-
Liczba zawartości
37045 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
231
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Czas przejścia pokarmu przez jelito kluczowy dla zdrowia
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Czas przejścia pokarmu przez układ pokarmowy (pasażu) wpływa na ilość szkodliwych metabolitów bakteryjnych. Tym samym stanowi czynnik kluczowy dla zdrowia jelit. Autorzy publikacji z Nature Microbiology analizowali wpływ czasu pasażu jelita grubego na metabolizm bakterii (mikrobiomu). Naukowcy z Narodowego Instytutu Żywienia Duńskiego Uniwersytetu Technicznego analizowali bakteryjne produkty przemiany materii z moczu. Bakterie jelitowe preferują trawienie (fermentację) węglowodanów, lecz gdy ich brakuje, zaczynają rozkładać inne związki, np. białka. Wcześniej akademicy zaobserwowali korelacje między pewnymi produktami rozkładu białek przez bakterie i rozwojem różnych chorób, w tym raka jelita grubego, przewlekłej choroby nerek i autyzmu. W skrócie, odkryliśmy, że im dłuższy czas pasażu jelita grubego, tym więcej szkodliwych produktów rozkładu bakteryjnego [katabolizmu białek] powstaje. Dla odmiany, kiedy czas pasażu jest krótszy, wykrywamy więcej związków produkowanych w czasie odnowy śluzówki, co może stanowić przejaw zdrowszej ściany jelita - opowiada prof. Tine Rask Licht. Powszechnie uznaje się, że bardzo zróżnicowana populacja bakterii jelitowych jest zdrowsza, ale zarówno badania Narodowego Instytutu Żywienia, jak i inne studia pokazują, że bogactwo mikroflory w kale wiąże się często z długim pasażem. Badanie Duńczyków demonstruje, że czas pasażu to kluczowy czynnik dla aktywności mikrobiomu i sygnalizuje znaczenie zapobiegania zatwardzeniom. Uzyskane wyniki mogą pomóc w lepszym rozumieniu chorób, w przypadku których zaparcia stanowią czynnik ryzyka, np. raka jelita grubego, czy takich, który często towarzyszą, np. ADHD i autyzmu. Licht dodaje, że można wprowadzić kilka zwyczajów, dzięki którym czas pasażu się skróci, np. przestrzegać diety bogatej w błonnik, pić dużo wody i pamiętać o ruchu. Warto też rozważyć zmniejszenie spożycia mięsa, które spowalnia pasaż i dostarcza bakteriom z przewodu pokarmowego dużo białka. « powrót do artykułu -
SMS-owanie wyzwala nieznany dotąd rytm fal mózgowych
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Wysyłanie SMS-ów wyzwala nieznany dotąd rodzaj rytmu fal mózgowych. By się dowiedzieć, jak pracuje nasz mózg w czasie komunikacji tekstowej za pomocą smartfonów, zespół prowadzony przez Williama Tatuma z Mayo Clinic przeanalizował dane 129 pacjentów w średnim wieku 36 lat (93 kobiet i 36 mężczyzn). Ich fale mózgowe monitorowano przez 16 miesięcy za pomocą EEG. W tym samym czasie byli oni nagrywani. Dr Tatum wykrył unikatowy "rytm SMS-owania" u 27, czyli u ok. 1 na 5 pacjentów, którzy wysyłali wiadomości tekstowe w okresie monitoringu aktywności elektrycznej mózgu. Później naukowcy poprosili ochotników, by wzięli udział w testach uwagi oraz funkcjonowania poznawczego i by wykonywali szereg czynności, np. wysyłali SMS-y czy stukali palcami. Tylko wysyłanie wiadomości tekstowych wyzwalało nowy rytm mózgowy (wg autorów publikacji z pisma Epilepsy & Behavior, całkiem różny od wszystkiego, co dotąd opisano). Nie stwierdzono korelacji rytmu SMS-owania z cechami demograficznymi pacjentów, w tym z wiekiem, płcią, rodzajem padaczki lub obecnością zmian mózgowych na skanach z rezonansu. Sądzimy, że nowy rytm to obiektywna miara zdolności mózgu do przetwarzania niewerbalnych informacji podczas korzystania z urządzeń elektronicznych. Ma on związek z silnie rozproszoną siecią, rozszerzaną przez uwagę bądź emocje. Nowy rytm wykryto nie tylko u użytkowników smartfonów, ale i iPadów. Naukowcy dywagują, że występowanie innego rytmu fal mózgowych podczas korzystania z urządzeń przenośnych może być związane z mniejszymi ekranami, które wymagają silniejszej koncentracji. To nowy powód biologiczny, by nie wysyłać wiadomości tekstowych podczas prowadzenia samochodu - SMS-owanie zmienia bowiem fale mózgowe. Potrzeba jeszcze dalszych intensywnych badań. Musimy zacząć analizować reakcje mózgu przy tworzeniu interfejsu z urządzeniami elektronicznymi. « powrót do artykułu -
Misja Teleskopu Hubble'a przedłużona o 5 lat
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
NASA i Association of Universities in Research in Astronomy podpisały umowę o przedłużeniu pracy Teleskopu Kosmicznego Hubble'a na kolejne pięć lat. Nowa umowa przewiduje, że Hubble będzie obsługiwany do 30 czerwca 2021 roku. Po misji serwisowej w 2009 roku Hubble jest w doskonałym stanie i dostarcza lepszych danych niż wcześniej. Teleskop Kosmiczny Hubble'a został wybudowany przez NASA przy pomocy Europejskiej Agencji Kosmicznej. Jest jedynym teleskopem kosmicznym przystosowanym do serwisowania. Dotychczas odbyło się 5 misji serwisowych, pierwsza w grudniu 1993 roku, ostatnia w roku 2009. Za stronę naukową teleskopu oraz dostarczanie zdobytych przezeń danych międzynarodowej społeczności naukowej odpowiada Space Telescope Science Institute (STScI) podległy Association of Universities for Research in Astronomy. Umowa, zawarta przez tę instytucję z NASA przewiduje świadczenie usług i dostarczanie produktów koniecznych do kontynuowania misji, rozwój naziemnych systemów wykorzystania danych z Hubble'a, prowadzenie odpowiednich badań naukowych, zarządzanie grantami oraz archiwizowanie danych w Mikulski Archive for Space Telescopes. Eksperci spodziewają się, że Hubble będzie pracował jeszcze w przyszłej dekadzie i dostarczy wielu niezwykle ważnych danych. W 2018 roku w przestrzeń kosmiczną trafi James Webb Space Telescope. Będzie on podstawowym teleskopem kosmicznym nadchodzącej dekady. « powrót do artykułu -
Toksyna zapobiega tworzeniu neurotoksycznych agregatów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Specjaliści z Instytutu Badań Fizycznych i Chemicznych (RIKEN) z Wakō w pobliżu Tokio odkryli, że akroleina, toksyna powstająca w komórkach w czasie stresu oksydacyjnego, może odgrywać ważną rolę w zapobieganiu procesowi fibrylacji, czyli nieprawidłowemu odkładaniu się białek, związanemu m.in. z chorobą Alzheimera (ChA). Kluczem do nowo opisanej funkcji jest cykloaddycja [4+4]. Japończycy zauważyli, że w pewnych okolicznościach akroleina może się łączyć z poliaminami, tworząc związek zapobiegający fibrylacji peptydu Aβ40. Godne uwagi jest to, że reakcja angażuje akroleinę i poliamidy, które wszystkie są związane ze stresem oksydacyjnym. Choć wiadomo, że poliaminy odgrywają wiele ważnych biologicznych ról, mechanizmy [ich] działania pozostają słabo poznane - podkreśla Ayumi Tsutsui. Poziom akroleiny koreluje z postępami [...] nowotworu czy udaru. Postrzeganie jej jako niebezpiecznej substancji wyzwalającej chorobę wydawało się więc mieć sens. Wielu naukowców tak do tego podchodzi. W ramach naszych wcześniejszych prac odkryliśmy jednak, że akroleina może się wiązać z poliaminami, np. sperminą i spermidyną, tworząc ośmioatomowe cykliczne cząsteczki. Zastanawialiśmy się, jaką funkcję biologiczną spełniają te pierścienie - opowiada Tamotsu Zako z Ehime University. W czasie najnowszych eksperymentów wykazano, że połączenie akroleiny i poliamin nie dopuszcza do agregacji toksycznego dla neuronów beta-amyloidu. Autorzy artykułu z pisma Advanced Science inkubowali peptyd Aβ40 w roztworach akroleiny, sperminy oraz cyklicznego związku utworzonego przez akroleinę i poliaminy. W pojedynkę żaden z dwóch pierwszych związków nie wpływał na fibrylację, ale związek cykliczny okazał się silnym inhibitorem. Gdy akroleinę i poliaminy dodawano łącznie do żywej komórki, reagowały na drodze cykloaddycji [4+4], dając cząsteczkę diazooctanu acylu. Katsunori Tanaka podkreśla, że opisane eksperymenty prowadzono z Aβ40, peptydem z 40 aminokwasami w łańcuchu, ale w przyszłości chciałby zbadać Aβ42, peptyd o wiele bardziej podatny na fibrylację (to on, wg naukowców, odgrywa kluczową rolę w ChA). « powrót do artykułu -
Nowe badania Deep Skull, najstarszych szczątków człowieka współczesnego znalezionych na wyspach Azji Południowo-Wschodniej, przyniosły zaskakujące wyniki. Okazało się, że liczące 37 000 lat szczątki nie są spokrewnione z australijskimi Aborygenami. Najprawdopodobniej nie są to też szczątki młodego mężczyzny, a starszej kobiety. Prace, przeprowadzone przez profesora Darrena Curnoe z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii, to najbardziej szczegółowe badania fragmentów czaszki, które znaleziono w 1958 roku na Sarawak w Jaskini Niah. Stwierdziliśmy, że szczątki te najbardziej przypominają współczesnych mieszkańców Borneo, z ich niewielką delikatną budową ciała, a nie autochtonów z Australii - mówi profesor Curnoe. Pierwotnie Deep Skull była badana przez słynnego brytyjskiego antropologa Dona Brothwella. W 1960 roku uznał on, że fragmenty czaszki należą do młodego mężczyzny spokrewnionego lub poprzedzającego rodzimych mieszkańców Australii, w szczególności zaś Tasmanii. Idee Brothwella miały duży wpływ na naukę, ale nikt się z nimi nie zmierzył. Postanowiliśmy sprawdzić, czy po niemal 6 dekadach przedją próbę czasu. Nasze badania zmieniły spojrzenie na wiele z tych starych hipotez. Wykazały, że Deep Skull należy raczej do kobiety w średnim wieku, a nie nastolatka, że wykazuje niewiele podobieństw do Aborygenów. Bardziej przypomina budowę czaszek współczesnych ludzi z bardziej na północ położonych terenów Azji Południowo-Wschodniej - stwierdza Curnoe. Nowe badania Deep Skull mogą zmienić postrzeganie historii tego obszaru. Fragmenty czaszki są bowiem jednym z kluczowych elementów hipotezy o dwóch falach osadnictwa w Azji Południowo-Wschodniej. Mówi ona, że region ten najpierw został zasiedlony przez ludzi spokrewnionych z Aborygenami i mieszkańcami Nowej Gwinei, którzy przed kilkoma tysiącami lat zostali wyparci przez rolników z południowych terenów dzisiejszych Chin. Bardzo jednak możliwe, że hipoteza ta - przynajmniej odnośnie Borneo - nie jest prawdziwa. Być może dzisiejszy mieszkańcy wyspy to potomkowie pierwszych ludzi, którzy się na niej osiedlili. Przynajmniej część z tych przodków nie została wyparta z wyspy i przyjęła rolnictwo od ludzi, którzy przybyli z Chin przed 3000 lat. « powrót do artykułu
-
Międzynarodowa Agencja Badań nad Nowotworami (ang. International Agency for Research on Cancer, IARC), agenda Światowej Organizacji Zdrowia, obniżyła kategorię zagrożenia, do jakiej przypisywana jest kawa. Zwołana przez IARC grupa robocza 23 naukowców analizowała kancerogenność kawy, yerba maté i bardzo gorących napojów. Wnioski, do których doszła, ukazały się w piśmie The Lancet Oncology. Od 1991 r. kawę klasyfikowano jako możliwie kancerogenną (należała ona do grupy 2B: substancji możliwie rakotwórczych dla człowieka). Było to spowodowane powiązaniami z rakiem pęcherza. Obecnie jednak eksperci stwierdzili, że jest za mało dowodów, by powiedzieć, czy działa ona rakotwórczo, czy nie. Przesunięto ją więc do grupy 3.: substancji niemożliwych do zaklasyfikowania. Przejrzawszy ponad 1000 badań na ludziach i zwierzętach, eksperci stwierdzili, że wiele studiów epidemiologicznych sugerowało, że picie kawy nie wpływa kancerogennie w przypadku nowotworów trzustki, piersi i prostaty. Obserwowano za to spadek ryzyka nowotworów wątroby i raka endometrium. Dla ponad 20 innych nowotworów dowody były nierozstrzygające. O ile nie ma rozstrzygających dowodów na rakotwórczy wpływ picia kawy, o tyle można o nich mówić w przypadku spożywania bardzo gorących napojów (te zostały zaliczone do grupy 2A: substancji prawdopodobnie rakotwórczych). Wyniki sugerują, że picie bardzo gorących napojów jest prawdopodobną przyczyną raka przełyku i chodzi o temperaturę [powyżej 65°C], a nie o same napoje [...] - podkreśla dr Christopher Wild, dyrektor IARC. Wnioski oparto na ograniczonych dowodach z badań epidemiologicznych. Prowadzono je w takich miejscach, jak Chiny, Iran, Turcja czy Ameryka Południowa, gdzie herbatę czy maté tradycyjnie pije się w bardzo wysokiej temperaturze (ok. 70°C). W badaniach na zwierzętach także zdobyto ograniczone dowody na rakotwórczość bardzo gorącej wody. Palenie i picie alkoholu to główne przyczyny raka przełyku, zwłaszcza w wielu krajach o wysokim dochodzie. Jednak większość przypadków raka przełyku występuje w częściach Azji, Ameryki Południowej i wschodniej Afryki, gdzie powszechne jest regularne picie bardzo gorących napojów i gdzie przyczyny wysokiej zapadalności nie są dobrze poznane. Chłodna maté nie wywierała wpływu rakotwórczego ani w badaniach na zwierzętach, ani w studiach epidemiologicznych, dlatego jej picie w temperaturach nieuznawanych za bardzo wysokie należy zaliczyć do grupy 3. « powrót do artykułu
-
Aleksander Wolszczan i Matthew Route odkryli najszybciej obracającego się brązowego karła jakiego dotychczas znamy. Nasze nowe odkrycie ultra zimnego karła dowodzi niezwykłej czułości teleskopu w Arecibo. Jest on w stanie dokonywać pomiarów pól magnetycznych gwiazd o bardzo małej masie, brązowych karłów oraz planet - mówi Wolszczan. Dotychczasowe pomiary wykazały - na podstawie regularnych rozbłysków - że obiekt gwiazdopodobny J1122+25 obraca się w ciągu 17, 34 lub 51 minut. Konieczne są kolejne badania, które wykażą, który z pomiarów jest właściwy. Jeśli jednak okaże się, że czas obrotu wynosi 51 minut, będziemy mieli do czynienia z najszybciej obracającym się znanym nam brązowym karłem. Obiekt został po raz pierwszy zauważona w 2011 roku przez WISE. Wolszczan i Route obserwowali J1122+25 przez osiem miesięcy szukając rozbłysków energii w paśmie radiowym. J1122+25 znajduje się w odległości około 55 lat świetlnych od Ziemi i jest jednym z sześciu najchłodniejszych brązowych karłów, dla których wykryliśmy takie rozbłyski - mówi Route. Wielu ekspertów uważa brązowe karły za formę przejściową pomiędzy planetami a gwiazdami. Obiekty te mają wiele cech fizycznych charakterystycznych dla gazowych olbrzymów jak Jowisz. Brązowe karły podczas formowania gromadzą zbyt mało materiału, by rozpoczęła się w nich przemiana wodoru w hel. Brak ciągłej produkcji energii z fuzji powoduje, że są one znacznie chłodniejsze i ciemniejsze od większości gwiazd. « powrót do artykułu
-
Trójwymiarową dokumentację słynnych, nadbałtyckich ruin kościoła św. Mikołaja w Trzęsaczu (woj. zachodniopomorskie) wykonali archeolodzy z Uniwersytetu Warszawskiego. To pierwsza naukowa dokumentacja unikatowego zabytku - wyjaśniła PAP Martyna Sałek z Gminnego Ośrodka Kultury w Rewalu, który sprawuje merytoryczną pieczę nad kościołem. Dzięki temu - jeśli konstrukcji cokolwiek by się stało - dla potomnych dostępny będzie ślad naukowy, który po nich pozostanie - dodała. Do tej pory nie prowadzono żadnych prac naukowych na terenie zabytku - analiz architektonicznych czy archeologicznych. Poza szczegółowymi planami i inwentaryzacją uszkodzeń ściany, zrobiliśmy również szereg zdjęć panoramicznych, które gmina może wykorzystać przy promocji obiektu - powiedziała PAP kierownik pracowni skanerów 3D w Instytucie Archeologii UW, Marta Bura. Do ostatniej katastrofy w obrębie kościoła doszło w 1994 roku - morze zabrało kolejny fragment ściany. Wtedy podjęto decyzję o profesjonalnym zabezpieczeniu klifu, które do dzisiaj zapewnia zabytkowi skuteczną ochronę. Jak wyjaśniła Martyna Sałek, gmina Rewal obecnie zamierza dokonać hydrofobizacji ścian ruiny - czyli zabezpieczyć cegły od rozpadu w wyniku zasolenia. Z uwagi na to, że jest to proces kosztowny, poszukiwane będą zewnętrzne środki na ten cel. Niezbędna w wielu konkursach jest szczegółowa dokumentacja obiektu - dlatego trójwymiarowe skany mogą przyczynić się w ten sposób do uratowania zabytku - dodała. Ruiny kościoła św. Mikołaja w Trzęsaczu obecnie znajdują się nad samym Morzem Bałtyckim - na klifie. W średniowieczu położony był jeszcze w centrum wsi, prawie 2 km od brzegu. Z czasem Bałtyk coraz bardziej wcinał się w ląd. W 1750 r. dystans dzielący morze od zabytku wynosił 50 m, a w 1806 - już 15 m. W 1874 r. w kościele odprawiono ostatnie nabożeństwo i budynek został zamknięty, gdyż groził zawaleniem. W 1900 roku nastąpiły pierwsze, małe osunięcia, a w 1901 roku runęła już cała północna ściana. Przez następne lata morze powoli porywało kościół. Ostatnie osunięcie miało miejsce w 1994 roku, kiedy runęła połowa ściany południowej. Od tego czasu długa na 12 metrów ściana stoi na stromym klifie i skutecznie opiera się zgubnemu działaniu warunków atmosferycznych. « powrót do artykułu
-
W sklepie zlokalizowanym na obrzeżach Pompejów włoscy i francuscy archeolodzy znaleźli 4 szkielety młodych ludzi i złote monety. Trzy złote monety i wisiorek były rozrzucone wśród kości. W warsztacie znajdował się też piec. Specjaliści sądzą, że mógł służyć do wytopu brązu. Władze poinformowały, że warsztat splądrowano po wybuchu Wezuwiusza. Prawdopodobnie w poszukiwaniu ukrytych pod popiołami skarbów. Na szczęście monety i wisiorek w kształcie kwiatka musiały umknąć uwadze szabrowników. W czasie rozpoczętych w maju wykopalisk badano jeszcze jeden sklep. Archeolodzy głowią się, czym się w nim zajmowano. Znajdowała się w nim studnia, do której można się było dostać spiralnymi schodami. W ramach prac odsłonięto też grób z IV w. p.n.e. z ceramiką pogrzebową. Dorosłego, prawdopodobnie mężczyznę, pochowano na wznak. W pobliżu jego rąk i stóp umieszczono co najmniej 6 pomalowanych na czarno waz. « powrót do artykułu
-
Makijaż wywołuje u mężczyzn podziw, a u kobiet zazdrość
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Badanie psychologów z Uniwersytetu w Stirling ujawniło, że mężczyźni sądzą, że kobiety z makijażem cieszą się większym prestiżem, a inne kobiety postrzegają je jako bardziej dominujące. Obie płci zgadzają się co do wysokiej pozycji: wg nich, kobiety z makijażem wyglądają [po prostu] bardziej atrakcyjnie. Mężczyźni sądzą jednak, że pomalowane kobiety mają większy prestiż, a inne kobiety uważają, że są bardziej dominujące - wyjaśnia dr Viktoria Mileva. Badanie sugeruje, że wysoki status można osiągnąć na 2 sposoby: albo przez dominację, co oznacza, że zmusza się ludzi do podążania za sobą siłą lub manipulacją, albo za pomocą prestiżu, czyli zalet czy pożądanych cech [...]. Autorzy publikacji z pisma Perception odkryli także, że generalnie kobiety raczej negatywnie postrzegają inne kobiety noszące makijaż. Wykonaliśmy kilka kolejnych badań, które miały wyjaśnić, czemu pomalowane kobiety są uznawane przez przedstawicielki tej samej płci za bardziej dominujące. Wydaje się, że w grę wchodzą zazdrość i potencjalne zagrożenie; oceniając kobiety z makijażem, badane twierdziły, że mogłyby być o nie zazdrosne i sądziły, że są one bardziej rozwiązłe. Wspominały też o większej atrakcyjności dla mężczyzn. Jeśli chodzi o zastosowania praktyczne, wiedza o tym, kto znajdzie się w grupie prowadzącej rozmowy w sprawie zatrudnienia, może np. wpłynąć na decyzję kobiety o tym, czy pomalować się, czy nie. To, czy rozmówcy będą ją postrzegać jako atrakcyjną, dominującą i/lub cieszącą się prestiżem, będzie [bowiem] wpływać na działania obu stron, a zatem i na wyniki spotkania. Z tego powodu zrozumienie potencjalnych skutków stosowania kosmetyków jest ważne nie tylko dla użytkowniczki, ale i dla odbiorców. « powrót do artykułu -
Zdradzane samce przynoszą pisklętom mniej pokarmu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Wróble tworzą zwykle monogamiczne pary, ale wiele samic jest niewiernych i ma potomstwo z innymi samcami. Naukowcy odkryli ostatnio, że uleganie drugiemu partnerowi ma swój koszt - zdradzani panowie przynoszą pisklętom mniej pokarmu. Od dawna podejrzewano, że samce skądś wiedzą, że nie wszystkie młode w lęgu są ich i dlatego podejmują decyzję, że nie będą się aż tak bardzo starać. Alternatywne wyjaśnienie jest takie, że zdradzające samice i leniwe samce się przyciągają i tworzą pary. Niedawno zespół z Wielkiej Brytanii, Niemiec i Australii ujawnił, że prawdziwa jest pierwsza z podanych hipotez: samiec decyduje, w jakim stopniu dbać o pisklęta, w oparciu o tendencję partnerki do zdradzania. Autorzy publikacji z pisma American Naturalist przez 12 lat monitorowali całą populację wróbli z wyspy Lundy w Kanale Bristolskim. Samce dostosowywały swoje zachowanie do działań samic. Po zmianie partnerki z wiernej na mającą skłonność do zdrad zapewniały swojemu potomstwu mniej pokarmu - podkreśla dr Julia Schroeder z Imperial College London. Biolodzy wyjaśniają, że samce nie mogą tak naprawdę zidentyfikować, czy wszystkie pisklęta w gnieździe są ich i zamiast tego opierają się na tym, jaka jest ich partnerka. Gdy pisklęta przekładano do gniazda, gdzie samica była wierna, samiec nadal je karmił, co sugeruje, że nie ma mechanizmu, np. węchowego, by określić, które młode są jego. Dlatego samce wykorzystują wskazówki z zachowania samic w okresie płodnym - np. [analizują], ile czasu spędza ona z dala od gniazda. W sumie naukowcy śledzili losy 200 samców i 194 samic. Ptaki stworzyły 313 monogamicznych par i doczekały się 863 lęgów. Doszło podobno do kilku rozwodów, ale większość osobników rozłączyła dopiero śmierć partnera. Akademicy zbadali DNA wszystkich wróbli, dzięki czemu można było sporządzić dokładne drzewo genealogiczne i ustalić, które samice są najbardziej niewierne i z jakimi samcami zdradzają. Lundy to unikatowe naturalne laboratorium, bo stanowi niemal idealny system zamknięty - bardzo mało ptaków opuszcza wyspę lub przybywa ze stałego lądu. W ciągu 12 lat tylko 4 wróble imigrowały na Lundy; prawdopodobnie przewiozły je łodzie. Dr Schroeder kontynuuje badania wróbli z Lundy, by ustalić, jak i dlaczego pojawiły się takie społeczne zachowania jak monogamia. Bycie niewierną może być kosztowne, bo samica może złożyć ograniczoną liczbę jaj. Naukowcy podejrzewają, że to raczej przeżytek z czasów, gdy monogamii jeszcze nie było, a nie użyteczna strategia pozyskiwania najsilniejszego potomstwa. Nasze szeroko zakrojone badanie pokazało, że samce najwyraźniej potrafią stwierdzić, czy ich partnerka ma tendencje do niewierności i dostosować do tego inwestycje w pisklęta. [...] Rodzi się [jednak] pytanie, skąd samce wiedzą, że samica jest prawdopodobnie wierna - podsumowuje prof. Terry Burke z Uniwersytetu w Sheffield. « powrót do artykułu -
Komitet ds. prawnych Parlamentu Europejskiego przygotował propozycję nowych przepisów, zgodnie z którymi pracujące roboty miałyby zostać uznane za "osoby elektroniczne". To z kolei zobowiązałoby przedsiębiorstwa korzystające z robotów do opłacania składek na ubezpieczenie społeczne. W proponowanych przepisach czytamy, że "przynajmniej najbardziej zaawansowane autonomiczne roboty powinny zostać uznane z osoby elektroniczne z wiążącymi się z tym prawami i obowiązkami". Zaproponowano też stworzenie rejestru autonomicznych robotów za pomocą którego każda z maszyn byłaby powiązana ze specjalnym funduszem utworzonym po to, by pokryć wszelkie roszczenia związane z robotem. Patrick Schwarzkopf z wydziału robotyki i automatyki VDMA - niemieckiego stowarzyszenia przymysłu inżynieryjnego - mówi, że takie przepisy mogą utrudniać rozwój robotyki. Stwierdza też, że nie ma dowodów na związki robotyki z bezrobociem. Schwarzkopf mówi na przykład, że w latach 2010-2015 zatrudnienie w niemieckim przemyśle samochodowym zwiększyło się o 13%, a w tym samym czasie liczba robotów pracujących przy produkcji samochodów wzrosła o 17%. Zdaniem Schwarzkopfa obecnie jest zbyt wcześnie, by proponować uznanie robotów za 'osoby elektroniczne'. To można zrobić za 50 lat, ale nie za lat 10 - stwierdza. Autorzy projektu nowych przepisów uważają też, że przedsiębiorcy, którzy wykorzystują roboty, powinni płacić podatki od oszczędności, jakie uzyskają dzięi zatrudnianiu maszyn. « powrót do artykułu
-
Financial Times twierdzi, że Intel ma zamiar sprzedać dział zajmujący się produkcją oprogramowania antywirusowego McAfee. Koncern kupił McAfee w 2010 roku wydając nań niemal 7,7 miliarda USD. Media twierdzą, że koncern dyskutował o przyszłości Intel Security z bankami oraz, że w dyskusjach pojawił się temat sprzedaży McAfee. Intel nie chciał komentować doniesień. W związku ze spadkami na rynku pecetów Intel przesuwa ciężar swoich zainteresowań biznesowych z procesorów na układy dla centrów bazodanowych czy Internet of Things. « powrót do artykułu
-
Pierwsza taka symulacja na komputerze kwantowym
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Po raz pierwszy w historii udało się przeprowadzić na komputerze kwantowym pełną symulację tworzenia par cząstek i ich antycząstek. Jeśli naukowcom uda się przeskalować ten proces mogą zyskać narzędzie obliczeniowe, z którym tradycyjne komputery nie będą w stanie konkurować. Fizycy, by zrozumieć działanie wielu procesów, często wykorzystują symulacje komputerowe. Jednak nie wszystko można symulować. Obecne komputery są zbyt wolne, by dokładnie badać np. oddziaływania silne, które decydują o tym, w jaki sposób kwarti łączą się w protony i neutrony oraz jak powstaje jądro atomu. Naukowcy pokładają olbrzymie nadzieje w komputerach kwantowych, które powinny być w stanie rozwiązać tego typu problemy. Jednak takie maszyny znajdują się na bardzo wczesnym etapie rozwoju i nie dorównują możliwościami tradycyjnym komputerom. Esteban Martines i jego koledzy z Uniwersytetu w Innsbrucku stworzyli prototypowy komputer kwantowy, który poradził sobie z symulowaniem eksperymentu, podczas którego energia zamienia się w materię, wskutek czego powstaje elektron i pozytron. Uczeni wykorzystali pole elektromagnetyczne, w którym uwięzili ustawione w rzędzie jony. W każdym z jonów zakodowano jeden kubit, którym manipulowano za pomocą lasera, przeprowadzając operacje logiczne. Po około 100 sekwencjach, z których każda trwała kilka milisekund, naukowcy przyjrzeli się jonom. Każdy z jonów reprezentował lokalizację - dwa dla cząstek, dwa dla antycząstek - a orientacja spinu wskazywała, czy cząstka lub antycząstka istnieje w danej lokalizacji. Obliczenia potwierdziły przypuszczenia z dziedziny elektrodynamiki kwantowej. Im silniejsze pole elektromagnetyczne, tym szybciej powstają cząstki i antycząstki - mówi Martinzes. Jak już wspomniano, uczeni wykorzystali 4 kubity. Takie operacje jak np. rozkład liczb na czynniki pierwsze, przydatne przy łamaniu szyfrów, będą wymagały setek kubitów. Jednak symulacje fizyczne, w którym dopuszczalny jest niewielki margines błędu, mogłoby wystarczyć już 30-40 kubitów, mówi Martinez. Przeskalowanie komputera z Innsbrucka nie będzie jednak łatwe. Jak mówi specjalizujący się w obliczeniach kwantowych fizyk John Chiaverini z MIT, liniowe ułożenie jonów w pułapce to czynnik, który bardzo ogranicza możliwości skalowania. Fizycy z Wiednia zdają sobie z tego sprawę i dlatego, jak poinformowała fizyk teoretyczna Christine Muschik, planują obecnie eksperymenty z dwuwymiarowym ułożeniem jonów. Na razie jeszcze nie doszliśmy do momentu, w którym jesteśmy w ten sposób odpowiedzieć na pytania, na które nie potrafimy odpowiedzieć za pomocą klasycznych komputerów. Ale to pierwszy krok w tym kierunku - mówi Martinez. Zastrzega od razu, że na przełom przyjdzie nam jeszcze poczekać. Miną lata zanim powstanie odpowiedni sprzęt oraz algorytmy konieczne do symulowania oddziaływań silnych czy budowy gwiazd neutronowych. « powrót do artykułu -
Torty i ciasta przynoszone do pracy, by świętować czyjeś urodziny czy inne ważne okazje, rujnują, wg prof. Nigela Hunta z Wydziału Chirurgii Stomatologicznej Królewskiego College'u Chirurgów, nie tylko uzębienie, ale i wagę. Menedżerowie chcą nagrodzić wysiłki swojego zespołu, a koledzy celebrują wyjątkowe okazje albo chcą przywieźć jakiś prezent z wakacji, [nic więc dziwnego, że] dla wielu ludzi praca to główne miejsce spożycia cukrów, które przyczyniają się do napędzania epidemii otyłości i problemów ze zdrowiem jamy ustnej. Oprócz tego w mowie, która ma zostać wygłoszona na dorocznej kolacji stomatologów, Hunt stwierdza, że w Wielkiej Brytanii rokrocznie niemal 65 tys. dorosłych potrzebuje leczenia szpitalnego z powodu próchnicy. Kultura ciastowa stwarza też problemy dla tych, którzy dają z siebie wszystko, by schudnąć lub poprawić stan zdrowia. Hunt nie sądzi, by w biurach wprowadzono zakaz częstowania słodyczami, sugeruje więc, by kupować je w mniejszych ilościach i zjadać wyłącznie z lunchem (przez brak dopływu cukru między posiłkami bakterie płytki nazębnej nie będą mieć z czego wytwarzać uszkadzających szkliwo kwasów). Idealnie ludzie powinni wziąć pod uwagę inne możliwości, takie jak patery owoców, orzechów czy sera [żółty ser podnosi np. pH płytki nazębnej, zmniejszając w ten sposób ryzyko próchnicy i zapalenia przyzębia]. « powrót do artykułu
-
Koncern medialny Axel Springer odnotował niewielkie zwycięstwo w walce z oprogramowaniem blokującym reklamy. Sąd apelacyjny w Kolonii stwierdził, że firma Eyeo, która jest właścicielem AdBlocka, jednego z najpopularniejszych programów do blokowania reklam, nie ma prawa używania tzw. "białych list". "Biała lista" pozwala reklamodawcom na ominięcie mechanizmów blokujących. Ci, którzy chcą się na takiej liście znaleźć, muszą zapłacić Eyeo. Wówczas AdBlock nie blokuje reklam tego reklamodawcy. Sąd orzekł jednocześnie, że nie ma nic przeciwko oprogramowaniu blokującemu reklamy jako takiemu. Wyrok sądu apelacyjnego to dalsza część toczącej się od miesięcy batalii prawnej. We wrześniu ubiegłego roku sąd niższej instancji przyznał całkowitą rację Eyeo. Teraz tryumfuje Axel Springer. « powrót do artykułu
-
Po 2 latach współpracy z Uniwersytetem Kraju Basków i technologami żywności z agendy rządowej Azti Tecnecalia hiszpański start-up Gïk zaprezentował niebieskie wino. Gïk powstał, by bawić. By trochę namącić i sprawdzić, co się stanie. Stworzyć coś nowego, innego. Pytacie: czemu niebieskie wino? [Odpowiadamy]: a czemu nie? W wywiadzie udzielonym portalowi Eater współzałożyciel Gïka Aritz López ujawnił, że zainspirowała go książka "Strategia błękitnego oceanu" W. Chana Kima, koreańskiego teoretyka biznesu. Wspominał on o czerwonych oceanach, reprezentujących rynki wysycone specjalistami (rekinami), którzy walczą o te same zmienne i ograniczoną liczbę klientów (ryby). Tłumaczył, że trzeba to zmienić, tworząc nowe czynniki i powracając do błękitu. Zmiana tradycyjnie czerwonego napoju w niebieski wydała nam się [więc] poetycka. Niebieskie wino powstaje z czerwonych i białych owoców, przede wszystkim z winnic w regionach Rioja, Kastylia i León oraz Kastylia-La Mancha, a także z okolic Saragossy. Swoją unikatową barwę trunek zawdzięcza jednak 2 dodatkom: antocyjanom ze skórek winogron oraz indygo wyekstrahowanemu z urzetu barwierskiego (Isatis tinctoria). Gïk instruuje przyszłych degustatorów, by wyzbyli się wszelkich nastawień i zignorowali znane im standardy dotyczące wina. Wino posłodzono niskokalorycznym słodzikiem, bo cukry dodane fermentują w butelce i zmieniają się w alkohol. Poza tym cukry proste są szybko metabolizowane, prowadząc do nadwagi i otyłości. Żadne z 6 dwudziestokilkulatków z Gïka nie ma doświadczenia winiarskiego. Zależało im po prostu na zrobieniu czegoś nowego, bo hiszpański przemysł enologiczny potrzebował rewolucji. Wychowaliśmy się w kraju z silną kulturą winiarską, ale wino zawsze było napojem stawianym na piedestale. Pomyśleliśmy więc, co by było, gdyby zwykli ludzi robili wino dla zwykłych ludzi [...] - opowiada López. Na razie 11,5% wino można zamówić online z wysyłką do Hiszpanii, Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii i Holandii. Butelka o pojemności 750 ml kosztuje 10 euro. Napój uzyskał pozwolenia od różnych instytucji, w tym od Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA). « powrót do artykułu
-
Szef Europejskiej Agencji Kosmicznej o misji na Marsa
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Dyrektor Generalny Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) Jan Woerner uważa, że od pierwszej załogowej misji na Marsa dzieli nas co najmniej 15 lat. Jeśli byłoby więcej pieniędzy, taka misja mogłaby odbyć się wcześniej, ale obecnie nikt nie dysponuje takim budżetem, jaki miał program Apollo - stwierdził Woerner. Zdaniem Woernera warunkiem niezbędnym do przeprowadzenia załogowej misji na Marsa - która trwałaby dwa lata - jest wcześniejsze założenie stałej bazy na Księżycu. W bazie tej, za pomocą drukarek 3D, produkowano by z miejscowych materiałów przedmioty niezbędne do podróży na Czerwoną Planetę. Podróż na Marsa wiąże się z olbrzymimi wyzwaniami technologicznymi, medycznymi i psychicznymi. Konieczne jest nie tylko zapewnienie paliwa i osłon chroniących załogę przed szkodliwym promieniowaniem, ale również poradzenie sobie z problemami medycznymi związanymi z długotrwałym przebywaniem w stanie nieważkości czy psychicznymi spowodowanymi zamknięciem kilku osób w niewielkiej przestrzeni. NASA ma nadzieję, że uda się jej wysłać ludzi na Marsa w połowie lat 30. bieżącego stulecia. Elon Musk ze SpaceX twierdzi, że jego firma dokona tego do roku 2030. « powrót do artykułu -
General Motors i Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych (US Navy) podpisały umowę, na podstawie której US Navy zyskuje dostęp do rozwijanych przez GM wodorowych ogniw paliwowych. Wojskowi chcą wykorzystać takie ogniwa do zapewnienia zasilania podwodnym dronom (UUV - unmanned undersea vehicle). Karen Swider-Lyons, szefowa Wydziału Chemii w Sekcji Alternatywnych Energii w Naval Research Laboratory (NRL) zdradza, że US Navy pracuje nad dronem, który będzie w stanie pływać całymi tygodniami lub nawet miesiącami bez konieczności uzupełniania energii. Podkreśliła, że prace badawcze znajdują się na bardzo wczesnym etapie, a Marynarka Wojenna nie podjęła jeszcze żadnych decyzji dotyczących zakresu potencjalnego wykorzystania dronów. Zastanowimy się, gdy już będziemy mieli tę technologię. Można przyjrzeć się historii dronów powietrznych i na tej podstawie zgadywać - mówi pani Swider-Lyons. US Navy zainteresowała się ogniwami paliwowymi, gdyż zapewniają one większą gęstość energii i można je szybciej załadować niż akumulatory. Mogą być to bardzo ważne cechy szczególnie w przypadku dużych dronów. Największym problemem wodorowych ogniw paliwowych jest samo przechowywanie wodoru, którymi ogniwa są napełniane. Musi być on przechowywany albo w bardzo niskich temperaturach albo w zbiornikach wysokociśnieniowych. Obecnie NRL prowadzi w Naval Surface Warfare Center w Carderock testy prototypowego UUV wyposażonego w ogniwa paliwowe GM. Marynarka Wojenna to nie jedyna branża amerykańskich sił zbrojnych zainteresowana ogniwami paliwowymi. W ubiegłym roku GM i US Army podpisały umowę przewidującą zbudowanie pojazdu rozpoznawczego zasilanego ogniwami paliwowymi. « powrót do artykułu
-
Pszczoły są bardziej produktywne w miastach
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
W mieście pszczoły (Apiformes) częściej zapylają rośliny, mimo że tutaj częściej są zapasożycone, co znacznie skraca ich życie. Naukowcy z Uniwersytetu Marcina Lutra w Halle i Wittenberdze (MLU), Niemieckiego Centrum Integracyjnego Badania Bioróżnorodności (iDiv) i Centrum Badań Środowiskowych im. Helmholtza (UFZ) chcieli sprawdzić, czy istnieje związek między sposobem wykorzystania ziemi przez ludzi a zapylaniem roślin przez dzikie pszczoły. Badania prowadzono w 9 lokalizacjach wokół Halle (Saale). Rośliny hodowano w szklarni w stacji testowej UFZ w Bad Lauchstädt. Do tego momentu nie miały one styczności ani z dzikimi pszczołami, ani z innymi zapylaczami. W okresie kwitnienia naukowcy odnotowywali, jakie owady odwiedzały rośliny i jak często to robiły. Oprócz tego Niemcy chwytali pszczoły z monitorowanych lokalizacji i badali je pod kątem 2 pasożytów, które wpływają głównie na ich przewód pokarmowy (jednym z nich był świdrowiec Crithidia bombi). Okazało się, że rośliny były częściej zapylane przez owady, głównie trzmiele, w rejonach miejskich niż w rejonach rolniczych. Jednocześnie jednak owady z miasta były bardziej zapasożycone świdrowcami. Jak podkreśla Panagiotis Theodorou, doktorant z MLU, należy pamiętać, że pasożyty są normalną częścią naturalnych ekosystemów. Studium wyraźnie pokazuje, jak złe warunki dla dzikich pszczół i zapylanych przez nie roślin panują we współczesnym środowisku rolnym - wyjaśnia prof. Robert Paxton z MLU. Dla odmiany, warunki na obszarach miejskich są znacznie lepsze: ludzie uprawiają tu bowiem więcej kwiatów, co zwiększa bioróżnorodność roślin. Fakt, że mimo zakażenia pasożytami trzmiele są wysoce wydajnymi zapylaczami, jest zapewne skutkiem milionów lat ewolucji układu pasożyt-zapylacz-roślina. Znaczna prędkość, z jaką krajobrazy rolnicze i ich wykorzystanie zmieniały się w ciągu ostatnich lat, nie pozwala na takie przystosowania, co może być jedną z głównych przyczyn obserwowanego spadku liczebności dzikich [...] zapylaczy - podsumowuje dr Oliver Schweiger z UFZ. « powrót do artykułu -
W mediach pojawiły się informacje, jakoby Huawei planowało stworzenie własnego systemu operacyjnego dla smartfonów. Jeśli chińskiej firmie się to uda, Android może mieć poważne problemy w Państwie Środka i na rynkach azjatyckich. Z nieoficjalnych informacji wynika, że Huawei zatrudniła w Skandynawii zespół programistów składający się m.in. z byłych pracowników Nokii i zleciło im prace nad OS-em dla smartfonów. Może to, co prawda, przypominać nieudaną próbę podjętą przez Samsunga, który usiłował rozpowszechnić swój system Tizen. Jednak w przypadku Huawei może to wyglądać zupełnie inaczej. Przedsiębiorstwo może otrzymać wsparcie chińskich władz, które starają się jak najbardziej uniezależnić własną gospodarkę od technologii z Zachodu. Gruszek w popiele nie zasypia też Samsung. Koreański koncern planuje sprzedaż telefonów z Tizenem w USA, Europie, Rosji, Malezji i Korei Południowej. Na razie jednak firma musi poradzić sobie z problemami trapiącymi jej system. « powrót do artykułu
-
Opracowano nowy biotusz z komórkami macierzystymi do druku 3D
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Na Uniwersytecie Bristolskim powstał nowy biotusz z komórkami macierzystymi, który w przyszłości może pozwolić na produkcję złożonych tkanek na implanty. Zawiera on 2 składniki polimerowe: naturalny ekstrahowany z alg i sztuczny wykorzystywany w przemyśle medycznym. Syntetyczny sprawia, że przy wzroście temperatury biotusz zmienia się z cieczy w ciało stałe. Naturalny zapewnia wsparcie strukturalne. Zaprojektowanie nowego biotuszu było bardzo trudne. Potrzebny jest bowiem materiał nadający się do drukowania, na tyle wytrzymały, by zachować kształt po zanurzeniu w składnikach odżywczych i wreszcie nieszkodliwy dla komórek. Udało nam się, ale przed opracowaniem ostatecznej wersji pracowaliśmy metodą prób i błędów - opowiada dr Adam Perriman. Specjalny preparat jest wyciskany z unowocześnionej drukarki 3D jako ciecz, która w temperaturze 37°C przekształca się w żel, umożliwiając stworzenie złożonych żywych architektur 3D. Brytyjczykom udało się zróżnicować komórki macierzyste do osteoblastów (komórek kościotwórczych) i chondrocytów (komórek tkanki chrzęstnej). Dzięki temu w 5 tygodni uzyskano m.in. pełnowymiarową chrząstkę tchawiczą. Byliśmy zaskoczeni, że po wprowadzeniu składników odżywczych syntetyczny polimer był wydalany ze struktury 3D; pozostawały wyłącznie komórki macierzyste i naturalny polimer z alg. Powstałe w ten sposób mikropory dawały składnikom odżywczym lepszy dostęp do komórek macierzystych. « powrót do artykułu -
Trend Micro informuje o odkryciu nowej rodziny złośliwego kodu atakującego Androida. Kod z rodziny "Godless" infekuje Androida 5.1 i wersje wcześniejsze, wgrywając nań trudną do usunięcia aplikację systemową. Około 90% urządzeń z Androidem korzysta z jednej z narażonych na atak wersji systemu. Specjaliści mówią, że w sklepie Play Store znaleźli już kilkanaście aplikacji zawierających szkodliwy kod. W sieci krąży zaś wiele fałszywych aplikacji, które udają programy z Google Play, mają takie same certyfikaty co aplikacje oryginalne i zarażają nieostrożnych użytkowników. Istnieje ryzyko, że użytkownik może na własną rękę próbować zaktualizować posiadaną przez siebie aplikację i zainstalować fałszywy program znaleziony w internecie. Szkodliwy kod atakuje przede wszystkim mieszkańców Azji. Do największej liczby infekcji doszło w Indiach (to tam pracuje 46,19% urządzeń zarażonych kodem Godless). Kolejne na liście są Indonezja, Tajlandia i Filipiny. W Japonii działa 1,87% z ogólnej liczby urządzeń zarażonych Godless, w Rosji - 1,85%, a w USA - 1,51%. Szkodliwy kod po zainstalowaniu zyskuje uprawnienia administracyjne, może też otrzymywać zdalne instrukcje od swoich twórców dotyczące pobierania i instalowania kolejnych aplikacji. Przestępcy mogą w ten sposób wyświetlać użytkownikowi reklamy, na których zarabiają, mogą też kraść dane czy śledzić użytkownika. Specjaliści radzą, by za każdym razem, gdy instalujemy w telefonie jakąś aplikację, instalować tylko taką, która pochodzi od zaufanego developera. Najlepiej zaś instalować aplikacje wyłącznie z zaufanych źródeł, jak Google Play czy Amazon. « powrót do artykułu
-
Zderzenia nawet kilkuset czarnych dziur rocznie, które będą źródłem fal grawitacyjnych, prognozuje zespół polskich i amerykańskich naukowców. Detekcje będzie w stanie zaobserwować obserwatorium LIGO, jeśli będzie wykorzystywało pełnię swoich możliwości. Amerykańskie obserwatorium LIGO (Laser Interferometer Gravitational-Wave Observatory) to dwie instalacje, oddalone od siebie o ponad 3 tys. kilometrów. Jedna z nich znajduje się w stanie Waszyngton, a druga w stanie Luizjana. W lutym br. świat obiegła informacja, że detektory LIGO po raz pierwszy zaobserwowały fale grawitacyjne. To, co zaobserwowali wówczas naukowcy, to dowody na zderzenie czarnych dziur. Pochodząca z tej kosmicznej katastrofy fala grawitacyjna podróżowała z prędkością światła przez Wszechświat i dopiero w zeszłym roku dotarła do Ziemi. Wtedy falę grawitacyjną udało się zarejestrować. Kolejne detekcje kolejnych fal grawitacyjnych przez LIGO ogłoszono w połowie czerwca. Detekcja fal grawitacyjnych - jako skutku zderzenia czarnych dziur - choć wzbudziła sensację w naukowym świecie, nie była zaskoczeniem dla polsko-amerykańskiego zespołu kierowanego przez prof. Krzysztofa Belczyńskiego z Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Już sześć lat temu przewidział on, że pierwszym źródłem fal będzie kolizja czarnych dziur. Bezbłędnie przewidział też, dwie kolejne detekcje fal grawitacyjnych, ogłoszone w połowie czerwca. Ich źródłem były również czarne dziury. Teraz ten sam zespół prognozuje, że tego rodzaju kolizji czarnych dziur, będących źródłem fal grawitacyjnych będzie można zaobserwować znacznie więcej. Podajemy, że źródłem kolejnych detekcji fal grawitacyjnych będą również czarne dziury. Będzie ich od kilkudziesięciu do kilkuset na rok, a dokładna liczba pozwoli lepiej zrozumieć mechanizmy ewolucji gwiazdowej - mówi PAP prof. Krzysztof Belczyński. Zaznacza jednak, że taką liczbę kolizji czarnych dziur będzie można wykryć dopiero wówczas, kiedy obserwatorium LIGO będzie pracowało na sto procent swoich możliwości. Szacuje się, że może to nastąpić w roku 2018 lub 2019. Na razie LIGO wykorzystuje ich tylko kilka procent - mówi astrofizyk. Niedługo LIGO rozpocznie drugą część obserwacji, która potrwa pół roku i obserwacjami sięgnie o 50 proc. dalej we Wszechświat, niż dotąd. Przewidujemy, że w tym czasie uda się zaobserwować między 3 a 60 czarnych dziur - wyjaśnia prof. Belczyński. W wyniku prowadzonych symulacji jego zespół doprecyzował też jedną z dróg formowania się czarnych dziur. Czarne dziury mogą tworzyć się z 'normalnych gwiazd' o bardzo dużych masach - od 40 do 100 mas Słońca - i bardzo niskiej metaliczności. Gwiazdy te mają od 10 do 100 razy mniej metali niż ma Słońce, co wskazuje, że większość z nich pochodzi z początków Wszechświata - tłumaczy badacz. Dodatkowo, porównanie uzyskanych modeli tworzenia się czarnych dziur z obserwacjami LIGO pozwoliło zespołowi lepiej zrozumieć ewolucję gwiazdową. W szczególności okazuje się, że czarne dziury tworzą się bez większych asymetrii w - kończącym życie gwiazdy - procesie zapaści oraz, że tylko gwiazdy przechodzące interakcję - wymianę masy, w późnych etapach ewolucji są w stanie utworzyć zderzające się czarne dziury - wyjaśnia prof. Belczyński. Uzyskanie wyników było możliwe dzięki udoskonaleniu wcześniejszych symulacji, prowadzonych przez zespół prof. Belczyńskiego. W nowych symulacjach poprawiliśmy dane wejściowe. Zmieniliśmy sposób prognozowania tego, jak gwiazdy tworzyły się w przeszłości. Uwzględniliśmy też metaliczność gwiazd. Po trzecie do tej pory ewoluowaliśmy 10-20 mln gwiazd - maleńką część Wszechświata. Teraz ewoluujemy około miliarda gwiazd. Nasze modele stały się dzięki temu dużo dokładniejsze - opisuje prof. Belczyński. W wykonaniu symulacji i astrofizycznych obliczeń pomogły tysiące domowych komputerów uczestniczących w programie „Wszechświat w domu”. Naukowcy z Obserwatorium Astronomicznego UW oraz informatycy: Grzegorz Wiktorowicz, Wojciech Gładysz oraz Krzysztof Piszczek, przygotowali go, aby w wyliczenia zaangażować zwykłych ludzi, a właściwie ich komputery, a tym zwiększyć komputerowe moce i szybkość dokonywania obliczeń. Wyniki badań zespołu, w którym - oprócz prof. Belczyńskiego - znaleźli się: prof. Tomasz Bulik, Daniel E. Holz z University of Chicago i Richard O’Shaughnessy z Rochester Institute of Technology, opublikowało prestiżowe pismo Nature, a dofinansowało Narodowe Centrum Nauki. « powrót do artykułu
-
Firma Emissions Analytics poinformowała, że przeprowadzone przez nią badania sugerują, iż zanieczyszczenia emitowane przez silniki diesla są znacznie bardziej szkodliwe, gdy temperatura na zewnątrz nie przekracza 18 stopni Celsjusza. Co więcej, problem jest największy wśród samochodów spełniających wprowadzone w 2011 roku normy emisji Euro 5. Analitycy sprawdzili 213 modeli samochodów 31 producentów i odkryli, że w temperaturze poniżej 18 stopni znacznie rośnie stężenie szkodliwych substancji w spalinach. Inżynierowie wiedzą, że zbyt wysokie lub zbyt niskie temperatury szkodzą podzespołom. Dlatego też przepisy w UE zezwalają producentom samochodów na ograniczenie lub wyłączenie systemów kontroli spalania jeśli jest to uzasadnione troską o ochronę silnika pojazdu. Wygląda jednak na to, że producenci nadużywają tego prawa i wspomniane systemy są ograniczane bądź wyłączane nawet w temperaturach niezagrażających silnikowi. Dzięki temu bowiem samochody spalają mniej paliwa. Gdy temperatura spada poniżej 18 stopni Celsjusza wiele samochodów Euro 5 charakteryzuje się wyższa emisją. Podejrzewam, że chodzi tutaj o zaoszczędzenie paliwa - mówi Nick Molden, dyrektor Emission Analytics. Jeśli mówimy o wyższej emisji w temperaturach poniżej zera stopni, to jest ona zrozumiała i są powody, dla których należy chronić silnik. Tutaj mamy jednak próg temperatury ustawiony zbyt wysoko. Było to dla nas niespodzianką - dodaje. Z badań Emission Analytics wynika na przykład, że przeciętny samochód Euro 5 w temperaturze powyżej 18 stopni Celsjusza emituje 3,6 raza więcej tlenków azotu niż dopuszczalny bezpieczny poziom. Jednak gdy temperatura spada poniżej 18 stopni, emisja tlenków azotu jest o 4,6 raza większa od bezpiecznego poziomu. Lepiej sprawują się samochody z normą Euro 6, które w temperaturze powyżej 18 stopni emitują 2,6 raza więcej NOx niż bezpieczny poziom, a poniżej tej temperatury emisja wzrasta do 4,2 powyżej poziomu bezpieczeństwa. W tym drugim przypadku wyniki badań zostały jednak zaburzone przez trzy szczególnie mocno trujące pojazdy, mówi Molden, który jednak nie chciał ujawnić, o jakie samochody chodzi. « powrót do artykułu