześniejsze znane wersje 20 sztuk Shakespeare'a. Wspomniana wystawa to wydarzenie dużej rangi. Aż 70% wystawionych zabytków jest pokazywanych po raz pierwszy. To m.in. Księga z Deer, rysunek anatomiczny Vesalisa, notatki Williama Morrisa dotyczące wydanego przezeń "Beowulfa" oraz prace Kopernika, Galileusza i Jocelyn Bell Burnell. Na wyjątkowej wystawie można zobaczyć np. jak wygląda spisana na maszynie pierwotna wersja "Krótkiej historii czasu" Stephena Hawkinga, obejrzeć pierwsze wykonane przez Darwina rysunki obrazujące teorię ewolucji i drzewo filogenetyczne naczelnych czy przeczytać notatnik Edmunda Halleya, w którym opisał on i narysował Kometę Halleya (rok 1682). Wystawiono też pochodzący z II wieku naszej ery fragment "Odysei" Homera spisany na papirusie. Niezwykłym zabytkiem jest też Papirus Nasha, pochodzący z II wieku przed Chrystusem najstarszy fragment Starego Testamentu. Nie można nie wspomnieć o Kodeksie Bezy (Codex Bezae) czyli datowanym na V wiek naszej ery rękopisie Nowego Testamentu. To jeden z tekstów kluczowych dla zrozumienia Biblii. Kolejnym niezwykle istotnym dziełem jest kolorowa kopia "Budowy ludzkiego ciała" (1543) Vesalisa. To pierwsze wydane drukiem dzieło o anatomii człowieka i pierwsze opisujące dokładnie budowę ciała Homo sapiens. Vesalius wykazał w nim liczne błędy popełnione przez samego Galena. Skoro przy anatomii jesteśmy, warto wspomnieć o wystawionym pierwszym znanym opisie sekcji zwłok wykonanym na terenie Anglii (1564). Na wystawie zobaczymy też Księgę z Deer, łaciński ewangeliarz z X wieku, na marginesie którego najdziemy najstarsze znane zapiski w języku gaelickim szkockim. Nie mogło zabraknąć też pierwszego katalogu Biblioteki w Cambridge. Pochodzi on z 1424 roku. Wystawę podzielono na sześć działów tematycznych. Są to: Od glinianych tabliczek do wpisów na Twitterze (Rewolucja ludzkiej komunikacji), Ewolucja genetyki (Od Darwina do DNA), A słowo ciałem się stało (Komunikacja wiary), Na ramionach gigantów (Rozumienie grawitacji), Wieczne zapiski (Opowiadanie historii) oraz Ilustrowanie anatomii (Zrozumienie budowy organizmu). To niezwykłe, że Biblioteka Uniwersytecka, której historia rozpoczyna się w 1416 roku do niewielkiego zbioru manuskryptów zamkniętych w drewnianych skrzyniach, rozrosła się do instytucji o światowym znaczeniu, która ma w swoich zbiorach 8 milionów książek i manuskryptów, miliardy słów, miliony obrazów i przechowyje tysiące lat historii ludzkiej myśli - mówi Anne Jarvis, dyrektor biblioteki. Tylko w Cambridge można znaleźć największe dzieła Newtona sąsiadujące z najważnieszymi rękopisami Darwina czy poezje Sassuna obok Biblii Gutenberga i archiwum Margaret Drabble - dodaje Jarvis. Niezwykłą wystawę można obejrzeć też w internecie. « powrót do artykułu
  23. Jeśli burzyki balearskie (Puffinus mauretanicus), najrzadsze europejskie ptaki morskie, będą nadal tonąć, zaplątawszy się w sieciach rybackich i żyłkach wędkarskich, wyginą w ciągu 61 lat. Autorzy publikacji z Journal of Applied Ecology wyliczyli, że pozostało ok. 3 tys. rozmnażających się par. Choć głównym zagrożeniem dla gatunku jest zaplątanie w sprzęt do łowienia, biolodzy wspominają też o drapieżnikach, m.in. kotach i innych małych ssakach. Dane demograficzne zbierano w latach 1985-2014 w jednej z największych kolonii na świecie. Przeżywalność dorosłych , a zwłaszcza młodych dorosłych osobników jest dużo niższa niż sądzono. Gatunek jest niestabilny i kroczy po ścieżce ku wyginięciu - opowiada prof. Tim Guilford z Wydziału Zoologii Uniwersytetu Oksfordzkiego. Szacunki pokazują, że w około połowie przypadków do zgonu dorosłych osobników dochodzi wskutek zaplątania w sieci i żyłki. Naukowcy z Wielkiej Brytanii i Hiszpanii zaznaczają, że szczególnym zagrożeniem są włoki denne. Wg Guilforda, bardzo dużo mogłoby zmienić zarzucanie sieci nocą, gdy ptaki nie są aktywne. « powrót do artykułu
  24. Rozpoczęła się wspólna marsjańska misja Europejskiej Agencji Kosmicznej i Roskosmosu. Z kosmodromu Bajkonur wystartowała właśnie rakieta Proton, na pokładzie której znajduje się misja ExoMars. W ramach misji badany będzie skład atmosfery Czerwonej Planety. Głównie badane będą takie gazy jak np. metan. Został on już znaleziony w atmosferze Marsa, a jego obecność może świadczyć o istnieniu życia na planecie. Dlatego też ExoMars zajmie się szczegółowym zbadaniem tego gazu. W ramach ExoMars na Czerwoną Planetę trafi też lądownik. Jego osadzenie na powierzchni Marsa będzie testem technologii, które mają zostać wykorzystane w 2018 roku, kiedy to w ramach kontynuacji ExoMars na Marsie ma rozpocząć pracę łazik. Podróż z Ziemi na Marsa ma potrwać siedem miesięcy. ExoMars rozpocznie zatem pracę pod koniec bieżącego roku. « powrót do artykułu
  25. Władze prefektury Aichi chcą zatrudnić 6 ninja. Za pracę w pełnym wymiarze oferują 180 tys. jenów (1600 dol.) miesięcznie. Chcą w ten sposób wspomóc turystykę militarną. W ogłoszeniu podano, że kandydaci muszą być sprawni fizycznie i mieć umiejętności akrobatyczne. Oprócz występów scenicznych, do ich obowiązków będą należeć działania PR-owe w radiu i telewizji. Zgłosić się może każdy w wieku powyżej 18 lat. Ze złożeniem aplikacji trzeba się jednak uporać przed 22 marca. Idealny kandydat to taki, który mimo bycia ninja lubi znajdować się w świetle reflektorów. Ponieważ zespół będzie czasem dawać występy, posługując się angielskim, umiejętność mówienia po japońsku jest raczej preferowana niż zasadnicza - podkreśla Satoshi Adachi z wydziału promocji prefektury. Do wymogów należy zainteresowanie historią i turystyką. Występy po przyspieszonym kursie zaczną się jeszcze przed końcem kwietnia. Zwycięskich aplikantów będzie można oglądać m.in. w zamku Nagoya. Rządzącym prefekturą Aichi zależy prawdopodobnie na powtórzeniu sukcesu Iga-ryū Ninja Hakubutsukan (Muzeum Ninja) w mieście Iga w sąsiedniej prefekturze Mie. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...