Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Miasta próbując walczyć z zatłoczonymi ulicami wpadły na pomysł roweru miejskiego, który można wynająć, przemieścić się tam, gdzie potrzebujemy i odstawić rower. Pomysł jednak ma swoje ograniczenia, a najpoważniejszym wydaje się konieczność odbierania go i pozostawiania w wyznaczonych miejscach. Wielu mieszkańców miasta i tak musi w takim przypadku przejść spory kawałek, by z roweru skorzystać. Chińska firma Mobike wie, jak sobie z tym problemem poradzić. Przedsiębiorstwo kupiło setki tysięcy srebrno-pomarańczowych rowerów i udostępniło je mieszkańcom 13 chińskich miast. Żeby skorzystać z roweru wystarczy zainstalować na smartfonie odpowiednią aplikację. Za jej pośrednictwem możemy zapłacić za wynajęcie roweru (1 juan za godzinę, czyli ok. 15 centów), zlokalizować wolny rower i - co najważniejsze - odblokować go. A to oznacza, że roweru nie musimy odprowadzać do żadnej stacji. Możemy zostawić go w dowolnym miejscu, a aplikacja zadba o to, by inni chętni na przejażdżkę dowiedzieli się, gdzie rower się znajduje i że można z niego skorzystać. Aplikacja śledzi też trasy rowerów, a dane takie mogą wykorzystać władze miejskie do lepszego rozplanowania transportu. Mobike nie jest jedyną firmą tego typu w Chinach. Ofo i inne przedsiębiorstwa proponują podobne usługi i mają nadzieję, że znowu obudzą miłość Chińczyków do dwóch kółek. Jeszcze niedawno Państwo Środka kojarzyło się właśnie z rowerami, które stanowiły podstawowy środek transportu. Jednak w ciągu ostatnich 2 dziesięcioleci Chińczycy błyskawicznie się wzbogacili i porzucili rowery na rzecz samochodów. Skończyło się to gigantycznymi korkami i olbrzymim zanieczyszczeniem powietrza. Jeśli w każdym mieście zachęcimy setki tysięcy ludzi do ponownego codziennego używania rowerów, to będzie miało to olbrzymie znaczenie społeczne dla tych miast - mówi David Wang, dyrektor Mobike. Łatwy dostęp do rowerów rozwiązuje problem pierwszej i ostatniej mili. Miejscy planiści od dawna zastanawiają się, w jaki sposób skłonić ludzi do korzystania z transportu publicznego. Wiele osób nie ma zamiaru chodzić na piechotę do najbliższego przystanku autobusowego czy stacji metra, decydują się więc na zakup samochodu czy jazdę taksówką. W wielkich metropoliach problemem mogą być też przesiadki w sytuacji, gdy pomiędzy przystankami jest większa odległość do przejścia. Powszechnie dostępne rowery znakomicie ułatwiają podróż do najbliższego przystanku. Chińskie władze zauważyły to już dawno temu i w wielu miastach wdrożono projekt miejskich rowerów. Jednak dwa kółka trzeba było odbierać i pozostawiać w wyznaczonych miejscach. Firmy takie jak Mobike poradziły sobie i z tym. Dzięki ich pomysłowości ulice Szanghaju czy Pekinu znowu zapełniają się rowerzystami. Firma Ofo, która powstała w 2015 roku w ramach projektu studenckiego na Uniwersytecie w Pekinie ma 10 milionów użytkowników, którzy korzystają z miliona rowerów w 33 miastach. Jeszcze w bieżącym roku planuje ona powiększyć swoją flotę o 10-15 milionów rowerów. Plan jest ambitny, ale możliwy do zrealizowania. Nowatorskie pomysły przyciągają inwestorów, którzy wpompowali z Mobike i Ofo setki milionów dolarów. Co interesujące, w firmy rowerowe chętnie inwestują przedsiębiorstwa oferujące przejazdy samochodami. Niedawny konkurent Ubera, Didi Chuxing, który w ubiegłym roku połączył siły z Uberem pod marką Didi jest obecnie jednym z największych inwestorów w Ofo. Z kolei David Wang, dyrektor Mobike to były menedżer Ubera. Wśród inwestorów Mobike znajdziemy chińskiego giganta internetowego Tencent oraz tajwańskiego Foxconna, największego na świecie producenta elektroniki. Firmy takie jak Mobi i Ofo cieszą się też przychylnością władz centralnych, które zauważają problem zanieczyszczenia powietrza i korków. Oba chińskie przedsiębiorstwa przymierzają się do zagranicznej ekpansji. Ich celem jest Singapur, Stany Zjednoczone i Europa. Analitycy mówią, że podbój tych rynków nie będzie łatwy. Rządowe regulacje, kwestie logistyczne oraz mniejsza niż w Chinach popularność płatności za pomocą smartfonów mogą stanowić poważny problem. « powrót do artykułu
  2. Samiec ostronosa o imieniu Hell's Bay pobił rekord, pokonując w 600 dni ponad 13 tys. mil (20.921 km) Atlantyku. Kilka z oznakowanych przez nas ostronosów pokonało na przestrzeni lat niezłe trasy, ale ten zdecydowanie wybija się ponad resztę - podkreśla prof. Mahmood Shivji z Nova Southeastern University. Dzięki niemu biolodzy mogą zdobyć więcej informacji o migracji ostronosów w długich okresach. Hell's Bay był jak króliczki Energizera - wciąż płynął i płynął i na szczęście nie został złapany jak wiele innych naszych rekinów [ostatnie badania pokazały, że aż 22% oznakowanych rekinów ginie albo łapie się na wędki/w sieci rybaków zawodowych i amatorów]. Samiec został oznakowany w maju 2015 roku u wybrzeży Ocean City. W pierwszym roku Hell's Bay płynął na północ wzdłuż wschodniego wybrzeża i w końcu wrócił w rejon otagowania. W 2016 r. rekin na zmianę poruszał się w okolicach Maryland albo robił sobie wypady na wschód od Nowej Szkocji i na południe od Bermudów. W 2017 r. powtórzył ten schemat, pływając bliżej brzegu. Jak twierdzą naukowcy, widać było oczywiste sezonowe wzorce: samiec spędzał zimę i wczesną wiosnę daleko od brzegu, a resztę roku na lub blisko szelfu kontynentalnego. Tagi satelitarne pozwalają nam śledzić rekiny w czasie niemal rzeczywistym. Zrozumienie, gdzie te zwierzęta podróżują i jaki habitat wykorzystują, to pierwszy krok na drodze do lepszej ochrony - zaznacza Greg Jacoski, dyrektor wykonawczy Guy Harvey Ocean Foundation (GHOF). Imię ostronosa pochodzi od Hell's Bay Boatworks, firmy szkutniczej z Titusville na Florydzie. Sponsorem znacznika rekina był jej właściciel, kapitan Chris Peterson. Shivji podkreśla, że na świecie rekiny są zabijane na olbrzymią skalę; niektóre oszacowania wspominają nawet o 70-100 mln rocznie. To zdecydowanie nie jest zrównoważony poziom, bo wiele z nich, w tym ostronosy, wolno się rozmnaża. « powrót do artykułu
  3. KopalniaWiedzy.pl

    Futbonomia

    Matematyka ma wiele wspólnego z piłką nożną. I nie chodzi tu tylko o poprawne policzenie punktów w tabeli. Wiele sytuacji z boiska da się przewidzieć za pomocą statystyk. Można je także przełożyć na wiele teorii strategicznych. Jedną z nich jest teoria gier, która odnosi się do wykonywania rzutu karnego. Teorię gier przeanalizowali Simon Kuper i Stefan Szymański w książce „Futbonomia”, która opowiada o piłce nożnej z ekonomicznego punktu widzenia. Lektura ze statusem międzynarodowego bestsellera za kilka dni będzie miała premierę w naszym kraju! Przeczytajcie jej fragment. Kluczową kwestią w teorii gier jest analiza interakcji pomiędzy strategiami poszczególnych graczy. W przypadku rzutu karnego strzelec i bramkarz muszą wybrać swoje strategie – gdzie kopnąć piłkę i w którą stronę się rzucić. Strategia każdej ze stron zależy jednak od tego, czego spodziewa się ona po drugim graczu. Czasami w teorii gier najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich stron jest zrobienie tego samego – na przykład pójście na wspólną kolację do tej samej restauracji.Tego rodzaju sytuacje znane są jako gry koordynacji lub kooperacji. Rzut karny jest jednak przypadkiem gry niekooperacyjnej, w której gracze osiągają swoje cele niezależnie od innych. Należy również do „gier o sumie zerowej”, co oznacza, że zwycięstwo jednej ze stron jest dokładnie równoważone przegraną drugiej strony (zdobycie przeze mnie jednego gola oznacza utratę jednego przez ciebie). Problematyka stojącej za rzutami karnymi teorii gier najlepiej ujęta została w opowiadaniu „Najdłuższy rzut karny w historii” argentyńskiego pisarza Osvaldo Soriano. Rozgrywany na argentyńskiej prowincji mecz zostaje przerwany kilka sekund przed końcem, kiedy nieuczciwy sędzia, który przyznał właśnie rzut karny, zostaje pobity przez zirytowanego zawodnika. Trybunał ligowy postanawia, że ostatnie 20 sekund meczu – a więc właściwie sam rzut karny – rozegrane zostaną w następną niedzielę. W ten sposób wszyscy mają tydzień na przygotowanie się do rzutu karnego. Kilka dni przed dokończeniem meczu "Gato" Diaz, który ma stanąć w bramce, zastanawia się podczas kolacji nad strategią strzelca: - Constante zawsze strzela na prawo. - Zawsze – potwierdza prezes klubu. - Ale wie, że ja o tym wiem. - Czyli mamy przej***e. - Tak, ale ja wiem, że on wie – stwierdza el Gato. - W takim razie rzuć się na lewo – sugeruje inna osoba. - Nie. On wie, że ja wiem, że on wie – odpowiada Gato Diaz, a potem wstaje od stołu i idzie spać. Gdyby Nicolas Anelka przeczytał Futbonomię, to Chelsea, a nie Manchester United, zwyciężyłaby w finale Ligi Mistrzów w 2008 roku. Gdyby trenerzy wiedzieli, ile strzałów z dystansu w Premier League znajduje drogę do siatki, pewnie by ich zakazali. Gdyby biznesmeni sięgnęli po tę pozycję, nigdy nie kupiliby klubu piłkarskiego, bo zwyczajnie nie da się na nim zarobić… Wydaje się, że o współczesnym futbolu – rozkładanym codziennie na czynniki pierwsze – wiemy wszystko. Simon Kuper ze Stefanem Szymańskim udowadniają, że to tylko pozory. Spoglądając na piłkę z perspektyw, o których wcześniej nikt nawet nie pomyślał, dochodzą do rewolucyjnych wniosków.
  4. Mikrobiom wpływa na rozwój nadciśnienia u szczurów. Wyniki badań ukazały się w piśmie Physiological Genomics. Amerykańscy naukowcy testowali hipotezę, że wymieniając mikroflorę między dwoma szczepami zwierząt, można wywołać nadciśnienie u szczurów z prawidłowym ciśnieniem albo, dla odmiany, unormować ciśnienie u zwierząt z nadciśnieniem. Zespół Jamesa W. Nelsona z Baylor College of Medicine badał 2 grupy szczurów: z nadciśnieniem i prawidłowym ciśnieniem. Pozyskano od nich część materiału biologicznego z jelita grubego, a następnie poddano 10-dniowej antybiotykoterapii. Po zakończeniu leczenia u miesięcznych gryzoni zastosowano przeszczep mikroflory kałowej (ang. fecal microbiota transplant, FMT). W ten sposób powstały 4 grupy zwierząt: 1) z pierwotnym nadciśnieniem i mikrobiomem zwierząt bez nadciśnienia, 2) z pierwotnym nadciśnieniem i mikrobiomem gryzoni z nadciśnieniem, 3) z prawidłowym niegdyś ciśnieniem i mikroflorą gryzoni z nadciśnieniem i wreszcie 4) bez nadciśnienia z bakteriami zwierząt bez nadciśnienia. Ciśnienie mierzono szczurom raz w tygodniu. Gdy zwierzęta miały 11,5 tygodnia, pobrano kał do identyfikacji mikrobiomu (w tym celu sekwencjonowano regiony 16S rRNA). Naukowcy stwierdzili, że w porównaniu do 4. grupy, w grupie 3. ciśnienie skurczowe było wyższe o 26 mmHg (182±8 vs 156±8 mmHg). Co ciekawe, choć ciśnienie skurczowe w grupie 1. wykazywało tendencję spadkową, różnica między grupami 1. i 2. nie była istotna statystycznie. Amerykanie zaobserwowali, że u szczurów z prawidłowym wcześniej ciśnieniem, którym przeszczepiono bakterie zwierząt z nadciśnieniem, stosunek typów Firmicutes:Bacteroidetes był znacząco wyższy niż u szczurów bez nadciśnienia z FMT od zwierząt bez nadciśnienia (4. grupy). Naukowcy postulują, by kontynuować badania roli mikrobiomu w rozwoju nadciśnienia u ludzi. Wspominają też o tym, że skoro dysbioza (zachwianie równowagi mikroflory jelitowej) bezpośrednio wpływa na ciśnienie skurczowe, to manipulacja mikrobiomem, np. suplementacja probiotykami, może stanowić obiecującą metodę terapii nadciśnienia. « powrót do artykułu
  5. DNA pobrane od szczątków dwóch kobiet z jaskini Czarcie Wrota w górach Sichote-Aliń wskazuje, że żyjące ponad 7700 lat temu panie były blisko spokrewnione ze współczesnymi mieszkańcami tego regionu Azji Wschodniej. Badania wskazują również, że w omawianym regionie rolnictwo rozprzestrzeniło się jako wynik zmiany kulturowej, a nie przybycia ludu rolniczego. Najważniejszym odkryciem jest stwierdzenie ciągłości na przestrzeni ponad 7000 lat - mówi Mark Stoneking z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maksa Plancka w Lipsku. Rzadko zdarza się, by na terenie współczesnej Rosji, Europy i Ameryk populacje sprzed tysięcy lat były blisko spokrewnione ze współczesnymi. Migracje powodowały bowiem ciągłe przemieszczanie się ludzi. W Czarcich wrotach znaleziono pięć ludzkich szkieletów, ceramikę, harpuny, pozostałości sieci oraz mat utkanych z turzycowatych. Wykorzystanie tych roślin niektórzy badacze uważają za dowód na istnienie wczesnej formy rolnictwa. Analiza DNA wykazała, że kobiety z Czarcich Wrót są najbliżej spokrewnione z Ulczami (Nani), którzy żyją w kilkaset kilometrów na północ. Widoczne jest również ich pokrewieństwo z innymi grupami etnicznymi używającymi języków tunguskich oraz ze współczesnymi Koreańczykami i Japończykami. Kobiety wyglądały też podobnie do dzisiejszych mieszkańców basenu Amuru. Z DNA można wnioskować, że miały brązowe oczy, proste grube włosy, skórę koloru takiego jak mieszkańcy Azji oraz siekacze podobne z kształtu do łopaty. Nie trawiły laktozy. Jak informują badacze z University of Cambridge, Ulczowie i inne społeczności znad Amuru nie odziedziczyły znaczących ilości DNA od żadnych później przybyłych grup ludności. To zaś wskazuje, że we wspomnianym regionie mamy do czynienia z nieprzerwanym osadnictwem tej samej grupy, która pozostaje tutaj od co najmniej 7700 lat. Skoro zaś nie mieliśmy do czynienia z żadną dużą migracją, to oznacza, że rolnictwo zostało zaadaptowane przez lokalnych łowców-zbieraczy, a nie przyniesione przez emigrantów. Inni badacze zgadzają się z wnioskiem, że ta sama grupa zamieszkuje te tereny od niemal 8000 lat, jednak mają wątpliwości co do historii rolnictwa. Próbki z Czarcich Wrót należą do łowców-zbieraczy i nic nam nie mówią o rozwoju rolnictwa - stwierdza paleogenetyk David Reich z Uniwersytetu Harvarda. « powrót do artykułu
  6. Kobiety z anoreksją przejawiają cechy autystyczne. Są one widoczne nawet wtedy, gdy zaburzenia odżywienia znajdują się pod kontrolą i waga powraca do normy. Psycholog z Sahlgrenska Academy podkreśla, że podobieństwa między anoreksją i autyzmem widać również w części mózgu odpowiedzialnej za przetwarzanie społeczne. Tradycyjnie zaburzenia odżywiania łączy się z fiksacją na jedzeniu i wadze, ale u osób z anoreksją występuje wiele myśli i zachowań, które wcześniej uznawano za typowe dla autyzmu - wyjaśnia dr Louise Karjalainen. Szwedka podkreśla, że od dawna wiadomo, że u osób z autyzmem występują problemy z odżywianiem. Nie było jednak jasne, czy typowe autystyczne zachowania dot. jedzenia istnieją także u chorych z anoreksją. Jedna z grup badanych przez Karjalainen składała się z ok. 30 kobiet w wieku 15-25 lat. Okazało się, że po roku, kiedy ich stan zdrowia zaczął się generalnie poprawiać, typowe dla autyzmu negatywne wzorce myślowe i zachowania związane z jedzeniem nadal występowały. W ciągu roku ich ogólne wzorce jedzenia się poprawiły, ale należy odnotować, że autystyczne zachowania w czasie posiłków utrzymały się na tym samym poziomie. Nieznośny zapach jedzenia, głośno jedzący towarzysz czy ogólnie idea jedzenia z innymi to rzeczy, które mogły wywołać regres nawet bardzo długo po ostrej fazie anoreksji. Poznawczo dana osoba funkcjonuje po odzyskaniu normalnej wagi lepiej, ale społeczne aspekty posiłku nadal są dla niej niekomfortowe. Dodatkowo Karjalainen zaobserwowała problemy z wielozadaniowością. Jednoczesne krojenie pokarmu i przeżuwanie stanowiły wyzwanie. To zjawisko częste wśród autyków, którego wcześniej nie zauważono u anorektyczek [...]. Częściowo może chodzić o jedzenie i lęki dot. wagi, ale to aż nadto jasne, że w grę wchodzą również czynniki społeczne. Podczas rezonansu magnetycznego okazało się, że tak jak u kobiet z autyzmem, u anorektyczek występuje pocienienie substancji szarej w obszarze tuż za płatami skroniowymi. Czegoś takiego nie było u zdrowych kobiet ani u mężczyzn z autyzmem. To oczywiste, że terapia anoreksji musi się koncentrować na odżywianiu. Pierwszorzędną kwestią jest bowiem ratowanie życia. Istnieją jednak także inne czynniki, które zmniejszają prawdopodobieństwo nawrotów i uzdrawiają człowieka na wszystkich poziomach - podsumowuje Karjalainen. « powrót do artykułu
  7. Większość współczesnych ogniw paliwowych ładuje się za pomocą wodoru pozyskiwanego z gazu naturalnego. To wydajna metoda, wymagająca jednak użycia paliwa kopalnego. Wodór można pozyskiwać też z elektrolizy wody, jednak jest to niezwykle powolny proces. W Pacific Northwest National Laboratory (PNNL) powstał proces pozyskiwania wodoru, który jest 1000-krotnie szybszy od elektrolizy pozwala na naładowanie wodorowego ogniwa paliwowego w ciągu zaledwie 90 sekund. Wykorzystuje on wodę zmieszaną z płynem jonowym. Cały proces odbywa się w obecności taniego bazującego na niklu katalizatora. Niklowy katalizator to molekuły rozpuszczone w lepkim płynie jonowym. Nikiel to bardzo rozpowszechniony pierwiastek, w przeciwieństwie do platyny, używanej zwykle jako katalizator - mówi Molly O'Hagan z PNNL. Niestety, nie należy spodziewać się w najbliższym czasie samochodów z ogniwami paliwowymi, które można będzie załadować w ciągu 90 sekund. Gdy w roli katalizatora wykorzystujemy nikiel a nie platynę, to cały proces pozyskiwania wodoru pochłania więcej energii, niż jej dostarcza. Zespół O'Hagan intensywnie pracuje nad zmianą tego stanu rzeczy i obecnie nie widzi żadnych przeszkód, które miałyby uniemożliwić uzyskanie więszej ilości energii niż w cały proces włożono. Badania te mogą stać się ponadto punktem wyjścia do opracowania innych procesów pozyskiwania wodoru z tanich cieczy. Skupiamy się na zrozumieniu, w jaki sposób można zmniejszyć ilość energii wkładanej w cały proces bez utraty szybkości procesu. Odkryliśmy, że fundamentalną rolę odgrywa tutaj kontrolowanie przepływu protonów. To pozwoli na opracowanie narzędzi pozwalających na stworzenie efektywnego i szybko działającego katalizatora - mówi O'Hagan. « powrót do artykułu
  8. W Parku Naczelnych Apenheul w Apeldoorn w Holandii prowadzony jest ciekawy eksperyment. By wspomóc dobór samców, które często przyjeżdżają z drugiego krańca świata i lepiej poznać rolę emocji w rozmnażaniu zwierząt, 11-letniej samicy orangutana Samboi zdjęcia "amantów" prezentuje się najpierw na tablecie. Eksperyment nazywany "Tinderem dla orangutanów" ma potrwać 4 lata. W praktyce wygląda to tak, że Samboja ogląda zdjęcia samców na tablecie, a ludzie obserwują jej reakcje. Często zwierzęta muszą być odtransportowane do zoo, z którego pochodzą, bez spółkowania. Gdy samiec i samica się spotykają, nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli - opowiada Thomas Bionda, behawiorysta z Apenheul. Jak wyjaśnia zajmująca się psychologią ewolucyjną Evy van Berlo z Uniwersytetu w Lejdzie, ponieważ orangutany nie traktują elektroniki delikatnie, tablet trzeba było najpierw wzmocnić stalową ramką. Dysponując odpowiednim sprzętem, naukowcy będą mogli sprawdzić, czy ewentualna pozytywna reakcja orangutanicy na sam wygląd samca wystarczy, by gdy wreszcie dojdzie do spotkania pyskiem w pysk, naprawdę czuła do niego pociąg. « powrót do artykułu
  9. Doszło do prawdopodobnie najpoważniejszego ataku na polski sektor bankowy. Jak informuje serwis Zaufana Trzecia Strona, włamywaczom udało się dostać do stacji roboczych i serwerów co najmniej kilku banków, skąd ukradli dane. Przed kilkoma dniami banki znalazły w swoich sieciach zaawansowany złośliwy kod. Wiele wskazuje na to, że atak trwa od kilku tygodni, a w niektórych przypadkach nawet od kilku miesięcy. Wiele banków przegląda obecnie swoje sieci pod kątem szkodliwego kodu. Wczoraj wyłączono też witrynę Komisji Nadzoru Finansowego, która później pojawiła się z komunikatem, że prowadzone są na niej prace serwisowe. Nie wiadomo, czy ofiarą przestępców padł też KNF, instytucja nadzorująca m.in. poziom bezpieczeństwa w bankach, ale wiele na to wskazuje. Jak bowiem zauważają redaktorzy Zaufanej Trzeciej Strony, serwis PassiveTotal odnotował, iż w domenie knf.gov.pl istnieją wstrzyknięte obiekty z takich witryn jak eye-watch.in czy sap.misapor.ch. Zdaniem ZTS atak jest zaawansowany techniczne, przeprowadzono go przy użyciu kodu, którego znaczna część nie jest wykrywana przez oprogramowanie zabezpieczające, a który komunikował się z wieloma zagranicznymi serwerami. Szczególną uwagę zwraca fakt, że brak jest doniesień o tym, by wykradzione dane zostały użyte do ataku na konta bankowe. To z kolei może wskazywać, że celem cyberprzestępców nie było zdobycie pieniędzy, a informacji. Skala ataku oraz poziom jego zaawansowania sugerują, że sprawcą jest albo dobrze zorganizowana grupa przestępcza albo agenda jakiegoś państwa. Przed kilkoma godzinami serwis cashless.pl uzyskał od KNF-u komentarz w tej sprawie: W Urzędzie Komisji Nadzoru Finansowego zidentyfikowana została próba ingerencji z zewnątrz w system informatyczny obsługujący stronę internetową www.knf.gov.pl. Wewnętrzne systemy raportowania przez podmioty nadzorowane funkcjonują niezależnie od systemu informatycznego obsługującego stronę internetową i pozostają bezpieczne. Prace Urzędu przebiegają w sposób niezakłócony. W sprawie tej zostało złożone zawiadomienie do właściwych organów ścigania, z którymi Urząd ściśle współpracuje. Strona internetowa www.knf.gov.pl została wyłączona przez administratorów z UKNF w celu zabezpieczenia materiału dowodowego. Urząd pozostaje w bieżącym kontakcie z przedstawicielami nadzorowanych sektorów, w tym bankowego, których działalność nie jest w żadnym stopniu zagrożona. « powrót do artykułu
  10. Toksyny z dymu papierosowego, które osadziły się na różnych powierzchniach (ang. thirdhand smoking), wpływają na wagę i rozwój komórek krwi u myszy. Naukowcy z Lawrence Berkeley National Laboratory zauważyli, że noworodki myszy, trzymane przez 3 tygodnie w klatkach z materiałem przesiąkniętym dymem papierosowym, ważyły znacznie mniej niż myszy z grupy kontrolnej. Wyraźnie widoczne (i to zarówno u noworodków, jak i u dorosłych osobników) były także zmiany w liczebności różnych grup komórek związanych z układem odpornościowym. Zmiany te wiążą się z reakcjami zapalnymi i alergicznymi. W ramach najnowszego studium specjaliści z Berkeley Lab współpracowali z kolegami z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco i Uniwersytetu Medycznego w Nanjing. Wyniki badań ukazały się w piśmie Scientific Reports. Podejrzewaliśmy, że najmłodsi są najbardziej podatni z powodu niedojrzałości układu odpornościowego, ale dotąd nie mieliśmy na to zbyt wielu twardych dowodów. [...] Odkryliśmy, że stykanie z osadzonymi substancjami z dymu hamuje przyrost wagi u noworodków, ale nie u dorosłych myszy - opowiada Bo Hang z Berkeley Lab. Akademicy podkreślają, że na szczęście efekt był przejściowy. Kilka tygodni po zakończeniu ekspozycji myszy zaczynały doganiać wagowo gryzonie z grupy kontrolnej. Badacze dodają, że ludzkie dzieci są bardziej zagrożone, bo w krytycznym okresie rozwoju układu odpornościowego wchodzą w kontakt ze skażonym powierzchniami w czasie raczkowania i ząbkowania. Z zagrożenia związanego z thirdhand smoking zdano sobie jasno sprawę w 2010 r., kiedy to Hugo Destaillats, Mohamad Sleiman i Lara Gundel z Berkeley Lab wykazali, że nikotyna reaguje z ozonem i kwasem azotowym w powietrzu. Po reakcji z kwasem azotowym powstają bardzo groźnie rakotwórcze nitrozaminy, m.in. NNA, NNK i NNN. Z kolei wskutek reakcji z ozonem tworzą się bardzo małe cząstki. Wietrzenie pomieszczeń jest w tym przypadku nieskuteczne, są one bowiem tak drobne, że oddychamy nimi czy wchłaniamy z żywnością. Dodatkowo po dotknięciu powierzchni, które miały kontakt z dymem, przenikają one przez skórę. Późniejsze badania Hanga, Jiana-Hua Mao i Altafa Sarkera wykazały, że thirdhand smoking prowadzi do genetycznej niestabilności u ludzi, myszy i w liniach mysich komórek. W ramach najnowszego studium Destaillats, Gundel, Hang i Mao umieszczali na 3 tygodnie w klatkach myszy nasiąknięte dymem papierosowym kawałki bawełny o powierzchni 5 cm kwadratowych. Skupiano się na skutkach dotyczących wagi i układu krwiotwórczego w 2 grupach wiekowych: noworodków i młodych dorosłych. Porównywano je do grupy kontrolnej. O ile zmiany dot. wagi widać było tylko u noworodków, o tyle zmiany w zakresie populacji komórek krwi występowały już w obu grupach. Odnotowano wyższe poziomy płytek i pewnych białych krwinek. U noworodków stwierdzano większe poziomy eozynofili, u dorosłych samic neutrofili, a u dorosłych samców bazofili. Wszystkie myszy miały więcej limfocytów B. Wszystkie wymienione leukocyty wiążą się ze stanem zapalnym i reakcjami alergicznymi. Wpływ na liczebność krwinek był widoczny także po zakończeniu ekspozycji; u noworodków zmiany utrzymywały się jeszcze co najmniej 14 tygodni, a u młodych dorosłych 2 tygodnie - podsumowuje Mao. « powrót do artykułu
  11. Druk bez tuszu? To możliwe. Chińsko-amerykański zespół naukowy stworzył papier, który można zadrukowywać za pomocą światła ultrafioletowego. Druk można następnie wymazać w temperaturze 120 stopni Celsjusza i ponownie wykorzystać papier. Może być on ponownie zapisywany ponad 80 razy. Tajemnica papieru zapisywanego światłem tkwi w cienkiej warstwie nanocząstek, która jest pokryty. Niezwykły papier stworzyli Wenshou Wang i jego koledzy z chińskiego Uniwersytetu Shandong oraz naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Riverside i Lawrence Berkeley National Laboratory. Największym osiągnięciem naszej pracy jest stworzenie nowej klasy fotoodwracalnego zmieniającego kolory systemu, który pozwala na drukowanie bez udziału tuszu na papierze wielokrotnego użytku o właściwościach i wyglądzie takim samym jak zwykły papier. Nasza praca może przynieść olbrzymie korzyści ekonomiczne i ekologiczne - mówi profesor Yadong Yin z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Obecnie produkcja i utylizacja papieru to olbrzymi problem ekonomiczny oraz środowiskowy. Produkcja papieru to jedno z głównych źródeł zanieczyszczenia środowiska, a papier stanowi do 40% wszystkich odpadów. Recykling papieru też nie jest dla środowiska obojętny, gdyż proces usuwania tuszu zanieczyszcza nasze otoczenie. Dodatkowym problemem jest wycinka drzew. W USA co trzecie drzewo jest przeznaczane na papier i karton. Naukowcy od dawna pracowali nad papierem zawierającym związki chemiczne zmieniające kolor pod wpływem światła. Dotychczas jednak były to próby nieudane. Takie rozwiązanie było kosztowne, toksyczne, trudno było pokrywać środkami chemicznymi porowaty papier, całość była niestabilna, a usuwanie druku stanowiło poważny problem. Najnowsze badania poprawiają osiągi we wszystkich wymienionych obszarach przybliżając moment, w którym taki papier trafi do codziennego użytku. Nowe pokrycie dla papieru stworzono z dwóch typów nanocząstek. Jedne z nich to nanocząstki błękitu pruskiego, łatwego w otrzymaniu, nietoksycznego niebieskiego barwnika, który pod wpływem dodatkowych elektronów staje się bezbarwny. Typ drugi to nanocząstki ditlenku tytanu (TiO2), katalizatora, który przyspiesza reakcje chemiczne pod wpływem światła ultrafioletowego. Gdy błękit pruski i ditlenek tytanu zostają starannie wymieszane, pokryty nimi papier staje się niebieski. Po wystawieniu na działanie promieni UV dochodzi do wzbudzenia nanocząstek TiO2, które uwalniają elektrony. Te są absorbowane przez błękit pruski, powodując utratę koloru. Jako, że łatwiej jest czytać niebieski tekst na białym tle niż biały druk na niebieskim tle, promieniami UV traktowane jest tło, a nie tekst, który ma się pojawić. Twórcy nowego papieru mówią, że ich metodę można zastosować do innych barwników o właściwościach podobnych do błękitu pruskiego, dzięki czemu otrzymamy wydruk o innym kolorze. Wydrukowany tekst ma wysoką rozdzielczość i pozostaje stabilny przez co najmniej 5 dni. Po tym czasie, wskutek utleniania się, błękit pruski stopniowo odzyskuje kolor i cała kartka znowu jest niebieska. Możliwe jest przyspieszenie procesu wymazywania druku poprzez podgrzanie papieru przez 10 minut. Zadrukowywany światłem papier może konkurować cenowo z papierem tradycyjnym. Materiały użyte do pokrycia są tanie, koszt pokrycia również jest niski, a koszt zadrukowywania papieru jest niższy niż przy użyciu tuszu. Co najważniejsze, nowy papier może być używany więcej niż 80 razy, co znacząco obniża koszty - mówi Yin. Kolejnym celem naszych badań będzie stworzenie drukarki laserowej współpracującej z nowym papierem. Będziemy również pracowali nad rozwiązaniem pozwalającym na druk pełnokolorowy. « powrót do artykułu
  12. Badając mikrobiom jelitowy Scotta i Marka Kellych, bliźniąt jednojajowych będących amerykańskimi astronautami, naukowcy stwierdzili, że podróże kosmiczne wywołują pewne konkretne zmiany w jego składzie. W czasie, gdy Scott spędził prawie rok w przestrzeni kosmicznej, Mark pozostawał na Ziemi. Widać zmiany związane z lotem kosmicznym, które zanikają po powrocie na Ziemię - opowiada prof. Fred W. Turek z Northwestern University. To dopiero początek badań, [...] nie mamy więc pojęcia, co takiego jest w lotach kosmicznych, że prowadzi to do zmian mikrobiomu [i co to oznacza] - dodaje prof. Martha H. Vitaterna. Turek podkreśla, że jego zespół, w skład którego wchodzą także specjaliści ze Szkoły Medycznej Rush University oraz Uniwersytetu Illinois w Chicago, będzie współpracować z pozostałymi 9 zespołami Twins Study NASA (studium koncentruje się na 4 kategoriach, w ramach których prowadzi się 10 badań). Dzięki temu powinno się udać stworzyć bardziej kompletny obraz skutków długotrwałych misji kosmicznych. Wnioski pomogą w ochronie zdrowia astronautów, a także poprawie zdrowia ludzi tu, na Ziemi. Profesor Turek opowiedział o wstępnych wynikach na dorocznym warsztacie, który odbył się w zeszłym tygodniu w Galveston. Porównując mikrobiom Scotta w warunkach mikrograwitacji w czasie Rocznej Misji (Year Long Mission), kiedy to spędził on na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej 342 dni, do mikroflory jelitowej przebywającego na Ziemi Marka, naukowcy zauważyli, że w przewodzie pokarmowym Scotta zmienił się stosunek bakterii typu Firmicutes i Bacteroidetes. Po powrocie na Ziemię wszystko wróciło do wartości sprzed lotu. Fluktuacje tych samych grup bakterii obserwowano także u Marka, ale nie były one tak duże jak u jego brata. Co ciekawe, podczas pobytu w kosmosie u Scotta nie stwierdzono zmian w różnorodności, a więc w liczbie gatunków bakterii mikrobiomu. We wszystkich punktach czasowych bracia różnili się w zakresie populacji wirusów, bakterii i grzybów, ale tego się można spodziewać, badając różnych ludzi, nawet bliźnięta. Vitaterna dodaje, że w nadchodzących miesiącach naukowcy przeprowadzą pogłębione analizy (z uwzględnieniem wyników innych zespołów). Na razie nie widzimy jednak niczego alarmującego czy strasznego - wydaje się, że bracia obaj Kelly mają zdrowe mikrobiomy. « powrót do artykułu
  13. Filozofowie i naukowcy od wieków zastanawiają się, czy człowiek jest z natury agresywny, jak chce Hobbes, czy też rodzi się łagodny, ale psuje go cywilizacja, jak twierdził Rousseau. Grupa hiszpańskich naukowców dowodzi, że agresja, w której zabija się przedstawiciela własnego gatunku jest rozpowszechniona wśród ssaków i ludzie nie są tutaj wyjątkiem. Na łamach Nature ukazały się wyniki badań, na potrzeby których naukowcy przeanalizowali ponad 4 miliony zgonów i ocenili poziom śmiertelnej agresji u 1024 gatunków ssaków oraz 600 ludzkich populacji na przestrzeni ostatnich 50 000 lat. Uczeni stwierdzili, że istnieją gatunki ssaków, które niemal w ogóle nie wykazują agresji w stosunku do własnego gatunku oraz takie, u których agresja taka jest normą. Ludzie ewolucyjnie należą do tej drugiej grupy, co sugeruje, że przemoc, którą obecnie stosujemy była rozpowszechniona też u gatunków, które były naszymi przodkami - mówi Marcos Mendez z Uniwersytetu Króla Jana Karola. Przemoc prowadząca do śmierci to niewątpliwie dziedzictwo naszej ewolucyjnej przeszłości - dodaje Adela Gonzalez Megias. Porównanie przemocy wśród 600 ludzkich społeczności, od paleolitu do czasów dzisiejszych pokazuje jednak, że nie można ignorować kontekstu kulturowego. Poziom śmiertelnej przemocy zmieniał się w czasie. W społeczeństwach prehistorycznych jest on podobny jak u innych ssaków, silnie wzrasta wśród społeczeństw plemiennych i bardzo spada tam, gdzie społeczeństwa mają złożoną strukturę. Można zatem wyciągnąć wniosek, że o ile przemoc międzyludzka jest naszym dziedzictwem ewolucyjnym, to typ organizacji społecznej może ją łagodzić i wpływać na pokojowe rozwiązywanie konfliktów. « powrót do artykułu
  14. Opowieść o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu to jedna z najbardziej znanych i popularnych legend ludzkości. Trudno byłoby znaleźć kogoś, kto nie zetknął się z filmem, grą, książką czy innym sposobem opowiedzenia historii króla, szlachetnych rycerzy, czarnoksiężnika Merlina czy miecza tkwiącego w kamieniu. Niezależnie od tego, czy opowieść taka to poważna średniowieczna historia spisana w manuskrypcie czy też film nakręcony przez Monty Pythona. Niewiele osób jednak wie, że korzenie legendy sięgają czasów Brytów, celtyckiego ludu, który zamieszkiwał Wyspy Brytyjskie przed najazdami Anglów i Sasów. Artur nie był ani królem, ani posiadaczem słynnego stołu, a przynajmniej nie w takim sensie, w jakim jest to dzisiaj przedstawiane. Mamy niewiele dokumentów o życiu Artura. Po raz pierwszy wzmianka o nim pojawia się w spisanej w VI wieku kronice walijskiego mnicha Gildasa, który wspomina o celebrowaniu zwycięstwa pod Mount Badon, nie wymienia jednak imienia zwycięzcy. Imię poznajemy dopiero w IX wieku, gdy mnich Nennius w Historia Brittonum wymienia Artura tytułując go dux bellorum (dowódca wojskowy) i pozostawia nam listę 12 stoczonych przezeń bitew. Musiało minąć jeszcze 300 lat zanim pojawił się taki Artur, jakim znamy go dzisiaj. W dziełach autorstwa Walijczyka Geoffreya de Monmouth i Francuza Chretiena de Troyes mamy w pełni zarysowaną postać, z przygodami, dziełami i charakterem znanego nam Artura. Jednak dla obu autorów jest on kimś innym. U Walijczyka Artur to wojownik, który często mierzy się z innymi bohaterami i ich pokonuje, kończąc ich drogę ku chwale. U Monmoutha Artur jest królem i wojownikiem, z którego mogą brać przykład XII-wieczni władcy Wysp. Jednak we wczesnych francuskich romansach bitwy nie stanowią zasadniczej osi opowieści. Te przykładają wagę do cech, jakimi powinien charakteryzować się dworski władca. W ten sposób narodził się Artur z legend, dobrze ułożony lider, któy potrafi zachować się odpowiednio i w bitwie i na dworze. Postać Artura przez wieki była dostosowywana do krajów i czasów, w których był popularny. Jego wielki powrót do powszechnej świadomości nastąpił pod koniec XIX wieku, a rozpowszechnienie się legendy było możliwe tylko dzięki temu, że usunięto z niej kontekst historyczny specyficzny dla konkretnego miejsca oraz czasu i uczyniono z Artura przykład uniwersalnych wartości, takich jak męstwo, honor czy dobroć. To znaczące odejście od postaci średniowiecznego Artura, od którego średniowieczni władcy wyprowadzali swoje rody. Jak zauważa profesor Raluca Radulescu, profesor literatury średniowiecznej i literatury angielskiej z Bangor University, Artur i podobne mu postaci służą ludzkości do zajrzenia w przeszłość, mitologizowania dobrych minionych czasów i upewnienia się, że istnieją niepodważalne standardy moralne, także w polityce, do których można się odwołać, gdy wokół ich brak. « powrót do artykułu
  15. Używanie w czasie przeziębienia czy chorób grypopodobnych niesteroidowych leków przeciwzapalnych (NLPZ) zwiększa ryzyko zawału. Naukowcy analizowali dane z Tajwańskiego Programu Ubezpieczeniowego (Taiwan's National Health Insurance Program) z 7 lat, w tym dane ok. 10 tys. pacjentów hospitalizowanych z powodu zawału. Chodziło o ustalenie, czy 2 czynniki ryzyka kardiologicznego - ostra infekcja układu oddechowego i zażywanie NLPZ - wywierają łączny wpływ na ryzyko zawału. Autorzy publikacji z Journal of Infectious Diseases przyglądali się zmienności ryzyka u tych samych osób (porównań dokonywano do sytuacji, gdy nie występował żaden z czynników ryzyka). Ustalili, że ryzyko zawału było wyższe w obecności obu czynników. Stosowanie NLPZ w czasie ostrej infekcji dróg oddechowych wiązało się bowiem z 3,4-krotnie podwyższonym ryzykiem zawału; ryzyko było nawet 7,2 razy większe, gdy leki przeciwzapalne podawano dożylnie. Gdy pacjenci z ostrym zakażeniem dróg oddechowych nie brali NLPZ, ryzyko zawału okazało się 2,7 razy wyższe, a kiedy ludzie zażywali NLPZ, nie mając infekcji, 1,5 raza wyższe. Akademicy podkreślają, że choć wcześniejsze studia wykazały, że zakażenia dróg oddechowych i pewne niesteroidowe leki przeciwzapalne wyzwalają problemy sercowe, dotąd nigdy nie badano ich łącznie. Dr Cheng-Chung Fang z National Taiwan University Hospital podkreśla, że przed zażyciem NLPZ w czasie przeziębienia pacjenci powinni zasięgnąć opinii lekarza bądź farmaceuty. Wg niego, bezpieczniejszą, jeśli chodzi o serce, alternatywą może się okazać paracetamol. Ponieważ studium miało charakter obserwacyjny, na razie można mówić jedynie o korelacji, a nie o związku przyczynowo-skutkowym. Potrzeba dalszych badań, by ustalić charakter związku. Tajwańczycy zaznaczają, że należy sprawdzić, które niesteroidowe leki przeciwzapalne są bezpieczniejsze, jak nasilenie choroby wpływa na ryzyko i czy niektórzy pacjenci, np. ci po przebytym zawale, są bardziej narażeni. « powrót do artykułu
  16. Fujitsu przystosowało nowy rodzaj pamięci nieulotnej FRAM (Ferroelectric Random-Access Memory) do potrzeb rynku motoryzacyjnego. Japoński koncern poinformował, że jego nowy chip MB85RS256TY pracuje w pełnym zakresie temperatur wymaganych przez przemysł motoryzacyjny (od 125 do -40 stopni Celsjusza). Urządzenie o pojemności 256 kilobitów jest w stanie przechować dane przez co najmniej 10 lat, nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach, czyli gdy przez cały czas znajduje się w temperaturze 85 stopni Celsjusza. Wysoko wydajne nieulotne układy pamięci są wykorzystywane w systemach kontroli i czujnikach. Tylko kości takiego typu jak FRAM są w stanie szybko i stabilnie pracować w trudnych warunkach. FRAM to technologia, która zapewnia szybki dostęp do danych oraz możliwość wielokrotnego zapisu. Z zadaniami takimi nie radzą sobie EEPROM czy Flash. Kości FRAM można zastosować zarówno z poduszkach powietrznych, systemach zarządzania akumulatorami, czarnych skrzynkach czy systemach wspomagania kierowcy. Nowa kość Fujitsu została wyposażona w interfejs SPI i pracuje przy napięciach od 1,8 do 3,6 wolta. Fujitsu zapewnia, że wytrzymają one 1013 cykli zapisu/odczytu, czyli znacznie więcej niż układy EEPROM czy Flash. « powrót do artykułu
  17. Firmy coraz częściej używają technologii monitorujących działania swoich pracowników. Zwiększające się możliwości systemów sztucznej inteligencji powodują, że są one coraz częściej zaprzęgane do nadzorowania pracowników. Pojawiają się też przedsiębiorstwa oferujące usługi monitoringu za pomocą SI. Jednym z takich przedsiębiorstw jest londyńskie StatusToday. Niedawno powstała firma współpracuje z brytyjską agencją wywiadowczą GCHQ, która oferuje swoją wiedzę i doświadczenie przedsiębiorstwom, chcącym lepiej zabezpieczyć swoje działania. Usługa, którą oferuje StatusToday, opiera się na wykorzystaniu metadanych dostarczanych na bieżąco przez klientów. Wśród tych metadanych niezwykle ważną rolę odgrywają dane dotyczące pracowników firmy. Jest tam wszystko, od plików jakie przegląda pracownik po godziny, w których skorzystał z karty magnetycznej by wejść do siedziby firmy czy konkretnego pomieszczenia. Algorytmy sztucznej inteligencji StatusToday budują na tej podstawie obraz firmy, jej wydziałów i poszczególnych pracowników, wiedzą, w jaki sposób wszystko działa i wyłapują w czasie rzeczywistym odchylenia od normy. W ten sposób usiłują wychwycić działania, które mogą być niebezpieczne dla przedsiębiorstwa. Dane te pozwalają nam na stworzenie odciska palca każego z użytkowników i kiedy okazuje się, że odcisk nie pasuje, wszczynamy alarm - mówi Mircea Dumitrescu, dyrektor ds. technologicznych w StatusToday. Powodem do alarmu może być na przykład spostrzeżenie, że pracownik kopiuje dużą liczbę plików, którymi normalnie się nie interesował. O fakcie takim zostaje zawiadomione szefostwo firmy, która wynajęła StatusToday. Pracownik może bowiem kraść właśnie firmowe dane. Alarm zostanie podniesiony też wówczas, gdy pracownik odpowie na e-maila z phishingiem czy otworzy załącznik potencjalnie zawierający szkodliwe oprogramowanie. Nie sprawdzamy, czy na komputerze pracownika jest wirus. Monitorujemy zachowanie ludzi - wyjaśnia Dumitrescu. Jednak skuteczne prowadzenie takich działań oznacza, że monitoringowi podlegają wszyscy pracownicy firmy. Bez przerwy. Javier Ruiz Diaz z organizacji Open Right Grou mówi, że to, co robi StatusToday to wykorzystywanie aury otaczającej sztuczną inteligencję do prowadzenia zwykłej inwigilacji. Człowiek ma prawo do prywatności i dotyczy to również miejsca pracy - mówi Diaz. Zastrzeżenia obrońców prywatności raczej nie powstrzymają firm przed coraz bardziej intensywnym nadzorowaniem pracowników. Tym bardziej, że rzeczywiście mogą w ten sposób uniknąć zagrożeń. Firma ubezpieczeniowa Hiscox została klientem StatusToday i szybko odkryła, że konto pracownika, który miesiąc wcześniej opuścił tę firmę, jest nadal aktywnie używane. Oferowane pracodawcom platformy SI mogą tez oceniać produktywność pracowników. Dumitrescu przypomina, że Yahoo! nie zgodziło się, by pracownicy wykonywali swoje obowiązki z domu, twierdząc, że są mniej produktywni. Możemy ocenić, czy jest to prawdą w odniesieniu do każdego z pracowników. Wówczas firma będzie mogła zdecydować, czy taki pracownik może pracować z domu - mówi Dumitrescu. Ciągły nadzór może jednak obrócić się przeciwko pracodawcom. Paul Bernal z University of East Anglia uważa, że pracownicy świadomi tego, że są bez przerwy obserwowani, zmienią swoje zachowanie, co może negatywnie odbić się na produktywności. Z tego samego powodu systemy SI mogą się nie sprawdzić. Jeśli ludzie wiedzą, że są obserwowani, mogą zmienić swoje zachowanie tak, by oszukać system - mówi Phil Legg z University of the West of England. Zdeterminowany pracownik i tak może ukraść z firmy poufne dane, zbierając je bardzo powoli na przestrzeni wielu miesięcy, a system SI może tego nie zauważyć. « powrót do artykułu
  18. Warzywa kapustne (krzyżowe) pomagają układowi odpornościowemu zwalczać patogeny. Ustalenia zespołu z Instytutu Francisa Cricka można będzie wykorzystać m.in. w terapii nieswoistego zapalenia jelit. Receptor wodorowęglanu arylu (ang. aryl hydrocarbon receptor, AHR) odgrywa ważną rolę w chronieniu nas przed zanieczyszczeniami, toksynami i patogenami w miejscach styku ze światem zewnętrznym, a więc w skórze, płucach czy jelicie. Badając rolę AHR w przewodzie pokarmowym, Brytyjczycy zauważyli, że na odporność wpływa tutaj także inne białko, enzym Cyp1a1, który rozkłada związki aktywujące AHR (czyli ligandy AHR). Jego nadmiar może je wyeliminować, zwiększając w rezultacie podatność na różne bakterie, np. pałeczki okrężnicy (Escherichia coli). [...] Niedobór AHR powoduje wiele problemów w barierze jelitowej. Dzieje się tak, bo komórki odpornościowe, które chronią nas przed bakteriami mikrobiomu i zewnętrznymi patogenami, potrzebują do przeżycia sygnałów z AHR. Cząstki aktywujące AHR mogą pochodzić zarówno z pokarmów, jak i od bakterii mikroflory. Aktywacja AHR stymuluje z kolei enzymy w rodzaju Cyp1a1. Zwykle ich funkcja polega na rozłożeniu cząstek, które pobudziły AHR i wyłączeniu receptora - wyjaśnia dr Gitta Stockinger. Brytyjczycy prowadzili eksperymenty na myszach z nadaktywnym Cyp1a1. Enzym rozłożył ligandy AHR, prowadząc do spadku liczebności zależnych od nich komórek odpornościowych (limfocytów Th17 i naturalnych komórek limfoidalnych typu III). W odróżnieniu od zdrowych zwierząt grupa ta nie była w stanie zwalczyć zakażenia bakteriami Citrobacter rodentium, które wpływają na gryzonie jak pałeczki okrężnicy na ludzi: rozwijają się zakażenie i podrażnienie jelit, a także stan zapalny i biegunka. Co ważne, podwyższoną aktywność Cyp1a1 można było kontrolować, dodając do karmy myszy związki z warzyw kapustnych. Zabieg ten działał na 2 sposoby: 1) hamował Cyp1a1 i 2) zapewniał dodatkowe cząstki aktywujące AHR. Jak zademosntrowało nasze badanie, jest całkiem możliwe, że u niektórych ludzi występują zmutowane nadaktywne enzymy Cyp1a1. Niewykluczone, że odgrywa to pewną rolę w nieswoistych zapaleniach jelit, gdzie osoby z nadmiernie aktywnym enzymem są szczególnie podatne na zakażenia. Chorzy mogliby sobie pomóc, spożywając warzywa krzyżowe, takie jak brokuły jarmuż czy kalafior, które zawierają inhibitory Cyp1a1 i związki stymulujące AHR. « powrót do artykułu
  19. Świat nigdy nie zgodziłby się na zburzenie Akropolu czy paru piramid po to, żeby zbudować tam osiedle mieszkaniowe czy drogę, a jednocześnie, na całej planecie, zgadzamy się na znaczne zmiany w naturalnych miejscach Światowego Dziedzictwa Natury - zauważył doktor James Watson z University of Queensland. Badania przeprowadzone przez międzynarodowy zespół naukowy w University of Queensland, Wildlife Conservation Society, Univeristy of Northern British Columbia i International Union for Conservation of nature wykaazały, że ponad 100 miejsc uznanych za Światowe Dziedzictwo Natury jest właśnie niszczonych przez człowieka. Na liście naturalnych miejsc Światowego Dziedzictwa Natury znajdują się miejsca, w których można spotkać najbardziej cenne zasoby przyrodnicze Ziemi. Tymczasem badacze odkryli, że intensywność niekorzystnych działań człowieka w takich miejscach zwiększyła się w ciągu ostatnich dwóch dekad aż o 63%. Obecnie najbardziej zagrożonymi miejscami naturalnego Światowego Dziedzictwa Natury są indyjski rezerwat Manas, Park Narodowy Chitwan w Nepalu oraz Park Narodowy Simien w Etiopii. Zagrożony jest też Rezerwat Biosfery Rio Platano w Hodurasie, który od roku 2000 utracił 365 km2 lasów, czyli 8,5 powierzchni leśnej. Nawet tak znane miejsce na Park Narodowy Yellowstone padają ofiarą człowieka. Utracił on około 6% lasów, a Waterton Glacier International Peace Park, położony na granicy USA i Kanady stracił 23% lasów, czyli 540 kilometrów kwadratowych. Miejsca Światowego Dziedzictwa Natury powinny być w pełni chronione. Jeśli takie miejsce traci w ciągu dwóch dekad 10-20 procent lasów, to należy bić na alarm i coś z tym zrobić - mówi główny autor badań, James Allan z Univeristy of Queensland. Każde miejsce znajdujące się na liście Światowego Dziedzictwa zawiera zasoby ważne dla całej ludzkości - dodaje doktor James Watson. Niestety, z przeprowadzonych badań wynika, że miejsca, które minimalnie lub w ogóle nie ucierpiały wskutek działalności człowieka stanowią mniejszość. « powrót do artykułu
  20. Dwudziestego piątego stycznia w wulkanie na półwyspie Reykjanes na Islandii ukończono odwiert IDDP-2. Geolodzy dotarli do głębokości 4659 metrów. Operacja prowadzona w ramach Iceland Deep Drilling Project rozpoczęła się 11 sierpnia 2016 r. i trwała 176 dni. Geolodzy pozyskali też rdzenie wiertnicze do badań. Uzyskaliśmy świetne próbki - wszyscy są zadowoleni - podkreśla dr Gudmundur Omar Fridleifsson z firmy energetycznej HS Orka, głównego fundatora przedsięwzięcia. Pomiary wykazały, że temperatura na dnie szybu wynosi 427°C. Naukowcy sądzą jednak, że będzie wyższa (przekroczy 500°C), gdy w niedalekiej perspektywie czasowej w wyniku wpompowania zimnej wody odwiert zostanie poszerzony. Co istotne, wiadomo, że w takiej temperaturze i przy ciśnieniu 340 barów woda przechodzi w stan nadkrytyczny. W normalnych warunkach wzrost ciśnienia i temperatury powoduje wrzenie i parowanie cieczy. Jeśli jednak oba parametry są większe od ciśnienia i temperatury punktu krytycznego, zanika różnica gęstości między gazem a cieczą. W przypadku wody mamy do czynienia z czymś lżejszym od cieczy, a cięższym od pary. Grupa ma nadzieję, że po przetransportowaniu jej na powierzchnię uda się uzyskać nawet 10-krotnie więcej energii niż z konwencjonalnych odwiertów geotermalnych. Odnotowawszy stan nadkrytyczny, wiedzieliśmy, że osiągnęliśmy swój cel, dlatego zdecydowaliśmy, że czas wstrzymać wiercenie - wyjaśnia dr Fridleifsson. Po zakończeniu etapu pompowania i oczekiwania na wzrost temperatury zaczniemy mierzyć i badać chemię cieczy z głębokich próbek. Od zakończenia misji dzielą nas jeszcze 3 lata. Ostatnia erupcja wulkanu z półwyspu Reykjanes miała miejsce ok. 700 lat temu. « powrót do artykułu
  21. Minister spraw zagranicznych Republiki Czeskiej poinformował, że hakerzy włamali się do jego skrzynki pocztowej oraz skrzynek dziesiątków urzędników. Lubomir Zaoralek stwierdził, że atak był na tyle zaawansowany, iż zdaniem ekspertów został przeprowadzony przez obce państwo. Zaoralek nie wskazał konkretnego państwa, ale powiedział, że sposób ataku był podobny do tego, jaki przeprowadzono na skrzynki pocztowej Partii Republikańskiej w USA. Amerykańskie agencje wywiadowcze twierdzą zaś, że ataku na Republikanów dokonały rosyjskie służby na polecenie Władimira Putina. Moskwa odrzuca te oskarżenia. Atak na czeski MSZ wykryto przy okazji rutynowego sprawdzania zabezpieczeń. Wiadomo, że włamywacze ukradli dużą ilość danych, ale nie było wśród nich danych poufnych. Eksperci sprawdzają teraz, czy ofiarami ataku nie padły inne państwowe instytucje. Zaoralek poinformował, że jego resort już wcześniej był celem ataków, jednak nie były one skuteczne. « powrót do artykułu
  22. Wygląda na to, że Facebook dodatkowo zapłaci za przejęcie firmy Oculus, producenta okularów do rzeczywistości wirtualnej. Federalna ława przysięgłych uznał, że Oculus naruszył znaki handlowe i prawa autorskie ZeniMax Media dotyczące technologii rzeczywistości wirtualnej. Ława zdecydowała, że Oculus i jego współzałożyciele mają zapłacić 500 milionów dolarów odszkodowania. Sędzia może obniżyć tę kwotę. Firma ZeniMax Media domagała się początkowo 2 miliardów USD odszkodowania. ZeniMax Media zatrudniała w przeszłości znanego dewelopera gier Johna Carmacka. Okazało się, że jest on związany ze współzałożycielem Oculusa Palmerem Luckey'em. Z czasem zresztą Carmack został dyrektorem ds. technologicznych Oculusa. ZeniMedia stwierdziła, że Carmack zdradził Oculusowi tajemnice handlowe dotyczące technologii wirtualnej rzeczywistości, a informacje te zostały wykorzystane przy tworzeniu urządzenia Oculus Rift. Oculus został uznany winnym naruszenia własności intelektualnej ZeniMax, ale ława przysięgłych uznała, że nie doszło do kradzieży tajemnic handlowych i oczyściła Luckey'a oraz Carmacka z tego zarzutu. « powrót do artykułu
  23. Weterynarze z Uniwersytetu Stanowego Kansas (KSU) przeprowadzili rzadką operację - wszczepili rozrusznik fretce. W grudniu zeszłego roku przed Bożym Narodzeniem Carl Hobi, właściciel 3 fretek z Olathe, zauważył, że jedna z nich, Zelda, straciła apetyt i poleguje więcej niż zwykle. Mężczyzna zabrał ją do miejscowej lecznicy, gdzie ekg wykazało słabe tętno. Dyżurujący weterynarz zalecił, by Zeldę zobaczył kardiolog z Centrum Zdrowia Weterynaryjnego KSU. Hobi spędzał święta w Pittsburghu. Ponieważ stan Zeldy się nie poprawiał, udał się do lekarza w okolicy. Okazało się, że trafił na Christophera Norkusa, który szczęśliwym zrządzeniem losu jeszcze niedawno był rezydentem anestezjologii z KSU. Po testach poinformowali mnie, że Zelda ma blok przedsionkowo-komorowy 3. stopnia, stąd nieprawidłowy zapis ekg. Dr Norkus powiedział mi, by zabrać fretkę do KSU na wszczepienie rozrusznika. Na miejscu zwierzę badał m.in. kardiolog Justin Thomason, który po echu serca, kolejnym ekg. i prześwietleniu klatki piersiowej orzekł, że Zelda jest dobrą kandydatką do wszczepienia rozrusznika. To pierwszy raz, gdy zastosowałem tę procedurę u fretki; wcześniej wykonywałem ją u psów. Martwiły mnie małe gabaryty pacjentki i czy zdołam zamocować elektrody układu stymulującego w taki sposób, by nie wywołać poważnego krwawienia - podkreśla dr David Rankin. Rozruszniki wszczepiano fretkom w innych ośrodkach, w naszym szpitalu zrobiliśmy to jednak po raz pierwszy - dodaje prof. Daid Eshar. Po operacji Zelda spędziła 2 dni na oddziale intensywnej opieki medycznej. Wróciła do domu, a jej stan stale się poprawia. Wg lekarzy, wkrótce zachowanie i poziom energii powinny wrócić do normy. Na początku lutego fretka przejdzie kontrolę pooperacyjną. Ponieważ bateria rozrusznika wystarczy na 10 lat, Thomason sądzi, że Zelda będzie żyła tyle, co inne fretki. « powrót do artykułu
  24. Lekarze z Dhaki sądzą, że 10-letnia Sahana Khatun może być pierwszą osobą płci żeńskiej, u której wystąpiła dysplazja Lewandowsky'ego-Lutza (łac. epidermodysplasia verruciformis), znana lepiej jako zespół człowieka-drzewa. Gdy 4 miesiące temu na twarzy dziewczynki pojawiła się przypominająca korę brodawka, jej ojciec za bardzo się nie przejął. Wszystko się zmieniło, gdy zmiany (rogi skórne) zaczęły się rozprzestrzeniać. Szukając pomocy medycznej, ojciec i córka udali się do stolicy - Dhaki. Dotąd rzadką chorobę genetyczną stwierdzono u garstki ludzi, samych mężczyzn. Pierwszym Banglijczykiem, u którego zdiagnozowano dysplazję Lewandowsky'ego-Lutza, był Abul Bajandar. Stało się to w styczniu 2016 r. po przyjęciu do Szpitala i College'u Medycznego w Dhace. By leczyć 25-latka, tutejsi specjaliści zdecydowali się utworzyć specjalny zespół. W ciągu roku mężczyzna przeszedł co najmniej 16 operacji; z jego dłoni, stóp i nóg usunięto ważące kilka kilogramów zmiany. Jakiś czas temu medycy powiedzieli agencji prasowej AFP, że Bajandar będzie mógł wkrótce opuścić oddział. Ten sam, na którym jest obecnie badana Sahana. Lekarze mają nadzieję, że Sahana cierpi na mniej agresywną postać choroby i że po ewentualnych zabiegach szybciej dojdzie do siebie. Jesteśmy bardzo biedni. Moja córka straciła matkę w wieku zaledwie 6 lat. Mam nadzieję, że doktorzy usuną "korę" z twarzyczki mojej pięknej dziewczynki - opowiada Mohammad Shahjahan. Najbardziej znanym przypadkiem epidermodysplasia verruciformis był Indonezyjczyk Dede Koswara. Poświęcono mu po jednym odcinku dwóch serii dokumentalnych: Extraordinary People telewizji Discovery i Medical Mystery ABC. W 2008 r. mężczyźnie usunięto 6 kg zmian, ale, ku jego rozpaczy, w ciągu kilku lat odrosły. Zmarł 30 stycznia 2016 r.; pod koniec życia cierpiał na zapalenie wątroby oraz żołądka i to prawdopodobnie one doprowadziły do zgonu. « powrót do artykułu
  25. Medale na XXXII Letnie Igrzyska Olimpijskie i XVI Paraolimpijskie w 2020 r. Tokio będą wykonane z metali z poddanych recyklingowi e-odpadów, w tym telefonów. Od kwietnia w biurach i sklepach z elektroniką pojawią się specjalne skrzynki na stare telefony i urządzenia małogabarytowe. Pojemniki pozostaną tam do momentu, aż uda się zebrać 2 tony złota, srebra i brązu na 5 tysięcy medali. Projekt, który pozwala ludziom wziąć udział w tworzeniu medali, jest świetnym pomysłem - uważa Koji Murofushi, były japoński młociarz i dyrektor sportowy igrzysk. Pozwala to obniżyć koszty i jest przyjazne środowisku. Tradycyjnie miasta, które organizowały igrzyska, pozyskiwały metal od kompanii górniczych, jednak ponieważ Japonii brakuje własnych zasobów mineralnych, tutejszy komitet olimpijski już w zeszłym roku zdecydował się przedłożyć pomysł z recyklingiem firmom i rządowi. Międzynarodowy Komitet Olimpijski ma ścisłe wymagania co do produkcji medali. W zeszłym roku w Rio wykorzystano w nich złoto, do którego ekstrakcji nie użyto rtęci, zaś 1/3 srebra i brązu pochodziła z recyklingu. Wg OECD, wskaźnik recyklingu Japonii należy do najwyższych w Azji. W większości tyczy się to jednak plastiku, papieru i szkła. Dziennik Nikkei wyliczył, że w Kraju Kwitnącej Wiśni rokrocznie wyrzuca się ok. 650 tys. ton małej elektroniki, z czego recyklingowi poddaje się tylko ok. 100 tys. ton. Media podkreślają, że z roku na rok medale są coraz większe i cięższe, poza tym w Tokio pojawi się 5 dodatkowych dyscyplin, w tym surfing i karate. Warto też pamiętać, że o ile na Igrzyska z 2012 r. londyńska Mennica Królewska przygotowała 4700 medali, o tyle w 2016 r. brazylijska mennica wyprodukowała ich już 5130. Dodatkowo były one największe w historii: każdy ważył 500 g. Jak widać, recyklingowe wyzwania stojące przed Japońskim Komitetem Olimpijskim to nie przelewki... « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...