Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Bifidobakterie, bakterie wchodzące w skład ludzkiego mikrobiomu, wykorzystują węglowodany z żurawiny jako prebiotyk. Eksperymenty zespołu z Uniwersytetu Massachusetts w Amherst potwierdziły, że bakterie metabolizują (fermentują) ksyloglukany. David Sela podkreśla, że myśląc o mikrobiomie jelit, warto pamiętać, że liczba komórek bakteryjnych dorównuje liczbie komórek gospodarza, co oznacza, że de facto jemy za dwóch. Ksyloglukany należą do hemiceluloz i wchodzą w skład ściany komórkowej. My ich nie trawimy, ale bakterie mikrobiomu rozkładają je do użytecznych dla siebie związków. Sela i jego doktorantka Ezgi Özcan prowadzili eksperymenty na szczepach Bifidobacterium longum. Oczyszczone kysloglukany były jedynym źródłem węglowodanów dla bakterii żyjących warunkach beztlenowych w 96-studzienkowych płytkach mikrotestowych. Autorzy raportu z pisma Applied and Environmental Microbiology przypominają, że choć można je znaleźć także u dorosłych, bifidobakterie występują głównie w przewodzie pokarmowym karmionych piersią noworodków. Eksperymenty wykazały, że szczepy metabolizujące ksyloglukany cechuje specyficzny metabolizm: wytwarzają one bowiem mrówczany, a uwalniają mniej kwasu mlekowego. Na razie nie wiadomo, jaki ma to wpływ na zdrowie, ale Amerykanie uważają, że związki powstające w czasie fermentacji ksyloglukanów oddziałują na resztę mikrobiomu. Sela podkreśla, że wg niego, społeczność naukowa i konsumenci powinni się skupiać raczej na pre- niż na probiotykach. Można przyjmować dodatkowe korzystne bakterie, które wpłyną na zdrowie naszych jelit lub nie. Przy prebiotykach wiemy natomiast, że dobre bakterie są już w naszym przewodzie pokarmowym i trzeba je nakarmić [...]. W kolejnych etapach badań Sela chce ocenić interakcje ksyloglukanów z kolejnymi gatunkami i szczepami bakterii. Naukowcy interesują się też innymi związkami z żurawiny, które potencjalnie wpływają na bifiodobakterie i pozostałych członków mikroflory jelitowej. « powrót do artykułu
  2. Okazuje się, że siła fizyczna może pochodzić nie tylko z ćwiczeń mięśni, ale także układu nerwowego. Od kilku lat w badaniach naukowych pojawiają się dowody, że o ile więcej powtórzeń z mniejszym obciążeniem równie dobrze buduje masę mięśniową co mniej powtórzeń z obciążeniem większym, to nie przekłada się to na siłę. Osoby ćwiczące z mniejszym obciążeniem są słabsze pomimo tej samej masy mięśni. Pojawiło się zatem pytanie, z czego wynika różnica siły, skoro masa mięśni jest taka sama. Naukowcy z University of Nebraska-Lincoln postanowili wyjaśnić ten paradoks. Nathaniel Jenkins i jego zespół zbadali, w jaki sposób mózg i neurony ruchowe reagują na trening z dużym i małym obciążeniem. Wyniki badań sugerują, że wyższe obciążenia lepiej warunkują układ nerwowy do przesyłania sygnałów elektrycznych z mózgu do mięśni, powodując, że mięśnie uwalniają więcej siły, a dzięki powtórzeniom uczą się jej więcej uwalniać. Mięśnie kurczą się, gdy otrzymują sygnał elektryczny. Droga tego sygnału rozpoczyna się w mózgu w korze ruchowej, następnie podróżuje on przez rdzeń kręgowy, skąd trafia do neuronów ruchowych wywołujących kurczenie się włókien mięśniowych. Jenkins znalazł dowody, że gdy trenujemy z większymi ciężarami, układ nerwowy jest w stanie pobudzić więcej neuronów ruchowych lub pobudzać je częściej. Zwiększone pobudzenie skutkuje zaś większą siłą pomimo porównywalnej masy mięśniowej. W badaniach wzięło udział 26 mężczyzn, którzy przez 6 tygodni ćwiczyli na maszynie mięśnie nóg. Obciążenie wynosiło 80 lub 30 procent maksymalnego obciążenia, jakie byli w stanie podnieść. Trzy razy w tygodniu uczestnicy mieli za zadanie ćwiczyć dopóty, dopóki nie byli w stanie wykonać kolejnego powtórzenia. Przyrost masy mięśniowej u badanych przez Jenkinsa odpowiadał temu, co było wiadomo też z innych badań. Podobnie było z przyrostem siły, która u osób ćwiczących z wyższym obciążeniem była o 44,5 niutona większa. Jenkins badał jednocześnie stymulację elektryczną mięśnia czworogłowego uda. Nawet przy maksymalnych staraniach większość ludzi nie jest w stanie uzyskać ze swoich mięśni 100 procent ich maksymalnej siły, mówi Jenkins. Porównując jaką siłę samodzielnie uzyskuje dana osoba z mięśni z siłą uzyskiwaną gdy mięsień jest wspomagany dodatkową dawką prądu elektrycznego, można określić, jaki procent teoretycznej siły jesteśmy w stanie samodzielnie wygenerować. Porównanie obu grup biorących udział w badaniach Jenkinsa pokazało olbrzymią różnicę. W grupie ćwiczącej z mniejszym obciążeniem zdolność do aktywacji siły mięśni zwiększyła się w ciągu trzech tygodni z 90,07 do 90,22 procent, wzrosła więc o 0,15 punktu procentowego. W grupie ćwiczącej z dużym obciążeniem zaobserwowano wzrost od 90,94% do 93,29%, a więc o 2,35pp. Podczas maksymalnego skurczu korzystne jest aktywowanie większej liczby jednostek motorycznych. Wynikiem tego jest zdolność do wygenerowania większej siły. Wyniki badań zgadzają się z tym, co obserwujemy, dodaje Jenkins. Przeprowadzono jeszcze jeden test. Poproszono uczestników z obu grup, by po 3 i 6 tygodniach ćwiczeń, wykonali po 10 ćwiczeń. Mieli rozpoczynać od 10% obciążenia i skończyć na 100 procentach. Uczony rozumował, że jeśli ćwiczenia z dużym obciążeniem lepiej budują siłę, to osoby z grupy ćwiczącej z większym obciążeniem będą musiały aktywować mniej neuronów do podniesienia proporcjonalnie identycznego ciężaru co osoby z grupy ćwiczeń z niskim obciążeniem. Badania potwierdziły te przypuszczenia. W grupie ćwiczącej z mniejszym obciążeniem liczba średnio aktywowanych neuronów spadła z 56 do 54,71 procent, a w grupie ćwiczącym z duży obciążeniem zaobserwowano spadek z 57 do 49,43 procent. Skoro widzimy mniejszą świadomą aktywację przy wykorzystywaniu części siły, to wiemy, że ci ludzie są bardziej wydajni. Są w stanie wygenerować tę samą siłę, aktywując przy tym mniej jednostek motorycznych, wyjaśnia Jenkins. Badania takie mają też przełożenie na codzienną praktykę. Jeśli bowiem w czasie ćwiczeń podnosimy ciężary bliskie naszego maksimum, to później wykonując jakąś czynność wymagającą użycia siły fizycznej powinniśmy być w stanie wykonać więcej powtórzeń aktywując mniej jednostek ruchowych, a przez to powinniśmy się nieco wolniej męczyć. Nie sądzę, że ktokolwiek by się nie zgodził ze stwierdzeniem, iż ćwiczenie z większym obciążeniem jest bardziej efektywne. Jest bardziej efektywne czasowo. Lepiej rozwija siłę. A teraz widzimy, że prowadzi też do lepszej adaptacji na poziomie neuronalnym, dodaje uczony. « powrót do artykułu
  3. Do tego, by krew i tlen krążyły w organizmie, większość organizmów wykorzystuje serce. Ostatnio biolodzy odkryli jednak, że u kikutnic (tzw. pająków morskich) odpowiada za to zupełnie inny narząd: "bijące" jelito. W odróżnieniu od nas, z naszymi centralnie położonymi jelitami zamkniętymi w pojedynczej jamie ciała, kikutnice mają bardzo rozgałęzione jelita z odnogami docierającymi do czubka wszystkich odnóży. W efekcie jelita kikutnic wypełniają wolną przestrzeń i są tak samo wszędobylskie jak nasz układ krwionośny - wyjaśnia H. Arthur Woods z Uniwersytetu Montany w Missouli. U pająków morskich (Pycnogonida), które pobierają tlen bezpośrednio przez oskórek, perystaltyka jelit jest silniejsza, niż gdyby była potrzebna wyłącznie do mieszania i pasażu treści pokarmowej. Zespół Woodsa dokonał swojego odkrycia podczas misji antarktycznej, która miała na celu zbadanie fenomenu polarnego gigantyzmu. Naukowcy od dawna wiedzą, że gatunki polarne są większe od krewnych ze stref klimatu umiarkowanego czy tropikalnego, a to z kolei rodzi pytanie, jak zwierzęta te radzą sobie z procesami życiowymi, np. zaopatrywaniem organizmu w wystarczające ilości tlenu. Ze względu na swoją "szczupłą" posturę kikutnice świetnie się nadają do badania tych kwestii. Za pomocą mikroskopu można z łatwością zajrzeć do ich ciała. Z tego powodu podczas 1. misji w stacji McMurdo Woods spędził sporo czasu, przyglądając się przepływowi hemolimfy i treści pokarmowej u pająków morskich. Amerykanin szybko stwierdził, że serce pająków bije bardzo słabo i nie udaje mu się przemieścić hemolimfy poza centralną część ciała. W przypadku jelit widać było za to silne, zorganizowane fale skurczów. Autorzy publikacji z pisma Current Biology przeprowadzili serię eksperymentów na 12 gatunkach kikutnic. Posłużyli się m.in. wideomikroskopią znaczników z hemolimfy i przewodu pokarmowego, manipulowali też zdolnością jelit do skurczu. W ten sposób potwierdzili, że ich perystaltyka odpowiada za ruch gazów oddechowych. Na razie nie wiadomo, czy wypełniające każdą wolną przestrzeń jelita wyewoluowały najpierw do celów trawiennych, a później oddechowych, czy też było dokładnie na odwrót. Woods wyjaśnia, że pomocą w znalezieniu odpowiedzi na to pytanie mogą być skamieniałości. Biolog dodaje, że warto byłoby też zbadać transport gazów u innych stawonogów z podobnie złożonym przewodem pokarmowym. « powrót do artykułu
  4. US Energy Information Administration (EIA) poinformowała, że w marcu i kwietniu produkcja energii odnawialnej z dużych instalacji przewyższyła, po raz pierwszy od lipca 1984 roku, produkcję energii z elektrowni atomowych. Z opublikowanego przez EIA raportu dowiadujemy się, że za taki san rzeczy odpowiada rekordowo wysoka produkcja energii słonecznej i wiatrowej oraz wzrost produkcji z hydroelektrowni, spowodowany wysokimi opadami w zimie na zachodzie kraju. W USA instaluje się coraz więcej mocy ze źródeł odnawialnych, a spadający koszt tego typu instalacji tylko zachęca do dalszych inwestycji. Jednocześnie, z najróżniejszych powodów, elektrownie atomowe nie pracują na pełnych obrotach. Z zebranych przez EIA danych wynika, że w marcu niewykorzystane było 14 gigawatów mocy, a w kwietniu – 21 GW. Produkcja w kwietniu była najniższa od kwietnia 2014 roku. EIA spodziewa się jednak, że do końca roku produkcja energii z elektrowni atomowych będzie wyższa niż ze źródeł odnawialnych. W efekcie zarówno dla każdego kolejnego miesiąca jak i dla całego roku elektrownie atomowe dostarczą USA więcej energii. Amerykański sektor produkcji energii elektrycznej jest jednak zdominowany przez paliwa kopalne. W ciągu pierwszych trzech miesięcy bieżącego roku zapewniły one Stanom Zjednoczonym aż 59% energii. Z kolei produkcja energii z elektrowni atomowych pozostaje praktycznie na niezmienionym poziomie od końca lat 90. ubiegłego wieku. Doszło do jej niewielkiego spadku w związku z wyłączaniem starych elektrowni i ogólnym spadkiem mocy. Ponadto, jako że wiosną i jesienią zapotrzebowanie na energię spada, elektrownie atomowe są wyłączane w celach konserwacji. Jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku uważano, że elektrownie atomowe będą produkowały całą potrzebną energię. Przewidywania te się nie sprawdziły m.in. z powodów obaw o bezpieczeństwo oraz dużych kosztów związanych z budową i likwidacją elektrowni atomowych. Mimo to wiele krajów nie ma zamiaru z nich rezygnować. Chiny chcą dokończyć budowę pięciu nowych reaktorów i rozpocząć prace nad kolejnymi ośmioma. « powrót do artykułu
  5. W ostatnim dziesięcioleciu populacja orangutanów z Borneo (Pongo pygmaeus) zmniejszyła się o 1/4. Naukowcy, których publikacja ukazała się w piśmie Scientific Reports, alarmują, że trzeba niezwłocznie przemyśleć strategie ochrony tych krytycznie zagrożonych małp. Biolodzy podkreślają, że to pierwsza analiza długoterminowych trendów dot. P. pygmaeus. By uzyskać obraz zmian w ostatniej dekadzie, międzynarodowy zespół prowadził obserwacje z helikoptera i ziemi, przeprowadzał wywiady z lokalnymi społecznościami i wykorzystywał różne techniki modelowania. Wcześniejsze badania bazowały w dużej mierze na oszacowaniach wykorzystujących zliczanie gniazd orangutanów z ziemi i powietrza. Niektóre z nich sugerowały nawet, że populacja małp się rozrasta. Co roku rządy Indonezji i Malezji przeznaczają na ochronę orangutanów borneańskich 30-40 mln dolarów. Studium pokazuje, że fundusze są wykorzystywane nieskutecznie. Największymi zagrożeniami są dla orangutanów utrata habitatu, zmiana klimatu, a także polowania i konflikty z ludźmi. Rokrocznie na Borneo zabija się aż ok. 2500 P. pygmaeus. Akademicy wyliczyli, że liczba osobników na 100 km2 lasu spadła z ok. 15 w latach 1997-2002 do ok. 10 w latach 2009-15. Jeden ze współautorów publikacji Erik Meijaard z Uniwersytetu Queensland opowiada, że obecnie na terenach przeznaczonych pod uprawę olejowca gwinejskiego (tzw. palmy olejowej) żyje 10 tys. orangutanów. Jeśli obecna polityka zostanie utrzymana, większość tych małp zginie. Specjaliści podkreślają, że trzeba utworzyć sieć chronionych lasów. Ważna jest też właściwa strategia zarządzania. Dziś wysiłki skupiają się na ratowaniu i rehabilitacji, ale to zajmowanie się symptomami, a nie właściwymi problemami. « powrót do artykułu
  6. Podczas EPS Conference of High Energy Physics naukowcy z Wielkiego Zderzacza Hadronów poinformowali o odkryciu nowej cząstki, Ξcc++ składającego się z dwóch kwarków powabnych i kwarka górnego. Istnienie tego barionu zostało przewidziane przez modele teoretyczne, ale naukowcy przed lata szukali takich właśnie barionów, składających się z dwóch ciężkich kwarków. Masa nowo odkrytej cząstki wynosi około 3621 MeV, czyli niemal czterokrotnie więcej niż najbardziej znanego barionu, czyli protonu. To właśnie kwarki powabne nadają mu tak wielką masę. Niemal cała widzialna materia składa się z barionów, cząstek, w skład których wchodzą trzy kwarki. Dotychczas obserwowano bariony składające się co najwyżej z jednego ciężkiego kwarka. Jednak, jako że istnieje 6 typów kwarków, teoretycznie możliwe są ich różne kombinacje tworzące bariony. Znalezienie barionu z dwoma ciężkimi kwarkami jest niezwykle interesujące, gdyż dostarcza nam ono unikatowego narzędzia do badania chromodynamiki kwantowej, teorii opisującej oddziaływania silne, jedne z czterech oddziaływań podstawowych. Tego typu cząstki pozwalają nam udoskonalić nasze teorie – mówi Giovanni Passaleva, rzecznik prasowy LHCb. Spodziewamy się, że – w przeciwieństwie do innych barionów, w których trzy kwarki wykonują wokół siebie złożony taniec – w barionie z dwoma ciężkimi kwarkami będziemy mieli do czynienia z czymś w rodzaju układu planetarnego, w którym cięższe kwarki odgrywają rolę krążących wokół siebie gwiazd z układu podwójnego, a lżejszy kwark orbituje wokół tego systemu – stwierdza Guy Wilkinson, były rzecznik prasowy LHCb. Barion Ξcc++ został zidentyfikowany dzięki rozpadowi na barion Λc+ i trzy lżejsze mezony Κ-, π+ i π+. Po jego znalezieniu naukowcy spodziewają się odnaleźć kolejne bariony z dwoma ciężkimi kwarkami. « powrót do artykułu
  7. Eksperymenty na nowo narodzonych myszach wykazały, że izofluran, środek do znieczulenia ogólnego, prowadzi do przewlekłej, nieprawidłowej aktywacji szlaku kinazy mTOR, który odgrywa kluczową rolę w rozwoju mózgu. Naukowcy ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa skupili się na hipokampie, czyli regionie mózgu kluczowym dla pamięci i uczenia. Jak tłumaczą Amerykanie, w hipokampie występuje sporo neuronów rozwijających się we wczesnym okresie postnatalnym, co oznacza, że mogą one być podatne na działanie podawanych wtedy środków znieczulających. Podczas badań 15-dniowym myszom podawano odpowiednio wyliczone dawki izofluranu. Później śledzono rozwój formacji hipokampa. Okazało się, że zmianie uległy komórki ziarniste zakrętu zębatego. Autorzy raportu z pisma PLoS Biology zauważyli, że ich dendryty były prawie 2-krotnie dłuższe niż u myszy niestykających się z izofluranem. Oznacza to, że anestetyk przyspieszył wzrost tych wypustek. Dodatkowo zaobserwowano zmniejszenie liczby dojrzałych kolców dendrytycznych. By sprawdzić, czy i jak zjawiska te wpływają na pamięć i uczenie, akademicy poddali myszy z grupy eksperymentalnej i kontrolnej 2 testom behawioralnym, w tym testowi w labiryncie w kształcie litery Y. Okazało się, że gryzonie poddawane działaniu izofluranu wypadały w nich znacząco gorzej. W dalszej części studium Amerykanie wykazali, że farmakologiczne zablokowanie szlaku mTOR za pomocą sirolimusa (rapamycyny) zabezpiecza myszy zarówno przed poizofluranowymi zmianami w mózgu, jak i przed deficytami uczenia. Warto dodać, że wskazując na utrzymujące się polekowe nieprawidłowości funkcjonowania poznawczego, niedawno amerykańska Agencja Żywności i Leków (FDA) wdrożyła ostrzeżenie przed ekspozycją na anestetyki i środki uspokajające między 3. trymestrem ciąży i 3. rokiem życia. « powrót do artykułu
  8. Odkrycie w ubiegłym roku planety Proxima Centauri b stało się sporą sensacją. Szczególnie po tym, jak stwierdzono, że ta najbliższa nam planeta pozasłoneczna może w przyszłości stać sie celem bezzałogowej misji kosmicznej. Teraz specjaliści donoszą, że coraz bardziej prawdopodobne staje się przypuszczenie, że Proxima Centauri b nie jest jedyną planetą krążącą wokół Proximy Centauri. Pierwsze wzmianki, że najbliższa Słońcu gwiazda może mieć więcej niż jedną planetę pojawiły sie już w 2016 roku, kiedy to wspominano o sygnale o okresie od 60 do 500 dni. Sygnał ten był jednak bardzo słabej jakości i równie dobrze mógł być wynikiem błędu lub aktywności samej gwiazdy. Teraz jednak Mikko Tuomi z projektu Red Dots informuje, że bliższe badania sygnału wykazały, iż jego okres wynosi około 215 dni. Jest więc znacząco dłuższy niż okres obrotu gwiazdy wynoszący 83 dni. Zatem sygnał prawdopodobnie nie pochodzi od gwiazdy. Jeśli zaś pochodzi od planety, to może mieć ona masę wynoszącą 330 procent masy Ziemi, być ciałem skalistym i znajdować się daleko poza ekosferą Proximy Centauri. Projekt Red Dots to rozwinięcie projektu Pale Red Dots, w ramach którego odkryto Proximę Centauri b. Pracujący przy nim naukowcy zajmują się nie tylko najbliższą nam gwiazdą, ale również pobliskimi Ross 154 i Gwiazdą Barnarda. Znalezienie drugiej planety okrążającej Proximę Centauri nie będzie łatwe. Ewentualna Proxima Centauri c najwyraźniej nie przechodzi pomiędzy swoją gwiazdą macierzystą a Ziemią, zatem i w jej przypadku – podobnie jak miało to miejsce w przypadku Proximy Centauri c – konieczne może być wykorzystanie metody prędkości radialnych, która poszukuje subtelnych przesunięć widma gwiazdy. Jeśli Proxima Centauri c istnieje i uda się ją odkryć, może się okazać, że w naszym bezpośrednim sąsiedztwie istnieje cały układ planetarny. « powrót do artykułu
  9. W zoo w Manili zmarł w piątek (7 lipca) najstarszy hipopotam świata. Po sekcji zwłok dyrektor ogrodu James Dichaves poinformował, że przyczyną zgonu 65-letniej Berthy była niewydolność wielonarządowa. Bertha była jedną z pionierek naszego zoo. Jako 7-latka przyjechała do manilskiego ogrodu w roku jego otwarcia (w 1959 r.). [Niestety] dokumenty na temat jej pochodzenia zaginęły. Hipopotamica nilowa zamieszkiwała wybieg o powierzchni 1000 m2. Żywiona trawą, owocami i chlebem, znacznie przekroczyła typową długość życia swojego gatunku i to nie tylko na wolności, ale i w niewoli (wynosi ona, odpowiednio, 40 i 50 lat). Za poprzednią rekordzistkę długości życia hipopotama uznawano Donnę, która zmarła w 2012 r. w wieku 62 lat w amerykańskim Mesker Park Zoo and Botanic Garden. W 2015 r. w Denver Zoo w wieku 58 lat uśpiono zaś samca o imieniu Bertie. Po śmierci Berthy wśród mieszkańców zoo w Manili najstarsza jest 43-letnia słonica indyjska Mali. PETA i celebryci z całego świata prowadzili kampanię, by odeszła ona na zasłużoną emeryturę w rezerwacie w Tajlandii. Gdy eksperci orzekli, że słonica jest zdrowa, filipińskie Ministerstwo Środowiska pozwoliło jednak, by Mali pozostała w stołecznym ogrodzie. Komentując zarządzenie władz, Dichaves dodaje, że nie ma pewności, jak Mali zareagowałaby na słonie z tajskiego rezerwatu. « powrót do artykułu
  10. Jeszcze do niedawna w Afryce rzadko wykonywania badania DNA szczątków ludzkich pochodzących sprzed tysięcy lat. DNA źle się przechowuje w wysokich temperaturach, dlatego też szanse na znalezienie dobrze zachowanego genomu były niewielkie, badacze woleli więc skupiać się na znacznie chłodniejszej Europie czy Syberii. Jednak w 2015 roku dokonano analizy kodu genetycznego mężczyzny z Etiopii, który żył przed 4500 laty i został pochowany w dość chłodnej jaskini. Metody oczyszczania i analizy DNA są ciągle ulepszane, a odkrycie, że w kościach ucha wewnętrznego zachowuje się dużo wartościowego materiału genetycznego zachęciło specjalistów do badań w Afryce. Pontus Skoglund i David Reich, genetycy z Harvard Medical School przeanalizowali genomy 15 osób, które w czasie ostatnich 6000 lat zamieszkiwały wschodnią i południową Afrykę. Szczegółowe dane udało się uzyskać na temat 11 z nich. Okazało się, że ludzie przemieszczali się po Czarnym Lądzie bardziej intensywnie, niż dotychczas sądzono. W liczącym 3000 lat genomie z Tanzanii znaleziono ślady nie tylko łowców-zbieraczy z Afryki Wschodniej, ale również rolników z Bliskiego Wschodu. Wspiera to teorię o migracji do Afryki, która miała miejsce przed kilkunastoma tysiącami lat. Migrująca ludność była blisko spokrewniona z wczesnymi rolnikami z Bliskiego Wschodu. Wspomniane szczątki z Tanzanii znaleziono w miejscu, które naukowcy wiążą z rozwojem gospodarki pasterskiej, a niektóre występujące w nich sygnatury genetyczne znaleziono też u współczesnych pasterzy z południa Afryki. Może być to dowodem, że mieszkańcy południa Afryki nauczyli się pasterstwa od ludów z Afryki Wschodniej. Badania zespołu Skoglunda ujawniły też, że żyjący przed 2000 lat mieszkaniec południa Afryki był spokrewniony ze współczesnym południowoafrykańskim ludem łowców-zbieraczy San. Ponadto był on również spokrewniony ze starożytnymi łowcami-zbieraczami z terenów dzisiejszych Malawi i Tanzanii, ale nie z współczesnymi mieszkańcami wschodu Afryki. Skoglund uważa, że mamy tutaj dowód na dobrze udokumentowaną migrację ludów Bantu, które 1000-2000 lat temu przeszły z Zachodniej Afryki i przyniosły na wschód oraz południe Czarnego Lądu swój język i rolnictwo. Wydaje się, że ci migranci całkowicie zastąpili miejscowych łowców-zbieraczy. Potwierdza to genom z Tanzanii sprzed 750, a więc z okresu już po migracji, który nie ma żadnych wspólnych przodków z wcześniejszymi łowcami-zbieraczami z południa i wschodu Afryki. Osobne badania, prowadzone przez zespół Mattiasa Jakobssona ze szwedzkiego Uniwersytetu w Uppsali odkrył dowody na tę samą migrację. Potwierdza ją DNA 7 osób, które przed 2000 lat zamieszkiwały południe Afryki. Dowody na migrację Bantu mamy zarówno z wcześniejszych wykopalisk archeologicznych jak i z DNA współcześnie żyjących ludzi. Starożytne DNA to kolejny dowód, tym razem bezpośredni. Eksperci mają nadzieję, że dalszy postęp technologiczny pozwoli na analizę jeszcze starszego DNA z Afryki i pozwoli nad zdobyć dokładniejszą wiedzę np. na temat migracji Homo sapiens poza Czarny Ląd. Niedawno informowaliśmy o sensacyjnym odkryciu prawdopodobnie najstarszych znanych szczątków Homo sapiens, które znaleziono na terenie Maroko. Współczesna technika nie pozwala na zbadanie ich materiału genetycznego. Być może jednak w przyszłości będzie to możliwe i czekają nas kolejne sensacyjne odkrycia. « powrót do artykułu
  11. Choć nieprawidłowa dieta wiąże się nawet z 80% przypadków raka jelita grubego, dotąd naukowcy nie wiedzieli, na jakie dokładnie szlaki sygnałowe może ona wpływać. Zespół z Cleveland Clinic wykazał na modelach przedklinicznych, że wysokotłuszczowa zachodnia dieta sprzyja wzrostowi nowotworowych komórek macierzystych w jelicie. Okazało się także, że gdy Amerykanie zablokowali szlak sygnałowy JAK2/STAT3, który ułatwia rozwój guza, nasilenie wzrostu komórek macierzystych pod wpływem wysokotłuszczowej diety nie występowało. Choć wiedzieliśmy, że dieta wpływa na raka jelita grubego, opisywane badanie jako pierwsze pokazało, jaki konkretnie szlak molekularny leży u podłoża zaobserwowanego związku. Opierając się na świeżo zdobytej wiedzy, możemy pracować nad nowymi metodami leczenia, bazującymi na blokowaniu tej ścieżki [...] - opowiada dr Matthew Kalady. W ramach studium autorzy publikacji z pisma Stem Cell Reports analizowali dane z Cancer Genome Atlas, prowadzili analizę mikromacierzy próbek guzów pierwotnych i przerzutów, a także weryfikowali związek między wysokotłuszczową dietą i utrzymaniem nowotworowych komórek macierzystych u opornych na otyłość myszy. « powrót do artykułu
  12. Szyja plezjozaurów, tajemniczej grupy morskich gadów żyjących od triasu po kredę, mierzyła niekiedy nawet 7 metrów. By zrozumieć, jak przy takiej budowie plezjozaury mogły pływać, Pernille V. Troelsen, doktorantka z Uniwersytetu im. John Moores w Liverpoolu, odwołała się do modeli 3D. Biorąc pod uwagę ciśnienie wywierane na zgiętą szyję, wyciągnięta szyja byłaby bardziej hydrodynamiczna. Wydaje się więc, że plezjozaury zginały szyje wyłącznie przy wolnym pływaniu lub unoszeniu się na wodzie. Troelsen dodaje, że na opór hydrodynamiczny oddziaływało nie tylko samo wygięcie, ale i jego umiejscowienie na szyi. Brytyjka dodaje, że wg niej, strategia łowiecka plezjozaurów przypominała oparte na cierpliwości metody polowania dzisiejszych krokodyli i węży. Mamy kilka pomysłów na temat tego, czemu plezjozaury miały długie szyje i większość z nich dotyczy strategii żerowania. Nadal jednak nie rozumiemy w pełni, w jaki sposób się poruszały. Zwierzęta te odniosły sukces w kategoriach ewolucyjnych i żyły na Ziemi przez 140 mln lat. [Niestety] nie ma żadnych współczesnych odpowiedników, z którymi można by je porównać. Kilka teorii sugeruje, że długa szyja plezjozaurów miała zwiększać zasięg podczas żerowania. Leżąc nieruchomo na powierzchni wody, prehistoryczne gady mogły łatwiej podkraść się do ofiar lub albo skuteczniej chwytać szybko przemieszczające się zwierzęta. Testując siły hydrodynamiczne działające przy różnych kątach wygięcia szyi i przy różnych lokalizacjach wygięcia, Troelsen wykorzystywała uproszczony trójwymiarowy model ciała plezjozaura. Prowadziła też wyliczenia z zakresu dynamiki płynów. Troelsen chce ulepszyć swoje modele 3D, zbierając dowody kopalne dotyczące kształtu i stopnia wygięcia szyi plezjozaurów. Przyszłe badania uwzględnią zdigitalizowane kręgi szyjne prawdziwych plezjozaurów. Dzięki temu uzyskamy bardziej realistyczne podejście. « powrót do artykułu
  13. Chiny zapowiedziały rozwój technologii wystrzeliwania rakiet kosmicznych z platform morskich. Ma to pozwolić na rozwinięcie oferty komercyjnych lotów towarowych wykonywanych za pomocą rakiet Długi Marsz. Tang Yagang, wicedyrektor wydziału lotniczego i kosmicznego w Instytucie Nr 1 Chińskiej Korporacji Nauki i Technologii Lotniczej i Kosmicznej stwierdził, że sama technologia nie jest trudna do opracowania, a odpowiednią platformę może zbudować na zmodyfikowanych frachtowcach o wyporności 10 000 ton. Podczas startów z morza wykorzystywane będą rakiety na paliwo stałe, które nie są tak uzależnione od odpowiedniej infrastruktury w miejscu startu, jak rakiety na paliwo ciekłe. Pierwsze testy odbędą się już w bieżącym roku, a Tang ma nadzieję, że Chiny będą mogły zaoferować komercyjne loty w roku 2018. Do tego czasu rakieta Długi Marsz będzie zdolna do wyniesienia 500-kilogramowego ładunku na znajdującą się na wysokości 500 kilometrów orbitę heliosynchroniczną o inklinacji 0-10 stopni. Fu Zhiheng, wicedyrektor generalny China Great Wall Industry Corporation przypomina, że kraje położone w pobliżu równika coraz częściej są zainteresowane wystrzeliwaniem satelitów. Im bliżej równika wystrzeliwujemy satelitę, tym mniej siły nośnej tracimy i tym mniejsze są koszty – dodaje Fu. Menedżer przypomniał, że dotychczas za pomocą rakiet Długi Marsz wykonano 60 komercyjnych lotów na potrzeby krajowych i zagranicznych klientów. « powrót do artykułu
  14. Uczeń szkoły podstawowej odnalazł w Ekwadorze żabę, o której sądzono, że wyginęła przed 30 laty. Dzięki niemu gatunek ma szansę na odrodzenie, gdyż naukowcy prowadzą skuteczny projekt jego rozmnażania w niewoli. Kolorowe płazy z gatunku Atelopus ignescens były niegdyś tak rozpowszechnione, że wchodziły ludziom do domów. Bawiły się z nimi dzieci, a żaby wykorzystywano w tradycyjnej medycynie. Nagle, w ciągu kilku lat, gatunek zniknął. Prawdopodobnie przyczyniły się do tego zmiany klimatyczne oraz choroba grzybicza. Gatunek ten był tak rozpowszechniony, że nigdy nie sądziliśmy, by mógłby wyginąć, mówi Luis Coloma z Centrum Badań i Ochrony Płazów Jambatu. Jednak żaba zniknęła z ekwadorskiego krajobrazu i w końcu została uznana za wymarłą. W 2016 roku Centrum Jambatu zaoferowało nagrodę w wysokości 1000 dolarów za znalezienie żyjącej Atelopus ignescens. Pomysłodawcy nagrody chcieli w ten sposób zwrócić uwagę na problem ginących płazów, gdyż nie wierzyli, by ktoś odnalazł gatunek uznany za wymarły. A jednak się udało. Pewien chłopiec i jego rodzina znaleźli niewielką kolonię Atelopus ignescens, pomogli w przetrwaniu gatunku i sfinansowali edukację chłopca. Dla naukowców rozpoczął się okres ciężkiej pracy. Musieli przenieść 43 żaby ze środowiska naturalnego do laboratorium i nakłonić je do rozmnażania się. Przez kilkanaście miesięcy żaby łączyły się w pary ale nie składały jaj. Zdecydowaliśmy się więc na przeniesienie ich z laboratorium do ogrodzonego terenu na zewnątrz. I w końcu zobaczyliśmy jaja. Czuliśmy się jak Thomas Edison gdy żarówka zaświeciła się po raz pierwszy. To było coś wyjątkowego – mówi Coloma. Z jaj wykluły się kijanki, które są silne i szybko rosną. Osiągnięciem kolegów z Ekwadoru jest zachwycony Alessandro Catenazzi z Southern Illinois University. Zauważa on, że w ostatnich kilku latach udało się ponownie odkryć niejeden gatunek żaby uznany za wymarły. Przypomina jednak, że populacja Atelopus ignescens wciąż jest mała, a więc narażona na wyginięcie. Laboratoria, w których ratowane są ginące gatunki, pomimo że kosztowne w utrzymaniu, po raz kolejny dowiodły swojej przydatności. Andrew Gray z Univerfsity of Manchester stwierdził, że rozmnażanie w niewoli to kluczowy element uratowania wielu gatunków płazów, które mogą zostać zmiecione z powierzchni Ziemi kolejną falą chorób czy najmniejszymi zmianami klimatycznymi w ich środowisku naturalnym. Doświadczenia naukowców z Ekwadoru pomogą ratować płazy na całym świecie. Cloma testuje różne typy pożywienia dla kijanek. Będziemy się od nich uczyć, a to ułatwi nam żywienie kijanek naszych własnych płazów, którym zagraża wyginięcie, stwierdził Grey. « powrót do artykułu
  15. Rzeżączka jest równie nieuleczalna jak była w latach 20. ubiegłego wieku, zanim pojawiły się leczące ją antybiotyki. Światowa Organizacja Zdrowia alarmuje, że ponad 60% krajów pytanych przez nią o leczenie rzeżączki zetknęło się z przypadkami, w których nie działały żadne antybiotyki. Od lat 30. XX wieku pojawiło się wiele klas antybiotyków leczących rzeżączkę. Szerokie stosowanie tych leków i częste nieprawidłowe ich stosowanie spowodowało, że pojawiły się antybiotykooporne szczepy rzeżączki. Najlepszy czas leczenia rzeżączki był w latach 80. ubiegłego wieku, gdy dysponowaliśmy wieloma lekami przeciwko tej chorobie – mówi Ramanan Laxminarayan, dyrektor waszyngtońskiego Centrum Dynamiki, Ekonomii i Polityki Chorób. W ostatnich latach urzędy odpowiedzialne za zdrowie publiczne w USA, Kanadzie i Europie zaczęły uznawać lekooporną rzeżączkę za coraz poważniejszy problem zdrowotny. Jak informuje WHO rzeżączka zyskała oporność na trzy główne typy antybiotyków, które dotychczas ją zwalczały. W aż 97% krajów, w których zauważono lekooporną rzeżączkę, bakterie były oporne na działanie cyprofloksacyny, najtańszego i najpopularniejszego leku zwalczającego rzeżączkę. Oporność na azytromycynę zaobserwowano w 81% krajów, a na cefalosporyny w 66%. Postęp w opracowywaniu nowych antybiotyków jest niezwykle powolny. Organizacja Drugs for Neglected Diseases (DNDi), której celem jest walka z antybiotykoopornością, przywołuje przykład zoliflodacyny. To pierwszy lek z nowej klasy antybiotyków. Firma Entasis Therapeutics z Massachusetts, która opracowała ten lek, otrzymała w 2015 roku pieniądze z amerykańskich Narodowych Instytutów Zdrowia na przeprowadzenie II fazy testów klinicznych. Pomimo tego, że okazało się, iż u większości pacjentów lek zwalcza rzeżączkę, to brak dalszych inwestycji spowodował wstrzymanie prac nad tym środkiem. DNDi i Entasis ogłosiły właśnie, że w listopadzie 2018 roku rozpoczną trzecią fazę testów klinicznych, w których weźmie udział około 650 osób z RPA, USA i Tajlandii. Jeśli lek zostanie dopuszczony do obrotu Entasis udzieli producentom leków generycznych licencji na jego sprzedawanie w krajach o niskich i średnich dochodach. Firma zarezerwuje sobie wyłączne prawo do sprzedaży leków w krajach o wysokich dochodach. Laxminarayan zwraca jednak uwagę, że samo opracowywanie nowych leków nie wystarczy. Jego zdaniem powinny powstać też testy, dzięki którym lekarze jednoznacznie będą mogli stwierdzić, czy pacjent rzeczywiście cierpi na rzeżączkę i czy szczep bakterii, który go zaatakował, jest na pewno oporny na starsze leki. W ten sposób można by się upewnić, że choroba nie zyska szybko oporności na kolejny antybiotyk. Potrzebujemy nowego leku, jednak bez szybkiego skutecznego testu lek ten spotka ten sam los, co dotychczasowe, mówi. « powrót do artykułu
  16. Chińskie firmy wypożyczające rowery rozpoczęły ekspansję w Europie i mają na oku też Stany Zjednoczone. Mowa tutaj o takich przedsiębiorstwach jak Mobike czy Ofo, o których pisaliśmy przed kilkoma miesiącami. Wdrożyły one w Państwie Środka pomysł roweru miejskiego, ale bez ograniczeń związanych z koniecznością pobierania i odprowadzania roweru do wyznaczonych miejsc. Rowery Mobike i Ofo można pozostawić w dowolnym miejscu, a dzięki specjalnej aplikacji na smartfona każdy chętny może sprawdzić, gdzie jest najbliższy dostępny rower, zapłacić za skorzystanie z niego i go odblokować. Największy chiński operator, Mobike, właśnie uruchomił swoją flotę 1000 rowerów w Manchesterze. Manchester będzie źródłem naszej ekspansji w Europie – stwierdził Chris Martin, odpowiedzialny w Mobike za ekspansję na rynki zagraniczne. Mobike'a ubiegł jego chiński rywal Ofo, który już w kwietniu udostępnił niewielką flotę rowerów w Cambridge. Ofo testuje też swój pomysł w Dolinie Krzemowej i San Diego. Wypożyczanie rowerów staje się coraz bardziej intratnym przedsięwzięciem. Firma analityczna Roland Berger uważa, że do roku 2020 będzie to biznes warty 5,9 miliarda USD. Analitycy uważają, że chiński model to rewolucja na tym rynku, gdyż zwalnia nas z konieczności odprowadzania roweru w konkretne miejsce. W Chinach model ten stał się tak popularny, że zaangażowało się weń wiele firm, liczne zbankrutowały i porzuciły tysiące rowerów zalegających teraz w miastach. Są jednak i takie przedsiębiorstwa, które odnoszą na tym rynku sukces. Mobike i Ofo są wyceniane na ponad miliard dolarów każda. W Mobike zainwestował gigant technologiczny Tencent oraz wielki producent półprzewodników, Foxconn. Z kolei Ofo jest wspierane przez Alibabę oraz Didi Chuxing, chiński odpowiednik Ubera. W ubiegłym roku oba przedsiębiorstwa rozpoczęły działalność w Azji poza Chinami, teraz szykują się do ekspansji na Zachodzie. Mobike działa obecnie w 130, głównie chińskich, miastach, a do końca roku chce prowadzić działalność w 200 miastach. Ma to osiągnąć głównie dzięki zagranicznej ekspansji. Konkurencja pomiędzy przedsiębiorstwami spowodowała, że rowery można wypożyczyć po bardzo atrakcyjnych cenach. Po wpłaceniu kaucji w wysokości 200-300 juanów (29-44 USD) w Państwie Środka można wypożyczyć rower już za równowartość 15 centów. W Manchesterze za wypożyczenie trzeba zapłacić równowartość 65 centów. Tak niskie ceny prowokują pytania o wiarygodność modelu biznesowego. Jednak, jak zauważa Jeffrey Towson, inwestor i profesor na Uniwersytecie w Pekinie, na razie firmy te stały się fenomenem i błyskawicznie zdobywają klientów. O zyski będą martwiły się później. Oczywiście nie obyło się bez problemów. Wiele firm, które weszło na rynek wypożyczania rowerów, zbankrutowało i w Chinach pojawiły się miliony porzuconych rowerów. Przyczyną bankructw są często kradzieże i wandalizm. Firma Wukong Bikes, która zbankrutowała w ubiegłym miesiącu, poinformowała, że nie może doliczyć się aż 90% swoich rowerów. Mobike i Ofo zabezpieczają się śledząc rowery za pomocą GPS i karząc użytkowników, którzy chowają pojazdy lub zostawiają je w miejscach niedostępnych dla innych. Innym problemem jest gromadzenie rowerów na stacjach kolejowych, stacjach metra czy inne często odwiedzane miejsca. Mobike i Ofo wynajmują pracowników, którzy zabierają stamtąd rowery bądź też oferują użytkownikom zniżki lub darmowe przejażdżki w zamian za odprowadzenie roweru do innego miejsca. Dane przekazywane przez miliony użytkowników pozwalają Mobike i Ofo określić, gdzie rowery zbyt długo stoją bezczynnie, a gdzie w danym momencie bardziej się przydadzą. Biznes rowerowy dał obu firmom do ręki potężne narzędzia. Dzięki analizie danych o podróżach oba przedsiębiorstwa wiedzą, jak przemieszczają się mieszkańcy różnych miast, gdzie o której porze panuje jaki ruch itp. itd. Mobike już ogłosiło, że ma zamiar wyjść poza rynek wypożyczania rowerów i rozpocząć świadczenie innych usług, jak np. dostawy towarów na zamówienie. Testowane są też programy lojalnościowe, dzięki którym użytkownicy będą mogli liczyć na zniżki w sklepach jeśli korzystają z usług Mobike czy Ofo. « powrót do artykułu
  17. W pobliżu miasta Datong w prowincji Shanxi zbudowano 50-MW elektrownię słoneczną w kształcie pandy (1. etap realizacji projektu zakończył się 30 czerwca). Instalacja powstała pod egidą Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP). Farma ma nieco powyżej 100 ha powierzchni. Ciemne części niedźwiedzia tworzą moduły fotowoltaiczne wykonane z monokrystalicznych ogniw krzemowych, zaś białe - ogniwa cienkowarstwowe. Panda to nie tylko grupa paneli słonecznych. Ma się tu mieścić także centrum edukacyjne. Dzieci z całych Chin będą zapraszane na obozy letnie, podczas których eksperci opowiedzą im o korzyściach wynikających z tzw. czystych technologii i zrównoważonego rozwoju. UNEP i China Merchants New Energy wspominają też o konkursach innowacyjnego dizjanu. UNDP i China Merchants New Energy Group (największy udziałowiec operatora Panda Green Energy) podpisały porozumienie w sprawie pandzich elektrowni we wrześniu zeszłego roku. Elektrownia ma być w przyszłości jeszcze większa i zapewniać jeszcze większą moc (100 MW). W ramach inicjatywy Panda 100 firma Panda Green Energy planuje budowę farm słonecznych w państwach objętych inicjatywą władz chińskich "Jeden Pas, Jedna Droga" (One Belt, One Road). W 1. rzędzie mówi się o elektrowniach-pandach na Filipinach i Fidżi. « powrót do artykułu
  18. W islandzkim jeziorze podlodowcowym (subglacjalnym), którego wody najprawdopodobniej nigdy nie zetknęły się z atmosferą, odkryto nowe szczepy bakterii. Skaftárkatlar, bo o nim mowa, to wg naukowców, świetne miejsce do badania ewentualnej ewolucji życia w oceanach ukrytych np. pod lodową skorupą księżyców Saturna czy Jowisza. Skaftárkatlar znajduje się pod warstwą lodu o grubości 300 m. Trudno analizować DNA mikroorganizmów zupełnie nowych dla nauki, bo nie ma żadnych informacji na ich temat. Musimy sobie radzić z wieloma niewiadomymi - podkreśla dr Gregory Farrant z rządowego instytutu badawczego Matís. Farrant jest głównym naukowcem finansowanego przez Unię projektu AstroLakes. Jego zespół bada mikroorganizmy z 10 próbek pobranych z Skaftárkatlar w ciągu ostatniej dekady. Jak tłumaczą specjaliści, było to naprawdę trudne zadanie. Pompa dostarczała na dół gorącą wodę, by wytopić rdzeń lodu. Później spuszczano próbnik, który zbierał niewielkie ilości bogatej w siarkę wody. Naukowcy przypominają, że przelatując przez czynne gejzery Enceladusa (księżyca Saturna), sonda Cassini wykryła zarówno złożone cząsteczki organiczne, jak i wodór. Na tej podstawie Enceladus wydaje się jednym z najbardziej obiecujących pod względem obecności życia środowisk w Układzie Słonecznym. Za pomocą modelowania matematycznego zespół dr. Gabriela Tobie'ego z francuskiego Narodowego Centrum Badań Naukowych ustalił, że o ile na równiku Enceladusa oceany kryją się pod 35-40-km warstwą lodu, o tyle na biegunach lód ma już grubość poniżej 5 km. To właśnie rozwój życia w takich oceanach ma symulować Skaftárkatlar. « powrót do artykułu
  19. Nicolas Hulot, francuski minister ochrony środowiska, oświadczył, że jego kraj chce do roku 2022 zaprzestać wykorzystywania energii elektrycznej pochodzącej ze spalania węgla, a do roku 2040 zakaże sprzedaży samochodów napędzanych benzyną i olejem napędowym. Pierwszy z założonych celów nie będzie trudny do spełnienia. Obecnie Francja ponad 70% używanej energii pozyskuje z elektrowni jądrowych, a węgiel zapewnia krajowy jedynie 4% energii. Hulot równocześnie oznajmił, że do roku 2025 Francja zmniejszy udział energii jądrowej do 50%. Minister przyznaje jednak, że odnośnie tego planu „nie ma jeszcze gotowych odpowiedzi na wszystkie pytania”. Zapowiedział też, że w bieżącym roku zostaną zaproponowane odpowiednie przepisy, które mogą zakazać przyznawania nowych zezwoleń na działalność wydobywczą i przetwarzanie ropy naftowej oraz gazu. Znacznie trudniej będzie wyeliminować z dróg samochody spalinowe. Hulot nie ujawnił zbyt wielu szczegółów, ale prawdopodobnie jednym z działań rządu będzie pomoc finansowa skierowana do niektórych gospodarstw domowych posiadających samochody benzynowe sprzed 1997 roku i samochody diesla sprzed 2001 roku. Hulot stwierdził, że usunięcie z dróg samochodów spalinowych będzie korzystne dla zdrowia publicznego. Warto tutaj przypomnieć, że rząd Francji jest jednym z głównych udziałowców koncernu PSA, właściciela marek Citroen i Peugeot, ma zatem odpowiednie możliwości nacisku na rodzimych producentów samochodów. « powrót do artykułu
  20. Międzynarodowy zespól astronomów odkrył pierwszą egzoplanetę za pomocą urządzenia SPHERE znajdującego się w należącym do Europejskiej Agencji Kosmicznej Very Large Telescope (VLT) w Chile. Instrument, który koryguje zakłócenia atmosferyczne i przysłania światło gwiazd, umożliwia wykonywanie „fotografii” egzoplanet. Dotychczas znamy ponad 3600 planet pozasłonecznych, które odkryto za pomocą metod pośrednich. Tylko nieliczne z nich udało się obserwować bezpośrednio. Dzięki SPHERE po raz pierwszy odkryto egzoplanetę bezpośrednio za pomocą metod obrazowych. SPHERE jest wyposażone w lustro, które 1200 razy na minutę dokonuje korekt zakłóceń powodowanych przez atmosferę Ziemi oraz w koronograf pozwalający przysłonić światło gwiazdy i obserwować to odbijane przez planetę. SHPERE może wykryć planetę nawet wówczas, gdy jej sygnał jest milion razy słabszy niż sygnał gwiazdy macierzystej. Teraz SPHERE odkrył HIP65426b, egzoplanetę, która znajduje się w odległości trzykrotnie większej od swojej gwiazdy niż odległość pomiędzy Ziemią a Neptunem, ma masę 6-12 razy większa od masy Jowisza, a temperatury na niej panujące sięgają 1200 stopni Celsjusza. Astronomowie zauważyli też, że gwiazda HIP65426 nie jest otoczona dyskiem materii, jak ma to miejsce w przypadku młodych gwiazd. Ponadto wypala swój materiał aż 150-krotnie szybciej niż Słońce. Te dwie cechy każą zadać sobie pytanie o ewolucję nowo odkrytej planety. Jeden z rozważanych scenariuszy zakłada, że powstała ona w dysku protoplanetarnym, a gdy on zanikł doszło do jej interakcji z inną planetą i HIP65426b trafiła na odległą orbitę. Wedle drugiego scenariusza oba obiekty powstawały jednocześnie, jednak dla jednego z nich zabrakło materiału i zamiast stać się drugą gwiazdą został planetą. « powrót do artykułu
  21. Manuskrypt z V lub VI w. odkryli w czasie prac remontowych mnisi w klasztorze Św. Katarzyny na Półwyspie Synaj w Egipcie. Zawiera greckie teksty dotyczące medycyny, w tym fragmenty dzieł "ojca medycyny" - Hipokratesa. O odkryciu poinformowano we wtorek w Kairze w siedzibie Ministerstwa Starożytności Egiptu. Znaleziony przez mnichów w czasie prac remontowych w bibliotece klasztoru św. Katarzyny manuskrypt składa się ze skórzanych stron, zatem jest pergaminem. Papier wyparł często stosowany przez mieszkańców Bliskiego Wchodu papirus czy pergamin dopiero po okresie średniowiecza. Księga pochodzi z V lub VI w. i zawiera teksty autorstwa Hipokratesa (ok. 460 lat p.n.e. - ok. 377 lat p.n.e.) greckiego lekarza zwanego ojcem medycyny. Słynne są szczególnie jego zasady etyki lekarskiej. W manuskrypcie znajdują się też trzy inne teksty medyczne nieznanego autorstwa. Jeden z nich zawiera ilustracje obrazujące zioła lecznicze stosowane w recepturach, które zanikły przed początkiem XIII w. - wynika z komunikatu udostępnionego przez Ministerstwo Starożytności Egiptu. Odkryty manuskrypt jest palimpsestem, co oznacza, że poszczególne jego strony były wykorzystywane kilkukrotnie - pod najnowszym tekstem widoczne są nieco starte wcześniejsze opracowania - pergamin był bardzo kosztownym materiałem, dlatego był wtórnie wykorzystywany. W przypadku księgi odkrytej w synajskim klasztorze drugą warstwę tworzy Kodeks Synajski, czyli rękopis Nowego Testamentu. W bibliotece klasztoru Św. Katarzyny na Synaju, gdzie dokonano nieoczekiwanego znaleziska, znajduje się zbiór w postaci 6 tys. manuskryptów zapisanych m.in. w języku arabskim, greckim, koptyjskim czy ormiańskim. Najstarsze teksty pochodzą z IV w. n.e. Klasztor św. Katarzyny ufundował w poł. VI w. cesarz Justynian. Jednak już 200 lat wcześniej cesarzowa Helena (matka Konstantyna) w tym samym miejscu rozkazała wznieść sanktuarium dookoła krzewu, uważanego za biblijny krzew gorejący, przez który Mojżesz miał usłyszeć głos Boga. Obecnie w klasztorze mieszka kilkunastu mnichów, głównie wyznania grecko prawosławnego, ale w czasach jego świetności było ich nawet kilkuset. « powrót do artykułu
  22. Badanie kanguroszczurów Bettongia lesueur, które są gatunkiem bliskim zagrożenia, pokazało, że stykanie ginących zwierząt z niewielką liczbą zawleczonych przez człowieka drapieżników może je nauczyć, jak skutecznie unikać wrogów. Kiedyś kanguroszczur występował na terenie 60% Australii, ale truto go, bo wykopywał ziemniaki. Poza tym polowały na niego zdziczałe koty i lisy rude. Z tego powodu B. lesueur żyje obecnie wyłącznie w ogrodzonych rezerwatach i na wyspach. Rodzime australijskie gatunki nie wyewoluowały z kotami i lisami, dlatego nie nauczyły się zachowań, które mogłyby pomóc w unikaniu stwarzanego przez nie niebezpieczeństwa. Naiwność ofiar stanowi przyczynę, dla której większość wysiłków zmierzających do reintrodukcji spełza na niczym - wyjaśnia dr Katherine Moseby z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii (UNSW). Pomysł na nasze badanie zrodził się pod wpływem myśli, że może w Australii nigdy nie uda się całkowicie wyeliminować zdziczałych kotów i lisów. Postanowiliśmy więc zaradzić naiwności ofiar, stykając rodzime zwierzęta z niewielką liczbą prawdziwych drapieżników. Scenariusz ten miał stymulować uczenie i dobór naturalny. Biolodzy z UNSW, Arid Recovery i Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles umieścili 352 kanguroszczury na wybiegu o powierzchni 26 km2. B. lesueur miały towarzystwo w postaci 6 wysterylizowanych zdziczałych kotów. Na przestrzeni 1,5 roku autorzy publikacji z Journal of Applied Ecology analizowali 3 zachowania kanguroszczurów: 1) jak szybko uciekały podczas zbliżania, 2) jak zachowywały się w pułapkach i 3) do jakiego stopnia zachowywały czujność przy miskach z jedzeniem. Grupę kontrolną stanowiły B. lesueur trzymane na wybiegu bez kotów. Wcześniejsze próby treningu w zakresie unikania drapieżników prowadzono w laboratorium lub w niewoli, a potencjalne ofiary stykały się ze zdjęciami, modelami lub żywymi drapieżnikami. Takie metody rzadko jednak zwiększały przeżywalność - opowiada dr Rebecca West. Chcieliśmy więc zobaczyć, czy trening można prowadzić na wolności, kontrolując liczbę drapieżników, tak by zwierzęta miały szansę nauczyć się [czegoś], nim ich populacja zostanie wytępiona. Odkryliśmy, że do kanguroszczurów B. lesueur, które stykały się z kotami, trudniej się było zbliżyć, poza tym torbacze bardziej się chowały w pułapkach i wykazywały zwiększoną czujność przy jedzeniu [...]. Nasze wyniki pokazują [zatem], że ekspozycja na prawdziwe drapieżniki może zmienić zachowanie. Jak dodaje prof. Mike Letnic, w kolejnym etapie badań naukowcy sprawdzą, czy zmiany w zachowaniu zwiększają przeżywalność i czy przyspieszony dobór naturalny dodatkowo poprawia reakcje behawioralne. « powrót do artykułu
  23. Usunięcie kwiatów jadłoszynu baziowatego (Prosopis juliflora) może być jednym ze sposobów zwalczania malarii. Starsze samice komarów Anopheles nie mają bowiem wtedy wystarczającej ilości pożywienia i umierają. Wyeliminowanie dorosłych samic przerywa zaś cykl transmisji malarii. Starsze komarzyce są bardziej niebezpieczne. Dzieje się tak, bo gametocyty, które wniknęły do organizmu samicy, gdy zaczęła żerować po osiągnięciu dojrzałości, przechodzą przez jakiś czas cykl rozwojowy. Po przekształceniu w sporozoity przy ukąszeniu dostają się zaś do krwi zdrowej osoby razem ze śliną owada. Naukowcy sądzili, że populacje starszych komarów w wioskach w Mali, gdzie występuje kwitnący jadłoszyn, będą większe niż w okolicach, gdzie nie ma P. juliflora z kwiatami. Autorzy publikacji z pisma Malaria Research dywagowali bowiem, że ta inwazyjna roślina, która obecnie porasta w Afryce miliony hektarów, stanowi ważne źródło cukru w porze suchej, przyczyniając się wzrostu przeżywalności komarów i wydłużenia okresu transmisji malarii. Jadłoszyn baziowaty pochodzi z południowo-zachodnich Stanów, Ameryki Środkowej oraz Kolumbii i Wenezueli. Do Afryki wprowadzono go pod koniec lat 70., by odwrócić wylesienie i zazielenić pustynię. W ramach eksperymentu zespół z Mali, Uniwersytetu Hebrajskiego i Uniwersytetu w Miami postanowił obcinać gałęzie jadłoszynu z kwiatostanami, by sprawdzić, czy pozwoli to zabić populacje komarów. Naukowcy wybrali 9 wiosek w dystrykcie Bandiagara: 6 z kwitnącymi jadłoszynami i 3 bez kwitnących krzewów. W tym półpustynnym regionie pora deszczowa występuje między lipcem a wrześniem, a szczyt transmisji malarii przypada na październik. Naukowcy zamontowali pułapki UV, które miały pozwolić monitorować populacje wektorów malarii (odnotowywano m.in. skład gatunkowy, wielkość populacji czy strukturę wiekową). Po 8 dniach z 3 wiosek usunięto wszystkie gałęzie jadłoszynu z kwiatami i ponownie analizowano pułapki. Okazało się, że obcięcie kwiatów 3-krotnie zmniejszyło liczbę starszych samic (do wartości typowych dla 3 wiosek bez jadłoszynu). Gęstość populacji spadła o 69,4%, a skład gatunkowy zmienił się z mieszaniny 3 gatunków z kompleksu gatunków Anopheles gambiae na dominację Anopheles coluzzii. Odsetek żerujących na cukrze samic spadł z 73 do 15%, a samców z 77 do 10%. W sumie eksperyment zajął 18 dni; przez 8 dni - od 10 do 18 stycznia 2016 r. - prowadzono monitoring przedinterwencyjny. Później (19-20 stycznia) w wybranych wioskach ucięto kwitnące gałęzie. Pointerewencyjny monitoring trwał od 1 do 8 lutego. Badanie przeprowadzono w porze suchej, gdy nie kwitną rośliny inne niż P. juliflora (mogłyby one stanowić alternatywne źródło cukru). Po zmroku pułapki wieszano na zewnątrz w odległości co najmniej 20 m od siebie. Zbierano je godzinę po wschodzie słońca. Zawartość cukru (fruktozy) w przewodzie pokarmowym oceniano za pomocą specjalnego testu. « powrót do artykułu
  24. Kanadyjska tundra i tajga znacznie się ocieplają, przez co drzewa szybko rozprzestrzeniają się na północ. Najnowsze badania sugerują, że mają w tym nieoczekiwanych sprzymierzeńców - uśpione przez tysiące lat pod ziemią grzyby. Idea, że uśpione od dawna symbiotyczne grzyby mogą pomagać drzewom migrować w okresach szybkiej zmiany klimatu, ma kilkadziesiąt lat, jednak dotąd nikt nie brał jej na tyle poważnie, by zacząć badania - podkreśla prof. Jason Pither z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej w Okanagan. Postanowiliśmy więc zadać sobie pytanie: czy grzyby naprawdę mogą pozostać uśpione i żywotne przez tysiące lat i powrócić do aktywności w kontakcie ze współczesnymi roślinami? Nasza metaanaliza wskazuje, że tak. We współpracy z Brianem Picklesem, który obecnie pracuje na Uniwersytecie w Reading, Pither przeanalizował publikacje z wielu dziedzin z całego świata. Okazało się, że naukowcom udało się znaleźć potrzebne elementy symbiotycznej układanki. Autorzy publikacji z pisma FEMS Microbiology Ecology zauważyli np., że niektóre grzyby tworzą spory o właściwościach pozwalających przetrwać ekstremalnie długie okresy, zwłaszcza w chłodnych środowiskach, takich jak kanadyjska wieczna zmarzlina. Oprócz tego w literaturze paleoekologicznej panowie znaleźli dowody na to, że współczesne korzenie penetrują gleby kopalne, zawierające prehistoryczne (sprzed ponad 6 tys. lat) diaspory grzybów w nieznanym stanie. Kanadyjczycy opisali też cechy symbiontów i warunki środowiskowe, które sprzyjałyby rozwojowi i zachowaniu banku diaspor. Pither podkreśla, że hipoteza paleosymbiozy zasługuje na poważne potraktowanie. Jeśli uda się ją ostatecznie sfalsyfikować, będzie to miało rozległe skutki. Grzyby, które były aktywne i odnosiły sukcesy w dawnych warunkach klimatycznych, mogą [bowiem] pomóc kanadyjskim lasom przetrzymać stres współczesnej zmiany klimatu. « powrót do artykułu
  25. Podczas eksperymentów prowadzonych na Uniwersytecie w Berkeley myszy, które utraciły węch, straciły także na wadze. Wydaje się to dość oczywiste, skoro powonienie odpowiada za sporą część wrażeń smakowych, tyle że rzeczone myszy jadły tyle samo tłustej paszy co gryzonie ze sprawnym węchem, które ważyły na tej diecie 2-krotnie więcej niż zwykle. Zwierzęta ze wzmocnionym powonieniem przytyły na wysokotłuszczowej diecie jeszcze bardziej niż myszy z normalnym zmysłem węchu. Wiele wskazuje więc na to, że zapach pożywienia wpływa na to, jak organizm zarządza kaloriami. Jeśli nie czujemy zapachu jedzenia, zostaną one raczej spalone niż zmagazynowane. Zespół z Uniwersytetu Kalifornijskiego podkreśla, że musi istnieć połączenie między systemem węchowym a regionami mózgu regulującymi metabolizm (chodzi zwłaszcza o podwzgórze). Na razie dokładne obwody neuronalne są jednak nieznane. To jedno z pierwszych badań, które pokazują, że manipulując danymi węchowymi, możemy zmienić sposób postrzegania i regulowania równowagi energetycznej przez mózg - podkreśla dr Céline Riera. Autorzy publikacji z pisma Cell Metabolism podkreślają, że ludzie, którzy tracą węch w wyniku starzenia, urazu lub chorób, np. parkinsona, często stają się anorektyczni. Ponieważ jednak brak przyjemności z jedzenia prowadzi do depresji, dotąd przyczyny tego zjawiska pozostawały niejasne. Najnowsze badania wskazują, że kluczem do rozwiązania zagadki jest sama utrata powonienia, co może prowadzić do opracowania nowych metod interwencyjnych dla osób z anosmią lub dla ludzi, którzy mają problemy z odchudzaniem. Przyrost wagi nie jest wyłącznie miarą spożytych kalorii. Wiąże się także ze sposobem, jak te kalorie są postrzegane. Jeśli potwierdzimy te spostrzeżenia u ludzi, być może uda się opracować lek, który nie będzie oddziaływał na węch, ale zablokuje obwód metaboliczny. To byłoby wspaniałe - cieszy się Andrew Dillin. Riera dodaje, że podobnie jak ludzie, myszy są wrażliwsze na zapachy, gdy są głodne. Niewykluczone więc, że brak zapachu przekonuje organizm, że już jadł. Podczas poszukiwania pożywienia ciało magazynuje kalorie na wypadek, gdyby poszukiwania zakończyły się fiaskiem. Gdy pokarm został zapewniony, nie ma zaś problemów z wykorzystywaniem energii. By zniszczyć neurony czuciowe w nosach dorosłych myszy, nie szkodząc przy tym komórkom macierzystym, naukowcy posłużyli się terapią genową. Dzięki temu myszy straciły węch czasowo, na ok. 3 tyg. Pozbawione powonienia myszy szybko spalały kalorie, nasilając aktywność sympatycznego układu nerwowego. Komórki beżowej tkanki tłuszczowej uległy przekształceniu w komórki tkanki brunatnej, która spala tłuszcz i wytwarza w ten sposób ciepło. U niektórych myszy niemal cała tkanka beżowa zmieniła się w brunatną, przez co, jak obrazowo twierdzą naukowcy, stały się one szczupłymi maszynami do spalania kalorii. Oprócz tego zaobserwowano, że biała tkanka tłuszczowa, która magazynuje energię, także uległa u tych zwierząt skurczeniu. Co istotne, otyłe myszy, u których rozwinęła się nietolerancja glukozy, nie tylko straciły na wysokotłuszczowej diecie na wadze, ale i odzyskały normalną tolerancję cukru. Skutkiem utraty węchu były też niekorzystne zjawiska. Naukowcy stwierdzili duże wzrosty poziomu noradrenaliny (to reakcja stresowa powiązana z układem sympatycznym). U ludzi taki utrzymujący się wzrost stężenia hormonu może prowadzić do zawału. Choć eliminacja węchu u chcących schudnąć ludzi wydaje się drastycznym rozwiązaniem, wg Dillina, nawet biorąc pod uwagę wzrosty poziomu noradrenaliny, może to być dobra alternatywa dla pacjentów z chorobliwą otyłością, którzy rozważają operację bariatryczną. W przypadku tej małej grupy ludzi można by usuwać węch na ok. pół roku, by później, po naprawie programu metabolicznego, pozwolić neuronom czuciowym odrosnąć. Dillin i Riera opracowali 2 metody czasowego blokowania powonienia u dorosłych myszy. W jednej w neuronach doprowadzano do ekspresji receptorów toksyny błoniczej. Gdy myszom psikano do nosa toksyną, neurony obumierały. W drugiej transporterami receptorów były nieszkodliwe wirusy. Toksyna błonicza eliminowała węch na mniej więcej 3 tygodnie. Bez względu na zastosowaną metodę, pozbawione węchu myszy jadły tyle samo wysokotłuszczowej paszy, co myszy z normalnym powonieniem. O ile jednak gryzonie bez węchu przybierały na wadze co najwyżej 10% (z 25-30 g do 33 g), o tyle waga sprawnych zmysłowo zwierząt rosła aż o 100% (ważyły one ok. 60 g). Co ważne, w przypadku tych pierwszych wrażliwość na insulinę i odpowiedź na glukozę utrzymywały się w normie. Myszy, które już były otyłe, po wyłączeniu węchu chudły, schodząc na wysokotłuszczowej diecie do rozmiarów normalnych myszy. Gryzonie traciły tylko tkankę tłuszczową; ich masa mięśniowa czy kostna się nie zmieniała. W dalszej części badań Amerykanie skontaktowali się z kolegami po fachu z Niemiec (z Instytutów Maxa Plancka), którzy hodowali myszy z superwęchem. Okazało się, że na standardowej diecie przytyły one bardziej od zwykłych myszy. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...