Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37639
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Bisfenol S (BPS) jest wykorzystywany do produkcji poliwęglanowych butelek na wodę czy klejów epoksydowych. W coraz większym stopniu zastępuje bisfenol A (BPA), z którego rezygnuje się z powodu negatywnego wpływu na rozrodczość. Tymczasem najnowsze badanie zespołu z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles wykazało, że również BPS jest szkodliwy dla układu rozrodczego. Co więcej, może uszkadzać komórki jajowe w niższych dawkach niż BPA. Wskutek narastającej presji konsumenckiej producenci zastępowali BPA pokrewnymi związkami. Niestety, nie wiadomo, na ile bezpieczne są te substytuty. Stąd badania opublikowane w piśmie PLoS Genetics, które miały pokazać, czy wpływ BPS na rozrodczość jest tak negatywny jak w przypadku BPA. Podczas eksperymentów Amerykanie wykorzystali nicienie Caenorhabditis elegans. Wystawiali je na oddziaływanie kilku stężeń BPA i/lub BPS (były one zbliżone do stężeń występujących u ludzi). Okazało się, że w porównaniu do nicieni z grupy kontrolnej, C. elegans wystawione na oddziaływanie zarówno BPA, jak i BPS miały obniżoną płodność. Ku zaskoczeniu naukowców, skutki były widoczne przy niższych wewnętrznych dawkach BPS, co sugeruje, że bisfenol S może być bardziej szkodliwy dla układu rozrodczego. Przy najwyższej dawce BPS i po zastosowaniu BPS z BPA obserwowano zmniejszoną żywotność embrionów. « powrót do artykułu
  2. Kaspersky Lab informuje o odkryciu w 2015 roku grupy, która specjalizowała się m.in. w wykorzystywaniu klipsów USB do kradzieży danych z komputerów niepodłączonych do sieci. Szpiegowska grupa działała prawdopodobnie na zlecenie jednego z państw. Wiadomo, że grupa była aktywna pomiędzy czerwcem 2011 a majem 2016. Na celownik brała głównie organizacje rządowe i wykorzystywała narzędzi unikatowych dla każdej z ofiar, co powodowało, że były one niemal niemożliwe do wykrycia dla antywirusów. Jak informują eksperci z Kaspersky Lab osoby działające w ramach Project Sauron skupiały się głównie na próbach uzyskanie dostępu do szyfrowanej komunikacji, zdobywaniu kluczy szyfrujących, adresów IP i plików konfiguracyjnych serwerów. Wiadomo, że zainfekowano organizacje rządowe m.in. w Rosji, Iranie, Chinach, Szwecji i Belgii. Infekcje przez długi czas pozostawały niewykryte. Stworzenie indywidualnych narzędzi dobranych pod kątem każdego z celów musiało kosztował miliony dolarów. Stąd też przypuszczenie, że za atakami stoi rząd któregoś z państw. Nie wiadomo, jakie dziury wykorzystuje Project Sauron. Wiadomo jednak, że stworzone przez przestępców narzędzia są kompatybilne wyłącznie z Windows i pracują na wszystkich najnowszych wersjach systemu z Redmond. « powrót do artykułu
  3. Najwięksi producenci układów scalonych - Intel, TSMC i Samsung - zwiększają inwestycje w moce produkcyjne. Wszystkie trzy firmy znacząco podnoszą budżety i będą produkowały więcej układów. Jak wynika z danych IC Insights największego skoku wartości inwestycji dokonuje Samsung Electronics. Jeszcze w pierwszej połowie bieżącego roku firma zainwestowała w swoje fabryki 3,439 miliarda USD. W drugiej połowie kwota ta wzrośnie o 120% i Samsung zainwestuje około 7,561 miliarda dolarów. Tajwański TSMC zwiększa swoje wydatki o 92% w porównaniu z pierwszym kwartałem i zainwestuje 6,574 miliarda dolarów. Tymczasem Intel zwiększy swoje wydatki kapitałowe do 5,854 miliarda, czyli o 61% więcej niż w pierwszej połowie bieżącego roku. Pod względem wartości sprzedaży liderem na rynku półprzewodników jest Intel, a wynika to z jego bardzo silnej pozycji na rynku procesorów. Samsung to z kolei największy na świecie producent układów pamięci. W ubiegłym roku Intel sprzedał półprzewodniki o łącznej wartości 51,4 miliarda dolarów, a Samsung - 40,1 miliarda USD. Na trzecim miejscu tego rankingu uplasowało się TSMC. « powrót do artykułu
  4. Podczas konferencji DEF CON 24 eksperci poinformowali o istnieniu czterech dziur w sterownikach dla chipsetów Qualcomma przeznaczonych dla Androida. Qualcomm to główny dostawca chipsetów LTE. Należy doń 65% tego rynku, zatem problem może dotyczyć nawet 900 milionów smartfonów i tabletów. Specjaliści ds. bezpieczeństwa określili dziury zbiorczą nazwą "QuadRooter". Pozwalają one na przejęcie całkowitej kontroli nad wadliwym urządzeniem. Qualcomm został poinformowany o dziurach i wysłał odpowiednie łaty do producentów OEM, problem jednak w tym, że większość urządzeń z Androidem nie otrzymuje żadnych poprawek. Jako, że dziurawe są preinstalowane sterowniki, załatać je może jedynie producent urządzenia i tylko wówczas, gdy otrzyma łaty od Qualcomma. To ryzykowny model, gdyż poprawki bezpieczeństwa muszą przejść przez cały łańcuch dystrybucyjny, zanim trafią do odbiorcy końcowego. Wielu producentów urządzeń, o ile w ogóle dostarcza poprawki, czyni to jedynie przez krótki czas. Tak więc nawet świadomi użytkownicy, którzy chcą zabezpieczyć swoje urządzenia, mogą nie mieć ku temu okazji. Wiadomo, że z wadliwych chipsetów korzystają m.in. BlackBerry Paw, Blackphone 1 i 2, Nexus 5X, Nexus 6 i Nexus 6P, HTC one, HTC M9, HTC 10, LG G4, G5 i V10, Moto X, OnePlus One, OnePlus 2 i OnePlus 3, Galaxy S7 oraz S7 Edge czy Xperia Z Ultra. « powrót do artykułu
  5. W domach w bogatszych okolicach występuje większa różnorodność stawonogów. Zespół z Kalifornijskiej Akademii Nauk, Uniwersytetu Stanowego Północnej Karoliny i Muzeum Historii Naturalnej Danii zliczał stawonogi, w tym owady, z 50 miejskich domów. Naukowcy ustalili, że budynki z bogatszych okolic cechują się większą różnorodnością gatunkową. Wyniki badań ukazały się w piśmie Biology Letters. [...] Bogactwo sąsiedztwa to jeden z głównych prognostyków liczby różnych "robaków" - przede wszystkim nieszkodników - w środku - podkreśla dr Misha Leong. Miejscy ekolodzy od blisko 20 lat obserwują, jak socjoekonomia wpływa na różnorodność gatunkową. Wcześniejsze badania pokazały, że większy stan posiadania wiąże się często z większą różnorodnością gatunkową roślin, ptaków, nietoperzy i jaszczurek (zjawisko to ochrzczono nawet "efektem luksusu"). Dopiero ostatnio naukowcy zajęli się powiązaniami między statusem socjoekonomicznym i stawonogami. Bioróżnorodność środowiska wewnątrz budynków to nadal stosunkowo słabo zbadana dziedzina. Domy naprawdę są przenikalne i dynamiczne. Za pomocą naszych studiów chcielibyśmy skłonić ludzi z całego świata, by zainteresowali się gatunkami spotykanymi w codziennym życiu - dodaje Michelle Trautwein. Naukowcy wybrali się do 50 domów w Raleigh. Zbierali tam próbki stawonogów. Później zwierzęta badano pod mikroskopem, by określić liczbę rodzin stawonogów z poszczególnych gospodarstw. Oprócz dochodu okolicy, pod uwagę brano m.in. powierzchnię domów czy rośliny występujące w ich otoczeniu. Domy generalnie działały jak pułapki, np. świetlne, biernie zbierając gatunki przedostające się z wegetacji. W domach z bogatszych okolic obserwowano większą różnorodność stawonogów. Wskazując na prawdopodobny mechanizm, Amerykanie i Duńczycy wspominają o większej różnorodności roślin przy domach z takich dzielnic. Przyciągają one większą liczbę owadów, które trafiają do środka i ostatecznie świetnie sobie tam radzą. Akademicy zauważyli, że w bogatych okolicach domy z małą okrywą roślinną na podwórkach nadal wspierają dużą bioróżnorodność stawonogów. Sugeruje to, że typowe dla takiego otoczenia parki czy ogrodnictwo społeczne, a także wybory sąsiadów kompensują brak zaangażowania części właścicieli. [...] Decyzje podejmowane w mikroskali pojedynczych właścicieli skalują się - wyjaśnia Leong. Zespół wylicza, że w przeciętnym domu występuje ok. 100 gatunków stawonogów i wbrew obiegowej opinii, w większości przypadków nie są to wcale szkodniki. Trautwein, Leon i inni biorą wraz z naukowcami amatorami udział w wieloletnim projekcie, w ramach którego na wszystkich kontynentach z domów pobiera się próbki stawonogów, a ze skóry twarzy ludzi roztocze (są one pajęczakami, a więc stawonogami). « powrót do artykułu
  6. Emerytowani oficerowie US Air Force ujawnili, że w 1967 roku burza słoneczna niemal doprowadziła do wybuchu wojny pomiędzy USA a ZSRR. Katastrofie zapobiegli wojskowi meteorolodzy i fakt, że siły zbrojne USA już pod koniec lat 50. rozpoczęły monitorowanie aktywności słonecznej i pogody kosmicznej. Dna 23 maja 1967 roku zamilkły wszystkie trzy stacje radarowe należące do Ballistic Missile Early Warning System na Półkuli Północnej. Stacje odpowiadały za wszesne ostrzeganie w razie wystrzelenia rakiet balistycznych przez ZSRR. Tymczasem wydawało się, że ich sygnał został zakłócony. Jakikolwiek atak na te stacje, w tym zakłócenie sygnału, był uznawany przez Stany Zjednoczone za wypowiedzenie wojny. Dowództwo US Air Force przygotowywało swoje samoloty do startu i odpowiedzi na domniemany akt agresji. Na szczęście w tym czasie już od kilku lat wydział US Air Force zwany Air Weather Service (AWS) standardowo monitorował Słońce. Wspomnianego dnia dyżur w Solar Forecast Center NORAD (North American Aerospace Defense Command) miał obecny emerytowany pułkownik Arnold L. Snyder. Otrzymał on od dowództwa NORAD pytanie, czy ma miejsce jakaś nadzwyczajna aktywność słoneczna. Pamiętam, że podekscytowany odpowiedziałem 'Tak, pół Słońca wybuchło' i zdałem raport - mówi Snyder. W ten sposób dowództwo dowiedziało się, że sygnał, który zakłócił pracę wszystkich trzech radarów został wyemitowany przez Słońce, a nie przez ZSRR. Rozkaz startu dodatkowych samolotów nigdy nie padł. To poważna sytuacja. Najpierw coś poszło bardzo źle, a później coś poszło dobrze - mówi Deloers Knipp, fizyk z University of Colorado w Boulder, który na podstawie wspomnień oficerów zrekonstruował wydarzenia z maja 1967 roku. Specjaliści już 18 maja 1967 roku zauważyli, że w jednym z regionów naszej gwiazdy pojawiła się niezwykle duża grupa plam z intensywnymi polami magnetycznymi. W ciągu kilku dni stwierdzono, że najprawdopodobniej dojdzie do pojawienia się dużego rozbłysku. I rzeczywiście. Obserwatoria w Nowym Meksyku i Kolorado poinformowały o pojawieniu się rozbłysku widzianego gołym okiem, a obserwatorium w Massachusetts zanotowało niezwykle wysoki poziom emisji radiowej. Burza geomagnetyczna trwała przez kilkadziesiąt godzin. Z najnowszych analiz wiemy, że Słońce zakłóciło wówczas nie tylko działanie systemu wczesnego ostrzegania. Na terenie USA problemy z komunikacją radiową trwały niemal przez tydzień, a zorzę polarną widziano aż w stanie Nowy Meksyk. Pułkownik Snyder i autorzy badań mówią, że właściwa diagnoza sytuacji spowodowała, iż wojskowi zaczęli uznawać pogodę kosmiczną za czynnik wpływający na operacje wojskowe i zdecydowali o zainwestowaniu większych środków w systemy monitorowania i przewidywania pogody kosmicznej. « powrót do artykułu
  7. Z opublikowanego 8 sierpnia raportu Greenpeace'u wynika, że zasługą pszczół jest aż 4,1 mld zł z całkowitej wartości produkcji rolnej w Polsce. Jak podkreślają ekolodzy, raport pt. "Nie tylko miód. Wartość ekonomiczna zapylania upraw rolniczych w Polsce w 2015 roku" powstał dzięki wsparciu osób, które wzięły udział w 3. edycji akcji Adoptuj Pszczołę. Wartość ekonomiczną pracy pszczół określono nie tylko w skali kraju, ale i poszczególnych województw. Największe korzyści z pracy tych owadów (1,13 mld zł) odniosło województwo mazowieckie. Na drugim miejscu znalazło się województwo lubelskie (774 mln zł), a na trzecim łódzkie (372 mln). Ekolodzy podkreślają, że cechą wspólną tych 3 województw są duże areały sadów. Najmniejszą wartość zapylania odnotowano na Śląsku (39 mln zł) i Podlasiu (32 mln zł). Raport "Nie tylko miód" pokazuje, jak ważne są pszczoły dla rolnictwa. Bez ich ciężkiej pracy nie byłaby możliwa uprawa wielu owoców i warzyw, które są kluczowe dla polskiej gospodarki. Dlatego musimy zrobić wszystko, by skutecznie chronić owady zapylające. [...] Polska jest jednym z krajów UE o największej dynamice wzrostu sprzedaży pestycydów. [To] oraz kierunek, w jakim rozwija się obecnie polskie rolnictwo, dążące do zwiększania areału monokulturowych upraw, to podcinanie gałęzi, na której siedzimy - powiedziała Katarzyna Jagiełło z Greenpeace Polska. Jak napisano w raporcie, zapylanie przez pszczoły i inne zwierzęta jest niezbędne do prawidłowego rozwoju m.in. jabłek, pomidorów, truskawek, wiśni, ogórków, dyni i rzepaku, czyli roślin, których Polska jest ważnym unijnym, a nawet światowym producentem i eksporterem. Do upraw o największej wartości zapylania należą w Polsce jabłka (ponad 1,4 mld zł), rzepak (ok. 1 mld), maliny (ok. 400 mln), wiśnie i czereśnie (ok. 400 mln) oraz ogórki (200 mln). Wartość zapylania różnych upraw określono także dla poszczególnych województw. Raport został oficjalnie przekazany ministrowi rolnictwa Krzysztofowi Jurgielowi. « powrót do artykułu
  8. Władze Nikaragui nawiązały współpracę z General Electric (GE) i Samem Cossmanem, podróżnikiem zwanym nurkującym w wulkanach, by zamontować w wulkanie Masaya czujniki Wi-Fi. Wg wulkanologa Guillerma Caravantesa, Masaya stwarza realne zagrożenie nawet dla milionów żyć. Erupcja może się zacząć w każdej chwili, dlatego tak ważne jest przewidywanie tego typu zdarzeń. W projekcie biorą udział przedstawiciele wielu zawodów, w tym inżynierowie czy były astronauta. Specjaliści zjadą na linie do wulkanu (na głębokość 365 m) i zamontują tam czujniki Wi-Fi, które będą na bieżąco gromadzić dane na temat poziomu gazów, temperatury, grawitacji i ciśnienia. Mają one trafiać do internetowej platformy Predix GE. Zasadniczo celem jest zainstalowanie czujników i stworzenie najskuteczniejszego systemu wczesnego ostrzegania na świecie - podkreśla Cossman, dodając, że w przyszłości podobne rozwiązania można by wykorzystać w innych regionach. Długoterminowym celem jest podłączenie wszystkich wulkanów. To będzie fantastyczne. Jak lekarze będziemy w stanie monitorować w czasie rzeczywistym "parametry życiowe" wulkanów. « powrót do artykułu
  9. Amerykańskie siły powietrzne (US Air Force) chcą poprawić długodystansową komunikację radiową... detonując w górnych warstwach atmosfery bomby plazmowe. Nie od dzisiaj wiadomo, że fale radiowe lepiej odbiera się w nocy. Krzywizna Ziemi powoduje, że większość sygnałów radiowych wysyłanych z powierzchni planety można - bez ich ponownego wzmocnienia - odbierać najwyżej w odległości 70 kilometrów. Jednak fale radiowe można odbijać od jonosfery. Wędrują one wówczas zygzakiem i docierają na znacznie większe odległości. W nocy gęstość jonosfery jest większa, dzięki czemu fale są lepiej odbijane. Dlatego też manipulacja gęstością jonosfery wpływa na jakość komunikacji radiowej. Z faktu tego korzysta HAARP (High Frequency Active Auroral Research Progra). To wojskowy program badawczy, którego celem jest badanie procesów zachodzących w atmosferze i próba wpływania na nie tak, by mieć wpływ na działanie systemów komunikacyjnych. Teraz US Air Force chce mieć do dyspozycji bardziej efektywny sposób manipulowania jonosferą. Wojskowi myślą o grupie niewielkich satelitów, które kierowałyby do jonosfery duże ilości zjonizowanego gazu. Naukowcy mają nadzieję, że dzięki temu z jednej strony będą w stanie złagodzić negatywny wpływ wiatru słonecznego na system GPS, z drugiej zaś - w razie potrzeby zablokować komunikację z satelitów przeciwnika. Aby zrealizować swoje plany, wojskowi muszą pokonać dwie poważne przeszkody. Pierwszą z nich jest stworzenie miniaturowego wydajnego generatora plazmy, który zmieści się w miniaturowym satelicie. Drugi to problem związany z rozprzestrzenianiem się gazu po jego uwolnieniu. Wiadomo, że USAF wybrało trzy propozycje, z których najlepsza przejdzie do drugiej fazy badań, a opracowany generator plazmy będzie testowany w komorach próżniowych i podczas lotów kosmicznych. Nad jedną z propozycji pracuje firma General Sciences z Pennsylvanii, której pomagają uczeni z Drexler University. Pomysł polega na wykorzystaniu reakcji chemicznej do podgrzania kawałka metalu powyżej punktu topnienia. Odparowujący metal ma wchodzić w reakcję z tlenem w atmosferze i wytwarzać plazmę. Drugi zespół składa się z firmy Enig Associates i University of Maryland. Jego członkowie chcą detonować niewielkie bomby i zamieniać energię wybuchu w energię elektryczną. Zmiana formy eksplozji pozwoli na uzyskanie chmur plazmy o różnym kształcie. Na razie projekt znajduje się na bardzo wczesnym etapie badań i nie wiadomo, czy uda się spełnić założone cele. David Last, były prezes brytyjskiego Królewskiego Instytutu Nawigacji wątpi, by udało się zapobiec negatywnemu wpływowi wiatru słonecznego na GPS. Przypomina, że w takich wypadkach na działanie wiatru wystawiona jest niemal połowa planety. Ochrona jej przed wiatrem słonecznym wymagałaby błyskawicznej reakcji na olbrzymią skalę. « powrót do artykułu
  10. Sezonowe alergie mogą zmieniać mózg. Naukowcy wykazali, że myszy wystawiane na oddziaływanie alergenu produkowały więcej neuronów niż gryzonie z grupy kontrolnej (autorzy publikacji z Frontiers in Cellular Neuroscience posłużyli się modelem alergii na pyłki traw). Zespół przyglądał się hipokampowi, a więc części mózgu odpowiedzialnej za tworzenie wspomnień, w której zachodzi neurogeneza. Zaobserwowano, że w czasie reakcji alergicznej następował wzrost liczby powstających komórek nerwowych. Co ciekawe, Austriacy stwierdzili, że o ile reakcja alergiczna pobudza układ odpornościowy w innych częściach ciała, o tyle na mikroglej wpływa dokładnie odwrotnie (dochodzi do jego dezaktywacji). Byliśmy bardzo zaskoczeni, widząc dezaktywację mikrogleju w hipokampie. Po części zapewne dlatego, że inne badania wykazały odwrotny wpływ na mikroglej po zakażeniu bakteryjnym - opowiada Barbara Klein z Prywatnego Uniwersytetu Medycznego Paracelsusa w Salzburgu. Akademicy zastanawiają się, czy w związku z wpływem reakcji alergicznej na neurogenezę starzenie mózgu przebiega u osób podatnych na alergię inaczej niż u reszty ludzi. Drugim ważnym zagadnieniem wydaje się też ewentualny wpływ alergii na pamięć. « powrót do artykułu
  11. Nastolatkowie, którzy regularnie grają w gry online zwykle osiągają lepsze wyniki w szkole, twierdzą naukowcy z RMIT University w Melbourne. Jednak ci, którzy codziennie korzystają z Facebooka czy czatów mają gorsze wyniki. Do takich wniosków doszedł profesor Alberto Posso, który przeanalizował wyniki testów PISA. Testy rozwiązywało ponad 12 000 uczniów w wieku 15 lat. Zebrano też dane dotyczące ich aktywności online. Uczniowie, którzy niemal codziennie grali w gry online otrzymali średnio o 15 punktów ponad średnią w teście matematycznym i 17 punktów ponad średnią w testach wiedzy ogólnej. Gdy grasz w takie gry musisz rozwiązać różne problemy, by dostać się na kolejny poziom. A problemy te zawierają w sobie niektóre z ogólnych wiadomości i umiejętności, jakie nabywa się w szkole - mówi uczony. Nauczyciele powinni uwzględnić włączenie do programów popularnych gier wideo, o ile nie zawierają one scen przemocy - dodaje. Okazało się też, że uczniowie, którzy codziennie korzystali z Facebooka lub czata uzyskiwali średnio o 20 punktów mniej od tych, którzy nigdy z mediów społecznościowych nie korzystali. Regularne używanie mediów społecznościowych to - oczywiście - strata czasu, który mógłby zostać przeznaczony na naukę. To może też wskazywać, że osoby, które mają problemy z matematyką czy czytaniem wolą się socjalizować niż zajmować nauką - stwierdza Posso. « powrót do artykułu
  12. Profesor Aaron Lindenberg stoi na czele 19-osobowego zespołu naukowego ze SLAC National Accelerator Laboratory, z którego badań wynika, że opracowywana właśnie technologia bazująca na nowej klasie półprzewodników pozwoli na skonstruowanie układów pamięci pracujących nawet 1000-krotnie szybciej niż obecne. Tysiąckrotne zwiększenie prędkości w połączeniu z niskim zużyciem energii wkazuje drogę dla przyszłych pokoleń pamięci, które przewyższą wszystko, czym dysponujemy dotychczas - stwierdził Lindenberg. Naukowcy skupili się na materiałach zmiennofazowych, czyli takich, które mogą zmieniać swoją strukturę z uporządkowanej krystalicznej pozwalającej na przepływ elektronów na nieuporządkowaną amorficzną, blokującą elektrony. Grupa Lindenberga opracowała technologię pozwalającą na wielokrotną błyskawiczną zmianę pomiędzy oboma stanami. Do przełączania posłużyły krótkie impulsy cieplne generowane elektronicznie bądź optycznie. Materiały zmiennofazowe są bardzo atrakcyjne dla producentów pamięci, gdyż utrzymują swoją fazę do czasu, aż nie dostarczymy im energii. Można więc budować z nich pamięci nieulotne, które zachowują dane po odłączeniu zasilania. Jednak przechowywanie danych to tylko jedna z pożądanych cech. Drugą jest szybkość pracy. Nikt wcześniej nie badał zachodzących tam procesów w tak krótkich skalach czasowych - mówi Lindenberg. Grupa Lindenberga skupiła się na niezwykle krótkim okresie, w którym struktura amorficzna staje się krystaliczną, czyli gdy "0" przeistacza się w "1". Przez bardzo krótką chwilę elektrony są w stanie przepływać przez strukturę amorficzną. Stan taki naukowcy nazwali "amorphous-on". Skomplikowana infrastruktura badawcza pozwoliła im stwierdzić, że po wysłaniu impulsu faza "amorphous-on" pojawia się już w czasie krótszym niż 1 pikosekunda. Okazuje się zatem, że z materiałów zmiennofazowych można budować układy pamięci, które będą działały wielokrotnie szybciej od obecnych. Mimo, że naukowcy nie badali, ile czasu zajmuje pełne przejście od fazy amorficznej do krystalicznej i z powrotem, uzyskane przez nich wyniki sugerują, iż w przyszłości możliwe jest zbudowanie superszybkich układów pamięci. Myślę, że wykazaliśmy, iż materiały zmiennofazowe zasługują na uwagę - stwierdził Lindenberg. « powrót do artykułu
  13. Czytanie książek wiąże się z dłuższym życiem. Naukowcy z Uniwersytetu Yale wykorzystali dane 3635 osób w wieku 50+, biorących udział w większym studium dotyczącym zdrowia. Wyodrębniono 3 grupy: 1) nieczytającą książek, 2) czytającą do 3,5 godziny tygodniowo i 3) czytającą ponad 3,5 godziny tygodniowo. Autorzy publikacji, która ukazała się na łamach pisma Social Science & Medicine, stwierdzili, że czytelnikami są częściej kobiety, osoby z wykształceniem na poziomie college'u oraz osiągające wyższy dochód. Okazało się, że w porównaniu do nieczytających, w przypadku ludzi czytających do 3,5 godz. tygodniowo i ponad 3,5 godz. tygodniowo prawdopodobieństwo zgonu w 12-letnim okresie obserwacyjnym było, odpowiednio, o 17 i 23% niższe. Jak wyliczyli Amerykanie, bibliofile żyli średnio niemal 2 lata dłużej. Związek między długością życia a czytaniem gazet i magazynów także występował, ale był nieco słabszy. Korzyści wynikające z czytania utrzymywały się po wzięciu poprawki na wiele czynników, w tym na stan posiadania, wykształcenie czy możliwości poznawcze - podsumowuje prof. Becca R. Levy. « powrót do artykułu
  14. Naukowcy od dawna zastanawiają się, dlaczego do dnia dzisiejszego z rodzaju Homo przetrwał jedynie Homo sapiens. I dlaczego nie dotrwał Homo neanderthalensis. Uczeni z kanadyjskiego Simon Fraser University znaleźli dowody sugerujące, że Homo sapiens przetrwał epokę lodową, gdyż wynalazł rodzaj kurtki z kapturem. Sztuka ta nie udała się neandertalczykom, przez co nie mogli oni odpowiednio się ogrzać. Naukowcy skupili się na porównywaniu obozowisk Homo sapiens i Homo neanderthalensis, szukając podobieństw i różnic. Jedną ze znaczących różnic był brak w obozowiskach neandertalczyków śladów świadczących, że używali oni skór do produkcji ciepłych okryć. Wśród badanych 56 obozowisk Homo sapiens znaleziono pozostałości sugerujące, że ludzie pozyskiwali futra lisów, królików i rosomaka tundrowego. Znaczące jest szczególnie to ostatnie zwierzę, gdyż do dzisiaj ludy Arktyki korzystają z jego wyjątkowo ciepłego futra. Tam, gdzie obozowali Homo sapiens znaleziono też igły i narzędzia do skrobania skór, co stanowi kolejne dowody na szycie ubrań. Ponadto znalezione na Syberii figurki sprzed 24 000 lat przedstawiają postaci w futrach z kapturami. Nie mamy zaś żadnych dowodów, by neandertalczycy w podobny sposób przygotowywali ubrana. Zagadką pozostaje czy neandertalczykom zabrakło inteligencji, by wytwarzać ubrania z futer czy też uniemożliwiła to ich kultura. Przypomnijmy, że przed kilkoma miesiącami postawiono hipotezę, iż to wyższość kulturowa pozwoliła Homo sapiens wygrać z neandertalczykami. « powrót do artykułu
  15. Złowieszcza muzyka, którą podkłada się pod nagrania rekinów w filmach przyrodniczych, sprawiają, że ludzie bardziej boją się tych ryb. Te negatywne emocje utrudniają z kolei ochronę zagrożonych gatunków. Zespół prof. Andrew Nosala z College'u św. Katarzyny w San Marcos pokazał 2100 osobom 1-minutowy klip z rekinami. Był on niemy albo okraszony złowieszczą bądź krzepiącą muzyką. Okazało się, że ludzie, którzy oglądali nagranie z budzącą grozę muzyką, oceniali rekiny bardziej negatywnie. Choć wykorzystanie złowieszczego podkładu w produkcjach dokumentalnych, serwisach informacyjnych, a nawet pokazach na żywo z rekinami kusi z powodu chęci zmaksymalizowania aspektów rozrywkowych, zniekształcając postrzeganie ryb przez widzów, zabieg ten może osłabiać ich wartość edukacyjną. Nosal postanowił się zająć tym zagadnieniem, gdy odkrył, że muzyka towarzysząca rekinom jest często złowieszcza i niepokojąca jak w "Szczękach", podczas gdy podkład związany z innymi zwierzętami, np. delfinami, można opisać jako majestatyczny czy figlarny. Profesor ma nadzieję, że wyniki opisane na łamach PLoS ONE spowodują, że filmowcy zastanowią się dwa razy, nim w przyszłości skojarzą z rekinami złowróżbną muzykę. « powrót do artykułu
  16. Krążki międzykręgowe (dyski) mają 24-godzinne zegary biologiczne. Stan zapalny zaburza ich działanie. Jak wyjaśniają naukowcy, podstawowymi przyczynami degeneracji krążków i bólu pleców są starzenie i stan zapalny. Zespół z Uniwersytetu w Manchesterze wykazał, że oba zjawiska prowadzą do zaburzenia zegara biologicznego. Brytyjczycy podkreślają, że dobrą ochroną dla zegarów biologicznych jest regenerujący sen. Wg nich, pomóc może także unikanie nocnych zmian i praca w regularnych godzinach. Dodatkowo okazuje się, że przeciwbólowe niesteroidowe leki przeciwzapalne mogą być skuteczniejsze, jeśli podczas ich zażywania weźmie się pod uwagę rytmy okołodobowe. Wiadomo od lat, że w konsekwencji cyklu czuwania i spoczynku rano jesteśmy o ok. 2 cm wyżsi niż w porze kładzenia się spać. Odkrycie zegarów biologicznych w dyskach może po raz pierwszy wyjaśnić rytmiczną fizjologię kręgosłupa - podkreśla dr Qing-Jun Meng. Dbanie o zegar biologiczny może się przydać w zarządzaniu leczeniem lub opóźnieniu początku bólu pleców. Bazując na naszych wynikach, mamy nadzieję, że by zapewnić skuteczniejsze rozwiązanie, będziemy kiedyś w stanie połączyć niesteroidowe leki przeciwzapalne z substancjami obierającymi na cel zegar. Dwudziestoczterogodzinny zegar biologiczny ujawniono w tkance krążków transgenicznych myszy i w ludzkich próbkach. Autorzy publikacji z Annals of the Rheumatic Diseases śledzili białko zegara za pomocą bioluminescencyjnych markerów (ich błyski odpowiadały aktywności zegara dysku). Stan zapalny zaburza działanie zegara, ale leczenie pozwala odwrócić to zjawisko. Nasze badanie pokazuje, że jeśli z komórek krążka międzykręgowego myszy usunie się zegar biologiczny, w ciągu 6 miesięcy stan zapalny stanie się bardzo widoczny, a dysk będzie cieńszy o 20-30%. W ciągu 12 miesięcy odkryliśmy [zaś] dowody włóknienia, pogrubienia i bliznowacenia tkanki łącznej, a więc częstych objawów ludzkiej degeneracji dysków - opowiada prof. Judith Hoyland. Przyspieszone starzenie w bezzegarowym modelu wskazuje na to, że sprawny zegar może pomóc w spowolnieniu starzenia kręgosłupa i odroczeniu jego chorób. Brytyjczycy cieszą się ze znalezienia w tkance dysku aż 607 rytmicznych genów. Wiele z nich bierze udział w szlakach kluczowych dla zdrowia krążków. « powrót do artykułu
  17. Naukowcy z Imperial College London twierdzą, że możliwe jest stworzenie nowej formy światła poprzez powiązanie światła z pojedynczym elektronem. Ma to pozwolić nie tylko na stworzenie komputerów optycznych ale również na badanie zjawisk kwantowych w widzialnej skali. Gdy światło pada na jakiś materiał fotony wchodzą w interakcję z olbrzymią liczbą elektronów. Jednak teoretyczne obliczenia wykazały, że możliwe jest wykorzystanie izolatorów topologicznych tak, by światło weszło w interakcje z pojedynczym elektronem. Wówczas doszłoby do takiego połączenia światła i elektronu, że powstałaby nowa forma światła wykazująca właściwości zarówno fotonów jak i elektronów. Na przykład takie światło nie podróżowałoby, jak zwykle, po linii prostej, ale mogłoby poruszać się tak, jak elektron. Zespół doktora Vincenzo Gianniniego przeprowadził modelowanie zachowania się światła i nanocząstki wykonanej z izolatora topologicznego. Wykazało ono, że gdy doszłoby do takiej interakcji, światło nabyłoby nieco właściwości elektronu, a elektron - światła. Gdy elektrony przemieszczają się wzdłuż jakiegoś materiału, zatrzymują się, gdy materiał ten ma defekt. Z modeli zespołu Gianniniego wynika, że elektron skojarzony ze światłem podróżowałby dalej, mimo niedoskonałości materiału. Dzięki temu można by stworzyć miniaturowe obwody fotoniczne, które byłyby znacznie bardziej odporne na wszelkie niedoskonałości niż dzisiejsze układy elektroniczne. Wyniki naszych badań będą miały olbrzymie znaczenie dla naszego sposobu postrzegania światła. Izolatory topologiczne zostały odkryte w ubiegłej dekadzie, a już teraz poznajemy dzięki nim nowe zjawiska i możemy badać istotne idee fizyczne - mówi doktor Giannini. Zdaniem uczonego najnowsze odkrycie pozwoli też na takie skalowanie światła, że znacznie łatwiej niż obecnie będzie można obserwować zjawiska kwantowe. « powrót do artykułu
  18. Od początku 2016 r. ukazało się sześć kolejnych tomów inwentarza jaskiń Polski, zawierających opisy ponad tysiąca obiektów. Obecnie liczba tomów inwentarza wynosi 32. Na stronie: http://jaskinie.pgi.gov.pl można już obejrzeć w sumie ponad 4 tys. jaskiń i podobnych obiektów przyrodniczych w Polsce. Sześć kolejnych tomów inwentarza jaskiń Polski wydał w pierwszym półroczu 2016 r. Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk o Ziemi (PTPNoZ). Prace zlecone przez Państwowy Instytut Geologiczny – Państwowy Instytut Badawczego (PIG-PIB) sfinansował Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW). Projekt kosztował 1,28 mln zł - poinformował rzecznik prasowy NFOŚiGW Sławomir Kmiecik w komunikacie przesłanym PAP. Najnowsze tomy zawierają dokumentację ponad tysiąca jaskiń z obszaru Karpat, Tatrzańskiego Parku Narodowego i Wyżyny Olkuskiej. Inwentaryzacja ma zasięg ogólnopolski i jest realizowana od lat 80. XX w. W ramach działalności PTPNoZ prowadzi ją dr Jerzy Grodzicki, we współpracy z taternikami jaskiniowymi z polskich klubów speleologicznych. W latach 2008-2011 - dzięki współpracy PTPNoZ oraz PIG-PIB – w Centralnej Bazie Danych Geologicznych utworzono podsystem Jaskinie Polski wraz z internetową aplikacją do prezentacji danych o tych obiektach. Prace te również finansował NFOŚiGW. W sumie serwis internetowy Jaskinie Polski udostępnia już informacje o ponad 4100 jaskiniach i podobnych obiektach przyrodniczych w naszym kraju. Informuje o ich lokalizacji, zawiera opisy, dane bibliograficzne i przyrodnicze, plany, przekroje i zdjęcia. Jak podkreśla NFOŚiGW, serwis Jaskinie Polski stanowi najbardziej aktualne kompendium udokumentowanej wiedzy o jaskiniach. Jest też źródłem referencyjnych danych przestrzennych i może służyć jako materiał wyjściowy do badań naukowych, działalności dydaktycznej, turystycznej czy sportowej. Sześć nowych tomów inwentarza (każdy - w liczbie pięciuset egzemplarzy) przekazano samorządom, uczelniom, instytutom oraz organizacjom sportowym i turystycznym. Można się z nimi zapoznać m.in. w Bibliotece Narodowej, Bibliotece Naukowej PIG–PIB, bibliotekach oddziałów Instytutu i w Wydziale Geologii i Górnictwa NFOŚiGW. Inwentarz jaskiń Polski w postaci książkowej i internetowej ma służyć realizacji programów ochrony przyrody i środowiska (a szczególnie obszarów prawnie chronionych na poziomie gmin), regionów i całego kraju. Wpisuje się w program monitorowania terenów potencjalnie zagrożonych ruchami masowymi (oznaczono jaskinie znajdujące się w obrębie osuwisk) oraz uzupełnia dane o najcenniejszych obiektach przyrody nieożywionej w Polsce (są one zawarte w odrębnym serwisie – Geostanowiska http://geostanowiska.pgi.gov.pl). Prace inwentaryzacyjne i wydawnicze dla polskich jaskiń mają być kontynuowane. Zakres tematyczny zostanie określony dopiero w przygotowywanym na lata 2017-2018 planie wydawniczym. Ma być skonkretyzowany w kolejnej umowie z NFOŚiGW. « powrót do artykułu
  19. Kanadyjscy naukowcy zauważyli, że ludzie, którzy bezinteresownie pomagają innym, są bardziej atrakcyjni dla płci przeciwnej, mają więcej partnerów seksualnych i częściej uprawiają seks. To badanie jako pierwsze pokazało, że w zachodnich populacjach altruizm może się przekładać na sukces reprodukcyjny i że altruiści mają więcej partnerów niż niealtruiści - podkreśla prof. Pat Barclay z Uniwersytetu w Guelph. Wydaje się, że altruizm ewoluował w naszym gatunku częściowo dlatego, że sygnalizuje inne leżące u jego podłoża pożądane cechy, które pomagają jednostce w rozmnażaniu - dodaje główny autor studium, prof. Steven Arnocky z Nipissing University. Kanadyjczycy przeprowadzili wywiady z ok. 800 osobami. Pytali o ich relacje z innymi oraz skłonność do pomagania, w tym przekazywania datków na cele charytatywne, oddawania krwi czy pomagania obcym w przechodzeniu przez ulicę. Okazało się, że nawet gdy autorzy publikacji z British Journal of Psychology kontrolowali wiek i osobowość, to altruiści i tak odnosili większe sukcesy w dziedzinach randkowania i seksu. Barclay dodaje, że choć altruizm jest pożądaną cechą u obu płci, jest skuteczniejszym sygnałem w przypadku mężczyzn (silniej wpływa na ich umawianie się na randki i liczbę partnerek). Warto przypomnieć, że wcześniejsze badania Barclay wykazały, że przy braku innych różnic, zarówno kobiety, jak i mężczyźni czują silniejszy pociąg do altruistów. W przyszłości Kanadyjczycy chcieliby uwzględnić w badaniach większy wachlarz zmiennych, m.in. długość związku i jakość partnerów. Uwzględniając wagę, jaką przykładamy do atrakcyjności, zasobów i inteligencji, warto byłoby też sprawdzić, jak ludzie traktują altruizm w zestawieniu z innymi pożądanymi cechami - podsumowuje Arnocky. « powrót do artykułu
  20. Nissan wycofuje się z rynku akumulatorów dla samochodów elektrycznych i hybrydowych. To bardzo ważna decyzja, która zmieni rynek i z pewnością ucieszy konkurencję japońskiej firmy. Nissan ma zamiar sprzedać należące doń 51% udziałów w firmie Automotive Energy Supply, która produkuje akumulatory. Pozostałe 49% udziałów należy do NEC. Obecnie Automotive Energy Supply to drugi, po Panasonicu, największy na świecie producent samochodowych akumulatorów litowo-jonowych. Do firmy tej należy 12% światowego rynku. Jako, że to Nissan jest głównym udziałowcem i zainteresowanym akumulatorami, także NEC skłania się do sprzedaży własnych udziałów. Głównymi konkurentami japońskich producentów akumulatorów są firmy z Chin i Korei. W miarę zwiększania się dostaw na rynek, ceny akumulatorów spadają. Rezygnacja Nissana, który chce korzystać z produktów firm zewnętrznych, może znacząco wpłynąć na sytuację na rynku. Konkurencja z Chin i Korei jest bardzo ostra. Jeszcze w 2014 roku Panasonic, którego klientem jest m.in. Tesla Motors, posiadał aż 47% rynku. Po agresywnym wejściu Chińczyków udziały koncernu spadły w ciągu roku do 34%. Sukcesy odnotowują firmy z Korei Południowej. LG Chem dostarcza akumulatory m.in. General Motors, a w ubiegłym roku wybudował nową fabrykę w Chinach. Zakład w Państwie Środka postawił też Samsung SDI, który pracuje m.in. na zamówienie BMW. « powrót do artykułu
  21. Naukowcy odkryli pierwsze dowody na istnienie legendarnej chińskiej Wielkiej Powodzi (Gun-Yu). Katastrofy naturalnej, która miała mieć miejsce przed ponad czterema tysiącami lat, trwać dwie generacje i doprowadzić do pojawienia się dynastii Xia i cywilizacji chińskiej. Zdobyte właśnie dowody wskazują, że Wielka Powódź rzeczywiście miała miejsce. Wydarzyła się ona w roku 1920 przed Chrystusem, kilka wieków później, niż mówi tradycja. A to oznacza, że założona przez cesarza Yu dynastia Xia również mogła objąć rządy później niż się sądzi. Chińscy historycy będą zatem musieli przemyśleć chronologię historii swojego kraju. Jak mówi tradycja, cesarz Yu opanował powódź zarządzając przeprowadzenie olbrzymich prac odwadniających. Przywrócenie porządku po okresie chaosu dało mu boski mandat do ustanowienia pierwszej chińskiej dynastii - Xia. Historia Gun-Yu i cesarza Yu stanowi mit założycielski Chin, jednak w ostatnich latach historycy zaczęli go kwestionować. Pojawiły się głosy, że Wielka Powódź to jedynie legenda, która posłużyła do uzasadnienia władzy cesarskiej. Uczeni, chcąc sprawdzić, ile prawdy jest w legendzie, przeprowadzili badania w prowincji Qinghai. Profesor Darryl Granger z Purdue University mówi, że odkryto ślady jednej z największych powodzi na Ziemi w ciągu ostatnich 10 000 lat. Poziom wód Rzeki Żółtej był o 38 metrów wyższy, niż jest obecnie. To była katastrofalna powódź, dewastująca dla każdego, kto mieszkał w dole Rzeki Żółtej, stwierdza uczony. Datowanie powodzi oparto na szkieletach trójki dzieci, których ciała znaleziono w przemieszanym materiale z trzęsienia ziemi. Wskutek tego trzęsienia doszło do osunięć się ziemi i powstania tamy na rzece. Wzbierająca woda w końcu przerwała tamę i spowodowała kolosalną powódź. Datowanie kości wskazało, że dzieci zmarły w 1920 roku przed naszą erą, co zgadza się z datą dużych zmian kulturowych w Chinach. Po raz pierwszy znaleźliśmy dowody na tak wielką powódź. Pokazują one, że dynastia Xia mogła rzeczywiście istnieć. Jeśli miała miejsce Wielka Powódź, to prawdopodobnie istniała również dynastia Xia, gdyż są one ze sobą nierozerwalni związane - mówi profesor David Cohen z Narodowego Uniwersytetu Tajwańskiego. Uczony sądzi, że datę powstania dynastii Xia trzeba będzie przesunąć z około 2200 na około 1900 rok przed Chrystusem. Rzeka Żółta niejednokrotnie kształtowała historię Chin. Poprzez swoje częste powodzie, często powodowane działalnością człowieka, nazywana jest Biczem na Synów Hana. « powrót do artykułu
  22. Przedstawiciele służb przyrodniczych Indii i Bangladeszu wspólnie próbują uratować słonicę, oderwaną miesiąc temu od stada przez silne prądy wezbranej Brahmaputry. Ze stanu Asam samica trafiła do Bangladeszu. By pomóc zwierzęciu, nasz zespół pracuje ze służbami przyrodniczymi z Bangladeszu. Samica jest słaba i bardzo zestresowana. Pokonała ponad 100 km w zalanych częściach Bangladeszu - opowiada Bikash Brahma, oficer z Asamu. Przez stale padające deszcze słonica miała problemy z wydostaniem się na wyżej położone tereny. Ratownicy myślą o uśpieniu jej i przetransportowaniu do stada drogą lądową. Powodzenie akcji jest tym ważniejsze, że w ostatnich latach liczba słoni w obu krajach spadła. « powrót do artykułu
  23. David Vetter z Teksasu spędził całe swoje 12-letnie życie w plastikowym sterylnym kokonie, który chronił go przed kontaktem ze światem zewnętrznym. Chłopiec urodził się bowiem z zespołem SCID, genetyczną chorobą prowadzącą do ciężkich zaburzeń odporności. Wydaje się, że GlaxoSmithKline (GSK) opracowało lek na tę rzadką śmiertelną chorobę. Jednak pojedyncza jego dawka kosztuje 665 000 dolarów. To zaś rodzi pytania o koszty opieki zdrowotnej i o to, kto powinien je ponosić. Nieleczone dzieci z zespołem SCID umierają przed 2 rokiem życia. Obecnie stosowane metody leczenia polegają albo na ryzykownym przeszczepie szpiku - David Vetter zmarł wskutek przeszczepu od siostry, a autopsja wykazała, że przyczyną śmierci był obecny w szpiku uśpiony wirus Epsteina-Barra, którego nie wykryto przed przeszczepem - albo na terapii zastępowania enzymów, która musi być prowadzona przez całe życie. Jak twierdzą przedstawiciele GSK, terapia z udziałem enzymów może kosztować ponad 4 miliony dolarów w ciągu dekady. To znacznie więcej niż 665 000 USD, które trzeba będzie zapłacić za lek Strimvelis. GSK przeprowadziło badania kliniczne na małej grupie chorych i okazało się, że 3 lata po podaniu pojedynczej dawki leku wszyscy pacjenci żyli. Wiele małych i dużych firm farmaceutycznych pracuje nad nowatorskimi terapiami i lekami, które jednak kosztują majątek. Powstaje pytanie, kto i w jaki sposób powinien płacić za leczenie, jak powinno wyglądać finansowanie, jeśli po latach terapia przestanie działać i powstanie konieczność sfinansowania innej metody leczenia, jak zabezpieczyć interesy ubezpieczycieli, którzy mogą się obawiać, że pacjent, którym sfinansowali niezwykle kosztowne leczenie, postanowi podpisać umowę ubezpieczeniową z inną firmą? Leczenie zespołu SCID, mimo iż kosztowne, nie powinno zrujnować systemów opieki zdrowotnej. W Europie, gdzie Strimvelis został już dopuszczony do użytku, każdego roku rodzi się około 15 osób z tą chorobą. W USA, gdzie GSK chce zatwierdzić swój lek w przyszłym roku, na świat przychodzi rocznie około 12 dzieci cierpiących na SCID. « powrót do artykułu
  24. Tim Wong, biolog z Kalifornijskiej Akademii Nauk, w przydomowym ogródku odbudowuje populację rzadkiego motyla z rodziny paziowatych - Battus philenor hirsuta. Podgatunek jest endemitem z północnej Kalifornii i zagraża mu intensywny rozwój San Francisco. Wong zainteresował się motylami już w szkole podstawowej, kiedy podczas obserwacji doświadczenia na lekcji biologii zafascynowało go przeobrażenie zupełne, jakiemu podlegają te owady. Później wędrował po łąkach koło domu i hodował/rozmnażał wszystkie złapane motyle. Gdy podrósł, Tim zorientował się, że B. philenor hirsuta są coraz rzadsze w rejonie San Francisco. Szybko zauważył, że gąsienice motyla żywią się tylko jedną rośliną, także coraz rzadszą Aristolochia californica. W końcu Wongowi udało się znaleźć A. californica w Ogrodzie Botanicznym w San Francisco. Dzięki kilku szczepkom stworzył w swoim przydomowym ogródku mały azyl dla motyli. Biolog zbudował dużą zagrodę z paneli, dzięki której motyle są chronione m.in. przed drapieżnikami, ale mogą się rozmnażać w warunkach środowiskowych - pod naturalnym słońcem, w przepływie powietrza i wahaniach temperatury. Takie okoliczności pozwalają też badać, jakie warunki musi spełniać idealny okaz do złożenia jaj. Rzadkie w San Francisco B. philenor hirsuta można znaleźć poza jego granicami, na gęsto zarośniętych obszarach. To tam udał się Wong, by za pozwoleniem właścicieli posesji pozyskać wyjściową grupę 20 gąsienic. Choć innym udało się odtworzyć populację motyla w sąsiednich hrabstwach Santa Cruz i Sonoma, trzeba było dopiero Wonga, żeby coś drgnęło w samym San Francisco. Najpierw dostawa kilkuset "jego" motyli dotarła na wystawę California Native w Ogrodzie Botanicznym w San Francisco. Później, gdy hodowla się rozrastała, tysiące okazów trafiały do zwykłych ogrodów. Rokrocznie od 2012 r. w ogrodzie przeżywa coraz więcej motyli [...[. To znak, że metoda działa. Wong przypisuje swój sukces stworzonemu habitatowi z ponad 200 okazami A. californica i dodatkowymi roślinami nektarodajnymi. Za pośrednictwem serwisu Booster.com za 35 dolarów sprzedawane są też koszulki z nadrukiem przedstawiającym cykl życiowy B. philenor hirsuta. Cały dochód trafi do Timothy'ego Wonga, twórcy California Pipevine Swallowtail Conservation. Pieniądze zostaną przeznaczone m.in. na utrzymanie ogrodu, zakup nasion, roślin nektarodajnych, a także kontenerów do hodowli motyli. « powrót do artykułu
  25. We wrześniu 2015 roku amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia (NIH) zaprzestały finansowania badań nad dodawaniem ludzkich komórek do zwierzęcych embrionów i tworzeniem w ten sposób chimer. Teraz NIH opublikowały dokument, w którym zapowiadają zniesienie zakazu. Nowe przepisy będą bardziej restrykcyjne niż wcześniejsze, jednak tworzenie chimer budzi poważne zastrzeżenia etyczne. Obecnie naukowcy używają chimer do badania wczesnych etapów rozwoju embrionalnego i tworzenia zwierzęcych modeli ludzkich chorób. W przyszłości jednak chcą tworzyć zwierzęta z ludzkimi organami. Gdy takie zwierzęta dorosną, będą zabijane, a organy zostaną użyte do transplantacji. Środowisko naukowe jest podzielone w poglądach nad tego typu badaniami. Francoise Baylis, bioetyk z Dalhousie University zwraca uwagę, że nowe zasady nie odpowiadają na wiele pytań. Obecnie ludzie i zwierzęta są traktowane jak dwie osobne kategorie i w badaniach nad nimi obowiązują ściśle określone zasady. Tworząc chimery ryzykujemy powstanie trzeciej kategorii, co do której nie ma określonych zasad. Zwykle mówi się, że należy traktować je jak zwierzęta, tak jakby to niczego nie zmieniało - mówi Baylis. Prawo w USA i w wielu innych krajach wykorzystuje pojęcie świadomości do prób definiowania postępowania z chimerami. Jednak, zdaniem Baylis, nie jest to dobre rozwiązanie. Uczona przypomina, że upośledzeni ludzie o bardzo ograniczonej świadomości są traktowani przez przepisy jak ludzie, gdy tymczasem bardzo inteligentnych naczelnych takie przepisy nie obejmują. Prawdopodobnie przepisy dotyczące chimer ludzko-zwierzęcych będą powstawały przez najbliższe lata, a tworzone będą metodą prób i błędów. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...