Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36799
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    211

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Chińscy astronomowie znaleźli najcięższy pierwiastek kiedykolwiek zauważony na egzoplanecie. Wei Wang i jego koledzy z Narodowego Obserwatorium Astronomicznego Chin poinformowali o zaobserwowaniu samaru w atmosferze planety MASCARA-4b. Pierwiastki o tak dużej masie są dość rzadkie i trudne do zaobserwowania, jednak mogą nam wiele powiedzieć o tworzeniu się i ewolucji planet. MASCARA-4b znajduje się w odległości około 550 lat świetlnych od Ziemi. To gorący jowisz, gazowy olbrzym, o średnicy 1,5 raza większej od średnicy Jowisza. Masa planety jest ponad 3 razy większa od masy Jowisza, a temperatura na jej powierzchni wynosi około 1900 stopni Celsjusza. Planeta obiega swoją gwiazdę macierzystą w ciągu niecałych 3 ziemskich dni. Gwiazda, MASCARA-4, ma średnicę niemal 2-krotnie większą od Słońca, a jej temperatura sięga 7730 stopni Celsjusza. Chińczycy badali MASCARĘ-4b za pomocą Very Large Telescope w Chile, analizując spektrum światła jej gwiazdy przefiltrowanego przez atmosferę planety. W ten sposób znaleźli wiele masywnych pierwiastków jak na przykład bar. Dotychczas dzierżył on miano najcięższego pierwiastka znalezionego na egzoplanecie. Zaobserwowano jednak też samar, który zawiera o sześć protonów więcej niż bar, a jego liczba atomowa to 62. Wang zauważa, że każda gwiazda i planeta powinny posiadać te pierwiastki. Jednak zagadką pozostaje, dlaczego można je zauważyć. Ze względu na swoją masę pierwiastki te powinny znajdować się niżej, w regionach o wyższym ciśnieniu i nie powinniśmy być w stanie tak łatwo ich obserwować. Znalezienie samaru może wskazywać po pierwsze na to, że bardzo gorące jowisze mogą zawierać mniej lekkich pierwiastków niż atmosfery innych egzoplanet, po drugie zaś, że zawierają one bardzo mało pary wodnej i tlenu, z którymi samar reaguje. « powrót do artykułu
  2. Specjaliści ze świdnickiego Szpitala „Latawiec” usunęli 38-letniej pacjentce ważący ok. 20 kg guz jajnika. Operacja odbyła się na początku kwietnia, ale placówka dopiero teraz zamieściła informację na ten temat w swoich mediach społecznościowych. Kobieta została do nas skierowana z Oddziału Wewnętrznego szpitala im. dra A. Sokołowskiego w Wałbrzychu. Jak wynika z wywiadu lekarskiego, olbrzymi guz rósł w ciele pacjentki przez okres blisko 1 roku - napisano na profilu „Latawca” na Facebooku. Podczas operacji dr n. med. Filip Kubiaczyk i lek. med. Piotr Ostrowski usunęli guz lewego jajnika, narząd rodny, sieć większą, a także wyrostek robaczkowy. W stanie ogólnym bardzo dobrym kobieta została już wypisana do domu. W wypowiedzi dla TVN24.pl prof. dr hab. n. med. Grzegorz Jakiel, specjalista położnictwa i ginekologii z dużym doświadczeniem, zauważył, że guz najprawdopodobniej rósł sporo dłużej niż rok. Od roku pacjentka mogła po prostu obserwować skutki jego powiększania. Podając informację o rozległym zabiegu, szpital zaapelował do kobiet o regularne wykonywanie badań ginekologicznych i samoobserwację. « powrót do artykułu
  3. Nieodpowiednia dieta była przyczyną 14,1 milionów zachorowań na cukrzycę typu 2. w 2018 roku, informują naukowcy z Tufts University. Na podstawie stworzonego przez siebie modelu dotyczącego zwyczajów dietetycznych mieszkańców 184 krajów, uczeni uznali, że złe odżywianie się odpowiada za 70% nowych przypadków cukrzycy typu 2. Badania, w których uwzględniono dane z lat 1990–2018 zostały opublikowane na łamach Nature Medicine. Autorom badań udało się określić te zwyczaje żywieniowe, które w największym stopniu przyczyniają się do rozwoju cukrzycy. Uwzględnili w swoich badaniach 11 czynników powiązanych z dietą i stwierdzili, że 3 z nich odgrywają nieproporcjonalnie dużą rolę w rozwoju cukrzycy. Są nimi niedostateczne spożycie pełnego ziarna, zbyt duże spożycie oczyszczonego ryżu i pszenicy oraz zbyt duże spożycie przetworzonego mięsa. Mniejszy wpływ na rozwój choroby miało spożywanie zbyt dużych ilości soków owocowych, zbyt małych ilości warzyw zawierających niewiele skrobi oraz orzechów i nasion. Nasze badania sugerują, że zła jakość węglowodanów w diecie to główna przyczyna rozwoju cukrzycy typu 2., mówi profesor Dariush Mozaffarian, jeden z głównych autorów badań. Naukowcy zauważyli, że we wszystkich 184 badanych krajach doszło w latach 1990–2018 do wzrostu zachorowań na cukrzycę typu 2. Ma to niekorzystny wpływ na całe społeczeństwo, od osób chorych, poprzez ich rodziny, po systemy opieki zdrowotnej. Analiza wykazała też, że zła dieta jest częściej przyczyną zachorowań na cukrzycę wśród mężczyzn niż kobiet, wśród osób młodszych niż starszych i wśród mieszkańców miast niż wsi. Największy wzrost zachorowań notuje się w Europie Środkowej i Wschodniej oraz Azji Centralnej. Niechlubne rekordy dzierżą tutaj Polska i Rosja, gdzie dieta pełna jest czerwonego mięsa, mięsa przetworzonego oraz ziemniaków. To właśnie w tych krajach zanotowano największy odsetek przypadków cukrzycy typu 2. powiązanych z nieprawidłową dietą. Drugim obszarem częstych zachorowań jest Ameryka Łacińska i Karaiby, szczególnie Kolumbia i Meksyk. Tam za zachorowania odpowiadają głównie słodzone napoje, przetworzone mięso oraz niskie spożycie pełnych ziaren. Regionami, w których dieta ma mały wpływ na cukrzycę typu 2. są kraje Azji Południowej i Afryki Subsaharyjskiej, a z 30 najbardziej zaludnionych krajów świata najmniej przypadków cukrzycy powiązanej z dietą występuje w Indiach, Nigerii i Etiopii. Z innych ostatnio publikowanych analiz podobnego typu dowiadujemy się, że zła dieta odpowiada za 40% przypadków cukrzycy typu 2. Autorzy nowych badań mówią, że różnica wynika z faktu, iż w swojej analizie jako pierwsi uwzględnili rafinowane ziarna, a ponadto wykorzystali nowsze dane pochodzące m.in. z badań zwyczajów dietetycznych poszczególnych osób, a nie tylko z danych na temat produkcji rolnej w różnych krajach. « powrót do artykułu
  4. Podczas wykopalisk w Trewirze w Nadrenii-Palatynacie natrafiono na mitreum - świątynię poświęconą Mitrze - oraz duży relief przedstawiający Kautesa. To drugie sanktuarium Mitry, jakie kiedykolwiek odkryto w leżącym nad Mozelą mieście. Przy Südallee ma stanąć nowa główna miejska remiza strażacka, wcześniej znajdował się tu budynek należący do policji. Generaldirektion Kulturelles Erbe (GDKE) prowadzi wykopaliska od lutego br. Relief ma wysokość 1,2 m. Wykonano go z piaskowca. Ze stanowiska trafił do warsztatu konserwatorskiego w Rheinische Landesmuseum Trier. Na podstawie znalezionych monet ustalono, że mitreum zostało zniszczone pod koniec IV w. n.e. Oprócz reliefu zachowały się nawa i ceglane ławy. Prace wykopaliskowe GDKE zaplanowano na 18 miesięcy. Archeologów wspierają m.in. władze miasta i strażacy. Kult Mitry, boga słońca, sprawiedliwości, umów i wojny, pojawił się na terenie dzisiejszego Iranu w czasach przed Zoroastrem. Mitra był najważniejszym bóstwem politeistycznego panteonu. Był przede wszystkim bogiem umów, a wspominają o nim tabliczki klinowe z XV wieku p.n.e., zawierające zapis traktatu pomiędzy Hetytami a państwem Mitanni. Grecy i Rzymianie postrzegali Mitrę głównie jako boga słońca. Ze świata rzymskiego mamy niewiele doniesień o tym perskim bogu. Sytuacja uległa nagłej zmianie w II wieku. Od roku 136 nagle na terenie Imperium Romanum pojawiają się setki inskrypcji dedykowanych Mitrze, rozpowszechnia się jego kult, powstają podziemne świątynie, mitrea. To wynalazek rzymskiego mitraizmu. Na terenie Iranu nie znaleziono takich sztucznych podziemnych jaskiń dedykowanych Mitrze. Przyczyny popularności nowej religii nie są znane. Jedna z interpretacji mówi, że ok. 100 roku pojawił się ktoś, kto wymyślił rzymski mitraizm, nadając perskiemu bóstwu platońską interpretację. Rzymski mitraizm, podobnie jak ten irański, był kultem wierności władcy. Nic więc dziwnego, że podtrzymywali go kolejni cesarze, a praktykowali głównie legioniści. Kautes, którego relief znaleziono, to jeden z dwóch – obok Kautopatesa – towarzyszy Mitry. Występują oni już w oryginalnej ikonografii z terenu Iranu. Zwykle przedstawiani są po obu stronach Mitry, z pochodniami w dłoniach. Postaci te doczekały się różnych interpretacji. Uważa się je za symbole wschodu i zachodu Słońca, Gwiazdozbiorów Byka i Skorpiona, gwiazd Aldebaran i Antaresa. Prawdopodobnie odgrywały wiele ról w mitraistycznych misteriach. Kautesa i Kautopatesa należy postrzegać jako bliskich towarzyszy Mitry, którzy czasem są z nim identyfikowani, a czasem stanowią osobne byty. « powrót do artykułu
  5. W czerwcu ubiegłego roku pracownicy Muzeum Zamkowego w Malborku, przebywający na targach sztuki TEFAF w Maastricht, zauważyli ofertę sprzedaży pięknego zabytku – XVII-wiecznego bursztynowego ołtarzyka. Niedawno, dzięki dofinansowaniu z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, bardzo dobrze zachowany zabytek wraz z futerałem z epoki trafił do zbiorów w Malborku. Ołtarzyk w formie krucyfiksu powstał ok. 1670 roku w jednym z gdańskich warsztatów. Wyróżnia się klasą wykonania i świetnym stanem zachowania. Kupiony do Malborka zabytek to rzadkość. Podobnych rozmiarów obiekty – ołtarzyk z Malborka mierzy ok. 60 cm – znajdują się jeszcze na zamku Weißenfels w prywatnych zbiorach hrabiego Schönborn oraz w kolekcji Medyceuszy w Museo degli Argenti we Florencji. Zabytek kupiony do Malborka jest tym bardziej wyjątkowy, że zachował się jego oryginalny futerał. O ile wiadomo, w kolekcjach publicznych znajduje się tylko jeden ołtarz z futerałem i można go oglądać w Kunsthalle Würth w Schwäbisch Hall. Malborski zabytek dekorowany jest plakietkami z kości słoniowej przedstawiającymi Mękę Pańską, święte męczennice (Barbarę i Katarzynę) oraz rzeźbami św. Piotra i Pawła, aniołków i Chrystusa na krzyżu. Wewnątrz mensy znajduje się wykonana z bursztynu figura Chrystusa w typie Ecce homo. Twórcy ołtarzyka użyli w partiach rzeźbiarskich wysokiej jakości przejrzysty czerwony bursztyn, który skontrastowali z matową bursztynową okładziną. Zastosowali też typową dla epoki formę konstrukcji o drewnianym szkielecie oraz drewniane etui w formie szafki powtarzającej kształt krucyfiksu. Z zewnątrz obłożono ją garbowaną skórą, wewnątrz bordowym aksamitem. Muzeum zamkowe w Malborku powstało w 1961 roku i nie posiadało żadnych przedwojennych kolekcji. Zbiory tworzono od podstaw, a ich rozpoznawalnym elementem stały się przedmioty z bursztynu. Obecnie zamkowa kolekcja bursztynu liczy około 2000 przedmiotów i jest zaliczana do najcenniejszych na świecie. Pod tym względem może równać się z takimi instytucjami jak Staatliche Kunstsammlungen w Dreźnie, Kunsthistorisches Museum w Wiedniu, Zamek Rosenborg w Kopenhadze, Palazzo Pitti we Florencji czy Victoria & Albert Museum w Londynie. Kolekcja z Malborka szczyci się ukazaniem ciągłości obróbki bursztynu od neolitu po czasy współczesne. Znajdziemy w niej paciorki, pionki, figurki, puzderka, ołtarzyki, relikwiarze i biżuterię. Możemy podziwiać gdańskich mistrzów – Christopha Mauchera i Michaela Redlina. Teraz do wspaniałych malborskich zbiorów trafił kolejny niezwykły zabytek. « powrót do artykułu
  6. Fale grawitacyjne zdradzają niektóre właściwości czarnych dziur, przez które zostały wygenerowane, takie jak ich masa czy odległość od Ziemi. Jednak para brytyjskich fizyków twierdzi, że dzięki nim można dowiedzieć się znacznie więcej o czarnych dziurach. Zdaniem Louisa Hamaide i Theo Torresa z King's College London, fale grawitacyjne mogą zdradzić nam informacje o materii wchłoniętej przez czarne dziury. Jak wiemy, wszystko, co przekroczy horyzont czarnej dziury, zostaje przez niż wchłonięte. Z dziur nie wydobywa się nawet światło, dlatego tak trudno je badać. Jednak w 1974 roku Stephen Hawking zaproponował istnienie promieniowania wydobywającego się z czarnej dziury. Jedną nielosową cechą tego tzw. promieniowania Hawkinga, jest energia emitowanych fotonów, która zależna jest od masy dziury. Istnienie promieniowania Hawkinga prowadzi do paradoksu. Polega ona na bezpowrotnej utracie informacji o obiektach, które kiedyś zostały wchłonięte przez czarną dziurę. To sprzeczne z zasadami mechaniki kwantowej, które mówią, że informacja nie może ulec zniszczeniu i całkowicie zniknąć z wszechświata. Hamaide i Torres przeprowadzili obliczenia dla czarnej dziury Schwarzschilda, czyli statycznej czarnej dziury. Obiekt taki nie posiada ładunku ani pędu, a promień jej horyzontu zdarzeń jest wprost proporcjonalny do jej masy. Naukowcy wykorzystali przy tym teorię perturbacji, za pomocą której badali zmiany właściwości czarnej dziury w wyniku wchłonięcia przez nią obiektu. Z obliczeń wynika, że sygnatura pozostawiona przez obiekt wpadający do czarnej dziury jest niezwykle prosta. Z częstotliwości fal grawitacyjnych możemy poznać masę czarnej dziury, a ich amplituda zawiera informacje o masach obiektów, które do niej wpadły. Czas wpadnięcia do czarnej dziury jest zaś zapisany w fazie amplitudy, a informacje o kącie, pod jakim cząstki wpadły zawarte są w kątach fazowych sygnału fali grawitacyjnej, stwierdzają badacze na łamach Classical and Quantum Gravity. Wielu specjalistów sceptycznie podchodzi do twierdzeń naukowców z King's College. Zwracają oni uwagę, że czarna dziura jest układem kwantowym, tymczasem Hamaide i Torres wykonali analizy klasyczne. Autorzy pracy przyznają, że sygnatury są klasyczne, a opis całego obiektu powinien być kwantowy, na podstawie funkcji falowej. Z ich obliczeń wynika, że klasyczna informacja będzie stanowiła ponad 99,9% całości, jednak nigdy nie osiągnie 100%, dlatego też w ten sposób nie uda się uzyskać pełnych informacji o czarnej dziurze. Sceptycy zwracają też uwagę, że nie w każdym przypadku można będzie dokonać pomiaru klasycznej informacji i pytają, czy w ogóle takie pomiary są możliwe. Do ich przeprowadzenia bowiem konieczne byłoby uzyskanie danych z wielu niezwykle czułych detektorów otaczających czarną dziurę. Samo więc praktyczne zastosowanie obliczeń stoi pod olbrzymim znakiem zapytania, tym bardziej, że współczesne wykrywacze fal grawitacyjnych i tak mają problemy z precyzyjnym określeniem masy i spinu czarnych dziur. I w przyszłości się to nie zmieni. Autorzy badań zgadzają się z takim stanowiskiem. Dodają jednak, że ich praca pokazuje, iż w miarę jak przyszłe detektory fal grawitacyjnych będą coraz bardziej czułe, to uzyskanie z nich konkretnych informacji na temat właściwości czarnej dziury będzie łatwiejsze, a nie – jak się często uważa – trudniejsze. « powrót do artykułu
  7. Liberate Picasso! to największy na świecie portret wielkiego malarza. Jego autorem jest Dario Gambarin, który specjalizuje się w tworzeniu obrazów za pomocą maszyn rolniczych. Portret zmarłego przed 50 laty – 8 kwietnia 1973 roku – Hiszpana inspirowany jest jego autoportretem z 1907 roku. Gambarin stworzył portret artysty w gminie Castagnaro w prowincji Werona na działce o powierzchni 25 000 metrów kwadratowych. Wykorzystał przy tym ciągnik, pług i bronę wirową. Jak sam podkreśla, przed rozpoczęciem pracy na polu nie było żadnych linii prowadzących czy szkicu. Chciałem zadedykować ten olbrzymi obraz Pablowi Picasso, gdyż jest to jeden z tych mistrzów, od których nigdy nie przestajemy się uczyć. Picasso powiedział kiedyś „głównym wrogiem kreatywności jest zdrowy rozsądek”. Ja również robię to, co jest niewykonalne, by nauczyć się to robić. A więc uwolnijmy Picassa, uwolnijmy kreatywność!, stwierdził Gambarin. Artysta ciągnika już wcześniej zdobył sobie rozgłos, tworząc wielkie portrety Dantego, Leonarda da Vinci, Obamy, Grety Thunberg czy realizując prace związane z ważnymi kwestiami społecznymi, takimi jak pandemia czy 26. Konferencja Klimatyczna ONZ. « powrót do artykułu
  8. Uczeni z Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu w Utrechcie jako pierwsi zaobserwowali tzw. efekt orzecha brazylijskiego w mieszaninie naładowanych cząstek koloidalnych. Wyniki badań, które zostały opublikowane na łamach PNAS, mogą mieć duże znaczenie w wielu dziedzinach nauki, od geologii po fizykę miękkiej materii. Zdobyta wiedza może też zostać wykorzystana w zastosowaniach przemysłowych, np. do stabilizacji farb czy atramentów. Efekt orzecha brazylijskiego – czyli mówiąc fachowym językiem, konwekcja granularna – polega na wydobywaniu się dużych przedmiotów na powierzchnię mieszaniny. Możemy go zaobserwować np. potrząsając torebką z różnymi orzechami. Wówczas największe z nich, orzechy brazylijskie, trafią na wierzch. To powszechnie występujące w przyrodzie zjawisko przeczy intuicji. Oczekujemy bowiem, że większe przedmioty opadną na dno mieszaniny. Dotychczas sądzono, że do pojawienia się efektu orzecha brazylijskiego konieczne jest dostarczenie energii z zewnątrz. Tak się na przykład dzieje gdy potrząsamy torebką. Jednak modele teoretyczne sugerowały, że zjawisko to powinno zachodzić również samoczynnie, bez energii spoza układu. Polscy i holenderscy naukowcy są pierwszymi, którzy doświadczalnie potwierdzili przewidywania teoretyczne. Naukowcy wykorzystali naładowane cząstki polimetakrylanu metylu o różnych średnicach. Środkiem rozpraszającym był tutaj bromek cykloheksylu. Pokazaliśmy, że efekt orzecha brazylijskiego może zajść w mieszaninie naładowanych cząstek koloidalnych, napędzanych wyłącznie przez ruchy Browna i odpychanie się ładunków elektrycznych, mówi dr Jeffrey Everts z Uniwersytetu Warszawskiego. Naukowcy zauważają, że we wspomnianej torebce orzechów oraz w ich eksperymencie dochodzi do tego samego zjawiska, ale pojawia się ono w różny sposób. Gdy potrząsamy torebką, dostarczamy energię z zewnątrz, a w wyniku tego mniejsze orzechy wypełniają luki, opadają na dno i wypychają orzechy większe na wierzch. Natomiast w zawiesinie koloidalnej naładowane cząstki wykonują ruchy Browna pod wpływem zderzeń z cząstkami rozpuszczalnika. Każda z cząstek naładowana jest dodatnio. Cięższe, ale zarazem większe cząstki mają większy ładunek, więc odpychają się mocniej, co sprawia, że poruszają się w górę łatwiej, niż mniejsze, a zarazem lżejsze cząstki, wyjaśnia Everts. « powrót do artykułu
  9. Celowana terapia radionuklidowa (TRT – targeted radionuclide therapy) polega na podawaniu do krwi radiofarmaceutyków, które wędrują do komórek nowotworowych, a gdy znajdą się w guzie emitują cząstki alfa i beta, niszcząc tkankę nowotworową. Obecnie stosowane metody TRT zależą od obecności unikatowych receptorów na powierzchni komórek nowotworowych. Radiofarmaceutyki wiążą się z tymi właśnie receptorami. To z jednej strony zaleta, gdyż leki biorą na cel wyłącznie komórki nowotworowe, oszczędzając te zdrowe. Z drugiej strony wysoka heterogeniczność guza i zdolność komórek nowotworowych do szybkich mutacji powodują, że może dojść do zmiany receptorów, przez co TRT będzie nieskuteczna. Naukowcy z University of Cincinnati mają pomysł na rozwiązanie tego problemu i precyzyjne dostarczenie radionuklidów niezależnie od fenotypu receptorów komórek nowotworowych. Uczeni zmodyfikowali niepatogenną probiotyczną bakterię Escherichia coli Nissle (EcN) tak, by dochodziło na jej powierzchni do nadmiernej ekspresji receptora metali. Bakteria, które może zostać dostarczona bezpośrednio do guza, przyciąga następnie specyficzny dla siebie radiofarmaceutyk zawierający specjalny kompleks organiczny z terapeutycznym radioizotopem 67Cu. Tak długo, jak te zmodyfikowane bakterie pozostają w guzie, trafi do niego też radioaktywny metal. Niezależnie od tego, czy na powierzchni komórek nowotworowych znajdzie się receptor czy też nie, mówi główny autor badań, Nalinikanth Kotagiri. Co więcej, możliwe jest zastąpienie izotopu 67Cu przez 64Cu, dzięki czemu można dokładnie obrazować położenie bakterii wewnątrz guza metodą pozytonowej tomografii emisyjnej. Możemy bez problemu przełączać się między 64Cu a 67Cu by obrazować guza i gdy już to zrobimy, możemy wprowadzić kolejną molekułę w celu przeprowadzenia leczenia, zapewnia Kotagiri. Szczegóły badań zostały opisane na łamach Advanced Healthcare Materials. « powrót do artykułu
  10. Naukowcy z Niemieckiego Centrum Badań nad Bioróżnorodnością i Uniwersytetu Fridricha Schillera w Jenie informują, że ocieplanie klimatu może w szczególnie trudnej sytuacji postawić duże zwierzęta. Przyczyną jest ograniczona prędkość, z jaką mogą się poruszać. Niezależnie bowiem od tego, czy zwierzę chodzi, lata czy pływa, jego tempo poruszania się jest ograniczone efektywnością pozbywania się nadmiaru ciepła generowanego przez mięśnie. Zdolność zwierząt do zmiany miejscu pobytu jest kluczowa dla przetrwania gatunku. To ona określa jak szybko i daleko zwierzę może przemieścić się w poszukiwaniu pożywienia, partnera, jaka jest jego zdolność do zajęcia nowych terenów. Staje się ona szczególnie ważna w obliczu coraz bardziej pofragmentowanych przez człowieka habitatów czy kurczących się zasobów pożywienia i wody. Alexander Dyer i jego zespół przyjrzeli się 532 gatunkom zwierząt i na podstawie swoich badań stworzyli model opisujący związek pomiędzy wielkością gatunku, a jego tempem przemieszczania się. Wydawałoby się, że większe zwierzęta, dzięki większym nogom, skrzydłom czy płetwom, powinny przemieszczać się szybciej. Jednak model pokazał, że w rzeczywistości najszybciej przemieszczają się zwierzęta średniej wielkości. Naukowcy uważają, że większe zwierzęta poruszają się stosunkowo wolniej, gdyż potrzebują więcej czasu na pozbycie się ciepła generowanego przez mięśnie. Muszą więc bardziej uważać, by nie przegrzać organizmu. Badania te pozwalają nam lepiej zrozumieć zdolność poszczególnych gatunków do przemieszczania się i określić ich prędkość w zależności od rozmiarów ciała. Możemy na tej podstawie określić, czy dany gatunek będzie w stanie przemieścić się pomiędzy dwoma, oddzielonymi przez człowieka, habitatami nawet nie znając szczegółów biologii tego gatunku. Na tej podstawie przypuszczamy, że większe gatunki są bardziej narażone na niebezpieczeństwa związane z fragmentacją habitatu i globalnym ociepleniem. Są zatem bardziej narażone na wyginięcie. Jednak kwestia ta wymaga dalszych badań, dodaje Dyer. « powrót do artykułu
  11. W najbliższy czwartek i piątek, 20 oraz 21 kwietnia, odbędzie się Seminarium Finałowe kończące XVIII edycję konkursu prac uczniowskich Fizyczne Ścieżki organizowanego wspólnie przez Narodowe Centrum Badań Jądrowych w Świerku i Instytut Fizyki Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. W tym roku na Konkurs zgłoszono 83 prace w trzech kategoriach: Praca naukowa (18 prac), Pokaz zjawiska fizycznego (27 prac), Esej (38 prac). Spośród nich jury Konkursu wybrało najciekawsze, będą one prezentowane przez uczniów na Seminarium Finałowym w Świerku. Po krótkiej prezentacji odbywa się dyskusja, w trakcie której uczniowie odpowiadają na pytania jurorów. Oceniana jest sama praca, jak i przebieg dyskusji – ocena tych dwóch elementów decyduje o ostatecznej klasyfikacji. Autorzy najlepszych prac dostają nagrody, których fundatorem jest Urząd Marszałka Województwa Mazowieckiego, a także nagrody rzeczowe. Uczniowie klas maturalnych otrzymują możliwość bezwarunkowego przyjęcia na studia na Wydziały Fizyki największych polskich uczelni. Jedną z nagród jest też tygodniowy staż naukowy w Instytucie Fizyki PAN. Nagrody, w postaci aparatury do pracowni fizycznych, otrzymają również nauczyciele, będący opiekunami prac zakwalifikowanych do Seminarium Finałowego. W tym roku, po dwóch latach przerwy, powracamy do stacjonarnej formy Finału (dwa poprzednie Seminaria odbywały się w formie zdalnej). Dzięki bezpośredniemu spotkaniu jury z uczniami możliwa jest bardziej rozbudowana dyskusja z uczniami, nieograniczająca się tylko do pytań po prezentacji. To szczególna cecha tego Konkursu, która pozwala uczniom lepiej zrozumieć metody pracy i sposoby rozumowania w nauce. W tym roku w kategorii Praca naukowa będą prezentowane 4 prace: „Badanie prędkości dźwięku w gazach”, „Wpływ ciągłej wymiany dielektryka na pojemność kondensatora”, „Jaśniej czy ciemniej? – niech rozstrzygną to pomiary fotometryczne” oraz „Badanie prędkości światła w powietrzu i bezwzględnego współczynnika załamania światła w wodzie”. Zobaczymy 6 pokazów: „Akumulator gazowy”, „Generator Marxa, czyli wytwarzanie sztucznych błyskawic”, „Pokaz zjawisk fizycznych w tunelu aerodynamicznym”, „Półprzewodnik z próbówki – najprostszy odbiornik radiowy”, „Ze świecą w poszukiwaniu zjawisk fizycznych”, „Gdzie pierogi nauczyły się pływać?”. Wysłuchamy także 3 esejów: „Postzubrinowskie wojny grawitacyjne”, „Dlaczego to fizyk może rozwiązać wielką zagadkę matematyczną?”, „Laboratorium o rozsuwanych ścianach”. Kolejna edycja konkursu zostanie ogłoszona już w czerwcu. « powrót do artykułu
  12. Na 1500 lat przed Czyngis-chanem, który zapoczątkował budowę największego lądowego imperium w historii ludzkości, mongolscy nomadzi stworzyli swoje pierwsze imperium. Konfederacja Xiongnu powstała w III wieku p.n.e. i przez kilka wieków dominowała na stepach Azji Wschodniej, rzucając wyzwanie imperialnym Chinom i skłaniając je do rozbudowy Wielkiego Muru. Konfederacja Xiongnu była państwem wieloetnicznym o wysokim zróżnicowaniu genetycznym nawet wśród elity rządzącej. Kobiety zajmowały tam najwyższe stanowiska, a największe zróżnicowanie genetyczne zaobserwowano u męskiej służby o niskim statusie społecznym. Xiongnu nie rozwinęli własnego systemu pisma, z tego względu to, co o nich wiemy, pochodzi przede wszystkim od ich wrogów, głównie od kronikarzy dynastii Han, z którą przez wieki walczyli. W kronikach tych znajdziemy niewiele użytecznych informacji na temat pochodzenia Xiongnu, ich struktury społecznej czy organizacji politycznej. Dlatego też międzynarodowy zespół naukowy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej oraz Instytutu Geoantropologii im. Maxa Plancka, Uniwersytetu Harvarda, University of Michigan i Narodowego Uniwersytetu w Seulu postanowił przeprowadzić szczegółowe analizy genetyczne szczątków z dwóch cmentarzy elity Xiongnu: arystokratów pochowanych w Takhiltyn Khotgor oraz lokalnej elity, która spoczęła na pobliskim cmentarzu Shombuuzyn Belchir. Wiedzieliśmy, że Xiongnu byli bardzo zróżnicowani pod względem genetycznym, ale ze względu na brak danych lokalnych nie było jasne, czy zróżnicowanie to pochodziło od wielu homogenicznych lokalnych społeczności, czy też te społeczności były wysoce zróżnicowane, mówi główny autor badań, doktorant Juhyeon Lee z Narodowego Uniwersytetu w Seulu. Chcieliśmy też wiedzieć, jak to zróżnicowanie genetyczne przekładało się na strukturę społeczną i polityczną oraz jakie miało związki z władzą, zamożnością i płcią. Okazało się, że zróżnicowanie genetyczne osób spoczywających na tych dwóch cmentarzach było równie wielkie, jak w całym imperium Xiongnu. Dzięki temu wiemy, że państwo Xiongnu było bardzo mocno zróżnicowane na każdym poziomie: od całej konfederacji, przez lokalne społeczności, po rodziny. Jednak zróżnicowanie genetyczne nie rozkładało się równomiernie. Osoby o najniższym statusie – pochowane w pobliżu grobów elity, przez co uznano tych ludzi za służących – były najbardziej zróżnicowane genetycznie. Prawdopodobnie pochodziły z dalekich krańców konfederacji. Z kolei elity, zarówno te lokalne, jak i z cmentarza arystokratów, były mniej zróżnicowane genetycznie i posiadały więcej komponentu genetycznego wskazującego na przodków pochodzących ze wschodniej Eurazji. To wskazuje, że władza i status elity – a jej przedstawicieli chowano w drewnianych trumnach składanych w kwadratowych grobowcach otoczonych kamiennymi kręgami – były skoncentrowane wokół konkretnych grup etnicznych. Jednak nawet wśród elit widoczne jest duże zróżnicowanie genetyczne, sugerujące istnienie mieszanych małżeństw, zawieranych zapewne w celu cementowania sojuszy. Szczególnie widoczne jest to na cmentarzu Shombuuzyn Belchir. Teraz mamy pewien obraz Xiongnu, którzy rozszerzali swoją konfederację poprzez przyjmowanie do niej różnych grup i budowali imperium metodą strategicznych małżeństw, wyjaśnia profesor Choongwon Jeong z Seulu. Drugim z ważnych wniosków płynących z badań genetycznych jest wysoka pozycja społeczna kobiet. W grobach elit Xiongnu pochowano nieproporcjonalnie dużo pań. Naukowcy odkryli, że na cmentarzu arystokratów w Takhiltyn Khotgor monumentalne grobowce zostały wybudowane właśnie dla kobiet. Każdy z nich otoczony był licznymi grobami mężczyzn o niskim statusie. Kobiety chowano w wyrafinowanych trumnach zdobionych symbolami władzy Xiongnu – złotymi emblematami Słońca i Księżyca. W jednym z takich kobiecych grobowców znaleziono nawet sześć koni i resztki rydwanu. Na pobliskim cmentarzu lokalnej elity, Shombuuzyn Belchir, kobiety również zajmowały najbardziej wyrafinowane i ozdobne groby, w których ze zmarłymi złożono drewniane trumny, złote i złocone obiekty, szklane i fajansowe paciorki, chińskie lustra, jedwabne ubrania i zwierzęta gospodarskie. Znaleziono tam nawet przedmioty zwykle wiązane z męskimi wojownikami konnymi: chiński kubek na wino wykonany z laki, żelazną złoconą sprzączkę od pasa oraz rząd koński. Znaleziska te potwierdzają pisemne świadectwa mówiące o tym, że kobiety odgrywały ważną rolę polityczną wśród Xiongnu. Kobiety miały wielką władzę jako przedstawicielki konfederacji Xiongnu na granicach, często posiadały własne tytuły szlacheckie, podtrzymywały tradycję Xiongnu, angażowały się zarówno w politykę, jak i handel na Jedwabnym Szlaku, wyjaśnia profesor Bryan Miller z University of Michigan. Naukowcy mieli też okazję przyjrzeć się roli dzieci wśród Xiongnu. Sposób dziecięcych pochówków był zróżnicowany pod względem wieku i płci, co daje nam pewne pojęcie o tym, w jakim wieku nadawany był status społeczny w zależności od płci, mówi profesor Christina Warinner z Uniwersytetu Harvarda. Dowiadujemy się, na przykład, że chłopcy w wieku 11–12 lat – ale nie młodsi – byli chowani wraz z łukiem i strzałami, w sposób podobny do pochówków męskich. To wskazuje, że status myśliwego i wojownika chłopiec zyskiwał pod koniec dzieciństwa czy też na początku wieku młodzieńczego. Państwo Xiongnu rozpadło się w I wieku, a po V wieku brak doniesień o istnieniu tego ludu. Jednak jego tradycje przetrwały. Nasze badania potwierdzają, że długotrwała tradycja księżniczek odgrywających zasadniczą rolę w rozwoju politycznym i ekonomicznym imperiów nomadów – szczególnie w ich regionach przygranicznych – rozpoczęła się wraz z Xiongnu i przetrwała ponad 1000 lat, gdy była kontynuowana w Imperium Mongolskim. Powszechnie uważa się, że imperia stworzone przez nomadów są słabe i krótkotrwałe, jednak ich silna tradycja przetrwała, dodaje Jamsranjav Bayarsaikhan z Instytutu Maxa Plancka. « powrót do artykułu
  13. Podczas prac konserwatorsko-restauratorskich obejmujących sufit i ściany nieużywanej sekretnej klatki schodowej w Palazzo Vecchio odkryto freski z połowy XVI w. Reprezentują one groteskę. Z zachowanych dokumentów wynika, że tajną klatkę schodową zbudowano jako drogę ewakuacyjną dla Kosmy I Medyceusza i jego żony Eleonory z Toledo. Wiodła ona z Terrazzo di Saturno do Via dei Leoni. Prace prowadzone przez konserwatorów i techników z Servizio Belle Arti del Comune di Firenze trwają już od paru miesięcy. Ponieważ istnieje ryzyko miejscowego odwarstwienia tynku, specjaliści stabilizują i niekiedy odtwarzają fragmenty odsłoniętych malowideł. Po zakończeniu remontu klatka schodowa stanie się częścią systemu ewakuacyjnego budynku; tym samym zostanie przywrócona jej pierwotna funkcja. Palazzo Vecchio to najważniejszy historyczny budynek administracji Florencji. W XIV wieku był siedzibą władz Republiki Florenckiej, a następnie centrum władzy Medyceuszy. W latach 1865–1871 swoją siedzibę miała tam Izba Deputowanych Królestwa Italii, a od 1872 roku budynek pełni rolę miejskiego ratusza. Palazzo Vecchio był budowany w latach 1298–1314, a za jego kształt architektoniczny odpowiada Arnolfo di Cambio. W XVI wieku jego wnętrze zostało niemal całkowicie przeorganizowane i na nowo udekorowane przez Giorgia Vasariego. Pałac zdobiły jedne z najwspanialszych dzieł renesansowej rzeźby: „Judyta i Holofernes” Donatella, „Herkules i Kakus” Bandinellego czy „Dawid” Michała Anioła. « powrót do artykułu
  14. W Chichén Itzá, wielkim prekolumbijskim mieście Majów, znaleziono kamienną tablicę używaną podczas gry w pelotę. Okrągły zabytek ma średnicę 32,5 cm, jego grubość wynosi 9,5 cm, a waga to 40 kilogramów. Przedstawiono na nim dwie osoby grające w pelotę, a całość otacza inskrypcja. Dysk Graczy w Pelotę – bo tak nazwano znalezisko – został odkryty przez archeolog Lizbeth Beatriz Mendicuti Pérez wewnątrz kompleksu architektonicznego Casa Colorada położonego pomiędzy słynnymi Obserwatorium (El Caracol) a Ossuarium. W tym miejscu rzadko znajdujemy glify, nie mówiąc już o całych napisach. Ostatnie raz pismo znaleziono tutaj przed 11 laty, mówi Pérez Ruiz wyjaśniając, że znaleziony zabytek służył do oznaczania jakiegoś ważnego wydarzenia związanego z rozgrywkami peloty w Casa Colorada. Znajduje się tam boisko znacznie mniejsze niż Wielki Stadion w Chichen Itzá. Zdaniem Ruiza, dysk służył do zaznaczania jakiegoś ważnego wydarzenia związanego z pelotą i pochodzi z końca okresu klasycznego, z przełomu VIII/IX wieku. Położenie, w jakim znaleziono dysk sugeruje, że był on częścią łuku wejściowego do Casa Colorada, który się zawalił. Na środku dysku, w okręgu o średnicy 20 centymetrów znajduje się przedstawienie dwóch osób. Osoba po lewej ma na głowie ozdobę z piór oraz szarfę z elementem kwiatowym, prawdopodobnie lilią wodną. Na wysokości jej twarzy widzimy zwój, który interpretujemy jako oddech lub głos. Przeciwnik ma na głowie ozdobę znaną jako „wężowy turban”, którą widzimy też na innych przedstawieniach w Chichen Itzá. Osoba ta nosi też ochraniacze używane podczas gry. Otaczający graczy napis składa się z 18 kartuszy i wskazuje na datę 12 Eb 10 Cumku, czyli na rok 894, stwierdzają naukowcy. Eksperci planują teraz przeprowadzenie badań fotogrametrycznych. Chcą wykonać obrazowanie zabytku w wysokiej rozdzielczości, by poznać każdy szczegół ikonografii i przeprowadzić jak najdokładniejsze badania. « powrót do artykułu
  15. Wyjście z domu wiąże się z dużą dawką ekscytacji dla dziecka i starannymi przygotowaniami dla dorosłej osoby, która musi dopilnować kilku ważnych kwestii. Aby zabawa przebiegła pomyślnie i bez żadnych problemów, należy zadbać o wygodny strój nie tylko dla pociechy, ale także dla siebie. O czym musimy pamiętać? Dobre buty dla dziecka – jakie wybrać? Zależnie od warunków pogodowych i formy zabawy z dzieckiem musimy zdecydować się na konkretny model obuwia. Można postawić na klapki, sandały lub kalosze, jednak w większości przypadków najlepiej sprawdzają się wygodne sneakersy dziecięce. To idealny typ butów, które zapewniają bezpieczeństwo w każdej sytuacji. Poza tym odpowiednio dobrany model będzie wspierał również rozwój stóp, dlatego szczególną uwagę należy zwrócić na dopasowanie rozmiaru. Sportowe buty występują w różnych fasonach, więc każde dziecko może dowolnie wybierać wśród wielu możliwości, kierując się własnymi preferencjami. Nie należy obawiać się złej decyzji, ponieważ wszystkie modele od znanej marki wyróżniają się świetnymi cechami. Oddychająca cholewka nie pozwoli na zgromadzenie się nadmiernej ilości wilgoci wewnątrz buta. Skarpetki i stopy dziecka pozostaną więc suche bez względu na wszelką aktywność. Nie musimy martwić się również o bieganie po nierównych powierzchniach, ponieważ specjalna podeszwa zapewnia odpowiednią przyczepność do podłoża i amortyzację wstrząsów. Poza tym sneakersy sięgające do kostki gwarantują dodatkową stabilizację. Ważne będzie także zapięcie butów, które może pomóc w uczeniu się samodzielności. Zakładanie swojej ulubionej pary maluchom ułatwią rzepy, natomiast starsze pociechy poradzą sobie z wiązaniem sznurówek. Sneakersy dziecięce to nie tylko klasyczne białe modele, ale także te pełne barwnych połączeń, które świetnie urozmaicą stylizację. Jeśli w ramach zabawy chcemy zagrać z dzieckiem np. w piłkę nożną, każdy fan z pewnością ucieszy się z pary korków. Nie można zapomnieć także o własnym obuwiu, które powinno być równie wygodne, jeśli chcemy nadążyć za dzieckiem. Warto przejrzeć różne modele butów damskich i dopasować je do swoich potrzeb. Odpowiedni strój na zewnątrz – z czego powinien się składać? Podczas aktywności na świeżym powietrzu z dzieckiem potrzebna będzie przede wszystkim komfortowa odzież, w której nie zmarzniemy ani się nie przegrzejemy. Z uwagi na to, że mogą spotkać nas różne niemiłe niespodzianki związane z pogodą, warto mieć pod ręką ciepłą bluzę z kapturem czy kurtkę przeciwdeszczową – wybór zależy od panującej pory roku. Kluczem będą także materiały odporne na zniszczenia i takie, które bez problemu wyczyścimy z wszelkich zabrudzeń. Zarówno w przypadku dziecka, jak i w naszym, powinniśmy postawić na sportowe ubrania, dzięki którym poczujemy się swobodnie. Wygoda podczas zabawy jest szczególnie ważna, gdy nie chcemy się zbędnie martwić. Komplet składający się z bluzy i dresów okaże się prawdopodobnie najlepszym rozwiązaniem. Poza tym warto sięgnąć po czapkę z daszkiem, która ochroni nas przed słońcem w okresie letnim, a także nie zapominajmy o kremie z filtrem. « powrót do artykułu
  16. Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (UAM), Politechnika Poznańska oraz neurolodzy i psychiatrzy chcą opracować nową, bezinwazyjną metodę diagnozowania choroby Alzheimera na wczesnym etapie. Jak podkreślono na stronie UAM, w celu przeprowadzenia badań pilotażowych w projekcie naukowcy planują zgromadzić grupę około 50 osób zagrożonych rozwojem choroby, a także podobną grupę kontrolną. Choroba Alzheimer przez dekady może rozwijać się bez żadnych objawów. Tymczasem, jak w przypadku większości chorób, wczesne rozpoznanie ma olbrzymie znaczenie dla rokowań. Im zatem szybciej schorzenie zostanie zdiagnozowane, tym większa szansa na wyleczenie czy powstrzymanie dalszych postępów choroby. Wszyscy mamy nadzieję, że prędzej czy później będziemy dysponować skutecznym lekiem, jednak może się okazać, że największą barierą w jego zastosowaniu będzie dostęp do wczesnej diagnostyki - obecnie drogiej i trudno osiągalnej, mówi profesor Jędrzej Kociński z UAM. Naukowcy zapraszają więc do wzięcia udziału w bezpłatnych anonimowych badaniach wszystkich, którzy podejrzewają, że coś złego dzieje się z ich pamięcią, oraz osoby po 50. roku życia bez zaburzeń pamięci, ale w rodzinach których są lub były osoby z wczesnym otępieniem (czyli takie, u których rozwinęło się one przed 65. rokiem życia). W badaniach nie mogą wziąć udział osoby z wyraźnymi objawami otępienia, ani z już zdiagnozowaną chorobą Alzheimera. Szczegółowe informacje o projekcie znajdziemy na stronach Alzheimer Prediction Project, a chęć udziału w badaniu można zgłosić pisząc na adres kierownika projektu, doktora Marcina Górniaka, lekarz.marcin.gorniak[at]gmail.com. « powrót do artykułu
  17. AKTUALIZACJA: Inżynierowe SpaceX nie poradzili sobie z problemami z ciśnieniem w rakiecie Super Heavy. Test został odwołany. Dzisiaj o godzinie 15:00 czasu polskiego ma odbyć się testowy lot najpotężniejszej rakiety w dziejach, systemu Starship firmy SpaceX. Pojazd załogowy został zintegrowany z rakietą Super Heavy i czeka na stanowisku startowym. Start może odbyć się pomiędzy godziną 15:00 a 16:30, chociaż Elon Musk nie wyklucza, że zostanie odwołany. SpaceX bardzo ostrożnie podchodzi to pierwszego testu tak potężnej rakiety. Mimo, że system jeszcze nie został sprawdzony, NASA już podpisała ze SpaceX wielomiliardową umowę przewidującą, że w przyszłości Starship będzie woził astronautów na Księżyc w ramach programu Artemis. Plan pierwszego testu zakłada, że Starship wzniesie się na wysokość około 240 kilometrów nad powierzchnię Ziemi. Znajdzie się więc w przestrzeni kosmicznej, której granicę umownie wyznacza linia Karmana na wysokości 100 km nad Ziemią. Starship składa się z pojazdu załogowego o tej samej nazwie oraz rakiety nośnej Super Heavy, która korzysta z 33 silników. Całość ma wysokość 120 metrów. Już pierwsza wersja tego zestawu wielokrotnego użytku ma wynosić na niską orbitę okołoziemską (LEO) ładunek o masie od 100 do 150 ton. Po rozbudowie Starship będzie wynosił na LEO nawet 250-tonowe ładunki. Siła ciągu całości wynosi imponujące 75 900 kN. Starship jest nie tylko potężniejszy od najnowszego systemu NASA – SLS – o maksymalnym ciągu 41 000 kN, który będzie zdolny wynieść na LEO masę 130 ton. To również najpotężniejszy system rakietowy w historii. Obecnie miano najpotężniejszej rakiety w dziejach należy do Saturna V. Zawiozła ona ludzi na Księżyc i była w stanie wynieść na LEO ładunek o masie 140 ton. SpaceX przez rok czekała na zgodę Federal Aviation Administration na przeprowadzenie dzisiejszego testu. Firma musiała spełnić wysokie wymagania dotyczące m.in. bezpieczeństwa osób i infrastruktury naziemnej. W teście będą brali udział urzędnicy FAA, którzy sprawdzą, czy SpaceX spełniła wszystkie wymagania. NASA i SpaceX zawarły umowę, która przewiduje, że w roku 2025 Starship może wziąć udział w misji Artemis III. Plan przewiduje, że astronauci zostaną wystrzeleni w kapsule Orion za pomocą systemu SLS i – być może – przesiądą się do Starshipa, który będzie oczekiwał na orbicie Księżyca. To właśnie Starship ma lądować na Srebrnym Globie. Przedstawiciele SpaceX mówią, że zanim ich pojazd będzie gotowy do zabrania na pokład ludzi, będą chcieli przeprowadzić 100 testów orbitalnych. W tej chwili nie wiadomo, czy uda się to założenie spełnić. « powrót do artykułu
  18. Aleksander Chrószcz i Dominik Poradowski z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, naukowcy z Istanbul University-Cerrahpaşa oraz Uniwersytetu Atatürka dokładnie przyjrzeli się czaszce psa z okresu rzymskiego, którą znaleziono podczas wykopalisk w ruinach starożytnego Trallelis. Miasto to, zwane obecnie Aydın, leży na południowym-zachodzie Turcji. Wspominają o nim starożytne źródła greckie. W czasach rzymskich i bizantyńskich zwane było Tralles lub Tralleis i było jednym z największych miast u wybrzeży Morza Egejskiego. Naukowcy są zgodni co do tego, że Rzymianie byli pierwszymi, którzy opracowali współcześnie używane metody selekcji psów. Potrafili nadawać rasom psów pożądane przez siebie cechy. Świadectwami tego procesu są m.in. dzieła Kolumelli „De re Rustica” oraz „Georgiki” Wergiliusza. Dowiadujemy się z nich, że Rzymianie klasyfikowali psy według trzech typów. Canis villaticus były dużymi psami stróżującymi, Canis pastoralis to szybkie i wytrzymałe psy pasterskie, a Canis venaticus to większe od średnich psy myśliwskie. Mniejszych psów nie uwzględniali w tych klasyfikacjach. W sztuce Grecji i Rzymu widać przedstawienia psów o czaszkach dolichocefalicznych (wydłużonych, jak np. u chartów) i mezocefalicznych (proporcjonalnych jak np. u labradorów). Chrószcz, Poradowski i ich koledzy przyjrzeli się przed kilku laty czaszkom psów z okresu bizantyńskiego. Większość z nich stanowiły czaszki mezocefaliczne, a część była dolichocefalicznych. Nie znaleziono żadnej czaszki brachycefalicznej (jak np. u mopsa). Znaleziona w grobowcu nr. 3 w Tralleis czaszka psa na pierwszy rzut oka wygląda na czaszkę brachycefaliczną. Jednak dopiero ostatnio możliwe było dokonanie jej dokładnych pomiarów. Na podstawie datowania radiowęglowego określono, że czaszka pochodzi z lat 169 p.n.e. – 8 n.e. Specjalistyczne pomiary potwierdziły, że to czaszka brachycefaliczna. To druga – po znalezionej w Pompejach – czaszka brachycefalicznego psa na terenach pod kontrolą Rzymian. Jednocześnie to czaszka najstarsza. Stanowi ona silny dowód, że Rzymianie jako pierwsi hodowali rasy brachycefaliczne. Mimo że szkielet zwierzęcia nie jest kompletny, widać, że pies był dobrze traktowany. Miał więc lepsze życie niż większość rzymskich psów, używanych głównie do pracy i traktowanych źle. Najwyraźniej pies z Tralleis był domowym pupilkiem. Badania psów wykazały, że nie żył długo. Zmarł wkrótce po osiągnięciu dorosłości. Został pochowany w pobliżu człowieka. Autorzy badań przypuszczają, że gdy jego pan umarł, psa zabito, by pochować go razem z nim. « powrót do artykułu
  19. Sportsmenka i alpinistka Beatriz Flamini spędziła w jaskini w Motril w Grenadzie 500 dni bez kontaktu z ludźmi. Eksperyment realizowany w ramach projektu Timecave był ściśle monitorowany przez ekspertów. Nadal tkwię w listopadzie 2021 r. Nie mam pojęcia, co się dzieje na świecie - powiedziała Hiszpanka po wyjściu. Dodała też, że to wspaniałe doświadczenie, którego nic nie przebije. Flamini weszła do jaskini jako 48-latka, a wyszła z niej jako 50-latka. Dysponując czołówką, spędzała czas na głębokości 70 metrów na ćwiczeniach, rysowaniu i robieniu czapek na drutach. Dzięki 2 kamerom GoPro dokumentowała, co robi. Producent z firmy Dokumalia zbierał zapis jej doświadczeń, by móc później na tej podstawie zmontować serial dokumentalny. Jaskinia wybrana na miejsce realizacji wyzwania została przygotowana przez speleologów. Powołując się na zespół wspierający sportsmenkę, BBC podało, że w ciągu 500 dni przeczytała 60 książek i zużyła 1000 litrów wody. Stan Beatriz monitorowali m.in. psycholodzy czy trenerzy. Nikt się z nią jednak nie kontaktował. Dla naukowców z Uniwersytetów w Grenadzie i Almerii oraz madryckiej kliniki snu wyczyn Hiszpanki jest okazją do określania wpływu izolacji społecznej i skrajnej przejściowej dezorientacji na postrzeganie przez człowieka czasu. Eksperci wspominają również o badaniu zmian neuropsychologicznych/poznawczych zachodzących pod ziemią i analizowaniu oddziaływań na rytmy okołodobowe oraz sen. Po wyjściu Flamini ujawniła, że ma problemy z równowagą i dlatego jest podtrzymywana. Podczas kolejnego spotkania z dziennikarzami 50-latka dodała, że poczucie czasu straciła po około 2 miesiącach. W pewnym momencie przestała liczyć dni. Jak sądziła, przebywała w jaskini 160-170 dni. Ujawniła, że jednym z najtrudniejszych momentów była dla niej inwazja owadów. Sportsmenka wspominała także o omamach słuchowych. Hiszpanka zeszła do jaskini 20 listopada 2021 r., a wyszła tuż po 9 rano 14 marca 2023 r. Na powierzchnię wychynęła w ciemnych okularach i powitała wszystkich szerokim uśmiechem. Gdy po mnie przyszli, spałam. Pomyślałam, że coś się stało. Zapytałam: to już? Z pewnością nie... Nie skończyłam jeszcze książki. Pytana przez dziennikarzy, czy myślała o skorzystaniu z przycisku alarmowego czy opuszczeniu jaskini, stwierdziła, że nie. Nigdy. W rzeczywistości nie chciałam wychodzić. Hiszpanka wyznała, że skupiała się na zachowaniu poczucia koherencji (spójności), dobrym odżywianiu i na rozkoszowaniu się ciszą. Poza standardowym prowiantem, ekipa wspierająca dostarczała jej co pewien czas czyste koszulki i przysmaki, takie jak awokado czy jajka, i przy okazji usuwała nieczystości. Nim jaskinia stała się domem dla Beatriz, koledzy ukryli w niej 2 butelki wina. Sportsmenka ich jednak nie znalazła. Gdyby zdarzył się jakiś wypadek, ekipa miała przygotowany plan awaryjny. Bezpieczeństwo kobiety monitorowano za pomocą kamer, zapisów wideo i notatek zostawianych w punkcie kontaktowym. Zanim zacznie planować kolejne wyprawy w góry bądź do jaskiń, Beatriz przejdzie kompleksowe badania.   « powrót do artykułu
  20. Nowe ustalenia Unii Europejskiej w związku z tak zwanym Pakietem Mobilności budzą spore kontrowersje w branży transportowej. Odkąd tylko zostały ogłoszone, są tematem wielu dyskusji. Pakiet w ostatnim czasie wpłynął też na pracę spedytorów. Co się zmieniło? Czym jest Pakiet Mobilności? Pakiet Mobilności to szereg rozporządzeń wprowadzonych odgórnie przez Parlament Europejski we wszystkich państwach członkowskich Unii. Jednym z najistotniejszych punktów Pakietu Mobilności jest zmiana sposobu wynagradzania kierowców zawodowych. Kładzie również większy nacisk na odpowiednio długi odpoczynek kierowców pod groźbą kar za niestosowanie się do nowych regulacji. Wprowadzony zostaje również szereg rozwiązań gwarantujący sprawiedliwą konkurencję w branży transportowej. Pakiet zakłada też obowiązek zmiany tachografów na nowszą generację. Mimo iż wielu interesantów zwłaszcza na rynku polskim było przeciwko wprowadzaniu tych regulacji, ostatecznie weszły one w życie i są cały czas rozwijane. Zgodnie z Pakietem Mobilności w pracy przewoźników musi zostać uwzględniona tak zwana przerwa tygodniowa. Kierowcy zawodowi uprawnieni są do tygodniowej przerwy raz na 4 tygodnie w miejscu zapewnionym przez pracodawcę albo w domu pracownika. Wprowadzono również możliwość wydłużenia czasu jazdy w ciągu dnia w przypadku, kiedy kierowca zmierza do miejsca zamieszkania lub miejsca tygodniowego odpoczynku. Nowe obowiązki dla spedytorów Spedytorzy, którzy zajmują się organizowaniem dostaw i przejazdów kierowców, również ponoszą odpowiedzialność za ewentualne złamanie nowych regulacji. Co więcej, koordynując usługi transportu muszą pamiętać o dodatkowych regulacjach obowiązujących w poszczególnych krajach Europy (np. stosowne licencje, zaświadczenia, kwestia obywatelstwa kierowców itd.) Właśnie dlatego warto zdecydować się na rozwiązania telematyczne, które usprawnią komunikację na linii spedytor-kierowca. Jedną z pomocnych metod jest skorzystanie z nowoczesnych technologii, tj. system telematyczny Webfleet od Webfleet Solutions. Dzięki wprowadzeniu takiego systemu do firmy transportowej, spedytorzy i menedżerzy flot pojazdów są w stanie z łatwością kontrolować trasę i czas poruszania się każdego firmowego pojazdu. Posiadając tak dokładną wiedzę, można uniknąć niepotrzebnych kar. Ponadto system taki umożliwia szybki kontakt z każdym kierowcą w celu przekazania jakichkolwiek instrukcji. Kary przy naruszeniu Pakietu Mobilności Wysokość grzywny za złamanie którejś z regulacji Pakietu Mobilności zależy od rodzaju wykroczenia. Monitoring GPS czy aplikacja do zarządzania tachografem cyfrowym oferowane przez Webfleet ułatwią dostosowanie się do wymogów wprowadzonych przez pakiet. Niezależnie w której części Europy pracownik aktualnie się zatrzymuje, system ułatwi codzienną pracę kierowcy i spedytora, pozwalając uniknąć wysokich kar za przekroczenie czasu pracy. « powrót do artykułu
  21. Europejska Agencja Kosmiczna przeprowadziła udany start misji Juice (Jupiter Icy Moons Explorer), która – jak sama nazwa wskazuje – ma zbadać trzy Galileuszowe księżyce Jowisza, Ganimedesa, Kallisto i Europę. Na pokładzie misji znalazły się polskie urządzenia, wysięgniki firmy Astronika, na których zamontowano sondy do pomiarów plazmy. Mają one rozłożyć się na odległość 3 metrów od satelity i ustawić czujniki pod kątem 135 stopni, by umożliwić im zbadanie plazmy znajdującej się w atmosferze Jowisza. Juice wystartowała o godzinie 14:14 czasu polskiego, a 50 minut później stacja w Australii odebrała sygnał z pojazdu. ESA wstrzymała się z ogłoszeniem udanego startu do godziny 15:33, kiedy to nadeszły informacje o udanym rozłożeniu 27-metrowych paneli słonecznych. Dzięki nim pojazd będzie mógł polecieć do Jowisza. Juice to ostatnia misja wystrzelona za pomocą rakiety Ariane 5. Zadebiutowały one w 1999 roku podczas misji XMM-Newton, a w 2021 roku za pomocą jednej z nich wystrzelono Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba. Dzięki wcześniejszym misjom w kierunku Jowisza wiemy, że na wymienionych księżycach znajdują się zamarznięte oceany. To jedne z najbardziej obiecujących miejsc, w których może istnieć pozaziemskie życie w Układzie Słonecznym. Juice powinno przybliżyć nas do odpowiedzi na pytanie o jego obecność tam. Dotychczas ludzkość zorganizowała 9 misji, które badały Jowisza. Na orbicie planety wciąż pracuje, wystrzelona w 2011 roku, sonda Juno. W styczniu 2021 NASA przedłużyła jej misję do września 2025. Od tamtej pory Juno dokonała przelotu w pobliżu Ganimedesa i Europy. Ponad 400 lat temu Galileusz odkrył księżyce Jowisza, co zaszokowało świat renesansu i zrewolucjonizowało nasze myślenie o miejscu ludzkości we wszechświecie. Dzisiaj wysyłamy zestaw przełomowych narzędzi, które dadzą nam wyjątkowy ogląd tych księżyców, stwierdziła Carole Mundell, dyrektor ds. naukowych ESA. Teraz przez 2,5 tygodnia Juice będzie rozkładała liczne anteny i instrumenty. Podczas ośmioletniej podróży do Jowisza pojazd czterokrotnie skorzysta z asysty grawitacyjnej Ziemi i Wenus. Pierwszy taki przelot odbędzie się w kwietniu przyszłego roku, kiedy to Juice najpierw minie Księżyc, a 1,5 doby później wykorzysta oddziaływanie grawitacyjne Ziemi. Sondę wyposażono w osłony, które mają chronić jej elektronikę przed olbrzymimi dawkami promieniowania w pobliżu Jowisza oraz w wielowarstwową izolację, dzięki której wewnątrz urządzenia utrzymywana będzie stabilna temperatura. Izolacja będzie musiała poradzić sobie z temperaturami ponad 250 stopni Celsjusza podczas przelotu w pobliżu Wenus i -230 stopniami w pobliżu Jowisza. Obecnie planuje się, że podczas pobytu na orbicie Jowisza Juice wykona 35 przelotów w pobliżu trzech wspomnianych księżyców, a następnie wejdzie na orbitę Ganimedesa. To zaś będzie wymagało olbrzymiej precyzji podczas nawigacji. Mają ją zapewnić nadajniki w Hiszpanii, Argentynie i Australii oraz Europejskie Centrum Operacji Kosmicznych w Darmstadt. Będzie to jedna z najbardziej skomplikowanych misji podjętych przez ESA. Od przelotów w pobliżu księżyców Jowisza w ciągu 2,5 roku poprzez olbrzymie wyzwanie jakim jest zmiana orbity między olbrzymim Jowiszem, a Ganimedesem, opisuje trudności Angela Dietz, zastępca menadżera misji ds. operacyjnych. Głównym celem naukowym misji jest Ganimedes, księżyc większy od Merkurego. Juice spędzi na jego orbicie około 9 miesięcy. Ganimedes nie tylko pokryty jest oceanem, ale to jedyny w  w Układzie Słonecznym księżyc generujący własne pole magnetyczne. Tylko dwa inne ciała skaliste – Merkury i Ziemia – generują takie pole. Mamy tutaj do czynienia z interesującym zjawiskiem niewielkiej „bańki magnetycznej” generowanej przez Ganimedesa, która znajduje się wewnątrz większej bańki generowanej przez Jowisza. Obie wchodzą ze sobą w skomplikowane interakcje. Dzięki misji Juice naukowcy chcą poznać strukturę wewnętrzną Ganimedesa, co powinno dać odpowiedź na pytanie o sposób generowania i utrzymywania pola magnetycznego. To zaś pozwoli zrozumieć, w jaki sposób księżyc ewoluował i czy może na nim istnieć życie. « powrót do artykułu
  22. Na północy Peru archeolodzy odkryli pochodzące sprzed 1400 lat murale przedstawiające mężczyznę o dwóch twarzach, który na głowie ma złotą ozdobę. Na jednym z murali mężczyzna trzyma wachlarz z piór i puchar, z którego piją cztery kolibry. Na drugim również widzimy wachlarz oraz jakiś obiekt, który jest częściowo zasłonięty. Eksperci zwracają uwagę zarówno na imponujące szczegóły murali, jak i fakt, że tego typu obrazów nie znaleziono wcześniej ani w przedstawieniach kultury Moche, ani żadnej innej prehiszpańskiej tradycji kulturowej regionu andyjskiego. Niezwykłe murale znaleziono w kompleksie architektonicznym Pañamarca. Prowadzący tam prace archeolodzy z Columbia University i Denver Museum of Nature and Science uważają, że kompleks wybudowali przedstawiciele kultury Moche pomiędzy 550 a 800 rokiem. Dotychczas odsłonięto mniej niż 10% malunków na tym stanowisku. Pañamarca była miejscem niezwykłe artystycznej kreatywności i innowacyjności. Malarze w kreatywny sposób wykorzystywali istniejący kanon w czasie, gdy zamieszkujący ten obszar ludzie wzmacniali swoją pozycję na południowych krańcach oddziaływania kultury Moche, mówi Lisa Trever z Columbia University. Niezwykłe przedstawienia znaleziono na jednym z filarów sali ceremonialnej. Naukowcy nie wiedzą, co one przedstawiają. Raczej nie są to bogowie, gdyż tych kultura Moche wyposażała w atrybuty niespotykane u ludzi, jak skrzydła czy wielkie kły. Trever nie wyklucza, że chodzi tutaj o eksperyment z przedstawianiem ruchu i dwóch narracji w jednym czasie. Prace na stanowisku Pañamarca prowadzone są od ponad 50 lat. Okrywane są tam wspaniałe murale. Jednak to, do czego archeolodzy dotarli ostatnio, jest czymś wyjątkowym. Bez wątpienia odkrycia te znacząco pomogą w zrozumieniu kosmologii i religii kultury Moche. Tym bardziej, że na dwóch muralach najwyraźniej się nie skończy. Archeolodzy zauważyli już bowiem kolejne podobne przedstawienie. Odkryli fragment wachlarza i trzymającej go ręki. Pod koniec roku rozpoczną kolejny sezon wykopalisk z nadzieją, na nowe wspaniałe znaleziska. « powrót do artykułu
  23. Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba prawdopodobnie znalazł galaktyki, których istnienie przeczy standardowemu modelowi kosmologicznemu. Wydaje się, że są one zbyt masywne jak na czas swoich narodzin. Astronomowie z The University of Texas at Austin informują na łamach Nature Astronomy, że sześć z najstarszych i najbardziej masywnych galaktyk zaobserwowanych przez JWST wydaje się przeczyć najbardziej rozpowszechnionym poglądom obowiązującym w kosmologii. Naukowcy szacują bowiem, że galaktyki te narodziły się w ciągu 500–700 milionów lat po Wielkim Wybuchu, a ich masa wynosi ponad 10 miliardów mas Słońca. Jedna z nich wydaje się nawet równie masywna co Droga Mleczna, a jest od niej o miliardy lat młodsza. Jeśli szacunki dotyczące masy są prawidłowe, to wkraczamy na nieznane terytorium. Wyjaśnienie tego zjawiska będzie wymagało dodania czegoś całkowicie nowego do teorii formowania się galaktyk lub modyfikacji poglądów kosmologicznych. Jednym z najbardziej niezwykłych wyjaśnień byłoby stwierdzenie, że wkrótce po Wielkim Wybuchu wszechświat rozszerzał się szybciej, niż sądzimy. To jednak mogłoby wymagać dodania nowych sił i cząstek, mówi profesor Mike Boylan-Kolchin, który kierował zespołem badawczym. Co więcej, by tak masywne galaktyki uformowały się tak szybko, w gwiazdy musiałoby zamienić się niemal 100% zawartego w nich gazu. Zwykle w gwiazdy zamienia się nie więcej niż 10% gazu galaktyki. I o ile konwersja 100% gazu w gwiazdy mieści się w teoretycznych przewidywaniach, to taki przypadek wymagałby zupełnie innych zjawisk, niż obserwujemy, dodaje uczony. Dane, jakich dostarczył JWST, mogą postawić astronomów przed poważnym problemem. Jeśli bowiem masy i wiek wspomnianych galaktyk zostaną potwierdzone, mogą być potrzebne fundamentalne zmiany w obowiązującym modelu kosmologicznym. Takie, które dotkną też ciemnej materii i ciemnej energii. Jeśli istnieją inne, szybsze sposoby formowania się galaktyk, albo też więcej materii było dostępnej we wczesnym wszechświecie, konieczna będzie radykalna zmiana poglądów. Oceny wieku i masy wspomnianych 6 galaktyk to wstępne szacunki. Następnym etapem prac powinno być przeprowadzenie badań spektroskopowych. W ich trakcie może się np. okazać, że czarne dziury w centrach galaktyk tak bardzo podgrzewają otaczający je gaz, że galaktyki są jaśniejsze, zatem wydają się bardziej masywne niż w rzeczywistości. Nie można też wykluczyć, że galaktyki tak naprawdę są młodsze, ale znajdujący się pomiędzy nami a nimi pył zmienia kolor docierającego z nich światła tak, iż jest ono bardziej przesunięte ku czerwieni, zatem wydaje się dochodzić z większej odległości, a zatem z młodszych galaktyk. « powrót do artykułu
  24. Dr Willard Wigan jest brytyjskim rzeźbiarzem, który tworzy mikroskopijne dzieła sztuki. Przeważnie umieszcza je w uchu igielnym albo na główce szpilki. Od kwietnia do października w Wollaton Hall można podziwiać jego wystawę „Miniature Masterpieces”. Składa się na nią 20 rzeźb, w tym przedstawienie „Ostatniej wieczerzy”. Częścią czasowej ekspozycji są też postaci Wiliama Szekspira i Alberta Einsteina. Poza tym nie zabrakło bohaterów książek i legend - Pinokia czy Robin Hooda. Oprócz tego pokazywana jest interpretacja „Dziewczyny z perłą” Johannesa Vermeera. Cztery niepokazywane wcześniej rzeźby stanowią część kolekcji Wigana pt. „Znikający świat” (Disappearing World), która ma wskazywać na zagrożenia bioróżnorodności i promować działania ochronne. Menedżer Wigana - John Bowden - ma nadzieję, że ludzie, którzy odwiedzą wystawę, zrozumieją, że najmniejsze rzeczy mogą wywierać największy wpływ i że uda się dzięki temu utworzyć ruch realizujący ważne zadania. Jak podkreślił Wigan w wywiadzie dla Wired, podczas pracy pod mikroskopem musi mieć rękę pewniejszą niż chirurg, bo nawet drobny błąd może zniweczyć efekty wielotygodniowych działań. Opowiedział też o „wypadku”, jaki przydarzył mu się podczas tworzenia „Alicji w Krainie Czarów”. Kiedy umieszczał postać w wybranym miejscu, zadzwonił telefon. Rzeźbiarz odebrał i przypadkowo zaaspirował figurkę. Przepadła gdzieś w moich nozdrzach - stwierdził ze śmiechem. O tym, jak trudna jest praca mikrorzeźbiarza, świadczy fakt, że Wigan pracuje między uderzeniami serca (puls w opuszkach wystarczy, by wywołać drobne ruchy palców). Brytyjczyk posługuje się zaostrzonymi igłami do akupunktury i odłamkami diamentów. Artysta ujawnił CNN-owi, że gotowe dzieła maluje czasem pojedynczymi rzęsami. Bywa, że artysta zajmuje się jednocześnie 4-5 rzeźbami. Pracuje do 5 tygodni przez 16 godzin dziennie. Wigan przyznaje, że nie lubi samego procesu tworzenia, bo jest dla niego stresujący. Nagradzające są dopiero reakcje ludzi na gotowe dzieła. W 2017 r. Willard Wigan ustanowił nowy rekord Guinnessa w kategorii najmniejszej ręcznie wykonanej rzeźby (pobił zresztą swój wcześniejszy rekord z 2013 r.). Rzeźba ludzkiego embrionu z kevlaru została umieszczona w wydrążonym włosie z brody Willarda. Figurka ma długość 78 (78,22) i szerokość niemal 54 (53,88) mikrometrów. Wigan ma zaburzenie ze spektrum autyzmu i dysleksję. W szkole był niedoceniany. Miniaturowe dzieła sztuki stały się jego sposobem na odreagowanie i udowodnienie światu swojej wartości. Do coraz większej miniaturyzacji figurek zachęcała go wspierająca mama. W 2007 r. w wieku 50 lat Willard Wigan został uhonorowany przez Elżbietę II Orderem Imperium Brytyjskiego. « powrót do artykułu
  25. Po udoskonaleniu zespołu radioteleskopów w Westerbork, holenderscy astronomowie nie tylko odkryli pięć nowych tajemniczych szybkich błysków radiowych (FRB), ale zaobserwowali, jak „podziurawiły” one sąsiadującą z nami galaktykę, co pozwoliło im – po raz pierwszy w historii – określić zagęszczenie niewidocznych atomów w tej galaktyce. FRB to jedne z najjaśniejszych eksplozji we wszechświecie. Trwają one około milisekundy, a ich natura nie jest znana. Wiemy, że mogą pochodzić ze źródeł odległych nawet o 4 miliardy lat świetlnych, a skoro potrafimy obserwować je z tak olbrzymiej odległości, oznacza to, że w czasie FRB uwalniana jest olbrzymia ilość energii. Jak duża? W ciągu milisekundy emitowane 10 bilionów razy więcej energii niż ludzkość zużywa w ciągu roku. Zespół radioteleskopów w Westerbork składa się z 12 urządzeń, a superkomputer bez przerwy łączy dostarczone przez nie dane, w celu uzyskania obrazu jak najlepszej jakości. Centrum zostało niedawno wyposażone w nowy superkomputer ARTS (Apertif Radio Transient System). Dzięki temu, jak mówią astronomowie, jakość danych niezwykle się zwiększyła. Porównują to z przejściem pomiędzy wzrokiem muchy, a wzrokiem orła. Superkomputer został zbudowany ze specjalnie stworzonych podzespołów. Takiej elektroniki nie można po prostu kupić. Większość podzespołów zaprojektowaliśmy samodzielnie we współpracy z wielkim zespołem ekspertów. W ten sposób stworzyliśmy supernowoczesną maszynę, jedną z najpotężniejszych na świecie, wyjaśnia architekt systemu Eric Kooistra. Wysiłek się opłacił. Astronomowie badają FRB, gdyż chcą zrozumieć jak i z czego powstają. Błyski są interesujące również dlatego, że na swojej drodze w kierunku Ziemi przechodzą przez galaktyki. Elektrony, zwykle dla nas niewidoczne, znajdujące się w tych galaktykach, zaburzają błyski. Badając te zaburzenia naukowcy mogą obserwować elektrony oraz atomy, z którymi są związane. To bardzo ważne, gdyż większość budulca wszechświata stanowi ciemna materia, o której niewiele wiemy. Dotychczas naukowcy mogli tylko w przybliżeniu określić, gdzie doszło do błysku. Dzięki superkomputerowi ARTS możliwe stało się dokładne określenie ich lokalizacji. Dowiedliśmy, że trzy z odkrytych przez nas błysków przeszyły naszego sąsiada, Galaktykę Trójkąta. Dzięki temu byliśmy w stanie, jako pierwsi, określić maksymalną ilość niewidocznych elektronów, jaką ona zawiera. To wspaniały wynik, chwali się główny autor badań, Joeri van Leeuwen. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...