-
Liczba zawartości
37045 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
231
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Qualcomm ma zwrócić BlackBerry ponad 800 milionów dolarów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Firma BlackBerry, która jeszcze niedawno przeżywała spore problemy, złapała wiatr w żagle i powoli poprawia swoją sytuację. Niewątpliwie pomoże jej w tym ponad 800 milionów dolarów, jakie właśnie przyznał jej sąd arbitrażowy. Kwotę 814,9 miliona dolarów wraz z odsetkami i wynagrodzeniem dla adwokatów ma wypłacić Qualcomm, z którym BlackBerry była w sporze. Dotyczył on umowy licencyjnej, która obowiązywała w latach 2010-2015. Qualcomm dobrowolnie oferował w tym czasie swoim partnerom obniżki opłat licencyjnych jeśli partner korzystał też z jego układów scalonych. W przypadku BlackBerry obniżek nie zastosowano. Doszło więc do sporu, który obie strony zdecydowały się rozwiązać na drodze arbitrażu. Właśnie zapadła ostateczna nieodwołalna decyzja. Qualcomm ma zwrócić BlackBerry sporą sumę. Dla kanadyjskiej firmy to świetna wiadomość. Dysponuje ona bowiem obecnie 1,2 miliardem dolarów w gotówce i niedawno zapowiedziała, że ma zamiar przejmować kolejne przedsiębiorstwa. Teraz otrzyma dodatkowe 800 milionów. Gdy ogłoszono wynik arbitrażu, a takiego rozstrzygnięcia się nie spodziewano, akcje BlackBerry natychmiast zdrożały o 15%. Firma odmówiła szczegółowego skomentowania sprawy, stwierdziła jedynie, że nadal chce współpracować z Qualcommem. Dyrektor wykonawczy BlackBerry, John Chen, pytany o nagły przypływ gotówki stwierdził: będziemy działali ostrożnie i rozsądnie. Nie zrobimy żadnych głupich rzeczy. Chen chce w ten sposób uspokoić inwestorów, którzy mogą się obawiać, że dodatkowe pieniądze zostaną wydane na nieprzemyślane akwizycje. Warto przypomnieć, że w latach 2014-2015 BlackBerry przejęło sześć firm. Ostatnio jednak przedsiębiorstwo znacznie mniej intensywnie zajmowało się przejęciami. Jednak sam Chen już w przeszłości udowodnił, że przejęcia nie są mu obce. Jako dyrektor firmy Sybase kupił pięć przedsiębiorstw, a w końcu sprzedał Sybase SAP-owi za 5,8 miliarda USD. « powrót do artykułu -
Nowo opisany pająk Califorctenus cacachilensis zamieszkuje głównie jaskinie i stare kopalnie Kalifornii Dolnej Południowej, a konkretnie pasma Sierra de las Cacachilas. Jego wygląd robi wrażenie: odwłok i odnóża są owłosione, doskonale widać też czerwonawe wypustki u podstawy szczękoczułków (przypominają one kły). Choć C. cacachilensis jest spokrewniony z Phoneutria fera, bardzo szybkim, agresywnym i niebezpiecznym dla człowieka pająkiem, i także ma jad, nie wydaje się, by mógł nam wyrządzić krzywdę. Zostałem ugryziony i nadal żyję. Przypominało to ukłucie kolcem kaktusa. Łagodny ból ustąpił po paru godzinach - opowiada Jim Berrian, entomolog z Muzeum Historii Naturalnej w San Diego. Rodzina Ctenidae, do której należą zarówno P. fera, jak i C. cacachilensis, obejmuje ponad 500 gatunków, jednak przed najnowszym odkryciem tylko 13 można było powiązać z Meksykiem. W 2013 r. Berrian i jego koledzy, m.in. kolega z pracy Michael Wall, prowadzili badania terenowe na Rancho Las Canvas. Znaleźli wtedy duży egzoszkielet, którzy został zrzucony przez pająka podczas wylinki i przyczepił się do nawisu skalnego. Widać było oczy zorganizowane w 3 rzędy: dwa na górze, cztery pośrodku i dwa na dole (to układ rozpowszechniony w rodzinie Ctenidae). Wiedząc, że pająki Ctenidae prowadzą przeważnie nocny tryb życia, z nadzieją na schwytanie żywych egzemplarzy naukowcy wrócili nocą do groty, gdzie natrafili na egzoszkielet. Wkrótce znaleźli 2 egzemplarze w pobliskiej jaskini i porzuconym szybie kopalnianym. Choć miejscowi ranczerzy nigdy nie widzieli takich pająków, Wall i Berrian nie zamierzali ustawać w wysiłkach. Ich wytrwałość została nagrodzona, bo wypatrzyli więcej okazów (wszystkie w odosobnionych miejscach). Osiem zabrali do USA. Berrian pokazał znalezisko Marii Luisie Jimenez, meksykańskiej specjalistce od pająków z Kalifornii Dolnej Południowej, która pracuje w Centro de Investigaciones Biológicas del Noroeste. Pracując przez tyle lat na Półwyspie Kalifornijskim, nigdy nie widziałem tak dużego pająka. Czułem, że to nowy gatunek czekający na opisanie. Analiza budowy anatomicznej to potwierdziła. Pająki są ciemnobrązowe z brudnożółtym odwłokiem. Ich wielkość można porównać do ptaszników, a średnicę do piłki do softballu. Artykuł nt. C. cacachilensis ukazał się w piśmie Zootaxa w zeszłym miesiącu. Jak można się domyślić, 2. człon łacińskiej nazwy pochodzi od gór Sierra de las Cacachilas. Wydaje się, że pająk jest endemitem. Ma bardzo mały zasięg. Razem z innymi endemitami - ptakami i gadami - zaświadcza o unikatowości tego rejonu. Fakt ten można uznać za argument przemawiający za ochroną. « powrót do artykułu
-
W prowincji Heilongjiang na północnym wschodzie Chin celnicy skonfiskowali ponad tonę ciosów mamuta. Oprócz ok. 100 ciosów Mammuthus primigenius znaleziono także 37 fragmentów rogów nosorożców włochatych i przeszło tonę jadeitu. Przewożono je w skrytkach w ciężarówce. Państwowe media poinformowały, że kontrabanda pochodziła z Rosji. Do uniemożliwienia przemytu doszło w lutym w porcie Luobei nad Amurem. Największy kieł miał ponoć ponad 1,6 m długości. Chińskie służby celne tłumaczą, że nie ma co prawda międzynarodowego zakazu handlu ciosami mamuta, ale w tym przypadku towar nie został zadeklarowany. Kierowca feralnej ciężarówki twierdził, że przewoził tylko soję, uciekł jednak w czasie przeszukiwania pojazdu. Nie na wiele mu się to zdało, bo wkrótce został aresztowany. Zatrzymano też jeszcze jedną osobę. Rosyjsko-chiński handel ciosami kwitnie, co z pewnością ułatwia wywołane globalnym ociepleniem klimatu topnienie lodu w Arktyce. Specjaliści oceniają, że w wiecznej zmarzlinie tundry znajduje się jeszcze ok. 10 mln mamutów. Niektórzy eksperci sugerują, że handel ciosami tych zwierząt powinien zostać zakazany choćby dlatego, że to wymarły gatunek. Wg nich, często są one sprzedawane jako kość słoniowa, co napędza ogólny popyt na ten materiał. Szacuje się, że aż połowa kości słoniowej sprzedawanej do Chin to de facto ciosy mamutów. Nie wszyscy zgadzają się z propozycją zakazu i twierdzą, że to tylko pogorszyłoby sprawę: handel zszedłby do podziemia, stając się łakomym kąskiem dla zorganizowanych grup przestępczych. « powrót do artykułu
-
Chińczycy płacą krocie za sprzątanie po niedźwiedziach polarnych
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
W Wuhan Haichang Ocean Park w prowincji Hubei w centralnej części Chin turyści płacą 998 juanów (ok. 145 dol.) za 3-godzinne sprzątanie wybiegu z odchodów i karmienie niedźwiedzi polarnych. Oferta jest dostępna tylko raz w tygodniu. Rezerwacje trzeba robić z tygodniowym wyprzedzeniem. Pierwszy, na razie pilotażowy, program dla dorosłych ma służyć popularyzacji nauki i wiedzy o zwierzętach dla dobra publicznego, nie dla pieniędzy. Nie przyjmujemy zbyt wielu chętnych, by nie przeszkadzać niedźwiedziom - tłumaczy rzecznik parku Chen Ting. Ponieważ usługę wprowadzono 1 kwietnia, początkowo wiele osób myślało, że to primaaprilisowy kawał. Teraz cieszy się ona dużą popularnością. Odpowiada zwłaszcza młodym, którzy później publikują w serwisach społecznościowych selfie z niedźwiedziem. Nim wyposażony w kalosze i szczotkę z szufelką ochotnik uda się na sprzątanie wybiegu, musi przejść krótkie badania medyczne. Informuje się go także, jako powinien zachowywać w stosunku do zwierząt. « powrót do artykułu -
Modyfikacja komórek gleju nową metodą leczenia parkinsona?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Manipulując ekspresją genów w komórkach glejowych (astrocytach), naukowcy z Karolinska Institutet byli w stanie uzyskać nowe produkujące dopaminę neurony (neurony dopaminergiczne). Reprogramując komórki, Szwedzi usuwali np. u myszy ruchowe objawy choroby Parkinsona. Wykorzystując szereg czynników transkrypcyjnych, czyli białek, które mogą zmieniać ekspresję genów, naukowcy zmienili astrocyty z mysiego modelu parkinsona w działające neurony dopaminergiczne. Doprowadziło to do mierzalnego wzrostu sygnalizacji dopaminowej w mózgu i znaczącego zelżenia objawów choroby. Podczas eksperymentów laboratoryjnych ludzkie astrocyty również udało się przekształcić w neurony dopaminergiczne. Autorzy publikacji z pisma Nature Biotechnology podkreślają, że dotychczasowe próby leczenia chorób neurodegeneracyjnych koncentrowały się na przeszczepianiu typów komórek niszczonych przez procesy patologiczne. Sądzimy [jednak], że w przyszłości, by uzupełnić utratę neuronów dopaminergicznych w parkinsonie, stosowane będzie raczej dostarczanie genów i związków drobnocząsteczkowych niż komórek - podsumowuje prof. Ernest Arenas. « powrót do artykułu -
Kanadyjczycy stracili część cennej kolekcji rdzeni lodowych
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Kanadyjczycy stracili część cennej kolekcji rdzeni lodowych. Awaria chłodziarki w magazynie University of Alberta spowodowała, że rozpuściło się 180 metrowej długości rdzeni. Naukowcy stracili jedne z najstarszych zapisów dotyczących klimatu północnej Kanady. Utracono 12,8% zbiorów Canadian Ice Core Archive. Rdzenie przechowywane są w temperaturze -37 stopni Celsjusza jednak wskutek awarii systemu chłodzącego temperatura wzrosła do 40 stopni Celsjusza i roztopiły się tysiące lat historii zamknięte w lodzie w postaci np. bąbli powietrza, pyłków roślin czy kurzu. Utracono m.in. jedne z najstarszych rdzeni pobrane z góry Logan. Straciliśmy jedynie 15 metrów, ale jako że pochodziły one z dna odwiertu to jest to strata 16 tysięcy z 17,7 tysiąca lat – mówi glacjolog Martin Sharp. Rozpuściło się też 66 metrów rdzeni z Penny Ice Cap na Wyspie Baffina. To 22 000 lat dziejów klimatu. Większość ze wspomnianych rdzeni została pozyskana w ubiegłym dziesięcioleciu. Po wydobyciu były one transportowane samolotem do Whitehorse na Terytorium Yukon, następnie ciężarówkami przewieziono je do odległej o 5,5 tysiąca kilometrów Ottawy. W ostatnim czasie przetransportowano je do laboratorium w Edmonton. Oczywiście kolekcję można uzupełnić, jednak będzie kosztowne. Ze względu na trudności logistyczne związane z pracą i transportem na dalekiej północy zastąpienie każdego utraconego rdzenia będzie kosztowało od 0,5 do 1 miliona dolarów. « powrót do artykułu -
Autonomiczny myśliwiec przeprowadził misję bojową
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Amerykańskie Siły Powietrzne (US Air Force) poinformowały o przeprowadzeniu udanych testów autonomicznego myśliwca F-16. Dotychczas prowadzone przez automat F-16 były wykorzystywane jako cele treningowe dla F-35. Teraz dowiedziono, że technologia jest na tyle zaawansowana, iż samoloty są w stanie przeprowadzić misję bojową. Dron F-16 nie tylko samodzielnie znalazł najlepszą drogę do wyznaczonego celu naziemnego i go zaatakował, ale gdy na jego drodze pojawił się wrogi samolot, potrafił odpowiednio zareagować, odpowiedzieć na zagrożenie i kontynuować misję. Nie tylko wykazaliśmy, że UCAV (Unmanned Combat Air Vehicle) jest w stanie przeprowadzić misję, gdy wszystko idzie zgodnie z planem, ale również, że jest w stanie zaadaptować się do nieprzewidzianych przeszkód – mówi kapitan Andrew Perry z Air Force Research Laboratory firmy Lockheed Martin. Bezzałogowe F-16 to tylko część ambitnego planu USAF. Udane zakończenie testów to ważny krok na drodze rozwoju Loyal Wingman. To program rozwoju platformy, w ramach której pilot dowodzi całą grupą bezzałogowych myśliwców i może liczyć na ich wsparcie. Dowództwo nazywa tę koncepcję „open mission system”, ma ona bowiem pozwalać na bezproblemowe łączenie różnych systemów wojskowych, ich współdziałanie i wymianę informacji. Dzięki temu na przykład bezzałogowy myśliwiec będzie na bieżąco otrzymywał informacje z satelitów, radarów naziemnych, systemów AWACS i na ich podstawie podejmował decyzję. Początkowo, podczas trwających dwa tygodnie testów o nazwie Have Rider II, zadanie autonomicznego F-16 było utrzymanie szyku z samolotem sterowanym przez człowieka. Późniejsze testy były bardziej wymagające. Dron musiał reagować na zagrożenia i zmodyfikować swój plan lotu. Pojawienie się na polu bitwy autonomicznych samolotów bojowych to kwestia bliskiej przyszłości. Przed rokiem informowaliśmy, że system sztucznej inteligencji pokonał na symulatorze doświadczonego pilota myśliwców. « powrót do artykułu -
Na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie stworzono emitujące fluorescencyjny sygnał bakterie, dzięki którym za pomocą lasera można zdalnie wykrywać miny i niewybuchy. Autorzy publikacji z pisma Nature Biotechnology wyjaśniają, że miny/niewybuchy stanowią problem o zasięgu globalnym. Na świecie żyje bowiem ok. 0,5 mln osób z urazami wywołanymi przez miny, a każdego roku wypadkom ulegają lub giną kolejne tysiące (ok. 15-20). Szacuje się, że w ponad 70 krajach w ziemi nadal kryje się ponad 100 mln takich urządzeń. Naukowcy podkreślają, że zasadniczo metody oczyszczania pól minowych nie zmieniły się od II wojny światowej. Zamiast saperów Izraelczycy zatrudnili jednak zmodyfikowane bakterie. Wykrywają one pary materiałów wybuchowych o niskim stężeniu, które gromadzą się w glebie nad minami lądowymi. Wchodząc z nimi w kontakt, mikroorganizmy emitują sygnał fluorescencyjny, który można wychwycić i ocenić z bezpiecznej odległości. Bakterie enkapsulowano w małych polimerowych "koralikach". Rozrzucono je na polu testowym, na którym zakopano prawdziwe miny. Za pomocą laserowego systemu skanującego określono ich położenie. Nasze dane terenowe pokazują, że skonstruowane przez inżynierów bioczujniki mogą być użyteczne dla systemu wykrywania min lądowych. Najpierw trzeba jednak rozwiązać parę problemów, np. zwiększyć wrażliwość i stabilność bakterii, poprawić prędkość skanowania, by sprawdzać duże obszary, a także uzyskać bardziej kompaktową aparaturę, tak by dało się ją umieścić w dronie - podsumowuje prof. Shimshon Belkin. « powrót do artykułu
-
Koniec wsparcia dla Visty. Następny w kolejce jest Windows 7
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Zakończyło się wsparcie dla Windows Visty. Użytkownicy tego systemu nie mogą już liczyć na żadne aktualizacje czy poprawki. Microsoft udostępniał je przez ostatnich 10 lat, do 11 kwietnia bieżącego roku. Najlepszym wyjściem dla ostatnich użytkowników tego systemu jest zainstalowanie nowszego OS-u. Ci, którzy swój komputer kupili przed 10 laty wraz z Vistą powinni jednak pomyśleć również o zmianie sprzętu. Windows Vista nigdy nie zdobył takiej popularności jak jego poprzednik, Windows XP. Gdy w 2011 miał upłynąć okres wsparcia dla XP okazało się, że jest on używany na 40% komputerów. Zaprzestanie udostępniania poprawek dla tak popularnego OS-u stwarzałoby olbrzymie niebezpieczeństwo, dlatego też Microsoft przedłużył okres wsparcia o 2 lata. Użytkownicy Visty nie mogą na to liczyć. Obecnie systemu tego używa zaledwie 0,78% internautów. To wciąż mniej niż w przypadku znacznie starszego Windows XP, który jest zainstalowany na około 8% komputerów. Kolejnym systemem Microsoftu dla którego skończy się wsparcie będzie Windows 7. Jego użytkownicy mogą liczyć na poprawki do stycznia 2020 roku. « powrót do artykułu -
Życie istnieje nawet 10 kilometrów pod dnem oceanu?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
W Rowie Mariańskim, znaleziono ślady mogące wskazywać na istnienie życia nawet 10 kilometrów pod dnem oceanu. Międzynarodowy zespół naukowy opisuje na łamach PNAS próbki serpentynu zebranego w kominach geotermalnych. Znajduje się w nim materiał, który może dowodzić, że życie istnieje znacznie głębiej pod dnem morza niż dotychczas sądzono. Podczas najnowszych badań wykorzystano zdalnie sterowany pojazd do pobrania 46 próbek serpentynu z dna w pobliżu wulkanu South Chamorro. Serpentyn to minerał, który powstaje z reakcji oliwinu z wodą morską w strefie subdukcji. Podczas takiej reakcji powstaje metan i wodór, które mogą stać się źródłami energii dla mikroorganizmów. Podczas analizy próbek znaleziono w nich ślady materii organicznej podobnej do tej, jaką produkują mikroorganizmy żyjące w łatwiej dostępnych miejscach. To, jak stwierdzają autorzy badań, może wskazywać, że bardzo głęboko pod dnem istnieje życie. Naukowcy wykorzystali też wyniki poprzednich badań, by określić, jak głęboko może występować serpentyn. Obliczyli, że minerał ten, a zatem i związane z nim życie, mogą pojawiać się na głębokości nawet do 10 kilometrów. Naukowcy przyznają, że ich badania nie są ostatecznym dowodem, gdyż nie znaleziono organizmów żywych, a serpentyn oraz materia organiczna mogą powstawać też podczas innych procesów niż przez nich opisane. « powrót do artykułu -
Konsumenci wygrają z koncernami o prawo do naprawy elektroniki?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Rozszerza się popularność ruchu „Right to Repair”, który walczy o prawo do naprawy urządzeń. W kolejnych trzech amerykańskich stanach legislatorzy wprowadzili pod obrady przepisy ułatwiające klientom naprawy na własną rękę. Producenci elektroniki starają się zmonopolizować rynek napraw swojego sprzętu. Robią to pod pretekstem dbałości o klientów. Argumentują na przykład, że klient, samodzielnie naprawiając np. pękniętą szybę w smartfonie czy telewizorze, może się skaleczyć. Z koncernami próbują walczyć organizacje konsumenckie czy właściciele niewielkich warsztatów. Urządzenia i tak są naprawiane domowymi sposobami, ich posiadacze wymieniają się w sieci doświadczeniami, tworzą własne podręczniki napraw, istnieje wielki rynek części zastępczych sprowadzanych najczęściej z Chin. Od pewnego czasu walka o prawo do napraw rozgorzała na nowo i wygląda na to, że konsumenci zaczęli ją wygrywać. Toczy się ona o to, by zobowiązać producentów sprzętu do sprzedaży części zamiennych każdemu chętnemu, a nie tylko autoryzowanym serwisom, oraz do upublicznienia narzędzi diagnostycznych i podręczników napraw. Jako, że koncerny takie jak Apple, IBM czy John Deere są w stanie wydać olbrzymie kwoty na lobbystów w Waszyngtonie, walka toczy się na poziomie legislatur stanowych. Rozpoczęła ją organizacja Repair.org, skupiająca małe prywatne warsztaty, która niedawno zyskała wsparcie wpływowej American Farm Bureau Federation, w której skupieni są farmerzy. Inicjatorzy akcji chcą, by odpowiednie ustawy zostały wprowadzone w jak największej liczbie stanów. Wiedzą bowiem, że jeśli zajmą się nimi parlamenty 1 czy 2 stanów, to koncerny łatwo doprowadzą do ich odrzucenia. W ciągu ostatnich tygodni w stanach Iowa, Missouri i Karolina Północna pojawiły się odpowiednie inicjatywy ustawodawcze. Tym samym liczba stanów, których parlamenty pracują nad odpowiednimi przepisami wzrosła to 11. Bardzo znaczący jest też fakt, że we wspomnianych trzech stanach ustawy pojawiły się bez pomocy Repair.org. Organizacja jeszcze w ubiegłym tygodniu nie wiedziała, że ustawy takie są przygotowywane. Oznacza to, że ruch „Right to Repair” zyskuje nowych zwolenników. Walka o prawa klientów nie jest jednak łatwa. W bieżącym roku lobbyści doprowadzili już do odrzucenia ustaw a Minnesocie i Nebrasce, a prawodawcy w Tennessee zdecydowali, że zajmą się nowym prawem dopiero w przyszłym roku. Repair.org szykuje się na wieloletnią walkę, jednak po cichu liczy na to, że powtórzy się sytuacja z rynku samochodowego. Gdy w roku 2012 stan Massachusetts wprowadził przepisy „Right to Repair” dotyczące samochodów, koncerny motoryzacyjne wolały stosować je na terenie całego kraju niż walczyć w każdym ze stanów o odrzucenie ustaw. Warto zwrócić uwagę, że to, co dzieje się obecnie w USA będzie miało wpływ na cały światowy rynek. Jeśli bowiem koncerny zostaną zobowiązane do wolnej sprzedaży części zamiennych i udostępnienia odpowiednich narzędzi oraz podręczników ograniczy się zapotrzebowanie na nowy sprzęt, zmniejszy się liczba elektrośmieci, powstanie też wiele nowych miejsc pracy z małych warsztatach zajmujących się naprawą elektroniki. « powrót do artykułu -
Uratowano ostatnie żywe zwierzęta z zoo w Mosulu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Z prywatnego zoo w zajętym przez ISIS Mosulu uratowano odnalezione w lutym, żyjące w strasznych warunkach ostatnie zwierzęta - lwa Simbę i niedźwiedzicę Lulę. Porzucone, były nadal zamknięte w klatkach i pokryte ekskrementami. Pomocy udzieliła im organizacja Four Paws International. Parę przetransportowano do bezpieczniejszej Jordanii. Montazah al-Morour Zoo zostało niemal zniszczone podczas zajadłych walk, które wcześniej w tym roku toczono o wschodnią część Mosulu. Większość zwierząt zginęła albo zmarła z głodu. Amir Khalil, weterynarz egipsko-australijskiego pochodzenia, który kierował misją Four Paws International, podkreśla, że gdy po raz pierwszy spotkał Lulę i Simbę w lutym, nie dało się nie zauważyć ich rozlicznych chorób spowodowanych niedożywieniem i brakiem opieki. U obojga rozwinęły się problemy stomatologiczne, Lula miała zapalenie płuc, a Simba zapalenie stawów. Wkrótce potem Khalil zaczął się starać o niezbędne dokumenty, by móc wywieźć czworonogi w bezpieczne miejsce. Dwa tygodnie później (28 marca) podjęto pierwszą próbę ratowniczą. Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Organizacja miała pełne wsparcie ze strony armii. Żołnierze dołączyli do ochotników w drodze do zoo i byli na miejscu, gdy weterynarze usypiali Lulę i Simbę. Zwierzęta załadowano na ciężarówkę, która w wojskowej eskorcie dotarła do pierwszego posterunku na granicy miasta. Tam auto zatrzymano. Negocjacje się nie powiodły. Lwa i niedźwiedzicę trzeba było odstawić do ogrodu. Przedstawiciele Four Paws International musieli opuścić Mosul bez nich. Po załatwieniu kolejnych pozwoleń w poniedziałek (10 kwietnia) samolot ze zwierzętami na pokładzie odleciał ostatecznie do Jordanii. Od tej pory [Lula i Simba] nie są już częścią tej wojny - podsumowuje Khalil. « powrót do artykułu -
Najdroższy okręt wojenny w historii wyruszył w testowy rejs
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Najdroższy okręt wojenny w historii ruszył w swą dziewiczą podróż. U wybrzeży Wirginii pojawił się USS Gerald R. Ford (CVN-78), pierwszy lotniskowiec klasy Gerald R. Ford. Sama budowa okrętu kosztowała 12,9 miliarda USD i opóźniła sie o ponad rok. Stępkę położono w listopadzie 2009 roku, a zakończenie budowy zaplanowano na wrzesień 2015. Koszt okrętu szacowano na 10,5 miliarda dolarów. Pojawiły się jednak problemy z zaawansowanymi systemami i technologiami, w tym z systemami produkcji energii i katapultami elektromagnetycznymi, które zastąpiły dotychczas wykorzystywane katapulty parowe. Stąd opóźnienie budowy i zwiększone koszty. Obecnie okręt przechodzi testy prowadzone przez stocznię Huntington Ingalls Industries-Newport News Shipbuilding, która go wybudowała. Po powrocie do portu wyruszy w kolejne testy, tym razem prowadzone przez inspektorów strony zamawiającej, czyli US Navy. Jeszcze pod koniec czerwca ubiegłego roku w specjalnej notatce informowano o problemach z okrętem. Pojawiły się kłopoty z czterema systemami przeznaczonymi do prowadzenia operacji lotniczych. Dopóki problemy te nie zostaną rozwiązane, a prawdopodobnie będzie to wymagało zmian konstrukcyjnych, będą one znacząco ograniczały zdolności bojowe CVN-78. W oparciu o obecne oceny trzeba stwierdzić, że CVN-78 nie będzie zdolny do prowadzenia intensywnych operacji lotniczych w przypadku wojny – czytamy w notatce. Wyporność USS Gerald R. Ford wynosi 100 000 ton, załogę stanowi 4660 osób, a okręt może zabrać 75 samolotów. Maksymalna prędkość jednostki to 30 węzłów (55 km/h), a jej długość to 337 metrów. Okręt ma bardzo niski profil radarowy. Dzięki katapultom elektromagnetycznym z okrętu można przeprowadzić 220 uderzeń lotniczych na dobę. USS Gerald R. Ford zastąpi USS Enterprise (CVN-65), który był pierwszym w historii lotniskowcem o napędzie atomowym. Służył on w latach 1962-2012. W planach jest budowa dwóch kolejnych okrętów klasy Ford: USS John F. Kennedy i USS Enterprise. Mają być one gotowe prawdopodobnie w roku 2020 i 2025. Budowa wszystkich trzech jednostek ma kosztować w sumie 43 miliardy dolarów. « powrót do artykułu -
Za pomocą nowej metody uzyskano komórki oporne na HIV
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Naukowcy z Instytutu Badawczego Ellen Scripps (TSRI) znaleźli sposób na utrzymanie zwalczających wirusa HIV przeciwciał na komórkach odpornościowych i stworzyli w ten sposób oporną populację. Eksperymenty laboratoryjne pokazały, że oporne komórki mogą szybko zastąpić komórki chore, potencjalnie lecząc osobę z HIV. Ochrona jest długoterminowa - podkreśla Jia Xie. By ocenić skuteczność i bezpieczeństwo nowej metody, co jest konieczne przed rozpoczęciem testów na pacjentach, specjaliści z TSRI planują współpracę z kolegami z Centrum Terapii Genowej City of Hope. Technika TSRI zapewnia znaczną przewagę nad terapiami, w których przeciwciała wolno unoszą się w krwiobiegu w stosunkowo niewielkim stężeniu. W opisywanym przypadku przeciwciała znajdują się na powierzchni komórki, blokując HIV dostęp do kluczowego receptora i możliwość rozprzestrzeniania zakażenia. Xie nazywa to zjawisko "efektem sąsiada". Przeciwciało tuż obok jest bowiem skuteczniejsze od wielu przeciwciał w krwiobiegu. Przed przetestowaniem systemu przeciwko HIV autorzy publikacji z pisma Proceedings of the National Academy of Sciences przeprowadzili eksperymenty z rinowirusem, który odpowiada za wiele przypadków przeziębienia. By dostarczyć nowy gen do komórek z hodowli, Amerykanie posłużyli się wektorem w postaci lentiwirusa. Gen instruował komórki, by syntetyzowały przeciwciała, które zwiążą się z wykorzystywanym przez rinowirusa receptorem ICAM-1. W momencie, gdy jest on zmonopolizowany przez przeciwciała, rinowirus nie ma jak dostać się do komórki, by roznieść zakażenie. To postać szczepionki komórkowej - wyjaśnia dr Richard Lerner. Ponieważ system dostawczy nie jest w stanie dotrzeć do 100% komórek, na końcu otrzymuje się mieszaninę komórek zmienionych i niepoddawanych zabiegom inżynieryjnym. Gdy naukowcy dodawali rinowirusy do populacji komórek, okazało się, że w ciągu ok. 2 dni większość umierała. W naczyniach z wyłącznie niezmienionymi komórkami populacja nigdy się nie odbudowała. W mieszaninie obu rodzajów komórek na początku także zachodziło obumieranie, ale liczebność populacji wkrótce zaczynała rosnąć, by po 125 godzinach osiągnąć podobny poziom jak w hodowli kontrolnej bez wirusa. Naukowcy podkreślają, że zgodnie z darwinowską teorią przetrwania najlepiej przystosowanych, komórki bez ochrony przeciwciał wyginęły. Pozostały zaś komórki chronione, które zaczęły się namnażać, przekazując korzystny gen komórkom potomnym. Następnie tę samą technikę zastosowano przeciwko HIV. Akademicy musieli w tym celu wybrać z biblioteki przeciwciała, które ochronią receptory CD4 komórek odpornościowych. Metoda ponownie okazała się sukcesem. Przeciwciała rozpoznały bowiem miejsce wiążące CD4, blokując HIV dostęp do receptora. W kolejnym kroku potwierdzono, że przeciwciała na komórkach blokowały HIV skuteczniej od wolno unoszących się, rozpuszczalnych przeciwciał z eksperymentów prowadzonych przez prof. Dennisa R. Burtona z TSRI i Devina Soka z International AIDS Vaccine Initiative (IAVI). « powrót do artykułu -
Coraz więcej energii odnawialnej za coraz mniej pieniędzy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Najnowszy raport dotyczący globalnego rynku energii odnawialnej przynosi bardzo dobre informacje. W roku 2016 zainstalowano więcej mocy ze źródeł odnawialnych i wydano przy tym mniej pieniędzy niż w roku 2015. Raport został przygotowany przez ONZ, Frankfurt School i Bloomberg New Energy Finance. Dowiadujemy się z niego, że w ubiegłym roku inwestycje w energię słoneczną, wiatrową, z biomasy, geotermalną, małe hydroelektrownie i energię ze źródeł morskich pochłonęły 241,6 miliarda dolarów, czyli o 23% mniej niż rok wcześniej. Jednocześnie zainstalowano 138,5 GW mocy, czyli o 9% więcej niż rok wcześniej. Inwestorzy wydają więc mniej pieniędzy, a otrzymują więcej energii. Jest to możliwe dzięki spadającym cenom niektórych technologii, szczególnie słonecznych i wiatrowych. Dzięki temu odsetek energii, jakie świat uzyskuje ze źródeł odnawialnych zwiększył się z 10,3 do 11,3 procenta. Jednoprocentowy przyrost może wydawać się mały, ale zapobiegło to wyemitowaniu w samym tylko 2016 roku 1,7 gigatony CO2. Żeby jednak nie popadać w zbytnią euforię musimy jednocześnie wiedzieć, że w tym samym czasie średnie stężenie CO2 w atmosferze wzrosło o 3,6 ppm i wyniosło w styczniu 406,1 ppm. Innymi słowy, wciąż akumulujemy dwutlenek węgla w atmosferze. Wydaje się, że świat nieodwracalnie odchodzi od paliw kopalnych. Dodana w ubiegłym roku moc ze źródeł odnawialnych wynosi 55% całkowitej dodanej mocy. Inwestorzy wydali też dwukrotnie więcej na energię odnawialną niż na energię związaną z paliwami kopalnymi. « powrót do artykułu -
W ostatnim czasie cyberprzestępcy rozesłali miliony wiadomości e-mail z załączonym szkodliwym kodem, który bierze na cel dziurę zero-day w Wordzie. Przestępcy próbują w ten sposób zainfekować internautów Drideksem, jednym z najgroźniejszych szkodliwych kodów kradnących pieniądze z kont bankowych. Dziura w Wordzie jest wyjątkowo niebezpieczna. Pozwala bowiem na ominięcie zabezpieczeń wbudowanych w Windows, nie wymaga, by w atakowanym Wordzie była uruchomiona obsługa makr, działa też przeciwko Windows 10, który jest uważany za najbezpieczniejszy system Microsoftu. Wiadomo, że dziura występuje w niemal wszystkich wersjach Worda dla Windows. Nie można też jednoznacznie wykluczyć, że nie jest obecna w Wordzie dla komputerów Apple'a. Firmy specjalizujące się w zagadnieniach bezpieczeństwa informują, że ataki są przeprowadzane głównie na obywateli Australii. Do wysyłanych e-maili dołączono pliki o nazwach „Scan_123456.doc” i „Scan_123456.pdf” gdzie ciąg „123456” może być zastąpiony dowolną sekwencją cyfr. Przedstawiciele firmy McAfee twierdzą, że Microsoft wie o dziurze od stycznia. Firma wciąż milczy na jej temat. Microsoft, który wcześniej otwarcie mówił o zagrożeniach, od ubiegłego roku coraz rzadziej się na ich temat wypowiada, przedstawiciele koncernu odmawiają komentarzy lub też zbywają dziennikarzy PR-owskimi formułkami. Podobno poprawka ma się ukazać dzisiaj, w ramach standardowego Patch Tuesday. Do czasu jej zainstalowania należy szczególnie ostrożnie podchodzić do wszelkich maili z załącznikami. Dridex jest bowiem wyjątkowo niebezpieczny. Dotychczas zaobserwowane ataki nie działały, gdy dokument był otwierany w trybie dokumentu chronionego (Protected View). « powrót do artykułu
-
Międzynarodowy zespół naukowców znalazł dowody na zabiegi stomatologiczne przeprowadzone w epoce lodowej. Zmienioną chorobowo (objętą próchnicą) tkankę usunięto za pomocą ostrego narzędzia, a wypełnienie wykonano z bitumenu. Zęby - 2 siekacze - znaleziono ok. 20 lat temu w górzystej części Toskanii (w Riparo Fredian). Autorzy publikacji z American Journal of Physical Anthropology wyjaśniają, że ktoś w nich "wiercił" aż do miazgi koronowej, możliwe, że za pomocą ostrego kamienia. Powstałe otwory wypełniono bitumenem, kawałkami słomy i najprawdopodobniej włosami. Datowanie wykazało, że zęby pochodzą sprzed 12.740-13.000 lat, czyli z górnego paleolitu. Nie wiadomo, z jakiego powodu wykorzystano włókna roślinne/słomę i włosy, ale naukowcy dywagują, że miały one np. działać antyseptycznie. Choć otwory mogły zostać zrobione nie w ramach leczenia, ale z innego powodu, np. by umieścić w nich biżuterię, obecność bitumenu sugeruje, że chodziło raczej o usunięcie zepsutej tkanki i zastosowanie czegoś, co spowolniłoby utratę zębów. Gregorio Oxilia i inni dodają, że starszy mężczyzna, do którego należały zęby, żył przed rozpowszechnieniem rolnictwa, czyli przed czasami, kiedy ludzie zaczęli jeść bogate w węglowodany próchnicogenne pokarmy zbożowe. « powrót do artykułu
-
Delfiny US Navy ostatnią szansą na ocalenie morświna?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Morświn kalifornijski występuje wyłącznie w północnej części Zatoki Kalifornijskiej i jest skrajnie narażony na wyginięcie. Ostatnie szacunki mówią, że przy życiu pozostało już tylko 30 przedstawicieli tego gatunku. Ogłoszona właśnie inicjatywa jego ochrony może być ostatnią szansą na jego uratowanie. Rząd Meksyku ogłosił, że przeznaczy 3 miliony dolarów na program VaquitaCPR. Dodatkowy milion dolarów zaoferowało Association of Zoos and Aquarium w Silver Spring w stanie Maryland. Pomysł ochrony polega na wykorzystaniu delfinów wytrenowanych przez Marynarkę Wojenną USA (US Navy) do wyśledzenia morświnów i umieszczenia ich w specjalnie utworzonych zagrodach na terenie Zatoki. Tam zwierzęta miałyby żyć bezpiecznie i być chronione przed ludźmi. Niestety, rozpoczęcie projektu ogłoszono na tyle późno, że nie będzie można przeprowadzić go przed majem. Później wody Zatoki są zbyt wzburzone. Obrońcy przyrody mają jednak nadzieję, że VaquitaCPR będzie mógł się rozpocząć w październiku. Czasu naprawdę jest bardzo mało. Gdy w 1997 roku dokonano pierwszego badania liczebności morświnów, liczbę tych zwierząt oszacowano na 567 osobników. W roku 2015 pozostało ich jedynie 59, a w 2016 – tylko 30. Głównym zagrożeniem dla morświnów jest rybołówstwo. Zwierzęta te giną w sieciach zastawianych na totoaby. W 2015 roku rząd Meksyku zakazał stosowania tego typu sieci i wypłacał rybakom odszkodowania. To jednak nie powstrzymało kłusowników. Przesądy, którym hołdują Chińczycy, powodują, że pęcherz pławny totoab jest wart dziesiątki tysięcy dolarów na czarnym rynku. Dlatego też morświny nadal giną. Ekolodzy obawiają się, że ssaka czeka ten sam los co delfina białego, który niegdyś żył w rzece Jangcy i prawdopodobnie wyginął przed kilku laty. Dlatego też trzeba się spieszyć. Pierwszym poważnym wyzwaniem będzie zlokalizowanie morświnów. Żyją one na obszarze ponad 2000 kilometrów kwadratowych. Zwykle poruszają się pojedynczo lub w parach, trudno jest więc je namierzyć sonarem. Zwierzęta te uciekają też słysząc silniki, dlatego też zdecydowano się na zatrudnienie tresowanych delfinów. Delfiny z US Navy mogą z łatwością je śledzić, zdradzając pozycję morświnów i umożliwiając ich złapanie – mówi Barbara Taylor z amerykańskiej Narodowej Administracji Oceanicznej i Atmosferycznej. Gdy już morświn zostanie wyśledzony, trzeba będzie go jeszcze bezpiecznie złapać i przetransportować do zagrody. Początkowo będą testowane różne rodzaje zagród. Naukowcy mają nadzieję, że uda się uratować morświny, a może nawet na tyle przyzwyczają się do zagród, że zaczną się w nich rozmnażać. Wyłapywanie i rozmnażanie dzikich zwierząt w niewoli przynosi czasem dobre wyniki. Dobrym przykładem jest tutaj kondor kalifornijski, o którego ocaleniu i nowych zagrożeniach informowaliśmy przed kilku laty. Projekt VaquitaCPR obarczony jest wysokim ryzykiem. Dotychczas nikt nigdy nie próbował załapać morświna kalifornijskiego i utrzymać go przy życiu. Jednak, jak mówi David Wildt ze Smithsonian Conservation Biology Institute, nie mamy nic do stracenia, a sporo do zyskania. « powrót do artykułu -
Naukowcy z Uniwersytetu w Exeter i ze Stacji Biologicznej Doñana w Sewilli odkryli, że odpadki drzewne po wycince lasów w Kolumbii zagrażają kluczowym etapom cyklu życiowego narażonego na wyginięcie żółwia skórzastego (Dermochelys coriacea). Wpływają one zarówno na mające złożyć jaja samice, jak i na świeżo wyklute młode. Ponieważ żółwie skórzaste pokonują duże dystanse, często przez przypadek zaplątują się w sieci rybackie. Oprócz tego sporo ich miejsc lęgowych znajduje się w popularnych turystycznie rejonach. Autorzy artykułu z pisma Marine Ecology Progress Series odkryli, że wycinka stanowi niedoceniane wcześniej zagrożenie. By skutecznie się rozmnożyć, żółwice muszą mieć jak pokonać plażę, by wykopać gniazdo do inkubacji jaj. Młode muszą z kolei przebyć plażę i dostać się do wody. Niestety, i w jednym, i w drugim przeszkadzają leżące na piasku odpady drzewne. Brytyjsko-hiszpański zespół monitorował 216 żółwi. Na znanym stanowisku w Kolumbii porównywano ich aktywność w rejonach z dużą i małą ilością odpadów. Biolodzy manipulowali też ilością drewna, by sprawdzić, jak to wpłynie na zachowanie zwierząt. Okazało się, że w rejonach z większą ilością odpadów drzewnych samice poświęcały więcej czasu na budowę gniazda i zwykle wybierały obszar bliżej linii brzegowej. Oznacza to, że ich konstrukcje były bardziej zagrożone zalewaniem. Niektóre samice ulegały też w czasie kopania zranieniu. Odłamki oznaczały, że młodym dotarcie do wody zajmowało więcej czasu, co zwiększało ryzyko, że zostaną upolowane przez drapieżniki. Poza tym, próbując dostać się do morza, zużywały więcej energii. Żółwie skórzaste już są zagrożone jako gatunek łapiący się przypadkowo w sieci, a także podatny na zjadanie plastikowych odpadów morskich. Nasze badanie jasno pokazuje, że wycinka drzew stanowi kolejne zagrożenie. Obecnie najważniejsze jest, by zapobiegając dalszemu szkodzeniu żółwiom, włączyć oczyszczanie plaż w plan wycinki - podkreśla prof. Brendan Godley. Choć odpady drzewne nie zmieniały liczby (wskaźnika) gniazd, oddziaływały znacząco na ich umiejscowienie i sposób budowy, co negatywnie wpływało na młode i matki. Sporą różnicę można uzyskać, umieszczając gdzie indziej strefy składowania odpadów organicznych lub traktując odpady drzewne jako źródło energii - podsumowuje dr Adolfo Marco Llorente. « powrót do artykułu
-
U mężczyzn siwizna łączy się z podwyższonym ryzykiem chorób serca
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Siwe włosy wiążą się u mężczyzn z podwyższonym ryzykiem choroby serca. Starzenie to nieunikniony czynnik ryzyka chorób sercowo-naczyniowych. Wiąże się ono z oznakami dermatologicznymi, mogącymi sygnalizować wzrost zagrożenia. Potrzeba dalszych badań nad oznakami skórnymi ryzyka, które pozwoliłby nam interweniować na wcześniejszych etapach patologicznego procesu - wyjaśnia dr Irini Samuel, kardiolog z Uniwersytetu w Kairze. Miażdżyca i siwienie dzielą podobne mechanizmy molekularne, np. upośledzoną naprawę DNA, stres oksydacyjny, stan zapalny czy zmiany hormonalne. Badanie Egipcjan szacowało więc częstość występowania siwizny u pacjentów z chorobą niedokrwienną serca (ChNS). Sprawdzano też, czy jest to niezależny marker ryzyka. Prospektywne, obserwacyjne badanie objęło 545 dorosłych mężczyzn, którzy z powodu podejrzenia ChNS przeszli wielowarstwową tomografię komputerową tętnic wieńcowych (angiografię TK). W zależności od obecności bądź braku ChNS oraz ilości siwych włosów chorych podzielono na kilka podgrup. Ilość siwych włosów oceniano wg następującej skali: 1 = wyłącznie ciemne włosy, 2 = ciemnych włosów więcej niż białych, 3 = równe ilości ciemnych i białych włosów, 4 = białych włosów więcej niż ciemnych, 5 = całkowita siwizna. Zakres siwienia oceniało 2 niezależnych obserwatorów. Oprócz tego zbierano dane nt. tradycyjnych czynników sercowo-naczyniowych, w tym nadciśnienia, cukrzycy, palenia, dyslipidemii i rodzinnej historii ChNS. Okazało się, że wysoka punktacja w zakresie siwienia (stopień 3. i wyższe) wiązała się z podwyższonym ryzykiem ChNS niezależnie od wieku metrykalnego i pozostałych czynników ryzyka. Pacjenci z ChNS mieli wyższe wskaźniki siwienia i większy zakres zwapnienia ścian tętnic. Wieloczynnikowa analiza regresji wykazała, że wiek, stopień siwienia, nadciśnienie i dyslipidemia były niezależnymi prognostykami obecności miażdżycowej ChNS. Niezależnym predyktorem siwienia okazał się zaś wyłącznie wiek. Nasze wyniki sugerują, że niezależnie od wieku metrykalnego, siwienie wskazuje na wiek biologiczny i może być sygnałem ostrzegawczym podwyższonego ryzyka sercowo-naczyniowego. Potrzebne są dalsze badania we współpracy z dermatologami, by dowiedzieć się więcej o czynnikach genetycznych i prawdopodobnie dających się uniknąć środowiskowych, które determinują siwienie. By potwierdzić związek między siwieniem a chorobą sercowo-naczyniową, należy przeprowadzić większe studium z mężczyznami i kobietami bez innych znanych czynników ryzyka chorób serca. « powrót do artykułu -
Prawdziwy geek nie będzie musiał robić pompek i strzelać?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
W ciągu ostatnich lat przestępczość zmieniła się tak bardzo, że FBI rozważa zmianę niektórych kryteriów przyjmowania kandydatów. Biuro musi coraz częściej radzić sobie z przestępczością popełnianą za pośrednictwem internetu czy z użyciem najnowszych technologii. Dlatego też dyrektor James Comey wielokrotnie wspominał ostatnio o potrzebnie dostosowania procesu rekrutacyjnego do nowej rzeczywistości i potrzebie zatrudniania specjalistów ds. IT. Jeśli FBI chce skutecznie walczyć z przestępcami wykorzystującymi nowoczesne technologie musi konkurować z przemysłem o najlepsze umysły techniczne. Dyrektor Comey nie wykluczał, że Biuro będzie musiało stworzyć własny uniwersytet techniczny i publicznie zastanawiał się, czy każdy agent musi być zdolny do posiadania broni i dobrego posługiwania się nią. Nie wykluczał nawet, że – przynajmniej na niektórych stanowiskach – z pracy w FBI nie będzie eliminowało zamiłowanie do marihuany. Comey wspominał, że często trudno jest znaleźć człowieka, który spełniałby wszystkie wymogi stawiane obecnie przed agentami. Mamy na przykład człowieka, który jest uczciwy, mądry, zna się na IT, ale nie jest w stanie zrobić nawet jednej pompki. Albo też kogoś, kto robi pompki, jest mądry, zna się na IT, ale w drodze na rozmowę kwalifikacyjną wypalił sobie zioło – mówił Comey podczas spotkania Intelligence National Security Alliance. Świat się nie cofa. Przestępstwa, z którymi spotkałem się 20-30 lat temu w policji federalnej i w FBI są teraz w dużej mierze popełniane cyfrowo – stwierdza Robert Anderson, emerytowany agent, który nadzorował cyfrowe śledztwa. Niewykluczone, że niektóre wymogi zostaną zniesione, ale będzie to dotyczyło byłych agentów FBI. Obecnie osoba, która opuści Biuro na czas dłuższy niż 2 lata musi ponownie starać się o przyjęcie i przejść kurs w akademii w Quantico. Wiele takich osób nie spełnia ostrych wymagań. Nasi agenci odchodzą, idą do pracy w sektorze prywatnym, stwierdzają, że to praca bezduszna, nie daje im satysfakcji, że potrzebują też jakichś wartości moralnych i chcą wrócić. Rozmawiałem z 42-letnim agentem, specjalistą od IT, który w ten sposób wrócił do FBI. Zapytałem go, jak było w Quantico. Odpowiedział: „To był koszmar. Prawdziwy koszmar”. Musimy więc zastanowić się, jak przyciągać utalentowanych ludzi – mówił Comey. « powrót do artykułu -
Amerykański Departament Zatrudnienia (DoL) oskarża Google'a o skrajną dyskryminację kobiet pod względem płacowym. W przemyśle IT kobiety zwykle zarabiają mniej niż mężczyźni, ale przypadek Google'a ma być szczególnie skandaliczny. W ramach śledztwa prowadzonego przez DoL wyszło na jaw, że Google narusza federalne przepisy dotyczące zarobków kobiet. Janette Wipper, dyrektor regionalna DoL, zeznała przed sądem w San Francisco, że urzędnicy w niemal każdym przypadku zauważyli systematyczne różnice pomiędzy zarobkami kobiet i mężczyzn. Google wykonuje zlecenia dla rządu federalnego, a to oznacza, że firma ma obowiązek udostępniania DoL informacji o tym, jak przestrzega przepisów dotyczących równości zatrudnionych osób. Mimo to koncern wielokrotnie odmawiał udostępniania takich danych twierdzą, że żądania urzędników w tym zakresie idą zbyt daleko, że ich spełnienie naruszałoby poufność kontraktów czy też prywatność pracowników. Lisa Barnett Sween, jedna z prawniczek Google'a twierdziła, że żądania urzędów naruszają gwarantowaną przez Czwartą Poprawkę ochronę przed nieuzasadnionymi przeszukaniami. Google utrzymuje też, że nie robi niczego złego i nie jest prawdą, by istniała znacząca różnica pomiędzy zarobkami kobiet i mężczyzn. Firma niedawno stwierdziła, że całkowicie wyrównała zarobki pomiędzy płciami. Koncern oświadczył również, że zarzuty DoL nie są poparte żadnymi dowodami. Nawet jeśli zarzuty DoL są prawdziwe, to nie wiadomo, czy Google powinien się nimi przejmować. Prezydent Trump jest bowiem przeciwnikiem ustawowego narzucania równości i zniósł część wprowadzonych za Obamy przepisów chroniących pracujące kobiety. « powrót do artykułu
-
Cytrynian trójsodowy może czasowo przywracać powonienie. Badania brytyjskich naukowców pokazały, że donosowy sprej z cytrynianiem trójsodowym może zapewniać czasową poprawę w zakresie powonienia u pacjentów z anosmią lub hiposmią (nabytym/wrodzonym całkowitym brakiem funkcji węchu lub zmniejszoną zdolnością do wyczuwania zapachów). W badaniach uwzględniono osoby z zaburzeniami wywołanymi przez wirusy oraz inne czynniki niezwiązane z niedrożnością. Autorzy publikacji z pisma Clinical Otolaryngology przypominają, że cytrynian sodu został już dopuszczony do stosowania m.in. w zapaleniu pęcherza. Wiadomo też, że wiąże wapń, który odgrywa kluczową rolę w funkcjonowaniu komórek i przyczynia się do "wyłączenia" zmysłu węchu. Naukowcy postanowili więc sprawdzić, czy zmniejszenie ilości wapnia w śluzie w nosie może wpłynąć na jego zdolność hamowania czyjegoś powonienia. Donosowy sprej z cytrynianem sodu został zaprojektowany w taki sposób, by wymiatać wapń ze śluzu i wskutek tego czasowo "podkręcać" powonienie - wyjaśnia Carl Philpott z Uniwersytetu Wschodniej Anglii. W ramach studium z losowaniem do grup pacjentom podawano cytrynian trójsodowy albo sterylną wodę (placebo). Później brali oni udział w serii testów; wąchali coraz większe stężenia 4 zapachów: różanego, gruszkowego, octowego [kwasu octowego] i mentolowego [eukaliptolu]. Ich zadanie polegało na określeniu, jakie stężenie są w stanie wykryć [w ten sposób wyznaczano próg wrażliwości]. Wyniki pokazały poprawę u osób leczonych sprejem. Utrzymywała się ona do 2 godzin. Wydaje się, że terapia była najskuteczniejsza u pacjentów z węchem uszkodzonym przez infekcję wirusową, czyli z tzw. powirusową utratą węchu [ang. post viral olfactory loss, PVOL]. Wśród osób wylosowanych do grupy z cytrynianem sodu poprawa wystąpiła u 1/3. Największy efekt odnotowano 15-30 min po podaniu spreju. Wystąpiły niwielkie skutki uboczne: ból gardła, lekki katar i świąd. Philpott podkreśla, że po uzyskaniu dowodu, że terapia z cytrynianem może zadziałać, przyszła pora na większe testy kliniczne z pacjentami regularnie stosującymi sprej. « powrót do artykułu
-
Ulubiona broń autorów science-fiction – lasery – powoli trafiają do sił zbrojnych USA. Ich obecne możliwości są jednak dużo mniejsze niż to, co widzimy na filmach czy czytamy w książkach. Na zlecenie Pentagonu prace nad laserową bronią prowadzą najwięksi gracze na rynku technologii wojskowych – Boeing, Lockheed Martin, Northrop Grumman i Raytheon. Od 2014 roku US Navy testuje 30-kilowatowy laser na okręcie USS Ponce. Z kolei Lockheed Martin ogłosił, że jego 60-kilowatowy laser zostanie wkrótce zainstalowany na ciężarówkach używanych przez armię i będzie testowany. System ten ma być w stanie zestrzelić drona z odległości około 500 metrów. Obecne systemy laserowe mają za zadanie zniszczyć cel podgrzewając jego fragment. W ten sposób mają być np. niszczone pociski rakietowe. Jeśli weźmiemy pod uwagę prędkość, z jaką się one poruszają, to zestrzelenie takiego pocisku jest z pewnością imponującym osiągnięciem. Mark Gunzinger z Center for Strategic and Budgetary Assessments mówi, że laserowe systemy uzbrojenia bardzo szybko są udoskonalane. Jego zdaniem w najbliższych latach powstaną prototypy o mocy powyżej 150 kW. To wystarczy, by zestrzelić pocisk rakietowy celując w jego bok. Siły specjalne chcą rozpocząć testy tego typu laserów jeszcze przed końcem roku 2020. Miałyby one być montowane na pokładzie samolotów AC-130, wyspecjalizowanych we wspieraniu operacji naziemnych. W ciągu 6-8 lat siły zbrojne USA mogą mieć do dyspozycji lasery o mocy przekraczającej 300 kilowatów. Taki laser byłby zdolny do zniszczenia pocisku rakietowego strzałem z przodu. Amerykanie rozważają też montowanie w przyszłości laserów na dronach. Ich zadaniem byłoby zestrzeliwanie rakiet balistycznych wkrótce po starcie. Olbrzymią zaletą laserów jest możliwość oddawania nieograniczonej liczby strzałów oraz tanie prowadzenie ognia. Tradycyjne systemy broni wymagają pocisków. Laserowi wystarczy zapewnić energię elektryczną. Lasery mogą być szczególnie przydatne w samolotach bojowych. Samolot nie musiałby wracać do bazy, by uzupełnić pociski. Mógłby zatankować w powietrzu i kontynuować misję – mówi Gunzinger. Zanim jednak bron laserowa trafi na pokłady samolotów, musi być znacząco zminiaturyzowana. Na razie inżynierowie skupiają się przede wszystkim na zapewnieniu laserom odpowiedniej mocy oraz opracowaniu systemów efektywnego chłodzenia. Przedstawiciele Lockheeda Martina mówią, że są w stanie wyprodukować potężniejsze lasery niż zamówione przez wojsko, jednak byłyby one tak duże, że nie mieściłyby się na ciężarówce. Jednak zarówno wojskowi jak i firmy pracujące nad bronią laserowa mówią, że jedynymi przeszkodami na drodze rozwoju tego typu broni są ograniczone środki finansowe przeznaczone na tego typu badania. Kongres nie jest jednak skłonny do zbytniego szastania pieniędzmi. W 2012 roku nie przyznał finansowania projektowi, w ramach którego Boeing 747 miałby zostać wyposażony w system zdolny do zestrzeliwania rakiet przeciwnika. Rozwój takiej broni miał kosztować ponad 5 miliardów USD, a prawodawcy uznali, że istnienie zbyt duże ryzyko, iż nie zapewni on skonstruowania użytecznej broni. « powrót do artykułu
-
Wygląda na to, że sprzedaż wydziału produkcji pamięci NAND nie załatwi wszystkich problemów Toshiby. W mediach pojawiły się informacje, jakoby japoński koncern przymierzał się też do sprzedaży wydziału produkcji telewizorów. Wśród zainteresowanych zakupem są turecki producent urządzeń domowych Vestel oraz chińska Hisense Group. Toshiba już od pewnego czasu przeżywa kłopoty finansowe, a ostatnio jej sytuacja uległa gwałtownemu pogorszeniu, gdy należąca do niej działająca na rynku energii atomowej amerykańska Westinghouse Electric złożyła w sądzie wniosek o ogłoszenie bankructwa. Najprawdopodobniej oferty na wydział produkcji TV będą składane już w najbliższym czasie. Toshiba zapewne chciałaby zakończyć transakcję przed końcem marca 2018 roku, kiedy to kończy się rok podatkowy. Po wyjściu w 2015 roku na jaw skandalu księgowego, Toshiba przeprowadziła restrukturyzację. Doszło do połączenia działów rozwoju i sprzedaży telewizorów w Japonii, a za granicą skupiono się na licencjonowaniu ich produkcji. Wspomniany już Vestel to producent telewizorów Toshiby na Europę. « powrót do artykułu