Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36799
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    211

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Naukowcy z Uniwersytetu Rzeszowskiego (UR) donoszą, że w ciągu zaledwie trzech miesięcy najnowszej agresji Rosji na Ukrainę w Morzu Czarnym wymarło około 20% waleni. Uczeni, którzy o wynikach swoich badań poinformowali na łamach pisma Biology Letters, obawiają się, że żyjące w Morzu Czarnym delfiny i morświny mogą wymrzeć. Problem jest tym większy, że wszystkie trzy gatunki waleni w Morzu Czarnym – morświn zwyczajny, delfin butlonosy i delfin zwyczajny – są gatunkami zagrożonymi. Chcieliśmy nagłośnić fakt, że dzikie zwierzęta, w szczególności delfiny, są ofiarami wojny nie mniej niż ludzie. Skala cierpienia zwierząt podczas wojny jest ogromna, ale z kilku powodów fakty te pozostają nieznane. Po pierwsze, los innych istot często jest przyćmiony przez tragedię ludzi. Po drugie, prowadzanie badań naukowych podczas wojny jest niezwykle trudne. I po trzecie, nawet w czasach pokoju monitorowanie śmiertelności niektórych gatunków nie należy do łatwych zadań, tym bardziej nie jest jasne, co się z nimi dzieje podczas wojny. Na przykład, śmiertelność waleni wynikająca z działań wojennych nie była nigdy dotąd badana. Jedyne badania dotyczą stosunkowo krótkotrwałych morskich ćwiczeń wojskowych, które okazały się śmiertelnym zagrożeniem dla licznych gatunków waleni. Zatem można spodziewać się, że długotrwała wojna będzie oddziaływać na te ssaki morskie jeszcze dotkliwiej. Uczeni prowadzili swoje badania w dwojaki sposób. Jeden z nich polegał na analizie doniesień o martwych zwierzętach, pojawiających się w mediach społecznościowych na Ukrainie, w Bułgarii, Rumunii, Gruzji, Turcji i Rosji. Ponadto przeprowadzili własne badania terenowe na fragmencie wybrzeża Morza Czarnego w Parku Narodowym Tuzliwskie Limany na Ukrainie. Następnie porównali wyniki uzyskane z obu metod, przeprowadzili analizy, a uzyskane dane odnieśli do informacji o śmiertelności waleni sprzed wojny. W ciągu trzech miesięcy trwania badań naukowcy znaleźli doniesienia o około 2500 znalezionych martwych waleniach. Jako, że na brzeg wyrzucanych jest 6–8 procent martwych waleni, liczba 2500 zwierząt przekłada się na zgon 37 500–48 000 osobników w ciągu zaledwie 3 miesięcy. To od 16 do 20 procent całej populacji waleni w Morzu Czarnym. Stąd też obawa, że rosyjska agresja może przynieść zagładę czarnomorskim waleniom. W celu potwierdzenia tych wyników naukowcy wyliczyli, ile martwych waleni na każdy kilometr wybrzeża znaleźli użytkownicy mediów społecznościowych, a ile znaleźli oni sami w Parku Narodowym Tuzliwskie Limany. Okazało się, że wyniki były wysoce zbieżne, co dodatkowo potwierdziło, iż informacje z mediów społecznościowych dobrze odzwierciedlały śmiertelność zwierząt. Porównanie wyników obecnych badań z badaniami o śmiertelności waleni sprzed wojny wykazało, że obecnie – w zależności od lokalizacji – umiera od 8,8 do 14,3 razy więcej waleni niż przed wojną. Wiele ze znalezionych delfinów i morświnów posiadało liczne obrażenia ciała. Wiele zwierząt było wychudzonych, co wskazuje na śmierć z głodu i hipotermii. Tutaj przyczyną były używane przez wojsko sonary, które uszkadzają część mózgu odpowiedzialną za echolokację niezbędną do nawigacji i polowania. U wyrzuconych na brzeg zwierząt zauważono też oznaki choroby dekompresyjnej. Prawdopodobnie została ona spowodowana szybkim wynurzeniem się podczas eksplozji. Znajdowano też żywe jeszcze zwierzęta, ale tak ciężko ranne, że nie udało im się pomóc. Niezaprzeczalnie walenie należą do wyjątkowo inteligentnych istot zdolnych odczuwać różnorakie emocje w stopniu podobnym do ludzi. Jest zatem oczywiste, że te czujące istoty ogromnie cierpią, zanim umrą z powodu obrażeń odniesionych podczas konfliktu zbrojnego. Nie ma też wątpliwości, że umierają długie godziny w bólu. Delfiny rozwijają samoświadomość wcześniej niż ludzie, a ich inteligencja dorównuje wielkim małpom, co czyni je drugim najmądrzejszym stworzeniem po ludziach. W tej perspektywie okrucieństwo, jakiego doświadczają z powodu działań wojennych na Morzu Czarnym, wydaje się powodować cierpienie bliskie temu jakie odczuwają ludzkie ofiary wojny, stwierdzają autorzy badań. « powrót do artykułu
  2. Przed 1300 laty pewien skryba w Palestynie wymazał tekst starego manuskryptu, by odzyskany w ten sposób pergamin wykorzystać do spisania nowego dzieła. Kilkaset lat później tekst zapisany przez Palestyńczyka również został usunięty. Tym razem przez skrybę gruzińskiego. Minęło 1000 lat i austriacki uczony odkrył podwójny palimpsest, zawierających jeden z zaledwie czterech znanych syryjskich przekładów Ewangelii. To niezwykle ważne znalezisko, gdyż przekłady takie zaczęły powstawać już w II wieku. Ze względu na czas powstania bliski oryginałom są bardzo ważnym źródłem krytyki tekstu biblijnego. Tym ważniejszym, że są starsze niż cztery wielkie kodeksy biblijne. Jeszcze do niedawna znaliśmy tylko dwie kopie Ewangelii w języku syryjskim – kuretońską (z IV wieku) oraz synajską (V wiek). W 2016 roku Sebastian Brock, pracujący przy Sinai Palimpses Project, odnalazł w dwóch różnych manuskryptach kilkanaście stron syryjskiego przekładu. Zdaniem Brocka, manuskrypt, którego karty wykorzystano do wytworzenia Sin. syr. M37N oraz Sin. syr. M39N pochodził z VI wieku. Teraz Grigory Kessel z Austriackiej Akademii Nauk zidentyfikował w watykańskim manuskrypcie Vat. iber. 4 fragmenty syryjskiego przekładu Ewangelii św. Mateusza (Mt. 11.30–12.26). Wspomniany manuskrypt to podwójny palimpsest, który prawdopodobnie pojawił się w Bibliotece Watykańskiej w połowie ubiegłego wieku. Mamy o nim wzmiankę z 1953 roku pozostawioną przez gruzińskiego uczonego M. Tarchnišviliego. Interesował się on manuskryptem, gdyż wszystko wskazuje na to, że jest on dziełem Iovane Zosime, słynnego gruzińskiego skryby z X wieku. Przez pół wieku Vat. iber. 4 uważany był za zaginiony. Odnaleziono go w 2010 roku, a w 2020 zdigitalizowano, dodając do cyfrowych zasobów Biblioteki Watykańskiej skan zarówno w świetle widzialnym, jak i w ultrafiolecie. Vat. iber. 4 to zdekompletowany manuskrypt Sin. geo. 49, który oryginalnie przechowywany był w klasztorze Św. Katarzyny na Półwyspie Synaj. Zawiera on gruzińskie Iadgari, hymny liturgiczne. W bibliotece klasztoru Św. Katarzyny na Synaju znajduje się wspaniały zbiór 6 tysięcy manuskryptów, z których najstarsze pochodzą z IV wieku. Przed kilku laty odkryto tam kopie tekstów Hipokratesa. Odkrycie niezwykłego syryjskiego fragmentu Ewangelii stało się możliwe dzięki temu, że do cyfrowych zbiorów Biblioteki Watykańskiej trafił Vat. iber. 4 zdigitalizowany również w ultrafiolecie. Grigory Kessel zauważył, że pod Iadgari znajduje się, spisany greką przez palestyńskiego skrybę, fragment Apoftegmantów ojców pustyni. A najniższa warstwa tekstu to prawdziwa perełka – fragment kopii syryjskiego przekładu Ewangelii. Gdy Kessel porównał odkryty fragment z dwoma niemal kompletnymi syryjskimi przekładami Ewangelii – kuretońską i synajską – stwierdził, że fragment ten jest identyczny z wersją kuretońską. Jest więc prawdopodobnie kopią tłumaczenia, które powstało w tym samym lub bardzo podobnym czasie, około III wieku. To zaś otwiera pole do dalszych badań nad historią i tłumaczeniem Ewangelii na syryjski. Kessel szczegółowo też przyjrzał się też samej budowie Vat. iber. 4, w szczególności folio, na których znajdował się palimpsest z syryjskim tekstem. Na tej podstawie stwierdził, że oryginał syryjskiej kopii Ewangelii, której fragmenty odkrył, musiał liczyć 160 folio. Był więc podobnej wielkości co tłumaczenie synajskie (164 folio) i kuretońskie (177 folio). Zdaniem Kessela, manuskrypt, z której palestyński skryba usunął syryjski tekst powstał w pierwszej połowie VI wieku. A jako że liczył wspomniane już 160 folio, nie można wykluczyć, że jego kolejne fragmenty zostaną z czasem odnalezione w innych rozsianych po świecie manuskryptach. « powrót do artykułu
  3. Niepłodność została zdefiniowana jako choroba układu rozrodczego, która uniemożliwia zdrowej kobiecie zajście w ciąże po co najmniej 12 miesiącach regularnego współżycia bez zabezpieczenia. Niepłodność męska ma związek z wszystkimi problemami zdrowotnymi, które utrudniają prawdopodobieństwo poczęcia i mogą być spowodowane nieprawidłową funkcją plemników lub przeszkodami uniemożliwiającymi wytrysk. Do wystąpienia problemów z płodnością przyczynia się wiele czynników takich jak choroba, uraz czy styl życia. Zdolność do zapłodnienia u mężczyzn w dużym stopniu zależy od spermatogenezy, czyli od procesu powstawania i dojrzewania plemników w jądrach. Problemy z płodnością przypisywane są nieprawidłowym parametrom plemników spowodowanym niewydolnością spermatogenezy, takim jak: całkowity brak plemników (azoospermia), mała liczba plemników (oligozoospermia), nieprawidłowa morfologia (teratozoospemia) i nieprawidłowa ruchliwość (astenozoospermia).  Na świecie problem z zajściem w ciążę ma ok 15% par w wieku rozrodczym, przy czym niepłodność męska stanowi nawet połowę wszystkich przypadków. Wskaźniki te mogą być jednak niedoszacowane co ma związek z różnicami kulturowymi, dylematami społecznymi i patriarchatem uniemożliwiającymi dokładne pobranie i analizę nasienia. U niektórych mężczyzn badania wywołują niepokój związany z piętnem hegemonicznej męskości. Jest to szczególnie trudne w społeczeństwach pronatalistycznych, gdzie zarówno męskość jak i płodność są uważane za cechy męskości, ale także w społeczeństwach zachodnich, w których niepłodność męska i impotencja są utożsamiane. Ponadto problem z zajściem w ciążę wywołany nieprawidłowym nasieniem związany jest ze znacznym stresem psychospołecznym i małżeńskim, zwiększonym ryzykiem raka, gorszym ogólnym stanem zdrowia i krótszą oczekiwaną długością życia1. Diagnostykę niepłodności u mężczyzn należy rozpocząć od podstawowego badania nasienia (seminogramu), które ma na celu ocenę całego ejakulatu, a także jakość plemników. Badania te są wykonywane metodą manualna zgodnie z rekomendacjami WHO z 2010 roku bądź komputerową CASA (ang. Computer Assisted Semen Analysis). Aby otrzymać wiarygodne wyniki, które mogą być porównywane między laboratoriami przed przystąpieniem do badania należy spełnić warunki wstępne określone przez WHO, czyli: Należy zachować odpowiedni okres wstrzemięźliwości płciowej (czas od ostatniego wytrysku), który wynosi minimum 48 h, a także nie jest dłuższy niż 7 dni. Informacja o czasie abstynencji znajduje się na wyniku pacjenta. Okres wstrzemięźliwości płciowej ma istotne znaczenie przy ocenie takich parametrów jak: liczba plemników, ich ruchliwość, żywotność, morfologia jak również objętość całego ejakulatu. Jeżeli pacjent oddaje nasienie do badania po raz kolejny powinien dodatkowo zwrócić uwagę, aby okres abstynencji płciowej był podobny jak przy pierwszym badaniu.    Nasienie powinno być oddane krótko przed badaniem, drogą masturbacji, w specjalnie przeznaczonym do tego pomieszczeniu, zapewniającym intymność najlepiej blisko laboratorium. Materiał należy oddać do specjalnego pojemnika, który nie jest toksyczny dla plemników. Nasienie powinno być oddane w całości do pojemnika z zachowaniem zasad higieny. Jeśli pacjent ma problemy z oddaniem nasienia w laboratorium istnieje możliwość oddania próbki w domu (należy użyć specjalnego pojemnika lub prezerwatywy bez środków plemnikobójczych). Materiał należy dostarczyć do laboratorium w najkrótszym czasie, gdyż analiza niektórych parametrów musi być wykonana niedługo po upłynnieniu, czyli do 1 godziny po wytrysku. Zaleca się wykonanie co najmniej 2 seminogramów w odstępie 7 dni do 3 tygodni, w celu uzyskania wiarygodnych danych o jakości nasienia2. Podobnie jak u większości ssaków, u ludzi funkcja jąder w dużym stopniu zależy od temperatury. Aby jądra funkcjonowały prawidłowo wymagana jest temperatura o 2 – 40C niższa niż temperatura ciała. Temperatura jąder jest regulowana przez dwa mechanizmy. Za pierwszy mechanizm odpowiedzialna jest moszna, która nie posiada tłuszczu podskórnego, a całkowita powierzchnia jej skóry zmienia się wraz z temperaturą (spadek temperatury powoduje skurczenie skóry moszny) dzięki temu może odpowiednio odprowadzać ciepło na zewnątrz. Drugi układ regulujący umiejscowiony jest w powrózku nasiennym, gdzie następuje przeciwprądowa wymiana ciepła między napływającą krwią tętniczą a wypływającą krwią żylną, której temperatura jest niższa niż krwi tętniczej z powodu utraty ciepła przez skórę moszny. Tym sposobem następuje wstępne ochłodzenie krwi tętniczej docierającej do jąder3.    Przy wzroście temperatur jąder o 10C występują zaburzenia w produkcji nasienia, a koncentracja plemników obniża się nawet o 40%. Mężczyźni z ograniczoną płodnością mają zwykle wyższą temperaturę jąder o ok 0,50 C od mężczyzn płodnych. Znaczący wpływ na parametry nasienia ma temperatura zewnętrzna związana ze zmianą pór roku. Okazuje się, że po upalnym lecie wyniki nasienia w populacji ogólnej są znacznie obniżone4. Wśród znanych etiologii prowadzących do niepłodności męskiej jest wykonywany zawód i narażenie na szkodliwe związane z nim czynniki środowiskowe. W badaniach przeprowadzonych przez naukowca Vaziri i in. [5], W Centrum Badań nad Niepłodnością w Iranie wykazano, że niektóre czynniki środowiskowe z którymi badani mieli do czynienia w pracy, mogą stanowić zagrożenie dla układu rozrodczego człowieka. W swoim eksperymencie Vaziri opisał przypadki ponad 1000 mężczyzn, z których część była narażona na znane czynniki wpływające na spermatogenezę tj. pestycydy, rozpuszczalniki, upał oraz kombinację tych czynników. Zgodnie z wykonywanymi zawodami uczestników oraz biorąc po uwagę podobne narażenia zawodowe wyodrębniono 12 kategorii zawodów: praca biurowa, sprzedaż, rolnictwo, malarstwo, usługi, praca budowlana, wojsko, praca mechaniczna, transport, artyści, praca metalowa i elektryka. U każdego z badanych wykonano analizę nasienia wspomaganą komputerowo (CASA). A wyniki przedstawiono w Tabeli 1. W przeprowadzonym eksperymencie wzięło udział ponad 1000 mężczyzn, którzy zgłaszali problemy z niepłodnością. Zostali oni sklasyfikowani według rodzaju zawodu, który wykonują. Uzyskane wyniki wykazują, że największy wskaźnik niepłodności występuje wśród pracowników branży transportowej. Zagrożenia, które są tego przyczyną to m.in. siedzący tryb życia, wibracje oraz narażenie na ciepło. Analiza tej grupy wykazała niższą ruchliwość oraz morfologię w porównaniu z innymi grupami. Na uwagę zasługuje również fakt, że liczba plemników u malarzy i pracowników budowlanych jest zauważalnie niższa niż w pozostałych grupach zawodowych. Niemal wszyscy badani zadeklarowali narażenie na stres w pracy, a prawie połowa mężczyzn przyznaje, że podczas wykonywania swojej pracy ma do czynienia z wysoką temperaturą, co również zwiększa bezpłodność5. Znajduje to potwierdzenie w badaniach Hjollund’a i in., którzy wykazali, że spawacze ciągle narażeni w pracy na wysoką temperaturą mają niską liczbę plemników6. Wśród pracowników biurowych i handlowców nie znaleziono żadnej istotnej klinicznie korelacji między środowiskiem pracy a niepłodnością. Wykonując określony zawód pracownicy mogą być narażeni na szereg szkodliwych czynników fizycznych, chemicznych i psychologicznych. Wpływ niektórych zagrożeń związanych z pracą na układ rozrodczy człowieka jest jednym z obszarów, którym od lat interesują się naukowcy. Opisane badanie zostało przeprowadzone w celu zrozumienia jak czynniki środowiskowe z którymi spotykamy się codziennie w pracy, mogą prowadzić do obniżenia jakości nasienia i związanej z tym bezpłodności u mężczyzn. Zrozumienie, co stanowi niebezpieczny zawód pod względem jego wpływu na płodność, może być istotnym krokiem do odkrycia, jak rodzić sobie z każdym czynnikiem i jakie rodzaje środków zapobiegawczych należy podjąć, aby płodności nie obniżać5.    “Infertility in Men: Advances towards a Comprehensive and Integrative Strategy for Precision Theranostics” – Assidi M. Cells 2022, 11, 1711 “Diagnostyka laboratoryjna” – Solnica B. PZWL Wydawnictwo Lekarskie “Occupational heat exposure and male fertility: a review” - Thonneau P., Bujan L., Multigner L., Mieusset R.  Human Reproduction vol.13 no.8 pp.2122–2125, 1998 „Znaczenie optymalizacji temperatury jąder dla poprawy płodności męskiej” - Maksym R. B., Ruta H., Konarski Ł., Rabijewski M. ISSN 2082-7067 3 (39)2019 KWARTALNIK NAUKOWY “The Relationship between Occupation and Semen Quality” - Vaziri M.H, Gilani M. A. S., Kavousi A. Firoozeh M. i inni. Int J Fertil Steril. 2011 Jul-Sep; 5(2): 66–71. “A follow up study of male exposure to welding and time to pregnancy” - Hjollund NH, Bonde JP, Jensen TK, Henriksen TB, Kolstad HA, Ernst E, i inni. Reprod Toxicol. 1998;12(1):29–37. « powrót do artykułu
  4. Ultraintensywne źródła rentgenowskie (ULX) generują około 10 milionów razy więcej energii niż Słońce. Są tak jasne, że wydają się przekraczać granicę jasności Eddingtona o 100-500 razy, stanowiąc dla naukowców zagadkę. Opublikowane niedawno badania potwierdzają, że ULX rzeczywiście przekraczają jasność Eddingtona, a wszystko to prawdopodobnie dzięki niezwykle silnym polom magnetycznym, zmieniającym interakcje pomiędzy światłem a materią. Jednak hipotezy o wpływie tych pól nie można przetestować. Są one miliardy razy silniejsze niż najpotężniejsze magnesy, zatem pozostają nam tylko badania obserwacyjne. Cząstki światła, fotony, popychają obiekty, na które natrafiają. Jeśli obiekty takie jak ULX emitują wystarczająco dużo cząstek, siła ich oddziaływania może być większa niż siła grawitacji samego obiektu. W ten sposób obiekt osiąga granicę jasności Eddingtona, poza którą jego własne światło powinno teoretycznie wypychać wszelki gaz i inny materiał opadający na obiekt. Ten moment gdy ciśnienie światła jest większe niż grawitacja, jest niezwykle ważny, gdyż to właśnie opadający na ULX materiał jest źródłem promieniowania. Przypomina to sytuację, jaką znamy z czarnych dziur. Gdy ich grawitacja przyciąga gaz i pył, rozgrzewają się one i promieniują. Naukowcy przez długi czas sądzili, że ULX to czarne dziury otoczone jasnymi chmurami gazu. Jednak w 2014 roku NuSTAR (Nuclear Spectroscopic Telescope Array) odkrył, że ULX M82 X-2 jest pulsarem. To rodzaj gwiazdy neutronowej, czyli zdegenerowanej gwiazdy, która powstała w wyniku zapadnięcia się większej gwiazdy. Gwiazdy neutronowe mają średnicę niewielkiego miasta, ale ich masa może przekraczać masę Słońca. Gwiazda tworząca M82 X-2 jest więc niezwykle gęsta. Z tym zaś wiąże się silne pole grawitacyjne, które na jej powierzchni jest około 100 bilionów razy silniejsze niż pole grawitacyjne Ziemi. Gaz i pył przyciągany w kierunku gwiazdy osiąga prędkość milionów kilometrów na godzinę i uwalnia olbrzymie ilości energii, gdy uderza w jej powierzchnię. Jak obrazowo wyliczyli to naukowcy z NASA, pianka marshamallow uderzyłaby w pulsar z mocą tysięcy bomb wodorowych. Tak olbrzymie energie wyjaśniają, dlaczego ULX są źródłem tak potężnego promieniowania rentgenowskiego. Autorzy najnowszych badań wykorzystali NuSTAR, by ponownie przyjrzeć się M82 X-2 i zauważyli, że ten ULX „kradnie” materię z pobliskiej gwiazdy. Każdego roku pobiera z niej tyle materii, że można by z niej zbudować 1,5 planety o masie Ziemi. Znając ilość materii opadającej na powierzchnię ULX naukowcy mogli obliczyć jasność obiektu. I te obliczenia zgadzają się z pomiarami jasności, co potwierdza, iż M82 X-2 rzeczywiście przekracza limit Eddingtona. Jeśli badania te zostaną niezależnie potwierdzone, można będzie odrzucić hipotezę mówiącą, że ULX w rzeczywistości nie przekraczają limitu Eddingtona, ale silne wiatry wiejące z przestrzeni wokół źródła koncentrują kierują większość emisji w jednym kierunku. Jeśli zostanie ona skierowana w stronę Ziemi, może nam się wydawać, że emisja jest tak potężna, iż ULX przekraczają limit Eddingtona. Co jednak z limitem jasności Eddingtona i oddziaływaniem fotonów potężniejszym niż grawitacja? Nowe badania mogą być wsparciem dla alternatywnej hipotezy. Mówi ona, że silne pola magnetyczne generowane przez ULX zmieniają sferyczny kształt atomów w kształt podłużny. To zaś zmniejsza zdolność fotonów do wywierania wpływu na atomy, pozwalając na zwiększenie jasności obiektu. Możemy tutaj obserwować wpływ niewiarygodnie silnych pól magnetycznych. Takich, jakich nie jesteśmy w stanie obecnie odtworzyć na Ziemi. Na tym właśnie polega piękno astronomii. Obserwując niebo, wzbogacamy naszą wiedzę na temat funkcjonowania wszechświata. Z drugiej jednak strony, nie możemy przeprowadzić eksperymentów, by szybko uzyskać odpowiedzi na trapiące nas pytania, więc musimy czekać, aż wszechświat ujawni nam swoje tajemnice, mówi główny autor badań, Matteo Bachetti z Obserwatorium Cagliari we Włoszech. « powrót do artykułu
  5. W etruskiej nekropolii Casale dell’Osteria w Vulci na pograniczu Lacjum i Toskanii odkryto doskonale zachowany grobowiec sprzed ok. 2,5 tys. lat. Był on bogato wyposażony - archeolodzy znaleźli nie tylko ceramikę, ale i umieszczony na piecyku ostatni posiłek. Podczas wykopalisk archeolodzy z Fondazione Vulci natrafili na dwie płyty o szerokości ok. 60 cm i wadze 40 kg. Znajdowały się one z przodu, przy wejściu do grobowca. By je przesunąć, zespół wykorzystał dźwig. We wnętrzu grobowca komorowego specjaliści ujrzeli wykutą w kamieniu platformę i ok. 30 naczyń w świetnym stanie; były to głównie ceramika bucchero nero, szklane unguentaria oraz amfory. Po prawej stronie, w pobliżu wejścia, stał brązowy piecyk, w którym nadal znajdował się węgiel i rożen z mięsem na ostatni posiłek. Archeolodzy nie znaleźli broni, natrafili za to na przęślik, uważają więc, że w grobowcu pochowano majętną kobietę. Spopielone szczątki zmarłej, nazywanej Etruską Damą (Signora Etrusca), złożono w urnie (olla) i umieszczono na wykutej w kamieniu platformie. ,/> Przed paroma dniami na profilu Parco Archeologico Naturalistico di Vulci na Facebooku ujawniono, że rozpoczęły się badania dóbr grobowych; prof. Antonio Brunetti, chemik z Uniwersytetu w Sassari, zajął się analizą metalograficzną 7 niewielkich fibul z brązu i srebra, odkrytych w pobliżu urny. Vulci było jednym z najważniejszych etruskich miast. Wyrosło w VIII wieku ze wsi kultury Vullanowa. Dzięki rozwiniętemu handlowi, wydobyciu minerałów z pobliskiej Monta Amiata oraz produkcji przedmiotów z brązu, miejscowość szybko się rozwinęła. Największy rozkwit miasto przeżywało pomiędzy VI a IV wiekiem, jako centrum dużego miasta-państwa. Z czzasem jednak zaczęło tracić terytorium i znaczenie na rzecz Rzymu. W końcu w 280 roku p.n.e. Vulci zostało podbite przez Rzym. Ze wspaniałego etruskiego miasta zachowały się przede wszystkim rozległe nekropolie z tysiącami grobów. Często były one niezwykle bogato wyposażone, nic więc dziwnego, że przez wieki przyciągały rabusiów. Zdecydowana większość grobów padła ofiarą łupieżców. Tym cenniejsze jest odnalezienie kompletnego, niesplądrowanego miejsca pochówku. « powrót do artykułu
  6. Witamina B12, nazywana także kobalaminą, należy do grupy witamin rozpuszczalnych w wodzie. Odgrywa istotną rolę w wielu procesach zachodzących w organizmie człowieka. Dzięki niej możliwe jest prawidłowe funkcjonowanie układu nerwowego oraz utrzymanie odpowiedniej wydajności poznawczej. Jej obecność jest niezbędna w przebiegu procesu tworzenia erytrocytów1, podczas syntezy DNA, w podziałach komórkowych, a także do utrzymania odpowiedniej integralności osłonek mielinowych w komórkach nerwowych. Produkowana jest przede wszystkim przez bakterie znajdujące się w jelicie grubym zwierząt2, dlatego jej główne źródło w naszej diecie stanowią pokarmy zwierzęce, takie jak: mięso, jaja, mleko, podroby czy owoce morza. W niewielkich ilościach występuje w niektórych produktach pochodzenia roślinnego, jednak w tym przypadku jej wchłanianie do organizmu jest znacznie mniejsze niż z produktów pochodzenia zwierzęcego. Przyswajanie możliwe jest dzięki czynnikowi wewnętrznemu IF (ang. Intrinsic factor)1, nazywanemu też czynnikiem Castle’a, produkowanemu przez komórki okładzinowe żołądka6. Niedobór witaminy B12 stanowi poważne zagrożenie dla zdrowia człowieka. Może prowadzić do zahamowania podziałów komórkowych, a także wywołać zaburzenia neurologiczne, wśród których należy wymienić: osłabienie czucia, uczucie mrowienia i drętwienia w rękach i stopach, problemy z pamięcią, demencję, trudności w poruszaniu się, ogólne osłabienie, stany depresyjne, a nawet utratę kontroli nad pęcherzem moczowym i wypróżnianiem. W wyniku niedoboru kobalaminy istnieje ryzyko rozwinięcia się niedokrwistości megaloblastycznej. Może być ona wywołana również niedoborem w organizmie kwasu foliowego. Jego uzupełnienie często prowadzi do zamaskowania objawów anemii megaloblastycznej, co mylnie może sugerować prawidłowy poziom witaminy B12 w organizmie. Dlatego też bardzo ważne jest zwrócenie uwagi na towarzyszące, nawet bardzo subtelne objawy ze strony układu nerwowego2. Dodatkowo, deficyt kobalaminy w organizmie może przyczyniać się do podwyższonego stężenia homocysteiny, co zwiększa ryzyko wystąpienia chorób układu sercowo - naczyniowego4. Najczęstszą przyczyną zbyt niskiego poziomu witaminy B12 w organizmie jest jej niewystarczająca podaż w diecie. Grupą szczególnie narażoną na niedobór kobalaminy są osoby wprowadzające do swojego żywienia dietę wegetariańską3. Istnieje kilka odmian wegetarianizmu. Jedną z najbardziej popularnych jest laktoowowegetarianizm, w przypadku którego wykluczone z diety zostają mięso, ryby oraz skorupiaki, jednak dopuszczalne jest spożywanie, mleka, produktów mlecznych oraz jajek. Niektóre grupy wegetarian akceptują w swoich posiłkach jedynie wybrane produkty pochodzenia zwierzęcego, np. laktowegetarianie spożywają mleko i jego przetwory, a owowegetarianie jajka. Dieta wegańska, będąca bardziej restrykcyjną odmianą wegetarianizmu, dopuszcza spożycie wyłącznie produktów roślinnych, świeżych owoców, warzyw, orzechów oraz nasion, całkowicie wykluczając mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego. Postawą posiłków frutarian są jedynie świeże owoce, orzechy i nasiona. Wegetarianizm buddyjski jest rodzajem weganizmu, w którym oprócz mięsa rezygnuje się ze spożywania warzyw z rodziny Allium, tj. cebuli, czosnku, pora, szalotki. Dieta makrobiotyczna uwzględnia spożywanie ziaren, fasoli oraz niektórych warzyw. Każdy z wymienionych sposobów odżywiania w znacznym stopniu ogranicza dostarczanie witaminy B12 do organizmu. Powoduje to stopniowe zmniejszanie zasobów tej witaminy w ludzkim ciele, a w konsekwencji jej niedobór, skutkujący poważnymi problemami zdrowotnymi4. Deficyt B12 może wystąpić również w okresie niemowlęcym, w wyniku karmienia piersią przez matkę będącą na diecie wegetariańskiej. Pokarm nie zawiera wówczas wystarczającej ilości kobalaminy, przez co w organizmie dziecka nie ma możliwości wytworzenia jej odpowiednich zapasów. Pierwsze objawy, w postaci zahamowania wzrostu, zatrzymania lub uwstecznienia rozwoju, wymiotów oraz letargu, zauważalne są w wieku od 2 do 12 miesięcy od urodzenia. Podanie preparatów zawierających witaminę B12 w ciągu kilku dni przywraca prawidłowy stan niemowlęcia5. Utrata witaminy B12 z magazynów (głównie z wątroby) jest stosunkowo niska. Potrzeba około 2 lat diety wykluczającej produkty będące jej źródłem do rozwinięcia się pierwszych objawów wynikających z wyczerpania się zasobów. Normy opracowane przez Instytut Żywności i Żywienia, opublikowane w 2020 roku wskazują, iż zalecane dzienne spożycie kobalaminy dla dorosłego człowieka powinno wynosić 2,4 µg na dobę. Trwają badania nad odkryciem jej źródeł w produktach pochodzenia roślinnego. Dostępne na rynku są również napoje roślinne dla wegan, wzbogacone o tę witaminę. W 2019 roku w wyniku pracy Zespołu do Spraw Suplementów Diety Rady Sanitarno – Epidemiologicznej określono dzienną zalecaną porcję witaminy B12 w wysokości 100 µg dla osób wymagających suplementacji6. Osoby preferujące dietę ograniczającą podaż witaminy B12 są w dużym stopniu narażone na jej niedobory, dlatego powinny wykonywać badanie kontrolne określające jej stężenie w surowicy. Dodatkowym parametrem, który warto kontrolować jest poziom homocysteiny we krwi. Niedobór kobalaminy może skutkować poważnymi problemami zdrowotnymi.  Ważne jest, aby wegetarianie dbali o suplementację lub wprowadzenie do diety produktów spożywczych nią wzbogaconych2. Cristian Del Bo', Patrizia Riso, Claudio Gardana, Antonella Brusamolino, Alberto Battezzati, Salvatore Ciappellano. Effect of two different sublingual dosages of vitamin B12 on cobalamin nutritional status in vegans and vegetarians with a marginal deficiency: A randomized controlled trial. Clin Nutr. 2019 Apr;38(2):575-583. doi: 10.1016/j.clnu.2018.02.008 Carol L Zeuschner, Bevan D Hokin, Kate A Marsh, Angela V Saunders, Michelle A Reid, Melinda R Ramsay. Vitamin B₁₂ and vegetarian diets. Med J Aust. 2013 Aug 19;199(S4):S27-32. doi: 10.5694/mja11.11509. Gianluca Rizzo, Antonio Simone Laganà, Agnese Maria Chiara Rapisarda, Gioacchina Maria Grazia La Ferrera, Massimo Buscema, Paola Rossetti, Angela Nigro, Vincenzo Muscia, Gaetano Valenti, Fabrizio Sapia, Giuseppe Sarpietro, Micol Zigarelli, Salvatore Giovanni Vitale. Vitamin B12 among Vegetarians: Status, Assessment and Supplementation. Nutrients. 2016 Nov 29;8(12):767. doi: 10.3390/nu8120767 Fumio Watanabe, Yukinori Yabuta, Tomohiro Bito and Fei Teng. Vitamin B12-Containing Plant Food Sources for Vegetarians. Nutrients. 2014 May 5;6(5):1861-73. doi: 10.3390/nu6051861. Brahim El Hasbaoui, Nadia Mebrouk, Salahiddine Saghir, Abdelhkim El Yajouri, Rachid Abilkassem, Aomar Agadr. Vitamin B12 deficiency: case report and review of literature. Pan Afr Med J 2021 Mar 4;38:237. doi: 10.11604/pamj.2021.38.237.20967 Beata Przygoda, Regina Wierzejska, Ewa Matczuk, Wojciech Kłys, Mirosław Jarosz. Normy żywienia dla populacji Polski i ich zastosowanie. Witaminy. Red. Mirosław Jarosz, Ewa Rychlik, Katarzyna Stoś, Jadwiga Charzewskiej. Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny, 2020, s.230-235. ISBN: 978-83-65870-28-5 « powrót do artykułu
  7. Słoniowa trąba to niezwykle zręczny narząd, ale wciąż dobrze nie rozumiemy jego działania. Opiekunowie słonicy Pang Pha z zoo w Berlinie odkryli, że potrafi ona obierać banany. Gdy poinformowali o tym doktorantkę Lenę Kaufamnn z Uniwersytetu Humboldta w Berlinie, ta początkowo nie chciała wierzyć, ale przeprowadziła badania i spostrzegła, że słonica obiera banany w zależności od stopnia ich dojrzałości i... kontekstu społecznego. Kaufmann opisała wyniki badań na łamach Current Biology. Lena Kaufmann zajmuje się badaniami nad zmysłem dotyku u słoni. Gdy dowiedziała, że Pang Pha obiera banany, zaczęła je przynosić. Nic się nie działo. Brała ode mnie banany i je zjadała, mówi młoda uczona. Problem w tym, że przynosiła słonicy zielone banany. Słonie żywią się bananami Jedzą zielone i żółte. Jednak tych zbyt dojrzałych, o brązowej skórce unikają. Gdy Kaufman przyniosła Pang Pha zbyt dojrzałe banany, słonica albo ich odmawiała, albo rzucała nimi w kobietę. Czasami zjada przejrzałe banany, ale widać, że nie smakują jej one. W trakcie badań naukowcy zauważyli, że to czy Pang Pha obiera banany zależy od stopnia ich dojrzałości. Banany zielone i zielono-żółte nigdy nie były obierane. Takie banany są najchętniej jedzone przez słonie. Samica obierała jednak niektóre żółte banany i 82% żółto-brązowych owoców. Często zaś odrzucała brązowe. Na obieranie bananów wpływał też kontekst społeczny. Gdy bowiem na wybieg dostarczono żółto-brązowe banany, a obok były inne słonie, Pang Pha zjadała banany w całości, by zdążyć zjeść jak najwięcej przed innymi zwierzętami. Wyjątek stanowił jednak ostatni banan. Tego Pang Pha zwykle obierała. Nie musiała się wówczas spieszyć, gdyż i tak nie było więcej bananów do zjedzenia. Słonie zwykle nie obierają bananów. Istnieją co prawda anegdotyczne doniesienia o takim zachowaniu, można znaleźć filmy, na których je widać, ale wśród 10 słoni mieszkających w zoo w Berlinie i w Wiedniu tylko Pang Pha obiera banany. A fakt, że nie obiera ich jej córka Anchali wskazuje, iż nie jest to łatwo przekazywana wiedza. Naukowcy sądzą, że umiejętność Pang Pha ma związek z jej historią. Gdy w 1987 roku trafiła do Berlina, była karmiona butelką. Główny opiekun często dawał jej banany, które obierał w jej obecności. Z czasem słonica musiała się sama tego nauczyć. « powrót do artykułu
  8. Brązy z Beninu są jednymi z najwspanialszych przykładów sztuki afrykańskiej. To tysiące metalowych plakietek i rzeźb, które w przeszłości zdobiły pałac królewski w Królestwie Beninu (obecnie stan Edo w Nigerii). Są tak doskonałe, że gdy dotarły do Europy spotkały się z niedowierzaniem. Sądzono, że jest niemożliwe, by ludy Afryki wytwarzały sztukę o tak wysokiej jakości. Teraz okazuje się, że głównym źródłem materiału, z którego powstawały zabytki pomiędzy XV a XVIII wiekiem były... dzisiejsze Niemcy. Obecnie dysponujemy ponad 700 analizami chemicznymi brązów z Beninu i wiemy, że ich skład znacznie różni się od składu zaawansowanych wyrobów metalurgicznych wytwarzanych w regionie Igbo-Ukwu w IX wieku. Ze źródeł historycznych wiemy, że gdy pod koniec XV wieku Portugalczycy rozpoczęli szeroko zakrojony handel z Afryką Zachodnią, jako środek płatniczy wykorzystywali manile. Były to płacidła w kształcie otwartej bransolety czy też podkowy wykonane z miedzi lub mosiądzu. Z Europy do Afryki trafiły miliony manili. Naukowcy od dawna podejrzewali, że głównym źródłem metalu, z którego w Królestwie Beninu wytwarzano brązy, były właśnie manile. Jednak badane dotychczas manile były i słabo datowane, i na tyle zanieczyszczone, że nie nadawały się do wytwarzania z nich przedmiotów wysokiej jakości. Dodatkową zagadkę stanowił fakt, że stosunek izotopów ołowiu w brązach z Beninu wykazywał się wysoką homogenicznością. To wskazywało, że materiał pochodził z jednego źródło, a twórcy brązów przez wieki z niego korzystali, zatem przywiązywali bardzo dużą wagę do jakości materiału. Znajduje to zresztą potwierdzenie w badaniach dotyczących historii handlu niewolnikami i spisów towarów, jakie Europejczycy wymieniali na niewolników. Grupa naukowców zbadała manile z XVI-XIX wieku wydobyte z wraków u wybrzeży Afryki, Europy i Ameryki. Gdy porównali je z brązami z Beninu okazało się, że skład jest niezwykle podobny. Co więcej, skład manili odpowiada składowi rud z niemieckiej Nadrenii. Badania te znajdują potwierdzenie w historycznych dokumentach. W 1548 roku między rodzina Fuggerów podpisała z królem Portugalii umowę na dostawę w ciągu trzech lat 432 ton (niemal 1 miliona 400 tysięcy) manili. Mowa jest tutaj o dwóch typach manili. Jedne zwane są „de la Mina”, a drugie „Guine”. Te pierwsze to manile, które produkowano na potrzeby handlu z obszarem obejmującym mniej więcej współczesne wybrzeże Ghany. Typ „Guine” był zaś używany na większym obszarze subsaharyjskiej Afryki Zachodniej. Kontrakt bardzo szczegółowo opisuje oba typy manili, mówi o tym, że mają odpowiadać one dostarczonym wzorcom, określa ich jakość oraz wagę. Ma to być 312 gramów dla „de la Mina” oraz 250 gramów dla „Guine”. W Afryce Zachodniej krążyła olbrzymia liczba manili. Były jednym z pierwszych europejskich towarów, jakie dotarły na rynki Afryki Zachodniej. Już od samego początku głównym źródłem materiału dla artystów z Królestwa Beninu były manile z nadreńskich rud. Z czasem na lukratywny rynek wytwarzania manili weszły też inne kraje. W XVIII wieku zaczęły pojawiać się manile z Anglii i prawdopodobnie Skandynawii. Jednak rzemieślnicy ludu Edo pozostali wierni wysokiej jakości metalowi z Niemiec, których domagali się od portugalskich kupców. « powrót do artykułu
  9. Wspaniały galeon Vasa, wybudowany na polecenie Gustawa Adolfa na wojnę z I Rzeczpospolitą, zatonął w 1628 roku podczas dziewiczego rejsu po przepłynięciu zaledwie 1300 metrów. Wrak odnaleziono ponad 300 lat później, wydobyto, a okręt zrekonstruowano. Można go podziwiać w specjalnie zbudowanym muzeum. Jednak prace badawcze nad okrętem i tym, co wraz z nim znaleziono, wciąż trwają i wciąż przynoszą niespodzianki. Właśnie okazało się, że na pokładzie w chwili zatonięcia jednostki znajdowała się kobieta. Wraz z Vasą zginęło około 30 osób. Ze źródeł historycznych znamy tylko nazwisko jednej z nich. Archeolodzy wydobyli liczne szkielety, które również są przedmiotem badań. Analiza osteologiczna wiele zdradza na temat tych ludzi, ich wieku, wzrostu czy historii chorób. Specjaliści, na podstawie budowy miednicy, od niedawna podejrzewali, że szkielet G należał do kobiety. Analizy DNA ujawniły nam jeszcze więcej informacji, mówi doktor Fred Hocker, dyrektor ds. badawczych w Vasamuseet. Muzeum on niemal 20 lat współpracuje z Wydziałem Immunologii, Genetyki i Patologii na Uniwersytecie w Uppsali. Akademicy prowadzą badania wszystkich ludzkich szczątków znalezionych wraz z Vasą, by jak najwięcej dowiedzieć się o każdym zmarłym. Badanie szkieletów z Vasy to dla nas to i interesujące, i wymagające wyzwanie. Bardzo trudno jest uzyskać DNA z kości, które przez 333 lata leżały na dnie morskim. Ale nie jest to niemożliwe, mówi profesor genetyki sądowej Marie Allen. Już kilka lat temu podejrzewaliśmy, że szkielet G należał do kobiety. W materiale genetycznym nie znaleźliśmy chromosomu Y. Ale nie mogliśmy być do końca pewni i chcieliśmy potwierdzić wyniki naszych badań, dodaje. Szwedzi nawiązali więc współpracę z doktor Kimberly Andreaggi z należącego do Pentagonu laboratorium AFMES-AFDIL (Armed Forces Medical Examiner System’sArmed Forces DNA Identification Laboratory), które specjalizuje się w testowaniu DNA szczątków, o których przypuszcza się, że należą do zaginionych amerykańskich żołnierzy. Pobraliśmy nowe próbki z kości, co do których chcieliśmy poznać odpowiedzi na dodatkowe pytania. AFMES-AFDIL przeanalizowało próbki i dzięki swoim metodom mogło potwierdzić, że G to kobieta, cieszy się Marie Allen. Wyniki badań bardzo ucieszyły doktor Annę Marię Forssenberg. Jest ona historykiem w Vasamuseet i od pewnego czasu zajmuje się badaniami nad żonami marynarzy. To odkrycie jest dla mnie szczególnie ekscytujące, gdyż zony marynarzy są często zapomniane przez historię, a odegrały ważną rolę w historii marynarki wojennej. To jednak nie koniec badań. Wkrótce powinniśmy dowiedzieć się jeszcze więcej. Allen i Adreaggi uważają, że będą mogły określić przybliżony wygląd poszczególnych osób, kolor ich oczu i włosów, być może nawet DNA zdradzi, skąd pochodziły rodziny zmarłych. Obecnie jesteśmy w stanie wydobyć z historycznego DNA więcej informacji niż wcześniej, a metody badawcze ciągle są udoskonalane. Możemy na przykład stwierdzić, czy dana osoba miała predyspozycje do jakichś chorób, a nawet określić takie szczegóły jak posiadanie piegów oraz czy woskowina w ich uszach była sucha czy wilgotna. « powrót do artykułu
  10. Przed dziewięciu laty profesor Chris Greening i jego koledzy z Monash University zainteresowali się Mycobacterium smegmatis. Ta niezwykła bakteria może przetrwać wiele lat bez dostępu do organicznych źródeł pożywienia. Ku zdumieniu australijskich naukowców okazało się, że M. smegmatis pobiera wodór z atmosfery i wykorzystuje go produkcji energii. Teraz naukowcom udało się wyekstrahować enzym odpowiedzialny za cały proces. Mają nadzieję, że uda się go wykorzystać do produkcji tanich wydajnych ogniw paliwowych. Enzym hydrogenazy, zwany Huc, ma tak wysokie powinowactwo do wodoru, że utlenia wodór atmosferyczny, mówi Greening. Huc jest niezwykle wydajny. W przeciwieństwie do innych znanych enzymów i katalizatorów korzysta z wodoru poniżej poziomu atmosferycznego, który stanowi 0,00005% powietrza, którym oddychamy – dodaje uczony. Od pewnego czasu wiedzieliśmy, że bakterie mogą wykorzystywać wodór atmosferyczny jako źródło energii. Jednak do teraz nie wiedzieliśmy, jak to robią – stwierdza. Bliższe badania ujawniły, że Huc niezwykle wydajnie zmienia minimalne ilości H2 w prąd elektryczny, jednocześnie zaś jest niewrażliwy na oddziaływanie tlenu, który jest zwykle bardzo szkodliwy dla katalizatorów. Co więcej Huc jest odporny na wysokie temperatury. Nawet w temperaturze 80 stopni Celsjusza zachowuje swoje właściwości. Bakterie wytwarzające Huc powszechnie występują w środowisku naturalnym. Odkryliśmy mechanizm, który pozwala bakteriom „żywić się powietrzem”. To niezwykle ważny proces, gdyż w ten sposób bakterie regulują poziom wodoru w atmosferze, pomagają utrzymać żyzność i zróżnicowanie gleb oraz oceanów, dodaje Greening. Obecnie naukowcy pracują nad skalowaniem produkcji Huc. Chcą uzyskać większe ilości enzymu, by go lepiej przebadać, zrozumieć oraz opracować metody jego wykorzystania w procesach przemysłowych. « powrót do artykułu
  11. Wesołych, szczęśliwych Świąt Wielkanocnych życzą Ania, Jacek i Mariusz « powrót do artykułu
  12. Supermasywna czarna dziura, pędząca z prędkością 1 650 000 kilometrów na godzinę, przemieszcza się przez przestrzeń międzygalaktyczną, ciągnąc za sobą gigantyczny ogon gwiazd i materii gwiazdotwórczej. Niezwykły, jedyny taki znany nam obiekt, zauważył przypadkiem Teleskop Kosmiczny Hubble'a. Za czarną dziurą o masie 20 milionów mas Słońca podąża ogon z nowo narodzonych gwiazd. Ma on długość 200 000 lat świetlnych, jest więc dwukrotnie dłuższy niż średnica Drogi Mlecznej i rozciąga się od czarnej dziury, aż po jej galaktykę macierzystą, z której się wydostała. W ogonie musi znajdować się olbrzymia liczba nowo powstałych gwiazd, gdyż całość ma aż połowę jasności swojej galaktyki macierzystej. Astronomowie nie są oczywiście w stanie dostrzec samej czarnej dziury, ale widzą skutki jej oddziaływania. Widzą zatem długi ogon gwiazd i materii gwiazdotwórczej, na którego jednym końcu znajduje się oddalona od nas o 7,5 miliarda lat świetlnych galaktyka RCP 28, a na drugim wyjątkowo jasno świecący obszar. Naukowcy przypuszczają, że obszar ten to albo dysk akrecyjny wokół czarnej dziury, albo też gaz, który został podgrzany do wysokich temperatur przez wdzierającą się w niego, pędzącą z olbrzymią prędkością czarną dziurę. Gaz na czele czarnej dziury jest podgrzewany przez falę uderzeniową generowaną przez czarną dziurę pędzącą z prędkością ponaddźwiękową, mówi Pieter van Dokkum z Yale University. To był całkowity przypadek. Przyglądałem się obrazom z Hubble'a i zobaczyłem niewielką smużkę. Pomyślałem, że to promieniowanie kosmiczne wywołało zaburzenia obrazu. Jednak, gdy wyeliminowaliśmy promieniowanie kosmiczne, smużka nadal nam była. I nie wyglądała jak coś, co wcześniej widzieliśmy, dodaje van Dokkum. Naukowcy postanowili się bliżej przyjrzeć tajemniczemu zjawisku i wykorzystali spektroskop z W. M. Keck Observatories na Hawajach. Zobaczyli jasną strukturę i po badaniach doszli do wniosku, że została ona utworzona przez supermasywną czarną dziurę, która wydobyła się ze swojej galaktyki. Zdaniem van Dokkuma i jego zespołu, wyrzucenie czarnej dziury to skutek licznych kolizji. Do pierwszej z nich doszło około 50 milionów lat temu, gdy połączyły się dwie galaktyki. Ich supermasywne czarne dziury utworzyły układ podwójny i zaczęły wirować wokół siebie. Po jakimś czasie doszło do zderzenia z kolejną galaktyką. Ta również zawierała supermasywną czarną dziurę. Utworzył się niestabilny układ trzech czarnych dziur. Około 39 milionów lat temu jedna z nich przejęła część pędu z dwóch pozostałych i została wyrzucona z galaktyki. Gdy pojedyncza czarna dziura odleciała w jedną stronę, dwie pozostałe krążące wokół siebie czarne dziury zostały odrzucone w drugą stronę. Po przeciwnej stronie galaktyki naukowcy zauważyli bowiem coś, co może być oddalającym się układem dwóch czarnych dziur, a w samym centrum galaktyki nie zauważono obecności żadnej czarnej dziury. « powrót do artykułu
  13. Problemy ze zbyt dużą ilością zobowiązań finansowych mogą dotknąć każdego, na przykład w związku z chorobą bądź utratą pracy. W takiej sytuacji warto zastanowić się nad konsolidacją, czyli zamianą wielu długów w jeden, znacznie łatwiejszy do spłaty. Podstawowe warunki kredytu konsolidacyjnego Trzeba być gotowym na to, że bank postawi osobom chcącym zaciągnąć kredyt konsolidacyjny pewne wymagania. Tylko jakie konkretnie warunki należy spełnić? Przed podjęciem decyzji w sprawie kredytu potencjalny kredytodawca będzie chciał przede wszystkim ustalić, czy dana osoba jest godna zaufania i z jak dużym prawdopodobieństwem będzie w stanie terminowo spłacać swoje zobowiązania. W związku z tym podstawowe warunki kredytu konsolidacyjnego dotyczą przede wszystkim dwóch kwestii: zdolności i historii kredytowej. Zdolność kredytowa jest obliczana na podstawie takich kryteriów, jak wysokość zarobków wnioskującego, forma zatrudnienia, poziom jego zadłużenia, wiek czy koszty utrzymania. Jako preferowaną formę zatrudnienia banki często wskazują umowę o pracę na czas nieokreślony, ale nie jest to warunek bezwzględny - inne źródła zarobków nie zamykają automatycznie drzwi do połączenia zobowiązań. Wszystko zależy tutaj od okoliczności. Im wyższa kwota kredytu, tym z zasady wyższa będzie wymagana zdolność kredytowa. Historia kredytowa to z kolei zbiór informacji na temat tego, jak dana osoba dotychczas wywiązywała się ze swoich zobowiązań - czy spłacała je w terminie, czy też nie, a jeśli doszło do opóźnienia, to do jak dużego. Pozytywna historia kredytowa zapewnia największe szanse na pozytywną decyzję kredytową, natomiast każdy przypadek jest rozpatrywany indywidualnie. Bank weźmie pod uwagę także kwestię tego, kiedy zwłoka miała miejsce. Opóźnienie w spłacie sprzed 4 lat, po którym to już wszystkie zobowiązania były spłacane na czas zostanie potraktowane inaczej niż zwłoka sprzed kilku miesięcy, która trwa do czasu złożenia wniosku o konsolidację. Warto jednak wiedzieć, że dla osób poważnie zadłużonych, które nie tyle mają problemy z kontrolą nad zadłużeniem, ale nie są w stanie go spłacać, kierowany jest nieco inny produkt finansowy, a mianowicie kredyt oddłużeniowy. Warunki dodatkowe Odpowiednio wysoka zdolność kredytowa i pozytywna historia kredytowa to najważniejsze warunki związane z zaciąganiem kredytu konsolidacyjnego (i wielu innych typów zobowiązań finansowych), jednak niejedyne. W niektórych przypadkach może pojawić się także przykładowo wymóg dodatkowego zabezpieczenia spłaty zobowiązania. Zazwyczaj ma to miejsce, gdy ryzyko udzielenia kredytu danemu wnioskodawcy jest podwyższone, choćby z uwagi na niską zdolność kredytową. Dostępnych opcji jest wiele, począwszy od poręczenia spłaty przez osobę trzecią, po ubezpieczenie. Dodatkowo, banki i inne instytucje finansowe mogą wprowadzać warunki odnośnie do tego, jakie typy długów mogą podlegać konsolidacji (bankowe, pozabankowe) i czy kwalifikują się do niej również zobowiązania udzielone przez ten podmiot, który ma przeprowadzić konsolidację. « powrót do artykułu
  14. Sztuczna inteligencja lepiej niż technik-elektroradiolog ocenia i diagnozuje funkcjonowanie serca na podstawie badań ultrasonograficznych, wynika z badań przeprowadzonych przez naukowców z Cedars-Sinai Medical Center. Randomizowane testy prowadzili specjaliści ze Smidt Heart Institute i Division of Articifial Intelligence in Medicine. Uzyskane wyniki będą miały natychmiastowy wpływ na obrazowanie funkcji serca oraz szerszy wpływ na całe pole badań obrazowych serca, mówi główny autor badań, kardiolog David Ouyang. Pokazują bowiem, że wykorzystanie sztucznej inteligencji na tym polu poprawi jakość i efektywność obrazowania echokardiograficznego. W 2020 roku eksperci ze Smidt Heart Institute i Uniwersytetu Stanforda stworzyli jeden z pierwszych systemów sztucznej inteligencji wyspecjalizowany w ocenie pracy serca, a w szczególności w ocenie frakcji wyrzutowej lewej komory. To kluczowy parametr służący ocenie pracy mięśnia sercowego. Teraz, bazując na swoich wcześniejszych badaniach, przeprowadzili eksperymenty, w ramach których wykorzystali opisy 3495 echokardiografii przezklatkowych. Część badań została opisana przez techników, część przez sztuczną inteligencję. Wyniki badań wraz z ich opisami otrzymali kardiolodzy, którzy mieli poddać je ocenie. Okazało się, że kardiolodzy częściej zgadzali się z opisem wykonanym przez sztuczną inteligencję niż przez człowieka. W przypadku SI poprawy wymagało 16,8% opisów, natomiast kardiolodzy wprowadzili poprawki do 27,2% opisów wykonanych przez techników. Lekarze nie byli też w stanie stwierdzić, które opisy zostały wykonane przez techników, a które przez sztuczą inteligencję. Badania wykazały również, że wykorzystanie AI zaoszczędza czas zarówno kardiologów, jak i techników. Poprosiliśmy naszych kardiologów, by powiedzieli, które z opisów wykonała sztuczna inteligencja, a które technicy. Okazało się, że lekarze nie są w stanie zauważyć różnicy. To pokazuje, jak dobrze radzi sobie sztuczna inteligencja i że można ją bezproblemowo wdrożyć do praktyki klinicznej. Uważamy to za dobry prognostyk dla dalszych testów na wykorzystaniem SI na tym polu, mówi Ouyang. Badacze uważają, że wykorzystanie AI pozwoli na szybszą i sprawniejszą diagnostykę. Oczywiście o ostatecznym opisie badań obrazowych nie będzie decydował algorytm, a kardiolog. Tego typu badania, kolejne testy i artykuły naukowe powinny przyczynić się do szerszego dopuszczenia systemów AI do pracy w opiece zdrowotnej. « powrót do artykułu
  15. W czasie ocieplenia klimatu lądolód może cofać się w tempie nawet... 600 metrów na dobę. To 20-krotnie szybciej niż największa zmierzona prędkość tego zjawiska. Wnioski takie płyną z badań przeprowadzonych przez międzynarodowy zespół naukowy, który wykorzystał obrazowanie dna morskiego w wysokiej rozdzielczości do zbadania, jak szybko lądolód wycofywał się pod koniec epoki lodowej przed około 20 000 laty. W badaniach prowadzonych pod kierunkiem doktor Christine Batchelor z Newcastle University, wzięli udział naukowcy z Uniwersytetów w Cambridge, Loughborough oraz z Norweskiej Służby Geologicznej. Eksperci zobrazowali ponad 7600 niewielkich „zmarszczek” na dnie morskim. Mają one mniej niż 2,5 metra wysokości i są położone od siebie w odległości od 25 do 300 metrów. Powstawały one, gdy krawędź wycofującego się lądolodu była poruszana wraz z pływami morskimi w górę i w dół, wypychając osady morskie. „Zmarszczki” na dnie powstawały dwukrotnie w czasie doby, podczas przypływu i odpływu. To zaś pozwoliło sprawdzić, gdzie wówczas znajdowało się czoło lodowca. Jak dowiadujemy się z artykułu opublikowanego na łamach Nature, lodowiec wycofywał się w tempie od 50 do 600 metrów na dobę. To znacznie szybciej, niż jakiekolwiek dotychczas zaobserwowane zjawisko tego typu. Nasze badania przynoszą ostrzeżenie z przeszłości odnośnie prędkości, z jaką lądolód jest w stanie się cofać. Pokazują, że może być to znacznie szybciej, niż wszystko, co dotychczas obserwowaliśmy, mówi doktor Batchelor. Badania dotyczące dawnych zmian klimatu pozwalają na udoskonalenie modeli klimatycznych, za pomocą których usiłujemy przewidzieć skutki obecnego globalnego ocieplenia. Nowe badania pokazują też, że takie błyskawiczne wycofywanie się lodowców jest krótkotrwałe. Trwa dni lub miesiące. Innymi słowy uśrednione na przestrzeni lat tempo wycofywania się może nagle gwałtownie wzrosnąć, by potem znowu zwolnić. Ważne jest, by symulacje komputerowe uwzględniały te impulsy, w czasie których lądolód przyspiesza, dodaje profesor Julian Dowdeswell z University of Cambridge. Autorzy badań zauważyli też, że lodowiec najszybciej wycofuje się tam, gdzie dno morskie jest najbardziej płaskie. Batchelor i jej zespół uważają, że impulsy błyskawicznego cofania się lądolodu możemy już wkrótce obserwować w niektórych częściach Antarktyki, w tym na Lodowcu Thwaites. Od lat jest on przedmiotem intensywnych badań, gdyż eksperci sądzą, że może on utracić stabilność. Niedawno jego czoło wycofało się do płaskiego obszaru dna morskiego. Nasze badania sugerują, że dzisiejsze tempo topnienia lądolodów jest wystarczające, by doszło do impulsów nagłego przyspieszenia wycofywania się antarktycznych lodowców znajdujących się nad obszarami płaskiego dna. Już wkrótce satelity mogą zarejestrować takie impulsy, szczególnie jeśli globalne temperatury będą rosły w takim tempie, jak obecnie. « powrót do artykułu
  16. W Nemo Science Museum w Amsterdamie zaprezentowano pierwszy w znanej nam historii... klops z mięsa mamuta. Jest on dziełem australijskiej firmy Vow, która pracuje nad mięsem z hodowli komórkowych, oraz międzynarodowej grupy ekspertów. Celem tego eksperymentu naukowego jest pokazanie, że mięso z hodowli komórkowych może zrewolucjonizować przemysł spożywczy. Hodowla mięsa z komórek może być realną alternatywą dla hodowli tradycyjnych. Klops z mamuta został stworzony dzięki pozyskaniu DNA mamuta włochatego, które zostało uzupełnione fragmentami DNA słonia afrykańskiego. Za pomocą technologii molekularnych można w ten sposób uzyskać prawdziwe mięso, które nie pochodzi jednak z hodowli zwierząt, jest więc pozbawione wad związanych z tą metodą produkcji żywności – od cierpienia miliardów zwierząt po gigantyczne zanieczyszczenie środowiska odchodami, gazami cieplarnianymi czy antybiotykami. Produkcja żywności odpowiada nawet za 20% emisji gazów cieplarnianych, a ilość ta rośnie wraz ze zwiększającą się liczbą ludności. Eksperci szacują, że w ciągu najbliższych 40 lat wyprodukujemy tyle żywności, ile w ciągu ostatnich 8000 lat. To olbrzymie zadanie i gigantyczne obciążenie dla środowiska. System produkcji żywności jest głównym odpowiedzialnym za utratę różnorodności. Tymczasem niektórzy oceniają, że mięso z kultur komórkowych może już w 2030 roku być konkurencyjne cenowo w porównaniu z mięsem tradycyjnym. Jednocześnie jego produkcja będzie wymagała od 63% (w przypadku drobiu) do 95% (dla wołowiny) mniej gruntów. Może przynieść też inne, mniej oczywiste korzyści, jak np. zmniejszenie ryzyka wybuchu pandemii. Eksperci od dawna bowiem uważają, że wielkie fermy zwierząt to poważne zagrożenie zoonozami, a wykorzystywanie antybiotyków w hodowli zwierząt powoduje pojawianie się kolejnych antybiotykoopornych patogenów. Australijska firma Vow powstała przed czterema laty. Pod koniec ubiegłego roku inwestorzy przeznaczyli na jej rozwój ponad 49 milionów dolarów. Przedsiębiorstwo zapowiada, że jeszcze w bieżącym roku jej produkty zadebiutują na rynku. Jako pierwsi żywności marki Forged by Vow spróbują mieszkańcy Singapuru. « powrót do artykułu
  17. Zauważyłam sygnał, którego nikt wcześniej nie odnotował, mówi Jackie Villadsen, astronom z Bucknell University. Uczona w czasie weekendu analizowała w domu dane z radioteleskopu Karl G. Jansky Very Large Array gdy wpadła na coś, czego wcześniej nie zauważono. Wraz z Sebastianem Pinedą z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Boulder przystąpiła do dalszej analizy. I okazało się, że sygnał się powtarza. Nadchodził on z gwiazdy YZ Ceti, położonej w odległości 12 lat świetlnych od Ziemi. Gwiazda posiada układ planetarny, a najbliższą jej planetą jest YZ Ceti b. Ma ona masę ok. 0,7 masy Ziemi, jej promień to 0,913 promienia Ziemi i okrąża gwiazdę macierzystą w ciągu zaledwie dwóch dni. Emisja sygnału ma miejsce w podobnej fazie obiegu planety, dlatego też Villadsen i Pineda proponują na łamach Nature Astronomy, że do emisji dochodzi w wyniku interakcji pomiędzy planetą a gwiazdą. A konkretnie w wyniku interakcji pomiędzy ich polami magnetycznymi. To zaś oznaczałoby, że skalista YZ Ceti b posiada pole magnetyczne, a to już ma olbrzymie znaczenie dla poszukiwania planet, na których może istnieć życie. Nie wystarczy bowiem, że znajdziemy skalistą planetę podobną do Ziemi, która znajduje się w ekosferze swojej gwiazdy, czyli w takiej odległości, na której może istnieć woda w stanie ciekłym. Planeta powinna mieć też atmosferę, a do jej utrzymania i ochronienia przed negatywnym wpływem macierzystej gwiazdy niezbędne jest wystarczająco silne pole magnetyczne. Bez niego oddziaływanie gwiazdy obedrze planetę z atmosfery. Te badania nie tylko pokazują, że ta skalista planeta prawdopodobnie posiada pole magnetyczne, ale również opisują obiecującą metodą znalezienia większej liczby takich planet, mówi Joe Pesce z National Radio Astronomy Observatory. Sygnał z pola magnetycznego planety, docierający do nas z odległości kilkunastu lat świetlnych, musi być bardzo silny. Już wcześniej naukowcy wykrywali pola magnetyczne pozasłonecznych olbrzymów wielkości Jowisza. Jednak wykrycie ich w przypadku niewielkich planet rozmiarów Ziemi jest trudne. Praca Villadsen i Pinedy to jednocześnie przepis na wyszukiwanie pól magnetycznych niewielkich planet. Okazuje się bowiem, że gdy taka planeta znajduje się bardzo blisko gwiazdy i posiada pole magnetyczne, to niejako „rzeźbi bruzdy” w polu magnetycznym gwiazdy. I powoduje, że gwiazda emituje jasne promieniowanie w zakresie radiowym. Niewielki czerwony karzeł YZ Ceti i jego planeta YZ Ceti b to idealna para do tego typu badań. Planeta jest tak blisko karła, że obiega go w ciągu 2 dni. Dla porównania, obieg Merkurego wokół Słońca to 88 dni. Gdy plazma z YZ Ceti trafia na „magnetyczny pług” planety, dochodzi do jej interakcji z polem magnetycznym samej gwiazdy i wygenerowania sygnału radiowego, tak silnego, że można go zarejestrować na Ziemi. A siła tego sygnału pozwala nam zmierzyć siłę pola magnetycznego YZ Ceti b. To dostarcza nam nowych informacji o środowisku wokół gwiazdy, czymś, co nazywamy pozasłoneczną pogodą kosmiczną, dodaje Pineda. Jak wiemy z własnego doświadczenia, interakcja pomiędzy plazmą słoneczną i atmosferą Ziemi może doprowadzić do zakłóceń pracy satelitów a nawet urządzeń elektrycznych na samej Ziemi. Te same zjawiska odpowiadają za wspaniałe zorze polarne. Interakcja pomiędzy YZ Ceti b a jej gwiazdą również prowadzi do pojawienia się zorzy, z tą jednak różnicą, że jest to zorza na gwieździe. Tak naprawdę, to obserwujemy zorzę na gwieździe. To ta zarejestrowana emisja radiowa. Jeśli planeta ma atmosferę, to i na niej pojawia się zorza, mówi Pineda. Rozwiązanie podane przez Villadsen i Pinedę jest najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem zarejestrowanych sygnałów radiowych. Autorzy badań mówią jednak, że sprawa nie jest ostatecznie rozwiązana. Potrzeba jeszcze sporo pracy, by ostatecznie udowodnić, że ten sygnał radiowy jest powodowany przez planetę, mówi Villadsen. Obecnie uruchamianych jest i planowanych wiele nowych radioteleskopów. Gdy ostatecznie udowodnimy, że za sygnałem stoi pole magnetyczne planety, będziemy mogli bardziej systematycznie badać tego typu zjawiska. Jesteśmy na początku drogi, dodaje Pineda. « powrót do artykułu
  18. Obserwujący niebo średniowieczni mnisi wnieśli udział do współczesnej wulkanologii. Międzynarodowy zespół badawczy, pracujący pod kierunkiem uczonych z Uniwersytetu w Genewie, przeanalizował średniowieczne kroniki, rdzenie lodowe i pierścienie drzew, co pozwoliło na precyzyjne datowanie jednych z największych erupcji wulkanicznych w historii ludzkości. W ten sposób uzyskali nowe informacje dotyczące jednego z najbardziej aktywnych wulkanicznie okresów na Ziemi. Naukowcy ze Szwajcarii, Francji, USA, Kanady, Wielkiej Brytanii i Irlandii przez pięć lat analizowali setki kronik i annałów pochodzących z Europy i Bliskiego Wschodu. Wielkie erupcje wulkaniczne wyrzucają do atmosfery duże ilości związków siarki, które zaburzają budżet energetyczny Ziemi, powodując sezonowe i regionalne zmiany temperatury oraz opadów. Zmiany takie, w połączeniu z czynnikami społecznymi wiążą się z historycznymi deficytami w produkcji wolnej, niepokojami społecznymi i politycznymi, epidemiami i migracjami. Podstawowym narzędziem datowania wybuchów wulkanów są dowody geologiczne. Dzięki nim wiemy, że w XII-XIII wieku doszło do wzmożonego wulkanizmu zapoczątkowanego przez szereg erupcji z lat ok. 1108–1110, a w 1257 roku miał miejsce wybuch wulkanu Salamas, jedno z największych tego typu wydarzeń epoki holocenu. Jednak geologiczne datowanie erupcji nie jest łatwe i niesie ze sobą wiele wyzwań. Naukowcy z Genewy i ich koledzy postanowili skorzystać z faktu, że wielkie erupcje mogą prowadzić do widocznych zmian w atmosferze. Rozpoczęli więc poszukiwanie w kronikach opisów takich zmian. Obecność aerozoli w atmosferze ma bardzo duży wpływ na jasność Księżyca podczas zaćmienia. Im więcej aerozoli, tym ciemniejszy wydaje się wówczas Księżyc. Naukowcy przejrzeli imponującą liczbę źródeł, poszukując tych, których kontekst historyczny był znany, a w których opisano całkowite zaćmienia Księżyca wraz z informacjami o kolorze ziemskiego satelity. W Europie głównymi źródłami na temat takich wydarzeń są annały i kroniki tworzone w klasztorach i miastach. W źródłach arabskich informacje znajdziemy najczęściej w kronikach uniwersalnych, w Chinach i Korei ich odnotowywaniem zajmowali się oficjalni astronomowie, a w Japonii obserwacje zaćmień rejestrowano w licznych źródłach, jak dzienniki dworzan, kroniki czy zapiski świątynne. Z badań astronomicznych wiemy, że pomiędzy 1100 a 1300 rokiem – o ile pogoda pozwoliła – ludzie w Europie mogli obserwować 64 całkowite zaćmienia Księżyca, mieszkańcy Bliskiego Wschodu mogli widzieć ich 59, a mieszkańcy Azji Wschodniej – 64. Badacze znaleźli 180 europejskich źródeł z opisami 51 z tych zaćmień, 10 bliskowschodnich z opisami 7 zaćmień, oraz 199 wschodnioazjatyckich, w których opisano 61 zaćmień. Liczba doniesień na temat zaćmień jest bardzo różna. Na przykład na terenie Europy 12 zaćmień opisano tylko w jednym źródle, ale np. zaćmienie z 11 lutego 1161 roku zostało opisane w aż 16 zachowanych do dzisiaj źródłach. Chrześcijańskie źródła europejskie przynoszą informacje o kolorze i jasności Księżyca podczas 36 zaćmień. Danych takich brakuje w źródłach azjatyckich, z których tylko jedno opisuje kolor. Kronikarze chrześcijańscy interesowali się kolorem ziemskiego satelity prawdopodobnie pod wpływem Apokalipsy św. Jana, gdzie znajdziemy wzmiankę o księżycu w kolorze krwi (Ap 6:12). Biblia miała więc wpływ na obserwacje zjawisk naturalnych, co jednak nie znaczy, że ówczesna europejska nauka nie znała ich fizycznych przyczyn. Wręcz przeciwnie, ze średniowiecznych traktatów astronomicznych wiemy, że wiedza babilońskich czy greckich astronomów była w Europie dostępna. Jednocześnie zatem istniała interpretacja naturalna i nadprzyrodzona zaćmień. Po przeprowadzeniu analizy naukowcy stwierdzili, że wśród 64 całkowitych zaćmień opisanych przez europejskich kronikarzy, w przypadku 37 z nich mamy informacje o jasności i kolorze. Uczeni uszeregowali je na skali Danjona, wedle której wartość L=0 oznacza bardzo ciemne zaćmienie, gdy Księżyc jest niemal niewidoczny, a L=4 to bardzo jasne zaćmienie, z Księżycem w kolorze miedzianoczerwonym lub pomarańczowym. Tylko sześć wydarzeń zostało zakwalifikowanych jako L=0. Były to zaćmienia z nocy z 5/6 maja 1110, 12/13 stycznia 1172, 2/3 grudnia 1229, 18/19 maja 1258, 12/13 listopada 1258 oraz 22/23 listopada 1276. Wyjątkowe świadectwo znaleziono też w źródle japońskim. Mimo że azjatyckie źródła rzadko wspominają o kolorze, to jednak autor Meigetsuki, Fujiwara no Teika, odnotował wyjątkowo ciemny Księżyc podczas zaćmienia 2 grudnia 1229 roku. Wspomina, że Księżyc całkowicie zniknął na długi czas, nikt z żyjących nie pamiętał takiego wydarzenia, a astronomowie mówili o nim z obawą. Wszystkie wspomniane zaćmienia L=0 są zbieżne z 5 z 7 największych erupcji wulkanicznych, o których wiemy z rdzeni lodowych. Mowa tutaj o erupcjach UE1 (rok 1108 według danych geologicznych), UE2 (1171), UE4 (1230), Salamas (1257) oraz UE5 (1276). To bardzo silna wskazówka, że za taki a nie inny kolor i jasność ziemskiego satelity odpowiadało zanieczyszczenie atmosfery przez wulkany. Dzięki połączeniu danych z rdzeni lodowych, pierścieni drzew, obserwacji całkowitych zaćmień Księżyca oraz modelowania transportu aerozoli w atmosferze, naukowcy stwierdzili, że do wielkiej erupcji wulkanicznej dochodziło na 3 do 20 miesięcy przed obserwacjami całkowitego zaćmienia L=0. I tak na przykład można stwierdzić, że data erupcji UE2, która według datowania geologicznego nastąpiła prawdopodobnie w 1171 roku, została uściślona – dzięki średniowiecznym kronikom i badaniom pierścieni drzew – na maj/sierpień 1171. Podobnie uściślono inne daty. UE1 miała miejsce zimą na przełomie lat 1108/1109, UE4 nastąpiła wiosną/latem 1229, a erupcja Salamas to wiosna lub lato 1257 roku, co pozwala odrzucić proponowaną alternatywną datę 1256. W przypadku UE5 datę udało się ustalić jedynie na okres między wrześniem 1275 a lipcem 1276, a dalsze uściślenie było niemożliwe, gdyż w pierścieniach drzew brak oczywistego sygnału ochłodzenia. Wielkie erupcje wulkaniczne prowadziły do przejściowego ochłodzenia, które mogło trwać dłużej niż rok. Takie wydarzenia odbijały się niekorzystnie na zbiorach, powodując niedobory żywności czy klęski głodu. Jednak ludzie nie łączyli wulkanów ze słabymi zbiorami. W starych dokumentach rzadko wspomina się erupcje wulkaniczne. A były to wydarzenia o olbrzymim znaczeniu. Erupcja Salamas była równie potężna, co słynny wybuch wulkanu Tambora z 1815 roku. Rok 1816 okrzyknięto rokiem bez lata. Nic dziwnego, gdyż średnie globalne temperatury na półkuli północnej spadły wówczas o 0,53 stopnia Celsjusza i szacuje się, że spowodowało to śmierć około 90 000 ludzi. Salamas wybuchł 550 lat wcześniej, gdy ludzkość była znacznie bardziej wrażliwa na takie wydarzenia, a z obecnie dostępnych danych wynika, że anomalia temperaturowa po jego erupcji wyniosła nie -0,5, ale -2 stopnie Celsjusza. « powrót do artykułu
  19. W holu Wydziału Biologii Uniwersytetu w Białymstoku (UwB) można oglądać ekspozycję „Ptasie pisanki”. Na wystawie prezentowane są jaja 19 gatunków ptaków, w tym przedstawicieli polskiej awifauny (np. czajki zwyczajnej, myszołowa zwyczajnego i bataliona), 3 gatunków pingwinów czy emu. Wiele innych jaj zaprezentowano na barwnych planszach. Różnorodne kolory, plamki i desenie na jajkach to swoisty kamuflaż, który ma zmylić drapieżnika. Białe jajka składają między innymi dziuplaki, czyli ptaki gniazdujące w dziuplach, np. sowy lub dzięcioły – opowiada dr Anna Matwiejuk, kierowniczka Uniwersyteckiego Centrum Przyrodniczego im. Profesora Andrzeja Myrchy. Kolor skorupki jajka zależy od obecności swoistych barwników: protoporfiryny (odpowiada za kolor brązowy i jego odcienie, wraz z czerwonym, żółtym i czarnym), biliwerdyny (nadaje odcienie niebieskie i zielone) oraz jej chelatu z cynkiem. W skorupkach białych nie ma żadnego barwnika - dodaje specjalistka. U drozda śpiewaka występują jaja turkusowe w czarne kropki, u kosa niebieskozielone, a u pleszki zwyczajnej błękitne. U bliskiej zagrożenia czajki zwyczajnej, która w ciągu roku wyprowadza jeden lęg, jaja są brązowożółte w ciemniejsze plamy. U pustułki znajdziemy zaś jaja białożółte, szaroróżowe lub ceglastoróżowe z gęstymi rdzawobrązowymi plamami. A jaja emu zmieniają barwę. Niedługo po zniesieniu są ciemnozielone, a później czarne. Dr Matwiejuk wspomina także o ciekawych i bardzo różnorodnych kształtach jaj. Np. sowy „dziuplaki” składają jaja okrągłe jak piłeczki, ptaki gniazdujące na klifach, takie jak nurzyki - stożkowate, a np. czajki, które budują gniazda na ziemi - gruszkowate. Jaja nurzyków mają niezwykłe kolory i wielu uważa je za najpiękniejsze na świecie. Jaja znacznie się różnią rozmiarami. Największe są strusie, których waga przekracza 1,5 kilograma, najmniejsze zaś – ważące zaledwie 0,4 grama – składa koliber hawajski. W Polsce największe jaja to dzieło łabędzi, bielików, żurawi i bocianów, a najmniejsze wysiadują czyżyki oraz mysikróliki. Wystawę zorganizowaną przez Uniwersyteckie Centrum Przyrodnicze można podziwiać do końca czerwca. « powrót do artykułu
  20. Wystrzelenie i rozłożenie teleskopu kosmicznego to bardzo skomplikowana i kosztowna procedura, mówi Sebastian Rabien z Instytutu Fizyki Pozaziemskiej im. Maxa Plancka. Nowa metoda, tak bardzo różna od typowego produkowania i polerowania zwierciadła, może rozwiązać problemy z wagą i pakowaniem zwierciadła teleskopu, pozwalając na wysłanie w przestrzeń kosmiczną znacznie większych, a zatem i znacznie czulszych, teleskopów. Na łamach pisma Applied Optics Rabien pochwalił się właśnie opracowaniem wraz ze swoimi kolegami nowej metody produkcji parabolicznych membran, z których powstaje zwierciadło teleskopu. Stworzone przez grupę Rabiena prototypy mają do 30 centymetrów średnicy. Można je skalować do rozmiarów wymaganych dla teleskopu, który chcemy stworzyć. Membrany powstają metodą osadzania z fazy gazowej i są tworzone na obracającej się cieczy umieszczonej wewnątrz komory próżniowej. Naukowcy opracowali tez metodę, która – za pomocą ciepła – koryguje niedoskonałości takiego lustra już po tym, jak zostało rozwinięte. Chociaż nasza praca to tylko pokaz, że metoda działa, kładzie ona podstawy pod budowę wielkich tanich zwierciadeł. Mogą dzięki niej powstać lekkie zwierciadła o średnicy 15–20 metrów, dzięki którym teleskopy kosmiczne będą o rząd wielkości bardziej czułe od obecnie budowanych czy planowanych, wyjaśnia Rabien. Naukowiec wykorzystuje molekuły monomerów, które są osadzane z fazy gazowej, tworząc polimer. Zwykle wytwarza się tak np. powłoki chroniące elektronikę przed wpływem wilgoci. Teraz po raz pierwszy wykorzystano tę metodę do uzyskania parabolicznych membran o parametrach optycznych wymaganych przez teleskopy. Niezbędnym elementem całości jest wykorzystanie obracającego się pojemnika zawierającego niewielką ilość cieczy, która utworzy idealny paraboliczny kształt. Pojemnik ten to rodzaj formy, którą można skalować do odpowiednich rozmiarów. Gdy już uzyskamy w ten sposób warstwę polimeru odpowiedniej grubości, należy nałożyć nań metaliczną warstwę odbijającą. W ten sposób powstaje zwierciadło, które z łatwością można zwinąć, zapakować do rakiety nośnej i rozwinąć w przestrzeni kosmicznej. Problem jednak w tym, że byłoby niemal niemożliwością odzyskanie idealnego parabolicznego kształtu to rozwinięciu zwierciadła. Dlatego też powstał system kontroli, w którym kształt zwierciadła jest modyfikowany za pomocą ciepła generowanego przez oświetlanie poszczególnych części zwierciadła. W kolejnym etapie badań uczeni chcą stworzyć bardziej wyrafinowany system kontroli kształtu. Sprawdzą tez, jak duże zniekształcenia mogą być tolerowane. Mają też zamiar zbudować komorę o średnicy metra, by lepiej zbadać powierzchnię większych zwierciadeł oraz udoskonalić proces ich zwijania i rozwijania. « powrót do artykułu
  21. Pod koniec ubiegłego roku archeolodzy Steve Tomlinson i Emily Brown przeszukiwali brzegi Tamizy na północy hrabstwa Kent. Początkowo nie znaleźli niczego szczególnego, ot sporo potłuczonej ceramiki z czasów rzymskich i trochę tesser, z których Rzymianie układali mozaiki. Gdy wracali, Tomlinson zauważył niewielki skórzany but. Pokazał go Brown i wspólnie orzekli, że nie pochodzi on ani z czasów współczesnych, ani z epoki wikingów. Być może powstał we wczesnym średniowieczu. Gdy jednak kilka tygodni później Tomlinson dostał wyniki datowania radiowęglowego, aż usiadł z wrażenia. Mudlarking to termin ukuty w XVIII wieku. Mudlarkerami nazywano ludzi, którzy brodzili w mule, przede wszystkim u brzegów Tamizy, poszukując tam cennych przedmiotów, by je sprzedać i w ten sposób zarobić na życie. Obecnie zajęciu temu oddają się przede wszystkim archeolodzy, zarówno zawodowcy jak i amatorzy. I właśnie to robili Tomlinson i Brown, gdy dokonali niezwykłego odkrycia. Naukowcy szybko zorientowali się, że taki but nie jest czymś, co znajduje się codziennie. Tomlinson miał już doświadczenie z podobnym zabytkiem. W 2018 roku znalazł w mule but z czasów anglosaskich, datowany na lata 942–969. Miał więc nadzieję, że i tym razem znalazł coś równie starego, a może i starszego. Zapakował więc but do pojemnika z wodą i wysłał go do badania radiowęglowego. Kilka tygodni później otrzymał wyniki i usiadł z wrażenia. Okazało się, że but powstał w późnej epoce brązu w latach 888–781 przed naszą erą. To najstarszy but znaleziony na Wyspach Brytyjskich i – niewykluczone – że najmniejszy na świecie. Jego rozmiar wskazuje, że należał do dziecka w wieku 2-3 lat. Jako, że tak stare ubrania rzadko są w stanie przetrwać próbę czasu, dla pewności wykonano drugie datowanie, które potwierdziło to pierwsze. Tekstylia czy wyroby skórzane mogą zachować się tam, gdzie nie ma dostępu powietrza. Na przykład w bagnie czy rzecznym mule. Tak właśnie było w przypadku buta znalezionego przez Tomlinsona. Obecnie trwają specjalistyczne badania zabytku. Wiadomo już, że jego podeszwa została wykonana z kilku warstw. Dzięki temu naukowcy mogą sporo dowiedzieć się o technice wytwarzania obuwia przed 3000 lat. Po zakończeniu badań but prawdopodobnie trafi do British Museum. « powrót do artykułu
  22. Po długiej renowacji finansowanej przez Galerię Uffizi i region Toskanii po raz pierwszy w historii udostępniono zwiedzającym sekretny ogród, utworzony około połowy XVII w. przy Ogrodzie Boboli we Florencji. Ogród Kamelii (Giardino delle Camelie), bo o nim mowa, jest niewielką zieloną przestrzenią, znajdującą się w cieniu murów oddzielających Palazzo Pitti od parku - nieopodal mieści się Museo della moda e del costume, a obok prowadzi Viale della Meridiana. Ogród Kamelii powstał dla Mattea, syna Kosmy II Medyceusza, i przylegał do jego apartamentów (miał je łączyć z Ogrodem Boboli). Krążyły plotki, że piękna przestrzeń była miłosnym gniazdkiem arystokraty. Pierwotnie w murowanych skrzyniach uprawiano kwitnące rośliny cebulowe - np. hiacynty - których pasjonatem był jego starszy brat, kardynał Giancarlo de’ Medici. Przez pewien czas oko Medyceuszy cieszyły też egzotyczne rośliny oraz rzadkie odmiany cytrusów. Pod koniec XVIII wieku, w wyniku podniesienia poziomu placu Meridiana, ogród znalazł się w cieniu i nie nadawał się już do uprawy rosnących w nim wcześniej roślin. Wtedy też posadzono, obecne i dzisiaj, popularne wówczas kamelie. Najliczniej reprezentowanym gatunkiem jest kamelia japońska, z takimi kultywarami, jak Candidissima, Anemoniflora, Pulcherrima czy Rosa Simplex. Oprócz nich można podziwiać odmiany Alba Simplex, Tricolor czy Rosa Mundi. Warto dodać, że w 1688 r. Ferdynand Medyceusz zmienił ogród w związku ze ślubem z Jolantą Beatrycze Bawarską. Kiedy dawne apartamenty Mattea przeznaczono dla córki bawarskiego elektora Ferdynanda Marii i Henrietty Adelajdy Sabaudzkiej, przestrzeń została zmodyfikowana przez architektów Giacinta Marię i Biagia Marmiego. Nadali jej oni wygląd, jaki znamy dzisiaj. Od jakiegoś czasu ogród znajdował się w złym stanie, głównie przez źle działający system odwadniający. Osuwał się grunt, odpadały kawałki ścian. Prace, które od 2021 r. prowadzono w ogrodzie, objęły zarówno architekturę oraz roślinność, jak i mury czy chodniki. Zadbano także o freski, rzeźby, oświetlenie i system hydrauliczny/elementy wodne. Ogród Kamelii można zwiedzać w kwietniu i maju w maksymalnie 15-osobowych grupach. Chętnych zaprasza się od wtorku do niedzieli. Ogród składa się z 2 części; pierwsza leży bezpośrednio przy Ogrodzie Boboli. Za portalem wejściowym (Grotta Passante) znajduje się druga część - sekretny ogród prywatny. Obramowany roślinami chodnik prowadzi do groty, której centralną część stanowi figura Hygei. Ok. 1819 r. Giuseppe Gherardi ozdobił wnętrze malowidłami. Uffizi TV przygotowała film, dzięki któremu można posłuchać opowieści Paoli Ruggieri (kuratorki dziedzictwa architektonicznego Ogrodów Boboli) i Bianki Marii Landi (kuratorki dziedzictwa botanicznego Ogrodów Boboli) nt. historii, renowacji i osiągniętych rezultatów.   « powrót do artykułu
  23. Aparaty Panasonic to ciekawy sprzęt dla wszystkich fotografów i filmowców. Z jednej strony w ofercie tego producenta są świetne aparaty formatu Micro 4/3, a z drugiej ma bardzo ciekawe propozycje z sensorami pełnoklatkowymi. Wśród nich można znaleźć sprzęt adresowany do fotografów, filmowców, a także hybrydowy. Zajrzyj do tego artykułu, aby poznać kilka wartych uwagi modeli aparatów bezlusterkowych Panasonic Lumix. Panasonic Lumix DMC-G7 - prosty model z filmowanie 4K Panasonic Lumix DMC-G7 to jeden z najtańszych modeli wśród oferty aparatów bezlusterkowych tego producenta. W tym wypadku tani może jednak oznaczać wciąż bardzo dobry sprzęt. Model ten oferuje 16-megapikselową matrycę Digital Live MOS formatu Micro 4/3. Dzięki zastosowaniu tego systemu aparat Lumix wyróżnia się także bardzo kompaktową konstrukcją, która pozwala go mieć zawsze przy sobie. Funkcja nagrywania w rozdzielczości 4K Ultra HD pozwala wykorzystać go także jako rodzinną kamerę czy dla vlogerów. Panasonic LUMIX DMC-G90 Tym razem nieco bardziej rozbudowany przedstawiciel rodziny systemu Micro 4/3 od Panasonic. Model Lumix DMC-G90 to przede wszystkim matryca o rozdzielczości 20 MP i konstrukcja pozbawiona filtra antyaliasingowego. O ultra płynne ujęcia i stabilne zdjęcia przy małej ilości światła dba 5-osiowa stabilizacja obrazu Dual I.S. Ten aparat Panasonic Lumix to także świetna kamera - umożliwia filmowanie w jakości 4K i zapewnia obsługę V-Log L. Kadrowanie odbywa się poprzez zapewniający realistyczny obraz wizjer OLED o rozdzielczości 2 360 000 pkt lub ruchomy ekran LCD o przekątnej 3 cale. Panasonic Lumix DC-G9 Ten bezlusterkowiec wnosi system Micro 4/3 na zupełnie nowy poziom. To flagowy model, który łączy w sobie cechy doskonałego aparatu fotograficznego i kamery wideo. Przede wszystkim posiada matrycę o rozdzielczości 20,3 MP z trybem Hi Res, która pozwala na uzyskanie zdjęć o rozdzielczości nawet do 80 MP. System AF działa z czasem reakcji tylko 0,04 s i jest wspierany trybem zdjęć seryjnych o prędkości do 60 kl./s, co pozwala na fotografowanie nawet najbardziej dynamicznych scen. Model ten filmuje w jakości 4K 60p i posiada podwójny slot kart SD, który daje pewność profesjonalistom, że ich materiał będzie bezpieczny po zapisie. Panasonic Lumix DC-S5 Panasonic to jedyny producent, który w swojej ofercie ma zarówno aparaty Micro 4/3, jak i pełnoklatkowe. Obydwie kategorie sprzętów wyróżniają się znakomitą jakością, a dobrym przykładem urządzeń z sensorem full frame jest Lumix DC-S5. Podobnie jak w przypadku modeli Micro 4/3 stanowi świetne połączenie aparatu fotograficznego i kamery wideo. Posiada pełnoklatkową matrycę CMOS 24,2 MP z technologią Dual Native ISO, która pozwala na filmowanie w jakości 4K 10-bit. Dodatkowo model ten wspiera użytkownika funkcjami takimi jak V-Log, V-Gamut, stabilizacja obrazu Dual I.S. 2 czy wyjątkowy system AF oparty o technologie sztucznej inteligencji oraz głębokiego uczenia. Całość dopełnia obudowa ze stopu magnezu z uszczelnieniami, która umożliwia korzystanie z tego aparatu w każdych warunkach. « powrót do artykułu
  24. Przed kilku laty głośno było o Neuralink, firmie Elona Muska, który obiecał stworzenie implantu łączącego ludzki mózg z komputerem. Przed kilkoma miesiącami biznesmen ogłosił, że do maja bieżącego roku rozpoczną się testy implantu The Link na ludziach. Jednak przed Neuralinkiem może być bardzo wyboista droga. Media doniosły właśnie, że już przed rokiem Federalna Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) odrzuciła wniosek o testy urządzenia, a dwa amerykańskie ministerstwa prowadzą śledztwo ws. działań firmy Neuralink. The Link ma być wszczepiany do mózgu. Jako taki jest przez FDA klasyfikowany jako urządzenie Klasy III. Należą do niej urządzenia medyczne, które podtrzymują lub wspierają funkcje życiowe, są implantowane lub stwarzają potencjalnie nieuzasadnione ryzyko choroby lub odniesienia obrażeń. FDA oświadczyła, że wniosek Neuralinku o rozpoczęcie testów na ludziach zawierał „dziesiątki niedociągnięć”, więc został odrzucony. Wątpliwości Agencji budziły m.in. stabilność akumulatorów i systemu ładowania, możliwość migrowania implantu w mózgu czy uszkodzenia tkanki. I mimo upływu wielu miesięcy Neuralink wciąż nie jest w stanie poprawić wszystkich niedociągnięć. Odrzucenie wniosku nie oznacza, co prawda, że The Link nie zostanie w końcu dopuszczony do testów, ale wskazuje, że kilkunastu ekspertów, którzy przyglądali się implantowi, zgłosiło poważne zastrzeżenia. To jednak nie wszystkie problemy. Pod koniec ubiegłego roku Departament Rolnictwa wszczął śledztwo ws. złego traktowania zwierząt laboratoryjnych przez firmę Muska, a Departament Transportu otworzył swoje śledztwo dotyczące nieprawidłowości przy międzystanowym transporcie materiałów niebezpiecznych, w tym implantów od chorych zwierząt. Ustalenia Departamentów Rolnictwa i Transportu mogą w jakiś pośredni sposób wpłynąć na proces decyzyjny FDA. Dodatkowo sprawę mogą skomplikować zapowiedzi Muska i innych przedstawicieli firmy, którzy twierdzili, że The Link pozwoli niewidomym widzieć, sparaliżowanym chodzić oraz pozwoli na połączenie z jakimś rodzajem sztucznej inteligencji. Urządzenia Klasy III są oceniane pod kątem bezpieczeństwa oraz spełniania stawianych przed nimi założeń. Szumne zapowiedzi dotyczące niezwykłych możliwości The Link, nawet jeśli nie znajdą się w oficjalnym wniosku, mogą spowodować, że urzędnicy FDA będą znacznie baczniej przyglądali się urządzeniu i aplikacji. Eksperci uważają, że firma Muska nie ma niezbędnej wiedzy i doświadczenia, by w przewidywalnym czasie wprowadzić na rynek implant mózgowy. « powrót do artykułu
  25. Po raz pierwszy udało się bezsprzeczne określić, kiedy mongolskie elity zaczęły spożywać mleko jaków. Międzynarodowy zespół naukowy znalazł w kamieniu nazębnym zmarłych przed wiekami osób ślady protein z mleka jaków oraz innych przeżuwaczy. Odkryto też proteiny z krwi przeżuwaczy i koni. Jaki to niezwykłe zwierzęta. Są w stanie przeżyć w temperaturach poniżej -40 stopni Celsjusza, pozyskiwać wodę jedząc śnieg i lód, podczas gdy przekopują się przez ich warstwy do traw, krzewów, mchów i porostów, którymi się żywią. Jaki od wieków zapewniały ludziom środki do życia. Ich tłuste mleko nadaje się do konsumpcji bezpośredniej i wytwarzania nabiału, wysuszone odchody są bardzo ważnym źródłem opału w środowisku ubogim w drewno, z grubego futra można wytwarzać odzież, są też wykorzystywane jako zwierzęta pociągowe i transportowe przez społeczności żyjące wysoko nad poziomem morza. To dzięki jakom ludzie mogli osiedlać się i żyć na Płaskowyżu Tybetańskim i w górach Mongolii. Jednak mimo tego, że to tak ważne zwierzęta, wciąż niewiele wiemy o wspólnej historii Homo sapiens i udomowionego jaka (Bos grunniens), który pochodzi od jaka dzikiego (Bos mutus). Wiemy, że jak został udomowiony na Wyżynie Tybetańskiej około 5000 lat temu. Stamtąd Bos grunniens rozprzestrzenił się na tereny dzisiejszej Mongolii. Jednak mamy bardzo mało śladów archeologicznych wskazujących na wczesną historię tego gatunku w Mongolii. Posiadamy jedną czaszkę datowaną na ok. 1000–500 r. p.n.e. oraz dowody ze sztuki naskalnej reprezentujące prawdopodobnie karawany jaków. Jednak już dowody z epoki Xiongnu (200 p.n.e. – 200 n.e.) wskazują, że jaki odgrywały ważną rolę na tamtym obszarze. W królewskim grobie znaleziono torbę z włosami ludzi, jaków i koni, w Buriacji odkryto szczątki dzikiego jaka, zwierzęta te pojawiają się też na sprzączkach pasów i uprzężach końskich. Wskazuje to da duże znaczenie – co najmniej symboliczne – tego niezwykłego zwierzęcia dla Xiongnu. Chińskie źródła z czasów dynastii Han z tego samego okresu wspominają, że produkty z jaków były ważną częścią trybutu składanego przez Xiongnu. Mniej więcej 1000 lat później w mongolskich tekstach znajdujemy pojedyncze wzmianki o jakach, ale dowiadujemy się z nich, że produkty z włosia jaków były ważną częścią trybutu, materiałów takich używano do produkcji sztandarów oraz innych oznak władzy. Co jednak zaskakujące, mimo że teksty historyczne wspominają o różnych produktach z jaków, brak w nich informacji o udomowionych jakach, dojeniu tych zwierząt czy konsumpcji ich mleka. Dlatego też uczeni z USA, Niemiec, Mongolii, Wielkiej Brytanii i Danii postanowili poszukać takich dowodów w materiale archeologicznym. Eksperci badali próbki z cmentarzy ze stanowisk Khorig I i Khorig II. Cmentarze te powstały na krótko przed zjednoczeniem plemion mongolskich przez Czyngis-chana w 1206 roku i były używane jeszcze w czasach dynastii Yuan (1279–1368). Znajdowane w nich dobra grobowe wskazują, że były to cmentarze elity. To bardzo ważne stanowiska dla poznania historii Mongołów, gdyż poza nimi znany jest tylko jeszcze jeden cmentarz elity z tego okresu. Niestety, z powodu globalnego ocieplenia wieczna zmarzlina roztapia się i cmentarze Khorig są w coraz większym stopniu rabowane. Naukowcom udało się wyizolować proteiny z kamienia nazębnego 11 osób z Khorig. Peptydy typowe dla mleka jaków znaleziono u dwóch osób, a badania radiowęglowe wykazały, że żyły one w latach 1170–1270 oraz 1287–1397. Naszym najważniejszym odkryciem było znalezienie grobu kobiety z elity, którą pochowano w kapeluszu bogtog wykonanym z kory brzozowej oraz jedwabnych ubraniach z wizerunkiem złotego smoka z łapami o pięciu szponach. Analizy wykazały, że za życia piła ona mleko jaków. To pozwoliło nam powiązać regionalną ikonografię przedstawiającą jaki i jej związek z rządzącą elitą, cieszy się profesor Alicia Ventresca-Miller z University of Michigan. Badania wskazują zatem, że mongolskie elity spożywały mleko jaków pod koniec XIII wieku. Odkrycie to, w obliczu braku innych dowodów na pozyskiwanie i konsumpcję mleka, jest niezwykle ważne. Tym bardziej, że łączy symbolikę jaka, wskazującą na znaczenie tego zwierzęcia wśród Mongołów, z praktycznym wykorzystaniem produktów mlecznych. Jednocześnie każe przypuszczać, że mleko jaków było spożywane w Mongolii znacznie wcześniej niż w XIII wieku, jednak z jakichś powodów brak doniesień na ten temat. Badania w Khorig wskazują, że tamtejsze elity spożywały mleko wielu różnych zwierząt. Znaleziono tam również duże naczynia wypełnione masłem lub innym tłuszczem i zaopatrzone w knoty, co sugeruje, że mamy do czynienia z lampami. Lampy z masła jaków odgrywają ważną rolę w tradycji lamaizmu (buddyzmu tybetańskiego). Nie można więc wykluczyć, że w okolicach Khorig wytwarzano lampy, które były eksportowane do Tybetu, a dochody z handlu wzbogacały miejscową elitę. To dodatkowo tłumaczyłoby symboliczne znaczenie jaka dla mieszkańców ówczesnej Mongolii. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...