Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36968
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Amerykańskie lotnictwo wojskowe (US Air Force) zaprasza hakerów do udziału w projekcie „Hack the Air Force”. To inicjatywa w ramach której uczestnicy atakują systemy informatyczne USAF i otrzymują nagrody za znalezienie w nich luk. W projekcie mogą wziąć udział obywatele USA, Wielkiej Brytanii, Kanady, Australii i Nowej Zelandii. Pierwszy tego typu publiczny projekt rozpoczęto w kwietniu ubiegłego roku, gdy amerykański Departament Obrony ogłosił „Hack the Pentagon”. Wówczas w projekcie wzięło ponad 1400 hakerów, a w ciągu pierwszych 6 godzin organizatorzy otrzymali niemal 200 raportów dotyczących zabezpieczeń. W sumie tytułem nagród wypłacono wówczas 75 000 dolarów. Później, w listopadzie, ogłoszono program „Hack the Army”. Pierwszą lukę znaleziono w ciągu 6 minut od rozpoczęcia programu. Uczestnicy znaleźli wówczas 416 luk, z których 120 było unikatowymi dziurami. Hakerom wypłacono wówczas około 100 000 USD. Teraz w ślad Pentagonu i US Army postanowiły pójść siły lotnicze. Po raz pierwszy USAF poddaje swoją sieć tak szerokiej ocenie. Hakerzy każdego dnia atakują nasze systemy. Dobrze jest więc poprosić hakerów mających dobre intencje, by się przyjrzeli naszym zabezpieczeniom i – co najważniejsze – by pokazali, w jaki sposób możemy je udoskonalić, mówi Peter Kim, odpowiedzialny w US Air Force za bezpieczeństwo informatyczne. Proces rejestracji do „Hack the Air Force” rozpocznie się 15 maja na witrynie HackerOne. Projekt potrwa od 30 maja do 23 czerwca. « powrót do artykułu
  2. W Wenecji podjęte zostaną poszukiwania trzeciej kolumny, która miała być ustawiona obok Pałacu Dożów, przy wejściu na plac Świętego Marka. Najpierw trzeba ustalić jednak, czy taka w ogóle istniała. Według tradycji kolumna runęła do wody w 1172 roku. Zgodę na prowadzenie badań naukowych i poszukiwań wydały władze miasta przy aprobacie urzędu nadzoru nad zabytkami. Podkreśla się, że legenda o rzekomej trzeciej kolumnie jest jedną z najbardziej fascynujących i zagadkowych w Wenecji. Zgodnie z nią na Piazzetta San Marco, a więc na placyku między kanałem a samym wielkim placem, gdzie stoją od wieków dwie kolumny przywiezione z Konstantynopola w XII wieku, miały stać pierwotnie aż trzy. Według przekazywanej opowieści ta trzecia nie została jednakże ustawiona, bo wpadła do wody w trakcie wyciągania jej na brzeg, a powodem był błąd w manewrze. Na szczytach dwóch kolumn, które ustawiono na placu, znajdują się posągi świętego Teodora oraz lew świętego Marka. Obie rzeźby są symbolami miasta. Zarząd miejski poparł projekt naukowo-archeologiczny, którego celem ma być ustalenie, czy rzeczywiście do Wenecji przywieziono trzy kolumny, a jeśli tak - to czy ta zaginiona nadal spoczywa przykryta warstwami błota na dnie laguny. Prace mają być prowadzone od maja do sierpnia. Jak się zauważa, jeśli rzeczywiście owa "trzecia kolumna" dalej spoczywa w wodzie, to musi być przykryta niemal siedmiometrową warstwą błota, o łącznej wadze 50 ton. Jej wydobycie byłoby zatem bardzo trudne « powrót do artykułu
  3. Co roku jeden z uczestników Historical Clinicopathological Conference dostaje do zdiagnozowania historyczny przypadek medyczny. Diagnosta do czasu postawienia diagnozy nie zna tożsamości pacjenta. W przeszłości diagnozowano np. Karola Darwina. Na tegorocznej konferencji Ronna Hertzano z University of Maryland, która specjalizuje się w zagadnieniach dotyczących słuchu, zaprezentuje swoją diagnozę. Jej pacjentem był Francisco de Goya. Francisco de Goya y Lucientes (1746-1828) to jeden z najwybitniejszych malarzy w historii. Uznawany jest za twórcę współczesnego malarstwa i prekursora malarskiej awangardy XX wieku. Wiemy, że jesienią 1792 roku Goya zachorował, a lekarze zdiagnozowali u niego kolkę. Artysta całą zimę spędził w łóżku złożony chorobą, a powrót do zdrowia trwał dwa lata. Wskutek choroby stracił słuch w obu uszach. Hertzano, która dostała informacje na temat stanu zdrowia Goi, mogła np. dowiedzieć się z listów jego przyjaciół, że malarz uskarżał się w czasie choroby na szum w uszach. Miał też kłopoty z utrzymaniem równowagi. Pisał, że gdy wchodzi lub schodzi po schodach czuje się tak, jakby w każdej chwili miał upaść. Donosił też o problemach ze wzrokiem i silnych bólach głowy. Wspomnianej zimy, którą przeleżał w łóżku, miał też halucynację i napad paraliżu. W 1795 roku napisał list do Królewskiej Akademii w San Fernando, że nie może tam dłużej wykładać, gdyż stracił słuch. Po minięciu choroby obrazy Goi stawały się zaś coraz bardziej mroczne. Hertzano uważa, że utrata słuchu w obu uszach wskazuje, iż choroba rozprzestrzeniła się od mózgu do uszu. W taki sposób działają np. zapalenie opon mózgowych i syfilis, ale inne objawy do nich nie pasują. Jeśli byłby to syfilis to powinniśmy w kolejnych latach widzieć postępujące problemy neurologiczne lub demencję, ale nic nie wskazuje na to, by artysta zmagał się z tego typu problemami, mówi Hartzano. Wyklucza też bakteryjne zapalenie opon mózgowych, gdyż w czasach przed wynalezieniem antybiotyków choroba ta była niemal w 100 procentach śmiertelna. Wystawienie na działanie ołowiu może prowadzić do objawów kolki i głuchoty. Wiadomo, że Goya wykorzystywał olbrzymie ilości białej farby ołowiowej, jednak uczona wyklucza zatrucie ołowiem, gdyż inne oprócz głuchoty objawy z czasem ustąpiły. Hertzano podejrzewa, że wielki artysta zapadł na rzadką chorobę autoimmunologiczną, zespół Susaca. W jej przebiegu dochodzi do halucynacji, paraliżu, problemów ze wzrokiem i utraty słuchu. Wszystkie te objawy wystąpiły u Goi. U osób cierpiących na zespół Susaka dochodzi do encefalopatii, zmian naczyniowych w siatkówce oka, mikrozawałów w istocie białej i szarej. Na szczęście Goya przetrwał chorobę, a w 1799 roku opublikował 80 akwafort przedstawiających duchy, wiedźmy i senne koszmary. Jednak, jak mówi Janis Tomlinson, historyk sztuki z University of Delaware, mroczne obrazy nie były raczej wynikiem jego choroby, a współcześni nie odebierali ich jako mroczne oznaki depresji artysty. "To były raczej satyry na żywione wóczas przesądy" – stwierdza Tomlinson. Po wyleczeniu się z choroby Goya nadal był popularnym malarzem madryckich elit, doszedł też do najwyższych dostępnych w jego fachu zaszczytów, zostając pierwszym malarzem nadwornym. Punktem zwrotnym w jego życiu nie była choroba, a raczej napoleońska inwazja na Hiszpanię z roku 1808. « powrót do artykułu
  4. Testosteron powoduje, że mężczyźni są mniej skłonni kwestionować swoje impulsywne decyzje. Naukowcy z Kalifornijskiego Instytutu Technologii, ZRT Laboratory i Western University testowali hipotezę, że podwyższony poziom testosteronu nasila u mężczyzn tendencję, by polegać na intuicyjnej ocenie i ograniczać świadome myślenie. Podczas eksperymentów okazało się, że w porównaniu do grupy z placebo, mężczyźni, którym podano testosteron, wypadali gorzej w teście świadomego myślenia. Zauważyliśmy, że grupa testosteronowa była bardziej skłonna do podejmowania pochopnych decyzji w łamigłówkach, w których pierwsze domysły są zazwyczaj złe - opowiada prof. Colin Camerer. Testosteron albo hamuje proces sprawdzania toku myślenia, albo nasila intuicyjne przekonanie pt. "z pewnością mam rację". Dwustu czterdziestu trzech ochotników rozlosowano do grup, z których jedna dostawała dawkę testosteronu w żelu, a druga placebo. Później wszyscy brali udział w teście świadomego myślenia. By zmierzyć poziom zaangażowania, motywację i podstawowe zdolności matematyczne, badani rozwiązywali też zadania matematyczne. W teście świadomego myślenia padały pytania w rodzaju: Kij i piłka kosztują razem 1,10 dol. Za kij trzeba zapłacić dolara więcej niż za piłkę. Ile kosztuje piłka? Większości ludzi w pierwszym momencie przychodzi do głowy odpowiedź "10 centów", ale to nieprawda, w bo w takim przypadku za kij trzeba by zapłacić tylko 90 centów więcej. Prawidłowa odpowiedź jest taka, że piłka kosztuje 5 centów, a kij 1,05 dol. Ochotnicy mogli się zastanawiać nad odpowiedzią bez ograniczeń czasowych, oprócz tego za każdą poprawną odpowiedź dostawali dolara, a gdy wszystkie odpowiedzi były dobre, nagradzano ich 2-dolarową premią. Autorzy publikacji z pisma Psychological Science zauważyli, że przedstawiciele grupy testosteronowej wypadali znacząco gorzej od ludzi na placebo: podawali średnio 20% poprawnych odpowiedzi mniej. Poza tym grupa testosteronowa podawała błędne odpowiedzi szybciej, a poprawne wolniej niż grupa kontrolna. Tego samego zjawiska nie obserwowano w wynikach podstawowych zdolności matematycznych [...]. Wg Amerykanów, zaobserwowany fenomen można powiązać z wpływem testosteronu na wzrost pewności siebie. Generalnie uważa się, że testosteron zwiększa dążenie mężczyzn do wyższej pozycji społecznej, zaś ostatnie badania pokazały, że pewność siebie podwyższa status. Sądzimy, że chodzi o wzmocnienie pewności siebie. Jeśli jesteś bardziej pewny siebie, czujesz, że masz rację i nie masz na tyle wątpliwości, by skorygować błędy - wyjaśnia Camerer. Psycholodzy dodają, że uzyskane wyniki rodzą pytania odnośnie do potencjalnych negatywnych skutków testosteronowej terapii zastępczej, która ma zapobiegać spadkowi libido u mężczyzn w średnim wieku. Czy gdy mężczyzna chce testosteronu, by zwiększyć popęd, musi się liczyć z jakimiś innymi skutkami? Czy ci mężczyźni stają się zbyt uparci mentalnie i sądzą, że coś wiedzą, a w rzeczywistości nie mają racji? « powrót do artykułu
  5. Scytowie przemierzali stepy Azji Centralnej od IX do I wieku przed Chrystusem. Byli jednymi z pierwszych ludów, które do perfekcji opanowały jazdę konną i używały kompozytowych łuków walcząc na koniach. Profesor Ludovic Orlando i jego 33 kolegów z 16 uniwersytetów zbadali, w jaki sposób Scytowie selekcjonowali zwierzęta, by najlepiej zaspokajały ich potrzeby. Przeprowadzenie badań genetycznych scytyjskich koni było możliwe dzięki świetnie zachowanym pochówkom królewskim. Takim jak kurhany z Arżan w Republice Tuwy, gdzie pochowano ponad 200 koni, czy w Berel w Kazachstanie, gdzie znaleziono szczątki kilkunastu koni. Uczeni wykorzystali techniki sekwencjonowania DNA do zbadania kodu genetycznego scytyjskich ogierów. Zwierzęta pochodziły sprzed 2300-2700 lat, 11 z nich było z Berel, a 2 z Arżan. Zbadano też genom klaczy sprzed 4100 lat znalezionej w Czelabińskku, a która należała do ludzi z kultury Sintaszta-Pietrowka. To właśnie ta kultura jako pierwsza używała dwukołowych powozów. Dzięki badaniom wiemy, że konie Scytów były bardzo zróżnicowane pod względem umaszczenia. Nie posiadały też mutacji odpowiedzialnej za pojawienie się inochodu, czyli rodzaju chodu, w którym jednocześnie poruszają się obie nogi z tej samej strony ciała. Niektóre z osobników posiadały warianty genów powiązane u współczesnych koni wyścigowych do sprintu na krótkich dystansach. To wskazuje, że Scytowie poszukiwali wytrzymałych, szybkich zwierząt. Poza dwoma końmi, żaden z badanych przez nas osobników nie był spokrewniony z innym. To zgadza się pozostawionym nam przez Herodota opisem scytyjskich zwyczajów pogrzebowych, kiedy to poświęcano konie przysłane w prezencie od zaprzyjaźnionych plemion rozsianych po całym stepie – stwierdził doktor Pablo Librado z Uniwersytetu w Kopenhadze. Co ważne, żadne ze zbadanych zwierząt nie pochodziło z chowu wsobnegu, co dowodzi, że Scytowie utrzymali naturalne struktury stad i nie prowadzili krzyżowania wyłącznie wśród najcenniejszych linii zwierząt. To znacząca różnica pomiędzy Scytami, a współczesnymi hodowcami, którzy doprowadzają do tego, że jeden ogier jest ojcem setek młodych. Wzorce genetyczne, które zauważono w badaniach wskazują na to, że Scytowie szczególnie byli zainteresowani cechami, za które odpowiadało 121 genów, z których większość był związana z rozwojem przednich kończyn. Ludzie udomowili konie około 5500 lat temu. Jeszcze Scytowie mieli do czynienia z dużym zróżnicowaniem genetycznym tych zwierząt. Jednak w ciągu ostatnich 2300 lat doszło do załamania się populacji, co skutkowało znaczącą redukcją zróżnicowania genetycznego. W tym samym czasie ludzie zaczęli znacząco ograniczać liczbę ogierów dopuszczanych do rozrodu. W efekcie tych wydarzeń wszystkie żyjące obecnie konie posiadają tę samą lub bardzo podobną haplogrupę chromosomu Y. W populacji scytyjskich koni istniało wiele haplogrup chromosomu Y. Przez pierwsze trzy tysiąclecia po udomowieniu utrzymano wysokie zróżnicowanie linii męskich. Zanikło ono w ciągu ostatnich 2000 lat – mówi doktor Cristina Gamba z Kopenhagi. Autorzy badań zauważyli też, że wraz z utratą różnorodności chromosomu Y w genomie koni pojawia się coraz więcej mutacji. Wpływają one negatywnie na sprawność fizyczną koni, co dowodzi, że ludzie od dwóch tysięcy lat nieprawidłowo prowadzą hodowlę tych zwierząt. « powrót do artykułu
  6. Lek przeciwdepresyjny amitryptylina czasowo hamuje barierę krew-mózg, pozwalając innym lekom dotrzeć do mózgu. Podczas eksperymentów na szczurach naukowcy z amerykańskich Narodowych Instytutów Zdrowia zauważyli, że sparowanie amitryptyliny z lekami przeznaczonymi do terapii chorób ośrodkowego układu nerwowego (OUN) nasilało ich dostarczanie do mózgu, bo antydepresant hamował barierę krew-mózg. Podkreślając, że potrzeba dalszych badań, by ustalić, czy ludzie także mogą skorzystać na tym odkryciu, specjaliści dostrzegają jednak potencjał amitryptyliny. Wspominają o zrewolucjonizowaniu leczenia całej gamy chorób, w tym padaczki, udarów, depresji czy stwardnienia zanikowego bocznego (ALS). Wyniki okazały się na tyle obiecujące, że akademicy zdecydowali się złożyć tymczasowe zgłoszenie patentowe. Dr Ronald Cannon z Narodowego Instytutu Nauk o Zdrowiu Środowiskowym podkreśla, że największą przeszkodą dla skutecznego dostarczania leków do mózgu jest pompa białkowa - glikoproteina P (P-gp). Jest ona zlokalizowana w wewnętrznej wyściółce (śródbłonku) naczyń mózgu i kieruje toksyny oraz leki z powrotem do organizmu. Zespół Cannona zauważył, że amitryptylina zmniejsza aktywność pompującą P-gp w naczyniach włosowatych szczurów typu dzikiego. Później naukowcy wykazali, że antydepresant działa w ten sam sposób na naczynia kapilarne szczurów stanowiących model ALS. W obu grupach gryzoni amitryptylina wyłączała glikoproteinę P w ciągu 10-15 min. Kiedy antydepresant usuwano, aktywność pompy powracała do normy. Oznacza to, że wpływ antydepresantu na P-gp jest szybki i odwracalny. Cannon podejrzewa, że podawanie amitryptyliny z niższymi dawkami opioidów miałoby działanie przeciwbólowe i jednocześnie pozwalałoby uniknąć skutków ubocznych w postaci uzależnienia czy zaparć. « powrót do artykułu
  7. Sonda Cassini dokonała pierwszego w historii ludzkości przelotu pomiędzy Saturnem a jego pierścieniami. Urządzenie nawiązało kontakt z Ziemią i przekazuje zebrane informacje. Podczas przelotu Cassini znalazła się na wysokości 3000 kilometrów nad górną pokrywą chmur Saturna, 300 kilometrów poniżej najbardziej wewnętrznego pierścienia. Panuje tam ciśnienie bardzo podobne do tego, jakie znamy z Ziemi, z poziomu morza. Mimo, że menedżerowie misji byli pewni, iż Cassini sobie poradzi, podjęto dodatkowe środki ostrożności, gdyż sonda miała znaleźć się w regionie, który nigdy wcześniej nie był badany. Dotychczas żaden pojazd nie znalazł się tak blisko Saturna. Musieliśmy opierać się na prognozach, tworzonych na podstawie naszej wiedzy o pierścieniach Saturna i na tym, jak wyobrażaliśmy sobie przestrzeń, pomiędzy pierścieniami a planetą – mówi Earl Maze z Jet Propulsion Laboratory, odpowiedzialny za projekt Cassini. Jestem szczęśliwy mogąc poinformować, że Cassini przeleciała przez przerwę i w świetnej formie wyłoniła się z drugiej strony – dodał. Przerwa pomiędzy górną częścią atmosfery Saturna a najbardziej wewnętrznym pierścieniem wynosi około 2000 kilometrów. Użyte przez NASA modele przewidywały, że jeśli w obszarze tym znajdują się jakieś cząstki z pierścieni, to są one niewielkie, rozmiarów cząstek dymu papierosowego. Cassini przeleciała przez wspomniany region z prędkością 124 000 km/h w stosunku do Saturna. Istniało więc ryzyko, że uderzenie nawet niewielkiej cząstki we wrażliwy element pojazdu może zakończyć jego misję. Dlatego też, aby ochronić sondę, zdecydowano się wykorzystać jej antenę o średnicy 4 metrów w roli tarczy, skierowanej w stronę zbliżających się cząstek. Z tego też powodu Cassini nie mogła kontaktować się z Ziemią w czasie przelotu. Zbierała jednak dane, które właśnie przekazuje na Ziemię. Kolejny przelot przez wspomniany region zaplanowano na 2 maja. Cassini została wystrzelona w 1997 roku, a w 2004 dotarła do Saturna. Obecnie sonda realizuje ostatni etap swojego programu, nazwany „Grand Finale”. W jego ramach sonda okrąża Saturna mniej więcej raz na tydzień i wykona 22 przeloty pomiędzy pierścieniami, a planetą. Zbierze dane, które pozwolą na zaprojektowanie systemów chroniących przyszłe pojazdy kosmiczne podczas przelotów przez pierścienie Saturna. W końcu 15 września Cassini zostanie skierowana w stronę planety i ulegnie zniszczeniu w jej atmosferze. « powrót do artykułu
  8. Naukowcy z amerykańskiego NIST (Narodowy Instytut Standardów i Technologii) opracowali urządzenie, które może stać się podstawowym elementem budowy wysoko wydajnych energooszczędnych komputerów przyszłości. Współczesna elektronika działa dzięki przechowywaniu i manipulowaniu ładunkami elektrycznymi. Jednak działanie takie wymaga sporo energii, co z kolei wiąże się też z koniecznością odprowadzania dużych ilości ciepła odpadowego. To właśnie ilość potrzebnej energii oraz powstającego ciepła są poważnymi przeszkodami na drodze ku budowie coraz bardziej wydajnych podzespołów elektronicznych. Jedną z obiecujących alternatyw dla elektroniki jest spintronika, która używa spinu do przechowywania informacji. Dwie różne pozycje spinu, nazywane zwykle „górą” i „dołem”. Jako, że zmiana spinu wymaga minimalnej ilości energii i odbywa się bardzo szybko, spintronika może zastąpić elektronikę. Nasz wynalazek to jeden z podstawowych komponentów systemów spintronicznych. To fundamentalny element, który może zostać wykorzystany w różny sposób. Może być użyty jako przełącznik spinu, jako łącznik pomiędzy różnymi komponentami spintronicznymi czy jako interfejs pomiędzy urządzeniami magnetycznymi i elektronicznymi, dzięki któremu będzie można budować wielofunkcyjne urządzenia – mówi Curt Richter z Engineering Physics Division. To właśnie spin czyni magnesy magnesami. Każdy elektron zachowuje się bowiem dzięki niemu jak magnes dwubiegunowy. Materiały, w których spin większości elektronów jest zwrócony w tym samym kierunku generują pole magnetyczne o tej samej orientacji. Elektrony o spinie zgodnym ze spinem materiału mogą przez niego przejść, te o spinie odwrotnym są blokowane. Właściwość ta została wykorzystana do stworzenia miniaturowych „zaworów spinowych”. To zwykle kanał z warstwami magnetycznymi na obu końcach. Polaryzacja obu warstw względem siebie decyduje o zamknięciu lub otwarciu kanału. Takie urządzenie zużywa jednak więcej energii, niż naukowcy by sobie życzyli. Początkowo uczeni z NIST-u nie mieli zamiaru pracować nad nowym urządzeniem spintronicznym. Badali oni zachowanie różnych memrystorów i mierzyli przepływające przez nie ładunki. Gdy zaczynaliśmy istniały zawory spinowe i memrystory, ale nikt nie pomyślał, by je połączyć. Jako, że w NIST zajmujemy się pomiarami, również nie mieliśmy zamiaru opracowywać nowego urządzenia. Połączyliśmy memrystory i zawory spinowe tylko po to, by lepiej zrozumieć, jak działają memrystory. Chcieliśmy zbadać, jak dochodzi w nich do przepuszczania i blokowania ładunku. Sądziliśmy, że gdy do naszych analiz dodamy spin, lepiej zrozumiemy memrystory. Gdy już połączyliśmy oba urządzenia zauważyliśmy, że powstało coś interesującego z technologicznego punktu widzenia – opowiada Richter. Tym, co czyni to urządzenie wyjątkowym jest możliwość otwierania i zamykania kanału spinowego za pomocą ładunków elektrycznych. Używając minimalnego napięcia możemy włączać i wyłączać przepływ prądu spinowego w czasie czasie krótszym niż nanosekunda, bez konieczności zmiany polaryzacji elektrody ferromagnetycznej zaworu spinowego. Ta duża prędkość i niski pobór energii to zasadnicze elementy przyszłej elektroniki spinowej, która zastąpi obecnie używaną elektronikę bazującą na układach CMOS, stwierdził współtwórca nowego urządzenia Hyuk-Jae Jang. « powrót do artykułu
  9. Podczas rozwoju nadciśnienia pierwotnego, zwanego też idiopatycznym, występuje nietypowa aktywność między neuronami kontrolującymi oddech i ciśnienie krwi. Niewykluczone więc, że pewnego dnia, jeśli nieprawidłowości zostaną wychwycone odpowiednio wcześnie, schorzeniu temu będzie można zapobiegać za pomocą ćwiczeń oddechowych. Prof. Andrew Allen z Uniwersytetu w Melbourne podkreśla, że uzyskane wyniki pasują do tego, co sportowcy i filozofie wschodnie od dawna mówią o łączności oddechu i tętna. Biatloniści muszą regulować oddech, by spowolnić tętno przed oddaniem strzału, zaś wschodnie praktyki medytacyjne, takie jak joga i pranajama, zawsze kładły nacisk na interakcje między nimi. Zidentyfikowane przez badaczy z Uniwersytetu w Melbourne i Macquarie University neurony mogą stać się celem terapii zapobiegających ujawnieniu się nadciśnienia w średnim wieku. Prof. Allen i Clement Menuet podkreślają jednak, że wszelkie interwencje powinny być przeprowadzane wcześnie, gdy układ nerwowy jest nadal plastyczny. W dorosłości interakcja między obwodami nerwowymi utrwala się i jakiekolwiek spadki ciśnienia pod wpływem dostosowania oddechu wydają się czasowe. Autorzy publikacji z pisma Cell Metabolism zauważyli zmienioną aktywność między neuronami regulującymi częstość oddechu i ciśnienie w modelu zwierzęcym. Przerywając aktywność między tymi dwiema grupami komórek nerwowych w okresie dojrzewania, byliśmy w stanie dramatycznie ograniczyć rozwój nadciśnienia w dorosłości. Oddech i ciśnienie krwi są funkcjonalnie powiązane przez sympatyczny układ nerwowy, który wysyła sygnały do serca i naczyń krwionośnych. Zmieniona aktywność nerwowa prowadzi do wzrostu wahań ciśnienia podczas oddychania. Zjawisko to obserwuje się zarówno w modelu zwierzęcym, jak i u młodych dorosłych zagrożonych rozwojem nadciśnienia w średnim wieku. Wielu pacjentów z nadciśnieniem pierwotnym to osoby pod innymi względami zdrowe, aktywne i przestrzegające zbilansowanej diety, które nie wykazują objawów. Stwierdzając, które z prognostyków nadciśnienia łatwo ocenić, możemy być lepiej przygotowani do wczesnego leczenia pacjentów ze stanem przednadciśnieniowym. « powrót do artykułu
  10. Naukowcy z Uniwersytetu w Bernie wykryli u bakterii krów mlecznych nowy gen lekooporności. Odpowiada on za oporność na beta-laktamy, w tym na ostatnią generację cefalosporyn wykorzystywanych przeciw metycylinoopornemu gronkowcowi złocistemu (MRSA, od ang. methicillin-resistant Staphylococcus aureus). Transfer tego genu do MRSA, co jest, wg Szwajcarów, prawdopodobne, wytrąciłby nam z ręki jedno z ostatnich narzędzi do walki z wielolekoopornymi patogenami. Macrococcus caseolyticus to nieszkodliwa bateria występująca na skórze krów mlecznych, która dostaje się do mleka podczas dojenia. Może występować w nabiale wytwarzanym z surowego mleka, np. w serach. Naukowcy z Instytutu Bakteriologii Weterynaryjnej Uniwersytetu w Bernie zidentyfikowali nowy gen metycylinooporności w szczepach M. caseolyticus wyizolowanych właśnie z mleka. Nabyta oporność na metycylinę wiąże się u bakterii z genami mecA, mecB lub mecC. U badanego szczepu M. caseolyticus wykryto jednak nowy gen mecD. Zespół Vincenta Perretena od lat bada M. caseolyticus występujące w mleku krów z zapaleniem sutka. Zapalenie sutka leczy się często antybiotykami beta-laktamowymi: penicylinami i cefalosporynami (metylicylina należy do grupy penicylin). Bakterie opisane ostatnio na łamach Scientific Reports wykazywały oporność na beta-laktamy, z profilem oporności przypominającym MRSA. Brakowało jednak znanych genów oporności. Byliśmy zaintrygowani nieznaną formą oporności u M. caseolyticus i chcieliśmy się dowiedzieć, co za tym stoi. Szwajcarzy wykazali, że mecD zapewnia oporność na beta-lakatmy, w tym na cefalosporyny anty-MRSA. Jest on zlokalizowany na nabytej przez bakterię "wyspie oporności". Dalsze badania wyspy pokazały, że ma ona potencjał do integrowania z chromosomem S. aureus. Niewykluczone, że mogłoby do tego dojść w naturze, bo S. aureus i M. caseolyticus dzielą habitat. M. caseolyticus z genem mecD były dotąd izolowane głównie u bydła, ale raz wykryto je przy infekcji skóry psa. To pokazuje, że bakteria może kolonizować różne gatunki zwierząt. "Dotąd nie mieliśmy żadnych wskazówek dot. obecności mecD u ludzi [...]. Doboru tego genu można uniknąć, ograniczając niewłaściwe stosowanie antybiotyków u zwierząt i ludzi". « powrót do artykułu
  11. Jeden z najbardziej aktywnych brytyjskich hakerów został właśnie skazany przez sąd. Adam Mudd w wieku 16 lat przeprowadził ponad 1,7 miliona ataków przeciwko witrynom i usługom internetowym, wykorzystując w tym celu stworzony przez siebie program Titanium Stresser. Obecnie 20-letni Mudd przyznał się przed sądem do wszystkich zarzucanych mu czynów i został skazany na dwa lata pobytu w ośrodku dla młodocianych przestępców. Titanium Stresser to narzędzie, które za niewielką opłatą pozwalało przeprowadzić ataki DDoS. Zostało ono wykorzystane przez klientów Mudda do ataków na Minecraft, Xbox Live, Microsoft, Team Speak i PlayStation Network. Mudd zarobił na swoim progamie ponad 386 000 funtów. Z usług hakera skorzystało 112 000 osób, które przejęły 660 000 adresów IP i wykorzystały je do przeprowadzenia ataków DDoS. Sam Mudd przeprowadził 594 ataki na 181 adresów IP. Jedną z poszkodowanych firm jest Jagex, operator gry RuneScape, na której serwery przeprowadzono aż 25 000 ataków. Zabezpieczenie się przed atakami kosztowało firmę 6 milionów funtów, ponadto straciła ona 184 000 funtów potencjalnych dochodów. Mudd przyznał się też do włamań do West Herts College, w którym studiował. Doprowadził do awarii sieci szkoły, która na przeprowadzenie śledztwa i przywrócenie pracy wydała 2000 funtów, a kolejny atak odczuło 70 innych szkół i urzędów lokalnych. Sędzia Michael Topolski, wymierzając karę, stwierdził, że powinna ona powstrzymać Mudda przed podejmowaniem w przyszłości podobnych działań. Obrona prosiła o odstąpienie od kary, twierdząc, że Mudd został wciągnięty w cyfrowy świat gier i zagubił się w alternatywnej rzeczywistości po tym, jak z powodu prześladowania opuścił szkołę. Adwokat twierdził również, że Mudd cierpi na niezdiagnozowany zespół Aspergera i że bardziej interesował go status w społeczności graczy niż pieniądze. Sędzia był jednak nieugięty. Jestem pewien, że oskarżony dobrze wiedział i rozumiał, że nie działa dla zabawy. Stworzył maszynkę do robienia pieniędzy, a jego oprogramowanie robiło dokładnie to, do czego było przeznaczone – stwierdził podczas wydawania wyroku. « powrót do artykułu
  12. Choroba Parkinsona może się zaczynać w jelicie i rozprzestrzeniać do mózgu za pośrednictwem nerwu błędnego. W badaniu analizowano przypadki pacjentów, u których przeprowadzono wagotomię - operację polegającą na przecięciu włókien nerwu błędnego, który odpowiada za fazę nerwową wydzielania soku żołądkowego (wagotomię stosuje się zazwyczaj w leczeniu choroby wrzodowej dwunastnicy). Korzystając ze szwedzkich rejestrów, naukowcy porównali 9430 osób, u których w ciągu 40 lat przeprowadzono wagotomię, z ludźmi z populacji generalnej (377.200). Okazało się, że w ciągu 4 dekad w grupie po wagotomii parkinson rozwinął się u 101 osób (1,07%), zaś w grupie kontrolnej u 4.829 osób (1,28%). Różnica nie była istotna statystycznie. Kiedy jednak naukowcy uwzględnili 2 rodzaje wagotomii (pniową i selektywną), zauważyli, że ludzie, po wykonanej co najmniej 5 lat wcześniej wagotomii pniowej, in. całkowitej, która polega na przecięciu podprzeponowym lub nadprzeponowym obu nerwów błędnych i prowadzi do odnerwienia całego żołądka i większości trzewi jamy brzusznej, rzadziej zapadali na parkinsona niż osoby, które nie przeszły operacji i których losy również śledzono przez przynajmniej 5 lat. Choroba rozwinęła się u 19 pacjentów po wagotomii pniowej (0,78%). Dla odmiany dotyczyło to 3.932 osób bez operacji (1,15%) i 60 osób po wagotomii selektywnej (1,08%). Wagotomia selektywna polega na przecięciu przedniego i tylnego nerwu Latarjeta (gałązki nerwu błędnego unerwiającej żołądek). Biorąc poprawkę na różne czynniki, np. przewlekłą obturacyjną chorobę płuc, cukrzycę czy zapalenie stawów, ustalono, że ludzie, którzy przeszli wagotomię pniową co najmniej 5 lat wcześniej, zapadali na parkinsona 40% rzadziej niż monitorowani przez 5 lat ludzie niepoddawani temu zabiegowi. Nasze wyniki stanowią wstępne dowody na to, że choroba Parkinsona może się zaczynać w jelitach. Innymi argumentami przemawiającymi za tą hipotezą są problemy żołądkowo-jelitowe, np. zatwardzenia, które występują u parkinsoników często i mogą się rozwijać dziesiątki lat przed pojawieniem się drżączki poraźnej. Oprócz tego pewne badania wykazały, że ludzie, którzy później zapadają na chorobę Parkinsona, mają w jelitach białko odgrywające kluczową rolę w patogenezie - opowiada Bojing Liu z Karolinska Institutet, dodając, że uważa się, że białka ulegają niewłaściwemu składaniu i pomyłka ta rozprzestrzenia się z komórki do komórki. Liu podkreśla, że trzeba kolejnych badań, by przetestować tę teorię. Wg niej, choć studium objęło dużą próbę, jego ograniczeniem jest mała liczebność części podgrup. Nie można też było kontrolować niektórych czynników wpływających na ryzyko parkinsona, np. palenia, picia kawy lub czynników genetycznych. « powrót do artykułu
  13. Przedstawiciele agencji kosmicznych z Chin i Europy prowadzą rozmowy w sprawie budowy wspólnej bazy księżycowej oraz innych przedsięwzięć. Jako pierwszy o rozmowach poinformował sekretarz generalny chińskiej agencji kosmicznej TIan Yulong. Informację tę potwierdził Pal Hvistendahl, rzecznik prasowy Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA). Chińczycy prowadzą obecnie bardzo ambitny program eksploracji Księżyca. Od czasu wyścigu kosmicznego z lat 60. zaszły poważne zmiany. Uważamy, że pokojowa eksploracja kosmosu wymaga międzynarodowej współpracy, mówił Hvistendahl. Już wcześniej dyrektor generalny ESA, Johann-Dietrich Woerner mówił o „księżycowej wiosce”, jako miejscu, z którego mogłyby startować pojazdy lecące w kierunku Marsa. Mogłaby też stać się ona centrum turystyki kosmicznej czy nawet wydobycia minerałów z Księżyca. Chiny bardzo późno zaczęły rozwijać swój program kosmiczny. Pierwsza załogowa misja zorganizowana przez Państwo Środka odbyła się w roku 2003. Od tamtej pory Pekin czyni jednak duże postępy. W ubiegłym tygodniu bezzałogowy statek towarowy zacumował do chińskiego laboratorium na orbicie Ziemi. Chiny chcą jeszcze w bieżącym roku zorganizować misję, w ramach której zbiorą próbki z Księżyca, a w przyszłym roku ma wystartować misja na niewidoczną z Ziemi stronę Księżyca. Chiny nie biorą udziału w pracach na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS), głównie z powodu sprzeciwu USA. Prawo Stanów Zjednoczonych zabrania takiej współpracy, zwłaszcza, że istnieją obawy, iż program kosmiczny Państwa Środka jest mocno związany z sektorem wojskowym. « powrót do artykułu
  14. Badania na ludziach i zwierzętach wykazały, że wdychane nanocząstki mogą się przemieszczać z płuc do krwiobiegu, co wyjaśnia związek między zanieczyszczeniem powietrza a chorobami sercowo-naczyniowymi. Wielu naukowców podejrzewało, że drobne cząstki przemieszczają się z płuc do krwiobiegu, ale trudno było zgromadzić dowody potwierdzające te przypuszczenia u ludzi. By prześledzić los wdychanych nanocząstek złota, Mark Miller z Uniwersytetu w Edynburgu i jego koledzy po fachu z holenderskiego Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego i Środowiska uciekli się do specjalistycznych metod: mikroskopii ramanowskiej i spektrometrii mas sprzężonej z plazmą wzbudzaną indukcyjnie (ICP-MS). W studium wzięło udział 14 zdrowych ochotników i 12 pacjentów chirurgicznych. Badano też myszy. Wszyscy wdychali nanocząstki złota, bezpiecznie wykorzystywane w obrazowaniu medycznym i do dostarczania leków. Złoto wykrywano we krwi i moczu 15 min-24 godziny po ekspozycji. Co więcej, były one nadal obecnie po 3 miesiącach. Stężenie okazało się wyższe po inhalacji cząstek o średnicy 5 nm (w porównaniu do cząstek 30-nm). Badania na myszach prowadzono z wykorzystaniem większego wachlarza rozmiarów (2-200 nm) złotych nanocząstek. Akumulowały się one we krwi i w wątrobie. Przemieszczanie było znacznie wyższe dla cząstek o średnicy <10 nm. Łącznie sugeruje to, że nanocząstki przemieszczają się z płuc do krwiobiegu i docierają do podatnych obszarów układu krwionośnego, gdzie prawdopodobnie zwiększają ryzyko zawału lub udaru. Warto przypomnieć, że Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) szacuje, że w 2012 r. ok. 72% związanych z zanieczyszczeniem powietrza przedwczesnych zgonów nastąpiło wskutek choroby niedokrwiennej serca bądź udaru. « powrót do artykułu
  15. Ubieralne gadżety rejestrujące naszą aktywność fizyczną pomagają lepiej planować treningi. Niewykluczone też, że jeden z nich pozwoli wsadzić za kratki Richarda Dabate, podejrzewanego o zabicie w 2015 roku swojej żony. Zeznania Dabate nie zgadzają się bowiem z danymi zapisanymi przez urządzenie firmy Fitbit, które ofiara miała na nadgarstku. Dabate twierdzi, że 23 grudnia 2015 roku około godziny 9 rano do domu wdarł się zamaskowany napastnik, który najpierw go obezwładnił, a następnie zastrzelił jego żonę, Connie, z broni będącej własnością Dabate. Podejrzany mówi, że do morderstwa doszło zaraz po tym, jak żona wróciła z ćwiczeń i weszła do domu przez garaż. Problem jednak w tym, że dane zapisane przez Fitbit nie potwierdzają jego zeznań. Urządzenie jest wyposażone w elektroniczny system pomiaru liczby wykonanych kroków. Wynika z niego, że Connie Dabate poruszała się jeszcze przez godzinę po tym jak miała zostać zamordowana. Co więcej dane te wskazują, że po przybyciu do domu ofiara przebyła ponad 360 metrów, tymczasem odległość pomiędzy jej samochodem, a miejscem, w którym została zabita wynosi nie więcej niż 38 metrów. Dzięki Fitbitowi w nakazie aresztowania Richarda Dabate dokładnie, minuta po minucie, opisano lokalizację ofiary od chwili, gdy opuściła salę gimnastyczną, po moment, w którym została zabita. Wiadomo, jak długo zabrała jej podróż do domu, kiedy weszła do garażu, jak długo poruszała się po domu i kiedy przestała się poruszać. Fitbit to nie jedyny problem podejrzanego. Wiadomo też, że kłamał mówiąc, gdzie był, gdy wysyłał e-maila do swojego pracownika. Dabate zeznał, że jechał wówczas samochodem. W rzeczywistości jednak maila wysłał z domu. Także tradycyjne metody śledcze podważają wersję Dabate. Policja nie znalazła śladów włamania, a psy nie wyczuły zapachu napastnika. Dabate wyszedł z aresztu za kaucją, ale grozi mu proces o morderstwo, fałszowanie dowodów i składanie fałszywych zeznań. Śledczy już wiedzą, że miesiąc przed śmiercią żony wysłał swojej ciężarnej kochance SMS-a, w którym informował ją, że żona zgadza się na rozwód. Kilka dni po śmierci żony próbował podjąć 475 000 dolarów z jej polisy ubezpieczeniowej i wycofał 90 000 USD ze wspólnego konta inwestycyjnego. Tym, co ostatecznie może pogrążyć Dabate są jednak dowody z urządzeń elektronicznych. Już w 2015 roku amerykański Narodowy Instytut Sprawiedliwości zauważył, że organa ścigania dysponują coraz większą ilością danych elektronicznych o coraz lepszej jakości i dane takie staną się w przyszłości niezwykle ważnymi elementami śledztwa oraz pozwolą na skazanie wielu przestępców. « powrót do artykułu
  16. By uniknąć drapieżników, noworodki humbaków i ich matki do siebie szepczą. [...] Drapieżniki takie jak orki mogą podsłuchiwać ich rozmowę, by wykorzystać to jako wskazówkę, zlokalizować cielę i zapolować na nie - wyjaśnia Simone Videsen z Uniwersytetu Aarhus. To pierwszy raz, kiedy biolodzy zaobserwowali unikatową komunikację między humbaczymi cielętami i ich matkami. W sierpniu i wrześniu 2014 r. w zatoce Exmouth w Australii Zachodniej Duńczycy i Australijczycy śledzili 8 cieląt i 2 matki z tzw. stada D (po dotarciu do zatoki młode mają zazwyczaj mniej niż 3 miesiące i mierzą ok. 4-7 m; zatoka Exmouth jest płytsza w stosunku do wód poza nią - jej głębokość nie przekracza 25 m). Wokalizacje monitorowano za pomocą tagów, które zostawały uwolnione galwanicznie po 22 godzinach i unosiły się na powierzchni. Nie wiemy prawie nic o wczesnych etapach życia dzikich waleni, mają zaś one kluczowe znaczenie dla przeżycia cieląt w czasie długiej migracji na żerowiska. Migracja jest bardzo wymagająca dla młodych. Muszą pokonać 5000 mil [ponad 8000 km] otwartych wód, niekiedy przy silnych wiatrach. Bardziej rozbudowana wiedza o ssaniu pomogłaby nam zrozumieć, co może zaburzyć to kluczowe zachowanie [...]. Podróż nie jest też łatwa dla matek. Na obszarach godowych nie ma dla nich jedzenia, więc przebywając tam, poszczą. Humbaki, zwane inaczej długopłetwcami oceanicznymi, spędzają lato w obfitujących w pokarm wodach Antarktyki lub Arktyki. W zimie migrują zaś do tropików, by się rozmnożyć. W tropikalnych wodach, np. w zatoce Exmouth, cielęta muszą jak najwięcej przybrać na wadze, by móc wyruszyć w 1. w życiu epicką podróż. Znakowaniem zwierząt zajmowali się Videsen i jej koledzy z Murdoch University. Same tagi skonstruowano na University of St Andrews. Mocuje się je na przyssawki. Urządzenia zbierają i nagrywają dźwięki wydawane i słyszane przez walenie (monitorują także ich ruchy). Sygnały [piski i chrząknięcia] między matką i młodym są cichsze od normalnych zawołań dorosłych humbaków - opowiada Videsen, odnotowując, że w porównaniu do wokalizacji samców w okolicy, są cichsze o 40 dB. O ile głos samca niesie się na przestrzeni paru kilometrów, o tyle badane pary mogły się słyszeć na dystansie mniej niż 100 m. Dźwięki te wykrywano, gdy cielę i matka pływały, co oznacza, że pomagały im one trzymać się razem w mętnych wodach, wypełnionych czyhającymi na nieostrożnych orkami. Słyszeliśmy też dużo odgłosów tarcia, przypominających ocierające się o siebie balony. Myślimy, że to młode trącające matkę, by je nakarmiła. [...] Nawołując cicho do matki, cielęta unikają namierzenia przez orki i zwabienia samców humbaków, które chciałyby spółkować z karmiącymi matkami. Dzięki znacznikom biolodzy odkryli, że matki i cielęta spędzały dużo czasu na karmieniu i odpoczynku. Autorzy publikacji z pisma Functional Ecology podkreślają, że pary matka-cielę mogą być wrażliwe na nasilający się hałas generowany przez statki. Ponieważ ich komunikacja jest cicha, odgłosy łodzi mogą ją maskować. « powrót do artykułu
  17. Wczoraj o o godz. 00:49:53 (czasu polskiego) z lotniska Wanaka w Nowej Zelandii wystartował balon NASA. Obiekt o gabarytach porównywalnych z boiskiem do amerykańskiego futbolu (objętość 532,000 m3 i nośność 2 495 kg) będzie krążył w atmosferze na wysokości 34 kilometrów. Specjaliści chcą pobić rekord w lotach balonowych na średnich wysokościach. Urządzenie ma pozostawać w powietrzu przez 100 dni. Wspomniany lot to bardzo ważne wydarzenie dla NASA, która pracuje nad tzw. superpressure balloons (SPB - balony z wysokim ciśnieniem). Mają być one tanią alternatywą dla satelitów. Naukowcy od wielu lat wykorzystują konwencjonalne balony (zero-pressure balloons) do lotów badawczych. Jednak takie urządzenia dobrze radzą sobie jedynie nad biegunami, gdzie ciągle oświetlane przez słońce mogą pozostawać w powietrzu całymi tygodniami. Na innych szerokościach słońce je ogrzewa, powodując wycieki helu, a w nocy balony opadają i muszą wyrzucać balast, by nie opaść zbyt nisko. Balon NASA wyniósł również w obszar bliskiego kosmosu eksperyment EUSO (Extreme Universe Space Observatory) zbudowany przez międzynarodową kolaborację naukową. Jej celem jest obserwacja zjawisk towarzyszących penetracji ziemskiej atmosfery przez promieniowanie kosmiczne o bardzo dużych energiach, docierające do Ziemi spoza naszej galaktyki. Przyrządy, do których elektroniczne podzespoły wykonali eksperci Narodowego Centrum Badań Jądrowych, szukają kosmicznych cząstek o najwyższych energiach wśród kiedykolwiek obserwowanych. « powrót do artykułu
  18. Po ostatnich wyborach prezydenckich w USA niektóre środowiska ogarnął szał walki z „nieprawdziwymi informacjami”. To właśnie takie fałszywe informacje miały rzekomo umożliwić zwycięstwo Donalda Trumpa. Ci, którym się to nie podoba, zapowiadają walkę z rozpowszechnianiem w internecie takich newsów. Teraz w szeregi wojowników wstąpił Jimmy Wales, współtwórca Wikipedii. Wales uruchomił właśnie „Wikitribune”, otwartą platformę, na której profesjonaliści i amatorzy mają tworzyć prawdziwe informacje. Nowa platforma ma prawdopodobnie różnić się od działającej od dawna WikiNews, która jest ogólnodostępnym serwisem redagowanym przez każdego chętnego użytkownika. Wygląda na to, że Wikitribune będzie prowadzona przez zawodowców. Wales poinformował, że dzięki zbiórce pieniędzy nowy serwis może już zatrudnić co najmniej pięciu dziennikarzy. Na razie nie wiadomo, kiedy Wikitribune wystartuje. Z dotychczasowych zapowiedzi wynika, że serwis będzie zawierał nie tylko teksty, ale również materiały audio i wideo, ma być darmowy i prowadzony po angielsku. Walest stwierdził, że Wikitribune będzie serwisem informacyjnym tworzonym "przez ludzi dla ludzi". Będzie to pierwszy serwis, w którym obok siebie będą pracowali zawodowi dziennikarze i dziennikarze obywatelscy, będą pisali newsy, edytowali je w czasie rzeczywistym w miarę, jak sytuacja się rozwija i będą wspierani przez społeczność ciągle sprawdzającą fakty. « powrót do artykułu
  19. Badanie, w ramach którego przez 16 lat śledzono losy ponad 2600 kobiet i mężczyzn, wykazało, że spożywanie mniejszych ilości sodu nie wiąże się z niższym ciśnieniem krwi. Prof. Lynn L. Moore ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu w Bostonie przedstawiła uzyskane wyniki na sesjach naukowych Amerykańskiego Towarzystwa Żywienia. Nie znaleźliśmy dowodów, że dieta z niższą zawartością sodu ma jakikolwiek korzystny długoterminowy wpływ na ciśnienie krwi. Nasze ustalenia dołączają do coraz większego zbioru innych, które pokazują, że obecne zalecenia odnośnie do spożycia sodu mogą być niewłaściwe. W ramach badania Amerykanie śledzili losy 2632 kobiet i mężczyzn w wieku 30-64 lat (uczestników Framingham Offspring Study). Na początku wszyscy mieli prawidłowe ciśnienie. W ciągu kolejnych 16 lat okazało się jednak, że ochotnicy, którzy dziennie spożywali mniej niż 2500 mg sodu, mieli wyższe ciśnienie niż ludzie, którzy spożywali większe ilości Na. Inne duże badania, których wyniki ukazały się w ostatnich latach, wskazały na coś, co naukowcy nazywają mającą kształt litery J zależnością między sodem a ryzykiem chorób sercowo-naczyniowych. Oznacza to, że w grupie podwyższonego ryzyka choroby serca znajdują się zarówno ludzie na diecie niskosodowej, jak i z bardzo dużym spożyciem sodu. Najmniej zagrożone są osoby ze średnim spożyciem, odpowiadającym zakresowi konsumpcji większości Amerykanów. Nasze nowe wyniki stanowią poparcie dla innych badań, które kwestionują zasadność niskiego spożycia sodu w populacji generalnej - opowiada Moore. Naukowcy odkryli także, że osoby spożywające więcej potasu, wapnia i magnezu mają w dłuższej perspektywie czasowej niższe ciśnienie. Najniższe ciśnienie występowało u ludzi z wyższym łączonym spożyciem sodu (średnio 3717 mg dziennie) i potasu (średnio 3211 mg dziennie). Moore dodaje, że zapewne istnieje podgrupa ludzi wrażliwych na sól, którzy skorzystają na obniżeniu spożycia sodu. Potrzeba jednak więcej badań, by opracować łatwiejsze metody skryningu wrażliwości na sól i stworzyć dla "wytypowanych" właściwe zalecenia dot. konsumpcji sodu i potasu. « powrót do artykułu
  20. Badania przeprowadzone na 7000 włoskich mężczyzn dowodzą, że włoska kawa chroni przed rakiem prostaty. U tych panów, którzy codziennie pili ponad 3 filiżanki kawy zauważono ponad 50-procentowy spadek ryzyka rozwoju nowotworu prostaty. Co ważne, kawa powinna być przygotowana na sposób włoski. Naukowcy z Wydziału Epodemiologii i Prewencji oraz Włoskiego Narodowego Instytutu Zdrowia poddali badaniom mężczyzn z regionu Molise. Eksperyment trwał cztery lata. Przeanalizowaliśmy ich zwyczaje dotyczące konsumpcji kawy i porównaliśmy z przypadkami nowotworu prostaty. U tych mężczyzn, którzy pili ponad 3 filiżanki dziennie zauważyliśmy 53-procentowy spadek ryzyka rozwoju nowotworu, mówi główny autor badań George Pounis. Ekstrakty z kawy były poddawane też badaniom laboratoryjnym, gdzie sprawdzano ich wpływ na komórki nowotworowe. Porównanie kawy kofeinowej i bezkofeinowej wykazało, że tylko kawa kofeinowa znacząco zmniejsza zarówno proliferację komórek nowotworowych jak i ich zdolność do metastazy. Licia Iacoviello, szefowa Laboratorium Epidemiologii Molekularnej i Żywieniowej zwraca uwagę, że badania zostały przeprowadzone na populacji zamieszkującej środkowe Włochy. Tutejsi mieszkańcy przygotowują kawę bardzo rygorystycznie przestrzegając reżimu jej parzenia na sposób włoski. Jest ona parzona pod wysokim ciśnieniem, w bardzo gorącej wodzie bez filtrów. Metoda ta, odmienna od metod z innych części świata, może prowadzić do większej koncentracji substancji bioaktywnych w napoju. « powrót do artykułu
  21. Za pomocą tabletek z suszonych liści bylicy rocznej (Artemisia annua) w klinice w Demokratycznej Republice Konga wyleczono 18 chorych na lekooporną malarię. Znajdowali się oni w stanie krytycznym, a po zaledwie 5 dniach wrócili do zdrowia. Zgodnie z naszą wiedzą, to pierwszy raport o skuteczności suszonych liści A. annua w leczeniu malarii opornej na ACT, czyli terapię łączoną opartą na artemizynie [i podawany dożylnie artesunat] - podkreśla prof. Pamela Weathers z Worcester Polytechnic Institute (WPI), pionierka wykorzystania suszu z liści bylicy w terapii malarii. Wyleczenie wszystkich 18 ACT-opornych przypadków sugeruje, że suszone liście [DLA, od ang. dried leaves of Artemisia annua] powinny szybko zostać uwzględnione w planie terapii malarii w Afryce i wszędzie indziej, gdzie pojawiła się oporność na ACT. Pacjenci z objawami malarii pochodzili z Kiwu Północnego. Mieli od 14 miesięcy do 60 lat. Najpierw leczono ich za pomocą zalecanej terapii łączonej opartej na artemizynie (ACT to połączenie artemizyny, w postaci chemicznego ekstraktu z A. annua, z jednym bądź większą liczbą leków przeciwmalarycznych). Nikt nie zareagował na ACT, przez co rozwinęła się ciężka malaria, obejmująca utratę przytomności, obrzęk płuc, konwulsje czy zaburzenia oddychania. Pięcioletnie dziecko zapadło w śpiączkę. Gdy wszystkim podano artesunat, ale ponownie nie uzyskano poprawy, lekarze zwrócili się ku terapii ostatniej szansy - DLA. Przez 5 dni 2 razy dziennie pacjentom podawano doustnie 0,5 g DLA (ogółem dorośli dostali 55 mg artemizyny). Dawkę zmniejszano dla wagi poniżej 30 kg. Monitorowano objawy, np. gorączkę, a także poziom pasożytów w rozmazie grubej kropli krwi. Pacjentów uznawano za wyleczonych i wypisywano ze szpitala, gdy symptomy całkowicie ustępowały, a zarodźce były niewykrywalne mikroskopowo. Ci ludzie umierali. Wspaniale więc było widzieć 100% poprawę, nawet u dziecka, które zapadło w śpiączkę. Badanie było małe, ale jego wyniki prezentują się naprawdę świetnie. Specjaliści podkreślają, że ACT jest droga w produkcji, ponadto brakuje jej w rejonach najbardziej obciążonych malarią. Oprócz tego, choć projektowano ją w taki sposób, by była mniej podatna na oporność, która pokonała inne leki, coraz częściej, zwłaszcza w Azji Południowo-wschodniej, widuje się jednak ACT-oporność. Weathers, która zajmuje się A. annua od ponad ćwierćwiecza, podkreśla, że bylica roczna jest spożywana i wykorzystywana jako zioło od tysięcy lat, często w postaci naparu. Z tego powodu Amerykanka zainteresowała się przeciwmalarycznym potencjałem suszonej rośliny, a nie chemicznego ekstraktu. Z badania opublikowanego w 2011 r. na łamach Photochemistry Reviews wynikało, że w porównaniu do leku opartego na chemicznym wyciągu z rośliny, za pomocą suszonych liści A. annua do krwi dostarcza się aż 40-krotnie więcej aretmizyny. Publikacja z 2012 r. z PLoS ONE pokazała zaś, że DLA jest skuteczniejsze w eliminowaniu pasożyta u myszy. W 2015 r. zespół z WPI i Uniwersytetu Massachusetts zademonstrował z kolei, że suszone liście A. annua wyleczyły gryzonie zakażone szczepami opornymi na artemizynę. Co istotne, podczas eksperymentu na 49 pokoleniach myszy, który miał przyspieszyć ewolucję zarodźca, pasożyt nie wykazywał oporności na DLA. Weathers uważa, że lepsze, w porównaniu do ACT, działanie DLA, a także zdolność zabijania lekoopornych pasożytów i unikania rozwoju oporności to skutek synergicznego działania kompleksu związków z liści. O niektórych wiadomo, że mają właściwości antymalaryczne, inne mogą zaś zwiększać wchłanianie artemizyny do krwiobiegu i nasilać jej skuteczność w stosunku do pierwotniaków. Amerykanka podkreśla, że suszone liście stanowią naturalną formę terapii łączonej. By zrozumieć biochemię tych związków, wśród których występują flawonoidy i terpeny, przeprowadziliśmy wiele badań. Dzięki temu chcielibyśmy lepiej poznać rolę, jaką odgrywają w aktywności farmakologicznej suszonych liści. [...] A. annua jest też skuteczna przeciw wielu innym chorobom, w tym tropikalnym i pewnym nowotworom, dlatego w naszym laboratorium nie ograniczamy się do określania wpływu DLA wyłącznie na malarię. Pani profesor dodaje, że DLA da się wyprodukować za pomocą prostszej aparatury i po mniej wymagającym szkoleniu. Wg Weathers, hodowla A. annua, a także produkcja i testowanie tabletek to dobry sposób na zatrudnienie/biznes na obszarach z większą stopą bezrobocia. Badaczka uruchomiła nawet w Afryce łańcuch dostaw; obejmuje on m.in. hodowlę specjalnych kultywarów na wschodzie kontynentu i zgodne z dobrymi praktykami produkcyjnymi (DPP) przetwarzanie - suszenie liści, sporządzanie proszku, formowanie tabletek i weryfikowanie dawki - w Ugandzie. To stąd pochodziły tabletki podawane pacjentom w Kongu. « powrót do artykułu
  22. Obecność kobiet w komitecie naukowym decydującym o nominacjach profesorskich może spowodować zmniejszenie szans kobiet na uzyskanie takich nominacji. Naukowcy z fińskiego Aalto University stwierdzili, że dołączenie przedstawicielek płci pięknej do komitetów powoduje, że obecni tam panowie zaczynają mniej faworyzować kobiety, a same panie obecne w komitetach, również nie faworyzują swoich koleżanek. Finowie przeanalizowali dane dotyczące 100 000 podań o nominacje profesorskie, które były rozpatrywane we Włoszech i Hiszpanii przez 8000 członków komitetów naukowych. Okazało się, że większa liczba kobiet w komitetach naukowych nie powoduje zwiększenia liczby kobiet otrzymujących nominacje. W wielu przypadkach okazało się, że im więcej kobiet w ciałach decyzyjnych, tym mniejsze szanse, że kobieta otrzyma nominację. Analiza indywidualnych formularzy do głosowania sugeruje, że gdy tylko wśród rozpatrujących podanie znajduje się kobieta, to mężczyźni znacznie mniej łaskawym okiem patrzą na kobiece kandydatki. Kobiety zaś nieco przychylniej patrzą na podania przedstawicielek płci pięknej, ale różnica jest minimalna, nieistotna statystycznie. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy może być efekt licencyjny. W komitetach składających się z samych mężczyzn panowie mogą czuć zobowiązanie moralne, by nie być seksistami i by przełamywać stereotypy wyrażając lepszą opinię o kandydujących kobietach. Gdy zaś w komitecie znajdują się kobiety, mężczyźni mogą wyrażać bardziej szczerą opinię o kandydatkach – uważa profesor Manuel Bagues z Aalto University. Co więcej, obecność kobiet w komitecie może wzmacniać identyfikację mężczyzn i osłabiać ich poparcie dla kobiecych kandydatur – dodaje doktor Natalia Zinovyeva. Wiele krajów wprowadziło parytet w komitetach naukowych, określając minimalny odsetek kobiet, jaki ma w nich zasiadać. Jeśli nawet w pewnych przypadkach wprowadzenie parytetu może być pożądane, to w zwiększenie reprezentacji kobiet w komitetach naukowych nie zwiększa liczby kobiet promowanych na wyższe stanowiska naukowe. Co więcej, parytety mogą działać na szkodę starszych kobiet-naukowców, które muszą spędzać w nich nieproporcjonalnie dużo czasu, oraz, w niektórych przypadkach, na szkodę młodszych pań, którym komitet może zablokować karierę naukową – mówi Bagues. « powrót do artykułu
  23. Gąsienice barciaka większego (Galleria mellonella) trawią polietylen. Jak więc widać, lista organizmów zdolnych do rozkładania tego polimeru się wydłuża, bo nieco ponad 2 lata temu chińsko-amerykański zespół ustalił, że jest on degradowany przez bakterie z przewodu pokarmowego larw omacnicy spichrzanki (Plodia interpunctella), czyli mola spożywczego. Zauważyliśmy, że larwa pospolitego owada, G. mellonella, jest zdolna do biodegradowania jednego z najtrwalszych, najbardziej wytrzymałych i najczęściej używanych plastików: polietylenu - opowiada Federica Bertocchini z Kantabryjskiego Instytutu Biomedycyny i Biotechnologii. Bertocchini i inni dokonali tego odkrycia przez przypadek, dostrzegając, że w woreczkach z barciakami szybko pojawiają się dziurki. Dalsze badania wykazały, że ćmy są w stanie uszkodzić torebki w mniej niż godzinę. Po 12 godzinach żerowania spadek masy polimeru jest już wyraźnie widoczny. Autorzy publikacji z Current Biology ustalili, że barciaki przekształcają chemicznie polietylen w glikol etylenowy (glikol). Zwykle barciaki nie żywią się polietylenem, ale naukowcy podejrzewają, że ich umiejętności są pokłosiem naturalnych zwyczajów. Chodzi mianowicie o to, że G. mellonella składają jaja w pszczelich ulach, bo gąsienice potrafią trawić wosk. Choć szczegóły rozkładu wosku, który stanowi złożoną mieszaninę związków lipidowych, trzeba dopiero zbadać, Hiszpanie i Brytyjczyk uważają, że biodegradacja wosku i polietylenu wymaga rozłożenia tych samych typów wiązań chemicznych. Wosk to polimer [...] o budowie podobnej do polietylenu. Zamierzamy wykorzystać to odkrycie w pożyteczny sposób, by pozbyć się plastikowych odpadów i ocalić nasze oceany i rzeki [...] - podsumowuje Bertocchini. « powrót do artykułu
  24. Naukowcy z Uniwersytetu w Edynburgu uważają, że płaskorzeźby z megalitycznego słupa ze stanowiska archeologicznego Göbekli Tepe w południowo-wschodniej Turcji stanowią dowód, że młodszy dryas, trwające ponad 1000 lat minizlodowacenie, zapoczątkowało uderzenie komety. Co ważne, na taki właśnie przebieg zdarzeń wskazywały wcześniejsze badania rdzeni lodowych z Grenlandii. Antropolodzy uważają, że chłodny okres doprowadził do tego, że grupy ludzi zaczęły się ze sobą wiązać, by uprawiać rośliny. Oznacza to, że rolnictwo się rozwijało, prowadząc do dużych skoków technologicznych i społecznych, np. cywilizacji neolitycznej. Wg autorów publikacji z pisma Mediterranean Archaeology and Archaeometry, dowody z tzw. Słupa Sępa (ang. Vulture Stone) z Göbekli Tepe pokrywają się z analizami rdzeni lodowych i pokazują, że odłamki komety uderzyły w Ziemię w ok. 10.950 r. p.n.e. Wydaje się, że słup z Göbekli Tepe powstał, by upamiętnić wydarzenie, w ramach którego kometa rozpadła się, a jej szczątki uderzyły w Ziemię, powodując natychmiastowe globalne skutki ekologiczne. Podczas eksperymentów naukowcy potraktowali wyrzeźbione zwierzęta jak symbole astronomiczne. Później za pomocą oprogramowania dopasowano ich położenie do układów gwiazd (asteryzmów), datując wydarzenie na 10.950 (± 250) r. p.n.e. Dla porównania, rdzenie lodowe z Grenlandii wskazywały na 10.890 r. p.n.e. Akademicy sądzą, że rzeźby z Vulture Stone miały upamiętnić kataklizm (jedną z uwiecznionych postaci jest np. bezgłowy człowiek), a samo Göbekli Tepe służyło do obserwowania rojów meteorów i odnotowywania zdarzeń związanych z kometami. Wydaje się, że ludzie z Göbekli Tepe byli szczególnie zainteresowani Taurydami, które skądinąd często uznaje się za odpowiedzialne za młodszy dryas. « powrót do artykułu
  25. Zwolennicy alternatywnych źródeł energii i miłośnicy ochrony środowiska powinni zapamiętać datę 21 kwietnia 2017 roku. Brytyjski dostawca energii elektrycznej, National Grid, poinformował, że tego dnia przez 24 godziny Wielka Brytania obywała się bez energii ze spalania węgla. Uchodzący w Polsce za „czarne złoto” węgiel jest w wielu krajach coraz rzadziej używany. W roku 2016 Wielka Brytania pozyskała z węgla jedynie 9% energii elektrycznej. Rok wcześniej było to 23%. W dniu bez węgla energię pozyskiwano ze spalania gazu (50,3%), elektrowni atomowych (21,2%), wiatru (12,2%), z importu (8,3%), biomasy (6,7%) oraz energii słonecznej (3,6%). Importowana energia pochodziła w 59,7% z Francji, 36,8% z Holandii i w 3,5% z Irlandii. Wielka Brytania ma zamiar zmniejszyć emisję węgla i do roku 2025 chce wyłączyć wszystkie elektrownie węglowe. Dlatego też wykazanie, że kraj można przez 24 godziny zasilać bez węgla było bardzo ważnym momentem. Zużycie węgla spada w Wielkiej Brytanii od lat 70., kiedy to naturalny gaz z Morza Północnego zaczął zastępować węgiel. W latach 80. uruchomiono liczne elektrownie atomowe, które jeszcze bardziej zmniejszyły zapotrzebowanie na węgiel, a w latach 90. doszło do zwiększenia z 5 do 28 procent udziału gazu w produkcji energii. Spadające ceny energii oraz podatek nałożony na emisję dwutlenku węgla czynią energetykę węglową coraz mniej opłacalną. Podobny proces widać zresztą w całej Europie. W ubiegłym roku, dzięki inwestycjom w energetykę odnawialna, europejska emisja CO2 zmniejszyła się o 11%. Od węgla odchodzą też na przykład Chiny i Indie. Państwo Środka zrezygnowało niedawno z budowy planowanych 85 elektrowni węglowych, a Indie zapowiadają, że po roku 2022 przestaną budować nowe elektrownie węglowe. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...