Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Wokół Gwiazdy Kapteyna krążą dwie planety, poinformowali astronomowie pracujący pod kierunkiem uczonych z Queen Mary University. Obie planety są większe od Ziemi. Gwiazda Kapetyna została odkryta pod koniec XIX wieku. Charakteryzuje ją bardzo duży ruch własny na tle innych gwiazd. Tylko Gwiazda Barnarda ma większy ruch własny. Gwiazda Kapetyna znajduje się w odległości około 13 lat świetlnych od Ziemi, jej masa nie przekracza 0,3 masy Słońca, porusza się wokół centrum Galaktyki ruchem wstecznym i prawdopodobnie jest najbliższym Ziemi obiektem należącym do galaktycznego halo. Teraz wokół tej gwiazdy znaleziono dwie planety. Kapetyn b jest co najmniej 5-krotnie bardziej masywna od Ziemi i obiega swą gwiazdę w ciągu 48 dni. Na jej powierzchni jest na tyle ciepło, że może tam istnieć woda w stanie ciekłym. Druga z planet, Kapetyn c, jest jeszcze bardziej masywna i okrąża gwiazdę w ciągu 121 dni. Na razie o obu planetach niewiele wiadomo. Jednak w niedalekiej przyszłości, dzięki wykorzystywaniu nowoczesnych instrumentów, będzie można przeanalizować ich atmosferę, co pozwoli m.in. określić prawdopodobieństwo występowania wody na planetach. Dla astronomów to bardzo pociągająca perspektywa. Gwiazda znajduje się niedaleko Ziemi i jest wyjątkowo stara. Jej planety mogą liczyć sobie 11,5 miliarda lat, czyli są dwuipółkrotnie starsze od Ziemi. Od razu zastanawiasz się, jakie formy życia mogły wyewoluować przez tak długi czas - mówi doktor Guillem Anglada-Escude. « powrót do artykułu
  2. Trzy niezależne zespoły naukowe badają właściwości arsenku kadmu. Ten nowo odkryty materiał zachowuje się podobnie jak grafen, jednak nie jest dwuwymiarową pojedynczą warstwą atomów, a tradycyjną trójwymiarową strukturą. A to oznacza, że łatwiej będzie z niego wyprodukować różne podzespoły. Jedną z grup pracujących nad arsenkiem kadmu składa się z uczonych z Univeristy of Oxford, Stanford University, SLAC i Lawrence Berkeley National Laboratory. Opierają się przy tym na wcześniejszych badaniach nad bizmutkiem sodu. Materiał ten również ma właściwości podobne do grafenu, jednak w kontakcie z powietrzem zamienia się w proszek. Zarówno istnienie bizmutku sodu jak i arsenku kadmu zostało przewidziane przez fizyków teoretycznych z Chińskiej Akademii Nauk, Zhonga Fanga i Xi Daia. Uczeni ci stwierdzili, że arsenek kadmu powinien być stabilny. Po odkryciu niezwykle interesujących właściwości grafenu, w którym elektrony zachowują się tak, jakby nie miały masy, przez co poruszają się niezwykle szybko, naukowcy na całym świecie zaczęli poszukiwać materiałów 3D o podobnej strukturze. Z takich materiałów łatwiej jest bowiem wyprodukować urządzenia. Brytyjsko-amerykański zespół uzyskał arsenek kadmu na Oxfordzie i przetestował go za pomocą brytyjskiego Diamond Light Source i amerykańskie Advanced Light Source. Sądzimy, że ta rodzina materiałów to dobry kandydat do produkcji przedmiotów codziennego użytku. Współpracujemy z teoretykami, by przekonać się, czy istnieją jeszcze lepsze materiały. Ponadto możemy wykorzystać te materiały do badania bardzo egzotycznych stanów materii. Otwieramy drzwi, za którymi może znajdować się wiele innych drzwi do otwarcia - mówi kierujący zespołem Yulin Chen. « powrót do artykułu
  3. Naukowcy z Duke University zmapowali obwód mózgowy myszy, który zapobiega gryzieniu języka podczas jedzenia. Amerykanie uważają, że ich odkrycia dadzą wgląd w różne ludzkie zachowania: od zgrzytania zębami w czasie snu po uśmiech czy złożone wokalizacje. Choć jedzenie wydaje się bardzo proste, w rzeczywistości żucie wymaga ustawienia językiem pokarmu między zębami. W dodatku język musi zostać wycofany, nim szczęki opadną, by rozetrzeć jedzenie. Gdy to się nie uda, posiłek staje się bolesnym doświadczeniem... Żucie to aktywność, którą można świadomie kontrolować, lecz jeśli przestaniesz zwracać na gryzienie uwagę, połączone ze sobą neurony [...] zrobią to za ciebie. Chcieliśmy zrozumieć, jak to wszystko działa, a na początku ustalić, gdzie interesujące nas komórki nerwowe rezydują - tłumaczy Edward Stanek IV. Wcześniejsze próby mapowania dawały dość zamazany obraz lokalizacji centrum kontroli żucia. Naukowcy wiedzieli tylko tyle, że ruchami języka czy szczęk zarządzają neurony motoryczne, a te z kolei są kontrolowane przez neurony przedmotoryczne. Dokładnej natury tych połączeń nie udało się jednak dotąd zdefiniować. By uzupełnić tę lukę w wiedzy, Stanek posłużył się zmodyfikowanym genetycznie wirusem wścieklizny. Zastosował taką jego wersję, która może "przeskoczyć" jedynie z mięśni na motoneurony, a w dalszej kolejności na neurony przedmotoryczne. Wirusy były znakowane zielonym lub czerwonym białkiem fluorescencji. Fluorescencyjnie znakowane wirusy wstrzyknięto do mięśnia bródkowo-językowego i żwacza. Stanek zauważył grupę neuronów przedmotorycznych łączącą się zarówno z motoneuronami regulującymi otwieranie szczęk i żuchwy, jak i wyzwalającymi wysuwanie języka. Druga grupa łączyła się z neuronami ruchowymi regulującymi zamykanie szczęk/żuchwy oraz wycofującymi język. Wykorzystanie wspólnych neuronów przedmotorycznych do kontroli wielu mięśni może być ogólną cechą układu motorycznego. Choć Amerykanie myślą o zmapowaniu obwodu aż do poziomu kory, teraz zamierzają przyjrzeć się dokładniej połączeniom między neuronami przedruchowymi i ruchowymi. To na razie mały krok na drodze do zrozumienia kontroli ruchów ustno-twarzowych. Analizowaliśmy tylko 2 mięśnie, a trzeba pamiętać o co najmniej 10 kolejnych, które biorą udział w żuciu, piciu i mowie. « powrót do artykułu
  4. Inżynierom z australijskiego CSIRO (Commonwealth Scientific and Industrial Research Organization) udało się dokonać znaczącego przełomu na gruncie energetyki słonecznej. Wykorzystali oni mianowicie parę w stanie nadkrytycznym uzyskaną właśnie dzieki energii Słońca. Zdaniem doktora Aleksa Wonhasa, to przelomowy moment. To jak przekroczenie bariery dźwięku. To pokazuje, że energetyka słoneczna może konkurować z najlepszymi osiągnięciami energetyki wykorzystującej paliwa kopalne. Dowiedliśmy, że do uzyskania pary w stanie nadkrytycznym nie są potrzebne paliwa kopalne. Elektrownie przyszłości mogą osiągnąć takie same wyniki dzięki darmowej, ekologicznej energii słonecznej - stwierdził uczony. Australia uzyskuje ponad 90% energii z paliw kopalnych. Jedynie niewielki odsetek elektrowni korzysta z nowoczesnych rozwiązań przewidujących użycie nadkrytycznej pary. Uczonym z CSIRO udało się właśnie wykorzystać energię słoneczną do uzyskania pary o ciśnieniu 23,5 MPa i temperaturze 570 stopni Celsjusza. Obecnie na całym świecie elektrownie słoneczne wykorzystują parę w stanie podkrytycznym. Ma ona wysoką temperaturę, ale jej ciśnienie jest niższe niż graniczne 22 MPa. Wykorzystanie pary nadkrytycznej znacząco zwiększa wydajność elektrowni i zmniejsza koszty produkcji jednostki energii. Parę w stanie nadkrytycznym udało się uzyskać w CSIRO Energy Centre. Znajdują się tam dwie testowe farmy słoneczne, które korzystają z ponad 600 luster skupiających światło na dwóch wieżach.
  5. Koale obejmują drzewa, by się ochłodzić. Zrzucając podczas obejmowania drzewa ciepło, nie dyszą, tracą więc przy okazji mniej wody. Zespół doktora Michaela Kearneya z Uniwersytetu w Melbourne posłużył się termowizorem, dzięki czemu udało się wykazać, że gdy było cieplej, zwierzęta przesuwały się do położonych niżej chłodniejszych części drzew. Widać było również, że mocniej przyciskały ciało do pnia. Studium, którego głównym celem było ustalenie, jak koale regulują temperaturę, stanowi część większego projektu badawczego dot. wpływu klimatu na lądowe zwierzęta Australii. Wszystko zaczęło się od spostrzeżenia doktorantki Natalie Briscoe, która przyglądając się zachowaniu koali, stwierdziła, że zimą torbacze pozostają wysoko w pobliżu liści, a gdy robi się cieplej, przesuwają się w dół. Choć wydawało się, że wiszące z rozłożonymi kończynami koale są niezadowolone, pomiary temperatury wykazały, że w dni, kiedy temperatura sięgała 39 st., położone niżej pnie były do 7 st. chłodniejsze od otoczenia. Zaczęliśmy przez to przypuszczać, że koale wykorzystują drzewa jako radiatory - podkreśla Kearney. Gdy w szczególnie upalny dzień Australijczycy sfilmowali torbacza za pomocą kamery termicznej, wszystko stało się jasne. Można było zobaczyć, że koala siedzi na najchłodniejszej części pnia z pośladkami wciśniętymi dokładnie w najzimniejszy punkt. Jak wyjaśnia Kearney, drzewa mają swój własny ochronny mikroklimat, którego rola, jeśli globalne temperatury rzeczywiście będzie nadal wzrastać, stanie się jeszcze ważniejsza.
  6. Marsjańskie kaniony mają być, przynajmniej częściowo, dowodem na to, że na Czerwonej Planecie płynęła niegdyś woda. Jednak Giovanni Leone ze Szwajcarskiego Federalnego Instytutu Technologicznego twierdzi, że zostały one wyżłobione przez lawę wypływającą z płaskowyżu Tharsis. Uczony przeanalizował tysiące zdjęć dostarczonych przez Mars Reconnaissance Orbiter (MRO), który od 2006 roku obserwuje Marsa. Liczba zdjęć jest tak olbrzymia, że pozwoliła na stworzenie mapy o niezwykle wysokiej rozdzielczości wynoszącej 25 cm/piksel. Na mapie widzimy, że około 90% kanionów pokrytych jest lawą lub materiałem osuwiskowym związanym z działaniem lawy. Morfologia lawy wskazuje, że to właśnie ona wyrzeźbiła kaniony na powierzchni Marsa. Wydaje się, że kaniony te, stworzone przez wypływającą lawę, były później pogłębiane i poszerzane przez płynące roztopione skały. Hipoteza Leone wyjaśnia istnienie kanionów bez potrzeby odwoływania się do potencjalnego istnienia olbrzymich ilości wody na Marsie. Jeśli Leone ma rację, to czeka nas kolejna zmiana opinii naukowców na temat Czerwonej Planety. Już w latach 70. ubiegłego wieku pojawiały się głosy, że marsjańskie kaniony to wynik działalności lawy. Jednak od 40 lat naukowcy coraz bardziej skłaniali się do hipotezy, że powstały one wskutek działalności tektonicznej oraz obecności wody. Zagadka dotycząca pochodzenia kanionów może zostać rozwiązana już w najbliższej przyszłości. W 2019 roku na Marsie ma wylądować łazik ExoMars Europejskiej Agencji Kosmicznej. Będzie on badał okolice największego systemu kanionów, liczącego 4000 kilometrów długości Valles Marineris. Jeśli misja się powiedzie, dowiemy się, czy w kanionach znajdują się skały osadowe (co będzie wskazywało na działalność wody) czy też skały magmowe. Na zdjęciach, nawet w tak dobrej rozdzielczości jaką zapewnił MRO, nie jest łatwo odróżnić obu typu skał. Jeśli jednak Leone ma rację, to nie oznacza, że na Marsie nie istniała woda. Będziemy jedynie wiedzieli, że w tym konkretnym miejscu Czerwonej Planety nigdy nie było jej zbyt dużo. « powrót do artykułu
  7. W lipcu 2012 roku dwie studentki australijskiego University of Queensland wybrały się do Papui-Nowej Gwinei, gdzie badały reakcję niewielkich nietoperzy na wycinanie lasów. W ramach badań złapały 41 tych zwierząt. Niemal wszystkie należały do 9 znanych gatunków nietoperzy. Z wyjątkiem jednej samicy, której przynależności gatunkowej studentki nie były w stanie określić. Zwierzęta trafiły ostatecznie do Muzeum Narodowego Papui-Nowej Gwinei. Przed dwoma miesiącami Harry Parnaby z Muzeum Australijskiego poprosił o wypożyczenie tajemniczej samicy. Uczony przejrzał zapiski historyczne i dokonał niezwykłego odkrycia. Zwierzę należało do nowogwinejskiego gatunku nietoperza wielkouchego (Pharotis imogene), którego wcześniej zaobserwowano jeden jedyny raz w 1890 roku. To jedyny przedstawiciel rodziny Pharotis. Dotychczas uznawano go za gatunek wymarły. Teraz Pharotis imogene jest uznawany za krytycznie zagrożony, prawdopodobnie wymarły, a wspomniana samica to jedyny znany jak dotąd przedstawiciel gatunku. Parnaby rozpoznał Pharotis imogene na podstawie zakrzywienia nosa, rozmiarów uszu i ich kształtu oraz braku owłosienia nad nozdrzami. Obecnie nic nie wiadomo o ekologii tego gatunku. « powrót do artykułu
  8. Z badań przeprowadzonych przez amerykański rząd i niezależne organizacja wynika, że narzucenie limitów prędkości statków w niektórych częściach Północnego Atlantyku ratuje życie wielorybom. Od czasu wprowadzenia limitów mniej tych zwierząt ginie wskutek kolizji ze statkami. Specjaliści odkryli silną korelację pomiędzy przypadkami śmierci wielorybów biskajskich, a ograniczeniem prędkości. Wieloryb biskajski to jeden z najbardziej zagrożonych ssaków morskich. Obecnie na świecie pozostało około 450 przedstawicieli tego gatunku. Największym zagrożeniem dla tych zwierząt są właśnie statki. Dlatego też w 2008 roku rząd USA wprowadził strefy ograniczonej prędkości, znane jako Seasonal Management Areas (SMA). Obowiązują one tam, gdzie – jak wiemy z danych historycznych – w pewnych okresach roku gromadzi się szczególnie dużo wielorybów. W czasie gdy wieloryby rodzą i odchowują młode prędkość statków w tych obszarach nie może przekraczać 18,5 kilometra na godzinę. Z opublikowanych właśnie danych dowiadujemy się, że SMA zdają egzamin. W latach 2000-2006, czyli przed ustanowieniem obecnych SMA, ginęły w nich średnio 2 zwierzęta rocznie. W latach 2007-2012 odsetek ten spadł do 0,33/rok. Naukowcy zauważają też, że w zmniejszeniu śmiertelności miał prawdopodobnie udział jeszcze jakiś dodatkowy czynnik, gdyż spadek liczby zabitych zwierząt można zauważyć jeszcze przed ustanowieniem SMA. Analiza wykazała również, że przed 2008 rokiem w obszarach, w których ustanowiono SMA ginęło 36% wszystkich wielorybów zabitych wskutek kolizji. Poza tymi obszarami ginęło 32% zwierząt. Dlatego też, jako że SMA udowodniły swoją przydatność, toczy się walka o rozszerzenie tych stref. Sytuacja byłaby jeszcze lepsza, gdyby kapitanowie statków przestrzegali przepisów. Gregory Silber i jego koledzy z amerykańskiej Narodowej Administracji Oceanicznej i Atmosferycznej (NOAA) prześledzili prędkość 8000 rejsów odbytych w SMA w latach 2008-2013. Okazało się, że w latach 2008-2010 zaledwie podczas 4% rejsów przestrzegano ograniczenia prędkości. Po kampanii informacyjnej i egzekwowaniu przepisów odsetek przestrzegających prawa wzrósł w 2013 roku do 24%. Największy wpływ na poprawę bezpieczeństwa miały kary finansowe nakładane na armatorów. Organizacje ekologiczne domagają się rozszerzenia stref ochronnych. Pierwsze takie propozycje wysunęły już w 2009 roku. NOAA zgodziła się z nimi, uznała potrzebę rozszerzenia ochrony i.. odłożyła sprawę ad acta. Dlatego też ekolodzy skierowali do sądu wniosek, by ten, na podstawie ustawy Endangered Species Act, nakazał rządowi rozszerzenia stref ochronnych z obecnych 10 000 km2 do niemal 130 000 km2. Strefy takie ograniczyłyby też inne rodzaje aktywności zagrażające wielorybom. NOAA musi ustosunkować się do pozwu do 10 czerwca bieżącego roku. « powrót do artykułu
  9. Dwie pary spodni znalezione ostatnio w Chinach są prawdopodobnie najstarszymi znanymi częściami garderoby tego typu. Naukowcy, zwracając uwagę na proste nogawki i szeroki krok, przypuszczają, że spodnie wyewoluowały jako ubiór do jazdy konnej. Spodnie to jedna z młodszych części garderoby. Dotychczas najstarsze ze znanych pochodziły z Nepalu i liczyły sobie 2400 lat. Tymczasem naukowcy z Niemieckiego Instytutu Archeologicznego znaleźli na cmentarzu w chińskiej prowincji Xinjiang spodnie, których wiek określono na około 3000 lat. Wcześniej miejscowi nosili spódnice i płaszcze. Jednak gdy zaczęto jeździć wierzchem, konieczne stało się opracowanie odpowiedniego stroju. Podczas normalnego ruchu wewnętrzne części nóg, krocze i dolna część brzucha nie są narażone przez dłuższy czas na tarcie. Tarcie to staje się problemem, gdy codziennie jeździmy konno - mówi Mayke Wagner z Berlina. Naukowcy wykonali kopię spodni. Gdy je założyli okazało się, że niewygodnie się w nich chodzi. To potwierdziło przypuszczenia, że spodni używano pierwotnie do jazdy konnej. « powrót do artykułu
  10. Huragany o żeńskich imionach zabijają więcej osób niż huragany o imionach męskich. Do takich wniosków doszli naukowcy z University of Illinois po przeanalizowaniu danych dotyczących liczby śmiertelnych ofiar huraganów z ponad 60 ostatnich lat. Uczeni przypuszczają, że huragany o żeńskich imionach zbierają większe śmiertelne żniwo wynika z faktu, iż kobiety, a co za tym idzie ich imiona, postrzegane są jako bardziej łagodne. Stąd też ludzie, którym zagraża huragan mogą słabiej się zabezpieczać, gdy huragan nosi żeńskie imię. Tymczasem imiona nadawane huraganom nie mają nic wspólnego z siłą wiatru. Nazwy nadawane są przypadkowo, na podstawie ustalonej z góry listy naprzemiennych imion męskich i żeńskich. Jeśli ludzie mieszkający na drodze huraganu oceniają związane z nim zagrożenie na podstawie nadanego mu imienia, jest to potencjalnie bardzo niebezpieczne - mówi Kiju Jung, doktorant na University of Illinois. Wydaje się, że oceniając intensywność huraganu ludzie biorą pod uwagę swoje przekonania co do tego, jak zachowują się kobiety i mężczyźni. To powoduje, że huragany o imionach żeńskich, szczególnie te o bardzo kobiecych imionach jak Belle czy Cindy, wydają się łagodniejsze - mówi współautorka badań, profesor marketingu Sharon Shavitt. Uczeni odkryli bowiem, że im bardziej kobiece imię huraganu, tym większa liczba ofiar. Analizy sugerują, że gdyby zmienić imię huraganu „Charlie” na „Eloise” to liczba ofiar zwiększyłaby się trzykrotnie. Naukowcy nie ograniczyli się tylko do analizy danych. Przeprowadzili też eksperyment, sprawdzając jak ludzie postrzegają huragany w zależności od imienia. Okazało się, że huragany „Aleksandra”, „Krystyna” i „Wiktoria” są uważane za łagodniejsze niż huragany „Aleksander”, „Krzysztof” oraz „Wiktor”. « powrót do artykułu
  11. Międzynarodowy zespół badawczy stworzył inspirowane plemnikami mikroroboty MagnetoSperm. Można je kontrolować za pomocą oscylującego słabego pola magnetycznego (indukcja magnetyczna wynosi w tym przypadku poniżej 5 militesli). Roboty o długości 322 mikronów są zbudowane z pokrytej grubą warstwą kobaltu i niklu główki oraz niepowlekanej wici. Gdy poddaje się je działaniu oscylującego pola magnetycznego, na ich główkę działa moment magnetyczny, przez co wić zaczyna się poruszać. Naukowcy z University of Twente i Niemieckiego Uniwersytetu w Kairze byli w stanie sterować niby-plemnikami, kierując linie pola magnetycznego w stronę punktu orientacyjnego. Jak powstają MagnetoSperm? Metodą powlekania wirowego na plastry krzemowe nanosi się 5-mikronową warstwę wytrzymałej mechanicznie żywicy epoksydowej SU-8. Później, stosując odparowanie strumieniem elektronów, w obrębie główki tworzy się jeszcze warstwę kobaltowo-niklową. Wg dr. Islama Khalila, MagnetoSperm można wykorzystać zarówno do składania, jak i manipulowania obiektami w skali nano i mikro, przy czym ruchem robotów sterowano by za pomocą zewnętrznego źródła pola magnetycznego. Akademicy wspominają też o zastosowaniach biomedycznych niby-plemników: dostarczaniu leków, zapłodnieniu in vitro, sortowaniu komórek czy oczyszczaniu zatkanych naczyń. « powrót do artykułu
  12. Amerykańscy naukowcy zauważyli, że suplementy z resweratrolu przyjmowane przez ciężarne prowadzą do nieprawidłowości w rozwoju trzustki płodu. Przesłanie studium jest takie, że kobiety muszą bardzo uważać na to, co spożywają w czasie ciąży i nie powinny przyjmować suplementów, np. resweratrolu, bez uprzedniej konsultacji z lekarzem. To, co dobre dla matki, niekoniecznie jest dobre również dla dziecka - podkreśla dr Kevin L. Grove z Oregon Health & Science University. W ramach eksperymentu zespół Grove'a codziennie przez całą ciążę podawał suplementy resweratrolu otyłym samicom makaków, które trzymano na typowej zachodniej diecie. Drugiej grupie otyłych małp nie podawano suplementów. I jedne, i drugie porównywano ze szczupłymi samicami na niskotłuszczowej diecie. Zwierzęta monitorowano pod kątem komplikacji. Akademicy oceniali przepływ krwi przez łożysko za pomocą USG. Przyglądano się także ewentualnym wadom rozwojowym płodów. Autorzy artykułu z The FASEB Journal znaleźli ewidentne dowody na nieprawidłowości dot. trzustki. Ponieważ zastanawiano się nad wykorzystaniem resweratrolu do poprawy metabolicznego stanu zdrowia w czasie ciąży, a niewiele wiedziano o wpływie takiej suplementacji na płód, zaplanowano studium z udziałem nieczłowiekowatych naczelnych. Naukowcy przypuszczali, że podanie resweratrolu zwiększy przepływ krwi przez łożysko i złagodzi konsekwencje standardowej zachodniej diety (WSD). Samicom makaków podawano WSD o 37% zawartości tłuszczu i 0,37% resweratrol albo tylko WSD. Dodatkową grupę z kontrolną karmą z 14% tłuszczu wprowadzono, by odróżnić wpływ resweratrolu i tłustego jedzenia. Resweratrol doprowadził do 30-proc. spadku matczynej wagi, poprawy tolerancji glukozy, zwiększenia wielkości przepływu przez tętnicę maciczną, a także ograniczenia stanu zapalnego łożyska i odkładania trójglicerydów w wątrobie. Z drugiej jednak strony zaobserwowano powiększenie trzustki płodu aż o 42%. Od dawna wiedzieliśmy, że resweratrol jest aktywny farmakologicznie. Teraz zaczynamy [jednak] naprawdę rozumieć wady i zalety zażywania dużych stężeń tego związku - podsumowuje Gerald Weissmann, redaktor naczelny periodyku. « powrót do artykułu
  13. Z Journal of Biological Chemistry dowiadujemy się odkryciu, które daje nadzieję na wykorzystanie marihuany do stłumienia odpowiedzi układu odpornościowego. Odkrycia dokonał zespół z University of South Carolina, pracujący pod kierunkiem Mitzi Nagarkatti, Prakasha Nagarkatti i Xiaominga Yanga. Uczeni z Południowej Karoliny zauważyli kolejną właściwość marihuany, która być może przyda się w medycynie. Ich badania bazują na niedawnych odkryciach, podczas których stwierdzono, że środowisko, w jakim żyjemy może prowadzić do zmian funkcjonowania genów. Nagarkatti i Yang postanowili sprawdzić, czy tetrahydrokannabinol wywołuje zmiany epigenetyczne w DNA. Okazało się, że THC może wywoływać zmiany w histonach, prowadząc do stłumienia stanu zapalnego. Z jednej strony może być to niekorzystne dla osób palących marihuanę, gdyż stan zapalny jest przejawem obrony organizmu przed zagrożeniem. Z drugiej jednak, nauka może spróbować wykorzystać tę właściwość THC do leczenia chorób autoimmunologicznych, takich jak artretyzm, stwardnienie rozsiane czy toczeń, w których centralną rolę odgrywa chroniczne zapalenie. « powrót do artykułu
  14. O ile nam wiadomo, jest to pierwszy znany przypadek, gdy możemy określić moment śmierci dwóch egzoplanet znajdujących się w tym samym systemie - mówi Gongjie Li z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics (CfA). Li i jej koledzy poinformowali, że planety Kepler-56b i Kepler-56c zostaną wchłonięte przez własną gwiazdę za, odpowiednio, 130 i 155 milionów lat. Wyniki badań zostały przedstawione podczas odbywającego się właśnie spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Astronomicznego. System Kepler-56 przechodzi podobną ewolucję, jaka czeka Układ Słoneczny. Gwiazda Kepler-56 już zwiększyła swoją objętość i jest obecnie czterokrotnie większa od Słońca. Z czasem stanie się czerwonym olbrzymem. Słońce wejdzie w tę fazę swojego rozwoju za około 5 miliardów lat. W miarę, jak Kepler-56 się powiększa, coraz silniej przyciąga swoje planety. Ich orbity są już niezwykle ciasne. Kepler-56b obiega gwiazdę w ciągu 10,5 dnia, a Kepler-56c w ciągu 21,4 dnia. W miarę zbliżania się do gwiazdy atmosfera obu planet zacznie się gotować, a same planety zostaną zdeformowane przez pływy i przybiorą kształt jajek. Jedyną bezpieczną planetą w tym systemie jest Kepler-56d, która znajduje się w odległości 3,3 jednostek astronomicznych od swojej gwiazdy. System planetarny Kepler-56 jest szczególny również i z tego powodu, że jest pierwszym, w którym zauważono, iż orbity planet są w znacznym stopniu odchylone od równika gwiazdy. Obecnie wiadomo, że odchylenie to wynosi 37 lub 131 stopni. « powrót do artykułu
  15. Ludzie, którzy są dwujęzyczni, z większym prawdopodobieństwem zachowują sprawność intelektualną jako seniorzy. Co istotne, nauka drugiego języka wywiera pozytywny wpływ na mózg nawet wtedy, kiedy podejmuje się ją już w dorosłości. W ramach studium naukowcy z Uniwersytetu w Edynburgu przyglądali się wynikom standardowych testów na inteligencję. Porównywali wyniki 853 osób, przedstawicieli Lothian Birth Cohort 1936, uzyskane w wieku 11 i 72-74 lat. Naukowcy, którzy analizowali m.in. zmiany we wnioskowaniu, pamięci czy prędkości myślenia, zauważyli, ludzie mówiący co najmniej 2 językami prezentowali znacząco lepsze umiejętności niż można by przewidywać na podstawie IQ z dzieciństwa (szczególnie silny efekt dot. inteligencji ogólnej i czytania). Działo się tak nawet wtedy, gdy drugiego języka nauczyli się w dorosłości. Przejrzawszy dane, zespół doktora Thomasa Baka ustalił, że 195 osób opanowało język inny niż angielski przed 18. r.ż., a 65 na późniejszych etapach życia. Autorzy artykułu z pisma Annals of Neurology pragnęli odpowiedzieć na pytanie, czy to nauka nowego języka korzystnie oddziałuje na zdolności intelektualne, czy też raczej jednostki z lepszymi predyspozycjami poznawczymi z większym prawdopodobieństwem stają się dwujęzyczne. Okazało się, że prawdziwe jest pierwsze stwierdzenie. Wg Baka, wykryty wzorzec jest znaczący, a poprawy w zakresie uwagi czy fluencji językowej nie da się wyjaśnić pierwotną inteligencją. Wyniki mają spore znaczenie praktyczne. Miliony ludzi na świecie uczą się drugiego języka na późniejszych etapach życia. Nasze studium pokazuje, że dwujęzyczność, nawet ta datująca się na dorosłość, może stanowić drobną korzyść dla starzejącego się mózgu. Bak dodaje, że badanie pomaga odpowiedzieć na jedno pytanie, lecz jednocześnie rodzi kolejne. Po pierwsze, czy uczenie się więcej niż jednego dodatkowego języka wywiera ten sam pozytywny wpływ na starzenie poznawcze, a po drugie, czy aktywne mówienie w jakimś języku jest lepsze od wiedzy, jak się nim posługiwać. « powrót do artykułu
  16. Czerwone karły to najbardziej rozpowszechnione gwiazdy we wszechświecie. Wiadomo, że w ich ekosferach istnieją planety. Jednak, jeśli fizyk Ofer Cohen z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics ma rację, to jest mało prawdopodobne, by na planetach takich istniało jakiekolwiek życie. Cohen i jego koledzy przeprowadzili symulacje komputerowe otoczenia planet z ekosfery czerwonych karłów i odkryli, że gwiazdy te prawdopodobnie urządzają swoim planetom śmiercionośną „kąpiel”. Podczas swoich symulacji uczeni wykorzystali to, co wiemy o wietrze słonecznym, czyli strumieniu naładowanych cząstek wypełniającym Układ Słoneczny. Stwierdziliśmy, że muszą tam panować ekstremalne warunki. Jeśli przysuniesz planetę bardzo blisko gwiazdy siła wiatru jest olbrzymia. Jest tak duża, że może pozbawić planetę atmosfery. Chyba, że planeta od początku swojego istnienia posiada silne pole magnetyczne lub grubą atmosferę - mówi Cohen. Jeśli na powierzchni planety krążącej wokół czerwonego karła ma znajdować się woda w stanie ciekłym, to planeta powinna znajdować się w odległości 15-30 milionów kilometrów od gwiazdy. To bardzo blisko. Merkurego od Słońca dzieli 58 milionów kilometrów, a odległość Ziemi od Słońca to 150 milionów kilometrów. Mimo, iż czerwone karły są mniejsze i chłodniejsze od Słońca to ciśnienie promieniowania obu typów gwiazd jest niemal identyczne. Ponadto czerwone karły mają bardziej zmienne pole magnetyczne, emitują więcej promieni X i ultrafioletu niż Słońce. Przez to otoczenie planet krążących wokół takich gwiazd jest jeszcze mniej przyjazne życiu. Odkrycie dokonane przez Cohena znacząco zmniejsza szanse na znalezienie życia na planetach towarzyszących czerwonym karłom. « powrót do artykułu
  17. Na australijskim University of Adelaide stworzono najbardziej precyzyjny termometr. Urządzenie mierzy temperaturę trzykrotnie dokładniej niż jego najdoskonalszy poprzednik. Urządzenie stworzone przez zespół profesora Andre Luitena dokonuje pomiaru z dokładnością do 30 miliardowych części stopnia. Sądzimy, że to najdokładniejszy w dziejach pomiar temperatury dokonany w temperaturze pokojowej, mówi uczony i dodaje, iż w temperaturze bliskiej zeru absolutnemu można prawdopodobnie dokonać dokładniejszych pomiarów. Termometr działa poprzez wprowadzenie dwóch kolorów światła – zielonego i czerwonego – do wnętrza bardzo mocno wypolerowanego krystalicznego dysku. Oba kolory wędrują w krysztale z nieco różnymi prędkościami zależnymi od temperatury kryształu. Gdy ogrzejemy kryształ okazuje się, że światło czerwone nieco zwalnia w stosunku do światła zielonego. Zmuszając światło do tego, by tysiące razy krążyło wokół krawędzi dysku […] możemy z dużą precyzją zmierzyć różnice w prędkości obu kolorów - mówi profesor Luiten. Zdaniem uczonego, podobna technika może zostać wykorzystana do opracowania metod bardzo precyzyjnego pomiaru ciśnienia czy wilgotności.
  18. Naukowcy z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics (CfA) odkryli nowy typ planet pozasłonecznych. Analiza danych z Teleskopu Keplera dowiodła, że urządzenie zarejestrowało skalistą planetę o masie 17-krotnie przekraczającej masę Ziemi. Teoretycy nie dopuszczali dotychczas możliwości istnienia takich planet, gdyż uważali, że tak masywne ciało skupiłoby wokół siebie olbrzymie ilości wodoru, stając się gazowym gigantem podobnym do Jowisza. Nowo odkryta planeta jest większa od znanych dotychczas superZiem, klasa ta zyskała więc nazwę megaZiemi. Byliśmy niezwykle zaskoczeni, gdy zdaliśmy sobie sprawę z tego, co właśnie znaleźliśmy, powiedział Xavier Dumusque, który kierował pracami zespołu analizującego dane. To Godzilla wśród skalistych planet. Jednak w przeciwieństwie do tego potwora Kepler-10c ma pozytywny wpływ na życie - dodaje Dimitar Sasselov dyrektor Harvard Origins of Life Initiative. Kepler-10c obiega swoją gwiazdę w ciągu 45 dni. Planeta znajduje się w odległości około 560 lat świetlnych od Ziemi, w gwiazdozbiorze Smoka. Druga z planet tego systemu, Kepler-10b, ma masę 3-krotnie większą od Ziemi i jest pokrytym lawą światem, który są gwiazdę obiega w ciągu zaledwie 20 godzin. Naukowcy początkowo zauważyli, że Kepler-10c ma około 29 000 kilometrów średnicy, co wskazywało, że jest miniNeptunem otoczonym gęstą atmosferą. Kolejne badania wykazały, że jej masa jest znacznie większa niż się spodziewano i wynosi 17 mas Ziemi, a to dowodzi, że musi być to gęsta skalista planeta. Kepler-10c nie straciła atmosfery wraz z upływem czasu. Jest na tyle masywna, by ją utrzymać. Musiała uformować się w takim kształcie, w jakim ją widzimy - wyjaśnia Dumusque. Teoretykom trudno będzie opisać proces formowania się takich planet, tym bardziej, że inne badania sugerują, iż megaZiem jest znacznie więcej. Inny z astronomów z CfA odkrył związek pomiędzy czasem, w jakim planeta obiega swoją gwiazdę, a rozmiarem powodującym przejście z planety skalistej do gazowej. Inną ciekawostką jest fakt, że system Kepler-10 liczy sobie około 11 miliardów lat, a zatem powstał zaledwie 3 miliardy lat po Wielkim Wybuchu. To wskazuje, że możliwe było formowanie się skalistych planet we wszechświecie ubogim w cięższe pierwiastki. Odkrycie Kepler-10c pokazuje, że skaliste planety powstawały znacznie wcześniej niż sądziliśmy. A jeśli mogą powstawać skaliste planety, może powstawać też życie - dodaje Sasselov. « powrót do artykułu
  19. Sesja zbliża się wielkimi krokami, więc wyniki badań prof. Karen Pine z University of Hertfordshire są jak najbardziej na czasie. Pokazały one bowiem, że w koszulce ze znakiem Supermana czy białym fartuchu ludzie czują się silniejsi, sympatyczniejsi czy mądrzejsi. Nosząc koszulkę Supermana, studenci uznawali się za bardziej sympatycznych i lepszych od innych studentów. Kiedy zapytano ich, ile byliby w stanie fizycznie podnieść, osoby w T-shirtach Supermana sądziły, że są silniejsze od kolegów w gładkich koszulkach bądź własnych ubraniach. Podczas rozwiązywania testów zdolności umysłowych okazało się, że ochotnicy w koszulkach superbohatera zdobywali średnio 72% punktów, w porównaniu do średnio 64% u osób w gładkich T-shirtach. Podobną poprawę rezultatów zaobserwowano, gdy studenci ubierali białe fartuchy. Włożenie białego fartucha zwiększało ostrość umysłu, bo wskutek primingu przyjmowano cechy kojarzone z byciem doktorem. Badania opisane w książce pt. Mind What You Wear: The Psychology of Fashion pokazują, że ubranie oddziałuje na procesy poznawcze, w tym percepcję, bo ludzie uwewnętrzniają (internalizują) jego symboliczne znaczenie. Pine stwierdziła, że kobiety biorące udział w testach matematycznych wypadały gorzej, gdy nosiły kostiumy kąpielowe niż swetry. Wcześniej specjalistka odnotowała, że w depresyjnym nastroju przedstawicielki jej płci częściej decydują się na dżinsy. « powrót do artykułu
  20. Chcąc zachęcić dzieci do jedzenia warzyw, lepiej zacząć to robić jeszcze w niemowlęctwie. Zespół prof. Marion Hetherington z Instytutu Nauk Psychologicznych Uniwersytetu w Leeds zauważył, że nawet dzieci wybredne zjedzą więcej nowego warzywa przy każdej kolejnej próbie serwowania. Naukowcy obalili również popularny mit, że warto smak warzyw maskować lub działać ukradkiem. Jeśli chcesz zachęcić dziecko do jedzenia warzyw, upewnij się, że zaczynasz działać wcześnie i często. Nawet jeśli twoje dziecko jest wybredne i nie lubi warzyw, nasze studium wykazało, że 5-10 ekspozycji zrobi swoje. Purée z karczocha podawano 332 dzieci z Wielkiej Brytanii, Francji i Danii. Wiek maluchów był bardzo różny: niektóre dopiero odstawiono od piersi, podczas gdy najstarsze miały 38 miesięcy. Podczas eksperymentu dzieciom dawano 5-10 porcji co najmniej 100 g purée w jednej z 3 wersji: 1) podstawowej, 2) z dodanym cukrem lub 3) dodanym olejem roślinnym. Z biegiem czasu między grupą 1. i 2.występowała niewielka różnica w zjadanych ilościach, co oznacza, że słodzenie nie ma praktycznie wpływu. Młodsi ochotnicy zjadali więcej karczochowego purée. Można to wyjaśnić tym, że po 24. miesiącu dzieci stają się bardziej oporne, jeśli chodzi o próbowanie nowych rzeczy i zaczynają odrzucać pokarmy (nawet jeśli wcześniej były lubiane). Generalnie psycholodzy wyodrębnili 4 grupy. Większość (40%) stanowili uczący się, czyli dzieci jedzące coraz więcej warzywa. Dwadzieścia jeden procent badanych zawsze zjadało ponad 75% porcji (maluchy te nazwano czyścicielami talerzy). Szesnastu procentom przyczepiono łatkę niejadków - dzieci te nawet do 5. próby zjadały mniej niż 10 g purée. Resztę (23%) stanowiły dzieci, których wzorce jedzenia się zmieniały. Do najbardziej wybrednej grupy niejadków najczęściej należały dzieci w starszym wieku przedszkolnym. « powrót do artykułu
  21. Google ma zamiar wydać ponad miliard dolarów na flotę satelitów, które dostarczą internet do wielu niedostępnych części Ziemi. Szczegóły projektu nie zostały jeszcze ustalone, jednak prawdopodobnie początkowo na niską orbitę trafi 180 małych satelitów, a jeśli zdadzą one egzamin, to ich liczba zostanie podwojona. Satelitarnymi planami Google'a kieruje Greg Wyler, założyciel firmy O3b Networks Ltd., który ostatnio dołączył do wyszukiwarkowego giganta. Koncern rekrutuje też inżynierów z firmy Space Systems/Loral LLC. W tej chwili Wyler zarządza zespołem składającym się z 10-20 specjalistów. Podlega on Craigowi Barrattowi, którego bezpośrednim przełożonym jest szef Google'a Larry Page. Próba rozszerzenia zasięgu ogólnoświatowej sieci ma na celu dotarcie do nowych klientów. Google i Facebook, chcąc zwiększyć liczbę osób korzystających z ich usług testują wiele rozwiązań, które mają za zadanie dostarczyć internet tam, gdzie nie docierają sieci kablowe, sygnał Wi-Fi czy GSM. Sygnał mogą dostarczać nie tylko satelity, ale również balony czy drony. Ani Google ani Facebook nie są pierwszymi, którzy próbowali czy próbują skomunikować ze sobą cały świat. Wielu z nas pamięta firmę Iridium Satellite LLC, która zbankrutowała zaledwie rok po rozpoczęciu działalności. Przez kilka lat działała Teledesic LLD, która już w latach 90. ubiegłego wieku, przy wsparciu Microsoftu, chciała dostarczyć internet w każdym zakątku globu. W 2002 roku, po wydaniu ponad 9 miliardów dolarów projekt został zakończony. Pokonały go rosnące koszty i problemy techniczne. Zdaniem Rogera Ruscha, z firmy konsultingowej TelAstra, projekt Google'a będzie znacznie droższy niż wyobrażają sobie władze koncernu. Niewykluczone, że będzie trzeba nań przeznaczyć nawet 20 miliardów dolarów. Tego typu projekty widzieliśmy już w przeszłości - mówi Rusch. Musimy jednak pamiętać, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat technika bardzo się rozwinęła, a koszty urządzeń spadły. Tak bardzo, że niektórzy analitycy twierdzą, iż wystarczy około 600 milionów dolarów, by wynieść na orbitę 180 niewielkich satelitów. Znacząco zmniejszyły się też koszty anten przeznaczonych do śledzenia satelitów. Jeszcze przed dekadą na zestaw takich anten trzeba było wydać około milion dolarów. Obecnie powinno wystarczyć kilkaset USD. Biorąc zatem pod uwagę udoskonaloną technologię i niższe koszty można mieć nadzieję, że Google zrealizuje projekt, który kilkanaście lat temu był niemożliwy do zrealizowania dla Microsoftu. « powrót do artykułu
  22. Zespół z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA) odkrył nowy hormon - erytroferron - regulujący dostawy żelaza do produkcji czerwonych krwinek. Pracując na modelu mysim, Amerykanie zauważyli, że erytroferron jest wytwarzany przez erytroblasty w szpiku kostnym. Poziom hormonu jest znacznie podwyższony przy stymulacji wytwarzania erytrocytów, np. po krwawieniu lub w odpowiedzi na anemię. Erytroferron reguluje hepcydynę, która kontroluje wchłanianie żelaza z pokarmów oraz dystrybucję tego pierwiastka w organizmie. Podwyższony erytroferron hamuje hepcydynę, sprawiając, że zwiększa się ilość dostępnego żelaza do produkcji erytrocytów. Jeśli żelaza jest za mało, powoduje to anemię. Gdy żelaza jest za dużo, jego nadmiar akumuluje się w wątrobie i innych narządach, gdzie wpływa toksycznie i wywołuje uszkodzenia. Modulowanie aktywności erytroferronu może być użyteczną strategią leczenia zaburzeń żelazowych: tak nadmiaru, jak i niedoboru - wyjaśnia dr Tomas Ganz. Nasze wcześniejsze badanie zasugerowało, że szpik kostny może uwalniać substancję regulującą hepcydynę. W ramach najnowszego studium szukaliśmy w szpiku nowych związków, które by się do tego nadawały - wyjaśnia dr Leon Kautz. Najpierw akademicy skupili się na tym, co się dzieje w szpiku po krwotoku. Następnie skoncentrowali się na specyficznym białku wydzielanym do krwi. Przyciągnęło ono uwagę zespołu, ponieważ należało do rodziny protein odpowiadających za komunikację międzykomórkową. Posługując się rekombinowanym DNA, Amerykanie zademonstrowali, że hormon hamuje produkcję hepcydyny i wpływa na metabolizm żelaza. Autorzy artykułu z pisma Nature Genetics uważają, że uzyskane informacje pomogą w leczeniu pacjentów z talasemią. Choroba ta wiąże się z nadmiernym rozpadem erytrocytów oraz ich komórek progenitorowych w szpiku. Wielu pacjentów wymaga regularnych transfuzji. Większość hemochromatoz przypisuje się zawartości żelaza w przetaczanej krwi, czasami jednak nadmiar żelaza występuje także u osób, którym krew podawano rzadko (albo nie podawano jej w ogóle). David Geffen uważa, że za zjawisko to odpowiada nadprodukcja erytroferronu. Odkrycie hormonu pomoże prawdopodobnie w terapii anemii związanej z przewlekłą niewydolnością nerek czy zaburzeniami reumatycznymi. W przebiegu tych chorób żelazo jest blokowane przez hepcydynę, której poziom wzrasta w wyniku stanu zapalnego. Erytroferron (lub substancja działająca jak on) mógłby zahamować hepcydynę i zwiększyć dostępność żelaza do syntezy erytrocytów. W dalszej kolejności Kalifornijczycy zamierzają zrozumieć, jaką rolę spełnia erytroferron w różnych chorobach hematologicznych oraz ustalić, za pośrednictwem jakich mechanizmów molekularnych reguluje on hepcydynę. « powrót do artykułu
  23. Wkrótce nad hawajską wyspą Kauai NASA rozpocznie testowanie nowego systemu, przeznaczonego do lądowania ciężkich ładunków na powierzchni Marsa. Agencja wykorzystuje spadochrony od kilkudziesięciu lat. Spadochrony wykorzystano m.in. podczas lądowania łazika Curiosity. I od kilkudziesięciu lat nie zmieniano zasadniczo projektu spadochronów. Tym razem jest inaczej. NASA przygotowuje się do załogowej misji na Marsa, a to oznacza, że na powierzchni planety trzeba będzie posadowić bardzo ciężkie ładunki. W tym celu opracowano nowe systemy spowalniania pojazdów lądujących na Czerwonej Planecie. Jednym z nich jest spadochron o średnicy 33,5 metra. To dwukrotnie więcej niż spadochron wykorzystany podczas misji Curiosity. Jest on tak duży, że nie mieści się w tunelach aerodynamicznych NASA. Jeśli pogoda dopisze, to pierwsze testy polowe rozpoczną się już jutro. Nowe spadochrony zostaną wyniesione wysoko nad powierzchnię Ziemi, gdzie atmosfera jest równie rzadka co atmosfera Marsa i zostaną zrzucone. Będą opadały na Ziemię z prędkością 4-krotnie przekraczającą prędkość dźwięku. Inżynierowie ostrzegają, że pierwszy test może nie wypaść tak, jak zaplanowano. „Będę szczęśliwy dopóty, dopóki będę otrzymywał dane z urządzenia” - mówi Mark Adler, odpowiedzialny w Jet Propulsion Laboratory za testy. Najpierw z należącej do US Navy bazy Pacific Missile Range Facility wystartuje balon, który wyniesie spadochron i podczepiony doń model pojazd na wysokość 37 kilometrów. Całość zostanie odczepiona od balonu, a pojazd odpali silnik rakietowy, dzięki któremu osiągnie wysokość 55 kilometrów. Wówczas rozpocznie się opadanie na Ziemię. Najpierw wokół pojazdu powinna rozwinąć się specjalna „poduszka” (czyli niedawno opisywany przez nas system LDSD), która spowolni go do takiej prędkości około 2 machów, co pozwoli na rozwinięcie spadochronu. Dzięki niemu pojazd powinien łagodnie wylądować na powierzchni Pacyfiku. Profesor Robert Brown z Georgia Institute of Technology mówi, że nowa technologia niesie ze sobą wysokie ryzyko, ale też, jeśli się sprawdzi, zapewni dużo korzyści. Nowy system lądowania będzie testowany w bieżącym i przyszłym roku. Dopiero wówczas NASA zdecyduje, czy zostanie on wykorzystany podczas misji marsjańskich. « powrót do artykułu
  24. Dwadzieścia lat po jej odkryciu wykazano, że leptyna, hamujący apetyt hormon wytwarzany głównie w białej tkance tłuszczowej, wpływa nie tylko na neurony, ale i na glej. Dotąd społeczność naukowa była przekonana, że by modulować zachowanie i wagę ciała, leptyna oddziałuje wyłącznie na neurony. Nasza praca zmienia ten paradygmat - podkreśla prof. Tamas Horvath z Yale School of Medicine. Jego zespół ma nadzieję, że ustalenia doprowadzą do opracowania nowych terapii zaburzeń metabolicznych, np. otyłości lub cukrzycy. Leptyna jest produkowana przez adipocyty. Działa przez receptory, które znajdują się głównie w podwzgórzu. Gdy zwierzęta nie wytwarzają leptyny lub nie mają receptorów tego hormonu, jedzą zbyt dużo i stają się bardzo otyłe. Wcześniejsze badania pokazywały, że leptyna oddziałuje na mózgowe obwody neuronalne, nie udało się jednak definitywne zademonstrować, że kontroluje zachowanie innych typów komórek. Testując taką możliwość, ekipa Horvatha zastosowała wybiórczy knock-out genowy receptorów leptyny w dorosłych komórkach glejowych myszy (z DNA usunięto sekwencję odpowiadającą za ich kodowanie). Później co 5 dni odnotowywano spożycie wody i pokarmów oraz aktywność fizyczną. Okazało się, że u gryzoni występowała zmniejszona reakcja na hamujące działanie leptyny i zwiększona reakcja na pobudzającą łaknienie grelinę. « powrót do artykułu
  25. Osoby palące tytoń, u których występuje wadliwa wersja genu BRCA2, narażają się aż na 25-procentowe ryzyko zapadnięcia na nowotwór płuc. Naukowcom udało się właśnie zidentyfikować nieznany dotychczas związek pomiędzy nowotworami płuc, a pewnym błędem w BRCA2, który występuje u około 2% populacji. Błąd w genie BRCA2, kojarzony dotychczas przede wszystkim z nowotworem piersi, zwiększa ryzyko zapadnięcia na nowotwór płuc o 1,8 raza. Już samo palenie tytoniu związane jest z 13-procentowym ryzykiem rozwoju nowotworu płuc. U mężczyzn ryzyko to wynosi 16%, u kobiet – 9,5%. Defekt znany jako BRCA2 c.9976T znacznie zwiększa to ryzyko. Naukowcy z The Institute of Cancer Research porównali DNA 11 348 osób z nowotworem płuc z DNA 15 861 osób, które na tę chorobę nie cierpiały. Okazało się, że związek pomiędzy wadliwym BRCA2 a nowotworem jest szczególnie silny u pacjentów z najbardziej rozpowszechnionym jednym z podtypów niedrobnokomórkowego nowotworu płuc. Co więcej, znaleziono też związek między tym podtypem, a wadą w genie CHEK2, który normalnie zapobiega dzieleniu się komórek z wadliwym DNA. Odkrycie związku pomiędzy nowotworami płuc a wadą w BRCA2 daje nadzieję, że pacjenci cierpiący na tego typu choroby odniosą korzyści z już istniejących leków na nowotwory związane z wadliwym BRCA2. Leki z grupy inhibitorów PARP z powodzeniem przeszły testy kliniczne na chorych z mutacją BRCA cierpiących na nowotwory piersi i jajników. Niewykluczone, że leki te sprawdzą się też u chorych z nowotworami płuc. Spowodowane paleniem nowotwory płuc zabijają roczni około miliona osób na całym świecie. Samo palenie tytoniu powoduje gwałtowny wzrost ryzyka zapadnięcia na nowotwór. Jeśli palaczem jest osoba z wadliwym BRCA2, ryzyko jest jeszcze większe. Odkrycie to pokazuje, że co czwarty palacz z wadliwym BRCA2 zachoruje na nowotwór płuc – chorobę, która niemal zawsze kończy się śmiercią - powiedział profesor Paul Workman z The Institute of Cancer Research. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...