Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36965
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Amerykańska FDA zatwierdziła pierwsze lekarstwo z czujnikiem, który informuje lekarza, czy pacjent prawidłowo przyjmuje leki. Zatwierdzony lek to wersja środka Abilify stosowanego w leczeniu schizofrenii, depresji i zaburzeń afektywnych dwubiegunowych. Pastylka zawiera urządzenie śledzące firmy Proteus Digitah Health. Dzięki niemu lekarz prowadzący pacjenta będzie mógł sprawdzić czy prawidłowo przyjmuje on lekarstwa, co ma szczególne znaczenie w przypadku pacjentów psychiatrycznych. FDA zastrzega, że o ile urządzenie śledzące może być przydatne, to nie ma obecnie dowodów na to, by jego stosowanie spowodowało, by pacjenci przyjmowali leki zgodnie z zaleceniami. Po zażyciu leku czujnik we wspomnianej pigułce przesyła informacje do noszonego przez pacjenta urządzenia, które z kolei wysyła je do aplikacji mobilnej. Zarówno pacjent jak i lekarz mogą więc śledzić zażywanie leków na własnych smartfonach. Czujnik jest mniejszy niż ziarno ryżu. Nie posiada baterii ani anteny. Zostaje aktywowany pod wpływem wilgoci z kwasów żołądkowych. Tworzy się wówczas połączenie pomiędzy umieszczonymi na obu stronach powłokami z miedzi i magnezu, co prowadzi do pojawienia się niewielkiego ładunku elektrycznego i wysłania odpowiedniego sygnału do odbiornika. Specjaliści mówią, że w przyszłości podobne rozwiązania można będzie zastosować do innych chorób chronicznych, takich jak np. cukrzyca. Zachowanie odpowiedniego reżimu przyjmowania leków jest poważnym problemem u pacjentów, którzy leki te muszą przyjmować przez długi czas. Możliwość automatycznego monitorowania przyjmowania leków, wzbogacona o mechanizmy przypominające o ich zażyciu, może znacznie ułatwić życie pacjentom i lekarzom. « powrót do artykułu
  2. Szympansy posługują się gestami i otwarciem ust, by zakomunikować innym odległość od różnych obiektów. Naukowcy z Instytutu Badań nad Naczelnymi Uniwersytetu w Kioto sprawdzali, czy szympansy potrafią komunikować odległość. Indywidualnym testom poddano 8 małp. Podczas sesji pierwszy eksperymentator umieszczał kawałek banana na jednym z dwóch stołów i wychodził. Do pomieszczenia wchodził drugi eksperymentator, który zajmował się szympansem. Bez względu na zachowanie małpy, po 15 s eksperymentator dawał jej przekąskę. W drugim (kontrolnym) wariancie badania nie było drugiego eksperymentatora i szympans samotnie czekał na banana. Sytuacja powtarzała się 10-krotnie, z tym że banan leżał w różnych miejscach na stole. Okazało się, że szympansy częściej gestykulowały i otwierały usta w obecności człowieka. Poza tym gesty korelowały z oddaleniem pożywienia: ramiona były podnoszone wyżej, a usta otwierane szerzej, gdy banan leżał dalej. Szympansy potrafiły uwzględnić obecność człowieka i dostosować we właściwy sposób swoje sygnały - podkreśla dr Chloe Gonseth. Autorzy publikacji z pisma Biology Letters uważają, że szympansie rozróżnianie bliży i dali za pomocą gestów/otwierania ust przypomina ludzkie wskazywanie ręką i opisywanie za pomocą słów. Naukowcy zwracają uwagę, że choćby w angielskim wyrazy z samogłoskami otwartymi, np. there, są używane w stosunku do dalej położonych obiektów, a wyrazy z samogłoskami przymkniętymi, np. here, wykorzystuje się w odniesieniu do rzeczy położonych bliżej. « powrót do artykułu
  3. Niemieccy naukowcy stworzyli 1. na świecie atlas białek zdrowego ludzkiego serca. Sercowy proteom pokazuje, jakie białka i w jakich ilościach występują w różnych regionach serca i różnych typach tkanek. Dzięki temu będzie można rozpoznać zmiany na poziomie DNA czy białek, które prowadzą do zaburzeń i chorób serca. Zespół z Instytutu Biochemii Maxa Plancka (MPIB) i Niemieckiego Centrum Serca Uniwersytetu Technicznego w Monachium określił profil białkowy komórek ze wszystkich obszarów serca. Analizowano też skład białkowy 3 typów komórek: fibroblastów, komórek mięśni gładkich oraz komórek śródbłonka. Za pomocą spektrometrii mas zidentyfikowano prawie 11 tys. białek. Wcześniejsze badania koncentrowały się na poszczególnych typach komórek albo wykorzystywano w nich tkanki z chorych serc. Takie podejście rodzi 2 problemy. Po pierwsze, wyniki nie dają pełnego obrazu serca we wszystkich regionach i tkankach. Po drugie, często brakuje danych porównawczych ze zdrowych serc. Nasze studium eliminuje oba te problemy, dlatego dane mogą być wykorzystane jako punkt odniesienia w przyszłych badaniach - wyjaśnia Sophia Doll z MPIB. Kiedy spojrzy się na atlas białkowy ludzkiego serca, widać, że wszystkie zdrowe serca pracują w bardzo podobny sposób. Uwidoczniliśmy zbliżony skład białkowy we wszystkich regionach (różnic było niewiele). Ku zdziwieniu autorów publikacji z pisma Nature Communications, mimo odmiennych funkcji, na poziomie białek prawa i lewa połowa serca także są bardzo podobne (prawa pompuje ubogą w tlen krew do płuc, a lewa natlenowaną krew z płuc do ciała). By sprawdzić, czy atlas może służyć jako punkt odniesienia do wykrywania zmian chorobowych, Niemcy zestawili swoje dane z proteomami serc pacjentów z migotaniem przedsionków. Okazało się, że największe różnice dotyczyły białek odpowiedzialnych za dostarczanie energii do komórek. Niemcy stwierdzili także, że choć zmiany dotyczące białek odpowiedzialnych za metabolizm energii występowały u wszystkich chorych, w oczy rzucały się różnice międzyosobnicze. To pokazuje nam, jak ważna jest spersonalizowana medycyna. Choć wszyscy ci pacjenci mieli bardzo podobne objawy, na podstawie danych widzimy, że za każdy z przypadków odpowiadała inna dysfunkcja molekularna. Musimy się nauczyć rozpoznawać i leczyć takie rzeczy [...] - zaznacza dr Markus Krane z Uniwersytetu Technicznego w Monachium. W ramach badań Krane i zespół zebrali ponad 150 próbek tkanek z operacji i przypadków kryminologicznych. Po zakończeniu hodowli wyekstrahowano poszczególne typ komórek. Spektrometrią mas zajął się Matthias Mann z MPIB. « powrót do artykułu
  4. Chiński przemysł IT wciąż jest mniej zaawansowany niż zagraniczni konkurenci, ale jego przedstawiciele nie spoczywają na laurach. Firma Yangtze River Storage Technology, należąca do Tsinghua Unigroup poinformowała o stworzeniu 32-warstwowego układu 3D NAND. To przełomowy krok i ważne osiągnięcie technologiczne dla przemysłu półprzewodnikowego w Chinach. Zbudowanie 32-warstwowego 3D NAND pozwoli firmie YMTC na skupienie się na pracach nad 64-warstwowym układem, dzięki czemu mogłaby ona w najbliższej przyszłości myśleć o konkurowaniu z takimi gigantami jak Samsung, SK Hynix, Micron/Intel i Toshiba/Western Digital. YMTC jest jedynym chińskim producentem układow 3D NAND i jedną z trzech firm produkujących układy pamięci. Pozostałe dwa przedsiębiorstwa Fujian Jinhua Integrated Circuit oraz Hefei Ruili Integrated Circuit działają na rynku DRAM. Początkowo planowano, że pierwsze próbki 32-warstwowych 3D NAND autorstwa YMTC ujrzą światło dzienne do końca grudnia. Termin ten udało się znacznie przyspieszyć i już w pierwszej połowie listopada trafiły one do pierwszych urządzeń. Testowa produkcja nowych układów pamięci ma ruszyć w drugim kwartale 2018 roku. Początkowo będzie produkowanych 5000 układów miesięcznie. W czasem liczba ta ma zostać znacznie zwiększona. Prace nad wspomnianymi układami pamięci przebiegały wyjątkowo szybko. YMTC powstała w lipcu 2016 roku i niemal natychmiast kupiła firmę Wuhan Xinxin Semiconductor, producenta układów NOR i NAND SLC, który miał zapewnione wsparcie techniczne ze strony amerykańskiej firmy Spansion. Po tym przejęciu skupiono się na pracach nad 3D NAND, które już po 2 latach zakończyły się sporym sukcesem. Obecnie światowi giganci, jak Samsung, SK Hynix i Micron dysponują technologią 64-warstwowej 3D NAND i pracują nad pamięciami 72-warstwowymi. « powrót do artykułu
  5. Ludzie, którzy jedzą wolniej, są w mniejszym stopniu zagrożeni rozwojem otyłości czy zespołu metabolicznego. Dr Takayuki Yamaji z Uniwersytetu w Hiroszimie analizował przypadki 441 kobiet i 642 mężczyzn , którzy w 2008 r. nie mieli zespołu metabolicznego (średnia wieku wynosiła 51,2 r.). Na podstawie szybkości jedzenia ochotników podzielono na 3 grupy: jedzących wolno, normalnie i szybko. Po 5 latach okazało się, że u jedzących szybko zespół metaboliczny rozwijał się częściej (11,6%) niż u jedzących w normalnym tempie (6,5%) i wolno (2,3%). Oprócz tego szybsze jedzenie wiązało się z większym przyrostem wagi, wyższym poziomem cukru we krwi i większym obwodem w pasie. Wolniejsze jedzenie może być kluczową zmianą w stylu życia, która pomoże w zapobieganiu zespołowi metabolicznemu. Gdy ludzie jedzą szybko, nie czują sytości i z większym prawdopodobieństwem się przejadają. Szybkie pochłanianie jedzenia powoduje [też] większe wahania poziomu glukozy, co może prowadzić do insulinooporności. Uważamy, że odnosi się to także do amerykańskiej populacji - podsumowują Japończycy. « powrót do artykułu
  6. Ucząc się polować i żerować, młode samce i samice foki szarej (Halichoerus grypus) bardzo różnie się zachowują. Matki porzucają szczenięta w wieku zaledwie 3 tygodni. W krytycznym okresie ok. 40 dni, nim wyczerpią się zapasy energii, młode muszą znaleźć regularne źródła pokarmu, a także doszlifować umiejętności nurkowania i chwytania ofiar. Dane z urządzeń pomiarowych pokazały, że młode samice z walijskiej kolonii szarytek częściej nurkują w płytszych wodach, przez co częściej docierają do dna i mają więcej okazji do żerowania. Choć dojrzałe samce fok szarych są większe od samic, w przypadku szczeniąt nie ma znaczących różnic w rozmiarach, dlatego naukowcy z Uniwersytetu w Plymouth, Abertay University i University of St Andrews uważają, że u podłoża odmiennego zachowania młodych leżą procesy fizjologiczne przygotowujące do dorosłego życia. Gdy autorzy publikacji z pisma Scientific Reports przeanalizowali dane młodych fok ze Szkocji, okazało się, że przez Morze Północne docierały one aż do Norwegii. Osobniki z zachodniej Walii przemieszczały się zaś do północnego wybrzeża Francji. We wczesnej fazie rozwoju niektóre młode foki pozostawały w wodzie, nie wychodząc na ląd, nawet do 2 miesięcy. Naukowcy mają nadzieję, że zdobyte dane wpłyną na ochronę kluczowych habitatów tych zwierząt w najbardziej wrażliwym okresie ich rozwoju. Foki szare są drapieżnikami alfa brytyjskich wód [mieszka tu 40% światowej populacji H. grypus], ale wiemy niewiele o zachowaniu szczeniąt w morzu. Przez pierwsze 3 tygodnie życia, ssąc mleko, młode mogą tyć, ale później muszą sobie radzić same. Nowe studium wypełnia luki [...] i pomaga zebrać więcej danych o habitatach kluczowych dla rozwoju - opowiada Matt Carter, doktorant z Uniwersytetu w Plymouth. W badaniu wykorzystano dane 52 dopiero co odstawionych od piersi szczeniąt z kolonii w Szkocji i Walii (zostały one oznakowane przez Zespół Badania Ssaków Morskich z University of St Andrews). Urządzenia pomiarowe zapisywały ich ruchy, w tym czas i głębokość nurkowania i współrzędne. « powrót do artykułu
  7. Obserwacje wykonane za pomocą Atacama Large Milimeter/submilimeter Array (ALMA) uwidoczniły nieobserwowane nigdy wcześniej łączenie się dwóch niezwykle jasnych i masywnych galaktyk gwiazdotwórczych z wczesnego wszechświata. Masywne i jasne galaktyki były wówczas niezwykłą rzadkością, w końcu mówimy o okresie, gdy niedawno galaktyki zaczęły się formować. Astronomowie obserwują obiekt oznaczony jako ADFS-27, na który składają się dwie łączące się powoli masywne galaktyki, tworząc jedną galaktykę eliptyczną. Zbliżenie się do siebie obu galaktyk przyczyniło się do szybkiego powstawania olbrzymiej liczby gwiazd. Naukowcy spekulują, że w przyszłości ADFS-27 może stać się rdzeniem gromady galaktyk. Gromady należą do najbardziej masywnych struktur we wszechświecie. Odkrycie jednej jasnej galaktyki gwiazdotwórczej jest niezwykłym wydarzeniem, a tutaj widzimy dwie galaktyki w bezpośrednim sąsiedztwie. Biorąc pod uwagę olbrzymią odległość od Ziemi oraz szaleńczo szybkie formowanie się gwiazd w każdej z nich, możemy być świadkami najbardziej gwałtownego znanego nam łączenia się galaktyk, mówi Dominik Riechers z Cornell University. ADFS-27 znajduje się w odległości około 12,7 miliarda lat świetlnych od Ziemi w kierunku gwiazdozbioru Złota Ryba. Obiekt po raz pierwszy został zauważony przez Herschel Space Observatory należący do Europejskiej Agencji Kosmicznej. Mimo, że wydawał się słabo świecącą czerwoną kropką już początkowe obserwacje wykazały, że może być niezwykle jasny i niezwykle odległy od Ziemi. Badania potwierdzono za pomocą teleskopu APEX (Atacama Pathfinder Experiment), co przetarło drogę do przyjrzenia mu się za pomocą ALMA. Teraz wiadomo, że w ADFS-27 znajduje się około 50-krotnie więcej gazu niż w Drodze Mlecznej. Większość z tego gazu bardzo szybko zostanie zamieniona w gwiazdy. Nasze obserwacje wskazują, że w obu tych galaktykach tempo formowania się gwiazd jest około 1000-krotnie większe niż w naszej galaktyce. Astronomowie mówią, że w ADFS-27 znajduje się olbrzymia liczba jasnych masywnych błękitnych olbrzymów. Jednak światło większości z nich do nas nie dociera, gdyż gwiazdy są zasłaniane przez pył. Światło gwiazd podgrzewa ten pył, co wywołuje jego świecenie w zakresie podczerwieni. Badania wykazały, że obie galaktyki znajdują się w odległości 30 000 lat świetlnych od siebie i poruszają się względem siebie ze względną prędkością kilkuset kilometrów na godzinę. Wskutek wzajemnego oddziaływania grawitacyjnego będą spowalniały i poruszały się w swoim kierunku. Prawdopodobnie zanim ostatecznie się połączą dojdzie pomiędzy nimi do wielu zbliżeń. Cały proces łączenia się potrwa kilkaset milionów lat. « powrót do artykułu
  8. Campylobacter jejuni, bakterie, które są jedną z najczęstszych przyczyn zatruć pokarmowych w Europie i USA, mogą się namnażać i rozprzestrzeniać, wykorzystując ameby jako konia trojańskiego. Namnażając się w amebach, patogeny są chronione przed trudnymi warunkami środowiskowymi. Ustalenie, że Campylobacter może się namnażać we wnętrzu ameb, jest ważne, bo często występują one w tych samych środowiskach, np. w wodzie do picia dla kur na fermach drobiu. [...] Ameba działa jako ochrona przed procedurami dezynfekcyjnymi, dlatego nasze wyniki można wykorzystać do badania nowych sposobów zapobiegania rozprzestrzenianiu się bakterii [...] - wyjaśnia Ana Vieira, doktorantka z Kingston University. Związek między Campylobacter i amebami jest od jakiegoś czasu dyskutowany w kręgach naukowych, bo wcześniejsze badania dawały sprzeczne wyniki. Brytyjczycy posłużyli się zmodyfikowaną metodą oceny zdolności bakterii do opanowywania/zakażania komórek (ang. gentamycin protection assay) i w ten sposób potwierdzili, że mogą one przeżyć i namnażać się w ochronnym środowisku wnętrza ameby. Dzięki temu zjawisku z ameb uwalnia się ostatecznie większa liczba patogenów. Ameby są szeroko rozpowszechnione, a my wykazaliśmy, że Campylobacter wykorzystują je jako konie trojańskie do zakażania łańcucha pokarmowego. W innym razie by nie przeżyły, bo są bardzo wrażliwe na środowisko - opowiada prof. Andrey Karlyshev. Naukowcy wykazali też, dla przeżycia Campylobacter w środku ameb kluczowe są pompy efluksowe, inaczej MDR (ang. multidrug resistance pump). Białka, które wchodzą w skład pomp i systemów pomp, znajdują się w osłonach komórkowych bakterii. Pompy i systemy pomp są transporterami, które usuwają substancje czynne środków dezynfekcyjnych. Campylobacter stają się coraz bardziej oporne na antybiotyki, bo leki te są często wykorzystywane u ludzi i zwierząt. Potwierdziło się, że przez rolę odgrywaną w antybiotykooporności i przeżyciu bakterii w amebach pompy efluksowe są dobrym celem dla rozwijanych leków antybakteryjnych. « powrót do artykułu
  9. W bieżącym roku po raz pierwszy od roku 2014 wzrośnie emisja dwutlenku węgla i to od razu o 2%. Główną przyczyną jest zwiększone zużycie węgla w Chinach. To zła wiadomość, gdyż przez trzy lata, pomimo światowego wzrostu gospodarczego, udało się utrzymać emisję CO2 na stałym poziomie. Naukowcy skupieni wokół Global Carbon Project przedstawili wyniki swoich najnowszych badań podczas spotkania klimatycznego ONZ w Bonn. Jeśli wykonane przez nich analizy są prawidłowe, to w roku 2017 ludzkość wyemituje do atmosfery rekordową ilość 41 miliardów ton CO2. Nie jesteśmy zbytnio zaskoczeni samym wzrostem emisji, ale jego rozmiarami już tak. Jeśli taki skok powtórzy się w 2018 roku to będę bardzo rozczarowana, mówi Corinne Le Quere, klimatolog z University of East Anglia, współautorka analizy. Do ustabilizowania się poziomu emisji w latach 2014-2016 przyczyniło się kilka zjawisk, takich jak spowolnienie wzrostu gospodarczego w Chinach, coraz powszechniejsze użycie gazu łupkowego w USA oraz rozwój na całym świecie alternatywnych źródeł energii. Najnowsza analiza wskazuje, że w bieżącym roku emisja dwutlenku węgla w USA zmniejszy się o 0,4%, a w UE o 0,2%. To wolniejszy spadek niż w ostatnich latach. Wzrost emisji w Indiach spowolni do 2%, a to znaczna różnica, gdyż w ostatniej dekadzie indyjska emisja rosła średnio o 6% rocznie. Niestety, sytuację na całym świecie pogorszą Chiny, które odpowiadają za niemal 26% całej emisji. W bieżącym roku w Państwie Środka emisja dwutlenku węgla wzrośnie o 3,5% do 10,5 miliarda don. Głównymi przyczynami wzrostu jest zwiększona produkcja w chińskich fabrykach i zmniejszenie produkcji energii z hydroelektrowni. W obecnej sytuacji trudno przewidywać, jak będzie wyglądała emisja gazów cieplarnianych w przyszłości. Szczególnie, że coraz większy udział w emisji mają takie kraje jak Indie czy Chiny, które szybko się rozwijają i szybko zmieniają. « powrót do artykułu
  10. Dzięki testowi z krwi będzie można zidentyfikować osoby po przedawkowaniu paracetamolu, u których wystąpi uszkodzenie wątroby. Naukowcy z Uniwersytetów w Edynburgu i Liverpoolu wyjaśniają, że test wykrywa 3 związki: miR-122, HMGB1 i FL-K18 (wcześniejsze badania wykazały, że poziomy tych markerów są podwyższone o wiele wcześniej, niż współczesne testy są w stanie wykryć). Na podstawie jego wyników lekarze ze szpitala będą mogli zdecydować, czy ktoś wymaga bardziej intensywnego leczenia. Chorych z zagrażającym życiu poziomem paracetamolu we krwi można leczyć za pomocą kroplówek z acetylocysteiny. Terapia wiąże się jednak z efektami ubocznymi, dlatego prowadzi się ją najkrócej, jak się da. Zespół z 2 uniwersytetów mierzył poziom markerów u ponad 1000 pacjentów, którzy wymagali leczenia szpitalnego po przedawkowaniu paracetamolu. Okazało się, że test trafnie przewiduje, u których osób rozwiną się problemy z wątrobą i kogo trzeba leczyć dłużej przed wypisaniem do domu. Jeśli zażywa się go we właściwych dawkach, paracetamol jest stosunkowo bezpiecznym lekiem przeciwbólowym. Wielu ludzi przedawkowuje jednak nieświadomie, przyjmując go łącznie z lekami na przeziębienie/grypę (one także go bowiem zawierają). Częstym powikłaniem przedawkowania leków są uszkodzenia wątroby. W pewnych przypadkach są one tak znaczne, że pacjent potrzebuje przeszczepu. « powrót do artykułu
  11. Im wyższy poziom kwasu linolowego w surowicy krwi, tym niższe stężenie białka C-reaktywnego (CRP). Wcześniej spekulowano, że sprzyjając stanowi zapalnemu o niedużym nasileniu, wysokie spożycie wielonienasyconych kwasów omega-6 może zwiększać ryzyko paru przewlekłych chorób. Naukowcy sądzili, że się tak dzieje, bo kwas linolowy jest w ludzkim organizmie przekształcany do kwasu arachidonowego (także kwasu omega-6), z którego powstają różne czynniki prozapalne, np. prostaglandyny. Autorzy publikacji z European Journal of Clinical Nutrition przyglądali się poziomom CRP u 1287 zdrowych 42-60-letnich mężczyzn, uczestników Kuopio Ischaemic Heart Disease Risk Factor Study (poziomy CRP określono na początku studium, w latach 1984-1989). Naukowcy z Uniwersytetu Wschodniej Finlandii zauważyli, że niższe poziomy kwasu linolowego w surowicy krwi wiązały się z wyższym CRP. Gdy uczestników badania podzielono w oparciu o stężenia kwasu na 4 grupy, okazało się, że prawdopodobieństwo podwyższonego CRP było w najwyższej ćwiartce aż o 53% niższe niż w najniższym kwartylu. W przypadku innych kwasów omega-6, np. arachidonowego, dihomo-γ-linolenowego czy γ-linolenowego, nie zaobserwowano korelacji z poziomem CRP. Fińskie badania stanowią poparcie dla wcześniejszych ustaleń. Testy kliniczne pokazały bowiem, że kwas linolowy nie nasila reakcji zapalnej ani nie ma znaczącego wpływu na stężenie kwasu arachidonowego. Ponadto w organizmie kwas linolowy jest przekształcany w różne związki usuwające stan zapalny, a sam kwas arachidonowy daje nie tylko związki prozapalne, ale i przeciwzapalne. Wygląda więc na to, że hipoteza, zgodnie z którą kwas linolowy sprzyja lekkiemu stanowi zapalnemu, zwiększając poziom kwasu arachidonowego, jest znacznym uproszczeniem. « powrót do artykułu
  12. Po raz pierwszy w historii Stany Zjednoczone utraciły pozycję lidera na liście TOP500, na której wymieniono najpotężniejsze superkomputery na świecie. Na liście znajdują się 143 amerykański maszyny, a pierwsze miejsce w liczbie superkomputerów przypadło Chinom, które umieściły na niej 202 urządzenia. Jeszcze pół roku temu USA wygrywały w tej konkurencji z Chinami stosunkiem 169:160. Kolejnymi krajami, które umieściły najwięcej superkomputerów na liście są Japonia (35 systemów), Niemcy (20), Francja (18) i Wielka Brytania (15). Łączna wydajność wszystkich chińskich superkoputerów wynosi 35,4% wydajności całej listy, a wydajność maszyn z USA to 29,6%. Po raz pierwszy każdy z 10 najpotężniejszych superkomputerów może pochwalić się wydajnością przekraczającą 10 PFlops. Na liście znajdziemy 181 maszyn o wydajności większej niż 1 petaflop. Jeszcze w czerwcu maszyn takich było 138. Łączna moc obliczeniowa wszystkich superkomputerów z listy wynosi 845 PFlops. Pół roku temu było to 749 PFlops, a przed rokiem – 672 PFlops. Najsłabszy komputer na liście przetwarza dane z wydajnością 548 TFlops. Przed sześcioma miesiącami maszyna ta zajmowała 370. pozycję. Najpotężniejszym superkomputerem na świecie został, po raz czwarty z rzędu, chiński Sunway TaihuLight, którego zmierzona wydajność wyniosła 93,01 PFLops. Na drugim miejscu znajdziemy chiński Tianhe-2 (33,86 PFlops), a na trzecim Piz Daint czyli Cray XC50 stojący w Szwajcarskim Narodowym Centrym Superkomputerowym w Lugano (19,59 PFlops). Czwarte miejsce należy do japońskiego Gyoukou (19,17 PFlops), a dopiero na piątym wymieniono pierwszy superkomputer z USA. JEst to pięcioletni Cray XK7 o wydajności 17,59 petaflopsów. « powrót do artykułu
  13. Chiński producent mikroskopów, firma Motic, ogłosiła plany komercjalizacji mikroskopu, który wykorzystuje sztuczną inteligencję do identyfikowania zarodźców malarii. EasyScan GO to wynik współpracy Motic z organizacją Global Good Fund, założoną przez firmę Intellectual Ventures oraz Fundację Billa i Melindy Gatesów. Eksperymentalna wersja EasyScan GO wykrywa zarodźce malarii we krwi z najwyższą wymaganą przez Światową Organizację Zdrowia dokładnością dla mikroskopów. Oznacza to, że dorównuje on dobremu specjaliści od mikroskopii, chociaż twórcy urządzenia zaznaczają, że najlepsi eksperci wciąż są lepsi od ich urządzenia. Nowy mikroskop potrafi w ciągu 20 minut policzyć zarodźce w próbce krwi. Zadanie człowieka sprowadza się do przygotowania preparatu. Tego typu urządzenia mogą być szczególnie pomocne w wykrywaniu i leczeniu wielolekoopornych szczepów malarii występujących w Azji Południowo-Wschodniej. Jak wyjaśnia David Bell, dyrektor ds technologicznych w Global Good Fund, monitorowanie tych szczepów wymaga wiarygodnych badań mikroskopowych, dzięki którym można sprawdzać, jak szybko dany lek zmniejsza liczbę zarodźców malarii w krwi. Wykazaliśmy, że technologia maszynowego uczenia się jest w tym przypadku bardziej dokładna i bardziej ustandaryzowana, co pozwala na prowadzenie lepszego monitoringu, stwierdził Bell. Mikroskop EasyScan GO ściśle współpracuje z laptopem, na którym działa oprogramowanie SI. Wykrywanie zarodźców malarii jest sporym wyzwaniem dla maszyn, które zwykle potrzebują olbrzymiej bazy danych, by nauczyć się rozpoznawania poszukiwanego obiektu. Tymczasem w przypadku malarii może występować 1 zarodziec wśród 100 000 komórek krwi. Podczas treningu algorytmów wykorzystano nie tylko dużą ilość danych, ale również celowo przygotowywano słabej jakości próbki, by maszyna musiała sobie radzić w warunkach gorszych niż idealne. Mikroskop potrzebuje 20 minut na policzenie zarodźców w próbce, tyle samo co doświadczony specjalista ds. mikroskopii. Twórcy EasyScan GO uważają, że będą w stanie skrócić czas potrzebny na badanie próbki do 10 minut. Jednak nie chodzi tutaj o czas czy o zastąpienie ludzi maszynami. EasyScan GO ma być remedium na niedobory wśród odpowiednio przygotowanej kadry. Stosunkowo niewielu specjalistów na świecie potrafi identyfikować zarodźce malarii i śledzić ich wielolekooporne szczepy. Jeśli EasyScan GO się rozpowszechnią, pomogą też w śledzeniu rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych oraz efektywności ich leczenia. Automatyczne mikroskopy dostarczą bowiem ustandaryzowanych wyników, które będzie można bezpośrednio porównywać pomiędzy regionami i analizować ich wyniki w czasie, na przestrzeni wielu lat. Na razie nie wiadomo, ile będzie kosztowała komercyjna wersja EasyScan GO. Motic i Global Good Fund przewidują, że będzie ona jednak bliższa niedrogiemu mikroskopowi niż bardziej złożonym urządzeniom. Cena urządzania będzie kluczowym elementem, który zdecyduje o tym, czy mikroskop rozpowszechni się tam, gdzie jest najbardziej potrzebny. Jeśli ma mieć on prawdziwy wpływ na walkę z malarią, to jego cena musi być dostosowana do możliwości w krajach ubogich i o średnich dochodach, mówi Sebastian Nunnendorf, dyrektor generalny Motic. Firma pracuje też nad oprogramowaniem, dzięki któremu EasyScan GO będzie rozpoznawał mikroorganizmy wywołujące inne choroby, jak denga czy choroba Chagasa. Udane rozpoznawanie najtrudniejszej z nich, malarii, przeciera drogę do udoskonalenia mikroskopii tak, że możliwe będzie automatyczne odnajdywanie pasożytów i innych mikroorganizmów częściej występujących we krwi i innego rodzaju próbkach, jak np. w kale, dodaje Nunnendorf. « powrót do artykułu
  14. Osoby, które zamartwiają się bezsennością, mają w ciągu dnia większe problemy emocjonalne i fizyczne niż osoby nieprzejmujące się tą kwestią (bez względu na rzeczywistą jakość snu). Z badań naukowca z Uniwersytetu Alabamy wynika więc, że można spać de facto gorzej/mniej, a czuć się lepiej. Przeanalizowawszy ponad 12 badań z przeszło 20 lat, dr Kenneth Lichstein doszedł do wniosku, że istnieje tożsamość bezsennościowa, tj. jednostkowe przekonanie o złym śnie. Co więcej, przekonanie to jest lepszym wskaźnikiem kiepskiego stanu zdrowia niż zły sen. Możemy niezależnie oceniać czyjś pogląd na sen i sam sen. Tożsamość bezsennościowa jest lepszym prognostykiem niedomagań w ciągu dnia niż sen złej jakości. Lichstein, który zajmuje się badaniem snu od ponad 3 dekad, podkreśla, że bezsenność to nie tylko zaburzenie snu przejawiające się regularnymi, długimi okresami czuwania w normalnej porze snu, ale także zaburzenie psychologiczne, w przypadku którego sen jest prawidłowy, ale ludzie uważają, że jest dokładnie na odwrót i wykazują objawy bezsenności. Co ciekawe, nienarzekający źle śpiący donoszą o lepszym samopoczuciu niż posiadacze tożsamości bezsennościowej. Myśleliśmy, że zły sen i bezsenność są powiązane, ale teraz wiemy, że to elastyczna korelacja. Jest [bowiem] jasne, że istnieją ludzie, którzy źle śpią, ale się tym nie przejmują i pozostawiają rzeczy własnemu biegowi; w ich przypadku ryzyko zaburzonego funkcjonowania jest niskie. [Z drugiej strony] dysfunkcję w ciągu dnia napędza tożsamość bezsennościowa, nie sen. Lichstein dodaje, że dobrze śpi ok. 1/3 narzekających na bezsenność. Amerykanin wyjaśnia, że tożsamość bezsennościowa bierze się z lęku przed niezapewnianiem sobie idealnego snu (ludzie niepokoją się dłuższym zasypianiem czy chwilowym wybudzaniem, mimo że to błahe problemy i nie stanowią rzeczywistego pozbawienia snu). Tożsamość bezsennościowa napędza zamartwianie się, a zamartwianie - stres. Ten stres ma fizyczny wpływ na nasze życie. Autor publikacji z pisma Behaviour Research and Therapy sugeruje, by ludzie z tożsamością bezsennościową poddawali się terapii poznawczo-behawioralnej, a także medytowali czy rozmawiali nt. swojego postrzegania snu. « powrót do artykułu
  15. Opanowanie fuzji jądrowej daje nadzieję na stworzenie niewyczerpanego źródła czystej energii. Nic też dziwnego, że naukowcy od dziesięcioleci próbują przeprowadzać fuzję jądrową w kontrolowanych warunkach. Jedną z poważnych przeszkód stojących na drodze ku osiągnięciu tego celu jest trudność w stworzeniu materiału, który przetrwałby warunki fuzji jądrowej, a więc z którego można by zbudować reaktor. Naukowcy z Texas A&M Univeersity właśnie wpadli na trop takiego materiału. Podczas fuzji jądrowej zachodzącej w Słońcu dochodzi do łączeniu się atomów wodoru w atom helu. Hel jest tutaj produktem ubocznym reakcji i pomimo że sam jest materiałem nieszkodliwym dla środowiska, to niszczy materiały z których można by budować reaktory fuzyjne. Hel postrzegamy jako pierwiastek, który nie jest szkodliwy. Nie jest on toksyczny, nie jest gazem cieplarnianym, więc fuzja jądrowa jest dzięki niemu atrakcyjna, mówi doktor Michael Demkowicz, profesor z Wydziału Nauk Materiałowych i Inżynierii Texas A&M University. Problem jednak w tym, że hel obecny w ciałach stałych tworzy bąble. Te helowe bąble pozostają w metalu na zawsze, gdyż jest on ciałem stałym. Im więcej helu akumuluje się w ciele stałym, tym bąble stają się większe i niszczą materiał, wyjaśnia Demkowicz. Uczony wraz z kolegami z Los Alamos National Laboratory badał, jak hel zachowuje się w nanokompozytach ciał stałych, materiałach składających się z cienkich warstw metalu. Okazało się, że nie tworzy on tam bąbli, a długie kanały. To co zobaczyliśmy całkowicie nas zaskoczyło. W miarę dodawania helu do tych nanokompozytów nie dochodziło do niszczenia materiału, ale do powstawania kanałów, które z czasem łączyły się tworząc struktury przypominające układ krwionośny, mówi Demkowicz. Odkrycie to może wskazywać drogę ku materiałom odpornym na działanie helu, a więc takim, z których będzie można budować trwałe reaktory fuzyjne. Wykorzystanie tych materiałów w reaktorach to jedynie wierzchołek góry lodowej. Sądzę, że można z nich będzie tworzyć materiały stałe zawierające coś w rodzaju układu krwionośnego. Przez te kanały można by transportować płyny, elektryczność czy związki chemiczne, dzięki którym materiały te będą się samodzielnie naprawiały, mówi Demkowicz. « powrót do artykułu
  16. Tylko niewielki odsetek nagłych zatrzymań krążenia (NZK) wiąże się z aktywnością seksualną, ale współczynnik przeżywalności jest w takich przypadkach niewielki. Mimo że świadkami takich zdarzeń są partnerzy, tylko 1/3 wykonuje resuscytację krążeniowo-oddechową. Nieudzielenie natychmiastowej pomocy grozi zaś nagłą śmiercią sercową. Wiadomo, że aktywność seksualna może wyzwalać nieśmiertelne zdarzenia sercowe, np. zawał, autorzy publikacji z Journal of the American College of Cardiology chcieli jednak sprawdzić, czy w populacji generalnej seks jest też potencjalnym wyzwalaczem NZK. Naukowcy przejrzeli bazy danych Oregon Sudden Unexpected Death Study (Oregon SUDS) z lat 2002-2015. Sprawdzali, jak często u osób powyżej 18. r.ż. nagłe zatrzymanie krążenia występowało w trakcie albo do godziny od aktywności seksualnej. Zespół opierał się na raportach ratowników medycznych, w których podawano przyczyny NZK. W analizowanym okresie w Portland zidentyfikowano 4557 przypadków NZK. Wśród nich tylko 34 (0,7%) powiązano z aktywnością seksualną. Pacjenci byli przeważnie Afroamerykanami (mężczyznami) w średnim wieku z historią chorób sercowo-naczyniowych; zażywali w związku z tym leki. U ludzi, którzy przeszli NZK związane z seksem, częściej stwierdzano także artymie (migotanie komór, tachykardię). Tylko w 1/3 przypadków świadkowie NZK przeprowadzali resuscytację, co wg akademików, odpowiadało za niską przeżywalność (mniej niż 20% pacjentów dożywało wypisu ze szpitala). Wyniki wskazują na istotność edukowania społeczeństwa w zakresie udzielania, niezależnie od okoliczności, pomocy ofiarom NZK - podkreśla dr Sumeet Chugh z Instytutu Serca Cedars-Sinai. Ponieważ dane nie obejmowały częstości uprawiania seksu, naukowcy nie mogli określić relatywnego ryzyka w porównaniu do aktywności fizycznej czy odpoczynku. « powrót do artykułu
  17. Po stresie psychospołecznym, np. kłótni, niebieskie światło relaksuje szybciej niż światło białe. Naukowcy z BCI Lab (Brain-Computer Interface Lab) Uniwersytetu w Grenadzie podkreślają, że stres psychospołeczny wywołuje mierzalne reakcje fizjologiczne. Monitorując je, można badać, czy i jak szybko ktoś się rozluźnia. W ramach eksperymentu 12 ochotników stresowano. Później odbywali oni sesję relaksacyjną w pokoju do koloroterapii Szkoły Edukacji Specjalnej San Rafael. Jedna grupa (eksperymentalna) leżała w niebieskim świetle, a druga (kontrolna) przy białym oświetleniu. Podczas sesji mierzono tętno (EKG) i aktywność bioelektryczną mózgu (EEG). Okazało się, że światło niebieskie przyspiesza proces relaksowania. Czas zrelaksowania spadał mniej więcej 3-krotnie: 1,1 vs. 3,5 min. « powrót do artykułu
  18. Zaledwie 1,5 roku temu w ramach inicjatywy IBM Q Experience w chmurze obliczeniowej udostępniono 5-kubitowy komputer kwantowy. Rok później dodano doń maszynę 16-kubitową. Od tamtej pory ponad 60 000 użytkowników z ponad 1800 szkół wyższych i 300 instytucji prywatnych skorzystało z tych maszyn, przeprowadzając na nich 1,7 miliona eksperymentów. Powstało ponad 35 publikacji naukowych, których autorzy wspomagali się w swojej pracy maszynami kwantowymi. To był dopiero początek. W maju bieżącego roku wystartował program IBM Q, którego celem jest stworzenie pierwszego komercyjnie dostępnego uniwersalnego komputera kwantowego. IBM poinformował właśnie o zbudowaniu i przetestowaniu dwóch maszyn. Jedna z nich do 20-kubitowy komputer, który zostanie udostępniony klientom firmy jeszcze przed końcem bieżącego roku. Druga to prototypowy 50-kubitowy system, który stanie się podstawą do zbudowania kolejnych maszyn. W komputerze 20-kubitowym udało się dwukrotnie wydłużyć czas koherencji, który obecnie wynosi 90 mikrosekund. W poprzedniej generacji procesorów kwantowych było to średnio 50 mikrosekund. Podobne wyniki uzyskano w komputerze 50-kubitowym. Naukowcy z IBM-a rozwijają jednocześnie QISKit, zestaw narzędzi programistycznych (SDK) dla maszyn kwantowych. Zawiera on bazujące na języku Python narzędzia do tworzenia stanów kwantowych, manipulowania nimi, badania i wizualizowania, narzędzia do charakteryzowania kubitów, do mapowania eksperymentów obliczeniowych na sprzęt itp. itd. « powrót do artykułu
  19. Tusz ze starożytnych egipskich papirusów zawierał miedź. Dotąd zakładano, że tusz wykorzystywany do pisania składał się właściwie z węgla, przynajmniej do IV-V w. n.e. Mikroskopia promieniowania X, którą przeprowadzono w Europejskim Ośrodku Synchrotronu Atomowego w Grenoble, pokazała jednak, że zawierał on również miedź, pierwiastek nieidentyfikowany wcześniej w starożytnych tuszach. Choć naukowcy z Uniwersytetu Kopenhaskiego analizowali fragmenty papirusów spisanych na przestrzeni 300 lat i pochodzących z różnych regionów geograficznych, wyniki nie różniły się znacząco, co wg Thomasa Christiansena, sugeruje, że starożytni Egipcjanie wykorzystywali tę samą technologię od ok. 200 r. p.n.e. do 100 r. n.e. Autorzy publikacji z pisma Scientific Reports pracowali na fragmentów papirusów z Papyrus Carlsberg Collection: 1) na prywatnych dokumentach żołnierza imieniem Horus (stacjonował on w obozie w Pathyris) i 2) papirusach z biblioteki świątyni w Tebtunis. Cztery badane tusze nie były [oczywiście] w 100% identyczne. Odchylenia obserwowano także w obrębie pojedynczych fragmentów [papirusu], co sugeruje, że skład tuszu produkowanego w tej samej lokalizacji mógł się w dużym stopniu różnić. To uniemożliwia stworzenie map sygnatur tuszów do datowania i lokalizowania fragmentów papirusów o nieznanym pochodzeniu. Co ważne, ułatwia to identyfikację fragmentów należących do konkretnych manuskryptów lub ich sekcji. « powrót do artykułu
  20. W mediach pojawiły się nieoficjalne informacje, z których wynika, że Qualcomm odrzuci ofertę Broadcoma, który zaoferował 130 miliardów dolarów za przejęcie Qualcomma. Zarząd przedsiębiorstwa miał uznać, że oferowana cena jest zbyt niska. To potwierdza opinie analityków, którzy zaraz po ogłoszeniu oferty przez Broadcoma mówili, że co prawda oferowana kwota jest rekordową w historii przejęć w IT, jednak to zbyt mało. Zdaniem mediów dyrektor wykonawczy Qualcommu Steven Mollenkopf uważa, że kwota 70 USD za akcję jest zbyt niska i nie uwzględnia niepewności związane z decyzjami urzędów monopolowych odnośnie zgody na transkację. Dyrektor Broadcomu Hock Tan oświadczył, że będzie walczył o przejęcie konkurenta. Obecnie Qualcomm jest zaangażowany w spór sądowy z Apple'em dotyczący kwestii patentowych i próbuje domknąć warte 38 miliardów dolarów przejęcie firmy NXP Semiconductor NV. Broadcom chce przejąć Qualcomma niezależnie od tego, czy umowa o przejęciu NXP zostanie zrealizowana. « powrót do artykułu
  21. Enkapsulowany popiół węglowy z elektrowni jest coraz częściej stosowany jako tani czynnik wiążący w betonie, cegłach i innych materiałach budowlanych. Okazuje się jednak popiół z wysokouranowych złóż w Chinach może być zbyt radioaktywny do ponownego wykorzystania. Podczas gdy większość węgli [kamiennych] z Chin u USA ma niską zawartość uranu, w pewnych regionach Państwa Środka zidentyfikowaliśmy węgle z dużą ilością tego pierwiastka. Ich spalanie [...] daje popiół o bardzo wysokim poziomie promieniowania, który stwarza zagrożenie dla ludzkiego zdrowia, zwłaszcza gdyby poddany recyklingowi materiał wykorzystano w budownictwie mieszkaniowym - opowiada prof. Avner Vengosh z Duke University. W przypadku niektórych analizowanych próbek poziom promieniowania był 43-krotnie wyższy od maksymalnego bezpiecznego poziomu, wyznaczonego dla materiałów do budynków mieszkalnych przez Komitet Naukowy ONZ ds. Skutków Promieniowania Atomowego (ang. United Nations Scientific Committee on the Effects of Atomic Radiation, UNSCEAR). Zespoły Vengosha i prof. Shifenga Daia z Chińskiego Uniwersytetu Górnictwa i Technologii w Pekinie opublikowały wyniki swoich badań w piśmie Environmental Science and Technology. Naukowcy mierzyli naturalną radioaktywność węgli z dużą zawartością uranu z 57 stanowisk w Chinach. Określali też poziom promieniowania w popiele pozostałym po spalaniu, a także w glebie z 4 miejsc. Porównując stosunek uranu w węglu do radioaktywności popiołu, zidentyfikowaliśmy próg [ok. 10 ppm], przy którym zawartość uranu w węglu staje się zbyt wysoka, by powstały z niego popiół można było bezpiecznie wykorzystać przy konstrukcji budynków mieszkalnych - opowiada Nancy Lauer, doktorantka z Duke University. Próg odnosi się, oczywiście, nie tylko do Chin, ale do złóż węgla na całym świecie. Skoro popiołu nie można wykorzystać w budownictwie, należy pomyśleć o bezpiecznych metodach jego składowania, tak by nie doszło do skażenia wody lub powietrza - podsumowuje Vengosh. « powrót do artykułu
  22. U ryb głębinowych z rodzaju Maurolicus (Maurolicus spp.) odkryto nowy typ fotoreceptorów. Dzięki niemu dobrze widzą one o zmroku, gdy żerując, podpływają blisko powierzchni wody. Dr Fanny de Busserolles z Uniwersytetu Queensland wyjaśnia, że w siatkówce większości kręgowców mamy 2 typy fotoreceptorów: umożliwiające widzenie kolorów czopki i odpowiadające za postrzeganie kształtów i ruchu pręciki. Występują w nich różne światłoczułe białka. Ryby głębokowodne, które żyją w oceanach na głębokości poniżej 200 m, są generalnie aktywne w ciemności, dlatego większość utraciła czopki na rzecz pręcików. Ryby z rodzaju Maurolicus, np. mauryki (Maurolicus muelleri), są inne, bo polują o zmierzchu w pobliżu powierzchni wody, gdzie panują pośrednie warunki oświetleniowe. Wcześniej uważano, że mają one same pręciki, ale nasze badanie wykazało, że to nieprawda. Ludzie w ciągu dnia korzystają z czopków, a w nocy z pręcików, natomiast o zmierzchu, choć nie jest to rozwiązanie idealne, z jednych i drugich. Maurolicus spp. znalazły zupełnie inne rozwiązanie tego problemu: łączą wybrane aspekty obu rodzajów fotoreceptorów w pojedynczym, bardziej wydajnym fotoreceptorze - tzw. pręcikowatym czopku. « powrót do artykułu
  23. NASA zakończyła prace dotyczące zmian w kalendarzu startów systemu SLS i Orion, które mają w przyszłości zawieźć człowieka na Marsa. Ponowny przegląd planów został dokonany na życzenie administracji prezydenta Trumpa, która poprosiła Agencję o analizę wykonalności pierwszego załogowego lotu Oriona już w przyszłym roku. Chodziło tutaj o misję EM-1, którą oryginalnie planowano jako start bezzzałogowy. Ma być to pierwszy lot całego systemu, a NASA przeprowadza takie testy zwykle bez udziału załogi. Wyjątkiem był pierwszy testowy lot promu kosmicznego. Jednak poza tym przypadkiem Agencja zawsze testuje nowe rakiety w misjach bezzałogowych. NASA po przeprowadzeniu oceny kosztów, ryzyka i wyzwań technicznych związanych z zamianą EM-1 w misję załogową uznała, że planów nie zmieni i EM-1 będzie misją bezzałogową. Zwolennikom szybszej eksploracji kosmosu musi na pocieszenie wystarczyć informacja, że NASA uważa, iż EM-1 uda się wykonać w grudniu 2019 roku. Niedawno pojawiły się obawy, że termin ten zostanie zagrożony, gdyż europejscy partnerzy NASA mają kłopoty z wyprodukowaniem i dostarczeniem modułu serwisowego dla Oriona, a tornado uszkodziło należącą do NASA Michoud Assembly Facility, gdzie Orion jest składany. Mimo tych przeszkód NASA twierdzi, że grudzień 2019 roku wciąż jest realnym terminem dla EM-1. Kolejna dobra wiadomość jest taka, że nie przekroczono kosztów EM-1, a nawet gdyby się okazało, że misję trzeba przesunąć na czerwiec 2020 roku, to koszty wzrosną nie więcej niż o 15%, czyli pozostaną w granicach dopuszczonych przez Kongres. Pierwsza misja załogowa SLS i Oriona, EM-2, ma odbyć się w 2023 roku. Obecnie termin ten i budżet nie są zagrożone. NASA pracuje już nad sprzętem dla drugiej misji. Procedury wyglądają w ten sposób, że po ukończeniu sprzętu dla pierwszej misji zajmujący się nim zespół zaczyna produkcję na potrzeby kolejnej. Jako, że wiadomo, iż odbędzie się więcej misji w tej chwili trwa produkcja na potrzeby dwóch pierwszych, a NASA już planuje produkcję dla trzeciej misji. Na kwiecień 2019 roku zaplanowano test systemu przerwania startu Oriona. To mechanizm, którego zadaniem jest zapewnienie załodze bezpieczeństwa. Test Ascent-Abort 2 ma sprawdzić działanie systemów bezpiecznego sprowadzania załogi na Ziemię w fazie wznoszenia się rakiety. « powrót do artykułu
  24. Gołąbki długoczube (Ocyphaps lophotes) informują inne ptaki o niebezpieczeństwie za pomocą dźwięku wydawanego zmodyfikowanymi lotkami P8. Gdy gołąbki lecą, pióra te wydają dźwięk. Zmienia się on z częstotliwością uderzania skrzydłami. Przy większej, takiej jak przy ucieczce, dźwięk narasta. Naukowcy wykazali, że inne gołąbki uciekają po jego usłyszeniu. Gołąbki długoczube sygnalizują niebezpieczeństwo za pomocą hałasujących skrzydeł, a nie głosem. To pokazuje, że ptaki mogą wykorzystywać swoje pióra w roli "instrumentów muzycznych" - opowiada Trevor Murray z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego (ANU). Karol Darwin już 150 lat temu wspominał o niewokalnych instrumentach u ptaków, ideę tę trudno było jednak przetestować. Podczas lotu skrzydła O. lophotes wydają charakterystyczne głośne dźwięki, dlatego też ptaki te nazywa się niekiedy gołębiami z gwiżdżącymi skrzydłami. Wcześniej badacze z ANU wykazali, że inne gołąbki zwracają na te "hałasy" uwagę. By potwierdzić, że gwiżdżące lotki naprawdę stanowią sygnał zagrożenia, autorzy publikacji z pisma Current Biology nagrali szybkie wideo i przeprowadzili eksperymenty z usuwaniem piór. Okazało się, że nietypowo wąskie lotki P8 wytwarzają przy każdym uderzeniu skrzydłami unikatowy dźwięk. Dźwięk zmienia się, gdy gołąbki szybciej machają skrzydłami, np. podczas ucieczki (odstępy między odgłosami spadają). Jak opowiadają Australijczycy, podczas lotu skrzydła O. lophotes wydają naprzemienne wysokie i niskie dźwięki. Eksperymenty wykazały, że lotki P8 odpowiadają za dźwięki wysokie. Niskie są zaś emitowane przez lotki P9. Tylko te pierwsze mają krytyczne znaczenie dla wszczynania alarmu. Gdy ptakom odtwarzano nagrania lotu innych gołąbków, znacznie częściej podrywały się po usłyszeniu odgłosów O. lophotes z nietkniętymi lotkami P8. Kiedy słuchały odgłosów osobników bez P8 często po prostu rozglądały się wokół. Gołąbki długoczube nie są jedynymi ptakami znanymi z głośnego lotu. Z pozostałych warto wymienić choćby kolibry. Naukowcy mają nadzieję, że w ramach przyszłych studiów uda się zbadać ewolucję dźwięków wydawanych skrzydłami u innych gatunków ptaków. « powrót do artykułu
  25. W Stanach Zjednoczonych, Australii i Wielkiej Brytanii powoli popularność zdobywają naturalne pochówki. Są one nie tylko bardziej zgodne z naturalnym cyklem życia i śmierci, ale – przynajmniej teoretycznie – mogą pomóc w ocaleniu wszystkich zagrożonych gatunków lądowych. Tradycyjne pochówki wiążą się z zanieczyszczeniem ziemi i wody związkami chemicznymi użytymi podczas balsamowania oraz materiałami z rozkładających się trumien. Kremacja zanieczyszcza powietrze. Ponadto pochówki takie sporo kosztują. Coraz więcej osób chowa jednak zmarłych w biodegradowalnych trumnach poza tradycyjnymi cmentarzami. W Południowej Karolinie istnieje na przykład 28-hektarowy Ramsey Creek Preserve. To niewielki rezerwat przyrody i miejsce, w którym można chować zmarłych. Ciała są grzebane wśród drzew, a na miejscu pochówki sadzone są zagrożone gatunki roślin. Rezerwat zapewnia też ochronę występującym tam ptakom, kojotom i niedźwiedziom. Miejsca pochówku nie są oznaczane nagrobkami. Bliscy zmarłej osoby zapamiętują je za pomocą koordynatów GPS lub cech charakterystycznych otoczenia. Matthew Holden z australijskiego University of Queensland wyliczył, ile pieniędzy udało by się zebrać na ochronę przyrody, gdyby wszysty mieszkańcy USA byli chowani w takich miejscach jak Ramsey Creek Preserve. W jego obliczeń wynika, że chowając w ten sposób rocznie 1,2 miliona Amerykanów można by zebrać każdego roku 3,8 miliarda USD. W 2012 roku ukazały się badania, których autorzy wyliczali, że uratowanie wszystkich zagrożonych gatunków lądowych kosztowało by 4 miliardy USD rocznie. Holden, który jest matematykiem, zainteresował się kwestią naturalnych pochówków gdy nagle w wieku 30 lat zmarł jego najlepszy przyjaciel. To był olbrzymi szok. Zdałem sobie sprawę, że nie jestem niepokonany, mogę odejść w każdej chwili. Zacząłem się zastanawiać, jak zrobić najlepszy użytek ze swojego ciała po śmierci, stwierdza naukowiec. Obecnie istnieją już setki miejsc, w których ludzi chowa się w sposób jak najbardziej zbliżony do naturalnego. Jednak niewiele z tych miejsc łączy funkcję cmentarza i rezerwatu przyrody. W USA jest siedem takich obszarów, w Wielkiej Brytanii dwa, a w przyszłym roku ma pojawić się kilka w Australii. Ludzie poszukują sposobu na pozostawienie po sobie jakiegoś dziedzictwa. Dlatego też wydajemy dużo pieniędzy na kosztowne trumny i nagrobki. Może powinniśmy wydawać te pieniądze na dziedzictwo w postaci środowiska naturalnego?, mówi Holden. Z kolei Kevin Hartley z australijskiej organizacji Earth Funerals zauważa, że w naturalnych pochówkach ludzi pociąga fakt, iż ich bliscy spoczywają w miejscach bliskich naturze, a nie na obszarach zabudowanych kamiennymi nagrobkami. Organizacja Earth Funerals zakłada właśnie miejsce naturalnego pochówku na podarowanych jej obszarach rolnych w pobliżu Armidale. Pieniądze z pochówków zostaną przeznaczone na przywrócenie tych obszarów dzikiej przyrodzie, wspomogą też finansowanie pobliskiego korytarza, z którego korzystają dzikie zwierzęta. Każdy pochówek pozwoli na rewitalizację około pół hektara terenu. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...