Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36968
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Na Uniwersytecie Queensland (UQ) powstała muffinka, która ma obniżać ryzyko chorób serca. Dr Nima Gunness z Centrum Dietetyki i Nauk o Żywieniu UQ, która sama bardzo lubi piec, opowiada, że babeczki zawierają 3 gramy betaglukanu (β-glukanu) – polisacharydu stanowiącego składnik budulcowy ścian komórkowych m.in. zbóż. "Istnieją przekonujące dowody, że spożycie 3 lub więcej gramów owsianego betaglukanu dziennie może pomóc obniżyć poziom cholesterolu". Prace Gunness bazują na wcześniejszych ustaleniach UQ oraz Australian Research Council Centre of Excellence in Plant Cell Walls, które pokazały, w jaki sposób włókna betaglukanu z owsa mogą spowolnić wchłanianie tłuszczów, by zmniejszyć poziom cholesterolu we krwi. Chciałam przełożyć moje wcześniejsze odkrycia na konkretny produkt, np. muffinkę, który ludzie mogliby jeść, aby obniżyć poziom cholesterolu i ryzyko choroby serca. Australijka przez wiele miesięcy doskonaliła przepis na niskotłuszczową babeczkę z borówkami. Chodziło o to, by przez dodatek otrębów owsianych i betaglukanu nie była zbyt kleista. Obecnie trwa rozpoznanie możliwości i rozwiązań związanych z komercjalizacją muffinek: pakowaniem, mrożeniem i sprzedażą w supermarketach, kawiarniach czy sklepach ze zdrową żywnością. Nie sugerujemy, by ludzie rezygnowali z leków obniżających cholesterol. Zapewniamy raczej wygodny, zdrowy i bardzo smaczny sposób na wspomaganie obniżania poziomu cholesterolu. Za pośrednictwem uczelnianej jednostki ds. komercjalizacji (UniQuest) Gunness współpracuje z firmą spożywczą Priestley's Gourmet Delights. Dzięki temu powstała testowa partia muffinek. « powrót do artykułu
  2. Nowa Zelandia, w przeciwieństwie do np. Polski, nigdy nie miała programu kosmicznego, ale już wkrótce może wystrzeliwać więcej komercyjnych rakiet kosmicznych niż Stany Zjednoczone. Takie ambicje ma kalifornijska firma Rocket Lab, założona przez Nowozelandczyka Petera Becka. Firma otrzymała właśnie oficjalną zgodę na wykonanie trzech startów testowych z półwyspu Mahia na Wyspie Północnej. Pierwszy start rakiety Electron może mieć miejsce już w najbliższych dniach. Rocket Lab chce działać na rozwijającym się rynku dostarczania w przestrzeń kosmiczną wielu niewielkich urządzeń, używanych np. do monitorowania pól uprawnych czy zapewniania połączenia internetowego. Firma chce rozpocząć komercyjne loty jeszcze w bieżącym roku i docelowo ma zamiar przeprowadzać jeden start na tydzień. Będzie używała tanich, lekkich rakiet z silnikami drukowanymi na drukarkach 3D. Nie będzie zatem konkurowała np. ze SpaceX, która używa potężnych rakiet do wynoszenia w przestrzeń kosmiczną dużych obiektów. Electron jest w stanie zabrać ze sobą około 150 kilogramów ładunku, jest wykonana z włókien węglowych i korzysta z elektrycznego silnika. Koszt startu takiej rakiety to zaledwie 5 milionów dolarów. Plany Rocket Lab odbiły się szerokim echem w Nowej Zelandii. Powołano już niewielką agencję kosmiczną zatrudniającą 10 osób i przygotowywane są odpowiednie przepisy. Simon Bridges, minister ds. rozwoju Nowej Zelandii, stwierdził, że dla jego kraju dołączenia do grona państw, z których startują rakiety kosmiczne, jest czymś wyjątkowym. Uważa on, że wkrótce przemysł kosmiczny może przynosić Nowej Zelandii setki milionów dolarów. Wśród klientów Rocket Lab już znalazły się m.in. NASA i Moon Express. Jeszcze do niedawna budowano coraz większe i większe satelity oraz urządzenia wysyłane w przestrzeń kosmiczną. Dopiero od pewnego czasu rozwój technologiczny sprawił, że możliwe jest tworzenie naprawdę miniaturowych urządzeń, często wielkości telefonu komórkowego. Na rynku pojawiła się więc nisza, którą chce zapełnić Rocket Lab. Nie tylko zresztą ona. Eric Stallmer, szef Commercial Spaceflight Federation, mówi, że kilka innych firm również chce wejść na ten rynek. Na rynku była wielka dziura. Cieszy nas to, co robi Rocket Lab, stwierdza i dodaje, że USA wystrzeliwują rocznie około 20 komercyjnych rakiet i pozostają światowym liderem. Stallmer przyznaje, że plan, by w ciągu roku przeprowadzać około 50 startów jest bardzo ambitny, a jego zrealizowanie potrwa wiele lat. « powrót do artykułu
  3. Badania na myszach i ludziach pokazują, że mikrobiom jelit może wpływać na budowę naczyń krwionośnych w mózgu i odpowiadać za występowanie malformacji prowadzących do udaru bądź padaczki. Publikacja, która ukazała się w piśmie Nature, zapewnia kolejne dowody dot. kwestii związków między bakteriami jelitowymi a zaburzeniami układu nerwowego. Naczyniaki jamiste ośrodkowego układu nerwowego (ang. cerebral cavernous malformations, CCMs) są skupiskami rozszerzonych, cienkościennych naczyń, które mogą prowadzić do drgawek lub udaru (gdy pojawia się krwawienie do otaczających tkanek). Zespół z Uniwersytetu Pensylwanii badał mechanizmy CCM na zmodyfikowanych genetycznie myszach. Wtedy właśnie naukowcy natrafili na nieoczekiwane powiązania z mikrobiomem. Okazało się, że gdy wyeliminowano bakterie, liczba zmian znacząco się zmniejszyła. Badanie jest fascynujące, bo pokazuje, że zmiany w organizmie mogą wpływać na postępy zaburzenia wywołanego przez mutację - podkreśla dr Jim I. Koenig z National Institute of Neurological Disorders and Stroke (NINDS). Amerykanie prowadzili badania na modelu mysim, u którego po wstrzyknięciu leku wywołującego delecję genu rozwija się znacząca liczba CCMs. Okazało się jednak, że gdy zwierzęta przenoszono do nowego pomieszczenia, częstość pojawiania się CCMs spadła niemal do zera. To była prawdziwa tajemnica. Nagle nasz niezawodny mysi model przestał wytwarzać zmiany, których się spodziewaliśmy. Co ciekawe, zmienność w tworzeniu naczyniaków występuje także u ludzi, ponieważ pacjentów z tą samą mutacją cechuje dramatycznie różny przebieg choroby - opowiada prof. Mark L. Kahn z Uniwersytetu Pensylwanii. Dociekając, co się stało z myszami po przeprowadzce, student Kahna Alan Tang zauważył, że u tych nielicznych gryzoni, u których nadal rozwijały się CCMs, na brzuchach pojawiły się bakteryjne ropnie (są to zakażenia wywołane najprawdopodobniej wykonywanymi tu zastrzykami). W ropniach znajdowały się bakterie Gram-ujemne. Gdy podobne infekcje wywoływano celowo, u około połowy myszy rozwinęła się znacząca liczba CCMs. Myszy, u których tworzyły się CCMs, miały też ropnie na śledzionie, co oznacza, że z pierwotnego miejsca zakażenia bakterie dostały się do krwiobiegu. To sugeruje związek między rozprzestrzenieniem bakterii konkretnego typu za pośrednictwem krwi i powstawaniem naczyniaków w mózgu - wyjaśnia Tang. Jak w takim razie bakterie mogą wpływać na zachowanie naczyń w mózgu? Bakterie Gram-ujemne wytwarzają lipopolisacharyd (LPS), endotoksynę stanowiącą integralny składnik ich zewnętrznej błony komórkowej. Kiedy myszom robiono zastrzyki z LPS, wytwarzały liczne, duże CCMs. Gdy jednak genetycznie wyeliminowano receptor lipopolisacharydu TLR4, u myszy nie powstawały już naczyniaki. Naukowcy odkryli także, że u ludzi mutacje zwiększające ekspresję TLR4 również wiążą się z wyższym ryzykiem CCMs. Wiedzieliśmy już, że tworzenie zmian w naczyniach mózgu może być napędzane przez bakterie Gram-ujemne za pośrednictwem sygnalizacji LPS. Kolejnym pytaniem było, czy można zapobiec CCMs, zmieniając mikrobiom - opowiada Kahn. Dalsze badania prowadzono na 2 sposoby: 1) noworodki myszy hodowano w sterylnych lub zwykłych warunkach, 2) myszy poddawano antybiotykoterapii, by zresetować ich mikrobiom. U myszy wzrastających w sterylnych warunkach i przeleczonych antybiotykami liczba naczyniaków była znacząco mniejsza, co wskazało, że na tworzenie CCMs wpływa zarówno jakość, jak i liczebność mikrobiomu. Kiedy zespół zastosował lek blokujący TLR4, liczba naczyniaków także znacząco spadła. Lek zastosowany do blokowania TLR4 testowano już na pacjentach z innymi schorzeniami. Niewykluczone, że sprawdzi się także w terapii CCMs, ale najpierw trzeba jeszcze wykonać sporo badań - zaznacza Kahn. Wiedząc, że pacjenci z tą samą mutacją różnią się pod względem liczby i rozmiarów CCMs, Amerykanie chcą sprawdzić, czy zjawisko to da się wyjaśnić za pomocą ich mikrobiomów. « powrót do artykułu
  4. NASA wystosowała apel do społeczności naukowej, w którym prosi specjalistów, by zastanowili się, jakie instrumenty mogłyby znaleźć się na lądowniku, który miałby trafić na księżyc Jowisza, Europę. Obecnie NASA pracuje nad wartą 2 miliardy USD misją Europa Clipper, w ramach której wysłano by orbiter okrążający Jowisza i badający Europę. Pod koniec 2015 roku Kongres USA zalecił Agencji, by rozważyła dodanie lądownika do misji. NASA stwierdziła już, że lądownik mógłby zostać wysłany osobnym pojazdem i nie stanowiłby części misji Clipper. Na razie lądownik jest jedynie koncepcją, a nie zatwierdzoną misją. Nie wiadomo też, na ile jest to pomysł realny. W przyszłorocznym budżecie NASA nie przewidziano bowiem pieniędzy na budowę takiego urządzenia. NASA dysponuje jednak w bieżącym roku pieniędzmi na realizację ogłoszeń dotyczących nowych koncepcji. Stąd też prośba do ekspertów, by wstępnie rozważyli pomysł lądownika i instrumentów, które mogłyby się na nim znaleźć. Powołano już zresztą 21-osobowy Science Definiton Team, który w swoim raporcie uznał, że ewentualny lądownik powinien zostać wyposażony w analizator materii organicznej, mikroskop i spektrometr wibracyjny. Wybór instrumentów dla potencjalnego lądownika odbędzie się w dwóch krokach. Najpierw do Fazy A zostanie wybranych około 10 propozycji, które zostaną przeznaczone, a następnie pomysłodawcy otrzymają po około 1,5 miliona dolarów i będą mieli 12 miesięcy na rozwinięcie swoich pomysłów. Część z nich może następnie zostać wybranych i wziąć udział w misji lądownika. NASA zastrzega, że proponowane instrumenty muszą służyć co najmniej jednemu z trzech celów, którymi są poszukiwanie życia na Europie, ocena przydatności księżyca do zamieszkania, zbadanie właściwości powierzchni i tego co znajduje się pod powierzchnią Europy. « powrót do artykułu
  5. Grzyby są pełne cennych składników odżywczych, a hiszpańscy naukowcy dowodzą, że najlepszym sposobem na ich wykorzystanie jest przygotowanie grzybów w kuchence mikrofalowej lub na grillu. Uczeni z Centrum Badań Technologicznych nad Grzybami w La Rioja postanowili sprawdzić wpływ różnych metod przygotowywania grzybów na ich skład, zawartość betaglukanu oraz aktywność przeciwutleniaczy wśród czterech najczęściej spożywanych gatunków grzybów. Badaniom poddano grzyby shiitake, pieczarki, boczniaka ostrygowatego oraz boczniaka mikołajkowatego. Badania, których wyniki opublikowano na łamach International Journal of Food Sciences and Nutrition ujawniły, że smażenie grzybów pozbawia je olbrzymich ilości białka, popiołu i węglowodanów, zwiększa za to zawartość tłuszczu i energii. Gotowanie przyczyniło się do zwiększenia ilości betaglukanu. Smażenie i gotowanie wiązało się też ze znaczącym spadkiem aktywności przeciwutleniaczy, a grillowanie i obróbka w kuchence mikrofalowej zwiększała ich aktywność. Gdy grzyby były gotowane w mikrofalówce lub grillowane znacząco zwiększyła się zawartość polifenoli i aktywność przeciwutleniaczy, nie zanotowaliśmy też znaczących spadków składników odżywczych – mówi Irene Roncero, jedna z autorek artykułu. Uczona dodaje, że do grillowania grzybów dobrze jest dodać nieco oleju, a najbardziej korzystnie wpływa oliwa z oliwek. « powrót do artykułu
  6. 20 muzeów w jeden weekend bez ruszania się z domu? A może wspólne odkrywanie muzealnych sekretów z BBC Earth podczas Nocy Muzeów w Muzeum Narodowym w Warszawie? Jeśli nie możecie wyrwać się z domu, żeby w dniach 20-21 maja pod osłoną nocy zwiedzać muzea w swoim mieście, kanał BBC Earth umożliwi odwiedzenie nawet 20 muzeów w jeden weekend i to bez ruszania się z kanapy. W klimat Nocy Muzeów wprowadzi widzów maraton serialu „Tajemnice muzeów”, który będzie można obejrzeć w BBC Earth 20 i 21 maja. Poszczególne odcinki przedstawią najsłynniejsze na świecie instytucje sztuki, zgłębią zadziwiające historie wielkich arcydzieł oraz sekrety mniej znanych aczkolwiek równie fascynujących eksponatów. Dzięki programowi będzie można zajrzeć do podziemnych bunkrów Churchilla i krypt, w których spoczywa wiele pokoleń królewskiego rodu Habsburgów. Autorzy serii i zaproszeni przez nich eksperci opowiedzą m.in. o tym, jak udało się ocalić zbiory Galerii Uffizi w czasie II wojny światowej, jak chroniony jest jeden z najsłynniejszych obrazów na świecie – „Mona Lisa” Leonarda da Vinci i gdzie w Watykanie można znaleźć heretyckie graffiti. Fragmenty odcinków serii poświęcone muzeom Luwr i Ermitaż będzie można zobaczyć również na dużym ekranie na dziedzińcu Muzeum Narodowego w Warszawie w sobotę 20 maja od godz. 19.00. Dzięki specjalnie przygotowanej z tej okazji mapie zwiedzający Muzeum Narodowe w Warszawie podczas Nocy Muzeów będą mogli odkryć również kilka jego sekretów. Emisje w telewizji: „Tajemnice muzeów” w BBC Earth 20 maja 12:00 – 17:00 MUZEA WATYKANU/LUWR/ ROYAL ONTARIO MUSEUM W TORONTO /MUZEUM EGIPSKIE W KAIRZE/ MUZEUM HISTORII NATURALNEJ W LONDYNIE/ METROPOLITAN MUSEUM OF ART W NOWYM JORKU 18:00 - 19:00 AMERICAN MUSEUM OF NATURAL HISTORY W NOWYM JORKU /IMPERIAL WAR MUSEUM W LONDYNIE 22:00-00:55 NATIONAL MUSEUM OF ANTHROPOLOGY W MEKSYKU/ MUZEUM PERGAMOŃSKIE I NOWE MUZEUM W BERLINIE/ MUZEUM HISTORII SZTUKI W WIEDNIU/PAŁAC TOPKAPI W ISTAMBULE oraz 21 maja od godziny 06:00 do 13:00 PAŁAC KRÓLEWSKI EL PARDO W MADRYCIE/ MUZEUM IZRAELA W JEROZOLIMIE/ GALERIA UFFIZI WE FLORENCJI/ MUZEUM HISTORYCZNE W MOSKWIE/INSTYTUT SMITHSONA W WASZYNGTONIE/WERSAL/ NATIONAL MARITIME MUSEUM W LONDYNIE/ MUZEUM BARDO W BARDAU Emisje na dziedzińcu Muzeum Narodowego w Warszawie: 20 maja 19:00-00:30 Fragmenty odcinków LUWR/ERMITAŻ « powrót do artykułu
  7. W laboratoriach IBM-a z Zurichu powstały półprzewodnikowe połączenia, które mogą stać się podstawowym elementem komputerów kwantowych. Naukowcy stworzyli zintegrowane na krzemie nanokalble z półprzewodników grup III-V (borowce i azotowce). W stworzonych przez nich jednowymiarowych kablach indowo-arsenowych mamy do czynienia z balistycznym transportem elektronów, co oznacza, że nie zachodzi tam ich rozpraszanie, a elektrony poruszające się z prędkościami nierelatywistycznymi całkowicie podlegają II zasadzie dynamiki. Dzięki wykorzystaniu opracowanej przez siebie techniki Template-Assisted-Selective-Epitaxy (TASE) eksperi byli w stanie zbudować krzyżujące się balistyczne połączenia kwantowe pozwalające na przesyłanie kwantowej informacji. Ich nanokable są idealnym środowiskiem do przewodzenia elektronów, w którym zostaje zachowana pełna kwantowa informacja elektronu (energia, moment, spin). Do stworzenia dobrze działającego nanokabla balistycznego konieczne było pokonanie trudności technicznych związanych z kontrolowaniem rozmiarów, kształtu, pozycji i jakości półprzewodników integrowanych na krzemowym podłożu. Na razie badania znajdują się w fazie wstępnej, ale otwierają one drogę do stworzenia odpornych na zakłócenia skalowalnych podzespołów dla przyszłych komputerów kwantowych. « powrót do artykułu
  8. Pierwotnym zamiarem Walijczyka Mike'a Smitha było wyhodowanie nowej odmiany chili na pokazy hodowców. Skończyło się jednak na pobiciu rekordu na najostrzejszą papryczkę świata, bo ostrość Dragon Breath sięga 2,48 mln jednostek w skali Scoville'a. Dla porównania, zjadana w ramach wyzwań Scotch bonnet ma zaledwie 100-350 tys. SHU. Poprzednia rekordzistka, którą w 2013 r. wpisano do Księgi Guinnessa, osiąga zaś średnio 1.569.300 SHU. Eksperci sądzą, że zjedzenie zaledwie jednego Oddechu Smoka grozi wstrząsem anafilaktycznym. Smith wyhodował papryczkę we współpracy z naukowcami z Nottingham Trent University. Walijczyk twierdzi, że nie próbował jej jeść, bo już samo umieszczenie na czubku języka dawało nieznośne wrażenia. Wytrzymałem tylko 10 sekund, a później wszystko wyplułem. Pięćdziesięciotrzylatek i zespół z Nottingham Trent University uważają, że ze względu na piekielną ostrość papryczka znajdzie zastosowania medyczne. Olejek z Dragon Breath znieczula skórę, dzięki czemu mógłby on zastąpić anestetyki w krajach Trzeciego Świata albo u osób z alergiami na tradycyjne leki. Smith złożył wniosek do komitetu Księgi Rekordów Guinnessa o uznanie Dragon Breath z najostrzejszą papryczkę świata. Bierze ona także udział w konkursie Królewskiego Towarzystwa Ogrodniczego na roślinę roku. « powrót do artykułu
  9. Niewykluczone, że już w niedalekiej przyszłości postawą czujników do wykrywania biomarkerów chorób w oddechu czy toksyn w powietrzu w budynku będą niewielkie prostokątne kawałki perforowanego filmu polimerowego. W artykule opublikowanym na łamach pisma Advanced Functional Materials zespół prof. Ying Diao z Uniwersytetu Illinois opisał urządzenie, które monitoruje poziom amoniaku w wydychanym powietrzu (jego obecność stanowi objaw zaawansowanej niewydolności nerek). By wykryć i zbadać różne związki, w warunkach klinicznych lekarze wykorzystują sprzęt o dużych gabarytach [...]. My chcemy dać pacjentom tani czujnik-chip, tak by po użyciu mogli go po prostu wyrzucić. Inni naukowcy próbowali co prawda zastosować organiczne półprzewodniki do wykrywania gazów, ale materiały te nie były wystarczająco wrażliwe, by wykryć śladowe ilości markerów chorobowych w wydychanym powietrzu. Zespół Diao wykrył, że działo się tak, bo miejsca aktywne nie znajdowały się na powierzchni plastikowego filmu, ale głębiej. Drobne pory Amerykanów odsłaniają miejsca aktywne. W ten sposób zwiększyliśmy reaktywność nawet 10-krotnie, a czułość urządzenia sięga jednej części na miliard. Demonstrując działanie czujnika, akademicy skupili się na amoniaku. Wykorzystany materiał jest wysoce reaktywny na amoniak, ale nie na inne składowe wydychanego powietrza. Zmieniając skład czujnika, można, jak tłumaczy Diao, przeprogramować go na detekcję innych związków. Naukowcy stworzyli np. ultraczuły czujnik środowiskowy do wykrywania formaldehydu. Obecnie ekipa pracuje nad czujnikami z wieloma funkcjami, tak by móc uzyskiwać bardziej złożony/kompletny obraz stanu zdrowia pacjenta, a więc coś w rodzaju chemicznego odcisku palca czy sygnatury. To użyteczne, bo w przypadku choroby zazwyczaj zmienia się wiele wskaźników naraz [...]. « powrót do artykułu
  10. Naukowcy opracowali nową metodę leczenia stawów rzekomych (niezagojonych złamań). Obejmuje ona 2-etapową terapię genową, ultradźwięki i mikrobąbelki. U miniaturowych świnek umożliwiło to wygojenie urazu w ciągu 6 tygodni. Pozyskanie kości od pacjentów bywa bolesne, a przeszczepy z banków tkanek często się nie przyjmują. Zespół Maxima Beza zaproponował więc inne rozwiązanie. Najpierw w miejscu stawu rzekomego implantuje się gąbkę kolagenową, która staje się niszą dla mezenchymlanych komórek macierzystych/komórek progenitorowych. Dwa tygodnie później wstrzykuje się mikrobąbelki i plazmidy białka morfogenetycznego kości - 6 (ang. bone morphogenetic protein-6, BMP-6). Następnie przykłada się głowicę usg., która ma wywołać oscylację mikrobąbelków (ułatwia to "zwerbowanym" wcześniej komórkom progenitorowym wychwyt plazmidu). Podczas eksperymentów na świnkach terapia doprowadziła do przejściowego uwalniania białka morfogenetycznego kości - 6, regeneracji tkanki i wyleczenia złamania kości piszczelowej. Zastosowanie wirusów jako wektorów terapii genowej wiąże się z ryzykiem, że wirus na stałe zintegruje się z genomem i później wywoła procesy nowotworowe albo śmiertelną reakcję immunologiczną. Ultradźwięki i mikrobąbelki nie wyzwalają zaś poważniejszego stanu zapalnego, a ekspresja wprowadzonego genu jest niewykrywalna już po 10 dniach. Autorzy publikacji z pisma Science Translational Medicine wykazali więc, że technika ta jest minimalnie inwazyjna, bezpieczna i skutkuje całkowitym wygojeniem kości (wytrzymałość jest porównywalna z przeszczepami). « powrót do artykułu
  11. W Torksey, na brzegach rzeki Trent w Linconshire odkryto wielki obóz wikingów. Zamieszkany był przez tysiące ludzi, którzy w IX wieku przygotowywali się do podboju Wysp Brytyjskich. Obóz służył w miesiącach zimowych jako pozycja obronna i punkt do rozpoczęcia działań ofensywnych z nadejściem cieplejszych miesięcy. Dzięki badaniom przeprowadzonym przez uczonych z Uniwersytetów w Sheffield i York wiemy, że w obozie w namiotach mieszkali wojownicy, kobiety i dzieci. Naprawiano tam też okręty, przetapiano skradzione metale szlachetne, grano w gry i prowadzono handel. Znaleziono też ponad 300 monet, w tym ponad 100 srebrnych monet arabskich, które trafiły w ręce wikingów zapewne w wyniku handlu. Obóz w Torksey był czymś więcej niż kampingiem wojowników. To była wielka baza, większa od większości ówczesnych miast, w której mieszkali kupcy, rodziny, gdzie odbywały się uczty, a ludzie oddawali się rozrywce, mówi profesor Dawn Hadley z University of Sheffield. Z tego, co dotychczas odkryliśmy wiemy, że naprawiano tam okręty, a skradzione złoto i srebro przetapiano na sztaby używane podczas handlu. Dzięki wykrywaczom metali znaleźliśmy też ponad 300 ołowianych figurek do gier, co sugeruje, że mieszkańcy obozu – w oczekiwaniu na nadejście wiosny, gdy mogli rozpocząć kolejną ofensywę – oddawali się rozrywkom zabijającym nudę. Wcześniej wikingowie napadali na przybrzeżne klasztory i wracali na zimę do Skandynawii. Jednak w późniejszych dziesięcioleciach IX wieku zaczęli pojawiać się w większej liczbie i zdecydowali się zostać. W ten sposób wysłali mieszkańcom jasną wiadomość, że nie ograniczą się tylko do plądrowania, ale chcą ich podbić i kontrolować, dodaje uczony. Wielkość i dokładna lokalizacja obozu w Linconshire była od lat przedmiotem sporu naukowców. Dopiero teraz zaczęto prace, które pozwoliły go opisać. Wiemy, że powierzchnia obozu wynosiła co najmniej 55 hektarów, był więc większy m.in. od ówczesnego Yorku. Badania topograficzne ujawniły, że obóz był od zachodu chroniony przez rzekę Trent, a jego okolice są do dnia dzisiejszego podatne na powodzie. Woda stanowiła więc świetną ochronę przed wrogiem. « powrót do artykułu
  12. Po przeanalizowaniu krwi osoby, która przeżyła ostatnią epidemię Eboli naukowcy zidentyfikowali pierwsze ludzkie przeciwciała, które są w stanie zneutralizować wszystkie trzy główne ebolawirusy. Odkrycie może doprowadzić do opracowania pierwszej efektywnej szczepionki o szeroki zastosowaniu przeciwko Eboli. Od 1976 roku, kiedy to w wioskach wzdłuż rzeki Ebola w Zairze zidentyfikowano tę chorobę po raz pierwszy, wybuchło ponad 20 epidemii Eboli. Największa z nich miała miejsce w latach 2013-2016 w Afryce Zachodniej. Zmarło wówczas ponad 11 000 osób, a 29 000 zachorowało. Jedną z obiecujących substancji do walki z Ebolą mogą być przeciwciała monoklonalne. Posłużyły one do produkcji najbardziej zaawansowanej z dotychczasowych szczepionek ZMappTM. To mieszanina trzech przeciwciał monoklonalnych, która działa przeciwko wirusowi Zaire, ale już nie przeciwko Sudan i Bundibugyo. Jako, że nie jest możliwe do przewidzenia, który z tych trzech wirusów wywoła kolejną epidemię, najlepszym rozwiązaniem byłoby dysponowanie jedna terapią, która jest w stanie leczyć lub zapobiegać infekcjom powodowanym przez wszystkie ebolawirusy, mówi jeden z autorów badań doktor Zachary Bornholdt z Mapp Biopharmaceutical. Nasze odkrycie i opisanie szeroko działających ludzkich przeciwciał to ważny krok w kierunku opracowania takiej terapii, dodaje profesor Kartik Chandran z Albert Einstein College of Medicine. Jedną z osób stojących na czele grupy naukowej był doktor John M. Dye, dyrektor immunologii przeciwwirusowej w U.S. Army Medical Research Institute of Infectious Diseases. Już wcześniej doktor Bornholdt i doktor Laura M. Walker z firmy Adimab wyizolowali 349 przeciwciał monoklonalnych. Teraz stwierdzono, że dwa z tych przeciwciał – ADI-15878 i ADI-15742 – są potencjalnie w stanie zneutralizować w kulturach tkankowych wszystkie pięć znanych ebolawirusów. Podczas badań na myszach i fretkach, którym podano śmiertelne dawki wirusów z rodzin Zaire, Sudan i Bundibugyo, przeciwciała ochroniły wszystkie zarażone zwierzęta. Szczegółowe badania wykazały, że przeciwciała te zaczynają działać gdy wirus jeszcze jest w krwioobiegu. Przyłączają się wówczas do glikoprotein obecnych na jego powierzchni. Wirus, by dokonać infekcji, przyczepia się do komórki i wnika do lizosomu. Musi następnie połączyć się z jego membraną i przeniknąć do cytoplazmy, gdzie może się namnażać. Przeciwciała uniemożliwiają mu opuszczenie lizosomu, zatrzymując w ten sposób infekcję. "Wiemy, w którym miejscu przeciwciała dołączają się do molekuł glikoproteiny oraz kiedy i jak działają, by zneutralizować ebolawirusy. Dzięki tej wiedzy możemy przystąpić do opracowywania immunoterapii, mówi doktor Bornholdt. « powrót do artykułu
  13. Z wystawy na terenie Pompejów skradziono zdobiony ćwiek z brązu z VI w. p.n.e. - jeden z czterech zdobiących replikę drzwi. Blat z drzewa był osłonięty panelem z pleksi. Kradzieży dokonano ponoć w godzinach otwarcia wystawy "Pompeje i Grecy". Poszukując złodzieja, policja ogląda nagrania z monitoringu. Technicy zabezpieczają też ewentualne ślady. Choć nie jest to szczególnie cenny artefakt, ktoś zniszczył [w ten sposób] pompejańskie stanowisko archeologiczne i włoskie dziedzictwo narodowe. Sprawa martwi mnie [też] z osobistego punktu widzenia, bo po prawdzie ćwiek zniknął mi [niemal] sprzed nosa - podkreśla prof. Massimo Osanna, archeolog, który od paru lat sprawuje nadzór nad pozostałościami zniszczonego w 79 r. przez Wezuwiusz miasta i który kiedyś prowadził tam wykopaliska. Ćwiek o średnicy 7,3 cm należy do Muzeum im. Dinu Adameșteanu w Potenzie. Jak ujawnił Osanna, w dzień budynek jest chroniony przez firmę ALES, a w nocy działają kamery przemysłowe. Jak zwykle w takich miejscach, zainstalowano tu także system alarmów. « powrót do artykułu
  14. Wyzdrowienie z bakteryjnego zapalenia płuc zmienia zainfekowaną tkankę: "nasiewa" płuca rezydentnymi komórkami T pamięci immunologicznej (ang. resident memory T cells, TRM). Różnice w liczbie czy aktywności TRM w płucach mogą odpowiadać za zwiększoną podatność dzieci i seniorów na zapalenie płuc. Niewykluczone więc, że manipulowanie tymi komórkami stanie się nową metodą leczenia tej choroby. By odtworzyć doświadczenia dzieci z łagodnymi, niezagrażającymi życiu infekcjami, do dróg oddechowych myszy kilkakrotnie wprowadzano różne serotypy dwoinek zapalenia płuc, in. penumokoków (Streptococcus pneumoniae). Zwierzętom z grupy kontrolnej podawano zaś sól fizjologiczną. Gryzonie z grupy eksperymentalnej okazały się oporne na zagrażające życiu zapalenie płuc. Ochrona zanikała, gdy przez finalnym zakażeniem eliminowano TRM. Poradzenie sobie z wcześniejszymi zakażeniami pneumokokami skutkowało zasiedleniem płuc TRM, które reagowały na stymulację S. pneumoniae produkcją wielu cytokin, a zwłaszcza IL-17A. Po płatowym zapaleniu płuc wytwarzające IL-17A TRM zamiast rozprzestrzeniać się po dolnych drogach oddechowych, utrzymywały się w zarażonym wcześniej płacie. Nasze badanie wskazuje, że bakteryjne zakażenia dróg oddechowych w dzieciństwie ustanawiają nowy rodzaj odporności antybakteryjnej. TRM uzyskane w wyniku infekcji są skuteczniejsze od odporności poszczepiennej, zapewniając ochronę przed szerszym spektrum drobnoustrojów infekujących płuca - podsumowuje prof. Joseph Mizgerd ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu w Bostonie. « powrót do artykułu
  15. Amerykańscy urzędnicy coraz częściej wyrażają obawy o możliwość wykorzystania oprogramowania firmy Kaspersky Lab przez rosyjskie służby. Miałoby ono ułatwiać ataki na amerykańską infrastrukturę komputerową. Dyrektor NSA (Narodowa Agencja Bezpieczeństwa) Mike Rogers powiedział Senatowi, że w przeszłości był osobiście zaangażowany w śledztwo dotyczące firmy Kaspersky, ale nie podał żadnych szczegółów. Z kolei dyrektor Defense Intelligence Agency Vincent Stewart poinformował, że przeprowadzono audyt komputerów jego agencji i nie stwierdzono tam oprogramowania firmy Kaspersky. Oczywiście wszystko to tworzy niekorzystną atmosferę wokół producenta oprogramowania antywirusowego. Założyciel firmy, Eugene Kaspersky, stwierdził: głęboko nie zgadzam się z taką opinią i żałuję, że ci panowie z powodów politycznych nie mogą używać najlepszego oprogramowania na rynku. Kaspersky Lab zapewnia, że nie ma powiązań z żadnym rządem i że nigdy nie pomagała, ani nie będzie pomagała, żadnemu rządowi w działaniach wywiadowczych. Tak jak amerykańskie firmy zajmujące się cyberbezpieczeństwem nie dają swojemu rządowi dostępu do danych, ani nie wysyłają mu żadnych danych, tak i Kaspersky Lab nie daje dostępu, ani nie wysyła danych do naszego rządu. Ironią losu jest fakt, że Kaspersky ma też kłopoty z rządem w Moskwie. Kilka miesięcy temu Rusłan Stojanow, szef wydziału śledczego firmy został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa, a wraz z nim aresztowano pracownika Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Kaspersky Lab odegrała kluczową rolę w rozbiciu kilku rosyjskich grup cyberprzestępców, a przed dwoma laty ujawniła istnienie The Equation Group, prawdopodobnie jednej z najbardziej zaawansowanych grup hakerskich na świecie, która prawdopodobnie pracuje w NSA. Z drugiej strony trudno się dziwić podejrzliwości Amerykanów. Trzeba pamiętać, że Eugene Kaspersky ukończył Wydział Techniczny Wyższej Szkoły KGB im. Dzierżyńskiego i przez kilka lat pracował dla wywiadu wojskowego. « powrót do artykułu
  16. Ocieplający się klimat powoduje, że na całym świecie coraz więcej gatunków migruje w kierunku biegunów. Tymczasem nowe badania wykazały, że drzewa ze wschodnich części USA migrują na zachód, a nie na północ. Ekolog Songlin Fei z Purdue University i jego koledzy przeprowadzili badania zmiany zasięgu 86 gatunków drzew. Wykorzystali w tym celu dane zebrane przez amerykańską Służbę Leśną w latach 1980-1995 i 2013-2015. Okryli, że więcej gatunków drzew wędruje na zachód niż na północ. To była dla nas wielka niespodzianka, przyznaje Fei. Uczeni przypuszczają, że drzewa bardziej reagują na zmiany w opadach, a więc w dostępności wody, niż na zmiany temperatury. Naukowcy zmierzyli przesunięcie się obszarów o największej obfitości drzew dla każdego z 86 badanych gatunków i odkryli, że w ciągu ostatnich około 30 lat w przypadku 34% gatunków doszło do statystycznie znaczącego przesunięcia się ku północy, a średnie tempo zmian wynosiło 11 kilometrów na dekadę. Z kolei 47% gatunków dokonało istotnego statystycznie przesunięcia ku zachodowi, przy średnim tempie 15,4 km na dekadę. Niemal żaden gatunek nie przesunął się na południe i wschód. Większość gatunków drzew, które wędrują na zachód to gatunki okrytonasienne, z kolei na północ wędrują nagonasienne. Zwiększenie wilgotności w centralnej części USA może wyjaśniać migrację okrytonasiennych ze wschodu na zachód. Jest ono jednak na tyle niewielkie, że mogą z niego skorzystać tylko bardziej odporne na suszę i szybciej rosnące drzewa. Wyjaśnienie ruchu drzew w kierunku zachodnim jest dodatkowo komplikowane przez fakt, że wschodnie lasy są bardzo zróżnicowane i zamieszkane przez ludzi. Wielu badaczy uważa, że tamtejsze lasy wciąż odradzają się po masowych wycinkach sprzed lat 20. ubiegłego wieku. Zatem zmiana zasięgu gatunków może być po prostu powodowana odzyskiwaniem przez lasy swoich dawnych terenów w połączeniu z działaniami ludzi, którzy np. gaszą pożary lasów. Fizjolog drzew, Leander Love-Anderegg z University of Washington podkreśla, że Fei i jego koledzy bardzo dobrze zidentyfikowali zmienne, które mogą wpływać na interpretację wyników ich pracy. Wykazali, że na wschodzie USA mamy do czynienia z naprawdę złożoną sytuacją i trudno jest tutaj wyciągnąć jednoznaczne wnioski dotyczące wpływu zmian klimatu na lasy, w sytuacji, gdy lasy stają się coraz starsze, a ludzie walczą z pożarami, stwierdza uczony. Żyjemy w okresie szybkich zmian ekologicznych. Jeśli chcemy uniknąć drastycznych negatywnych konsekwencji na wielką skalę, takich jak masowe pożary lasów czy masowe lęgnięcie się żuków, musimy być w stanie przewidzieć te zmiany zanim nadejdą, dodaje. Innym ciekawym zagadnieniem jest pytanie o wygląd lasów za 20 czy 30 lat. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że te gatunki należą do jednej rodziny, to możemy zapytać, czy niektóre z rodzin ulegną rozpadowi czy też będą podróżowały razem, zauważa Fei. « powrót do artykułu
  17. Tłuszcze trans sprzyjają śmierci komórkowej (apoptozie) w bardziej bezpośredni sposób niż dotąd sądzono. W ten sposób oddziałują one na rozwój miażdżycy. W patogenezie miażdżycy zachodzą kaskadowo różne procesy. Pod wpływem chemokin odbywa się np. migracja monocytów do błony wewnętrznej naczyń, a także ich transformacja do makrofagów i komórek piankowatych (ang. foam cells). Gdy makrofagi umierają, uwalniają związki prozapalne, w tym zewnątrzkomórkowy ATP. Zjawisko to nasila stan zapalny i zaawansowanie choroby. Choć wcześniejsze badania wskazywały na związek między spożyciem tłuszczów trans a rozwojem miażdżycy, stojący za tym mechanizm pozostawał nieznany. Poprzednie studia zademonstrowały, że zewnątrzkomórkowy ATP aktywuje związek generujący reaktywne formy tlenu (RFT), a te z kolei stymulują ASK1 - kinazę regulującą sygnał apoptyczny. Naukowcy założyli więc, że tłuszcze trans przyspieszają śmierć komórkową, produkując więcej RFT. Zespół z Tohoku University zauważył, że tak naprawdę zachodzi nieco inne zjawisko. Okazało się, że tłuszcze trans nie tyle zwiększały wywołaną przez ATP produkcję RFT, co nasilały aktywację ASK1 zależną od CaMKII (kinazy typu II zależnej od wapnia i kalmoduliny). Niepotrzebne było do tego zwiększenie poziomu RFT. Autorzy publikacji z Journal of Biological Chemistry ustalili, że apoptozę mysich makrofagów RAW264.7 stymulują m.in. kwas elaidynowy, kwas linoelaidynowy czy kwas wakcenowy trans, ale już nie ich izomery cis. « powrót do artykułu
  18. Intel zaprzeczył, by podpisał umowę o licencjonowaniu technologii graficznych od AMD. Plotki na ten temat pojawiały się od pewnego czasu i przed dwoma dniami ponownie rozpowszechniano taką informację. Cena akcji AMD najpierw wystrzeliła w górę o 12%, a później, gdy zarząd AMD odmówił komentarza, gwałtownie spadła. Teraz rzecznik prasowy Intela stwierdził, że ostatnie pogłoski, jakoby Intel licencjonował technologie graficzne AMD są nieprawdziwe. Autorem najnowszych plotek jest Fuad Abazovic z serwisu FUDzilla, który stwierdził, że z anonimowego źródła uzyskał potwierdzenia takich informacji. Jednak już dzień później, podczas corocznego spotkania z analitykami, przedstawiciele AMD ani słowem nie wspomnieli o rzekomej umowie z Intelem. Natychmiast zauważyli to inwestorzy i cena akcji AMD spadła o 1,55 USD, do poziomu 11,20 USD. Strata była większa niż poprzedni wzrost spowodowany pojawieniem się plotki. « powrót do artykułu
  19. Naukowcy z australijskiego RMIT University w Melbourne oraz Pekińskiego Instytutu Technologii ogłosili powstanie najcieńszego wyświetlacza holograficznego. Opracowana przez nich technologia przeciera drogę do holografii w codziennych zastosowaniach, która będzie mogła w końcu trafić do smartfonów, telewizorów i komputerów. Konwencjonalne hologramy są zbyt duże, by można je było stosować w urządzeniach elektronicznych, ale nasz hologram rozwiązuje ten problem. Zintegrowanie holografii w codziennej elektronice spowoduje, że rozmiar ekranu nie będzie miał znaczenia. Trójwymiarowy hologram może wyświetlić olbrzymie bogactwo danych, którego nie da się łatwo uzyskać na smartfonie czy w zegarku, mówi profesor Min Gu z RMIT. Opracowany przez australijsko-chiński zespół nanohologram jest łatwy w produkcji, obraz można oglądać bez gogli, a sam wyświetlacz jest 1000-krotnie cieńszy od ludzkiego włosa. Nasz nanohologram jest produkowany za pomocą prostego i szybkiego systemu nadruku laserowego, co czyni go przydatnym do masowej produkcji. Trójwymiarowa holografia może zmienić wiele dziedzin życia, takich jak diagnostykę medyczną, edukację, przechowywanie danych czy obronność, dodaje Gu. Konwencjonalne hologramy modulują fazy światła, dając wrażenie trójwymiarowości, ale generowanie odpowiednich przejść w fazach wymaga, by hologramy miały długość fali światła. Australijczykom i Chińczykom udało się pokonać ten problem za pomocą hologramu o grubości 25 nanometrów bazującego na topologicznym izolatorze. Materiał tego typu ma bardzo mały współczynnik załamania światła na powierzchni, ale bardzo duży w całym materiale. Dzięki temu niezwykle cienki wyświetlacz z topologicznego izolatora działa jak optyczna wnęka rezonansowa zwiększająca przejścia fazowe w obrazie. W kolejnym etapie naszych badań będziemy pracowali nad sztywną warstwą, którą można będzie nałożyć na wyświetlacz LCD, by umożliwić prezentowanie hologramów. Będzie to wymagało co najmniej 10-krotnego zmniejszenia rozmiaru pikseli w naszym hologramie, stwierdził doktor Zengyi Yue. Uczeni pracują też na elastycznym wyświetlaczem, który można będzie stosować w wielu różnych urządzeniach. Badania nad hologramami znajdą też zastosowanie w przemyśle kosmicznym. Z czasem lekkie, niewielkie urządzenia holograficzne będzie można wykorzystać do przechwytywania i rejestrowania obrazu, a wówczas zastąpią duże i ciężkie aparaty i kamery stosowane obecnie m.in. na satelitach. « powrót do artykułu
  20. Na holenderskim Uniwersytecie w Tilburgu przeprowadzono badania dotyczące samooceny naukowców. Zespół badawczy zajął się dwiema grupami: naukowców oraz dobrze wykształconych osób, które nie były naukowcami. Badanych poproszono o ocenę obu grup ludzi w takich kategoriach jak obiektywizm, racjonalność, otwartość umysłu, inteligencja, chęć do współpracy oraz uczciwość. Obie grupy oceniły naukowców wyżej we wszystkich kategoriach, ale sami naukowcy ocenili się jeszcze lepiej. Uznali, że pomiędzy nimi a nienaukowcami jest większa różnica niż ta, jaką opisała grupa nienaukowców. Sądziliśmy, że naukowcy nakreślą nam bardziej realistyczny obraz, ale okazało się, że widzą dużą różnicę między sobą a całą resztą, mówi główna autorka badań, psycholog Coosje Veldkamp. Lepsza samoocena wyrażana przez naukowców może po części wynikać ze znanego mechanizmu psychologicznego, zgodnie z którym własną grupę oceniamy łagodniej niż inne grupy. Bliższe analizy wykazały, że naukowcy lepiej oceniają kolegów z dłuższą karierą naukową niż tych, którzy dopiero zaczynają przygodę z nauką, a kobiety zajmujące się nauką lepiej oceniają inne kobiety-naukowców niż mężczyzn-naukowców. Ludzie, którzy silniej identyfikują się z jakąś grupą mają silniej zniekształconą ocenę grupy. Kobiety wciąż stanowią mniejszość w nauce, a wiadomo, że mniejszości mają silniejszą samoidentyfikację, wyjaśnia Veldkamp. Uczona ma nadzieję, że wyniki jej badań pomogą naukowcom np. w poprawie jakości swojej pracy. Jeśli bowiem naukowcy jako grupa będą mieli zbyt wysoką samoocenę dotyczącą jakości ich pracy, trudniej im będzie udoskonalać metody czy pracować nad ulepszeniem sposobów weryfikacji osiągnięć innych naukowców. « powrót do artykułu
  21. Dzikie ptaki reagują na stratę członka stada, zwiększając liczbę oraz intensywność kontaktów z innymi osobnikami. Działania ludzi powodują, że zmniejszają się populacje różnych zwierząt na całym świecie. Na razie niewiele jednak wiadomo o wpływie straty partnera, przyjaciela czy członka stada na zachowania społeczne pozostałych zwierząt. Zoolodzy z Uniwersytetu Oksfordzkiego śledzili kontakty społeczne ponad 500 dzikich sikor bogatek w czasie jednej zimy. Na pewien czas usuwali losowo ze stada różne osobniki. Odkryliśmy, że ptaki przystosowały się do straty, zwiększając nie tylko liczbę i bliskość relacji/kontaktów z innymi, ale i ogólną łączność w sieci społecznej pozostałych sikor - opowiada dr Josh Firth. Wcześniejsze badania bazujące na modelach obliczeniowych sugerowały, że starta osobników może prowadzić do załamania systemów społecznych, jednak najnowsze badają dają bardziej optymistyczne rezultaty. Jeśli zwierzęta potrafią się zaadaptować do utraty członków swojej grupy, ważne procesy, np. transmisji informacji, mogą być zachowane lepiej, niż się dotąd wydawało. Badanie opublikowane w Proceedings of the Royal Society B to pierwszy eksperymentalny test dot. reakcji sieci społecznej dzikich zwierząt na stratę. Co ciekawe, sikory wydają się reagować podobnie jak ludzie. Gdy bowiem w ramach jednego z niedawnych badań naukowcy wykorzystali dane z Facebooka, okazało się, że znajomi zmarłego użytkownika stawali się sobie bliżsi nasilali swoje interakcje. Sikory bogatki są bardzo społeczne i ich relacje kształtują niemal wszystkie aspekty życia. [...] Co zaskakujące, w tym [konkretnym] przypadku rezultaty wydają się bardzo podobne do tego, co sugerowano w przypadku ludzi. Teraz, gdy wiemy, jak ptaki dostosowują swoje zachowanie społeczne po utracie losowo wybranego członka stada, chcemy eksperymentalnie przetestować wpływ wyeliminowania kluczowych graczy i najbardziej uspołecznionych osobników na procesy istotne z punktu ochrony - w tym na rozprzestrzenianie się informacji i chorób. « powrót do artykułu
  22. Dwa związki roślinne (jeden z korzenia mniszka lekarskiego, drugi z winorośli Tripterygium wilfordii) można by wykorzystać w roli "molekularnej prezerwatywy". Prystymeryna i lupeol, bo o nich mowa, blokują bowiem kanały wapniowe plemników CatSper, uniemożliwiając zapłodnienie. Prystymeryna i lupeol są triterpenoidami. Podczas testów współzawodniczyły one z progesteronem i siarczanem pregnenolonu, znacząco zmniejszając aktywację kanału CatSper przez oba steroidy. Podczas eksperymentów laboratoryjnych zespół z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley zauważył, że prystymeryna i lupeol zmniejszały hiperaktywację plemnika. Hiperaktywacja to zjawisko towarzyszące kapacytacji, czyli ostatecznemu etapowi dojrzewania plemników, zachodzącemu w drogach rodnych kobiety. Charakterystyczne dla hiperaktywacji są utrata postępowego charakteru ruchu i gwałtowne zmiany kierunku z dużą amplitudą bocznych wychyleń główki. Triterpenoidy nie wpływały na podstawową ruchliwość plemników. Nie były dla nich toksyczne - podkreśla prof. Polina Lishko. Lupeol występuje m.in. w mango i korzeniu mniszka, zaś prymesteryna w T. wilfordii, roślinie od dawna stosowanej w chińskiej medycynie. Autorzy publikacji z pisma Proceedings of the National Academy of Sciences odkryli, że triterpenoidy działały w bardzo niskich dawkach i nie powodowały skutków ubocznych. Wg nich, można by je stosować jako antykoncepcję awaryjną po stosunku albo jako rozwiązanie trwałe w postaci plastra czy krążka dopochwowego. Teraz zespół z Berkeley przygotowuje się do badań na naczelnych. Trwają też poszukiwania tanich źródeł prystymeryny i lupeolu (ekstrakcja jest obecnie droga, bo ich stężenie w dzikich roślinach jest bardzo niskie). « powrót do artykułu
  23. Przed około 4500 lat w Europie rozpowszechniły się puchary w kształcie dzwonów. Specjaliści od ponad 100 lat mówią o kulturze pucharów dzwonowatych i spierają się, czy jej pojawienie się to wynik mody, która spowodowała, że puchary takie szybko rozprzestrzeniły się pomiędzy różnymi grupami zamieszkującymi Europę, czy też ich pojawienie się ma związek z migracją przez kontynent ludu związanego z tą kulturą. Jedne z największych badań genetycznych prehistorycznych ludzi ujawniło, że prawdziwe są obie hipotezy. Międzynarodowy zespół naukowy zsekwencjonował genomy 170 prehistorycznych mieszkańców Europy i porównał je z setkami innych starych i współczesnych genomów. Naukowcy dowiedzieli się dzięki temu, że na Półwyspie Iberyjskim i w Europie Środkowej szkielety znajdowane w pobliżu artefaktów kultury pucharów dzwonowatych nie należały do ludzi stanowiących jedną migrującą grupę. Inaczej wygląda sytuacja na terenie Wysp Brytyjskich. Tam osoby związane z pucharami stanowią odrębną populację, która niemal całkowicie zastąpiła wcześniejszych mieszkańców Wysp. Jeśli wnioski wyciągnięte z badań są prawdziwe, oznacza to, że neolityczni rolnicy z Wysp zostali zastąpieni przez emigrantów reprezentujących kulturę pucharów dzwonowatych. Dla mnie to zaskoczenie. Ludzie, którzy zbudowali Stonehenge prawdopodobnie nie pozostawili po sobie potomków, a jeśli tak, to mieli bardzo niewielki udział w tworzeniu późniejszego składu ludności, mówi Pontus Skoglund, genetyk z Harvard Medical School, który nie brał udziału w badaniach. Część archeologów twierdzi, że studium to nie przesądza o skali migracji przedstawicieli kultury pucharów dzwonowatych, ale przyznają, że jest ono przełomowe. Artefakty o kształcie dzwonów są tak zróżnicowane, że trudno jest je definiować jako wytwory jednej kultury. Dlatego też wielu badaczy mówi nie o kulturze pucharów dzwonowatych, a o zjawisku pucharów dzwonowatych. Powszechnie znajduje się puchary w kształcie odwróconych dzwonów, bardzo często odkrywane są też miedziane sztylety, kamienne osłony na nadgarstki czy charakterystyczne groty strzał. Jednak istnieje duże regionalne zróżnicowanie ceramiki i zwyczajów grzebalnych. Dodatkowe zamieszanie wprowadza olbrzymie rozpowszechnienie się tych zabytków – występują od Skandynawii po Maroko i od Irlandii po Węgry – jednak nie ma tutaj ciągłości geograficznej. Po kilkuset latach puchary dzwonowate przestały być używane. Już badania genetyczne sprzed kilkunastu lat ujawniły, że niektórzy ludzie związani z pucharami dzwonowatymi migrowali, istnieją też pewne wskazówki sugerujące związek pomiędzy osobami związanymi z pucharami dzwonowatymi a migracją ludów stepu. Podczas ostatnich badań 103 naukowców z dziesiątków instytucji przeprowadziło, pod kierunkiem genetyków Iñigo Olalde i Davide Reicha z Harvard Medical School, badania ponad miliona fragmentów DNA osób żyjących w Europie pomiędzy rokiem 4700 a 1200 przed Chrystusem. Naukowcy odmawiają komentarzy, gdyż wyniki ich badań nie zostały jeszcze opublikowane w recenzowanym czasopiśmie. Wydaje się jednak, że badania obalają hipotezę, jakoby lud kultury pucharów dzwonowatych wyruszył z Półwyspu Iberyjskiego. Brak na to dowodów genetycznych. Nawet okoliczne ludy wykazują się odmiennością genetyczną. Wygląda więc na to, że – w przeciwieństwie do wcześniejszych zmian kulturowych, jakich doświadczyła Europa – mieliśmy tutaj do czynienia nie z migracją ludzi, a idei i technologii. Wyjątkiem mogą być tutaj Wyspy Brytyjskie, gdzie pojawienie się pucharów dzwonowatych zbiega się w czasie ze zmianą składu genetycznego ludności. Zespół Reicha przeanalizował bowiem genomy 19 osób związanych z pucharami dzwonowatymi i odkrył, że pod względem genetycznym niewiele łączy tych ludzi z wcześniejszymi neolitycznymi mieszkańcami Wysp. Twórcy pucharów dzwonowatych z Wysp Brytyjskich byli za to bliżej spokrewnieni z 14 zbadanymi osobami z terenu dzisiejszej Holandii, a od wcześniejszych mieszkańców Wysp różniły ich m.in. jaśniejsze oczy i skóra. Zespół Reicha wyliczył, że na terenie Wysp doszło do zmiany aż 90% materiału genetycznego ludzi. Część uczonych nie jest jednak do tego przekonana. Przypominają oni, że w epoce brązu zaczęła rozpowszechniać się kremacja, więc wiele wcześniejszego materiału genetycznego uległo zniszczeniu. « powrót do artykułu
  24. Duże rodziny i silne więzi społeczne pomagają zwierzętom żyć dłużej. W ramach dużego badania samic makaków królewskich (Macaca mulatta) naukowcy z Uniwersytetu w Exeter zauważyli, że w przypadku tych, które miały dużo bliskich żeńskich krewnych, średnia długość życia była większa. Efekt zmniejszał się z wiekiem, co wg Brytyjczyków, sugeruje, że starsze samice uczyły się odnajdować w środowisku społecznym, co redukowało ich potrzebę więzów społecznych. Brytyjczycy, a także ich współpracownicy z Uniwersytetów Portoryko i Pensylwanii, posłużyli się danymi z 21 lat. Dotyczyły one 910 dorosłych samic makaków z Portoryko. Nasze badanie stanowi poparcie dla idei, że więzy społeczne sprzyjają przeżyciu. Tym samym dołącza ono do coraz większej liczby dowodów i wskazówek, które pomagają wyjaśnić, czemu zwierzęta są społeczne - podkreśla dr Lauren Brent. Autorzy publikacji z pisma Proceedings of the Royal Society B posłużyli się żeńskimi krewnymi jako wskaźnikiem więzi społecznych i stwierdzili, że każda dodatkowa krewna zmniejszała ryzyko zgonu w ciągu roku samicy w średnim wieku aż o 2,3%. Co ciekawe, dla starszych samic więzy społeczne nie niosły za sobą korzyści związanych z przeżyciem. Jedno z możliwych wyjaśnień jest takie, że starsze samice zachowują się inaczej od młodszych. Makaki spędzają dużo czasu na kontaktach społecznych. Bycie iskanym pomaga się pozbyć pasożytów, zaś agresja pozwala ustalić pozycję w hierarchii. Każdy makak chciałby być iskany i agresywny, unikając przy tym iskania innych i agresji ze strony pozostałych małp. Okazuje się, że starszym samicom się to udawało: były agresywne i często iskane, ale nie odwzajemniały się iskaniem i nie stawały się obiektem czyjejś agresji. Starsze samice nadal były częścią społeczności, ale potrafiły lepiej określać swoje zaangażowanie. Zdobyte z wiekiem doświadczenie i umiejętności społeczne mogą oznaczać, że by dawać sobie radę, nie muszą już polegać na przyjaciołach. Dr Brent uważa, że opisywane badanie może mieć wielkie znaczenie dla zrozumienia ludzi. Tak jak małpy, spędzamy dużo czasu, poruszając się w świecie społecznym. Ostatni wspólny przodek makaków i ludzi żył ok. 25 mln lat temu, dlatego możemy wykorzystać zachowanie naszych dalekich kuzynów, by zdobyć wskazówki, jak ludzie funkcjonowali w społeczeństwach przedindustrialnych. « powrót do artykułu
  25. W odległości 320 lat świetlnych od Ziemi znaleziono planetę, której gęstość jest taka jak gęstość styropianu. Wspomniana planeta może stać się dobrym obiektem do badania atmosfery planet pozasłonecznych. Jest mocno rozdęta i pomimo, że jej masa to tylko 20% masy Jowisza, to jest od niego o 40% większa, ma gęstość podobną do gęstości styropianu i niezwykle dużą atmosferę – mówi Joshua Pepper, profesor z Lehigh University, który prowadził badania wraz z kolegami z Vanderbilt University, Ohio State University oraz naukowcami i amatorami z całego świata. Gwiazda, wokół której krąży planeta KELT-11b jest wyjątkowo jasna, co pozwala na przeprowadzenie precyzyjnych pomiarów właściwości atmosfery planety. Obserwacja KELT-11b pozwolą też na rozwinięcie narzędzi i technik, które przydadzą się już w niedalekiej przyszłości. W perspektywie najbliższych 10 lat dzięki nowym budowanym właśnie teleskopom astronomowie będą mogli badać atmosfery planet wielkości Ziemi. KELT-11b to skrajny przykład gazowej planety podobnej do Jowisza czy Saturna. Krąży ona niezwykle blisko swojej gwiazdy macierzystej, obiegając ją w czasie krótszym niż 5 dni. Gwiazda KELT-11 jest właśnie w fazie przekształcania się w czerwonego olbrzyma, zatem w ciągu najbliższych stu milionów lat wchłonie krążącą wokół niej planetę. Na razie naukowcy nie wiedzą, dlaczego KELT-11b jest tak bardzo rozdęta. Mają nadzieję, że badania nad tą planetą pozwolą im m.in. odkryć mechanizm zwiększania się objętości planet. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...