Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Usuwanie nadmiaru żelaza może ograniczać namnażanie opornych na terapię nowotworowych komórek macierzystych (ang. cancer stem cells, CSC), które odgrywają ważną rolę w przerzutowaniu i nawrotach choroby. Wiedząc, że przez generowanie wolnych rodników przeciążenie żelazem przyczynia się do różnych rodzajów nowotworów, doktorzy Toshiaki Ohara i Takayuki Ninomiya z Uniwersytetu w Okayamie postanowili sprawdzić, czy obniżenie poziomu żelaza wpłynie jakoś na CSC. Najpierw Japończycy potwierdzili w czasie badań in vitro, że dostawy żelaza prowadzą nie tylko do namnażania CSC, ale i do podtrzymania ich macierzystości. W dalszym etapie badań zespół oceniał skutki podania związków chelatujących żelazo: deferazyroksu i deferoksaminy. Oba tłumiły proliferację mysich CSC. Zabieg ten nie wpływał jednak na fibroblasty towarzyszące nowotworom (ang. cancer-associated fibroblasts, CAF). CAF to komórki odgrywające kluczową rolę w rozwoju choroby. Uważa się, że powstają z CSC. Japończycy odkryli, że związki chelatujące żelazo wywołują apoptozę, czyli proces zaprogramowanej śmierci komórki. Autorzy raportu z pisma Oncotarget zauważyli też, że deferazyroks i deferoksamina hamują ekspresję markerów macierzystości. W końcowym etapie eksperymentu ekipa oceniała wpływ związków chelatujących in vivo. I w tym przypadku okazało się, że hamowały one ekspresję markera macierzystości i wzrost guza. Dr Ohara uważa, że w przyszłości chelatory żelaza mogą uzupełnić standardową chemioterapię. « powrót do artykułu
  2. Niedawno w USA doszło do kolejnej masakry w szkole. Dotychczas nikt nie potrafi zapobiec tego typu wydarzeniom, tymczasem już przed kilkunastu laty ukazała się interesująca analiza na temat strzelanin w szkole. Została ona przygotowana przez Departament Edukacji i Secret Service, służbę odpowiedzialną m.in. za ochronę prezydenta USA. Prace nad raportem rozpoczęły się dwa miesiące po maskarze w Columbine High School z kwietnia 1999 roku. Wyniki opublikowano w 2002 roku. Autorzy skupili się na sposobie myślenia, planowaniu i zachowaniu uczniów, którzy dokonują masakr. Szczególną uwagę przywiązano zaś do tych zachowań, które pozwalają wcześniej zauważyć problem i zapobiec atakowi. Na potrzeby raportu przeanalizowano 37 ataków z lat 1974-2000, w których udział brało 41 napastników. Przeprowadzono też rozmowy z 10 sprawcami masakr. Jeśli porównamy ten raport z tym, co obecnie wiadomo o ostatnim z ataków okaże się, że sprawca z Florydy wielokrotnie wysyłał sygnały, które pozwoliłby zapobiec atakowi. Autorzy analizy zauważają, że przypadki przemocy w szkole rzadko są nagłymi, impulsywnymi działaniami. Sprawca najpierw wpada na pomysł, potem przechodzi do fazy planowania oraz zbierania broni. Cały proces trwa dłuższy czas. Ponadto przed większością ataków inni ludzie wiedzieli o pomyśle przeprowadzenia ataku lub o jego planowaniu. Tutaj potrzebne jest budowanie odpowiedniej kultury w szkole, by uczniowie i inne osoby posiadające wiedzę o nadciągającym ataku, potraktowały ten sygnał poważnie i informowały o tym nauczycieli czy policję, bez uznawania samych siebie za „kapusiów”. Stwierdzono też, że większość napastników zachowywała się w sposób, który powodował, że inni martwili się o tę osobę lub uznawali, że potrzebuje ona pomocy. Takie zachowania to mówienie o potrzebie przynoszenia broni do szkoły czy ostrzeganie przyjaciół, by danego dnia unikali szkoły lub pewnych jej części. Autorzy stwierdzają też, że nie byli w stanie stworzyć użytecznego profilu napastnika. Co prawda 96% szkolnych morderców jest płci męskiej, a z nich 75% to biali, jednak na tym użyteczne dane się kończą. Większość pochodziła z pełnych rodzin, dobrze radziła sobie w szkole i nie była samotnikami. Jednocześnie jednak większość sprawców miała problem z radzeniem sobie z osobistymi stratami czy porażkami. Wielu z nich rozważało samobójstwo lub próbowało je popełnić. Ponadto wielu napastników było prześladowanych lub nawet zranionych na krótko przed atakiem. Jeśli wrócimy teraz do ostatniego ataku na Florydzie, to okazuje się, że gdyby powyższe badania były znane, rozpowszechnione, a nauczyciele i uczniowie wzięliby je sobie do serca, to atakowi temu można było zapobiec. Wiadomo bowiem, że wiele osób martwiło się zachowaniem Nikolasa Cruza, który zamordował 17 osób. Policja oraz FBI były informowane o jego zachowaniu i o tym, że grozi dokonaniem w szkole masakry. Cruz miał za sobą historię agresywnych zachowań, umieszczał w sieci informacje o tym, że chce zostać profesjonalnym szkolnym zabójcą. W wieku 5 lat był świadkiem śmierci ojca, który zmarł na zawał serca, a na trzy miesiące przed atakiem zmarła jego przybrana matka. Cruz był też prześladowany w szkole za swoje dziwaczne zachowania. To wszystko pokazuje, że Cruz niemal idealnie pasował do wyników analizy przeprowadzonej przez Departament Edukacji i Secret Service. Oczywiście pozostaje pytanie, czy można było podjąć wobec niego jakieś działania w sytuacji, gdy nie stanowił bezpośredniego zagrożenia i nie angażował się w nielegalne działania. « powrót do artykułu
  3. Współcześnie wykorzystujemy do wypełniania poduszek pióra kaczek lub gęsi, ale wikingowie sięgali po pierze zupełnie innych ptaków, np. puchaczy. Niewielu specjalistów umie rozpoznać gatunek ptaka wyłącznie na podstawie piór. Sztukę tę opanował m.in. dr Jørgen Rosvold z Wydziału Archeologii i Historii Kulturalnej w Muzeum Norweskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii (NTNU), który badał wypełnienie poduszki z wikińskiego pochówku z Osebergu. Norweg bierze udział w projekcie (Dunprosjektet), którego celem jest opracowanie metod identyfikowania niewielkich fragmentów resztek piór. Czasem można tylko stwierdzić, że pióro należało do kaczki. Nie wiadomo jednak do jakiej (jakiego gatunku). Wszystko zależy od tego, jak dobrze pióro się zachowało, jakiego rodzaju jest to pióro i czy gatunek ma bliskich krewnych. Często podczas identyfikacji najbardziej przydatne okazują się promyki (radii). Rozkład ich przyrostów, kształt, drobne nieregularności i barwa są ważnymi wskazówkami. Nawet po upływie bardzo długiego czasu całkiem dobrze widać pigmentację. Pióra ptaków łownych (np. pardw górskich) można np. rozpoznać po pierścieniach wokół promyków, a pióra kacze mają unikatowe trójkątne przyrosty. Gdy za pomocą mikroskopu nie da się wyjść poza identyfikację rodziny, zawsze można przeprowadzić badania genetyczne. Leena Aulikki Airola, koleżanka Rosvolda z muzeum NTNU, również zajmuje się piórami, ale pod nieco innym kątem - bada ich odciski w metalu. Jej umiejętności przydają się np. wtedy, gdy w pochówku miecz położono na poduszce. Z upływem czasu pióra z poduszki pokrywają się bowiem warstwą zardzewiałego metalu. W ramach Dunprosjektet naukowcy badają artefakty z szwedzkich i norweskich pochówków z nordyckiej epoki żelaza, w tym z Osebergu. W ten sposób chcą m.in. ustalić, kiedy mieszkańcy Helgelandu i środkowej Norwegii zaczęli hodować edredony. Akademicy podkreślają, że przez długi czas ludzie wypychali poduszki tym, co mieli pod ręką. Choć na terenie Norwegii najwcześniejsze próbki piór pochodzą z ok. 570 r., nie oznacza to, że nie sięgano po nie już wcześniej. « powrót do artykułu
  4. Robin Cristofari z Institut Pluridisciplinaire Hubert Curien i Centre Scientifique de Monaco martwi się o pingwiny królewskie. Główny problem leży w tym, że na Oceanie Południowym jest niewiele wysp, a tylko niektóre z nich mogą utrzymać duże kolonie pingwinów, mówi uczony. Pingwiny królewskie są dość wybredne. Do założenia kolonii, złożenia jaj i wychowania młodych potrzebują temperatur, które są w stanie znieść, obecności wód wolnych od lodu oraz plaż z piaskiem lub niewielkimi kamieniami. Przede wszystkim jednak potrzebują bogatego i stałego źródła pożywienia dla swoich młodych. Przez ostatnie tysiąclecia pingwiny polegały na strefie konwergencji antarktycznej. To wąski pas wód powierzchniowych wyznaczających granicę Antarktyki. Zimne wody zanurzają się tam pod wody ciepłe, a dzięki temu zjawisku dochodzi do dużej koncentracji ryb na stosunkowo małej powierzchni. Jednak wraz z postępującym ociepleniem klimatu strefa konwergencji przesuwa się na południe i jest coraz dalej od wysp, na których żyją pingwiny królewskie. Rodzice muszą więc coraz dalej zapuszczać się w morze w poszukiwaniu pożywienia, a ich młode coraz dłużej czekają na jedzenie. Z badań przeprowadzonych przez Cristofariego dowiadujemy się, że zbliżamy się do momentu, w którym wyprawy w poszukiwaniu pożywienia będą tak długo trwały, że pisklęta zaczną umierać z głodu. To może doprowadzić do załamania kolonii lub, na co liczy uczony, przeniesienia ich na inne wyspy. Naukowiec i jego zespół zbadali genom pingwinów królewskich, by zobaczyć, jak zmieniała się ich populacja w ciągu ostatnich 50 000 lat. Okazało się, że zachodzące w przeszłości zmiany klimatu, powodujące zmiany rozkładu prądów morskich, lodu oraz strefy konwergencji antarktycznej zawsze prowadziły do krytycznych zmian w populacji pingwinów królewskich. To daje nadzieję na przetrwanie gatunku, gdyż z DNA wynika, że pingwiny królewskie przeżyły wiele podobnych epizodów, a ostatni z nich mial miejsce przed 20 000 lat. Wygląda na to, że pingwiny królewskie są w stanie przenosić swoje kolonie na duże odległości by przetrwać, mówi Emiliano Trucchi z Uniwersytetów w Wiedniu i Ferrarze. Problem jednak w tym, że obecne powodowane przez człowieka zmiany zachodzą niezwykle szybko, nie wiadomo, czy są odwracalne i dotykają też najbardziej odległych zakątków planety. Ponadto pingwiny będą musiały konkurować z ludźmi odławiającymi ryby na masową skalę. Na południu jest trochę wysp, na które pingwiny królewskie mogą się wycofać, ale konkurencja o tereny lęgowe i zasoby żywności będzie bardzo gwałtowna, szczególnie, że problem dotyczy też innych gatunków pingwinów, jak pingwiny Adeli, pingwinów białobrewych i pingwinów maskowych. Bardzo trudno przewidzieć wynik tego procesu. Nawet bez konkurencji ze strony ludzi dojdzie do dużych strat. Jeśli chcemy ocalić gatunki musimy działać proaktywnie i już teraz potrzebne są działania skoordynowane w skali globalnej, stwierdził Paul-Emile Victor z Francuskiego Instytutu Polarnego. « powrót do artykułu
  5. Samice myszy zarażone 2 szczepami wirusa grypy wykazywały zmiany w budowie i działaniu hipokampa. Były one widoczne miesiąc od infekcji, a więc długo po zakończeniu ostrej fazy choroby. Autorzy publikacji z pisma JNeurosci wyjaśniają, że choć grypę postrzega się jako chorobę dróg oddechowych, w niektórych przypadkach wiąże się ona z objawami neurologicznymi. Dotąd jednak nie badano długoterminowego wpływu grypy na mózg czy inaczej mówiąc - ośrodkowy układ nerwowy. Podczas eksperymentów zespół Martina Korte z Uniwersytetu w Braunschweigu zarażał samice myszy zarówno wirusami neurotropowymi, jak i nieneurotropowymi. Niemcy wybrali do badań 3 szczepy: H1N1, H3N2 i H7N7. Okazało się, że 2 z nich - H3N2 i H7N7 - wywoływały zaburzenia pamięciowe, związane ze strukturalnymi zmianami neuronów w hipokampie (chodzi o spadek liczby kolców dendrytycznych). Znaczący spadek liczby kolców był widoczny 30 dni od zakażenia H7N7 lub H3N2, a pełną regenerację obserwowano dopiero po 120 dniach. Zjawisku temu towarzyszyły spadki dot. długotrwałego wzmocnienia synaptycznego (ang. long-term potentiation, LTP) i problemy z tworzeniem wspomnień przestrzennych. Oprócz tego zaobserwowano długotrwałą aktywację komórek odpornościowych (mikrogleju) w tym regionie, a także zmienioną ekspresję genów związanych z różnymi zaburzeniami, w tym z depresją, autyzmem czy schizofrenią. « powrót do artykułu
  6. Niemiecko-austriacki zespół naukowy poinformował na łamach Nature Communications, że najbliższe pozaziemskie życie może istnieć na Enceladusie, księżycu Saturna. Zdaniem uczonych mogą na nim panować idealne warunki dla archeanów (archeobakterii). Te jednokomórkowe organizmy są znajdowane w najbardziej ekstremalnych środowiskach na Ziemi. Uczeni z Austrii i Niemiec symulowali w laboratorium warunki, jakie mogą istnieć na Enceladusie i okazało się, że produkujący metan archean Methanothermococcus okinawensis świetnie sobie w tych warunkach radzi. Na Ziemi organizm ten jest spotykany w pobliżu kominów hydrotermalnych na dnie oceanów. Zmienia on tam dwutlenek węgla i wodór w metan. Tymczasem ślady metanu wykryto w gazach wydobywających się z pęknięć na powierzchni Enceladusa. Sądzimy, że przynajmniej część z tego metanu może być produkowana przez metanogeny, napisali naukowcy. Uczeni podkreślają, że ich badania nie przynoszą ze sobą żadnego dowodu na istnienie życia na Enceladusie. W laboratorium sprawdzano jedynie, czy metanogeny mogłyby żyć w takich warunkach, jakie na tym księżycu panują. Już wcześniejsze badania sugerowały, że pod lodową powierzchnią Enceladusa kryje się ciekła woda. Zawiera on też metan, dwutlenek węgla i amoniak, a na jego południowym biegunie występuje aktywność hydrotermalna. To właśnie tam mogą istnieć odpowiednie warunki do podtrzymania życia. Autorzy wspomnianej pracy uważają, że potrzebne są kolejne badania, które mogłyby wykluczyć, że metan z Enceladusa ma pochodzenie inne niż biologiczne. « powrót do artykułu
  7. Związek z jadu skorpiona zmniejsza objawy reumatoidalnego zapalenia stawów (RZS). Reumatoidalne zapalenie stawów to choroba autoimmunologiczna, [...] w przebiegu której układ odpornościowy atakuje stawy. Główną rolę w RZS odgrywają synowiocyty o fenotypie fibroblastów [ang. fibroblast-like synoviocytes, FLS]. Gdy rosną i przemieszczają się od stawu do stawu, wydzielają produkty uszkadzające stawy i przyciągają komórki odpornościowe wywołujące stan zapalny i ból - wyjaśnia dr Christine Beeton z Baylor College of Medicine. Obecne metody leczenia obierają na cel komórki odpornościowe, żadna nie jest specyficzna dla FLS. Zespół Beeton postanowił więc poszukać pięty achillesowej FLS. Podczas wcześniejszych badań odkryliśmy kanał potasowy w FLS pacjentów z RZS i ustaliliśmy, że jest on bardzo ważny dla rozwoju choroby. Chcieliśmy więc znaleźć sposób na jego zablokowanie (w ten sposób nie dopuszczalibyśmy do niszczenia stawów). Amerykanie przypomnieli sobie, że jad skorpionów zawiera związki blokujące różne kanały jonowe, w tym potasowe. Jeden ze składników jadu skorpiona Buthus tamulus wybiórczo blokuje kanały potasowe FLS, nie wpływając przy tym na kanały innych komórek, np. układu nerwowego - opowiada dr Mark Tanner. Badaliśmy, czy iberiotoksyna [bo o niej mowa] wybiórczo zablokuje kanał potasowy FLS i zmniejszy nasilenie RZS w szczurzym modelu choroby. Okazało się, że podanie iberiotoksyny spowolniło postępy choroby. W niektórych przypadkach nastąpiło wycofanie objawów: gryzonie miały lepszą ruchomość stawów i lżejszy stan zapalny. Co ważne, terapia iberiotoksyną nie wywołała skutków ubocznych, obserwowanych przy terapii innym blokerem kanałów potasowych paksyliną. Choć wyniki są obiecujące, nim składniki jadu skorpiona znajdą zastosowanie w leczeniu RZS, trzeba przeprowadzić dalsze badania [...] - podsumowuje Beeton. « powrót do artykułu
  8. Astronomowie mają złe wieści dla tych, którzy oczekują, że w układzie planetarnym Proximy Centauri może istnieć życie. Proxima Centauri to – po Słońcu, oczywiście – najbliższa nam gwiazda, a przed dwoma laty świat obiegła sensacyjna wiadomość, że krąży wokół niej planeta. Później dowiedzieliśmy się, że planet może być więcej oraz, że mogą na nich istnieć oceany. Jakby jeszcze tego było mało, pojawiła się prywatna inicjatywa Breakthrough Starshot wysłania pojazdu do Alfa Centauri, a NASA rozpoczęła prace koncepcyjne nad misją do Proximy Centauri. Niestety astronomowie z Carnegie Mellon University, Meredith MacGregor i Alycia Weinberger oraz ich zespół, poinformowali właście o odkryciu potężnego rozbłysku na Proximie Centauri. Rozbłysk miał miejsce w marcu ubiegłego roku, a znaleziono go podczas analizy danych z Atacama Large Milimeter/submilimeber Array (ALMA). W szczycie rozbłysk był 10-krotnie jaśniejszy niż najpotężniejsze rozbłyski ze Słońca. Dzień 24 marca 2017 roku nie był zwykłym dniem dla Proximy Centauri, mówi MacGregor. Rozbłysk na 10 sekund aż 1000-krotnie zwiększył jasność gwiazdy. Poprzedzał go mniejszy rozbłysk, a całość trwała mniej niż dwie minuty. Jest prawdopodobne, że w czasie tego rozbłysku planeta Proxima b otrzymała olbrzymią dawkę promieniowania. Przez miliardy lat od powstania Proximy b takie rozbłyski mogły doprowadzić do odparowania jej atmosfery, oceanów i wysterylizowania powierzchni, mówi MacGregor. Jeszcze pod koniec ubiegłego roku przypuszczano, że wokół Proximy Centauri istnieje wiele dysków pyłu i innej materii, co sugerowało możliwość istnienia tam większej liczby planet. Obecnie nie ma powodu by sądzić, że wokół Proximy Centauri znajduje się jakaś znacząca ilość pyłu. Nic też nie wskazuje, by gwiazda ta posiadała liczny układ planetarny, stwierdza Weinberger. « powrót do artykułu
  9. Wydział Zdrowia indyjskiego stanu Tamilnadu uruchomił w Stanley Medical College and Hospitals oferującą darmowe usługi klinikę chirurgii estetycznej/plastycznej. Powstała z myślą o biednych ludziach, których nie stać na operacje. Czemu zabiegi upiększające miałyby być nieosiągalne dla biednych? Jeśli im czegoś nie zaproponujemy, mogą wybierać niebezpieczne metody albo zaciągać olbrzymie kredyty - przekonuje minister zdrowia C. Vijaya Baskar. Na razie zabiegi są opłacane przez Wydział Zdrowia, ale urzędnicy będą rozmawiać w tej sprawie ze stanowym ubezpieczycielem United India. W ciągu paru miesięcy w klinice przeprowadzano rekonstrukcje piersi pacjentek z chorobą nowotworową. Teraz planujemy operować [również] kobiety, które chcą powiększyć lub zmniejszyć piersi - opowiada szef chirurgii plastycznej dr V. Ramadevi. Lekarz dodaje, że gigantomastia nie jest wcale kwestią czysto kosmetyczną, bo panie ze zbyt dużym biustem cierpią często na bóle pleców, wysypki, grzybice i niską samoocenę. « powrót do artykułu
  10. Naukowcy odkryli, że w miarę starzenia w ludzkim moczu rośnie poziom związku wskazującego na uszkodzenia oksydacyjne RNA. Ponieważ łatwo określić poziom tego markera, już wkrótce można by w ten sposób mierzyć, jak bardzo postarzało się nasze ciało i określać wiek biologiczny. Autorzy publikacji z pisma Frontiers in Aging Neuroscience podkreślają, że przyda się to z pewnością do przewidywania ryzyka chorób związanych z wiekiem, a nawet ryzyka zgonu. Niektórzy naukowcy uznają starzenie za chorobę, w przebiegu której komórki z czasem akumulują uszkodzenia. Tempo narastania tych uszkodzeń jest różne u różnych ludzi; wpływają na to czynniki genetyczne, tryb życia czy środowisko. Wg specjalistów, uszkodzenia komórkowe mogą być dość dokładnym wskaźnikiem wieku biologicznego. Zespół dr Jian-Ping Cai z Uniwersytetu Zhejiang uważa, że możliwość określania wieku biologicznego przyda się nie tylko przy szacowaniu ryzyka chorób związanych z wiekiem/zgonu, ale i przy ocenie działania ewentualnych terapii spowalniających starzenie. Powstające w wyniku metabolizmu komórkowego reaktywne formy tlenu [RFT] mogą powodować uszkodzenia biocząsteczek, np. DNA czy RNA. Gdy się starzejemy, uszkodzenia oksydacyjne narastają, co znajduje odzwierciedlenie w poziomie markerów stresu oksydacyjnego. Jednym z takich markerów jest 8-oksy-7,8-dihydroguanina (8-oxoG), która powstaje w wyniku oksydacji RNA. Podczas wcześniejszych badań na zwierzętach zespół Cai zauważył, że z wiekiem poziom 8-oxoG w ich moczu rośnie. By sprawdzić, czy analogiczne zjawisko zachodzi u ludzi, naukowcy mierzyli poziom 8-oxoG w moczu 1228 Chińczyków w wieku 2-90 lat. Wykorzystali do tego ultrawysokosprawną chromatografię cieczową (ang. Ultra High Performance Liquid Chromatography, UHPLC). U ochotników w wieku 21 lat i starszych zauważyliśmy zależny od wieku wzrost stężenia 8-oxoG w moczu. To oznacza, że 8-oxoG w moczu dobrze rokuje jako nowy marker starzenia. Chińczycy podkreślają, że poziomy 8-oxoG kształtowały się podobnie u obu płci (z wyjątkiem kobiet w wieku pomenopauzalnym, u których stężenie 8-oxoG było wyższe). Akademicy przypuszczają, że ma to związek ze spadkiem poziomu estrogenu, który wykazuje działanie przeciwutleniające. « powrót do artykułu
  11. To, co uznajemy za wiek średni czy starość, zmienia się z wiekiem. Generalnie im starsi jesteśmy, tym młodsi się czujemy. Choć długość życia znacząco wzrosła w ostatnich dekadach, postrzeganie wieku wydaje się nie dotrzymywać kroku rzeczywistości. Badanie psychologów z Uniwersytetu Stanowego Michigan pokazało bowiem, że dla blisko 30 tys. osób z ponad półmilionowej ankietowanej grupy wiek średni zaczyna się już po trzydziestce. Interesująco było stwierdzić, że tak dużo ludzi ma skrzywione postrzeganie starzenia - są to głównie młodzi dorośli - opowiada William Chopik. Studium, którego wyniki ukazały się w piśmie Frontiers in Psychology, jest największym jak do tej pory badaniem percepcji wieku. Jak podkreślają Amerykanie, objęło ono 502.548 internetowych respondentów w wieku 10-89 lat. Ważnym ustaleniem jest to, że nasze postrzeganie wieku nie jest statyczne - zmienia się, gdy zmieniamy się my sami. Wg Chopika, jest to jak najbardziej zrozumiałe. Ludzie uznają późną dorosłość za negatywne doświadczenie i chcą jej uniknąć, nieprzyjemnie jest więc myśleć o sobie jak o kimś starym. Tak naprawdę seniorzy wiodą [jednak] wzbogacające życie i pewne badania sugerują, że są szczęśliwsi od młodych dorosłych. Co ciekawe, gdy ludzi pytano, jak długo chcieliby żyć, poszczególne grupy wiekowe dawały różne odpowiedzi. O ile dzieci i młodzi dorośli chcieli dożyć wieku tuż po dziewięćdziesiątce, o tyle liczba ta spadała w grupie 30- i 40-latków i osiągała wartość ok. 88 lat. Idealny wiek zaczynał jednak stale rosnąć u 50-latków i w grupie 80-latków wynosił już ponownie 93 lata. « powrót do artykułu
  12. Naukowcy z CIC nanoGUNE z San Sebastian w Hiszpanii poinformowali na łamach Science o opracowaniu tzw. metapowierzchni hiperbolicznej, na której światło rozprzestrzenia się w zupełnie inny sposób niż zwykle. Fale światła rozprzestrzeniają się od źródła światła w formie okręgów o wypukłej powierzchni. Przyczyną jest fakt, że medium, w którym zwykle rozprzestrzenia się światło jest homogeniczne i izotropiczne. Jednak teoretycy od dawna postulowali istnienie takich powierzchni, które będą zdolne do odwrócenia rozprzestrzeniającej się fali światła. Na takich powierzchniach, zwanych metapowierzchniami hiperbolicznymi, fala rozprzestrzenia się tylko w niektórych kierunkach, a jej czoło jest wklęsłe, mówi Javier Alfaro, współautor badań. Takie fale nazwano hiperbolicznymi polarytonami powierzchniowymi. Jako, że wędrują one tylko w określonych kierunkach i są krótsze niż standardowe fale światła, dają nadzieję na zminiaturyzowanie urządzeń optycznych. Hiszpańskim naukowcom udało się stworzyć metapowierzchnię hiperboliczną dla światła podczerwonego. Powierzchnia bazuje na azotku boru, który pozwala na precyzyjne manipulowanie światłem podczerwonym. Metapowierzchnie hiperboliczne są bardzo trudne w uzyskaniu, gdyż trzeba kontrolować ich strukturę z dokładnością liczoną w nanometrach. Irene Dolado i Saül Vélez wykorzystali w tym celu technikę elektronanolitografii, za pomocą której odpowiednio umieszczali kawałki wysokiej jakości azotku boru. Po kilkunastu etapach optymalizujących osiągnęliśmy odpowiednią precyzję i uzyskaliśmy strukturę kraty o odstępach 25 nanometrów. Te same metody produkcji mogą zostać wykorzystane przy pracy z innymi materiałami, co otwiera drogę do produkcji sztucznych metapowierzchni o założonych wcześniej właściwościach optycznych, mówi Vélez. « powrót do artykułu
  13. Przy niedostatecznych stężeniach magnezu witamina D nie może być metabolizowana. Ludzie zażywają suplementy witaminy D, ale nie zdają sobie sprawy, jak jest metabolizowana. [Tymczasem] bez magnezu nie jest ona w pełni użyteczna czy bezpieczna - podkreśla prof. Mohammed S. Razzaque z Lake Erie College of Osteopathic Medicine. Razzaque dodaje, że spożycie suplementów witaminy D może zwiększać poziom wapnia i fosforanów, podczas gdy pacjent nadal ma niedobory witaminy D. Zdarza się, że przy niewystarczających stężeniach magnezu rozwija się powikłanie w postaci kalcyfikacji naczyń. Amerykanin wyjaśnia, że osoby z optymalnym poziomem magnezu potrzebują mniejszej suplementacji witaminą D, by zaspokoić zapotrzebowanie na nią. Dodatkowo magnez pomaga w walce z osteoporozą. Choć zalecane dzienne spożycie magnezu wynosi 420 mg dla mężczyzn i 320 mg dla kobiet, standardowa amerykańska dieta zapewnia tylko połowę tej ilości (w ten sposób odżywia się ok. 50% populacji). Wg naukowców, podaż magnezu z naturalnymi produktami spada od kilku dekad. Powodami są uprzemysłowione rolnictwo i zmiany nawyków żywieniowych. Poziom magnezu jest niski w populacjach spożywających przetworzone pokarmy, bogate w oczyszczone ziarna, tłuszcz, fosforany i cukier. Spożywając optymalną ilość magnezu, można obniżyć ryzyko niedoboru witaminy D i zmniejszyć zależność od suplementów tej witaminy. Do pokarmów bogatych w magnez należą, m.in.: migdały, banany, brokuły, brązowy ryż, orzechy nerkowca, żółtka, pestki dyni czy tofu. Wyniki przeglądu badań nt. roli magnezu w aktywacji i działaniu witaminy D ukazały się w Journal of the American Osteopathic Association. « powrót do artykułu
  14. Urządzenia wielkości smartfona zdolne przy udziale światła słonecznego oczyszczać wodę dla jednej osoby, biurkowe moduły produkujące z chemicznych odpadów cenne substancje dla farmacji. Budowa tak nowatorskich przyrządów, dostarczających produkt nie porcjami, lecz w sposób ciągły, staje się możliwa dzięki ultradźwiękowej technologii nanoszenia warstw ditlenku tytanu na wewnętrzne ścianki rurek o średnicach liczonych zaledwie w mikrometrach. Ultradźwięki kojarzą się z obrazowaniem narządów wewnętrznych, echolokacją czy obróbką powierzchniową materiałów, za ich pomocą usuwa się też powłoki zanieczyszczeń. W Instytucie Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk (IChF PAN) w Warszawie zamiast do niszczenia warstw, ultradźwięki wykorzystano w dokładnie przeciwnym celu: do precyzyjnie kontrolowanego nanoszenia powłok ditlenku tytanu (TiO2), związku znanego z właściwości fotokatalitycznych i samoczyszczących. W artykule w czasopiśmie Ultrasonics – Sonochemistry naukowcy z IChF PAN jako pierwsi opisali technikę osadzania nanocząstek TiO2 na wewnętrznych ściankach rurek o średnicach mikrometrowych, a więc zbliżonych do rozmiarów włosa. Tak przygotowane polimerowe przewody stają się mikroprzepływowymi fotoreaktorami. Wystawione na działanie światła słonecznego, urządzenia te stają się ciągłym źródłem czystej wody, mogą też służyć do pozyskiwania cennych półproduktów dla przemysłów farmaceutycznego czy perfumeryjnego. Ditlenek tytanu osadzony na wewnętrznej ściance mikrorurek to kluczowy, zgłoszony do opatentowania element naszej technologii. Odpowiedno używając ultradźwięków, potrafimy wytwarzać w rurkach jednorodne warstwy fotokatalizatora o precyzyjnie kontrolowanej grubości, zoptymalizowane pod kątem konkretnych procesów chemicznych – mówi dr hab. inż. Juan Carlos Colmenares, prof. IChF PAN, i zauważa: Dzięki rurkom pokrytym od wewnątrz fotokatalizatorem jesteśmy w stanie prowadzić reakcje non stop, przy ciągłym przepływie cieczy przez układ. To nowatorskie podejście. W dotychczasowych fotoreaktorach ciecz trzeba było oczyszczać porcjami, na dodatek zwykle zawierającymi hektolitry płynu. W praktyce mikrofotoreaktor to rurka polimerowa długości ok. pół metra i zewnętrznej średnicy zbliżonej do milimetra, pokryta od wewnątrz warstewką ditlenku tytanu i nawinięta na szklaną bagietkę. Poddawana przetwarzaniu ciecz jest wtłaczana do wnętrza rurki za pomocą zewnętrznej, niewielkiej pompy dozującej i wchodzi w reakcje z fotokatalizatorem uaktywnionym światłem. Dobierając grubość warstwy nanocząstek TiO2 (na etapie jej osadzania w obecności ultradźwięków), a także modyfikując długość rurek czy szybkość przepływu, można wpływać na skład chemiczny cieczy wypływającej z mikroreaktora. Możliwości mikrofotoreaktorów na pozór nie są duże: dziennie pojedynczy układ jest w stanie wytwarzać zaawansowane produkty chemiczne w ilościach rzędu miligramów. Na szczęście poszczególne urządzenia mają niewielkie rozmiary. Na powierzchni biurka można więc umieścić setki, jeśli nie tysiące takich aparatów, skalując wydajność produkcji adekwatnie do potrzeb. Trzeba jedynie pamiętać, żeby każdemu mikrofotoreaktorowi zapewnić oświetlenie o odpowiedniej długości fali i wystarczająco intensywne, by zainicjować reakcje fotokatalityczne. W praktyce w objętości zajmowanej przez nieco większy smartfon można umieścić kilkanaście pojedynczych fotoreaktorów. Gdyby ich zadaniem było na przykład oczyszczanie wody, mogłyby dziennie dostarczyć ją w ilości nawet kilku litrów. W naszej najnowszej publikacji pokazaliśmy, że w mikrofotoreaktorach można w warunkach przepływowych skutecznie oczyszczać wodę z zanieczyszczeń fenolami. Ale w laboratorium mamy już zrealizowane eksperymenty, w trakcie których używaliśmy roztworów zawierających modelowe związki składników ligniny, substancji bardzo bogatej chemicznie, lecz będącej jednym z bardziej uciążliwych odpadów przemysłu papierniczego. Tu rezultatem pracy mikrofotoreaktorów były związki chemiczne o dużej wartości dodanej: półprodukty, z których można syntetyzować cenne leki czy substancje zapachowe – mówi dr Vaishakh Nair, przebywający w IChF PAN na stażu podoktorskim. W trakcie testów w IChF PAN wykazano, że wewnętrzne pokrycia ditlenkiem tytanu są trwałe. Co prawda mogą ulegać zabrudzeniu, lecz nie jest to problem z uwagi na właściwości TiO2, w razie potrzeby oczyszczenia, rurkę wystarczy po prostu wystawić na pewien czas na działanie światła. Niewielkie rozmiary, zdolność do ciągłej pracy w warunkach przepływu i możliwość łatwego rozbudowywania instalacji czynią nowe fotoreaktory świetnymi kandydatami na układy regenerujące do systemów z obiegiem zamkniętym, takich jak statki kosmiczne. Dodatkowym argumentem na rzecz ich wykorzystania w technologiach kosmicznych jest fakt, że poza atmosferą światło słoneczne jest znacznie bardziej intensywne. Oznacza to, że reakcje fotokatalityczne w kosmosie będą mogły przebiegać wydajniej niż na Ziemi. Szersze omówienie zagadnień i perspektyw związanych z mikrofotoreaktorami przepływowymi grupa dr. Colmenaresa zamieściła ostatnio w obszernym przeglądzie, opublikowanym w jednym z najbardziej prestiżowych czasopism naukowych Chemical Society Reviews brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Chemicznego. Opisywane badania sfinansowano z grantu SONATA BIS (projekt 2015/18/E/ST5/00306) Narodowego Centrum Nauki. Informacja prasowa zrealizowana ze środków europejskiego grantu ERA Chairs w ramach programu Horizon 2020. « powrót do artykułu
  15. Rząd Wielkiej Brytanii przeznaczy 22,4 miliona funtów nad badania nad autonomicznymi samochodami terenowymi. Ich celem ma być stworzenie pojazdów zdolnych do samodzielnego poruszania się poza wyznaczonymi drogami. Pojazdy takie przydadzą się przede wszystkim w przemyśle, głównie wydobywczym oraz budowlanym. W ramach rządowej Industrial Strategy rząd wesprze 22 projekty, dzięki czemu poprawi konkurencyjność Zjednoczonego Królestwa w dziedzinie najnowocześniejszych usług i technologii. Dotychczas rząd w Londynie przeznaczył około 180 milionów funtów na wsparcie 73 projektów badań nad samochodami autonomicznymi oraz przyznał ponad 120 milionów funtów w grantach. Badania nad porozumiewającymi się ze sobą autonomicznymi pojazdami prowadzą m.in. Jaguar Land Rover i Caterpillar. Jedną z firm wspieranych budżetowymi pieniędzmi jest Parkopedia Limited, która pracuje nad płatnymi parkingami dla autonomicznych pojazdów. « powrót do artykułu
  16. Specjaliści z Uniwersytetu w Guelph odkryli przyczynę obumierania neuronów w przebiegu choroby Parkinsona (ChP). Prof. Scott Ryan zauważył, że glicerolofosfolipid kardiolipina odpowiada za prawidłowe składanie α-synukleiny (ASN), białka regulującego biosyntezę i poziom dopaminy. U pacjentów z chorobą Parkinsona ma ona nieprawidłową konformację i tworzy cytotoksyczne agregaty, tzw. ciała Lewy'ego. Odkrycie kluczowej roli kardiolipiny w zachowaniu funkcjonalności ASN może pomóc we wskazaniu nowych celów dla terapii parkinsona. Obecnie nie ma leków, które hamowałyby obumieranie neuronów. W eksperymentach wykorzystano komórki macierzyste pobrane od pacjentów z chorobą Parkinsona. Kanadyjczycy badali, jak neurony próbują sobie radzić z nieprawidłowo złożoną α-synukleiną. Założyliśmy, że jeśli dowiemy się, jak normalnie komórki składają ASN, będziemy mogli wykorzystać ten proces, by pozbyć się agregatów i spowolnić rozprzestrzenianie się choroby. Studium wykazało, że α-synukleina wiąże się z mitochondriami, w których rezyduje kardiolipina. Zwykle kardiolipina "wyciąga" synukleinę z toksycznych agregatów i składa ją w prawidłowy, nietoksyczny kształt. U osób z ChP proces ten staje się jednak przeciążony i ostatecznie mitochondria ulegają zniszczeniu. Przez to neurony powoli obumierają. Mamy nadzieję, że [w przyszłości] uda nam się wyeliminować deficyty lokomotoryczne w modelu zwierzęcym. To [byłby] wielki krok w leczeniu przyczyn ChP. « powrót do artykułu
  17. Głośność naszych myśli wpływa na to, jak postrzegamy rzeczywiste dźwięki. Nasze myśli są ciche dla innych, ale nie dla nas samych. Dlatego więc głośność tego, co mamy w głowie, wpływa na głośność postrzeganych dźwięków - wyjaśnia prof. David Poeppel z Uniwersytetu Nowojorskiego. Podczas eksperymentów amerykańsko-chiński zespół wykazał, że wyobrażenia dźwiękowe zmniejszają wrażliwość na realne bodźce akustyczne. Wykryto to za pomocą kwestionariuszy oraz pomiarów EEG i MEG. Po wyobrażeniu sobie mówienia w głowie słyszane dźwięki będą się wydawać delikatniejsze - im większe natężenie dźwięku wyobrażenia, tym słabsze wrażenia percepcyjne. Dzieje się tak, bo wyobraźnia i postrzeganie aktywują te same obszary słuchowe w mózgu. Najpierw pobudza je wyobrażenie, więc gdy potrzebujemy ich znowu do percepcji, są już "zmęczone" i słabiej reagują - opowiada prof. Tian Xing z NYU Shanghai. Xing uważa, że badanie, którego wyniki ukazały się na łamach Nature Human Behaviour, świetnie demonstruje, że percepcja jest wynikiem interakcji procesów dół-góra (bottom-up, od receptorów do mózgu) i góra-dół (top-down, naszych procesów poznawczych, doświadczeń, wiedzy itp.). « powrót do artykułu
  18. Powstały soczewki kontaktowe z elastyczną, przezroczystą elektroniką, które mogą wykrywać poziom glukozy we łzach diabetyków. Na razie nie testowano ich jeszcze u ludzi. W ciągu kilku ostatnich dekad próbowano stworzyć inteligentne soczewki do monitorowania poziomu cukru we łzach, ale często powodowały one dyskomfort i nie nadały się do noszenia (problemem były matowe i łamliwe elementy, które nie tylko zaburzały widzenie, ale i mogły uszkodzić gałkę oczną). By wyeliminować te przeszkody, zespół prof. Janga-Ung Parka z koreańskiego Narodowego Instytutu Nauki i Technologii (Ulsan National Institute of Science and Technology, UNIST) zaprojektował soczewki z elektrodami z wysoce rozciągliwych i przezroczystych materiałów. Wbudowano w nie także prostownik i czujnik glukozy, który przekazuje sygnały do miniwyświetlacza LED (pikseli LED). Dzięki bezprzewodowej antenie pacjent wysyła informacje nt. swojego stanu zdrowia w czasie rzeczywistym. Koreańczycy przetestowali prototyp na króliku. Podczas mrugania nie wykazywał on żadnych nietypowych zachowań, a wyświetlacz wyłączał się, gdy poziom glukozy we łzach przekraczał pewien próg. Podczas bezprzewodowych operacji soczewki zachowywały temperaturę oka. Inteligentne soczewki są wykonane z przezroczystych nanomateriałów, nie zaburzają więc widzenia. Dodatkowo, ponieważ do odczytu wskazań czujnika system wykorzystuje bezprzewodową antenę, nie potrzeba oddzielnego źródła zasilania, np. baterii - wyjaśnia dr Jihun Park. Jak podkreślają Koreańczycy, ich system można wykorzystać nie tylko do monitorowania warunków fizjologicznych, ale i do dostarczania leków czy w rzeczywistości rozszerzonej. « powrót do artykułu
  19. Egipskie Ministerstwo Starożytności poinformowało o odkryciu starożytnej nekropolii w pobliżu miasta Al-Minja na południe od Kairu. Na obszarze, na którym dokonano odkrycia, już wcześniej znajdowano katakumby z Epoki Późnej (656 – 525 p.Ch.) oraz dynastii Ptolemeuszy (304 – 30 p.Ch.). Nowo odkryty cmentarz znajduje się na północ od stanowiska Tuna al-Gabal. Odkopanie nowej nekropolii zajmie co najmniej pięć lat. To dopiero początek odkryć, mówi minister Khaled al-Anani. Prace na obszarze, na którym dokonano odkrycia, rozpoczęły się pod koniec ubiegłego roku. Archeolodzy spodziewali się tam znaleźć pozostałości cmentarza z 15. nomu Górnego Egiptu. Odkryli groby należące do kapłanów Thota, boga księżyca i mądrości. W jednym z grobów, należącym do wysokiej rangi kapłana, znaleziono ponad 1000 posągów i cztery dobrze zachowane alabastrowe kanopy ozdobione hieroglifami, z których przechowywano zmumifikowane organy wewnętrzne zmarłego. Sama mumia została ozdobiona błękitnymi i brązowymi paciorkami oraz brązem. W grobowcu znajduje się 40 sarkofagów, w których najprawdopodobniej złożono członków rodziny kapłana. Niektóre z nich zostały opisane hieroglifami. W innym z grobów znaleziono wiele trumien, posągi przedstawiające kapłanów i inne obiekty związane z pochówkiem. W sumie dotychczas znaleziono 8 grobów. Najprawdopodobniej jest ich znacznie więcej. « powrót do artykułu
  20. Astronomowie korzystający z Teleskopu Hubble'a dokonali najbardziej precyzyjnych pomiarów tempa rozszerzania się wszechświata i zauważyli coś niezwykłego, czego w tej chwili nie potrafią jednoznacznie wyjaśnić. Tempo rozszerzania się wszechświata zostało po raz pierwszy obliczone przed niemal 100 laty. Wiemy, że wszechświat rozszerza się coraz szybciej, jednak najnowsze wyniki pokazują, że obecnie zmiany tempa rozszerzania są większe niż dotychczas sądzono. Mamy problemy z wyjaśnieniem tego zjawiska, mówi główny autor najnowszych badań, laureat Nagrody Nobla Adam Riess ze Space Telescope Science Institute. Riess i jego zespół od ponad 6 lat korzystają z Hubble'a podczas badań, których celem jest doprecyzowanie odległości pomiędzy galaktykami. Te pomiary pozwalają na określenie tempa rozszerzania się wszechświata. Badali to, co stało się zaledwie 378 000 lat po Wielkim Wybuchu. Okazało się, że ich pomiary nie zgadzają się z tymi wykonanymi niedawno przez europejskiego satelitę Planck, który bada mikrofalowe promieniowanie tła. Różnica pomiędzy pomiarami wynosi aż 9%, a prawdopodobieństwo, że różnica ta to przypadek jest jak 1 do 5000. Wyniki uzyskane z Plancka wskazują, że stała Hubble'a wynosi 67 kilometrów na sekundę na megaparsek i nie powinna być większa niś 69 kilometrów na sekundę na magaparsek. Oznacza to, że dla każdych 3,3 milionów lat odległości danej galaktyki od Ziemi porusza się ona o 67 km/s szybciej. Jednak z pomiarów zespołu Riessa wynika, że stała Hubble'a wynosi 73 kilometry na sekundę ma megaparsek. Różnicy pomiędzy oboma pomiarami nie da się wyjaśnić w prosty sposób, gdyż oba pomiary były wielokrotnie sprawdzane i testowane w różny sposób. Riess uważa, że jednym z możliwych wyjaśnień jest oddziaływanie ciemnej energii, która może odsuwać galaktyki od siebie z rosnącą siłą. To zaś oznacza, że tempo przyspieszania wszechświata zmienia się w czasie. Riess otrzymał Nagrodę Nobla właśnie za odkrycie, że wszechświat rozszerza się coraz szybciej. Innym wyjaśnieniem odkrycia może być założenie, że wszechświat zawiera cząstkę subatomową, która porusza się z prędkością bliską prędkości światła. Ta cząstka wchodzi w interakcje jedynie z siłą grawitacji, dlatego też została nazwana sterylnym neutrino. Jeszcze inne założenie mówi, że ciemna materia silniej oddziałuje na materię widzialną niż się dotychczas uważa. Każdy z tych scenariuszy może wyjaśnić niezgodności w pomiarach i pozwolić wykazać, że przyspieszenie rozszerzania się wszechświata nie jest stałe, a zmienia się w czasie. Naukowcy chcą teraz dalej doprecyzowywać swoje pomiary wykorzystując dane z Hubble'a i z europejskiego obserwatorium kosmicznego Gaia. Uważają, że takie połączenie danych pozwoli im na wyjaśnienie niezgodności pomiędzy pomiarami z Hubble'a a Plancka. « powrót do artykułu
  21. Autorzy zaskakujących badań, których wyniki ukazały się w najnowszym numerze Science, twierdzą, że na Ziemi nie ma już dzikich koni. Powszechnie uważa się, że ostatnim dzikim gatunkiem konia jest koń Przewalskiego, jednak analizy filogenetyczne miały wykazać, że koń Przewalskiego to gatunek zdziczały, pochodzący od najstarszych znanych udomowionych koni, które zostały 5500 lat temu udomowione przez lud Botai z północnego Kazachstanu. Co więcej, autorzy wspomnianych badań potwierdzili to, co część naukowców od dawna podejrzewała – współczesne domowe konie nie pochodzą od koni ludu Botai. To było wielkie zaskoczenie. Zaraz po tym, jak w 1993 roku rozpoczęliśmy wykopaliska w miejscach, gdzie żył lud Botai, byłam pewna, że znaleźliśmy ślady pierwszych udomowionych koni. Próbowaliśmy to udowodnić, ale wykonane przez nas analizy DNA wykazały, że lud konie ludu Botai nie są przodkami dzisiejszych koni domowych, są przodkami konia Przewalskiego, mówi współautor badań Sandra Olsen, kurator w Instytucie Bioróżnorodności i Muzeum Historii Naturalnej University of Kansas. Wyniki powyższych badań oznaczają, że na świecie nie ma już dzikich koni. Są tylko gatunki zdziczałe, jak koń Przewalskiego czy amerykański mustang. Zespół Olsen badał liczne kości i zęby koni ze stanowisk Botai i Krasnyj Jar. Naukowcy przeanalizowali DNA 20 koni ludu Botai oraz 22 koni z całej Eurazji, które żyły w ciągu ostatnich 5500 lat. Porównali uzyskane wyniki z wcześniej opublikowanymi danymi dotyczącymi 18 koni żyjących przed wiekami oraz 28 współcześnie żyjącymi zwierzętami. Analiza filogenetyczna potwierdziła, że udomowione konie nie należą do jednej grupy monofiletycznej, a tak by było, gdyby pochodziły one od koni Botai. Najstarszym znanym potomkiem koni udomowionych przez ten lud jest koń Przewalskiego, a nie współczesne konie hodowlane, napisali autorzy badań. Mamy więc do czynienia z dwoma różnymi przypadkami udomowienia dwóch gatunków lub podgatunków. Dotychczas sądzono, że współczesne udomowione konie pochodzą od Equus ferus, europejskiego dzikiego konia, który wyginął. Problem w tym, że sądzono, iż gatunek ten istniał jeszcze na początku XX wieku. Jednak badania szczątków dwóch zwierząt z Sankt Petersburga wykazały, że to prawdopodobnie również konie zdziczałe, które miały przynajmniej kilka genów wskazujących na udomowienie, mówi Olsen. Po upadku ZSRR tereny zamieszkałe przez lud Botai stały się łatwiej dostępne dla zachodnich naukowców. Olsen zaczęła tam badania w 1993 roku. Uczona mówi, że przodkowie Botai byli wędrownymi myśliwymi. Gdy udomowili konia zaczęli prowadzić osiadły tryb życia i zakładali duże wsie składające się ze 150 i więcej domów. Ich głównym źródłem pożywienia było końskie mięso. Nie zajmowali się rolnictwem. Mamy wiele dowodów wskazujących, że jako pierwsi udomowili konie. By prowadzić osiadły tryb życia potrzebowali udomowionych zwierząt lub roślin. Wiemy, że roślin nie udomowili. Ponad 95% kości ze stanowisk ludu Botai stanowią kości koni. Lud ten był wyraźnie skupiony na tych zwierzętach. Gdyby polowali na konie poruszając się na nogach, szybko przetrzebiliby stada w swoim otoczeniu i musieliby udawać się na coraz dalsze wyprawy myśliwskie. To niepraktyczny sposób, który nie pozwoliłby na utrzymanie dużej populacji, stwierdza Olsen. We wsiach Botai znaleziono też pozostałości zagród. Odkryliśmy zagrodę, w której gleba zawierała duże ilości fosforu i sodu pochodzących z odchodów. Tak duże stężenie występowało tylko w granicach zagrody. Ostatecznym dowodem było znalezienie pozostałości końskiego mleka w naczyniach. Obecnie w Mongolii i Kazachstanie powszechnie używa się końskiego mleka. Po fermentacji zawiera ono bardzo dużo witamin i ma duże wartości odżywcze. Olsen odkryła też, że po zabiciu koni Botai grzebali ich głowi i szyje z nozdrzami zwróconymi w kierunku południowo-wschodnim. Tam jesienią na stepie wschodzi Słońce. Mongołowie i Kazachowie zabijają większość swoich koni o konkretnej porze roku, gdy w ciałach zwierząt zgromadzona jest największa ilość tłuszczu. To bardzo interesujące, gdyż wśród całego przekroju ludów indoeuropejskich widać silne powiązania pomiędzy bogiem Słońca a koniem. Niewykluczone więc, że Botai posługiwali się językiem protoindoeuropejskim i że oni również łączyli konie i Słońce. Z czasem wśród ludów indoeuropejskich narodziła się idea boga Słońca, który rodzi się na wschodzie, podróżuje rydwanem ciągniętym przez białe konie, umiera na zachodzie i każdego dnia się odradza. Olsen i jej zespół twierdzą, że konie Przewalskiego to potomkowie udomowionych koni Botai, które uciekły z zagród we wschodnim Kazachstanie lub zachodniej Mongolii. Uciekinierzy rozwinęli półdziki tryb życia i zachowali wygląd dzikich koni. To dlatego biolodzy uważali, że to dzikie konie. Mają stojącą grzywę, której obecność jest wiązana z dzikimi końmi. Kolejną prymitywną cechą charakterystyczną jest bułane ubarwienie sierści. Tak ubarwione zwierzęta widzimy np. na rysunkach naskalnych, stwierdza Olsen. « powrót do artykułu
  22. Ropa, która wypływa na wyspach Amami, pochodzi najprawdopodobniej z irańskiego zbiornikowca Sanchi, który zatonął 14 stycznia na Morzu Wschodniochińskim. Rzecznik straży przybrzeżnej Takuya Matsumoto poinformował, że analiza próbek z Okinoerabujimy i Yoronjimy wskazała na podobieństwa do paliwa wykorzystywanego przez zbiornikowiec. Nic nam nie wiadomo o innym wypadku morskim w regionie, który mógłby doprowadzić do wycieków. Stąd wniosek, że paliwo, które dotarło do 2 wysp, ma związek z irańską jednostką. Szóstego stycznia Sanchi zderzył się 300 km od Szanghaju z masowcem CF Crystal. Wskutek zderzenia tankowiec eksplodował. Ponieważ transportował do Korei Południowej niemal milion baryłek tak tzw. lekkiej ropy, pojawiły się obawy co do skutków ekologicznych katastrofy. Najwyraźniej były uzasadnione, bo pod koniec stycznia na wyspach znanych z owoców morza i dziewiczego wybrzeża zaczął się pojawiać tłusty szlam. Nie jest to lekka ropa transportowana przez statek, dlatego specjaliści sądzą, że to paliwo zasilające sam tankowiec. Obecność zanieczyszczeń odnotowano na co najmniej 16 wyspach. Mieszkańcy zebrali w sumie ok. 90 ton ropy. Rząd zlecił badania wpływu wypadku na środowisko (łowiska, a także ptaki czy rafy koralowe). Matsumoto podkreśla, że próbki z poszczególnych wysp mają różne cechy. Wg niego, wiąże się to z tym, że na zbiornikowcu mogło być kilka rodzajów ciężkiego paliwa oraz rozmaite wyposażenie. Analiza próbek wody z regionu nie wykazała skażenia. « powrót do artykułu
  23. Na Uniwersytecie Toronto Scarborough powstała technika, która pozwala cyfrowo zrekonstruować obrazy, które postrzega dana osoba, na podstawie danych zebranych przez EEG. Gdy coś widzimy, nasz mózg tworzy mentalny percept [...]. Dzięki EEG jesteśmy w stanie go uchwycić - tłumaczy dr Dan Nemrodov. Podczas eksperymentów ochotnikom podpiętym do elektroencefalografu pokazywano zdjęcia twarzy. Później obrazy cyfrowo odtwarzano, wykorzystując algorytmy uczenia maszynowego. Wcześniej jeden z członków kanadyjskiego zespołu, prof. Adrian Nestor, rekonstruował obrazy twarzy, wykorzystując dane pozyskane podczas funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI). Teraz coś podobnego zrobiono z danymi z EEG. Naukowcy tłumaczą, że choć fMRI zapewnia więcej szczegółów dot. aktywności konkretnych rejonów mózgu, EEG jest lepsze ze względów praktycznych: częściej się z niego korzysta, a urządzenia są przenośne i tanie. Wg Nemrodova, EEG zapewnia też lepszą rozdzielczość czasową, pozwalając zmierzyć, jak percept rozwija się w czasie. fMRI oddaje aktywność [mózgu] w skali sekund, a EEG w skali milisekund [...]. Między innymi dzięki temu akademicy mogli oszacować, że by powstała dobra reprezentacja postrzeganej twarzy, mózg potrzebuje ok. 170 milisekund (0,17 s). Naukowcy widzą wiele zastosowań dla systemu rekonstruowania obrazów dzięki danym z EEG. Wspominają np. o komunikacji z osobami z zespołem zamknięcia. Obecnie zespół Nestora pracuje nad tym, jak go zastosować do szerszej gamy obiektów niż twarze, a także by dało się rekonstruować nie tylko to, co człowiek postrzega, ale i rzeczy, które pamięta czy sobie wyobraża. Autorzy publikacji z pisma eNeuro wspominają też o zastosowaniach śledczo-sądowych. Dane od świadków zbierano by za pomocą opisywanej technologii, a nie relacji ustnych i portretów pamięciowych. « powrót do artykułu
  24. Naukowcy od dawna podejrzewali, że jeżowce są w stanie wgryzać się nawet w bardzo twarde skały. Teraz uczonym z Villanova University w Pennsylvanii udało się nie tylko to udowodnić, ale sprawdzić tempo, w jakim zwierzęta gryzą skałę. Badali oni jeżowce purpurowe (Strongylocentrotus purpuratus), żyjące wzdłuż zachodnich wybrzeży Ameryki Północnej. W laboratorium naukowcy umieścili pojedyncze jeżowce na podłożu z miękkiego mułowca, umiarkowanie twardego piaskowca i twardego granitu. Jeżowce szukając schronienia wykorzystują już istniejące zagłębienia terenu, jednak gdy takich nie znajdą, wgryzają się w podłoże. Po roku skały, na których przebywały jeżowce, zważono i zbadano ich powierzchnię. Okazało się, że zwierzęta naruszyły wszystkie skały. Dziury w mułowcu miały objętość około 220 centymetrów sześciennych, te piaskowcu liczyły sobie 63 cm3, a w granicie – 45 centymetrów sześciennych. Nie zdziwiło nas to, że wgryzają się w skałę. Jednak zaskoczyło nas tempo, szczególnie w piaskowcu, mówi główny autor badań, Michael Russel. Uczony mówi, że zdolności jeżowców to pochodna tego, jak jedzą. U dołu ciała mają pięć ostrych zębów. Nawet gdy zwierzęta nie spożywają posiłku, zęby ciągle się poruszają, drapiąc skałę, na której jeżowiec przebywa. Jeżowce zjadają zeskrobaną przez siebie skałę. Zespół Russela obliczył też, że jeżowce tworzą olbrzymią ilość osadów morskich. Rocznie może to być nawet 200 ton na hektar. To ilość porównywalna z osadami pozostawianymi w oceanach przez niektóre rzeki. « powrót do artykułu
  25. Prowadzenie badań naukowych oraz wsparcie logistyczne i organizacyjne polskich misji archeologicznych zapewni Polski Ośrodek Archeologiczny w Chartumie w Sudanie. Nowa placówka, należąca do Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW, zostanie otwarta 27 lutego. Ośrodkiem będzie kierować prof. Mahmoud el-Tayeb, związany przez całą karierę naukową z Uniwersytetem Warszawskim. Obecnie prowadzi on projekt dotyczący formowania się średniowiecznych państw w Nubii, czyli starożytnym Sudanie. Przestrzeń biurową dla centrum wygospodarowano w budynku National Corporation for Antiquities and Museums (Narodowej Korporacji ds. Starożytności i Muzeów - rządowej agencji zajmującej się zabytkami). Bazę mieszkaniową ma stanowić dom w nieodległej dzielnicy Fitehad - Omdurman. Uroczyste otwarcie ośrodka nastąpi 27 lutego z udziałem wiceministra nauki Sebastiana Skuzy i rektora UW prof. Marcina Pałysa. Powołanie ośrodka było możliwe dzięki współpracy z Fundacją Ochrony Dziedzictwa, prowadzoną przez dr. hab. Henryka Panera - naukowca z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku. Obecnie w Sudanie pracuje 11 polskich misji wykopaliskowych, prowadzonych przez różne jednostki z całej Polski. Prowadzone są również cztery projekty naukowe, polegające m.in. na badaniu szlaków handlowych w późnej starożytności czy badania antropologiczne starożytnych populacji ludzkich. Dlatego tak bardzo potrzebny był całoroczny ośrodek, który mógłby tego typu działania wspierać na miejscu - powiedział PAP inicjator powołania ośrodka, dyrektor kairskiej stacji Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej, dr Artur Obłuski. Jak dodał, obecnie liczba projektów archeologicznych prowadzonych w Sudanie przez Polaków niemal zrównała się z liczbą projektów prowadzonych w Egipcie. Polskim naukowcom udało się nawet uzyskać prestiżowy grant ERC na badania na terenie Sudanu. Ośrodek w Chartumie będzie miał dwa podstawowe zadania: prowadzenie badań naukowych Uniwersytetu Warszawskiego w regionie oraz wsparcie organizacyjne i logistyczne dla wszystkich polskich naukowców prowadzących badania nad historią i kulturą Sudanu. Placówka będzie należała do Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW, która już teraz posiada całoroczną stację badawczą na terenie Kairu. Naukowiec podkreśla, że to pierwsza tego typu zagraniczna placówka naukowa na terenie Sudanu. Podobne zamierzają w najbliższych latach otworzyć Niemcy i Amerykanie, natomiast Francuzi już teraz w ramach swojej ambasady w Chartumie posiadają jednostkę zajmującą się nauką - dodaje dr Obłuski. Ośrodek w Chartumie będzie wspierał nasze misje archeologiczne i projekty naukowe. Polscy naukowcy znajdą tu przestrzeń do pracy, jak również miejsca noclegowe - dodaje naukowiec. W imieniu różnych misji archeologicznych pracownicy ośrodka będą również uzyskiwać w Chartumie pozwolenia na prowadzenie badań terenowych czy wywóz próbek do badań za granicą. Posiadanie ośrodka pozwoli nam również prowadzić badania zabytków muzealnych na miejscu, jak również promować osiągnięcia naszej nauki i dzielić się nimi w trakcie wykładów i szkoleń dla społeczności międzynarodowej i naszych sudańskich kolegów - wymienia dr Obłuski. W najbliższej przyszłości dr Obłuski chciałby - jak mówi - powołać program stypendialny, dzięki któremu dałoby się ufundować dwa równoległe stypendia, dla obywatela Sudanu i Polski. Osoby te prowadziłyby wspólnie komplementarne badania na terenie Sudanu. Polscy archeolodzy są obecni w Sudanie od ponad pół wieku. W latach 60 XX w. prof. Kazimierz Michałowski, uznawany za nestora polskiej archeologii śródziemnomorskiej, był zaangażowany w ratownicze badania wykopaliskowe w Sudanie w związku z wzniesieniem Wielkiej Tamy Asuańskiej. Jej spiętrzone wody zalały olbrzymie obszary północnego Sudanu i południowego Egiptu. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...