Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

MrVocabulary (WhizzKid)

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    1373
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    25

Zawartość dodana przez MrVocabulary (WhizzKid)

  1. Tak całkowicie to nie, bo oburęczność u mnie była rozpoznana dopiero w wieku nastoletnim. Aczkolwiek swego czasu rysowałem obiema rękoma z taką samą jakością (czyli niezbyt wysoką); mam to wpisane jako powód dysgrafii w papierach. PS. Ten przecinek w Twojej sygnaturze jest niepotrzebny, za to sam dowcip śmieszy mnie za każdym razem
  2. A co mam zrobić, jeśli jestem oburęczny? Jak zwykle ambideksterycy są zapomnieni przez świat!
  3. Po pierwsze, ja np. mam pamięć i skojarzenia synestetyczne - co zresztą jest powiązane z konkretnymi zmianami w mózgu, i ponoć da się tego wyuczyć. Po drugie - niewidomi myślą Sekwencje obrazów to raczej przeszukiwanie pamięci niźli faktyczne skojarzenia. Jak mi podasz nazwę miejsca, to natychmiast jest widzę - rzecz typowa dla mężczyzn; nie mam tak wcale w przypadku idei. Stan przed zaśnięciem nie do końca się wg mnie liczy... m.in. dlatego, że nikt w snach nie mówi i nie słyszy - ma się tylko wiedzę przekazywanych informacji; nikt nie mówi, bo ośrodek mowy jest wyłączony, inaczej byśmy gadali przez sen. W snach nigdy nie ma też obcych ludzi - mózg wykorzystuje twarze ludzi kiedyś już zobaczonych (czyli masz przechodniów w snach, jak każdy). A głusi mają poczucie migania rękami, których w śnie nie widzą Ponadto po uszkodzeniach mózgu niektórzy mają świetną pamięć do dat, inni do tekstu. Ale cóż, może masz rację - ale mi się nie tak nie wydaje. Nawet jeśli jest tak, jak mówisz, to nadal nie widzę w tym postępu w stronę zdefiniowania znaczenia poszczególnych słów czy zwrotów oraz odpowiedzi, czy te obrazy da się podzielić na znaczenia, tj. czy jeden obraz jest podzielny - no przecież obrazy mają znaczenie (człowiek z nożem to wiele informacji naraz).
  4. Wiesz, ja np. zawsze sądziłem, że francuska ortografia jest tworzona przez szaleńców. Ale z czasem zacząłem zauważać, że te bzdurne zapisy to jedyny sposób, na jaki pozwala kompatybilność wstecz. Fonetyka francuska się mocno zmieniła, i żeby móc czytać książkę sprzed 100, ortografia została zachowana, po czym "łatano" paradoksy z tej kompatybilności wynikające. Z polskim jest podobnie, więc trochę zaufania - szczególnie iż polska ortografia uchodzi za jedną z najsensowniejszych w Europie branwen - sypatyzuję z Twoją dysortografią, szczególnie jeśli z cymreagu pisujesz
  5. To normalnych, czy wykształconych? ;-) Na piśmie większość normalnych ludzi odróżnia ww. przykłady. Banan, banana - akurat rozumiem ten błąd, bo końcówki w polskim się zmieniają, już jest 800 wyjątków. Nawet jeśli się nie wie, że się odmienia przez przypadki, to się przez nie odmienia - wszak języka używa każdy. Niemniej, dla mnie szerokość i długość geograficzna są odwrotne, niż by mi się logicznie wydawało, ale ufam specjalistom; reszta niech zaufa lingwistom, że nasz alfabet jest naprawdę bliski optimum przy zachowaniu niemal fonetyczności i byciu kompatybilnym wstecz i wszerz ("mam dwa koła, mam pięć kuł" wygląda tragicznie, nie?).
  6. Nie - każdy pisze i każdy odmienia przez przypadki, ale nie każdy racemizuje Każdy wykształcony człek Ci powie, że jest "kół", bo "koła" (a nie: "kuł", a tym bardziej nie: "kłuł"). Cóż - mam bardzo złe zdanie o Polonii już od dawna, i to z wielu powodów
  7. Zapis "u" i "ó" jest przydatny w odmianie przez przypadki. Szkoda, że u nas nie uczą tego jako zjawiska fonetycznego, że różne samogłoski zamieniamy przy skracaiu ilości sylab w "ó". Zgodzę się też z branwen, że "Pan Tadeusz" jest językowo nadal dostępny, tylko trudny - ale taki był zawsze. Ograniczyłbym tylko wypowiedzi typu "Anglicy to ignoranci" w tym kontekście, bo Szekspir jest nieporównywalnie trudniejszy, a różnica między staroangielskim i współczesnym angielskim jest taka, jak między dzisiejszym polskim i mową Mieszka I.
  8. To fajnie, ale ja nie każę Ci latać ani jelitami, ani językiem. Stwarza i wymyśla się tylko z intencją. Trudno mówić o intencji, skoro działanie języka nie jest dobrze znane. Odkryty też nie, bo odkrycie sugeruje istnienia tegoż przed i poza człowiekiem. Mętajęzykowe gdybania są bardzo młode, więc nie, ludzie nie wymyślili języka. Vide gesty, vide teorie, że język to skutek uboczny porządkowania myślenia. Skąd wiesz, jak powinno być? Ok, dbajmy o język, ale z logiką formalną niewiele on ma i nie będzie miał wspólnego: "iść na pieszo", dwa przeciwne znaczenia słowa "czerstwy", plus milion innych przykładów. Po pierwsze, skąd wiesz co podświadomość wie? Z książki o programowaniu się na sukces, na który zasługujesz z www.zlotemysli.pl za 5,99 zł? Dysonans istniał zawsze i istnieć będzie. Dlatego nie ma ani jednego ekwiwalentu między językami, dlatego semantyka nadal nie wie, co to tak naprawdę jest znaczenie. Podstawowy postulat językoznawstwa głosi, że każde słowo zyskuje nowe znaczenia. Pomijając ewidentne okazjonalizmy, znasz co najmniej 1000 razy więcej (zależnie od definicji) znaczeń niż słów. Interpunkcję masz straszną, więc pewnie nie bardzo gawarisz w innych językach - ewentualnie gawarisz, tylkoś niechlujny - ale jakoś wątpię, że jesteś w stanie opanować taki słownik w 1000 języków, jaki masz w polskim. Ale spoko, kilka dekad maszyn latających z pewnością wpłynęło na rozwój pamięci leksykalnej. Bazują na wielu innych, ale Ty się dałeś nabrać na ten motyw z "nie" - naiwnie wierząc, że mózg przetwarza język zerojedynkowo, jakby nie było nic pośredniego pomiędzy (chociaż Ty lubisz skrajne opinie, więc może tak właśnie w Twoim przypadku jest) - i nie zwracasz uwagi na o wiele groźniejsze acz subtelniejsze manipulacje.
  9. Tru, ale Czirokezi dbają o swój język, a Białorusini niezbyt - przynajmniej jako całość. Jest to jednak o tyle fajne, że tłumaczenia dla MS są bardzo wysokiej jakości
  10. Kiedyś pewien językoznawca powiedział, że "język to dialekt, który ma własną armię"; dziś się go w środowisku parafrazuje mówiąc, że "język to dialekt, który ma swoją własną wersję językową Windows". Swoją drogą, ciekawi mnie dodanie białoruskiego, którym mówi nie więcej jak pół miliona Białorusinów, a czego większość nie ma Internetu, wielu nie ma komputera, no i dla większości to język literacki. Nie wspominając o posiadaniu kopii Windows 8 czy tabletu. Ale cóż, fajnie, niech mają swoje wersje językowe
  11. Na każdego działa coś innego. Ja np. przyzwyczajam się do niemal każdego smaku po 3-5 degustacjach; herbatę parzyłem swego czasu z taką ilością imbiru, że znajomi się przewracali od samych oparów, ale drzewu sandałowemu nawet 20 łyże cukru nie pomogło (normalnie nie słodzę). Ale cóż, polecam, subtelnie działa te herbatka
  12. Bardzo lubię, kiedy ludzie wykorzystują mózg do czegoś pożytecznego - z upływem czasu są bardzo fajne tego efekty. Jest to jakby antyteza i kompletne zaprzeczenie polityków
  13. Za to mnie np. od gramatyki interesuje bardziej tylko leksykografia ew. rotacja championów w League of Legends Ale to już zboczenie zawodowe chyba...
  14. Tak! Tylko zaznaczam tutaj, że ja nie jestem taki poprawny politycznie i sądzę, że języki można dzielić na rozwinięte i prymitywne. Co prawda skoro w języku Pirahã nie ma liczb ani żadnych pojęć abstrakcyjnych, to nic dziwnego, że nie latają w kosmos, ale jednak jakoś sobie radzą, to fakt. Tylko pytanie: może my możemy latać w kosmos dlatego, że nam język na to pozwala? Słownictwo polskiego przed wejściem łaciny na nasze tereny szacuje się bodajże na około 2000 słów, gdzie 1000 to tak zwany słownik minimalny, a teraz możemy mówić spokojnie o 200 000 tysiącach lub więcej, zależnie od kryteriów. Może nasze słownictwo okazało się "lepsze"? Co ciekawe, do bodajże liczby 10, po liczbie nazw kolorów w danym języku zawsze można określić, jakie są to kolory (wiele języków nie ma kolorów, albo ma ich mało). Japoński ma jedno słowo na zielony i niebieski, i Japończycy mają problem z odróżnieniem tych kolorów od siebie. Cóż, ja jestem dyslektykiem i na pewno mam też uszkodzony mózg ale jest to sprawa nad wyraz ciekawa. U mnie np. dysleksja prawdopodobnie wynika z tego, że mam za dużo połączeń między półkulami (ukryta oburęczność) i choć mam bardzo wysokie zdolności kojarzenia, to się bardzo często mylę w ogóle: w liczeniu, w wymowie, w pisowni, ale ja te błędy z reguły widzę. Dysleksja to trochę duży worek semantyczny Niemniej fakt faktem, że u nich to wygląda inaczej. Zaciekawiło mnie to kiedyś i nawet padł pomysł badań na ten temat, gdyż z pewnego eksperymentu wynika, że: "Nie ma zncazeina kojnoleść ltier skadającyłch się na dane sołwo. Wanże jset tyklo to, żbey pirewsza i osatntia lteria były na soiwm mijsecu; ptzosaołe mgoą być w cakowłitym niedzłaie, a mimo to nadal nie ponwinśimy meić prombleów z pczerzytaenim tego tesktu". Z tego wynika, że nawet europejczycy się uczą całego słowa jako jednego znaku - dlatego prawie zawsze czytając coś na głos spowolnimy na nowym wyrazie, i dlatego tasiemce na modłę j. niemieckiego nie są na świecie zbyt rozpowszechnione (jako forma graficzna). Pytanie teraz, na ile to wynika z języka i systemu pisma, a na ile z biologii. Badania wykazują, że Europejczycy używają jednej półkuli do przetwarzania mowy, a drugiej do przetwarzania muzyki (nie powiem, która jest która, bo zawsze mi się myli). W każdym razie u Japończyków jest zgoła inaczej: u nich przetwarzanie mowy wykorzystuje obie półkule. Szereg eksperymentów wykazał, że Japończycy mają jedną półkulę przeciążoną, i dlatego mają bóle głowy prawie zawsze z jednej tylko strony, i nie są w stanie długo słuchać muzyki podczas rozmowy albo podczas pracy (przetwarzania mowy nie można wyłączyć, więc ich mózgi cały czas wysilają się przy muzyce). Japończycy w Polsce byli zdziwieni, jak im nasz wykładowca wyjaśnił, że biali mają na ogół ból całej głowy, albo przynajmniej w dowolnym jej miejscu. Z moich wniosków: to by wyjaśniało 1) pentatonikę 2) fakt, że wszystkie koncerty w Japonii są nieco inne niż u nas - nie umiem tego dookreślić, ale jak sobie na YouTubie popatrzycie np. na koncert Coldplay w Japonii, to brzmią tam nieco inaczej niż gdziekolwiek indziej. Wracają do ideogramów: ogólnie rasa żółta kompletnie inaczej przetwarza obrazy: jak dacie im zdjęcie tygrysa z dżunglą w tle, to zapytani o opisanie obrazu zaczną opisywać poszczególne rośliny, bo dla nich to jest zdjęcie dżungli z tygrysem na pierwszym planie. Sztuka ichnia to przede wszystkim duże pejzaże z małymi ludźmi. Stąd ten trafiony stereotyp Azjaty-turysty, który na okrągło pstryka foty - potrzeba im więcej czasu, żeby "uogólnić" sobie obraz. Podobnie Indianie Pirahã są zafascynowani pojawianiem się czegoś w polu widzenia i znikaniem tegoż - ogień ich nie fascynuje, ale jego pojawienie się bądź zgaśnięcie już tak (pewnie przez brak abstrakcji). Cały efekt znikania/pojawiania się nazywa się bodajże liminality po angielsku, jakby to kogoś interesowało. Cóż, ale to podchodzi pod lingwistykę kognitywistyczną, a ta jest chyba jeszcze ostro zacofana, bo do lingwistów dopiero dotarła informacja, że jak się na rezonansie obszar mózgu rozświetla, to może to także oznaczać, że mózg stara się wyłączyć dany obszar, czy może bardziej "zagłuszyć" go, a niekoniecznie z niego korzystać. Tutaj nadmienię, że tę dziedzinę uważam za rozmemłaną i nie przepadam za nią, więc proszę się nie kierować moim sceptyzymem. A iż mamy już nieco takiego ogólnolingwistycznego offtopa, to zapodam Wam jednego z ciekawszych linków lingwistycznych, z dziedziny mi o wiele bliższej, bo podlegającej ściślejszym regułom - o rozszyfrowywaniu starożytnych języków (po ang.): http://www.ted.com/t...dus_script.html
  15. Choć to bardzo miłe, co piszesz, i cieszy mnie, że moja wypowiedź Cię zainteresowała, to obawiam się, że nie mam takiego zasobu wiedzy, żeby nim wypełnić całego bloga Co prawda od dłuższego czasu zmagam się z uruchomieniem (do czego jeszcze trochę czasu) mojego bloga o języku polskim jako obcym, ale docelowa grupa odbiorców dla tegoż jest dość specyficzna i niewiele ma wspólnego z ciekawostkami w sensie rekreacyjnymi Jednak monitoruję wszystkie wątki językowe, więc jak coś to będę się dzielił spostrzeżeniami
  16. Chciałem zauważyć, że Noam Chomsky jest lobbowany, a nie wybitny. Jeszcze 20 lat temu niektórzy lingwiści nie mogli niczego opublikować, jeśli nie było odwołania do Chomsky'ego; przypomina to trochę łysenkizm. Wiele z jego teorii albo jest ciekawych, albo przydatnych przez to, że powstały ich zaprzeczenia, ale często ten facet i jego poplecznicy są poronieni, na co chciałem Was uczulić. Przykładowo jednym z jego uniwersaliów gramatycznych (podstaw, które ma KAŻDY język na świecie wg niego) każde zdanie musi mieć dedukowalny podmiot w stronie czynnej. To fajnie, bo w polskim, i w co najmniej 130 innych językach konstrukcja "Zrobiono dużo złego" nie pozwala wydedukować, kto coś zrobił. Kontrargument chomskistów? "Wyjątek potwierdza regułę". No ok... Cóż, problem wieloznaczności sam się rozwiąże, jeśli ktoś rozwiąże problem myślących maszyn. Jeden z głównych postulatów mówi, że nie można zrozumieć słowa, jeśli się nie zna obiektu, które owo słowo opisuje. Przykładowo pokazywali jakimś amazońskim kulturom krzesło. Prawie nikt nie użył go zgodnie z przeznaczeniem. Ale jak im powiedziano, że to krzesło, po uprzednim wyjaśnieniu, co to jest krzesło, to sobie poradzili. To niby oczywiste, ale jednak dość ważne. Dlatego tłumacze na ogół są wyspecjalizowani: często jedno słowo się tłumaczy różnie, zależnie od kontekstu, a języki różnie wyróżniają, i trzeba rozumieć rzeczywistość poza słowa. Np. francuskie "plaque" to albo talerz, albo pokrywka, albo blacha (do pieczenia), albo płyta kuchenna. Tłumacząc ostatnio z francuskiego na angielski miałem zagwozdkę, bo to daje razem 6 możliwych tłumaczeń. W angielskim, tak jak w polskim, jest różnica między wkładaniem blachy, talerzy lub pokrywki do piekarnika, więc musiałem sprawdzić, na czym tłumaczony przeze mnie przepis polega. Chciałem zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze, Anglicy są z Europejczykami, jeśli chodzi o podejście do poszczególnych zagadnień (to, że są beznadziejni, nie rozumieją własnej gramatyki, stąd nauczanie angielskiego jest dość mocno poronione w niektórych momentach - np. podział na Conditionale 0, 1, 2, 3 etc.). Sami Amerykanie jednak są znacznie lepsi i mniej egocentryczni od nas - nauczyli się głównie przez kontakty z Navajo i innymi językami indiańskimi, które są prawie tak daleko od indoeuropejskich, jak się da. Dam Wam przykład: w węgierskim jest tak, że choć jest liczba pojedyncza i mnoga. Natomiast jeśli da się liczbę w zdaniu, to wymusza ona formę liczby pojedynczej: to są domy, to jest 5 dom (wg logiki węgierskiej). Europejska lingwistyka mówi: to jest liczba pojedyncza, ale to dlatego, że liczby przyłączają liczbę pojedyncza. Amerykanie natomiast stwierdzili, że węgierski ma kategorię liczb neutralną (pojedyncza lub w połączeniu) i mnogą. Jest to kompletnie inny, mniej egocentryczny podział na kategorie. Podobnie w wietnamskim "WhizzKid ma dom" i "WhizzKid jest w domu" to to samo. Europejczycy twierdzą, że to zdanie zmienia znaczenie zależnie od kontekstu. Amerykańskie badania wykazały, że to zdanie ZAWSZE ma OBA znaczenia. Podobnie tłumacząc polski celownik, mamy 4 konstrukcje w angielskim, podczas gdy jest to kompletnie nieprzystająca konstrukcja... tak czy siak, Amerykanie wcale nie są tacy egocentryczni, ale wymienione języki są najlepiej opisanymi na świecie, dosłownie 10 razy lepiej od np. włoskiego, więc zasadnym jest od nich zacząć. Cóż, aborygeni mają mniejszą plastyczność w pewnych dziedzinach, ale mają dużą w innych. U Aborygenów jest to dobrze wyrażana symultaniczność, ale też fakt, że u nich się nie robi bumerangu z gałęzi, tylko bumerang zawsze tam był, a oni go wydobywają (wg mnie dobre to jest na myślenie "inżynieryjne"); na Filipinach są języki, które w odmianie wyrażają poziom niebezpieczeństwa danego obiektu (ciekawostka: ogień, tsunami, trzęsienie ziemi i kobiety stanowią jedną grupę); w języku Aymara jest 5-stopniowy system określania, skąd się ma daną wiedzę (misjonarze mieli zonka, bo cytując Biblię używali trybu, który oznaczał bycie naocznym świadkiem) etc. To wszystko są średnio rozwinięte kultury na chwilę obecną. Zresztą przykładowo uważam, że polski jest bardziej rozwinięty od francuskiego - mamy więcej struktur logicznych, mniej form nakładających się na siebie, więcej czasowników (u nich są to skostniałe wyrażenia, nie wszystko umieją werbalizować), plus ichnie "idée" to nasze idea + pomysł, ichnie "armée" to nasza armia, ale i wojsko (choć jest i dużo przykładów odwrotnych). Tak czy siak staram się przez to w sposób przydługawy przekazać, że "rozwinięcie" języka jest w pewnym zakresie dyskusyjne. Trzeba wziąć pod uwagę, że nikt jeszcze Niezupełnie. To jest tylko etap. Każdy jeden kreol się zaczyna "utrudniać" w pewnym momencie, tj. stabilizacji sytuacji jego użytkowników. Angielski stracił rodzaje gramatyczne dawno temu, ale próżnia została szybko zapełniona - użycie rodzajników jest inne niż w reszcie zachodnioeuropejskich, przy czym kategoria policzalności jest o wiele bardziej istotna niż gdzie indziej w Europie. Polski stracił ponad połowę swoich czasów, ale obecnie niektórzy twierdzą, że konstrukcja "mam coś przeczytane", "mam przechlapane" może się przekształcić w coś na modłę angielskiego Present Perfect. Nadal, angielski wcale nie jest prostszy. Jest taka obiektywna skala obliczania trudności języka, i okazuje się, że polski i angielski plasują się na tym samym miejscu, jeśli chodzi o wymowę, i prawie na tym samym, jeśli chodzi o całość gramatyki. To jest ta różnica: angielski jest szalenie trudny, ale większość ludzi zna go tylko średnio, stąd złudzenie prostoty; polski np. korzysta w każdym zdaniu z ponad połowy całej swojej gramatyki, stąd łatwiej zacząć mówić po angielsku, lecz po opanowaniu podstaw w polskim zna się już niemal całą gramatykę. Japoński jest izolowany, a gramatyki nie ma prawie wcale; trzeba przebrnąć przez honoryfikatywność, rzeczowniki pomieszane z przymiotnikami, oraz kolejność wyrazów w zdaniu, ale poza tym japońska "gramatyka" (zresztą tak jak chińska) to jakiś dowcip. Tak, brakuje narzędzi. Polski jest przykładowo jednym z najlepiej opisanych języków na świecie; nawet w USA nie ma tak naprawdę tak wybitnych jednostek, które by mżna było nazywać odpowiednikami naszego Bralczyka czy Miodka - próbują robić takie programy, ale dużo sobie wymyślają i nie ma to sensu. Niemniej, są korpusy, są książki i inne publikacje na temat tych języków. Jeśli jakieś słowo istnieje, to na pewno je wygooglasz po angielsku Co do samej teorii: jest ciekawa. Niektórzy twierdzą, że nie pamiętamy pierwszych lat dzieciństwa, bo nie mieliśmy języka, przy pomocy którego mogliśmy przetwarzać idee. Co prawda oprócz przetwarzania słów każdy przetwarza też idee. Np. każdy zna to uczucie, kiedy schodzicie po schodach i myślicie, że będzie kolejny stopień, a go tam nie ma (albo na odwrót), choć nie ma na to słowa. Geniusze, tacy jak Einstein, przetwarzali duże porcje pomysłów przy pomocy obrazów, ale dla zwykłego człowieka słowa wydają się wydajniejsze, stąd ta teoria wydaje mi się zasadna, przy czym wciąż jej bliżej do hipotezy. Nie od dziś znana jest teoria, że języki mogą walczyć o liczbę użytkowników ewoluując, tak jak ewolucja zapewnia większą liczbę osobników dobrze przystosowanego gatunku. Mój kolega z uczelni wyszedł ze swoim pomysłem jeszcze dalej proponując parazytolingwistykę - w skrócie: język to pasożyt, który żeruje na ludziach. Tak czy siak, wszystko fajnie, ale nadal mamy za słabe rezonansy magnetyczne, żeby skutecznie to badać, więc przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Ja tylko słowem zakończenia dodam, że polisemia jest różna w większość języków, ale czy to język kształtuje myśli, czy myśli język, czy kultura kształtuje oba, czy oba kształtują kulturę - to pytania trudne. Ponoć każdy język ma problem z wyrażeniem pewnych idei - angielski np. niewyrabia z opisywaniem rzeczy, o których ludzie nie lubią myśleć, stąd ciągła zmiana terminologii odnośnie inwalidów czy innych ras. Ciekawe, co jeszcze wymyślą
  17. Jeśli naprawdę sądzisz, że nie ma w KRK wewnętrznej debaty, to pójdź do dowolnej księgarni katolickiej i wyjaśnij mi liczbę znajdujących się tam książek (nawet po odjęciu hagiografii, poradników, książek kucharskich i "czystej propagandy"). Jest to kompletna bzdura; natomiast faktycznie KRK sprawia wrażenie powolnego i o olbrzymim bezwładzie, ale jeśli wziąć pod uwagę jego reformacje z ostatnich 50 lat, to mamy do czynienia chyba z najszybszym rozwojem jakiejkolwiek religii w historii ludzkości.
  18. A mnie zastanawia jak to się ma do tych wszystkich pierwotniaków, które rzekomo przetrwały w nieckach wody w czasach, kiedy skały były tak gorące, że występowały w stanie lotnym. Hmm...
  19. Mnie też to dziwi - Ericcsony to najlepsze telefony, z jakich korzystałem. Są naprawdę wytrzymałe i mają jedyne menusy, które mnie satysfakcjonują. Wkurza mnie jednak, że tak na siłę prawy guzik to musi być Internet, żeby kasę doić czy tam uszczęśliwia na siłę...
  20. Za to MacOS nie obsługuje 86% programów na rynku, no i działa tylko na Mac-ach
  21. Super wieści, bardzo ciekawe - przecież to potencjalnie może być odkrycie większe od penicyliny czy antybiotyków! Ciekawy jestem, jak to się dalej rozwinie...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...