Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Giganci z branży IT niejednokrotnie prowadzą działalność na polach, wydawałoby się, odległych od ich głównego nurtu zainteresowań. Często angażują się we współpracę z branż medyczną, jak Google, który współpracował nad projektem soczewek kontaktowych monitorujących poziom cukru we krwi. Teraz dowiadujemy się, że Microsoft chce pomóc w walce z rakiem, traktując nowotwór jak wirus komputerowy. W brytyjskim Cambridge, gdzie Microsoft ma swoje laboratoria, powołano do życia jednostkę obliczeń biologicznych. Zatrudnia ona 150 programistów i naukowców pracujących nad komputerowymi modelami biologicznymi, które mają wspomagać opracowywanie nowych leków. Jednak długoterminowym zadaniem jednostki jest potraktowanie nowotworów i innych groźnych chorób jak systemów informatycznych, które można programować. Obecnie trają prace nad dwoma projektami. Jeden z nich ma na celu opracowanie komputerowego modelu procesów zachodzących w komórce. W ramach drugiego projektu eksperci chcą dowiedzieć się, w jaki sposób komórka podejmuje decyzje, w tym te, kończące się rozwojem nowotworu. Chris Bishop, dyrektor laboratorium, stwierdził, że nowotwór to problem obliczeniowy, a biologia i nauki komputerowe są ze sobą ściśle powiązane. W dalszej przyszłości dzięki obecnie prowadzonym pracom może powstać komputer molekularny zbudowany z DNA, który będzie wykrywał nowotwór i oczyszczał organizm z nieprawidłowo rozwijających się komórek. Jedna z badaczek zatrudnionych w laboratorium, doktor Jasmin Fisher z Uniwersytetu w Cambridge mówi, że w ciągu najbliższych 5-10 lat będziemy potrafili kontrolować przynajmniej niektóre nowotwory. Nie zostaną one uleczone, ale zmienione w niezagrażającą życiu chorobę chroniczną. « powrót do artykułu
  2. Twitter wprowadził długo oczekiwane, zapowiedziane już w maju, zmiany dotyczące długości wiadomości. Ograniczenie tekstu do 140 znaków pozostaje, jednak niektóre elementy nie będą liczone jako część tekstu. Zdjęcia, materiały wideo oraz cytowane tweety nie będą już zmniejszały liczby znaków, jakie będziemy mieli do dyspozycji na własny wpis. Twitter dodał też nowy przycisk dzięki któremu użytkownik może zacytować własne tweety. Zmiany mają na celu zwiększenie bazy użytkowników serwisu oraz ich zaangażowania. Ostatnimi czasy pojawiły się pytania o dalsze możliwości wzrostu serwisu, który musi radzić sobie z szybko zmieniającą się panoramą świata mediów społecznościowych. Ograniczenie wpisu do 140 znaków zostało wprowadzone wkrótce po powstaniu Twittera. Początkowo serwis ograniczał długości wpisów. Szybko jednak zdecydowano się na limit 140 znaków, by długość wpisów nie była większa niż wielkość pojedynczego SMS-a - 160 znaków - dopuszczalnego w 2006 roku. « powrót do artykułu
  3. W południowej Japonii w pobliżu Kitakyūshū morze wymyło na brzeg setki martwych skrzypłoczy Tachypleus tridentatus. Latem skrzypłocze regularnie odwiedzają równie pływowe na zachodzie i południu Japonii i składają tam jaja. Jakaś ich liczba przy tym zginie, ale jak alarmują przedstawiciele Japan Horseshoe Crab Association, w tym roku była ona niezwykle wysoka. W okresie składania jaj każdego dnia członkowie stowarzyszenia widywali ok. 5-10 trucheł, zaczęli więc je liczyć. W sumie doliczyli się circa 500 martwych skrzypłoczy - opowiada Kenji Sato, urzędnik z Kitakyūshū. Wg gazety Asahi Shimbun, liczba martwych skrzypłoczy była 8-krotnie wyższa niż zwykle. Urzędnicy pytali o opinię ekspertów, ale dotąd nie ma zgody co do tego, co spowodowało pomór stawonogów. Generalnie specjaliści wskazują na niedobór tlenu spowodowany wyższą temperaturą wody, zapasożycenie czy chorobę specyficzną dla tych zwierząt. « powrót do artykułu
  4. Microsoft otworzył w Pekinie swoje Transparency Center. To specjalne biuro, w którym przedstawiciele chińskiego rządu mogą przeglądać kod źródłowy produktów Microsoftu, sprawdzając, czy nie ma w nich tylnych drzwi i innych zagrożeń. To już kolejne tego typu biuro. Wcześniej powstały one w Brukseli i Redmond. Z pekińskiego Transparency Center mogą korzystać też przedstawiciele rządów innych azjatyckich państw. Zadaniem Transparency Centers jest zwiększenie zaufania władz do produktów Microsoftu, a tym samym zachęcenie ich do korzystania z Windows, MS Office, OneDrive i innych programów oraz usług amerykańskiego koncernu. W biurach rządowi pracownicy mogą też zapoznać się z informacjami na temat zabezpieczeń oprogramowania z Redmond. Zadaniem Transparency Centers jest umożliwienie przeglądania kodu źródłowego oraz jego ochrona. Microsoft podkreśla, że agendy rządowe nie mogą zmieniać kodu firmowych produktów. Przejrzystość jest szczególnie ważna dla naszych klientów z sektora rządowego, gdyż chcą oni uzyskać pewność, że nasze produkty wytrzymają konfrontację z zagrożeniami dnia codziennego - czytamy na blogu Microsoftu. W najbliższych tygodniach koncern ogłosi, gdzie powstaną kolejne Transparency Center. « powrót do artykułu
  5. W odpowiedzi na rosnącą popularność oprogramowania blokującego reklamy Google założyło organizację, której celem jest promowanie odpowiednich reklam. Wraz z reklamodawcami i wydawcami Google chce oceniać reklamy m.in. biorąc pod uwagę ich rozmiar oraz ilość danych, jaką trzeba przesłać przez sieć. Pod uwagę brany będzie też czas konieczny do załadowania się reklamy. Kryteria takie posłużą do przyznawania ocen reklamom. Wydawcy, którzy zgłoszą swój udział w Coalition for Better Ads będą wyświetlali na swoich witrynach tylko reklamy, który otrzymały oceną powyżej ustalonej minimalnej. To powinno spowodować, że nie będą pokazywali reklam przeszkadzających użytkownikom. Organizacja będzie starała się, by ich system oceny stał się standardem dla reklamy w internecie. Jego pierwsza wersja ma ukazać się jeszcze w bieżącym roku. Akces do nowo założonej organizacji zgłosiły już Unilever, Procter & Gamble, Washington Post, DMA, GroupM oraz European Pulishers Council. « powrót do artykułu
  6. Niedawny wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej przynosi dobre i złe wieści dla właścicieli i użytkowników darmowych hotspotów Wi-Fi. Z jednej strony zwalnia właściciela z odpowiedzialności za działania użytkownika, z drugiej zaś jego ścisłe przestrzegania wiązałoby się z likwidacją praktycznie wszystkich bezpłatnych miejsc dostępu do Wi-Fi. Wyrok zapadł w sprawie dotyczącej Tobiasa McFaddena. Mężczyzna prowadzi sklep ze sprzętem muzycznym i oświetleniem, w którym udostępnia bezpłatnie sieć Wi-Fi. Jeden z klientów wykorzystał tę sieć do nielegalnego pobrania plików muzycznych chronionych prawem autorskim. McFadden został pozwany do sądu przez właściciela autorskich praw majątkowych, firmę Sony Music. W swoim wyroku Trybunał Sprawiedliwości uznał, że Sony nie może domagać się odszkodowania od McFaddena. Sąd zauważył przy tym, że europejskie przepisy zakazują operatorom hotspotów monitorowania działalności użytkowników. Jednocześnie jednak sąd stwierdził, że właściciel praw autorskich może zwrócić się do sądu, by ten wydał operatorowi hotspotu nakaz zabezpieczenia go hasłem i udostępniania tego hasła tylko osobom, które ujawnią swoją tożsamość. To zapewni równowagę pomiędzy prawami własności z jednej strony, a wolności prowadzenia działalności jako dostawcy połączenia i wolności przepływu informacji, z drugiej strony - stwierdził sąd. Wyrok z jednej strony oznacza, że firmy udostępniające bezpłatnie łącza internetowe nie muszą obawiać się, iż zostaną pociągnięte do odpowiedzialności za to, co robią użytkownicy. Z drugiej jednak strony firmy takie muszą liczyć się z tym, że trafi do nich żądanie zabezpieczenia sieci hasłem i sprawdzania tożsamości użytkowników przed udostępnieniem hasła. « powrót do artykułu
  7. Pod piaskiem i odłamkami ceramiki na wraku starożytnego okrętu z Andikitiry odkryto ludzki szkielet. Analiza DNA dostarczy, wg naukowców, cennych informacji o życiu 2100 lat temu. Naukowcy z Helleńskiego Ministerstwa Kultury i Woods Hole Oceanographic Institution wydobyli czaszkę ze szczęką i zębami, długie kości rąk i nóg oraz żebra. Inne kości nadal tkwią w dnie, czekając na wykopaliska w następnej fazie operacji. Szkielet odkryto 31 sierpnia br. By zobaczyć szczątki, na miejsce przybył ekspert od starożytnego DNA (ang. ancient DNA, aDNA), dr Hannes Schroeder z Muzeum Historii Naturalnej w Kopenhadze. Po uzyskaniu pozwolenia od greckich władz próbki zostaną wysłane do pełnej analizy. Jeśli okaże się, że w kościach zachowało się odpowiednio dużo materiału genetycznego, powinno się udać określić pochodzenie etniczne i geograficzne marynarza. Wbrew oczekiwaniom, kości przetrwały na dnie morza ponad 2000 lat i wydaje się, że są w całkiem dobrym stanie. To niesamowite - podkreśla Schroeder. Kilka modeli 3D pozostałości kości można zobaczyć na witrynie Antikythera Project. « powrót do artykułu
  8. Doświadczenie ptaków z szybko przejeżdżającymi samochodami nie wpływa na ich reakcje unikania. Okazuje się nawet, że na widok auta niedoświadczone ptaki podrywają się do lotu szybciej (przy większych odległościach) niż osobniki, które wielokrotnie obserwowały szybko przemieszczające się pojazdy. Zderzenia z ptakami stanowią na całym świecie poważny problem ekologiczny i zagrożenie bezpieczeństwa. Przyczyny takich kolizji są jednak słabo poznane. Stąd badanie zespołu Travisa DeVault z Departamentu Rolnictwa USA. Biolodzy trenowali 3 grupy gołębi skalnych (Columba livia). Przez 4 tygodnie nieznające samochodów ptaki stykały się z 32 prawie zakończonymi kolizją przejazdami z prędkością 60 i 120 km/h. Grupę kontrolną stanowiły osobniki, które słyszały, ale nie widziały najazdów. Po miesiącu Amerykanie mierzyli odległość rozpoczęcia lotu (ang. flight initiation distance, FID) i sprawdzali, czy gołębie "zderzały się" z jadącym 120 lub 240 km/h wirtualnym autem z nagrania wideo. Okazało się, że choć ptaki niedoświadczone (z grupy kontrolnej) miały dłuższe FID, to i tak nie wystarczyło, by uniknąć kolizji. Ze wszystkich grup udało się do tylko 1 gołębiowi na 90. Prędkość zbliżania na nagraniu nie miała wpływu na FID. Nasze badanie sugeruje, że do kolizji może się przyczyniać habituacja do przemieszczających się samolotów i samochodów - podsumowuje DeVault. « powrót do artykułu
  9. Amerykanie odkryli podstawy genetyczne wyboru żywiciela u przenoszących zarodźce malarii Anopheles arabiensis. Komary częściej gryzą bydło niż ludzi, jeśli występuje u nich pewna inwersja chromosomowa. Jak podkreślają naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis, wskaźnik transmisji malarii zależy od tego, czy komary gryzą ludzi, czy zwierzęta i czy po posiłku odpoczywają w rejonie, gdzie mogą się zetknąć z pestycydami. A. arabiensis stał się głównym wektorem malarii we wschodniej Afryce, bo żeruje na szerszym wachlarzu ofiar. Przyczyniła się też do tego popularność wysyconych insektycydami moskitier, które uśmiercają gatunki żyjące bliżej człowieka (wysoce antropofilne). Posługując się podejściem populacyjnym, wykryliśmy u A. arabiensis związek między żerowaniem na ludziach i konkretną rearanżacją chromosomową. Ta praca toruje drogę identyfikacji specyficznych genów, które wpływają na tę krytycznie ważną cechę - opowiada Bradley Main. Autorzy publikacji z pisma PLoS Genetics wspominają, że można by modyfikować komary genetycznie, by wolały krowy od ludzi. Naukowcy sekwencjonowali genomy 23 komarów żerujących na ludziach i 25 żerujących na bydle. Schwytano je na dworze i w pomieszczeniach w dolinie Kilobero w Tanzanii. W sumie Amerykanie odkryli 4.820.851 polimorfizmów pojedynczego nukleotydu (ang. Single Nucleotide Polymorphism, SNP). Udało im zidentyfikować komponent genetyczny, który przyczynia się do wyboru gospodarza. Nie znaleziono jednak komponentu genetycznego dla zachowań związanych z odpoczynkiem. Regionem związanym z żerowaniem na bydle jest rearanżacja chromosomowa nazywana inwersją 3Ra. « powrót do artykułu
  10. Rybak Nikołaj Tarasow nie przypuszczał, że zarzucając sieć w rzece Dudet niedalego swojego domu w Tisul oprócz karpi i linów wyłowi niezwykły zabytek. W sieci Tarasowa znalazła się starożytna figurka wykonana prawdopodobnie przez przedstawicieli kultury Okuniew. Niewielka rzeźba liczy sobie około 4200 lat i przedstawia postać o wykrzywionej złością twarzy. Nigdy dotąd na Syberii nie zaleziono podobnego zabytku. Figurka ma duże oczy w kształcie migdałów, a po drugiej stronie głowy wyrzeźbiono włosy. Poszedłem z nią do miejscowego muzeum, a tamtejsi eksperci zaczęli dosłownie skakać z radości - mówi Tarasow. Doktor Pavel German, badacz z Instytutu Ekologii Człowieka w Kemerowie, który wraz z profesorem Władimirem Bobrowem badali rzeźbę stwierdził: To unikatowa figurka. Niczego podobnego dotychczas nie znaleziono. Bardzo interesujący jest fakt, że przedstawiona twarz jest wyraźnie zła. Zwykle twarze figurek pochodzących z neolitu czy epoki brązu nie mają żadnego konkretnego wyrazu. Sądzimy, że figurka przedstawia boga lub ducha. Już po tym, jak Tarasow wyłowił figurkę w jeziorze Itkol znaleziono grób dziecka, a w nim 8 nieco podobnych rzeźb. Służyły one dziecku jako zabawki lub też miały odganiać od niego złe duchy. Stąd też naukowcy przypuszczają, że i figurka Tarasowa mogła zostać pochowana w jakimś grobie, który z czasem został zniszczony przez wodę. Trudno jest połączyć tę figurkę z jaką osadą lub miejscem pochówku. Najbliższa znana nam osada kultury Okuniew znajduje się pod powierzchnią sztucznego zbiornika Tambarskoje, 10 kilometrów od miejsca znalezienia figurki. Rybak wyłowił figurkę w górę rzeki od zbiornika. Wyjaśnienie przeznaczenia figurki jest tym trudniejsze, że znajduje się w niej otwór, w którym ciągle tkwi kołek. Mogła więc być ona gdzieś przymocowana, na przykład do drzewa od którego z czasem odpadła. Niewykluczone też, że była ozdobą kołyski chroniącą dziecko przez złymi mocami. « powrót do artykułu
  11. Na stanowisku Çatalhöyük w Anatolii znaleziono unikatową figurkę kobiety sprzed ok. 8 tys. lat. Jak wyjaśnia prof. Ian Hodder z Uniwersytetu Stanforda, jest ona wyrzeźbiona z kamienia, a nie ulepiona z gliny. Doskonale wykonana 17-cm figurka zachowała się w całości. W odróżnieniu od innych, nie odkryto jej w dole z odpadami: razem z kawałkiem obsydianu leżała pod platformą, co sugeruje, umieszczono ją tam celowo podczas jakiegoś rytuału. Takie rzeźby są często uznawane za reprezentacje bogiń płodności, jednak Hodder przytacza nowsze teorie, które sugerują, że obiekt może reprezentować starszą kobietę o ugruntowanej pozycji społecznej. "Nowa figurka z obwisłymi piersiami i brzuchem sugeruje taką [właśnie] interpretację. « powrót do artykułu
  12. Badacze Microsoftu stworzyli najdoskonalszy jak dotąd system rozpoznawania mowy. Podczas testowej rozmowy telefonicznej, podczas której wykorzystano standard ustanowiony przez NIST (Narodowy Instytut Standardów i Technologii), odsetek błędów wyniósł zaledwie 6,3%. To najlepszy jak dotychczas wynik uzyskany dla przemysłowego rozpoznawania mowy. O swoim osiągnięciu badacze informują w artykule "The Microsoft 2016 Conversational Speech Recognition System". Mimo tak dobrego wyniku specjaliści koncernu z Redmond nie mogą spocząć na laurach. Niedawno inżynierowie IBM-a informowali o systemie rozpoznawania mowy, w którym odsetek błędów wynosi 6,6%. Walka jest więc niezwykle wyrównana. Warto tutaj wspomnieć, że 20 lat temu, w 1995 roku IBM zaprezentował najdoskonalszy wówczas system rozpoznawania mowy, w którym odsetek błędów wynosił 43%. Do roku 2004 inżynierowe Błękitnego Giganta zmniejszyli go do 15,2%. W ostatnich latach giganci IT sporo inwestują w sieci neuronowe i to właśnie dzięki nim udało się zmniejszyć odsetek błędów do poniżej 10%. Naukowcy IBM-a oceniają, że odsetek błędów rozpoznawania mowy przez człowieka wynosi około 4%. Sukces, jakim chwalą się badacze z Microsoftu, stał się możliwy dzięki wykorzystaniu Computational Network Toolkit. Narzędzie to, dzięki zaawansowanym technikom optymalizacji, pozwala na przyspieszenie o cały rząd wielkości szybkości działania algorytmów uczących się. Kluczem do osiągnięcia dobrego wyniku było dobre wykorzystanie przetwarzania równoległego GPU. « powrót do artykułu
  13. Egloo, czyli gliniana kopułka z podstawką, metalową tacą i 4 świeczkami-podgrzewaczami, może ogrzać powierzchnię do 1,8 m2 za 10 centów dziennie. Autorem urządzenia jest Marco Zagaria, student Akademii Sztuk Pięknych w Rzymie. Włoch podkreśla, że takie rozwiązanie jest zarówno tanie, jak i ekologiczne. Stożkowaty kształt wierzchniego elementu pozwala na stopniowe ogrzewanie gliny i wypromieniowywanie ciepła. Niewielki otwór na górze podtrzymuje spalanie i umożliwia uwalnianie ciepła. Jak można przeczytać na witrynie produktu, Egloo wykorzystuje właściwości gliny, która magazynuje ciepło. Urządzenie jest drukowane w 3D. Standardowo waży nieco ponad 90 dag i ma średnicę ok. 17 cm. Można je przenosić, trzeba tylko uważać, bo bardzo się nagrzewa. Jak opowiada Zagaria, po zaledwie 30 min temperatura w pobliżu Egloo wzrasta o 2-3 stopnie Celsjusza. Na początku zeszłego roku Włoch uzbierał 262.513 dol., czyli aż 488% założonej sumy na serwisie crowdfundingowym Indiegogo. Obecnie Egloo można kupić przez Internet za 45-90 euro. Cena zależy od rozmiarów, koloru i rodzaju emalii. « powrót do artykułu
  14. Szeroko stosowana w Indonezji praktyka wypalania lasów deszczowych to katastrofa nie tylko dla środowiska naturalnego. Naukowcy z Uniwersytetu Harvarda i Columbia University szacują, że z powodu ubiegłorocznych pożarów śmierć poniosło ponad 100 000 osób. Rzeczywista liczba ofiar mogła być znacznie większa, gdyż pod uwagę wzięto tylko niektóre rodzaje zagrożeń. Każdego roku przemysł, plantatorzy i rolnicy wypalają w Indonezji lasy deszczowe. Ubiegły rok, gdy miały miejsce potężne pożary na południowej Sumatrze i indonezyjskiej części Borneo, był najgorszy od 1997 roku. Spalono około 261 000 hektarów lasu. Teraz naukowcy z dwóch prestiżowych uniwersytetów postanowili oszacować, jaki wpływ taka praktyka miała na ludzkie zdrowie. Uczeni ocenili wyłącznie wpływ na osoby dorosłe oraz ograniczyli badania do ryzyka stwarzanego przez pył zawieszony PM 2,5. Nie brano zatem pod uwagę innych szkodliwych dla zdrowia zanieczyszczeń. Mimo to z badań wynika, że ubiegłoroczne pożary zabiły ponad 100 000 dorosłych osób w Indonezji, Malezji i Singapurze. Rajasekhar Bala, ekspert ds. inżynierii środowiska z Narodowego Uniwersytetu Singapuru, który był jednym z pięciu niezależnych ekspertów poproszonych o analizę pracy Amerykanów, stwierdził, że powinna ona zadziałać jak sygnał alarmowy, wzywający do podjęcia zdecydowanych działań przez władze Indonezji oraz sąsiednie kraje. Zanieczyszczenie powietrza, szczególnie powodowane przez pyły zawieszone, ma bardzo poważne konsekwencje dla ludzkiego zdrowia - mówi Bala. Frank Murray, profesor z australijskiego Murdoch University, zauważa, że praca nie podaje dokładnej liczby ofiar, ale obrazuje olbrzymią skalę problemu, który stał się problemem międzynarodowym. Amerykanie szacują, że zanieczyszczenia powietrza spowodowane pożarami zabiły od 26 300 do 174 300 osób. Średnia to 100 300 osób. W Indonezji życie straciło 91 600 osób, w Malezji zmarło 6500, a w Singapurze 2200. Coroczne pożary negatywnie wpływają na stosunki pomiędzy Indonezją a jej sąsiadami. Najbardziej jednak cierpią sami Indonezyjczycy. Miliony osób na Sumatrze i Kalimantanie muszą przez wiele tygodni oddychać wysoce zanieczyszczonym powietrzem. Pył przedostaje się do wewnątrz domów, a indonezyjskie domy są niezwykle dobrze wentylowane, nie sądzę zatem, by mieszkańcy mogli się w jakikolwiek sposób uchronić przed zanieczyszczeniami. W Singapurze jeśli zamkniesz wszystkie okna i włączysz klimatyzację możesz w pewnym stopniu się ochronić - mówi współautor badań, Joel Schwartz z Uniwersytetu Harvarda. Indonezyjscy lekarze od dawna ostrzegają, że rabunkowa gospodarka i wypalanie lasów tropikalnych mają katastrofalne skutki dla zdrowia przyszłych pokoleń, co ma swoje konsekwencje społeczne i ekonomiczne. Howard Frumpkin, dziekan School of Public Health na University of Washington uważa, że konsekwencje zdrowotne indonezyjskich pożarów mogą być znacznie gorsze niż przewidziane we wspomnianej pracy, gdyż w krajach rozwijających się mamy do czynienia z problemami zdrowotnymi, które czynią populację bardziej podatną na negatywne skutki oddziaływania pyłu zawieszonego. « powrót do artykułu
  15. Przetwarzając wzrokowo kombinacje liter, gołębie mogą się nauczyć odróżniania prawdziwych słów i niesłów. Naukowcy z Uniwersytetu Otago i Ruhr-Universität Bochum odkryli, że gołębie wypadają w tego typu zadaniach podobnie do pawianów. Odkrycie zdolności ortograficznych u 1. gatunku nienaczelnych opisano na łamach Proceedings of the National Academy of Sciences (PNAS). Podczas eksperymentów gołębie trenowano, by dziobały na ekranie 4-literowe angielskie wyrazy albo symbol, gdy wyświetlał się 4-literowy niewyraz, np. URSP. Naukowcy stopniowo dodawali elementy. W ten sposób 4 ptaki zbudowały słowniki składające się z 26-58 wyrazów i ponad 8 tys. niesłów. By sprawdzić, czy gołębie naprawdę uczyły się odróżniać wyrazy, czy raczej je zapamiętywały, naukowcy wprowadzili słowa, których ptaki nigdy nie widziały. Gołębie poprawnie identyfikowały nowe elementy jako słowa (wskaźnik trafień przewyższał przypadkowe wybory). Dr Damian Scarf z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Otago uważa, że ptaki dokonały tego dzięki spostrzeżeniu, że bigramy, czy pary liter takie jak "EN" i "AL", są częściej związane ze słowami niż niesłowami. Gołębie, które dzieli od ludzi 300 mln lat ewolucji i odmienna architektura mózgu, wykazują tak zdumiewającą umiejętność jak przetwarzanie ortograficzne - dodaje prof. Onur Güntürkün z Ruhr-Universität Bochum. « powrót do artykułu
  16. Ekspozycja na jaskrawe światło prowadzi do większej satysfakcji seksualnej u mężczyzn z niskim popędem. Naukowcy z Uniwersytetu w Sienie wykazali, że lampy (podobne do stosowanych w leczeniu sezonowej depresji) podwyższały poziom testosteronu, a to z kolei skutkowało większą satysfakcją seksualną. Włosi prowadzili badania na 38 mężczyznach, u których stwierdzono hipolibidemię (oziębłość seksualną) lub zaburzenia podniecenia. Po ocenie satysfakcji seksualnej i poziomu testosteronu połowę leczono za pomocą specjalnie przystosowanych lamp, a połowę lampami dającymi mniej światła. Obie grupy były poddawane terapii rano przez pół godziny. Po 2 tygodniach naukowcy ponownie zbadali satysfakcję i stężenie androgenu. Wykryliśmy znaczące różnice między mężczyznami z obu grup - podkreśla prof. Andrea Fagiolini. Przed terapią średni wynik satysfakcji seksualnej wynosił ok. 2 na 10 [punktów], ale po terapii w grupie leczonej jaskrawym światłem wskaźnik wzrósł do ok. 6,3, a to ponad 3-krotny wzrost. Dla porównania, w grupie kontrolnej po 2 tygodniach średnia ocena wynosiła ok. 2,7. Poziom testosteronu w grupie eksperymentalnej wzrósł z 2,1 ng/ml do 3,6 ng/ml, zaś w grupie kontrolnej już nie, co wyjaśnia większą satysfakcję seksualną. Jak wyjaśnia prof. Fagiolini, na półkuli północnej produkcja testosteronu spada naturalnie w okresie od listopada do kwietnia, a później rośnie od wiosny, by osiągnąć szczyt w październiku. Skutki tego widzimy we wskaźniku reprodukcyjnym: czerwiec jest miesiącem z najwyższym wskaźnikiem poczęć. Wykorzystanie lampy naśladuje wpływ natury. Włosi sądzą, że światło z lamp hamuje działanie szyszynki, co pozwala na większą produkcję testosteronu. Fagiolini podkreśla, że na razie badania są na zbyt wczesnym etapie, by zalecać je do stosowania w klinikach. « powrót do artykułu
  17. Chiny wysłały w przestrzeń kosmiczną Tiangong 2, swoje drugie laboratorium naukowe orbitujące wokół Ziemi. W listopadzie na pokład laboratorium ma trafić dwóch astronautów. Tiangong 2 zawiera liczne instrumenty naukowe, w tym wykrywacz służący potrzebom astrofizyki, który jest pierwszym kosmicznym instrumentem zbudowanym wspólnie przez Chiny i kraje Europy, w tym Polskę. Tiangong 2 nie jest samo w sobie jakimś wielkim osiągnięciem, jednak to ważny krok w kierunku rozpoczęcia przez Chiny budowy własnej stacji kosmicznej - mówi Brian Weeden, ekspert ds. kosmosu w Secure World Foundation w Waszyngtonie. Ważący osiem ton Tiangong 2 zastąpi nieużywany już Tiangong 1, który był niezwykle ważną misją w chińskim programie kosmicznym. W jej ramach doszło m.in. do pierwszego orbitalnego spotkania chińskiego obiektu kosmicznego z innym obiektem. Przed kilkoma miesiącami operatorzy misji stracili kontakt z Tiangong 1 i powoli opada on w kierunku Ziemi. W przyszłym roku dojdzie do jego niekontrolowanego wejścia w atmosferę. Jak już wspominano w listopadzie na pokład Tiangong 2 wejdzie dwóch astronautów, którzy zostaną tam przez 30 dni. W kwietniu 2017 roku planowana jest misja zaopatrzeniowa. Na pokładzie Tiangong 2 znajduje się prawdopodobnie 14 instrumentów naukowych, w tym POLAR, międzynarodowy instrument, którego zadaniem jest stwierdzenie, czy fotony z rozbłysków gamma są spolaryzowane. Instrument ten został zbudowany przez naukowców z Polski, Chin i Szwajcarii, a sfinansowali go głównie Szwajcarzy. Amerykańskie prawo zabrania NASA prowadzenia wspólnych projektów z chińskimi agencjami kosmicznymi. Mimo to Chiny coraz lepiej radzą sobie w kosmosie. Jak mówi menedżer projektu POLAR, Nicolas Produit z Uniwersytetu w Genewie, Chiny to bardzo pożądany partner dla naukowców z całego świata. W porównaniu z nimi ESA i NASA działają niezwykle wolno. W Chinach wszystko odbywa się szybko. Mają pieniądze i wolę. Chiny są tym krajem, gdzie coś się dzieje - stwierdza. Jednak, jak zauważa Weeden, badania naukowe nie są głównym powodem, dla którego wystrzelono Tiangong 2. Chiny chcą zbudować własną stację kosmiczną z tego samego powodu, dla którego działania takie podejmowały w ubiegłych dekadach USA i ZSRR - chodzi o prestiż. « powrót do artykułu
  18. Pojedyncza aplikacja żelu do kanału słuchowego może spełniać rolę całego cyklu antybiotykoterapii w leczeniu zapalenia ucha środkowego. Zapalenie ucha środkowego przechodzi 95% dzieci. To główna przyczyna przepisywania antybiotyków w tej grupie wiekowej. Podawanie małym dzieciom doustnych leków kilka razy dziennie przez 7-10 dni to dla rodziców poważne wyzwanie. Ponieważ poprawa występuje już po kilku dniach, często zbyt wcześnie kończą oni terapię. Niepełne leczenie i częste nawroty zapalenia ucha (u 40% dzieci odnotowuje się 4 bądź więcej epizodów) prowadzą zaś do rozwoju lekoopornych zakażeń. Ponieważ by do ucha dostało się odpowiednio dużo antybiotyku, potrzebne są duże dawki, pojawiają się efekty uboczne: biegunka czy wysypka. Przy doustnej antybiotykoterapii, by po prostu dostać się do ucha środkowego, trzeba wielokrotnie leczyć cały organizm. Dysponując żelem, pediatra może jednorazowo podać cały cykl antybiotykoterapii [...] - opowiada dr Rong Yang ze Szpitala Dziecięcego w Bostonie. Autorzy publikacji z Science Translational Medicine wyjaśniają, że w kanale słuchowym żel szybko twardnieje i pozostaje tam, gdzie trzeba, powoli uwalniając antybiotyk przez błonę bębenkową do ucha środkowego. Dotąd błona bębenkowa była nieprzenikalną barierą. Żel opracowany przez Amerykanów zawiera jednak chemiczne wspomagacze przenikania (ang. chemical permeation enhancers, CPEs). Są to związki zatwierdzone przez Agencję Żywności i Leków (FDA) do innych celów. Ich struktura przypomina budowę lipidów z warstwy rogowej naskórka bębenka. CPEs wsuwają się w błonę, otwierając molekularne pory. Dzięki nim antybiotyk może się "przesączać". Podczas testów na szynszylach żel uwalniał antybiotyk cyprofloksacynę do ucha środkowego i u wszystkich zwierząt (10 na 10) całkowicie leczył zapalenia wywołane Gram-ujemnymi pałeczkami Haemophilus influenzae. Zwykłe krople do uszu leczyły w ciągu tygodnia tylko 5 z 8 gryzoni. Amerykanie nie zaobserwowali toksyczności, antybiotyku nie stwierdzano też we krwi. Yang i dr Daniel Kohane stwierdzili jedynie lekką utratę słuchu, podobną jak w przypadku nadmiaru wosku usznego. Podawanie mniejszej ilości żelu rozwiązało ten problem. « powrót do artykułu
  19. Associated Press, Gannett Co. i Vice Media LLC wystąpiły do sądu przeciwko FBI. Domagają się, by Biuro ujawniło, komu zapłaciło i jak długo trwało złamanie zabezpieczeń iPhone'a terrorysty, który dokonał w ubiegłym roku masakry w San Bernardino. Poznanie kwoty, jaką FBI uznało za odpowiednią do zapłacenia oraz tożsamości i opinii o sprzedawcy narzędzia, z którym Biuro zawarło umowę jest podstawowym prawem opinii publicznej, niezbędnym do sprawowania przez nią nadzoru nad rządem oraz ochrony przed nadużyciami - czytamy w pozwie. Przypomnijmy, że FBI przez wiele miesięcy domagało się, by firma Apple pomogła w odblokowaniu iPhone'a należącego do Sayeda Rizwana Farooka, który wraz ze swoją żoną zabił w San Bernardino 14 osób. Apple odmawiało i sprawa trafiła do sądu. Niespodziewanie FBI wycofało pozew twierdząc, że uzyskało pomoc zewnętrznej firmy i dzięki niej telefon został odblokowany. Teraz wspomniani na wstępie wydawcy mediów chcieliby dowiedzieć się, z kim FBI zawarło umowę i ile ona kosztowała. W marcu bieżącego roku, kiedy to FBI wycofało pozew przeciwko Apple'owi, dziennik Yedioth Ahronoth poinformował, że partnerem FBI była izraelska firma Cellebrite. Nie wiadomo jednak, czy informacja ta jest prawdziwa. « powrót do artykułu
  20. Monitorowany nowotwór prostaty daje takie same szanse na przeżycie co natychmiast leczony, pod warunkiem jednak, że diagnozę postawiono wcześnie, nowotwór jest dobrze zlokalizowany, a chory znajduje się pod ciągłym nadzorem specjalisty - takie wnioski płyną z badań prowadzonych na University of Oxford. Na łamach New England Journal of Medicine ukazało się omówienie 10-letnich badań, w których wzięło udział 1643 mężczyzn z wcześnie zdiagnozowanym nowotworem prostaty. Okazało się, że mężczyźni, u których po diagnozie nie podjęto leczenia byli w tak samo niewielkim stopniu narażeni na ryzyko śmierci co mężczyźni, u których przeprowadzono radioterapię lub leczenie chirurgiczne. Monitorowanie wczesnego nowotworu prostaty - i wdrożenie leczenia tylko wówczas, gdy się on rozwija - nie jest obarczone wyższym ryzykiem zgonu niż agresywne leczenie związane często z poważnymi skutkami ubocznymi. Nowotwór prostaty rozwija się powoli. Dlatego też 1643 mężczyznom, u których chorobę wykryto za pomocą testów PSA na wczesnym stadium, zaproponowano losowe przypisanie do jednej z trzech grup: aktywnego monitoringu (545 osób), radykalnej prostatektomii (553 osoby) oraz radykalnej radioterapii (545 osób). Po 10 latach sprawdzono odsetek zgonów, postęp choroby, jej rozprzestrzenianie się po organizmie oraz wpływ leczenia na pacjentów. Wyniki badań zaskoczyły naukowców. W czasie badań z powodu nowotworu prostaty zmarło 17 osób. W grupie monitorowanej zanotowano 8 przypadków śmierci (1,5 zgonu na 1000 osobo-lat), w grupie chirurgicznej zanotowano 5 przypadków śmierci (0,9 zgonu na 1000 osobo-lat), w grupie radioterapii zmarło 4 pacjentów (0,7 zgonu na 1000 osobo-lat). Różnice były statystycznie nieistotne. Niezależnie od grupy, do której został przypisany chory, ryzyko zgonu po 10 latach wynosiło około 1%. Badania wykazały też, że rozpoczęcie radykalnego leczenia po postawieniu diagnozy zmniejsza tempo rozwoju choroby i liczbę przerzutów, wiąże się jednak z różnymi nieprzyjemnymi skutkami ubocznymi, szczególnie uciążliwymi w ciągu pierwszego roku po leczeniu. W grupie aktywnego monitoringu choroba postępowała u 20% pacjentów, w grupach prostatektomii i radioterapii u mniej niż 10% chorych. Aktywne leczenie wiązało się nie tylko z uciążliwościami podczas pierwszego roku po jego wdrożeniu. Co prawda po 2-3 latach zauważalna była poprawia stanu zdrowia leczonych, jednak po 6 latach w grupie leczonej chirurgicznie na problemy z nietrzymaniem moczu i kłopoty w życiu seksualnym cierpiało 2-krotnie więcej osób niż w grupach monitoringu i radioterapii. Z kolei radioterapia wiązała się z większymi problemami z pęcherzem niż w dwóch pozostałych grupach. Po raz pierwszy u cierpiących na nowotwór prostaty bezpośrednio porównano skutki radioterapii, chirurgii i monitoringu. Wyniki badań dostarczają pacjentom i lekarzom szczegółowych informacji na temat wyników i wpływu każdego z rodzajów postępowania, dzięki czemu mogą oni podjąć bardziej świadomą decyzję - mówi współautorka badań profesor Jenny Donovan z University of Bristol. Uczona dodała, że pacjenci będą monitorowani przez kolejnych 10 lat. Co ciekawe, zauważyliśmy, że w ciągu 10 lat u pacjentów poddanych radykalnemu leczeniu choroba rozprzestrzeniała się dwukrotnie wolniej, jednak nie było różnicy w przeżywalności pomiędzy grupami chirurgiczną i radiologiczną, a u 3/4 mężczyzn z grupy monitoringu nie doszło do postępu choroby - stwierdził profesor David Neal z University of Oxford. Z kolei profesor Freddie Hamdy dodał: Konieczny jest teraz dalszy monitoring, który pozwoli sprawdzić, jakie są skutki wyboru pomiędzy różnymi podejściami do nowotworu a jakością życia. Muszą też zostać przeprowadzone dalsze badania, byśmy mogli odróżnić śmiertelną od nie powodującej śmierci formy choroby. « powrót do artykułu
  21. Signl to gadżet, który pozwala na przeprowadzanie rozmów telefonicznych po przyłożeniu czubka palca do ucha. Signl, wcześniej TipTalk, powstał w południowokoreańskiej firmie Innomdle Lab, start-upie założonym w 2015 r. przez trzech byłych pracowników Samsunga. Pasek w 3 kolorach do wyboru może być z powodzeniem wykorzystywany jako pasek do tradycyjnego zegarka czy smartwatcha. Z telefonem łączy się za pomocą Bluetootha, a dzięki wbudowanej energooszczędnej jednostce przewodzącej (ang. Body Conduction Unit, BCU) przesyła dźwięk w postaci drgań przez ciało. By usłyszeć dzwoniącego, wystarczy więc przyłożyć palec do ucha (wibracje odbijają się od małżowiny i dochodzi do wzmocnienia sygnału). Mikrofon z paska pozwala rozmawiać jak przez zwykły aparat. Bateria starcza ponoć na 4 godziny rozmowy. Można ją załadować w godzinę za pomocą portu mikro-USB. Algorytm audio wybiórczo wzmacnia sygnał głosowy. Dyrektor generalny Innomdle Lab Hyunchul Choi opowiada, że wpadł na pomysł Signl, gdy usłyszał kogoś, kto chwalił się nowym smartwatchem, a jednocześnie był zażenowany, że wszyscy mogą słyszeć jego rozmowy telefoniczne. W kampanii na Kickstarterze, do której zakończenia pozostały jeszcze 22 dni, zebrano aż 827.260 dol. Zważywszy, że pierwotnym celem Koreańczyków było 50 tys., zainteresowanie jest naprawdę olbrzymie. « powrót do artykułu
  22. Szwedzki sąd podtrzymał nakaz aresztowania Juliana Assange'a. Założyciel Wikileaks został oskarżony w Szwecji o gwałt, a Szwecja zwróciła się do Wielkiej Brytanii o jego ekstradycję. Assange uciekł wówczas do londyńskiej ambasady Ekwadoru, w której przebywa od czterech lat. Po przejrzeniu materiałów ze śledztwa i wysłuchaniu stanowisk stron Sąd Apelacyjny uznał, że istnieją podstawy, by podejrzewać Juliana Assange o dokonanie gwałtu. Sąd Apelacyjny podziela też zdanie Sądu Okręgowego, że istnieje ryzyko ucieczki Juliana Assange - orzekli szwedzcy sędziowie. Śledztwo w sprawie napaści seksualnej i gwałtu rozpoczęło się w 2010 roku, gdy dwie kobiety oskarżyły Assange'a o ten czyn. W ubiegłym roku - z powodu nierozpoczęcia procesu przed sądem - przedawniło się oskarżenie o napaść seksualną. Oskarżenie o gwałt pozostaje w mocy. Assange'owi grozi areszt nie tylko w związku z oskarżeniami w Szwecji, ale także w związku z ucieczką na teren ambasady Ekwadoru. W ten sposób złamał on bowiem warunki zwolnienia z aresztu za kaucją. Według szwedzkiego prawa w przypadku oskarżenia o gwałt proces musi rozpocząć się w ciągu 10 lat. Termin ten upłynie w roku 2020. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy z Uniwersytetu Florydzkiego wykryli na Haiti pacjenta z poważną chorobą przenoszoną przez komary. To pierwszy przypadek na Karaibach, dotąd większość przypadków występowała bowiem w Amazonii. Gorączkę Mayaro wywołuje wirus o tej samej nazwie. Jest on blisko spokrewniony z wyizolowanym po raz pierwszy w 1954 r. w Trynidadzie arbowirusem Chikungunya. Obecnie uwaga koncentruje się na wirusie Zika, wykrycie kolejnego przenoszonego przez komary wirusa, który może zaczynać krążyć po Karaibach, stanowi jednak poważny problem. Miejmy nadzieję, że nie będziemy świadkami takich samych masywnych epidemii, jak w przypadku gorączki chikungunya, dengi czy teraz Ziki. Uzyskane wyniki akcentują fakt, że w kuluarach czekają inne wirusy, które w przyszłości mogą stwarzać zagrożenie [...] - wyjaśnia dr Glenn Morris. Przypadek z Haiti zidentyfikowano na podstawie krwi, pobranej w styczniu 2015 r. od 8-letniego chłopca z terenów wiejskich. Pacjent miał gorączkę i ból brzucha. Nie występowała u niego jednak wysypka ani zapalenie spojówek. Ponieważ przed i po wybuchu epidemii gorączki chikungunya w 2014 r. w regionie pracowali specjaliści z Emerging Pathogens Institute (EPI) Uniwersytetu Florydzkiego, od gorączkujących dzieci pozyskano osocze i za pomocą PCR z odwrotną transkryptazą zbadano je pod kątem obecności arbowirusa Chikungunya. Próbki badane w Gressier przez dr Mahę Elbadry wysłano do EPI do dodatkowej analizy wirusologicznej i molekularnej. Poza wirusem dengi u 8-letniego pacjenta wykryto wirus Mayaro. Wykryty przez nas wirus jest genetyczne różny od wirusów opisanych ostatnio w Brazylii. Nie wiemy, czy jest on unikatowy dla Haiti, czy to szczep rekombinowany, powstały z innych typów wirusa Mayaro - opowiada prof. John Lednicky. Objawy gorączki Mayaro są podobne do gorączki chikungunya i obejmują podwyższoną temperaturę ciała, bóle stawów, brzucha i mięśni oraz wysypkę. Wysypka często utrzymuje się dłużej niż ból brzucha. « powrót do artykułu
  24. W ramach projektu Google Street View wykonano miliony fotografii, a specjalne oprogramowanie dbało o prywatność uwiecznionych osób. Dlatego też widzimy na nich zamazane twarze czy numery rejestracyjne pojazdów. Nic jednak nie jest doskonałe. Na jednym ze zdjęć Google Maps możemy zobaczyć krowę z... zamazanym pyskiem. Najwyraźniej algorytmy Google'a postanowiły zadbać o prywatność zwierzęcia z Coe Fen w brytyjskim Cambridge. Krowa została sfotografowana z bliska podczas gryzienia trawy i to prawdopodobnie bliskie ujęcie spowodowało, że algorytm zamazał pysk. Wcześniejsze zdjęci, na którym widzimy tę samą krowę dopiero przechodzącą przez drogę, nie zostało zamazane. Google przyznało, że algorytm postąpił zbyt rygorystycznie. « powrót do artykułu
  25. Naukowcy od dłuższego czasu twierdzą, że na Ziemi rozpoczęło się szóste masowe wymieranie. Teraz jednak dowiadujemy się, że ludzkość zaburzyła dotychczasowe zasady masowych wymierań. Po raz pierwszy w dziejach największe morskie zwierzęta mogą wymrzeć jako pierwsze. Wymieranie we współczesnych oceanach jest bardzo mocno powiązane z wielkością. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że ludzie zjadają najpierw większe zwierzęta - mówi paleobiolog Jonathan Payne z Uniwersytetu Stanforda. Payne i jego zespół przyjrzeli się wymieraniom na przestrzeni ostatnich 445 milionów lat i porównali je z czasami obecnymi. Zauważyli duże różnice pomiędzy dwiema wielkimi grupami zwierząt - mięczakami i kręgowcami. Wcześniej wszystkie masowe wymierania albo miały większy wpływ na mniejsze zwierzęta morskie, albo też nie było różnicy i wszystkie gatunki były równo zagrożone. Teraz jest inaczej. Nasze analizy wykazały, że obecnie na każde 10-krotne zwiększenie masy ciała przypada 13-krotne większe ryzyka wyginięcia. Im większy jesteś, z tym większym prawdopodobieństwem wyginiesz - mówi Payne. Nikt nie wie, jaki wpływ na ekosystem miałoby wyginięcie wielkich zwierząt morskich. Wielkie zwierzęta są bardzo ważne, gdyż zwykle zajmują szczyt łańcucha pokarmowego, mają olbrzymie znaczenie dla obiegu składników odżywczych, odgrywają dużą rolę w bioturbacji osadów dennych - stwierdza Payne. To zaś oznacza, że wyginięcie wielkich zwierząt wcale nie musi stwarzać szansy dla mniejszych gatunków. Wręcz przeciwnie, może być dla nich poważnym problemem. Badania Payne'a ujawniają, że działalność człowieka przynosi równie opłakane skutki w środowisku morskim co i lądowym. Wielokrotnie już to obserwowaliśmy. Ludzie wkraczają do nowego ekosystemu i najpierw zabijają wielkie zwierzęta. Jeszcze do niedawna środowisko morskie nie doświadczało takiego losu, gdyż ludzie trzymali się wybrzeży i nie byli w stanie poławiać na skalę przemysłową ryb z dużych głębokości - stwierdza Noel Heim. Są też i dobre wiadomości. O ile z ocieplaniem się oceanów czy ich zatruciem przez naszą działalność przemysłową i rolniczą nie poradzimy sobie przez kolejne dziesiątki lub setki lat, o tyle bardzo szybko można podjąć odpowiednie decyzje o prawidłowym zarządzaniu zasobami morskimi i przestać nadmiernie eksploatować oceany. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...