-
Liczba zawartości
37045 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
231
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Kiedy i w jakich okolicznościach Mieszko I zdobywał ziemie plemienne w dorzeczach Odry i Wisły, które stały się fundamentem terytorialnym królewskiej Polski - m.in. na te pytania ma odpowiedzieć nowa popularnonaukowa produkcja filmowa „Droga do królestwa”. Film powstaje w wielokrotnie nagradzanej serii „Tajemnice początków Polski”. Jej pomysłodawcą i reżyserem jest Zdzisław Cozac. Będzie to próba całościowego spojrzenia na +szlak bojowy+ naszego pierwszego historycznego władcy Polski. Chcę skonfrontować dotychczasowy stan wiedzy na ten temat z najnowszymi odkryciami archeologicznymi - powiedział PAP Cozac. Dodał, że kilka dni temu rozpoczęły się pierwsze zdjęcia inscenizacji odbywających się z odtwórcami. W filmie „Droga do królestwa”, który powstaje w koprodukcji z TVP, wystąpi kilkunastu uznanych profesorów: archeologów i historyków - mediewistów, a także badaczy innych dziedzin, m.in. Jacek Poleski, Michał Parczewski, Sławomir Moździoch czy Wojciech Chudziak. Konsultantem naukowym filmu jest prof. Jerzy Strzelczyk. Film będzie próbą zarysowania sytuacji kształtującego się państwa polskiego za czasów Mieszka I. Co w strategii piastowskiego podboju odgrywało kluczową rolę - czy było to opanowanie głównych szlaków handlowych? Którędy wiodły? Czy były one głównym źródłem dochodów przeznaczanych na zbrojenia i budowę nowych grodów? Gdzie powstały kluczowe piastowskie ośrodki? Na te pytania chcą odpowiedzieć twórcy filmu. Cozac poruszy też temat wpływu czeskich Przemyślidów na obszar dzisiejszego Śląska i Małopolski. Reżyser spróbuje też odpowiedzieć na pytanie, czy powstanie Polski było wynikiem realizacji wizji genialnego stratega, czy też - w dużej części - grą przypadków, z której Mieszko I umiejętnie skorzystał. Jak zapowiada reżyser, obraz będzie miał formułę dotychczasowych filmów serii: prace archeologów na stanowiskach archeologicznych i badania laboratoryjne odkrytych zabytków będą się przeplatać z wizualizacjami 3D grodów oraz inscenizacjami z udziałem licznych odtwórców. Chciałbym, by ten film był jeszcze bardziej widowiskowy od dotychczasowych filmów serii, które realizowałem przez 7 ostatnich lat przy minimalnym finansowaniu - powiedział Cozac. Jednocześnie wyraził nadzieję, że produkcja otrzyma wsparcie finansowe Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Partnerem merytorycznym powstającego filmu jest Instytut Archeologii i Etnologii PAN, a wizualizacje 3D wykonuje m.in. koło naukowe z Wydziału Architektury Politechniki Poznańskiej. Zdzisław Cozac jest laureatem konkursu Popularyzator Nauki 2016, organizowanego przez serwis PAP - Nauka w Polsce oraz Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego w kategorii Media. Na cykl „Tajemnice początków Polski” składa się pięć produkcji, dotyczących głównie średniowiecznej historii naszego kraju. Pierwszy film: „Trzcinica - karpacka Troja” powstał w 2010 r., najnowsza produkcja - „Krzyż i korona” - miała premierę w kwietniu 2016 r. Za ich stworzenie Zdzisław Cozac otrzymał w sumie ponad 20 nagród na festiwalach w Polsce i za granicą. « powrót do artykułu
-
Życie lądowe jest znacznie starsze, niż sądzono
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
W osadach z gorącego źródła w Pilbara w Zachodniej Australii znaleziono najstarsze znane pozostałości lądowego życia. Uczeni z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii (UNSW) oszacowali ich wiek na 3,48 miliarda lat. Dotychczas najstarsze znane dowody na istnienie lądowego życia pochodziły z Afryki Południowej i liczyły sobie 2,7-2,9 miliarda lat. Nasze odkrycie dowodzi, że życie pojawiło się na lądzie znacznie wcześniej, niż sądziliśmy, nawet o 580 milionów lat wcześniej – mówi główna autorka badań, doktorantka Tara Djokic. To może sugerować, że życie pojawiło się w gorących źródłach słodkiej wody na lądzie, a nie, jak się dotychczas uznaje, powstało w oceanach i weszło na ląd, dodaje uczona. Obecnie istnieją dwie konkurencyjne teorie powstania życia. Jedna z nich mówi, że po raz pierwszy pojawiło się ono w pobliżu kominów geotermalnych na dnie oceanów. Druga to modyfikacja koncepcji Darwina, zgodnie z którą początków życia należy szukać w gorącym niewielkim źródle na lądzie. Zgodnie z nią życie miało powstać przed ponad 3,9 miliardami lat. Odkrycie Djokic jest wsparciem tej drugiej hipotezy. Nasze badania mają też implikacje dla poszukiwania życia na Marsie., Na Czerwonej Planecie istnieją bowiem osady z gorących źródeł, których wiek jest podobny do Formacji Dresser w Pilbara. Jednym z możliwych miejsc lądowania misji Mars 2020 są Wzgórza Kolumbii, gdzie wcześniej mogło istnieć gorące źródło. Jeśli na Ziemi zachowały się tak stare ślady życia, to jest duża szansa, że zachowały się one i na Marsie, stwierdza młoda uczona. W Dresser Formation w Pilbara Craton znajdują się dobrze zachowane osady liczące 3,5 miliarda lat. Uczeni znaleźli tam gejzeryt. To martwica krzemionkowa tworząca się wokół gejzerów wyłącznie w warunkach występujących na lądzie. Stąd też wiadomo, że mamy tam do czynienia z osadami lądowymi, a nie morskimi. Znaleziono w nich również stromatolity, skamieniałe mikrostromatolity, palisadowe struktury stworzone przez mikroorganizmy oraz dobrze zachowane bąble, których kształt wskazuje, iż uwięzły w kleistej substancji wytworzonej przez mikroorganizmy. To pokazuje różnorodność form życia, jakie istniały w słodkiej wodzie, na lądzie, na bardzo wczesnym etapie historii Ziemi – uważa profesor Van Kranendonk, dyrektor Australijskiego Centrum Astrobiologii i dziekan Wydziału Nauk Biologicznych, Środowiskowych i o Ziemi na UNSW. Profesor Kranendonk był częścią zespołu, który odkrył najstarsze znane ślady życie na Ziemi. Znaleziono je na Grenlandii, w miejscu, gdzie w przeszłości istniało płytkie morze, a ich wiek oceniono na 3,7 miliarda lat. « powrót do artykułu -
W zderzeniach jąder atomowych tworzą się „ogniste smugi”
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Przy wielkich energiach zderzenie masywnych jąder atomowych w akceleratorze generuje setki, a nawet tysiące cząstek, wchodzących między sobą w liczne interakcje. W Instytucie Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie wykazano, że przebieg tego złożonego procesu można przedstawić za pomocą zaskakująco prostego modelu: ekstremalnie gorąca materia oddala się od miejsca kolizji rozciągając się wzdłuż pierwotnego toru lotu w smugi, przy czym im smuga bardziej odległa od osi zderzenia, tym większa jej prędkość. Gdy dwa masywne jądra atomowe zderzają się przy wielkich energiach, powstaje najbardziej egzotyczna forma materii: zachowująca się jak płyn doskonały plazma kwarkowo-gluonowa. Z teoretycznych rozważań fizyków z Instytutu Fizyki Jądrowej Polskiej Akademii Nauk (IFJ PAN) w Krakowie wynika, że po zderzeniu plazma ta rozmywa się w smugi wzdłuż kierunku zderzenia, poruszające się tym szybciej, im bardziej są odległe od osi zderzenia. Model, jego przewidywania oraz efekty ich konfrontacji z dotychczasowymi danymi eksperymentalnymi przedstawiono w czasopiśmie „Physical Review C”. Zderzenia jąder atomowych zachodzą ekstremalnie szybko i na odległościach liczonych w zaledwie setkach femtometrów (czyli w setkach milionowych części jednej miliardowej metra). Warunki fizyczne są wyjątkowo wyrafinowane i bezpośrednia obserwacja przebiegu zjawiska nie jest obecnie możliwa. W takich sytuacjach nauka radzi sobie konstruując modele teoretyczne i konfrontując ich przewidywania z danymi zebranymi w doświadczeniach. W przypadku omawianych zderzeń ogromnym utrudnieniem jest jednak fakt, że powstający w ich wyniku konglomerat cząstek to plazma kwarkowo-gluonowa. Interakcje między cząstkami plazmy są zdominowane przez oddziaływania silne i tak skomplikowane, że współczesna fizyka nie radzi sobie z ich ścisłym opisem. Nasza grupa postanowiła skoncentrować się na zjawiskach elektromagnetycznych zachodzących w trakcie zderzeń, ponieważ są one znacznie łatwiejsze do wyrażenia w języku matematyki. W efekcie nasz model okazał się dostatecznie prosty, byśmy bez większych kłopotów mogli skorzystać w nim z zasad zachowania energii i pędu. Później przekonaliśmy się, że mimo przyjętych uproszczeń przewidywania modelu pozostają w co najmniej 90% zgodne z danymi eksperymentalnymi, mówi dr hab. Andrzej Rybicki (IFJ PAN). Rozpędzone do dużych prędkości masywne jądra atomowe, obserwowane w laboratorium, wskutek efektów wynikających z teorii względności spłaszczają się w kierunku ruchu. Gdy dwa takie protonowo-neutronowe „placki” nadlatują ku sobie, zderzenie na ogół nie jest centralne: tylko część protonów i neutronów jednego jądra trafia w drugie, wchodząc w gwałtowne interakcje i formując plazmę kwarkowo-gluonową. Jednocześnie niektóre zewnętrzne fragmenty jądrowych „placków” nie napotykają na swej drodze żadnej przeszkody i kontynuują niezakłócony lot; w żargonie fizyków nazywa się je obserwatorami. Nasza praca została zainspirowana danymi zebranymi we wcześniejszych doświadczeniach ze zderzaniem jąder atomowych, m.in. w akceleratorze SPS. Ze zbadanych przez nas efektów elektromagnetycznych pojawiających się w tych zderzeniach wynikało, że plazma kwarkowo-gluonowa porusza się z tym większą prędkością, im bliżej obserwatorów się znajduje, mówi dr Rybicki. Aby odwzorować taki przebieg zjawiska, krakowscy fizycy postanowili podzielić jądra wzdłuż kierunku ruchu na szereg pasów – „cegiełek”. Każde jądro w przekroju wyglądało więc jak stos ułożonych jedna na drugiej cegieł (w modelu ich wysokość wynosiła jeden femtometr). Zamiast rozważać skomplikowane interakcje z użyciem oddziaływań silnych oraz zawiłe przepływy pędów i energii między setkami i tysiącami cząstek pochodnych, model redukował zagadnienie do kilkudziesięciu równoległych zderzeń, z których każde zachodziło między dwiema protonowo-neutronowymi cegiełkami. Przewidywania modelu naukowcy z IFJ PAN skonfrontowali z danymi zebranymi dla zderzeń masywnych jąder atomowych w trakcie eksperymentu NA49 na akceleratorze SPS (Super Proton Synchrotron). Zderzacz ten znajduje się w ośrodku Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych CERN pod Genewą, gdzie do jego najważniejszych zadań należy obecnie rozpędzanie cząstek wstrzeliwanych do wnętrza akceleratora LHC. Z uwagi na skalę trudności technicznych, wyniki eksperymentu NA49 są obarczone trudnymi do zredukowania czy wyeliminowania błędami pomiarowymi. W rzeczywistości dokładność naszego modelu może być więc nawet większa niż wspomniane 90%. To uprawnia nas do stwierdzenia, że nawet jeśli w zderzeniach działają jakieś dodatkowe, jeszcze nieuwzględnione mechanizmy fizyczne, nie powinny już w istotny sposób wpływać na teoretyczny szkielet modelu, komentuje doktorant Mirosław Kiełbowicz (IFJ PAN). Po opracowaniu modelu zderzeń „ceglanych stosów”, badacze z IFJ PAN odkryli, że bardzo podobną konstrukcję teoretyczną, określaną jako model smug ogniowych, zaproponowała grupa fizyków z Lawrence Berkeley Laboratory (USA) i Centre d'Etudes Nucléaires de Saclay (Francja) – i to już w 1978 roku. Dawny model smug ogniowych, o którym zresztą wspominamy w naszej publikacji, zbudowano pod kątem opisu innych zderzeń, zachodzących przy niższych energiach. My stworzyliśmy naszą konstrukcję niezależnie i dla innego przedziału energetycznego, mówi prof. dr hab. Antoni Szczurek (IFJ PAN, Uniwersytet Rzeszowski) i podkreśla: Istnienie dwóch niezależnych modeli, bazujących na podobnej idei fizycznej i dających dobrą zgodność z pomiarami w różnych zakresach energii zderzeń, zwiększa prawdopodobieństwo, że podstawy fizyczne, na których te modele zbudowano, są poprawne. Krakowski model smug ogniowych dostarcza nowych informacji o ekspansji plazmy kwarkowo-gluonowej w wysokoenergetycznych zderzeniach masywnych jąder atomowych. Opis przebiegu tych zjawisk będzie dalej rozwijany w ramach kolejnego międzynarodowego eksperymentu, SHINE, który już się rozpoczął na akceleratorze SPS. Badania grupy z IFJ PAN zostały sfinansowane z grantu SONATA BIS Narodowego Centrum Nauki. « powrót do artykułu -
Amerykańskie programy szkoleniowe dla zagranicznego personelu wojskowego i cywilnego są powiązane z mniejszą liczbą ofiar cywilnych wśród ludności krajów, którym USA udzielają tego typu pomocy. Takie wnioski płyną z badań przeprowadzonych przez naukowców z University of Kansas. Jednocześnie uczeni zauważyli, że programy dostarczania broni nie mają tak korzystnego wpływu. Stany Zjednoczone pomagają swoim sojusznikom m.in. szkoląc ich wojskowych oraz dostarczając im broń. Dostawy broni są obwarowane zastrzeżeniami dotyczącymi praw człowieka, jednak, jak się okazuje, to programy szkoleniowe odnoszą pozytywny skutek, a zastrzeżenia dotyczące użycia dostarczonej broni są ignorowane przez zagranicznych wojskowych. Wykazaliśmy, że jeśli USA chcą naprawdę zbudować bardziej pokojowy świat, w którym zagraniczni wojskowi nie są zaangażowani w naruszanie praw człowieka w ich krajach, to powinny bardziej zaangażować się w projekty, które obecny rząd prawdopodobnie chce wyeliminować – mówi profesor Mariya Omelicheva, główna autorka badań. Naukowcy przyjrzeli się każdemu programowi pomocowemu dotyczącymi bezpieczeństwa, a finansowanemu przez departamenty Stanu i Obrony w latach 1995-2012. Wzięli pod uwagę kwoty nań przeznaczone oraz liczbę wyszkolonych wojskowych z innych krajow. Szczególnie skupiono się na projekcie International Military Education and Training (IMET), w ramach którego szkolenia odbywają się m.in. na terenie USA. IMET jest nastawiony na edukowanie osób wojskowych i cywilnych z innych krajów w takich dziedzinach jak instytucje demokratyczne, wartości demokratyczne i prawa człowieka. Zwykle w projektach militarnych kwestie te są na drugim planie – stwierdzili badacze. Uczeni porównywali wydatki oraz liczbę przeszkolonych przez Amerykanów osób z liczbą naruszeń praw człowieka dokonaną w poszczególnych krajach. Sprawdzali tez, czy dany kraj otrzymywał amerykańską pomoc w postaci szkoleń, czy też samodzielnie finansował szkolenia i zakupy amerykańskiej broni. Naruszenia praw człowieka zostały tutaj zdefiniowane jako celowe użycie śmiercionośnej broni przeciwko niezaangażowanym w walkę cywilom przez ich własny rząd. Okazało się, że zapewniane przez USA szkolenia prowadzą do zmniejszenia liczby naruszeń praw człowieka. Mają one pozytywny wpływ na szkolonych, którzy po powrocie do domu starają się wprowadzić w praktykę idee, z którymi się zapoznali. Profesor Omelicheva przyznała, że sama ma nieco podobne doświadczenie, gdyż kiedy po studiach w USA wróciła do Rosji miała silną motywację, by próbować zmienić tamtejszą kulturę polityczną na bardziej demokratyczną. Jej zdaniem podobne zjawisko może zachodzić u wojskowych szkolonych przez amerykańskich żołnierzy i uczących się na amerykańskich uczelniach. Stykają się oni podczas szkoleń z koncepcjami praw człowieka, praw mniejszości, uczciwych procesów czy rządów prawa. Uczą się, że nie trzeba ciągle wymachiwać kijem i karać swoich własnych współobywateli. Gdy tak wyszkoleni oficerowie średniego szczebla z czasem awansują w swoich krajach i zyskują więcej władzy w wojsku jest mniejsze prawdopodobieństwo, że nakażą oni masakrowanie swoich współobywateli i będą tolerowali naruszenia praw człowieka – stwierdza Omelicheva. Programy szkoleniowe mają więc pozytywny wpływ, czego nie można powiedzieć o samym wsparciu w postaci sprzętu wojskowego. Gdy dany kraj otrzyma taki sprzęt Amerykanie praktycznie tracą kontrolę nad sposobem jego użycia. « powrót do artykułu
-
Na początku maja na oddziale ginekologicznym szpitala Nong Krot w Tajlandii wszyscy - personel i pacjentki - nosili maski. Miało to ośmielić kobiety czekające na wymaz z szyjki macicy. Pomysłodawcy skierowanej do 30-70-latek inicjatywy The Mask Pap Smear inspirowali się popularnym programem telewizyjnym The Mask Singer (jego uczestnicy również ukrywają się za maskami). Choć by wykonać bezpłatną cytologię, kobiety musiały podać swoje dane osobowe, fakt, że lekarze i pielęgniarki nie widzieli w czasie wykonywania procedury ich twarzy, wydawał się wiele zmieniać. Gdy wieść o akcji w maskach się rozniosła, w szpitalu zjawiło się bowiem dużo pacjentek. Nic więc dziwnego, że Suwan Supakijchareon, gubernator prowincji Sa Kaeo, zdążył się już pochwalić sporym sukcesem. « powrót do artykułu
-
Osoby, które intensywnie ćwiczą, mają dłuższe telomery od ludzi z umiarkowaną aktywnością fizyczną i prowadzących siedzący tryb życia. Fakt, że masz 40 lat, nie oznacza, że biologicznie również jesteś w tym wieku. Wszyscy znamy kogoś, kto nie wygląda na swoje lata (wydaje się młodszy). Im bardziej jesteśmy aktywni fizycznie, tym mniej starzeje się nasz organizm - podkreśla prof. Larry Tucker z Brigham Young University. Telomery to ochronne sekwencje z nukleotydów, które zabezpieczają przed "przycinaniem" chromosomów po ich podwojeniu w czasie podziału komórki. Telomer skraca się przy każdym podziale komórki. Każde przycięcie zwiększa zaś ryzyko nowotworzenia. Amerykanin odkrył, że w porównaniu do osób prowadzących siedzący tryb życia i umiarkowanie aktywnych, duża aktywność fizyczna przekłada się w długości telomerów na wiek młodszy o, odpowiednio, 9 i 7 lat. Za bardzo aktywnych uznawano mężczyzn biegających po 40 min 5 dni w tygodniu i kobiety biegające po pół godziny również 5 dni w tygodniu. Jeśli chcesz zobaczyć prawdziwą różnicę w zakresie spowolnienia biologicznego starzenia, wydaje się, że odrobina ćwiczeń nie wystarczy. Potrzeba regularnych, intensywnych treningów. Tucker analizował dane 5823 dorosłych, którzy brali udział w National Health and Nutrition Examination Survey (NHANES 1999-2002). Autor publikacji z pisma Preventive Medicine wyliczył, że każdy rok wieku chronologicznego to telomer krótszy o 15,6 pary zasad. Okazało się, że najkrótsze telomery występowały u ludzi prowadzących siedzący tryb życia: na ich końcach znajdowało się 140 par zasad mniej niż w telomerach osób bardzo aktywnych. Na kolejnych miejscach znaleźli się, jak można było przewidzieć, ludzie ćwiczący niewiele i umiarkowanie; w ich przypadku telomery były krótsze o, odpowiednio, 137 i 111 par zasad. Co ciekawe, nie znaleziono różnicy długości telomerów między ludźmi z niewielką bądź umiarkowaną aktywnością fizyczną i osobami prowadzącymi siedzący tryb życia. Choć nie wiadomo, jaki dokładnie mechanizm stoi za ochronnym wpływem ruchu na telomery, Tucker przypomina, że wcześniejsze badania pokazały, że długość telomerów jest ściśle uzależniona od stanu zapalnego i stresu oksydacyjnego, a ćwiczenia zmniejszają i jedno, i drugie. Wiemy, że regularna aktywność fizyczna ogranicza śmiertelność i wydłuża życie, teraz dowiedzieliśmy się o dodatkowej korzyści w postaci zachowania telomerów. « powrót do artykułu
-
Krople księcia Ruperta zdradziły swe ostatnie tajemnice
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
W XVII wieku książę Rupert Reński zaprezentował królowi Anglii Karolowi II kawałki szkła o kształcie kijanki. Znane od tamtej pory jako krople księcia Ruperta powstają wskutek upuszczenia kropli szkła do zimnej wody. Szkło szybko zastyga i wykazuje niezwykłe właściwości. W główkę takiej kropli można uderząć młotkiem i szkło się nie rozbije. Wystarczy jednak palcami ułamać kawałek ogonka, a całość eksploduje na tysiące kawałków. Od ponad 20 lat wiemy, co odpowiada za niezwykłe właściwości kropli. Otóż po upuszczeniu do zimnej wody powierzchnia kropli szybko staje się ciałem stałym i podlega silnemu ściskaniu, podczas gdy wolniej tężejące wnętrze poddane jest ciągłemu naprężeniu rozciągającemu. W kropli zatrzymana jest duża ilośc energii potencjalnej. Naukowcy, którzy w 1994 roku odkryli zagadkę kropli – S. Chandersekar z Purdue University i M. M. Chaundhri z University of Cambridge – postanowili wykorzystać nowoczesną technologię do zbadania jak naprężenia rozkładają się wewnątrz kropli księcia Ruperta. Chcąc ostatecznie rozwiązać ich zagadkę połączyli siły z profesorem Hillarem Abenem z Uniwersytetu Technologicznego w Tallinie, który jest specjalistą od naprężeń w trójwymiarowych przezroczystych obiektach. Badania za pomocą specjalistycznych narzędzi wykazały, że główka kropli poddana jest znacznie silniejszemu ściskaniu, niż dotychczas sądzono. Wynosi ono nawet 700 megapaskali, czyli może być niemal 7000 razy większe niż ciśnienie atmosferyczne. Warstwa poddana działaniu takich sił stanowi około 10% średnicy kropli. To powoduje, że powierzchnia kropli jest niezwykle odporna na pęknięcia, nic zatem dziwnego, że nie można jej rozbić młotkiem. Żeby rozbić kroplę księcia Ruperta koniecznie jest wywołanie pęknięć w wewnętrznej warstwie, gdzie działają naprężenia rozciągające. Jako że pęknięcia na powierzchni zwykle rozchodzą się horyzontalnie, nie sięgają one warstwy wewnętrznej i kropla pozostaje cała po uderzeniu młotkiem. Najłatwiejszym więc sposobem na rozbicie kropli księcia Ruperta jest uszkodzenie ogonka, gdyż powstające tam pęknięcia przedostają się do warstwy wewnętrznej i całość eksploduje, gdyż pęknięcie rozprzestrzenia się z prędkością nawet 7000 km/h. Naukowcy mają nadzieję, że wyjaśnili już wszystkie zagadki kropli księcia Ruperta, chociaż nie wykluczają, że w związku z ich badaniami mogą pojawić się kolejne pytania. « powrót do artykułu -
Wytępienie psów dingo spowodowało zubożenie gleb
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Ponad 100 lat temu w Australii zbudowano długi na 5600 kilometrów płot, który miał uniemożliwić psom dingo pojawienie się na terenie stanów Południowa Australia, Nowa Południowa Walia i Queensland. Wykonane właśnie porównanie ekosystemów po obu stronach płotu wykazało, że brak głównego drapieżnika jakim jest pies dingo, nie tylko wpłynął na obfitość roślin i zwierząt, ale przyczynił się też do spadku jakości gleby. Po raz pierwszy wykazaliśmy, że obecność dingo jest powiązana z lepszej jakości glebą, gdyż dingo kontrolują liczebność kangurów żywiących się roślinami – mówi profesor Mike Letnic z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii. Psy dingo powszechnie występują po zachodniej stronie płotu, ale jest ich bardzo mało po wschodniej stronie, gdzie od dziesięcioleci są tępione za pomocą trucizn, odstrzałów i pułapek. Płot stworzył unikatową okazję do zbadania wpływu usunięcia głównego drapieżnika na populację roślinożerców, roślinność i składniki odżywcze w glebie – stwierdził student Timothy Morris, współpracownik Letnica. Naukowcy przeprowadzili swoje badania w czterech miejscach. W parku narodowym oraz na pastwiskach znajdujących się na Pustyni Strzeleckiego po obu stronach płotu. Przez cztery lata zliczali tam dingo i kangury, zbierali odchody dingo, by zbadać, czym psy się żywiły, badali też zawartość składników odżywczych w glebie. Liczba kangurów była wysoka w obu miejscach badań po tej stronie płotu, gdzie nie występowały dingo. Naliczono tam 3245 kangurów i zaledwie 1 psa. Po drugiej stronie płotu naliczono zaś 8 kangurów i 85 dingo. Uczeni odkryli, że tam, gdzie dingo rzadko występowały kangury w znacznym stopniu redukowały szatę roślinną, co prowadziło do zmniejszenia ilości fosforu, azotu i węgla w glebie. Gleba była uboższa niż tam, gdzie dingo występowały częściej. Badania Australijczyków są kolejnymi, które pokazują, jak katastrofalne skutki dla ekosystemu ma usunięcie z niego głównego drapieżnika. « powrót do artykułu -
W drugiej połowie 2018 r. Norwegia planuje zwodować i zacząć użytkować pierwszy autonomiczny, w pełni elektryczny statek towarowy. Oszczędność to ponoć aż 40 tys. kursów ciężarówek rocznie. Yara Birkeland, wspólne "dziecko" producenta nawozów Yara International i koncernu Kongsberg Gruppen, ma przewozić nawozy między trzema portami w południowej Norwegii. Nazwę wybrano z myślą o upamiętnieniu założyciela Yary, naukowca i wynalazcy Kristiana Birkelanda. Statek ma mieć 65 mil morskich zasięgu. Dyrektor projektu Bjørn Tore Orvik opowiada, że będzie transportować do 100 kontenerów z prędkością 12-15 węzłów. Początkowo na Yara Birkeland będą pracować ludzie. Zdalne sterowanie rozpocznie się w 2019 r., a pełne zautomatyzowanie powinno się udać osiągnąć w 2020 r. Codziennie, by przetransportować produkty z zakładu w Porsgrunn do portów w Breviku i Larviku, potrzeba ponad 100 kursów ciężarówek z silnikami wysokoprężnymi. Stamtąd statki dostarczają nawozy do klientów z całego świata. Dzięki nowemu autonomicznemu [...] statkowi przenosimy transport z dróg na morze, zmniejszając w ten sposób hałas i emisję kurzu oraz NOx i CO2, a także poprawiając bezpieczeństwo na lokalnych drogach - podkreśla dyrektor wykonawczy firmy Svein Tore Holsether. Prąd do zasilania akumulatorów statku ma pochodzić niemal w całości z elektrowni wodnych. Szacuje się, że strategiczne posunięcie Yary zredukuje emisję dwutlenku węgla o 678 t rocznie. « powrót do artykułu
-
Temperatury w mitochondriach mogą sięgać nawet 50°C. Na łamach pisma bioRxiv międzynarodowy zespół Dominique Chretien wyjaśnił, że do wykrycia temperatury organelli wykorzystano wrażliwy na temperaturę barwnik Mito-Thermo-Yellow. Francuzi, Koreańczycy i Niemcy badali temperaturę mitochondriów z pierwotnych fibroblastów, HEK-293 (linii komórkowej wyprowadzonej z embrionalnych ludzkich komórek nerek) i komórek raka płuc. Ku ich zaskoczeniu, była o wiele wyższa, niż się spodziewali. W stałej temperaturze zewnętrznej 38°C przy w pełni funkcjonalnym łańcuchu oddechowym mitochondria HEK-293 i fibroblastów były o ponad 10°C cieplejsze (utlenianiu substratów organicznych towarzyszy uwalnianie energii; jej część jest magazynowana w postaci wysokoenergetycznego ATP, a reszta zostaje rozproszona w postaci ciepła). Różnica zanikała m.in. po zastosowaniu inhibitorów oddechowych. Co ważne, aktywność rozmaitych enzymów łańcucha oddechowego była maksymalna w temperaturze równej lub nieco wyższej od 50°C. Badania zainspirowało odkrycie Japończyków, którzy zastosowali fluorescencyjną sondę do określenia temperatur mitochondriów komórek nowotworowych. Okazało się, że były one o 6-9°C wyższe od normalnej temperatury ciała. « powrót do artykułu
-
Najlepszym sposobem na badanie atmosfery odległych planet pozasłonecznych jest połączenie możliwości dwóch pracujących w podczerwieni instrumentów Teleskopu Kosmicznego Jamesa Webba. Chcieliśmy dowiedzieć się, która z kombinacji trybów pracy Webba przyniesie najwięcej informacji najmniejszym kosztem, mówi Natasha Batalha z Penn State. Wraz z Michaelem Line z Arizona State University opracowała ona model matematyczny przewidujący ilość informacji, jaką każdy z instrumentów Webba może pozyskać obserwując atmosferę planety. Z obliczeń wynika, że najwięcej danych najmniejszym kosztem uzyska się łącząc informacje z Near Infrared Imager and Slitless Spectrograph (NIRISS) oraz pracującego w trybie G395 Near Infrared Spectrograph (NIRSpec). NIRISS to kamera i spektrograf, które prowadzą obserwacje w podczerwieni w podobnym zakresie, w jakim pracuje Teleskop Hubble'a. Batalha i Line postulują, by połączyć te dane z danymi uzyskanymi z NIRSpec w trybie G395, który pozwala na obserwacje w podczerwieni o większej długości fali i przy maksymalnej rozdzielczości teleskopu. NIRISS jest w stanie zarejestrować sygnatury wody, a NIRSpec – sygnatury metanu i dwutlenku węgla. Naukowcy przeprowadzili symulacje obserwacji planet za pomocą każdej z 10 dostępnych metod oraz ich kombinacji. Porównując uzyskane dane z tym, co rzeczywiście obecnie wiemy o planetach pozasłonecznych, stwierdzili, że najbardziej efektywnym trybem obserwacji jest połączenie wspomnianych instrumentów. Nie będziemy znali różnych danych z wyprzedzeniem. Jeśli chcemy w ciemno obserwować różne planety, to największe szanse na uzyskanie poszukiwanych informacji da połączenie danych z obu tych instrumentów, stwierdziła Batalha. Teleskop Kosmiczny Webba ma zostać wystrzelony w drugiej połowie przyszłego roku. Naukowcy już planują pierwsze misje obserwacyjne. Informacja o tym, w jaki sposób można najbardziej efektywnie prowadzić obserwacje jest bezcenna, gdyż zespoły naukowe korzystające z Webba będą miały ściśle przydzielony czas na swoje obserwacje. Dzięki niej można będzie wykorzystać teleskop jak najbardziej efektywnie. Batlha i Line podkreślają, że ich badania dotyczyły jedynie obserwacji tlenu, metanu i dwutlenku węgla. Inne obserwacje mogą wymagać innej konfiguracji instrumentów badawczych. « powrót do artykułu
-
W Indonezji uratowano orangutanicę albinoskę
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
W wiosce Tanggirang w dystrykcie Kapuas Hulu w Indonezji Borneo Orangutan Survival Foundation (BOSF) i Biuro Ochrony Zasobów Naturalnych Borneo Środkowego uratowały 29 kwietnia ok. 5-letnią orangutanicę albinoskę. Teraz fundacja zaprasza ludzi, by zaproponowali dla niej imię. Ma być znaczące i odzwierciedlać wyzwania związane z ochroną tych zwierząt. Wstępne badania weterynarzy z BOSF wykazały, że małpa jest albinosem - jej włosy, oczy i skóra są bledsze niż zwykle, przez co jest ona wrażliwsza na światło. Obserwacja i rutynowe badania zdrowotne są kontynuowane w ramach kwarantanny. Samica była przez 2 dni przetrzymywana przez miejscowych, którzy utrzymywali, że przybłąkała się z lasu. Nie wszyscy dali temu jednak wiarę i zawiadomili lokalną policję oraz Biuro Zasobów Naturalnych. Orangutanica nadal przejawia zachowania dzikiego zwierzęcia. Jak podkreśla rzecznik BOSF Nico Hermanu, to pierwszy orangutan albinos, z jakim fundacja spotkała się podczas ćwierćwiecza pracy. Hermanu podkreśla, że zapewne albinoska przeżyła na wolności dzięki opiekuńczej matce, z którą została rozdzielona. Nadal nie wiadomo, czy kiedyś zostanie wypuszczona. Do 14 maja proponowane imiona można przesyłać mailem na adres name@orangutan.org.id Można też opatrzyć wpisy w mediach społecznościowych hasztagiem #albinoorangutan. BOSF planuje powiadomić o wynikach już 15 maja. « powrót do artykułu -
Naczynia z pnia mózgu reagują na CO2 inaczej niż naczynia z kory
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Choć w innych częściach organizmu nagromadzenie produktów przemiany materii, np. zakwaszającego dwutlenku węgla, wywołuje rozszerzanie naczyń krwionośnych, tak by umożliwić dopływ większej objętości krwi, w pewnej części pnia mózgu dzieje się dokładnie na odwrót. Od ponad stulecia naukowcy i lekarze wiedzą, że naczynia krwionośne rozszerzają się w odpowiedzi na nagromadzenie produktów przemiany materii: większa objętość krwi je wymywa, zapewniając przy okazji dostawy tlenu. W pewnym momencie Dan Mulkey, fizjolog z Uniwersytetu Connecticut, pomyślał, [...] że gdyby takie wymywanie zachodziło w badanej przeze mnie części mózgu [jądrze zatrapezoidalnym, ang. nucleus retrotrapezoid, RTN], byłoby to destrukcyjne. W przeszłości Amerykanin wykazał, że neurony RTN reagują na rosnące stężenie CO2 w krwiobiegu, stymulując płuca do oddychania. Gdyby więc naczynia krwionośne RTN rozszerzały się w odpowiedzi na wzrost poziomu dwutlenku węgla, istotny sygnał zostałby wymyty, nie dopuszczając, by komórki jądra spełniały swoją funkcję. Po powrocie do laboratorium Mulkey poprosił swój zespół, w tym dr Virginię Hawkins, by zbadał, jak naczynia krwionośne wycinków mózgu reagują na dwutlenek węgla. Wtedy potwierdziło się, że naczynia RTN kurczyły się w odpowiedzi na wzrost stężenia CO2. W tych samych warunkach naczynia kory rozszerzały się zaś jak w innych częściach organizmu. Dzięki czemu naczynia RTN mogły reagować w ten sposób? Mulkey dywagował, że dzieje się tak za sprawą astrocytów, a konkretnie wydzielanego przez nie ATP (adenozyno-5'-trifosforanu); ATP stanowi sygnał dla neuronów i naczyń krwionośnych. Gdy naukowcy spowodowali, by astrocyty uwalniały ATP, udało im się powtórzyć obserwowany wcześniej efekt. Obmywanie naczyń RTN ATP także dało identyczne rezultaty. Zablokowanie receptorów ATP hamowało z kolei zdolność naczyń do reagowania na CO2. Eksperymenty na żywych zwierzętach potwierdziły wszystko, co udało się wcześniej ustalić in vitro. Co istotne, manipulowanie naczyniami krwionośnymi z RTN wpływało na oddech zwierząt. « powrót do artykułu -
Komputery kwantowe, podobnie jak maszyny klasyczne, również potrzebują systemu chłodzenia. Maszyny kwantowe będą korzystały z tysięcy lub milionów kubitów, za pomocą których wykonywane będą obliczenia. By uzyskać prawidłowe wyniki na początku każdego cyklu obliczeniowego każdy z kubitów trzeba będzie zresetować. Jeśli zaś kubit będzie zbyt ciepły nie uda się go ponownie zainicjować, gdyż będzie przełączał się pomiędzy różnymi stanami. Problem chłodzenia kubitów został właśnie rozwiązany przez Mikko Möttönena i jego zespół z fińskiego Aalto University. Dzięki temu możliwe będzie szybkie inicjalizowanie kwantowych urządzeń obliczeniowych. Pracowałem nad tym systemem od pięciu lat i w końcu zaczął działać – mówi Kuan Yen Tan, jeden ze współpracowników Möttönena. Uczeni schłodzili nadprzewodzący rezonator tunelując pojedyncze elektrony przez izolator o grubości dwóch nanometrów. Elektronom nadano nieco mniej energii niż energia potrzebna do samego tunelowania się. W takiej sytuacji elektron pobiera brakującą energię z otoczenia, czyli w tym przypadku, z rezonatora. Urządzenie kwantowe traci więc energię i ulega schłodzeniu. System chłodzenia można wyłączyć wyłączając dostawy energii z zewnętrznego źródła. Energia dostępna w samym urządzeniu jest niewystarczająca, by doszło do tunelowania. W przyszłości naukowcy rozpoczną prace nad systemem chłodzącym nie tylko rezonator ale bezpośrednio same kubity. Chcą też obniżyć minimalną temperaturę chłodzenia oraz przyspieszyć pracę układu włączającego i wyłączającego system chłodzenia. « powrót do artykułu
-
Uśmiechnij się, a wszyscy pomyślą, że jesteś starszy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Uśmiech sprawia, że wydajemy się nawet 2 lata starsi niż wtedy, gdy zachowujemy pokerową twarz. Duet z Uniwersytetu Zachodniego Ontario i Uniwersytetu Ben-Guriona odkrył również, że zaskoczenie odejmuje lat. Kojarzymy uśmiech z pozytywnymi wartościami i młodością. Wystarczy pomyśleć o wszystkich koncernach związanych z dbaniem o skórę czy pastami do zębów, które wykorzystują tę ideę każdego dnia - opowiada Melvyn Goodale. Jego najnowsze badanie (zrealizowane we współpracy z Tzvi Ganelem) pokazało jednak, że jest dokładnie na odwrót. Gdy ochotnikom pokazywano twarze uśmiechnięte, neutralne i zaskoczone, te ostatnie były uznawane za najmłodsze, a pierwsze - za najstarsze. Uderzające było to, że gdy po wszystkim rozmawialiśmy z badanymi, błędnie twierdzili, że zidentyfikowali twarze uśmiechnięte jako najmłodsze. Byli zupełnie nieświadomi faktu, że postarzyli fizjonomie wyrażające szczęście. Ich postrzeganie i przekonania były skrajnymi przeciwieństwami. Goodale wyjaśnia, że postarzający skutek uśmiechu ma związek z tym, że ludzie nie potrafią zignorować towarzyszących mu zmarszczek - kurzych łapek w okolicach oczu. Zaskoczenie wygładza z kolei wszystkie zmarszczki. Choć może się to wydawać antyintuicyjne, nasze studium pokazuje, że ludzie mogą szczerze wierzyć w jedno i zachowywać się w zupełnie inny sposób. « powrót do artykułu -
Kobiety zażywające kwas foliowy przez całą ciążę sprzyjają przyszłemu rozwojowi psychologicznemu swoich dzieci, w tym wyższej inteligencji emocjonalnej. Od jakiegoś czasu wiadomo, że suplementacja kwasem foliowym w 1. trymestrze ciąży zapobiega rozszczepowi kręgosłupa (wada ta powstaje ok. 3. tygodnia ciąży). Nie było jednak jasne, czy zażywanie kwasu foliowego przez całą ciążę daje jakieś dodatkowe korzyści. Chcąc rozstrzygnąć tę kwestię, naukowcy z Uniwersytetu Ulsterskiego w Belfaście poprosili rodziców 39 dzieci (obecnie 7-letnich), by odpowiedzieli na pytania dotyczące osobowości syna/córki, w tym o ich odporność, relacje z innymi i o wyrażanie emocji. W grupie tej nieco wyższa liczba matek zażywała kwas foliowy w czasie całej ciąży, a reszta tylko w 1. trymestrze. Okazało się, że dzieci, których matki przyjmowały suplementy przez całą ciążę, przejawiały wyższą inteligencję emocjonalną i odporność. Dalsze analizy wykazały, że poziom kwasu foliowego we krwi matki pod koniec ciąży był dobrym prognostykiem dziecięcej odporności oraz inteligencji emocjonalnej. "Nasze badanie pokazuje, że kontynuacja zażywania kwasu foliowego przez całą ciążę zapewnia dziecku dodatkowe korzyści psychologiczne" - podsumowuje prof. Tony Cassidy. « powrót do artykułu
-
Cynamon ogranicza skutki wysokotłuszczowej diety
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Dobrze znana wszystkim przyprawa - cynamon - zmniejsza ryzyko, że wysokotłuszczowa dieta uszkodzi układ sercowo-naczyniowy. Jej ochronne działanie polega na aktywowaniu układów przeciwzapalnych i spowolnieniu procesu magazynowania tłuszczu. Wyniki wstępnych badań na zwierzętach zaprezentowano na tegorocznych sesjach naukowych Amerykańskiego Stowarzyszenia Serca. W ramach badania naukowcy przed 3 miesiące podawali cynamonowe suplementy szczurom na wysokotłuszczowej diecie. Okazało się, że takie gryzonie były lżejsze i miały mniej tłuszczu brzusznego. Cechował je też zdrowszy poziom cukru, insuliny i lipidów we krwi (porównań dokonywano do zwierząt z grupy kontrolnej, które jadły wysokotłuszczową paszę bez cynamonu). Oprócz tego specjaliści zauważyli, że szczury z suplementacją cynamonową miały mniej związków odpowiedzialnych za magazynowanie tłuszczu, a za to więcej cząsteczek o działaniu przeciwutleniającym i przeciwzapalnym. « powrót do artykułu -
Homo naledi zamieszkiwał Afrykę równocześnie z Homo sapiens
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Rising Star Cave, w której przed półtora roku znaleziono najbogatsze afrykańskie stanowisko ze szczątkami homininów, odsłoniła swoją kolejną fascynującą tajemnicę. Wówczas znaleziono tam szczątki nieznanego wcześniej Homo naledi, a teraz okazało się, że są one zadziwiająco młode. Badania wykazały bowiem, że Homo naledi żył 335-236 tysięcy lat temu. To zaś oznacza, że populacja homininów o niewielkich mózgach żyła równocześnie z Homo sapiens. W ten sposób zdobyto pierwsze dowody wskazujące, że w Afryce równolegle z Homo sapiens mieszkał jeszcze inny przedstawiciel rodzaju Homo. O najnowszym odkryciu poinformowano w trzech artykułach opublikowanych w eLife. Świat nauki od miesięcy oczekiwał na szacunki wieku H. naledi. Teraz dowiedzieliśmy się nie tylko, kiedy żył, ale poinformowano również o odkryciu w systemie Rising Star Cave kolejnej komory zawierającej szczątki przedstawicieli tego gatunku. Są wśród nich szczątki dziecka oraz dorosłego mężczyzny o bardzo dobrze zachowanej czaszce. Pierwsze szczątki H. naledi znaleziono w komorze Dinaledi, obecnie podobnego odkrycia dokonano w komorze Lesedi. Najnowsze badania dostały przeprowadzone przez duży zespół naukowy z południowoafrykańskiego University of the Witwatersrand, austalijskiego James Cook University, amerykańskiego University of Wisconsin, Madison oraz ponad 30 innych instytucji naukowych. Na czele grupy badawczej stał profesor Lee Berger z University of the Witwatersrand. Podczas ostatnich badań znaleziono jeden z najlepiej zachowanych szkieletów H. naledi. Odkrycie licznych szczątków w kolejnej odległej trudno dostępnej komorze wspiera kontrowersyjną hipotezę mówiącą, że Homo naledi celowo składał tam swoich zmarłych. Odkrycie, że szczątki H. naledi liczą sobie tak niewiele lat to duże zaskoczenie. Kości mają bowiem wiele prymitywnych cech, podobnych do tych występujących u najwcześniejszych przedstawicieli gatunku Homo, jak H. rudolfensis i H. habilis, którzy żyli przed około 2 milionami lat. Dlatego też bezpośrednio po odkryciu pozostałości po H. naledi spodziewano się, że gatunek ten będzie równie stary. Datowanie H. naledi były niezwykle trudne. Użyliśmy sześciu różnych metod, które pozwoliły nam na stwierdzenie, że ta populacja Homo naledi żyła w późnym środkowym plejstocenie, mówi profesor Paul Dirks z James Cook University. Wiek H. naledi wskazuje, że gatunek ten mógł przetrwać w Afryce około 2 milionów lat i był świadkiem pojawiania się i znikania kolejnych gatunków Homo. Niezwykle ważny jest fakt, że H. naledi żył w czasie, gdy pojawiło się zachowanie typowe dla człowieka współczesnego, jak pochówek zmarłych, ozdabianie ciała i złożone narzędzia. Profesor Berger i jego zespół zauważają, że datowanie H. naledi ma zasadnicze znaczenie dla zrozumienia ewolucji człowieka. Pojawiają się bowiem pytania o interpretację dotychczasowych znalezisk archeologicznych. Teraz nie możemy z całą pewnością stwierdzić, że wiemy, jaki gatunek wykonał które narzędzia, ani nawet uznawać, że to człowiek współczesny dokonał wszystkich przełomowych odkryć technologicznych oraz że to u niego po raz pierwszy pojawiły się pewne zachowania, których świadectwa znajdujemy na stanowiskach archeologicznych w Afryce. Jeśli istniał inny gatunek Homo, który żył w Afryce równocześnie z człowiekiem współczesnym, to mogły istnieć też inne gatunki. Musimy po prostu je znaleźć, mówi Berger. Część naukowców sądziła, że wie, w jaki sposób ewoluował człowiek, ale to nowe odkrycie oraz to, co wiemy z genetyki wskazują, że w południowej części Afryki różnorodność Homo była większa, niż gdziekolwiek indziej, mówi autor artykułów w eLife profesor John Hawks z University of Wisconsin-Madison. W ostatnich czasach skamieniałości homininów przyniosły wiele niespodzianek i sądzę, że wiek Homo naledi nie jest ostatnią z nich, dodaje Berger. Obie komory, w których znaleziono H. naledi są tak trudno dostępne, że część badaczy w ogóle do nich nie weszła, a profesor Berger przez godzinę był zaklinowany w wąskim przejściu o średnicy 25 centymetrów. W końcu trzeba było wyciągać go na linach przywiązanych do nadgarstków. Tak trudny dostęp wskazuje, że H. naledi celowo składał zmarłych w takich miejscach. Mało prawdopodobne jest bowiem, by żywi ludzie celowo weszli w dwa tak trudno dostępne miejsca i tam zmarli. W drugiej ze wspomnianych komór, tej, w której ostatnio znaleziono szczątki H. naledi, odkryto dotychczas ponad 130 fragmentów kości należących do co najmniej 3 osób. Jedno z nich to dziecko w wieku prawdopodobnie poniżej 5 lat. Drugie szczątki należą do osoby dorosłej i dotychczas znaleziono jedynie szczękę i fragmenty nogi. Po drugim dorosłym został częściowy szkielet i niemal kompletna czaszka. W końcu możemy spojrzeć w twarz H. naledi, cieszy się Peter Schmidt z Uniwersytetu w Zurichu, który spędził setki godzin na rekonstrukcji kości. Szczątki z Lesedi nie zostały jeszcze poddane datowaniu, jednak stopień ich zachowania i sposób złożenia wskazują, że powinny być w mniej więcej tym samym wieku, co skamieniałości z Dinaledi. Profesor Berger przypuszcza, że w komorach Lesedi i Dinaledi mogą znajdować się tysiące skamieniałych pozostałości po H. naledi. Jeśli ma rację, to badania w systemie jaskiniowym Rising Star Cave zajmą jeszcze dziesiątki lat. « powrót do artykułu -
U osób z zespołem długiego QT (ang. long QT syndrome, LQTS) kofeinowe napoje energetyzujące mogą uruchamiać poważne zdarzenia sercowe, z nagłym zatrzymaniem krążenia włącznie. LQTS występuje u 1 osoby na 2000 i może powodować zagrażające życiu arytmie. Autorzy publikacji z International Journal of Cardiology stwierdzili, że nawet niewielkie ilości napojów energetyzujących mogą powodować zmiany, które potencjalnie skutkują zagrażającymi życiu arytmiami. Naukowcy zalecają więc ostrożność zwłaszcza młodym osobom, które mogą nie być świadome swojej choroby. W ramach wcześniejszych badań oceniano hemodynamiczny wpływ napojów energetyzujących na zdrowych młodych dorosłych. Wyniki wskazywały na wzrost ciśnienia krwi, ale nie na zmianę tętna. Australijskie studium zaprojektowano w taki sposób, by przetestować wpływ napojów na ludzi z mutacją genetyczną powodującą wrodzony LQTS. Badanie zespołu prof. Christophera Semsariana z Uniwersytetu w Sydney miało pozwolić na ocenę ostrych reakcji sercowo-naczyniowych na napoje energetyzujące u pacjentów z rodzinnym LQTS. Akademicy sprawdzali, czy zmiany stężenia ich aktywnych składników - kofeiny i tauryny - korelują ze wskaźnikami sercowo-naczyniowymi. Zebrano grupę 24 pacjentów w wieku 16-50 lat. U ponad połowy przed postawieniem diagnozy występowały objawy (osoby te dostawały beta-blokery). Większość przeszła badania genetyczne; u 13 udokumentowano patogenną lub prawdopodobnie patogenną mutację. Ochotników podzielono na 2 grupy: pijącą napój i kontrolną. Pierwsza dostawała 500-ml Red Bulla bez cukru ze 160 mg kofeiny i 2000 mg tauryny. Napój kontrolny (również o pojemności 500 ml) był przygotowany na bazie koncentratu soku owocowego; nie zawierał kofeiny ani tauryny. Na przestrzeni 1,5 godziny co 10 min mierzono ciśnienie i wykonywano ekg., a co pół godziny pobierano krew i prowadzono analizę uśrednionych sygnałów elektrokardiograficznych. Okazało się, że u 3 pacjentów (12,5%) występowało niebezpieczne wydłużenie odstępu QT, a u 2 z nich doszło do ostrego wzrostu ciśnienia. Wszystkie te osoby miały udokumentowaną rodzinną historię nagłego zgonu sercowego. Dwóm z opisywanych pacjentów wszczepiono kardiowerter-defibrylator serca, który miał zapobiegać nawracającym omdleniom. « powrót do artykułu
-
Wybór tłuszczu (nasyconego lub wielonienasyconego) powoduje zmiany epigenetyczne, które z kolei przyczyniają się do różnic w magazynowaniu tłuszczu. W 2014 r. dużym zainteresowaniem cieszyło się tzw. badanie muffinowe. Jego uczestnicy przez 7 tygodni zjadali dziennie średnio 3 muffiny. Połowę babeczek upieczono na bazie tłuszczu nasyconego (oleju palmowego), a drugą połowę z tłuszczem wielonienasyconym (olejem słonecznikowym). Zawartość węglowodanów i białek we wszystkich muffinach była taka sama. W ramach najnowszego studium prof. Charlotte Ling z Uniwersytetu w Lund nawiązała współpracę z prof. Ulfem Risérusem z Uniwersytetu w Uppsali, który odegrał ważną rolę w badaniu muffinowym. Szwedzi analizowali zmiany epigenetyczne zachodzące w tkance tłuszczowej badanych. Przed i po projekcie wykonywano biopsje. Okazało się, że diety SFA i PUFA (od ang. saturated fatty acids i polyunsaturated fatty acids) odmiennie wpłynęły na metylację 4875 tzw. wysp CpG (wyspa CpG to miejsce, w którym guanina występuje tuż po cytozynie; skrót CpG oznacza sekwencję: cytozyna – wiązanie fosfodiestrowe – guanina). Choć i dieta SFA, i PUFA prowadziły do wzrostu średniego poziomu metylacji w tkance tłuszczowej, nadmiar SFA prowadził do zmiany średniej metylacji w aż 1797 genach, a PUFA w jedynie 125. Ponadto dieta SFA znacząco zmieniała ekspresję 28 transkryptów, a dieta PUFA nie wpływała znacząco na ekspresję genów. Uważamy, że zależne od rodzaju zjadanego tłuszczu zmiany epigenetyczne mogą się przyczyniać do różnic w magazynowaniu tłuszczu, przy czym tłuszcz nasycony ma bardziej negatywny wpływ - podkreśla Ling. Wcześniej wykazaliśmy, że ćwiczenia mogą wpłynąć na wzorzec epigenetyczny tkanki tłuszczowej. Najnowsze ustalenia odnośnie do wyboru tłuszczu pokazują, że za pośrednictwem diety i ruchu możemy wpływać na nasze zdrowie via zmiany epigenetyczne - dodaje Ling. To fascynujące, że tłuszcze wielonienasycone wydają się mieć zupełnie inny wpływ molekularny niż tłuszcz nasycony; to z kolei może potencjalnie oddziaływać na magazynowanie tłuszczu i metabolizm. Ostatnio wykazano, że [...] tłuszcze wielonienasycone wiążą się z lepszym metabolizmem węglowodanów. Ciekawie byłoby teraz sprawdzić, czy ta poprawa ma coś wspólnego ze zmianami epigenetycznymi wywołanymi przez wielonienasycone tłuszcze - podsumowuje Risérus. « powrót do artykułu
-
Basen Falklandów wykazuje cechy krateru uderzeniowego, twierdzi międzynarodowy zespół naukowcy. Jeśli basen Falklandów to rzeczywiście krater uderzeniowy, a wiele na to wskazuje, to jest jedną z największych znanych struktur tego typu – mówi współautor badań, profesor Michael Rampino z New York University. Wraz z nim badania prowadzili m.in. Max C.L. Rocca z Argentyjskiego Towarzystwa Planetarnego oraz paragwajski geolog Jaime Baez Presser. Naukowcy mówią, że potwierdzeniem ich analiz byłyby badania próbek. Wspomniany basen znajduje się na Płaskowyżu Falklandzkim na północny zachód od Falklandu Zachodniego. Wiek basenu szacowany jest na 250-270 milionów lat. Jeśli to, co uważamy za krater uderzeniowy, rzeczywiście ma 250 milionów lat, to czas jego powstania odpowiada wymieraniu permskiemu, największemu wymieraniu w dziejach, w wyniku którego wyginęło ponad 90% gatunków, mówi Rampino. Średnica prawdopodobnego krateru wynosi około 250 kilometrów. Naukowcy, którzy twierdzą, że mamy do czynienia z kraterem zauważają, że mamy do czynienia z zagłębieniem całkowicie wypełnionym młodszymi osadami, co oznacza, że powstało ono znacznie wcześniej niż jego otoczenie. Kluczem do odnalezienia prawdopodobnego krateru było spostrzeżenie, że nad tym miejscem widoczne jest zmniejszenie grawitacji Ziemi, co wskazuje na istnienie wielkiego basenu wypełnionego młodszymi mniej gęstymi osadami. Ponadto widoczne jest znaczne zwiększenie magnetyzmu Ziemi w tym miejscu. To cecha charakterystyczna dużych struktur uderzeniowych. Zwiększenie siły pola magnetycznego jest np. widoczne w przypadku krateru Chicxulub, powstałego wskutek uderzenia asteroidy, która przyniosła zagładę dinozaurom. « powrót do artykułu
-
Google'owscy eksperci ds. bezpieczeństwa, Natalie Silvanovich i Tavis Ormandy, odkryli niezwykle niebezpieczną dziurę w Windows. Błąd pozwala na zdalne wykonanie dowolnego kodu. Silvanovich i Ormandy pracują przy Project Zero, którego celem jest wyszukiwanie dziur w popularnych programach. Badacze nie zdradzili szczegółów dziury, ale Ormandy napisał na Twitterze, że to najbardziej niebezpieczna luka tego typu w ostatnich czasach. Jest szaleńczo groźna. W kolejnym wpisie dodał, że dziura występuje w standardowej instalacji Windows, do przeprowadzenia ataku napastnik nie musi korzystać z tej samej sieci lokalnej i możliwe jest stworzenie robaka, który będzie ją atakował. Zgodnie z zasadami Project Zero o szczegółach dziury zostanie poinformowany Microsoft, który będzie miał 90 dni na jej załatanie. Po tym czasie Google upubliczni dokładne dane na jej temat. Przed trzema miesiącami Google upublicznił szczegóły innej dziury w Windows. AKTUALIZACJA: Microsoft odniósł się do rewelacji badaczy Google'a. Koncern informuje, że dziura związana jest z nieprawidłowym działaniem Microsoft Malware Protection Engine, co może może prowadzić do wystąpienia błędów w podsystemie pamięci. Istnieje wiele metod ataku, gdyż oprogramowanie automatycznie w czasie rzeczywistym skanuje pliki, które trafiają na komputer. Jako, że MMPE ma duże uprawnienia w systemie, skuteczny atak może prowadzić do przejęcia pełnej kontroli nad maszyną. Microsoft już przygotował odpowiednie poprawki i właśnie udostępnia je użytkownikom swojego systemu. Użytkownicy programów zabezpieczających Microsoftu nie muszą podejmować żadnych działań o ile są one domyślnie skonfigurowane. W takim przypadku poprawki automatycznie do nich trafią. Koncern, często krytykowany za opieszałość, tym razem błyskawicznie poradził sobie z problemem. Obecnie nic nie wskazuje na to, by przestępcy wykorzystali wspomnianą dziurę. « powrót do artykułu
-
Globalne ocieplenie zmniejsza różnorodność bakterii żyjących w jelitach gadów. Naukowcy z Uniwersytetów w Exeter i Tuluzie stwierdzili, że wzrost temperatury o 2-3°C prowadził do 34-proc. spadku bioróżnorodności mikroorganizmów z jelit jaszczurek żyworodnych (Zootoca vivipara). Jaszczurki umieszczono w terrariach z regulowaną temperaturą. Co jakiś czas pobierano próbki mikrobiomu jelit. Okazało się, że różnorodność bakterii była w cieplejszych warunkach niższa i że wpływało to na szanse na przeżycie. Podniesienie temperatury o 2-3°C odzwierciedla ocieplenie przewidywane przez obecne modele klimatyczne. Nasze badanie pokazuje, że stosunkowo niski wzrost temperatury może mieć duży wpływ na bakterie jelitowe żyworódek. Niewykluczone, że podobne zjawiska zaobserwujemy u innych zwierząt zmiennocieplnych (ektotremicznych) - podkreśla dr Elvire Bestion. Zważywszy na rolę bakterii w trawieniu [czy odporności], musimy teraz przeprowadzić więcej badań, by ocenić niedostrzegany wcześniej skutek zmiany klimatu. Mikrobiom to najnowsze szaleństwo zdrowotne u ludzi; sprzedaje się wszystko: od probiotycznych jogurtów po przeszczepy fekalne. Nie przeprowadzono jednak prawie żadnych badań na temat wpływu ocieplenia klimatu na mikroflorę jelit. « powrót do artykułu
-
Konopie odwracają proces starzenia mózgu. Podczas przedłużonej terapii niskimi dawkami tetrahydrokannabinolu (THC) stare myszy cofały się do formy pamięciowej 2-miesięcznych osobników. Naukowcy z Uniwersytetu w Bonn i Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie uważają, że otwiera to drogę nowym metodom leczenia np. demencji. Myszy żyją stosunkowo krótko. Już w 12. miesiącu życia przejawiają silne deficyty poznawcze. Autorzy publikacji z pisma Nature Medicine przez miesiąc aplikowali niewielkie ilości THC myszom 2-, 12- i 18-miesięcznym. Wyodrębnili też grupę placebo. Później testowali zdolność uczenia i pamięć, w tym zdolności przestrzenne i rozpoznawanie innych osobników. Okazało się, że u myszy, którym podawano placebo, występowały naturalne związane z wiekiem deficyty uczenia i pamięci. Dla odmiany funkcje poznawcze gryzoni na THC były tak dobre jak 2-miesięcznych zwierząt z grupy kontrolnej. Terapia całkowicie odwróciła spadek formy intelektualnej starych zwierząt - opowiada prof. Andreas Zimmer. Izraelsko-niemiecki zespół zaznacza, że sukces terapii to pokłosie wielu lat skrupulatnych badań. Najpierw naukowcy musieli zauważyć, że mózg starzeje się o wiele szybciej, gdy w mysim mózgu nie występują działające receptory kannabinoidowe typu 1. - CB1. Z wiekiem ilość syntetyzowanych w mózgu endokannabinoidów spada. Kiedy zmniejsza się aktywność układu endokannabinoidowego, następuje szybkie starzenie mózgu: w tkance mózgu spada ekspresja receptora CB1 czy poziom głównego endokannabinoidu - 2-arachidonyloglicerolu (2-AG). By ustalić, jak dokładnie terapia THC wpływa na stare myszy, akademicy badali tkankę mózgu i aktywność genów. Okazało się, że sygnatura molekularna nie pasowała już do seniorów, lecz przypominała tę występującą u młodych zwierząt. Ponownie wzrosła też liczba połączeń między neuronami w mózgu, a ważny czynnik warunkujący uczenie (stwierdzono, że zwiększył się np. poziom markerów synaptycznych). Wygląda na to, że THC cofnął zegar molekularny. Naukowcy wyjaśniają, że do studium wybrano niską dawkę THC, by uniknąć intoksykacji. W przyszłości ekipa chciałaby przeprowadzić badania kliniczne, które pokazałyby, czy w ludzkich mózgach zachodzą takie same procesy jak u myszy. « powrót do artykułu
-
Australijscy celnicy spalili historyczne okazy roślin
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Przez niedopatrzenie dot. dokumentacji przewozowej australijscy celnicy zniszczyli historyczne (XIX- i XX-wieczne) okazy roślin, wypożyczone z Muzeum Historii Naturalnej w Paryżu i nowozelandzkiego Allan Herbarium Landcare Research. Druga z instytucji zawiesiła wszelkie transfery do australijskich naukowców do momentu, aż urzędnicy będą mogli zagwarantować ich bezpieczną dostawę. Chcąc wspomóc kolegów po fachu z antypodów, Allan Herbarium przekazało mchy z lat 30. XX w., które ostatecznie miały trafić do Australijskiego Herbarium Narodowego w Canberze. W przypadku paryskiego muzeum chodziło o przedstawicieli rodziny astrowatych z lat 50. XIX w. Zajmujący się wdrażaniem/przeprowadzaniem kwarantanny oraz biobezpieczeństwem Departament Rolnictwa i Zasobów Wodnych ma zbadać incydent, do którego doszło, jak tłumaczy rzecznik, przez brak szczegółowych danych nt. roślin, w tym nt. ich wartości. Ponoć przed podjęciem decyzji o istnieniu biozagrożenia i spaleniem przetrzymywano je dłużej, niż tego wymaga prawo. Niestety, o decyzji zniszczenia próbek nie poinformowano ani francuskiej/nowozelandzkiej instytucji, ani naukowców, do których miały dotrzeć przesyłki (zwykle w takich sytuacjach informuje się nadawcę albo adresata). Francuskie muzeum zasmuciły wieści o zniszczeniu niemożliwej do zastąpienia kolekcji. Jak wyjaśnia prof. Michelle Waycott, szefowa Council of Heads of Australasian Herbaria i specjalistka od systematyki roślin na Uniwersytecie Adelajdy, czasami takie zbiory są ostatnimi zachowanymi okazami danego gatunku, dokumentującymi nieistniejące już habitaty. Nie sądzę, by tak właśnie było w tym przypadku, ale niewątpliwie miały one ogromną wartość choćby dlatego, że zebrano je tak dawno temu. Pani profesor dodaje, że okazy miały być wykorzystane do określenia, czy w Australii odkryto nowe gatunki. Australijskie prawo bezpieczeństwa granic należy do najostrzejszych na świecie. Wartość australijskiego eksportu rolniczego, któremu zagrażają gatunki inwazyjne, szacuje się na 45 mld dolarów australijskich (30 mld euro). « powrót do artykułu