Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Przekaz medialny dot. spalenia największej na świecie ilości kości słoniowej odbił się szerokim echem, ale wszystko wskazuje na to, że trafił głównie do odbiorców z Zachodu. Ci, do których powinien dotrzeć (kłusownicy, handlarze z czarnego rynku), najczęściej w ogóle się z nim nie zetknęli. Alexander Braczkowski z Uniwersytetu Queensland przeanalizował globalny przekaz medialny dotyczący spalenia w Kenii w 2016 r. olbrzymiej ilości kości słoniowej. Okazało się, że zetknęło się z nim nieproporcjonalnie dużo odbiorców z Zachodu. Braczkowski podkreśla, że badanie jako pierwsze oceniało potencjalny wpływ zniszczenia ponad 105 t kości słoniowej (o wartości ok. 100 mln USD) na czarny rynek. Nasze badanie pokazało, że 81% przekazu medialnego online powstało w USA, gdzie jest niewielu kłusowników polujących na słonie i niewielu konsumentów kości słoniowej z nielegalnego źródła. Przekaz w mediach drukowanych oraz internetowych okazał się [zaś] mniejszy w krajach będących odbiorcami kości, np. w Chinach. W dodatku w Państwie Środka 59% przekazu było w języku angielskim, przez co mógł on nie dotrzeć do grupy docelowej. Wg dr. Duana Biggsa, jeśli odbiorcami przekazu mają być konsumenci, kłusownicy i twórcy prawa, lepszą strategią byłaby stała presja medialna. Niszczenie kontrabandy powinno też zbiegać się w czasie z kluczowymi spotkaniami ustawodawców. Warto też pamiętać o zapraszaniu licznych liderów państw stanowiących źródło kości, tranzytowych i docelowych. Doktor Matthew Holden z ARC Centre of Excellence for Environmental Decisions dodaje, że należy dalej prowadzić badania nad wpływem przekazu medialnego i sprawdzać, czy zmienia on postawy w krajach z dużą liczbą konsumentów (np. czy powoduje wahania cen surowej i obrobionej kości słoniowej lub oddziałuje na zapotrzebowanie na produkty z kości). « powrót do artykułu
  2. Eksperci z Woods Hole Oceanographic Institution (WHOI) poinformowali na łamach Scientific Report o odkryciu superkolonii pingwinów białookich. Okazało się, że na Danger Islands, łańcuchu wysp znajdujących się na północ od Półwyspu Antarktycznego, żyje ponad 1,5 miliona tych pingwinów. Do niedawna nie wiedzieliśmy, że Danger Islands są ważnym habitatem pingwinów, mówi profesor Heather Lynch ze Stony Brook University. Naukowcy nie mieli pojęcia o istnieniu kolonii po części z powodu odizolowania Danger Islands, a częściowo z powodu otaczających je zdradzieckich wód. Nawet w lecie wyspy są otoczone grubym lodem, który utrudnia do nich dostęp. W 2014 roku profesor Lynch i Mathew Schwaller z NASA odkryli na zdjęciach satelitarnych coś, co wyglądało jak pokłady guano, wskazujące na istnienie wielu ptaków. Lynch postanowiła zorganizować ekspedycję na wyspy. Gdy przybyła tam w grudniu 2015 roku wraz z grupą współpracowników odkryła tysiące gniazdujących ptaków. Uczeni zaczęli liczyć je ręcznie, wykorzystali też drona, który podczas lotu wykonywał jedno zdjęcie na sekundę. Zdjęcia takie są następnie łączone w jeden wielki obraz, pokazujący całość. Teraz, dzięki dostępowy do sieci neuronowych możliwe było przeanalizowanie zdjęć pikseli po pikselu. Wyniki są niezwykle pocieszające. Na Danger Islands nie tylko wystepuje największa populacja pingwinów białookich na całym Półwyspie Antarktycznym, ale wydaje się, że populacja ta nie doświadczyła spadku liczebności, jak kolonie wzdłuż zachodniej części Półwyspu, którym zagraża globalne ocieplenie, mówi Michael Polito z Louisiana State University. Nowe odkrycie ułatwi też przekonanie polityków do ustanowienia morskiego obszaru chronionego (MPA). Takie obszary są ustanawiane w oparciu o dowody naukowe. Istnienie dużej, zdrowej kolonii pingwinów, która – w przeciwieństwie do innych kolonii – nie doświadcza obecnie spadków populacji, to mocny argument za ochroną okolic Danger Islands. « powrót do artykułu
  3. Ludzie od tysiącleci wykorzystują świetny węch psów. Jednak dotychczas nauka niemal nie zajmowała się rozwiązaniem zagadki czy psy posiadają jakąś mentalną reprezentację przedmiotu, który pozostawił ślad zapachowy. Innymi słowy, nie wiemy, czy pies, śledząc jakiś zapach, spodziewa się znaleźć konkretny przedmiot. Problem ten postanowili zbadać naukowcy z Instytutu Nauki o Historii Człowieka im. Maxa Plancka oraz Wydziału Psychologii i Neuronauk Poznawczych Uniwersytetu im. Friedricha Schillera w Jenie. Wyniki swoich badań opublikowali w Journal of Comparative Psychology. W badaniach, którymi kierowała doktor Juliane Bräuer, wzięło udział 48 psów, z których 25 miało za sobą specjalistyczne szkolenie w policji lub grupach poszukiwawczo-ratowniczych, a 23 było domowymi psami bez specjalnego przeszkolenia. Najpierw badacze poddali psy testom wstępnym, podczas których zidentyfikowali dwie ulubione zabawki zwierząt. Następnie przystąpiono do zasadniczego testu. W czasie testu głównego zadaniem psa było podążanie za śladem zapachowym jednej z zabawek. Na końcu śladu pies znajdował albo tę zabawkę, która pozostawiła ślad, albo drugą z zabawek. Zachowanie psa było filmowane. Z mojego doświadczenia zdobytego podczas innych eksperymentów spodziewałam się, że jeśli psy będą zdziwione na widok innej zabawki, niż ta, która zostawił ślad, to ich zdziwienie będzie widoczne na filmie. Ich zachowanie będzie różniło się od zachowania, gdy znajdą tę zabawkę, której zapach śledziły. Okazało się jednak, że niewiele psów wykazało zachowanie, którego oczekiwaliśmy, szczególnie podczas pierwszej rundy testów z podłożeniem niewłaściwej zabawki. Psy zauważyły zabawkę, jednak zignorowały ją i nadal węszyły. Prawdopodobnie szukały tej, która zostawiła ślad zapachowy, mówi doktor Bräuer. Naukowcy zauważyli też, że podczas kolejnych etapów tego samego eksperymentu psy przestały się tak zachowywać. Uczeni sądzą, że mogło się tak stać albo dlatego, że za każdym razem psy były nagradzane, albo też dlatego, że pomieszczenie – pomimo jego ciągłego sprzątania – pachniało już obiema zabawkami. Doktor Bräuer uważa, że zachowanie psów podczas pierwszej tury eksperymentu sugeruje, iż tworzą one sobie mentalną reprezentację obiektu, który czują, a to oznacza, że mają co do niego konkretne oczekiwania. Interesująco wypadło też porównanie psów po specjalistycznym szkoleniu z psami rodzinnymi. Psy po szkoleniu, jak się tego spodziewano, szybciej docierały do poszukiwanej zabawki, jednak po czterech turach eksperymentu różnica w szybkości zanikła. Naukowcy chcą przeprowadzić kolejne eksperymenty, podczas których zbadają zależność pomiędzy węchem, zachowaniem w czasie węszenia i procesami poznawczymi. « powrót do artykułu
  4. Naukowcy z Uniwersytetu Nankińskiego zbadali nanomateriały (nanozymy), które skutecznie naśladują aktywność enzymów kontrolujących stężenia reaktywnych form tlenu (RFT). Chińczycy mają nadzieję, że w ten sposób uda się opracować nową klasę środków przeciwzapalnych. Dysregulacja RFT wiąże się z wieloma chorobami zapalnymi, w tym z reumatoidalnym zapaleniem stawów czy nowotworami. Organizmy wyewoluowały więc różne enzymy przeciwzapalne, które kontrolują poziom RFT i chronią tkanki przed uszkodzeniami. Naturalne enzymy degradujące cząsteczki RFT są jednak wrażliwe na warunki środowiskowe i trudno je produkować na skalę masową. By rozwiązać te problemy, opracowano m.in. nanozymy, a więc katalityczne nanomateriały o aktywności różnych enzymów. Wykazano np., że nanocząstki tlenku ceru(IV) wykazują właściwości dysmutazy ponadtlenkowej (ang. superoxide dismutase, SOD). Dzieje się tak dzięki mieszanej walencyjności; układ zawiera bowiem atomy ceru o różnych stopniach utlenienia: Ce3+ i Ce4+. Badania wykazały, że naturalna Mn SOD sprawdza się lepiej niż Cu/Zn SOD oraz Fe SOD, co sugeruje, że podobnie powinno być także z nanozymami manganu. Mimo sporego potencjału w publikacjach naukowych wspominano o niewielu takich nanozymach. Co więcej, żadnego nie przebadano in vivo pod kątem stanu zapalnego. By uzupełnić tę lukę w wiedzy, Chińczycy uzyskali nanozymy Mn3O4 o aktywności wielu enzymów (nie tylko SOD, ale i katalazy oraz enzymu wymiatającego rodniki hydroksylowe). W ten sposób eliminowano anionorodniki ponadtlenkowe, nadtlenek wodoru i rodniki hydroksylowe. Autorzy publikacji z pisma Chemical Science wykazali także, że nanozymy Mn3O4 sprawowały się lepiej niż nanozymy tlenku ceru(IV). Co istotne, usuwały one RFT nie tylko w warunkach in vitro. Za ich pomocą udało się bowiem zabezpieczyć myszy przed zapaleniem ucha wywołanym RFT. « powrót do artykułu
  5. Walka z globalnym ociepleniem pochłonie olbrzymie kwoty, ale korzyści związane z mniejszą liczbą przypadków zgonów i chorób spowodowanych zanieczyszczeniem powietrza będą większe niż koszty. W The Lancet Planetary Health ukazały się wyniki badań nad kosztami redukcji emisji gazów cieplarnianych oraz nad związanymi z tą redukcją korzyściami dla zdrowia ludzi. Autorzy badań szacują, że jeśli chcemy powstrzymać wzrost temperatury poniżej limitu 2 stopni Celsjusza ponad temperatury sprzed okresu rewolucji przemysłowej, to w latach 2020-2050 ludzkość będzie musiała wydać na ten cel od 22,1 do 41,6 biliona USD. Jeśli zaś postawimy sobie ambitniejsze cele i granicę ocieplenie, której nie chcemy przekroczyć, wyznaczymy na 1,5 stopnia Celsjusza, to wydatki sięgną od 39,7 do 56,1 biliona dolarów. Jednocześnie naukowcy obliczyli, że jeśli osiągniemy pierwszy z tych celów, to liczba zgonów z powodu zanieczyszczenia powietrza zmniejszy się w latach 2020-2050 o 21-27 procent, do około 100 milionów. Jeśli zaś zrealizujemy bardziej ambitny z tych celów, to liczba zgonów zmniejszy się o 28-32 procent, do około 90 milionów. W zależności od strategii wykorzystanej w celu powstrzymania globalnego ocieplenia, korzyści dla zdrowia związane z redukcją zanieczyszczenia powietrza będą od 1,4 do 2,5 razy większe niż koszty walki z globalnym ociepleniem, stwierdzają autorzy raportu. Koszty zanieczyszczenia powietrza to koszty leczenia, zgonów i utraty produktywności. Krajami, które mogą odnieść największe korzyści z redukcji gazów cieplarnianych są Indie i Chiny. Braliśmy pod uwagę wyłącznie korzyści związane ze zmniejszeniem zanieczyszczenia powietrza. Innych korzyści nie braliśmy pod uwagę, co oznacza, że ogólna wartość korzyści jest niedoszacowana, mówi współautor badań Anil Markandya z Baskijskiego Centrum Zmian Klimatu. Od czasu rewolucji przemysłowej średnia temperatura na Ziemi zwiększyła się o 1 stopień Celsjusza. Emisja zanieczyszczeń pochodzących z paliw kopalnych nie tylko przyczynia się do wzrostu temperatury na Ziemi. Negatywnie wpływają one na ludzkie zdrowie, powodując choroby płuc, układu krążenia, udary i nowotwory. « powrót do artykułu
  6. Zamiast syntetycznej siatki do leczenia przepuklin będzie można użyć elastyczną łatkę, która może zrewolucjonizować zabiegi rekonstrukcji tkanek miękkich, w tym szczególnie leczenie przepukliny – uważa prof. dr hab. inż. Mirosława El Fray ze Szczecina. Przepuklina powstaje na skutek przemieszczenia się narządów wewnętrznych (np. jelit) poza jamę brzuszną przez otwór w powłokach. Najczęstszym ich powodem są osłabione powłoki brzuszne na skutek postępującej z wiekiem utraty kolagenu. Przyczynia się do niej również brak ruchu, otyłość czy ciężka praca fizyczna. Głównie występuje przepuklina pachwinowa, która dotyka aż 30 proc. mężczyzn, ale groźniejsza jest przepuklina brzuszna, bo może doprowadzić do uwięźnięcia (zakleszczenia) jelit, najczęściej jelita cienkiego. Występuje również m.in. przepuklina pępkowa i udowa. Przepukliny wymagają często leczenia operacyjnego. W Polsce wykonuje się około 40 tys. operacji przepuklin rocznie, a w Stanach Zjednoczonych i Unii Europejskiej - ponad 2 mln zabiegów rocznie. W leczeniu przepukliny pachwinowej złotym standardem jest tzw. metoda Lichtensteina, która polega na wypreparowaniu worka przepuklinowego, odprowadzeniu go do jamy brzusznej oraz wzmocnieniu tylnej ściany kanału pachwinowego materiałem syntetycznym. Wykorzystuje się do tego siatkę polipropylenową, która pozostaje w organizmie na wiele lat. Nowa metoda zaproponowana przez prof. Mirosławę El Fray z Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie polega na wykorzystaniu wstrzykiwalnego materiału, który pod wpływem światła UV przybiera formę elastycznej łatki, a z czasem przerasta tkanką miękką by ostatecznie ulec biodegradacji w organizmie. Specjalistka uważa, że technologia ta - o nazwie PhotoBioCur - może okazać się przełomowa w leczeniu przepuklin. Półpłynna forma biomateriału niesie szereg korzyści związanych ze skutecznością zabiegu: skraca czas jego przeprowadzania, jest bezpieczniejsza i bardziej komfortowa dla pacjenta, pozytywnie wpływa na przebieg i czas trwania rekonwalescencji – dodaje. W spółkę Poltiss rozwijającą technologię PhotoBioCure zainwestował fundusz inwestycyjny YouNick Mint udzielając wsparcia w wysokości 2 mln złotych. Inwestycja dokonana została przy wsparciu funduszy Narodowego Centrum Badań i Rozwoju z programu BRIdge Alfa. Współzałożyciel Poltiss Tomasz Lasecki podkreśla, że inwestycja ta pozwoli przeprowadzić niezbędne prace badawczo-rozwojowe umożliwiające wykazanie skuteczności i bezpieczeństwa tej technologii. W kolejnych etapach czeka nas uruchomienie procedury certyfikacji i wprowadzenia produktu na rynek – dodaje. Łatka do leczenia przepuklin została już opatentowana w Stanach Zjednoczonych i w Polsce, zgłoszone ją również do ochrony w Europie. Oczekuje się, że poza regeneracją powłok brzusznych będzie można ją wykorzystać w operacyjnym leczeniu tętniaka aorty brzusznej, chirurgii plastycznej oraz ortopedii ręki. « powrót do artykułu
  7. Utrata drzew na terenie Europy zagraża wielu gatunkom chrząszczy. Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody (IUCN) oceniała status 700 europejskich chrząszczy saproksylicznych, które żyją na martwym drewnie albo są uzależnione od innych organizmów z nim związanych. Raport sporządzony na potrzeby Europejskiej Czerwonej Księgi Chrząszczy Saproksylicznych wykazał, że niemal 1/5 z nich (18%) grozi wyginięcie. Tym samym okazuje się, że należą one do najbardziej zagrożonych grup owadów w Europie. Specjaliści podkreślają, że saproksyliczne chrząszcze pełnią bardzo ważną funkcję w ekosystemie. Nie tylko rozkładają martwą materię organiczną i umożliwiają obieg różnych pierwiastków, ale i stanowią pokarm dla wielu ptaków i ssaków. Część z nich bierze również udział w zapylaniu. Niektóre gatunki chrząszczy zależą od starych drzew, które potrzebują na wzrost kilkuset lat. Z tego powodu strategie ochrony muszą się koncentrować na długoterminowych planach ochrony starego drzewostanu [i martwego drewna w lasach, na pastwiskach, sadach i w miastach]. Tylko w ten sposób możemy się upewnić, że chrząszcze będą nadal spełniać swoje ważne ekologiczne funkcje - podkreśla Jane Smart, dyrektor Globalnego Programu Gatunków IUCN. By się upewnić, że drzewa są chronione, dla każdego kraju Europy powinno się sporządzić odpowiednie inwentarze. Wg Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody, za utratę habitatu chrząszczy odpowiadają, m.in.: wycinka drzew, urbanizacja, rozwój turystyki oraz nasilenie częstości/wielkości pożarów w regionie śródziemnomorskim. Autorzy raportu podkreślają, że jest bardzo istotne, by w krajobrazie występowały drzewa na różnych etapach życia: siewki, dojrzałe i stare osobniki, a także stojące martwe drzewa i powalone pnie. « powrót do artykułu
  8. US Government Accountability Office (GAO), które z ramienia Kongresu USA kontroluje agendy rządowe, alarmuje, że Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba (JWST) może doświadczyć kolejnych opóźnień, a jego budżet może zostać przekroczony. To kolejne już problemy następcy Teleskopu Hubble'a i jednego z najważniejszych instrumentów astronomicznych przyszłej dekady. Prace koncepcyjne nad następcą Hubble'a rozpoczęły się w 1997 roku. Wtedy to zakładano, że nowy teleskop będzie kosztował 500 milionów USD i trafi w przestrzeń kosmiczną w roku 2007. W 2002 roku oficjalnie uruchomiono projekt JWST. Teleskop miał kosztować 2,5 miliarda dolarów i rozpocząć pracę w roku 2010. Z czasem doszło do kolejnych opóźnień, a koszty projektu rosły. W końcu w 2013 roku stwierdzono, że JWST będzie kosztował 8,8 miliarda USD i zostanie wystrzelony w roku 2018. We wrześniu ubiegłego roku termin startu przesunięto na wiosnę 2019. Przyczyną tego opóźnienia, jak oświadczyła NASA, nie były problemy ze sprzętem, a fakt, że złożenie i przetestowanie całości zabierze więcej czasu niż sądzono. Teraz GAO opublikowało raport, w którym czytamy, że biorąc pod uwagę ilość pracy, jaką musi wykonać NASA przed startem JWST, jest prawdopodobne, że start teleskopu znowu się opóźni. Warto tutaj zauważyć, że gdy we wrześniu ogłaszano nowy termin startu teleskopu (marzec-czerwiec 2019), przyjęto 6-tygodniowy margines na ewentualne kolejne opóźnienia. GAO ostrzega, że jeśli ten termin zostanie przekroczony, to koszty budowy teleskopu niebezpieczne zbliżą się do górnej granicy ustalonej przez Kongres w 2011 roku. To poważny problem. Oczywiście samemu startowi nic nie zagraża, nikt bowiem nie zrezygnuje z niemal gotowego projektu rozwijanego od 20 lat, jednak przed wystrzeleniem JWST trzeba będzie pokonać kolejne problemy formalno-prawne. Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba to najbardziej zaawansowany i skomplikowany instrument tego typu. Inżynierowie, chcąc być pewni, że wszystko jest w porządku, bez przerwy poddają go wymagającym testom. W lutym 2017 roku podczas testu odporności na wibracje pojawił się nieujawniony problem. GAO poinformowało, że jego naprawienie zajęło ponad miesiąc i opóźniło kolejne testy o wiele tygodni. Kolejny problem zauważono w kwietniu i znowu doszło do miesięcznego opóźnienia. Tym razem wiadomo, że problem pojawił się w podstawie teleskopu. Technik podał zbyt duże napięcie i nieodwracalnie zniszczył przetworniki ciśnieniowe, elementy układu napędowego, które pomagają w monitorowaniu poziomu paliwa. Konieczne stało się zainstalowanie nowych przetworników, co wymagało skomplikowanych prac spawalniczych, stwierdza GAO. Teleskop zostanie złożony w całość w Kalifornii. Będzie zbyt duży, by transportować go samolotem, zostanie więc załadowany na statek i przewieziony do Gujany Francuskiej, skąd zostanie wystrzelony za pomocą rakiety Ariane 5. Tutaj też pojawił się pewien problem, gdyż niedawno rakieta Ariane 5 wyniosła swój ładunek na złą orbitę. NASA i ESA prowadzą wspólne śledztwo w tej sprawie. Na szczęście mają cały rok na wykrycie ewentualnych błędów i upewnienie się, że podczas startu Webba wszystko pójdzie jak należy. Jeszcze kilka miesięcy temu GAO chwaliło NASA za znaczący postęp w budowie Webba. Teraz urząd stwierdza, że może dojść do opóźnień i wskazuje winnego – firmę Northrop Grumman. GAO stwierdza, że firma w ostatnich latach źle oszacowała liczbę potrzebnych jej pracowników przeprowadziła zbyt duże zwolnienia. Przez to doszło do opóźnień. JWST to niezwykle skomplikowane urządzenie. Teleskop podczas startu będzie złożony, zacznie się rozkładać dopiero w przestrzeni kosmicznej, a proces ten zajmie mu 2 tygodnie. Rozkładana będzie osłona słoneczna, baterie słoneczne i wiele innych elementów, które z niezwykłą precyzją muszą trafić na swoje miejsca. Cały proces będzie składał się ze 180 kroków. NASA mówi, że jedynie 6 z nich może pójść gorzej niż doskonale. Jeśli z jakiegoś powodu teleskop nie rozłoży się całkowicie, stanie się on kolejnym bezużytecznym śmieciem. Teleskop Webba nie został zbudowany z myślą o serwisowaniu go. Tym bardziej, że będzie znajdował się w dużej odległości od Ziemi. GAO obawia się też przekroczenia budżetu. Obecnie przewiduje on, że koszty rozwoju i budowy teleskopu wyniosą 8 miliardów USD, a kolejne 837 milionów pochłoną koszty operacyjne. Jeśli termin startu Webba znowu się opóźni, może dojść do przekroczenia kosztów budowy. To zaś z kolei może stać się problemem dla kolejnego teleskopu kosmicznego, Wide-Field Infrared Survey Telescope (WFIRST), który miały badać egzoplanety i ciemną energię. W ubiegłym roku NASA zaleciła zespołowi pracującemu nad WFIRST redukcję kosztów o 400 milionów dolarów, a w ubiegłym miesiącu Biały Dom, powołując się na wysokie koszty, zaproponował rezygnację z tego projektu. « powrót do artykułu
  9. Arkaitz Garro, inżynier oprogramowania z WeTransfer, stworzył gadżet do rozpoznawania "twarzy", dzięki któremu pomieszkujący z nim kot nie musi czekać zbyt długo na wpuszczenie do domu. Urządzenie identyfikuje zwierzę i wysyła Arkaitzowi wiadomość. Holender nie ma klapki w drzwiach, dlatego musiał co pewien czas sprawdzać, czy kot nie siedzi przypadkiem na parapecie. Ponieważ zdarzało mu się o tym zapomnieć lub po prostu nie było go w pobliżu, postanowił wykorzystać swoje umiejętności programistyczne. W urządzeniu jego pomysłu znajdują się m.in. czujniki ruchu, oprogramowanie do rozpoznawania twarzy i komunikator. Garro zapewnia, że stworzenie i dostrojenie gadżetu zajęło mu tylko parę godzin, a osprzęt i oprogramowanie są dziś łatwo dostępne. Historia z kotem zaczęła się parę lat temu, gdy Garro i jego żona zobaczyli łaciatego gościa na balkonie. Para zastanawiała się, czy to zwierzę porzucone/zagubione, czy zdziczałe. Dzięki ogłoszeniom rozklejonym w sąsiedztwie szybko okazało się, że kot ma właściciela, który mieszka zaledwie parę domów stąd. Ponieważ z radością zgodził się dzielić zwierzęciem, teraz kot ma dwie kochające go rodziny. Jako że nie do końca wiadomo, kiedy kot się zjawi, a nikt nie chciał, by zbyt długo czekał na zewnątrz, coś trzeba było z tym zrobić. Garro sięgnął więc po popularny minikomputer Raspberry Pi z kamerą i tak po kilku modyfikacjach i rozbudowie powstał gadżet ułatwiający wszystkim życie. Chcieliśmy być powiadamiani, kiedy kot pojawi się w pobliżu, tak by móc mu otworzyć tylne drzwi [...]. Kiedy gadżet wykrywa ruch, wysyła obraz do oprogramowania rozpoznającego twarze [...]. Gdy urządzenie uznaje, że na zewnątrz znajduje się kot Garro, a nie inny kot, inne zwierzę lub po prostu przemieszczający się śmieć, wysyła Holendrowi wiadomość. « powrót do artykułu
  10. Chiński rząd chce powołać nowy fundusz, którego zadaniem będzie finansowanie rozwoju krajowego przemysłu półprzewodnikowego. China Integrated Circuit Investment Fund Co. (CICIF) dostanie do dyspozycji 200 miliardów juanów, czyli 31,5 miliarda USD. Pierwsze pieniądze trafią do zainteresowanych firm i agend rządowych już w drugiej połowie bieżącego roku. Bill McClean, wiceprezes ds. badań rynkowych firmyh IC Insights mówi, że same pieniądze mogą nie wystarczyć. Chiny mają olbrzymie ilości pieniędzy, ale są znacząco opóźnione technologicznie, stwierdził McClean. Ekspert mówi, że Chińczykom są potrzebne zarówno pieniądze jak i najnowocześniejsze technologie. Bez obu tych rzeczy ich przemysł półprzewodnikowy nie będzie w stanie konkurować z Zachodem. CICIF powstał trzy lata temu i dotychczas rozdysponował 106 miliardów juanów, czyli 77% środków, którymi dysponował w ramach pierwszej transzy. Pieniądze funduszu przyciągnęły dodatkowe inwestycje w wysokości 350 miliardów juanów ze strony władz lokalnych i sektora prywatnego. Dzięki tym pieniądzom powstały firmy produkujące układy pamięci, takie jak Yangtze Memory Technologies Co. (YMTC), przejęto singapurską firmę STATS ChipPAC, jednak próby przejęcia zachodnich firm, takich jak np. Lattice Semiconductor, zostały zablokowane w USA w związku z obawami o bezpieczeństwo narodowe. Chiny znalazły się też na marginesie światowych technologii półprzewodnikowych przez to, że w ostatnich latach doszło do szeregu przejęć i rynek jest zdominowany przez niewielką liczbę dużych przedsiębiorstw. Chińscy producenci, tacy jak YMTC są o co najmniej dwie generacje zapóźnieni technologicznie w stosunku rynkowych liderów jak Samsung czy Micron. Ponadto Chińczykom coraz częściej grożą procesy za naruszenie własności intelektualnej. Sporą jednak zaletą jest tutaj olbrzymi chiński rynek. Rząd może więc z jednej strony oferować rodzimym producentom sprzętu komputerowego różne korzyści finansowe w zamian za korzystanie z produktów rodzimego przemysłu półprzewodnikowego, z drugiej zaś strony może zignorować zacofanie technologiczne własnych firm i naruszanie przez nie własności intelektualnej, gdyż na wewnętrznym rynku chińscy producenci układów pamięci mogą sprzedać odpowiednich 5% światowego zapotrzebowania an układy DRAM i 4% na układy NAND. Chiny próbują też rekrutować najwyższej klasy specjalistów w Japonii czy na Tajwanie. Jednym z takich ekspertów jest były menedżer tajwańskiego oddziału Microna Charles Kao, który będzie dyrektorem ds. operacyjnych w YMTC. Kao powiedział, że pomimo silnego oporu w Waszyngtonie są szanse na współpracę pomiędzy YMTC a Micronem. Nie tylko USA postrzegają nowoczesne technologie jako element bezpieczeństwa narodowego. Chiny dlatego chcą rozwijać własny przemysł półprzewodnikowy, gdyż uważają go za kluczowy dla sektora technologicznego, uznają za ważny element bezpieczeństwa oraz chcą bardziej uniezależnić się od zagranicy, gdzie obecnie wydają 200 miliardów USD rocznie na import półprzewodników. « powrót do artykułu
  11. Komisja Europejska wydała dla firm internetowych zestaw zaleceń dotyczących nielegalnych treści, których zawartość rozciąga się od treści terrorystycznych, wzbudzających nienawiść, zachęcających do przemocy, poprzez materiały związane z wykorzystaniem seksualnym dzieci, podrobionymi produktami po treści naruszające prawa autorskie. W zaleceniach czytamy, że biorąc pod uwagę fakt, iż treści terrorystyczne są najbardziej szkodliwe w pierwszych godzinach po ich zamieszczeniu, wszystkie firmy powinny usunąć je w ciągu godziny od momentu, gdy zostaną o nich poinformowane. W ubiegłym roku KE wezwała właścicieli serwisów internetowych, by wspólnie opracowali narzędzie, które będzie wykrywało, blokowało i usuwało treści terrorystyczne oraz mowę nienawiści. Wczorajsza rekomendacja to krok dalej, którego celem jest zmuszenie przedsiębiorstw do szybsze reakcji na pojawiające się na ich witrynach nielegalne treści. Computer & Communications Industry Association (CCIA) oświadczyło, że godzina to zbyt krótki czas na zdjęcie nielegalnych treści i skrytykowało decyzję Unii Europejskiej. Proponując tak krótki czas nie wzięto pod uwagę wszystkich ograniczeń związanych z usuwaniem treści. To nakłanianie serwisów hostujących do natychmiastowego usuwania wszelkich treści, co do których pojawiły się zastrzeżenia, czytamy w oświadczeniu. Julian King, komisarz ds. unii bezpieczeństwa stwierdził, że tak szybkie usunięcie terrorystycznych treści jest nie tylko możliwe, ale już jest to robione przez duże platformy. UE chce też, by duże firmy pomogły małym, by uniknąć w ten sposób migracji nielegalnych treści pomiędzy platformami. Online'owe platformy stają się głównym źródłem informacji, spoczywa więc na nich odpowiedzialność za stworzenie bezpiecznego środowiska dla użytkowników. Musimy szybciej reagować na propagandę terrorystyczną i inne nielegalne treści, które stanowią poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa i podstawowych praw naszych obywateli, stwierdził Andrus Ansip, komisarz ds. jednolitego rynku cyfrowego. Międzynarodowa organizacja European Digital Rights (EDRi) stwierdziła, że Unia Europejska, chcąc uniknąć wprowadzania nowych rozwiązać prawnych próbuje wymusić autocenzurę na gigantach internetu. « powrót do artykułu
  12. Zespół badaczy z Centrum Diabetologii Uniwersytetu w Lund oraz fińskiego Instytutu Medycyny Molekularnej zaproponował nową klasyfikację cukrzycy, która uwzględnia podział cukrzycy typu 2. na kilka podtypów. To pierwszy krok w kierunku spersonalizowanej terapii cukrzycy - podkreśla prof. Leif Groop z Uniwersytetu w Lund. Obecnie diagnozę stawia się w oparciu o poziom cukru. Może ona jedna być dokładniejsza, jeśli uwzględni się czynniki objęte ANDIS (All New Diabetics In Skåne). Od 2008 r. szwedzko-fińska ekipa monitorowała 13.720 nowo zdiagnozowanych pacjentów w wieku 18-97 lat. Uwzględniając wiek zachorowania i pomiary dot. insulinooporności, wydzielania insuliny czy poziomu cukru we krwi, a więc np. wartości hemoglobiny glikowanej HbA1c, przeciwciał przeciwko antygenom wysp trzustkowych GADA, BMI, a także wskaźników HOMA-IR i HOMA-B, naukowcy wyodrębnili 5 unikatowych klastrów. Autorzy publikacji z pisma The Lancet Diabetes & Endocrinology podkreślają, że pozwoliło to nie tylko doprecyzować podział na rodzaje cukrzycy, ale i ujawniło, że są one w różnym stopniu zagrożone powikłaniami. Grupa 1. SAID (severe autoimmune diabetes) odpowiada zasadniczo cukrzycy typu 1. i utajonej autoimmunologicznej cukrzycy dorosłych (ang. latent autoimmune diabetes in adults, LADA). Cechują ją wczesny początek, słaba kontrola metaboliczna, upośledzona produkcja insuliny oraz obecność przeciwciał GADA. Grupa 2. SIDD (severe insulin-deficient diabetes) obejmuje osoby z wysokim HbA1c, upośledzonym wydzielaniem insuliny oraz umiarkowaną insulinoopornością. Jej przedstawiciele najczęściej chorują na retinopatię. Akademicy podkreślają, że początkowo klaster ten bardzo przypominał grupę SAID (należeli tu nieprodukujący insuliny młodzi ludzie ze zdrową wagą), ale ostatecznie okazało się, że nie ma tu nieprawidłowości autoimmunologicznych. Dla grupy 3. SIRD (severe insulin-resistant diabetes) charakterystyczne są otyłość i ciężka insulinooporność. Jest ona najbardziej narażona na uszkodzenie nerek. Do grupy 4. MOD (mild obesity-related diabetes) należą otyli pacjenci, którzy zaczynają chorować w stosunkowo młodym wieku. Metabolicznie jest im bliżej do normy niż grupy 3. Piąta grupa MARD (mild age-related diabetes) jest największa (stanowi ok. 40% przypadków) i obejmuje głównie starszych pacjentów. Naukowcy powtórzyli analizy, opierając się na 3 innych studiach ze Szwecji i Finlandii. Wynik przekraczał nasze oczekiwania i ściśle odpowiadał rezultatom z ANDIS. Jedyna różnica była taka, że w Finlandii grupa 5. okazała się większa niż w Skanii. Choroba rozwijała się jednak tak samo - opowiada Groop. Groop dodaje, że 3 pierwsze grupy powinny być leczone bardziej agresywnie. Jak tłumaczy, przez brak autoagresji klaster 2. zostałby obecnie zdiagnozowany jako cukrzyca typu 2., ale najnowsze analizy wskazują, że chodzi tu raczej o defekt komórek beta, a nie o nadmierną wagę. Niewykluczone więc, że leczenie powinno bardziej przypominać terapię dzisiejszej cukrzycy typu 1. Naukowcy planują rozpocząć podobne badania w Indiach i Chinach. « powrót do artykułu
  13. Były pracownik YouTube'a, serwisu należącego do Google'a, pozwał Google'a do sądu twierdząc, że został zwolniony po wielu latach pracy, gdyż wyrażał wątpliwości co do praktyk rekrutacyjnych, które dyskryminowały Białych i Azjatów. Arne Wilberg do 40-letni biały mężczyzna. Przez siedem lat pracował on w YouTube jako rekruter. Jego zadaniem było poszukiwanie inżynierów i innych pracowników technicznych dla YouTube'a i Google'a. W pozwie czytamy, że Wilberg był chwalony za swoją pracę do czasu, aż w 2017 roku zaczął sprzeciwiać się metodom rekrutacji. Wtedy to właśnie, że jego szefowa, Allison Alogna, poinformowała WIlberga i innych rekruterów, że na stanowiska inżynierskie „Poziomu 3”, wymagające od 0 do 5 lat doświadczenia, można rekrutować tylko pewne kategorie osób. W pozwie czytamy: W kwietniu 2017 roku zespół Technology Staffing Management dostał od Alogni polecenie, by natychmiast przerwać proces rekrutacji tych programistów „Poziomu 3”, którzy nie byli kobietami, Czarnymi lub Latynosami. Polecono też usunąć wszelkie podania o pracę pochodzące od osób nie spełniających jednego z tych kryteriów. Powód odmówił wykonania tego polecenia. Wilberg uznał, że praktyki takie są niezgodne z prawem i stanowią przypadek dyskryminacji. Coraz bardziej spierał się o to z szefostwem i kolegami, aż w końcu w listopadzie 2017 roku został zwolniony. Przedstawiciele Google'a oświadczyli, że będą bronić się przed sądem i stwierdzili, że ich firma prowadzi politykę zatrudniania na podstawie umiejętności, a nie tożsamości. Jednocześnie staramy się zdywersyfikować zasób wykwalifikowanych kandydatów, to pozwala nam zatrudniać najlepszych, usprawniać kulturę firmy i tworzyć lepsze produkty. « powrót do artykułu
  14. Analiza danych medycznych dużej grupy pacjentów wykazała, że ludzie z nieswoistym zapaleniem jelit (ang. inflammatory bowel disease, IBD) znajdują się w grupie podwyższonego ryzyka zawału (nie mają przy tym znaczenia tradycyjne czynniki ryzyka chorób serca, takie jak poziom cholesterolu, nadciśnienie czy palenie). Najbardziej zagrożone są osoby w wieku 18-24 lat. W porównaniu do zdrowych rówieśników, u młodszych pacjentów z IBD ryzyko zawału jest aż ok. 9-krotnie wyższe. Z wiekiem ryzyko to spada. Nasze badanie sugeruje, że IBD powinno być uznawane za niezależny czynnik ryzyka chorób serca - uważa dr Muhammad S. Panhwar z Case Western Reserve University. Przyglądając się ewentualnym związkom IBD i ryzyka choroby serca, zespół Panhwara wykorzystał obejmującą ponad 17,5 mln pacjentów bazę danych IBM Explorys. Naukowcy zidentyfikowali osoby w wieku 18-65 lat, u których diagnozę IBD postawiono w latach 2014-17 (ponieważ doliczono się 211.870 takich przypadków, stanowiły one 1,2% próby). Później sprawdzali, ilu pacjentów z i bez IBD przeszło zawał serca. U pacjentów z IBD zawały występowały ok. 2-krotnie częściej niż w grupie bez nieswoistego zapalenia jelit. Choć zauważono, że ludzie z IBD częściej palili i mieli cukrzycę, nadciśnienie oraz podwyższony poziom cholesterolu, wziąwszy poprawkę na wiek, rasę, płeć i tradycyjne czynniki ryzyka, Amerykanie stwierdzili, że tak czy siak ryzyko zawału jest u nich aż o 23% wyższe. Chore na IBD kobiety przed czterdziestką okazały się bardziej zagrożone zawałem niż chorzy mężczyźni z tej samej grupy wiekowej. Po 40. r.ż. nie odnotowano już różnic międzypłciowych w tym zakresie. Panhwar podkreśla, że IBD jest zazwyczaj diagnozowane między 15. a 30. r.ż. Młodsi ludzie i kobiety cierpią niejednokrotnie na bardziej agresywną postać choroby z częstszymi zaostrzeniami, co sugeruje silniejszy stan zapalny. Akademicy podejrzewają, że to właśnie to zjawisko może wyjaśnić, czemu młodsze osoby i kobiety są w znacznie większym stopniu zagrożone zawałem. Wyniki sugerują, że w przypadku chorych z IBD, zwłaszcza młodych, lekarze powinni poważnie traktować wszelkie objawy przywodzące na myśl chorobę serca, np. ból w klatce piersiowej. Panhwar dodaje, że jego zespół nie dysponował danymi nt. rodzaju zawału. Z analizy nie można też było wykluczyć osób po wcześniejszym zawale, który zwiększał ryzyko kolejnych takich zdarzeń. « powrót do artykułu
  15. Przedwczoraj doszło do największego odnotowanego ataku DDoS. Jego ofiarą padł GitHub, popularne repozytorium oprogramowania. Atak trwał w godzinach 17:21 do 17:30 czasu UTC, kiedy to serwery GitHuba były nękane ruchem o maksymalnej przepustowości dochodzącej do 1,35 Tb/s. Tak potężny atak udało się przeprowadzić dzięki wykorzystaniu serwerów Memcached, których zadaniem jest odciążenie serwerów bazodanowych poprzez zrzucanie danych do pamięci RAM. Serwery te nie powinny być dostępne na zewnątrz. Dzięki fałszowaniu adresów IP napastnicy byli w stanie zwiększyć ilość danych aż o około 50 000 razy. Atak przeprowadzono z ponad tysiąca systemów z dziesiątkami tysięcy węzłów. Niezabezpieczone serwery Memcached można wykorzystać wysyłając do nich niewielki pakiet UDP, w którym umieszczamy adres ofiary. Serwer wysyła na podany adres pakiet 50 000 razy większy. Jeśli zatem do Memcached wyślemy 203-bajtowy pakiet, serwer odeśle pakiet wielkości ok. 10 MB. Dlatego też niewielka liczba komputerów  wykorzystujących Memcached może przeprowadzić potężny atak. Jak informuje GitHub, firmowe serwery zaczęły pobierać niemal 127 milionów pakietów na sekundę. Natychmiast po wykryciu ataku ruch przekierowano na infrastrukturę firmy Akamai. Biorąc pod uwagę fakt, że w jednej z naszych serwerowni ruch wzrósł do ponad 100 Gb/s, podjęliśmy decyzję o przekierowaniu ruchu do Akamai, co dało nam dodatkową przepustowość, mówi Sam Kottler, odpowiedzialny w GitHubie za stabilność pracy serwisu. Dzięki tej decyzji potężny atak spalił na panewce. GitHUb był niedostępny zaledwie przez około 5 minut, a po kolejnych 5 minutach powrócił do pełnej sprawności. Niedługo potem doszło do kolejnego ataku, o maksymalnym natężeniu ruchu 400 Gb/s, jednak w żaden sposób nie zaszkodził on GitHubowi. Mimo tego, że atak był potężny, to obrona przed nim jest stosunkowo łatwa. Wystarczy, co zrobili administratorzy Akamai, zablokować ruch na porcie UDP 11211, z którego standardowo korzystają serwery Memcached. Developerzy Memcached, w reakcji na atak, już zapowiedzieli, że w kolejnych wersjach oprogramowania wsparcie protokołu UDP będzie domyślnie wyłączone. « powrót do artykułu
  16. Resweratrol, polifenol występujący głównie w skórkach winogron, ale także w orzeszkach ziemnych, morwie i czarnej porzeczce, hamuje namnażanie przynajmniej 2 pokswirusów (do pokswirusów należy m.in. wirus ospy prawdziwej). Nasze badania wykazały, że wysokie stężenia resweratrolu - wyższe od wszystkich występujących w naturalnych produktach - hamują namnażanie pokswirusów w ludzkich komórkach - podkreśla dr Shuai Cao z Uniwersytetu Stanowego Kansas (KSU). Resweratrol da się syntetyzować chemicznie albo ekstrahować z owoców. Nasze badanie może być odskocznią do wykorzystania tego polifenolu w leczeniu uzupełniającym chorób wirusowych [...] - uważa Anil Pant. Naukowcy dodawali różne stężenia resweratrolu do hodowli ludzkich komórek zakażonych wirusem ospy krowiej, in. krowianki (ang. vaccinia virus, VV). W pełni wirulentne VV wykorzystywano w szczepionce na ospę prawdziwą, dlatego jak tłumaczy Cao, VV są dobrym modelem działania wirusów i nie stanowią przy tym zagrożenia. Okazało się, że hodowle z wysokimi stężeniami resweratrolu nie dopuszczały do replikacji VV na wczesnych etapach zakażenia. Przez to wirus nie mógł się rozprzestrzeniać. By pokswirus mógł zainfekować gospodarza, najpierw musi się dostać do komórki i przygotować wiele kopii własnego genomu. [Tymczasem] nasze studium pokazało, że resweratrol nie dopuszcza, by VV utworzył kopie swojego DNA [...] - wyjaśnia Pant. Zespół z KSU nawiązał później współpracę z Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom (CDC). Razem naukowcy prowadzili eksperymenty z wirusem ospy małpiej. Resweratrol wpływał na niego tak samo jak na VV, co sugeruje, że z dużym prawdopodobieństwem polifenol hamuje także pozostałe pokswirusy. Mimo że wirus ospy prawdziwej został eradykowany, kilka innych pokswirusów nadal stwarza problemy medyczne. Wiele z nich powoduje straty - ekonomiczne bądź zdrowotne - ale niewykluczone, że VV przyda się tu ponownie [...]. « powrót do artykułu
  17. Astronomowie zarejestrowali sygnał pochodzący z pierwszych gwiazd, które powstały we wszechświecie. Powstał on 180 milionów lat po Wielkim Wybuchu. Sygnał znaleziono w promieniowaniu tła wodoru, który zaabsorbował światło tych gwiazd. Zdobyte w ten sposób dane wskazują, że gaz we wczesnym wszechświecie był chłodniejszy niż przypuszczano. To zaś, jak sądzą fizycy, mogło być wywołane obecnością ciemnej materii. Jeśli wyniki i wnioski badań się potwierdzą będziemy mieli pierwszy przypadek zarejestrowania innego niż grawitacyjne oddziaływania ciemnej materii. To pierwszy, poza mikrofalowym promieniowaniem tła, sygnał ze wczesnego wszechświata, mówi Judd Bowman z Arizona State University, który stał na czele grupy badawczej. Jeśli to się potwierdzi, to będziemy mieli do czynienia z ważnym odkryciem, stwierdził Saleem Zaroubi, kosmolog z holenderskiego Uniwersytetu w Groningen. Fizycy uważają, że w wyniku Wielkiego Wybuchu powstała zjonizowana plazma, która szybko się ochładzała. Mniej więcej 370 000 lat po Wybuchu zaczęły powstawać atomy wodoru. Z czasem, pod wpływem grawitacji, gromadziły się one razem, tworząc gwiazdy. Światło z tych gwiazd jest obecnie tak słabe, że praktycznie nie możemy wykryć go bezpośrednio. Od dawna jednak sądzono, że można wykryć je pośrednio. Światło to powinno bowiem zmienić zachowanie wodoru, który w przeszłości wypełniał przestrzeń pomiędzy gwiazdami. Zmiana ta powinna zaś doprowadzić do tego, że wodór będzie absorbował z mikrofalowego promieniowania tła fale o długości 21 centymetrów. Astronomowie z Arizony postanowili poszukać tego sygnału za pomocą radioteleskopu EDGES (Experiment to Detect the Global Epoch of Reionization Signature) znajdującego się w Zachodniej Australii. Dość szybko odkryli odpowiadający teoretycznym przewidywaniom sygnał, który – pomimo spadku promieniowania o 0,1% – wciąż był dwukrotnie silniejszy niż przewidywano. Odkrycie było tak niespodziewane, że przez dwa kolejne lata uczeni sprawdzali, czy nie zaszła jakaś pomyłka. W ramach testów zbudowali drugą antenę i badali za jej pomocą różne fragmenty nieba w różnym czasie. Po dwóch latach ukończyliśmy wszystkie możliwe testy i nie znaleźliśmy innego wytłumaczenia dla tego sygnału, stwierdził Bowman. Dzięki temu, że tak stare promieniowanie jest rozciągane w miarę rozszerzania się wszechświata, częstotliwość sygnału zdradza jego wiek. Dzięki temu ustalono, że sygnał pochodzi ze okresu 180 milionów lat po Wielkim Wybuchu. Natomiast pasmo, w którym sygnał zanika, zdradza drugą istotną informację. Gdy pierwsze gwiazdy zaczęły umierać, pojawiło się wysoce energetyczne promieniowanie X, które wyłączyło sygnał. Bowman i jego zespół obliczyli, że miało to miejsce około 250 milionów lat po Wielkim Wybuchu. Zrozumienie ewolucji pierwszych gwiazd jest niezwykle ważne. Wpływały one bowiem na kształt otaczającej je materii, a ich śmierć wzbogaciła wszechświat o cięższe pierwiastki, takie jak węgiel czy tlen, z których powstawały kolejne generacje gwiazd. Jeśli chcemy zrozumieć ewolucję wszechświata, musimy zrozumieć jej początek, mówi Bowman. Kosmolog Rennan Barkana z Uniwersytetu w Tel Awiwie mówi, że o ile sygnał znaleziono na spodziewanej częstotliwości, to jego siła jest całkowitym zaskoczeniem. Uczony mówi, że tak duża siła sygnału oznacza, że u zarania dziejów było więcej promieniowania niż sądzono lub też gaz był chłodniejszy niż się przypuszcza. Obie możliwości są „bardzo dziwne i niespodziewane”. Jego zdaniem gaz musiał zostać przez coś schłodzony. Tym czymś mogła być ciemna materia, która, jak przewidują teoretycy, powinna być zimna u początków wszechświata. Jeśli zaś była aż tak zimna, jak sugeruje temperatura gazu, to oznacza, że powinna być też lżejsza niż przewidują teorie. To zaś może wyjaśniać, dlaczego dotychczas nie została wykryta. Niewłaściwe szacunki co do jej masy spowodowały, że dotychczasowe eksperymenty mające na celu jej zarejestrowanie, były źle zaprojektowane. Na razie wspomniane powyżej odkrycie oczekuje na potwierdzenie. Na szczęście już teraz prowadzone są podobne eksperymenty. Naukowcy pracujący przy Hydrogen Epoch of Reionization Array na południowoafrykańskiej pustyni Karoo właśnie przystosowują swoje instrumenty do sprawdzenia sygnału o charakterystykach opisanych przez zespół Bowmana. Mają nadzieję, że w ciągu najbliższych kilku lat zweryfikują uzyskane przezeń wyniki. Z kolei europejski eksperyment LOFAR (Low-Frequency Array) powinien być w stanie zmapować wspomniany sygnał. Chcielibyśmy użyć innego instrumentu do potwierdzenia tego sygnału, stwierdzil Bowman. « powrót do artykułu
  18. Naukowcy z UWM zakończyli badania stawów i potoków Tatrzańskiego Parku Narodowego. To pierwsze tego typu i tak szeroko zakrojone badania w Tatrach. Zakończył się trwający od 2013 r. projekt badawczy dotyczący ryb oraz roślin bytujących w wodach Tatrzańskiego Parku Narodowego. Pierwsze w historii TPN tak kompleksowe badania prowadzili naukowcy z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego: dr hab. Jacek Kozłowski z Katedry Biologii i Hodowli Ryb Wydziału Nauk o Środowisku, kierownik zespołu; dr inż. Krzysztof Kozłowski także z Katedry Biologii i Hodowli Ryb oraz dr inż. Anna Źróbek-Sokolnik i dr inż. Piotr Dynowski z Katedry Botaniki i Ochrony Przyrody Wydziału Biologii i Biotechnologii. Ta czwórka naukowców wyjeżdżała w Tatry w sezonie letnim i jesiennym prowadząc badania w Morskim Oku, Czarnym Stawie pod Rysami oraz Dolinie Pięciu Stawów. Celem badań było m.in. określenie, jakie gatunki ryb żyją w tatrzańskich stawach i potokach, jaka jest kondycja ryb, czym się odżywiają i do jakich wysokości n.p.m. zasiedlają potoki. Naukowcy badali także zasięg występowania roślin wodnych. Uzyskane wyniki posłużą do opracowania map rzeczywistej roślinności wodnej a te usprawnią monitoring stawów. Na 70 metrów w głąb Badania były trudne i niemożliwe do wykonania bez pomocy płetwonurków. Stąd w ekipie badawczej znalazła się grupa ponad 20 specjalnie wyszkolonych płetwonurków z uprawnieniami płetwonurka ekologa. Zostali tak przygotowani, aby schodząc pod wodę nie naruszyli równowagi ekosystemu. Szkolenie było możliwe dzięki naszej współpracy z Podkomisją Naukową Komisji Działalności Podwodnej Zarządu Głównego PTTK. O skali trudności może świadczyć fakt, że Czarny Staw pod Rysami ma ok. 70 m głębokości, a Morskie Oko ok. 50 m głębokości i znajduje się na dużej wysokości. Zejście tak głęboko pod wodę wymaga już specjalnych umiejętności - tłumaczy dr Piotr Dynowski, który także jest płetwonurkiem i instruktorem związanym z uniwersyteckim klubem płetwonurków Skorpena oraz autorem specjalnego programu szkoleniowego. Morskie Oko jak śmietnik Wszystkie stawy tatrzańskie to wody typu alpejskiego. Zatem powinny być czyste, bez biogenów, z małą ilością życia. Okazało się, niestety, że jest wprost przeciwnie. W Morskim Oku naukowcy znaleźli rdestnicę szczeciolistną, w Małym Stawie (Dolina Pięciu Stawów) jaskier skąpopręcikowy. Owszem, to gatunek charakterystyczny dla wód czystych, ale nie powinno go być w jeziorach alpejskich – mówi dr Piotr Dynowski. W Morskim Oku roślinności wodnej jest bardzo dużo i zwiększa ona swój zasięg. Przyczynia się do tego wielka liczba turystów odwiedzających to najsłynniejsze polskie górskie jezioro. W wodzie pływają kanapki, plastikowe butelki, widać na wodzie plamy po kremach do opalania. pojawiają się zakwity glonów! Jezioro ulega degradacji, staje się eutroficzne – komentuje dr Dynowski. Charakter jeziora alpejskiego zachowuje Czarny Staw pod Rysami – tam naukowcy nie stwierdzili ani roślin, ani ryb. W tym zbiorniku woda jest najczystsza, praktycznie jak destylowana. Podobny stan wody stwierdziliśmy w stawach Wole Oko i Zadnim (Dolina Pięciu Stawów) – dodaje dr Dynowski. Pstrąg karmiony kanapkami Pod lupą kortowskich naukowców znalazły także ryby z tatrzańskich wód. Aby je zbadać i ocenić ich kondycję naukowcy zastosowali specjalną nieinwazyjną metodę połowów – tzw. elektropołowy. To najbardziej przeżyciowy sposób łowienia ryb. Tak łowi się gatunki chronione. Ryby zostają „uśpione”. Po wykonaniu badań z powrotem wypuściliśmy je do środowiska – tłumaczy dr Dynowski. Naukowcy zewidencjonowali 3 gatunki ryb: głowacza pręgopłetwego, pstrąga źródlanego i pstrąga potokowego. Najliczniejszym gatunkiem okazał się pstrąg – znaleziono go w stawach, natomiast w potokach głowacza. W Morskim Oku pstrągów było najwięcej, pstrągi odnaleziono także w 3 z 5 stawów w Dolinie Pięciu Stawów. O ile hydrofity, czyli roślinność wodna ma się w tatrzańskich stawach i potokach nieźle, o tyle kondycja ryb pozostawia wiele do życzenia. Winien temu jest niedobór pokarmu. Ryby okazały się skarlałe, jednak jakoś sobie radzą. Występuje wśród nich kanibalizm, starsze osobniki zjadają ikrę lub narybek. Zaobserwowaliśmy także, zwłaszcza nad Morskim Okiem, że pstrągi nauczyły się zjadać resztki jedzenia wrzucanego do wody przez turystów, ba, nawet sami widzieliśmy takie „dokarmianie” – mówi dr Dynowski. « powrót do artykułu
  19. Wedle nowego modelu powstania Księżyca, Srebrny Glob uformował się wewnątrz Ziemi, gdy była ona obiektem synestialnym. Model, stworzony przez naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis i Uniwersytetu Harvarda pozwala na rozwiązanie licznych problemów dotyczących Księżyca. Ta nowa praca wyjaśnia cechy Księżyca, które trudno jest wyjaśnić za pomocą modeli obecnie obowiązujących, mówi profesor Sarah Stewart z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis. Z chemicznego punktu widzenia Księżyc i Ziemia są niemal identyczne, ale istnieją między nimi pewne różnice. To pierwszy model, który wyjaśnia te różnice. Obecnie uważa się, że Księżyc powstał wskutek zderzenia Ziemi z obiektem wielkości Marsa, nazwanym Theią. Wskutek zderzenia na orbicie Ziemi pojawił się materiał, z którego z czasem uformował się Księżyc. Wedle nowej teorii Księżyc powstał wewnątrz obiektu synestialnego. Idea obiektu synestialnego została zaproponowana w ubiegłym roku przez Simona J. Locka i Sarah Stewart. Zgodnie z nią gdy dochodzi do kolizji pomiędzy obiektami wielkości planet pojawia się szybko obracająca się masa stopionych i odparowanych skał. Masa taka przyjmuje kształt pączka. Obiekty tego typu nie istnieją długo, jedynie kilkaset lat. Szybko się kurczą wypromieniowując ciepło, a skały w formie gazowej kondensują się do formy ciekłej, w końcu formując planetę. Nowy model przewiduje, że po kolizji Ziemi i Thei pojawił się obiekt synestialny, odparowana Ziemia, wewnątrz której, w temperaturze pomiędzy 2200 a 3300 stopni Celsjusza i przy ciśnieniu dziesiątek atmosfer, powstał Księżyc. Jedną z zalet takiego wyjaśnienia jest fakt, że obiekt synestialny może pojawić się wskutek różnych scenariuszy. Nie jest konieczne, by doszło do zderzenia w określony sposób z obiektem o określonej masie. Gdy Ziemia uformowała obiekt synestialny, część skał znalazła się na jego orbicie, dając początek Księżycowi. Materiał kondensował się na tych skałach, a w międzyczasie Ziemia kurczyła się, powracając do formy planety skalistej. Przez to Księżyc odziedziczył wiele ze składu Ziemi, ale jako że uformował się wysokich temperaturach, utracił niektóre z pierwiastków, co wyjaśnia różnice w składzie obu ciał niebieskich. « powrót do artykułu
  20. Wiele gestów używanych przez szympansy i bonobo ma to samo znaczenie. Biolodzy podkreślają, że gatunki te oddzieliły się od siebie ewolucyjnie ok. 1-2 mln lat temu. Choć wiedziano, że dzielą one sporo gestów, dopiero teraz wykazano, do jakiego stopnia mają one podobne znaczenie. Na początku brytyjsko-japoński zespół określał znaczenie gestów bonobo. Biolodzy patrzyli, jakie reakcje gesty wywołują albo czy gestykulujący osobnik jest zadowolony z czyjejś reakcji. Gdy np. jeden bonobo pokazywał drugiemu ramię, a ten wspinał mu się na plecy i gestykulujący już nie pokazywał ręki, prymatolodzy zakładali, że był usatysfakcjonowany przebiegiem zdarzeń. Na tej podstawie stwierdzano, że demonstrowanie ramienia oznacza "wejdź na mnie". Prowadząc systematyczne obserwacje, autorzy publikacji z pisma PLoS Biology zdefiniowali znaczenie 33 typów gestów bonobo. Następnie porównali je ze znaczeniami znanymi już dla szympansów. Okazało się, że oba gatunki dzielą sporo znaczeń. Niewykluczone, że występowały one także u naszego ostatniego wspólnego przodka. Nakładanie znaczeń gestów było dość spore i może wskazywać, że gesty są biologicznie dziedziczone. W przyszłości chcemy zobaczyć, jak gesty rozwijają się w ciągu życia małp. Zaczynamy też sprawdzać, czy ludzie dzielą te gesty i czy rozumieją ich znaczenie - podsumowuje dr Kirsty Graham z Uniwersytetu w Yorku. « powrót do artykułu
  21. Bakteria powszechnie bytująca na skórze produkuje substancję, która chroni przed nowotworami skóry. Zidentyfikowaliśmy szczep Staphylococcus epidermidis, [...] który wybiórczo hamuje wzrost pewnych nowotworów. Ten unikatowy szczep wytwarza substancję, która zabija kilka rodzajów nowotworów skóry, ale nie wydaje się toksyczna dla prawidłowych komórek - opowiada dr Richard Gallo ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego. Autorzy artykułu z pisma Science Advances odkryli, że S. epidermidis wytwarza 6-N-hydroksyaminopurynę (6-HAP). Naukowcy stwierdzili, że myszy, w przypadku których bakterie nie wytwarzały 6-HAP, miały po ekspozycji na ultrafiolet dużo guzów. U gryzoni z S. epidermidis produkującymi 6-HAP się one nie rozwijały. U myszy, którym przez 2 tygodnie co 48 godzin podawano dożylnie 6-HAP, nie zaobserwowano oczywistych skutków ubocznych. Gdy przeszczepiono im komórki czerniaka, w porównaniu do grupy kontrolnej, wielkość guza była mniejsza o ponad połowę. Coraz więcej dowodów świadczy o tym, że mikrobiom skóry stanowi ważny element ludzkiego zdrowia. Wcześniej donosiliśmy np., że niektóre bytujące tam bakterie produkują peptydy antydrobnoustrojowe chroniące nas przed patogenami, np. gronkowcem złocistym Staphylococcus aureus. S. epidermidis wydaje się dodatkowo zapewniać ochronę przed pewnymi nowotworami. Potrzeba dalszych badań, by ustalić, jak 6-HAP jest produkowany, czy może być wykorzystywany w zapobieganiu nowotworom i czy jego utrata zwiększa ryzyko rozwoju choroby. Amerykanie dodają, że dotąd wiedziano, że 6-HAP hamuje syntezę DNA i zapobiega rozprzestrzenianiu zmienionych nowotworowo komórek. « powrót do artykułu
  22. System Windows 7, w którym nie zainstalowano skanera antywirusowego nie otrzyma styczniowych i lutowych poprawek. Oznacza to, że komputery z tym systemem nie będą chronione przed dziurami Spectre i Meltdown. Problem wynika z faktu, że Microsoft wymaga, by producenci antywirusów dodawali specyficzne wpisy do rejestru Windows 7. Wpisy te oznaczają, że system jest kompatybilny z poprawkami na dziury Spectre i Meltdown. Działania takie były potrzebne, gdyż programy antywirusowe czasem przeprowadzały działania niekompatybilne ze wspomnianymi poprawkami, co skutkowało awarią i pojawieniem się BSOD-a. Wpis w rejestrze, wymagany przez Microsoft, informuje mechanizm Microsoft Update, że oprogramowanie antywirusowe nie doprowadzi do awarii po zainstalowaniu poprawek. Bez tego wpisu, Microsoft Update nie zainstaluje poprawek. Windows 7 zawiera co prawda mechanizm o nazwie Defender, który chroni przed niechcianymi reklamami i spyware'em, jednak nie pozostawia on w rejestrze wspomnianego wpisu, zatem sam Defender nie wystarczy, by poprawki zostały zainstalowane. Wpis taki jest dokonywany po zainstalowaniu Microsoft Security Essentials lub programów antywirusowych innych producentów. Użytkownicy Windows 7, którzy chcą otrzymać najnowsze poprawki, powinni albo zaintalować oprogramowanie antywirusowe, albo w rejestrze w HKEY_LOCAL_MACHINE\SOFTWARE\Microsoft\Windows\CurrentVersion\QualityCompat ustawić wpis cadca5fe-87d3-4b96-b7fb-a231484277cc na wartość dword:00000000 « powrót do artykułu
  23. Francuski Lacoste nawiązał współpracę z organizacją Save Our Species (SOS). W jej wyniku powstała limitowana edycja białych koszulek polo, na których charakterystycznego zielonego krokodyla z logo zastąpiły zagrożone gatunki zwierząt. W sumie wybrano 10 gatunków rzadkich gadów, ptaków i ssaków, m.in. kakapo, tygrysa sumatrzańskiego czy nosorożca jawajskiego. Liczba koszulek w każdej z serii odpowiada liczbie pozostałych osobników z danego gatunku, dlatego w sprzedaży znalazło się tylko 30 egzemplarzy polówek z morświnem kalifornijskim i 231 z kondorem kalifornijskim. Mimo że koszulki kosztowały 150 euro, większość z 1775 rozeszła się szybko po pokazie marki na Paryskim Tygodniu Mody. Portugalski projektant Felipe Oliveira Baptista umieścił też zakamuflowane wizerunki każdego z zagrożonych zwierząt w 10 propozycjach z kolekcji jesienno-zimowej. Save Our Species to wspólna inicjatywa Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody, Banku Światowego i Global Environment Facility. Powstała w 2010 r. « powrót do artykułu
  24. „Top Gear” to nie tylko samochody, to także ciekawi ludzie, interesujące historie, zabawne pogawędki i niezapomniane przygody. Dla uświetnienia premiery najnowszego sezonu programu - który zadebiutował w najbliższą niedzielę, 25 lutego o godz. 22:00, na kanale BBC Brit - połączyliśmy siły z BlaBlaCar i przygotowaliśmy dla polskiej widowni sześć niecodziennych przejazdów z siedmioma wyjątkowymi osobami. Komik Maciek Adamczyk, aktorka Olga Bołądź, szef kuchni Pascal Brodnicki, duet blogerów Karol i Aleksandra Lewandowscy z „Busem przez świat”, YouTuber Filip Nowobilski, czyli „Duży w maluchu” i kierowca rajdowy Kuba Przygoński usiądą za kierownicą swoich samochodów i zaproszą szczęśliwych wybrańców na wspólny przejazd do jednego z sześciu polskich miast. Pierwszy przejazd już za nami! W trasę wyruszył Maciek Adamczyk, który zabrał swoich pasażerów na najlepszego steka w Poznaniu. Trzymajcie rękę na pulsie i śledźcie nasz profil www.facebook.com/BBCBritPolska , żeby dowiedzieć się jako pierwsi, kiedy ogłoszenie o kolejnym przejeździe pojawi się na BlaBlaCar. Jest spora szansa, że będzie to jeszcze dziś! « powrót do artykułu
  25. Nowe analizy danych z dwóch misji księżycowych wskazują, że na Księżycu wody jest dużo i powszechnie ona tam występuje. Nie jest ona skoncentrowana w poszczególnych regionach, jest obecna zarówno w dzień jak i w nocy, ale nie będzie łatwo się do niej dostać. To bardzo ważne odkrycie. Jeśli bowiem woda powszechnie występuje na Srebrnym Globie i można będzie ją wykorzystać, to budowa księżycowej bazy staje się sensownym przedsięwzięciem. Woda może posłużyć nie tylko do picia, ale równie będzie można z niej pozyskiwać wodór i tlen jako paliwo rakietowe oraz tlen do oddychania. Odkryliśmy, że nieważne o jakiej porze dnia czy nocy sprawdzamy czy w jakim miejscu sprawdzamy. Wygląda na to, że woda zawsze jest obecna. Nie wydaje się, by było to zależne od składu powierzchni, po prostu jest wszędzie, mówi główny autor badań, Joshua Bandfield ze Space Science Institute. Takie informacje są sprzeczne z dotychczasowymi badaniami, które sugerowały, że woda znajduje się tylko na biegunach Srebrnego Globu, a jej dostępność zmienia się w czasie. Niektórzy badacze tłumaczyli takie zjawisko w ten sposób, że molekuły wody wędrują przez powierzchnię, póki nie zostaną uwięzione w regionach polarnych. Dotychczas wodę wykrywano za pomocą instrumentów, które mierzyły światło słoneczne odbite od powierzchni Księżyca. Jeśli w odbijanej powierzchni obecne są molekuły wody instrumenty wyłapią ich spektralny „odcisk palca” na falach od długości bliskiej 3 mikrometrom. To zakres podczerwieni. Jednak powierzchnia Księżyca może rozgrzać się na tyle, że emituje własne światło. Wyzwaniem jest więc odróżnienie własnej emisji we wspomnianym zakresie od emisji światła odbitego. Aby tego dokonać, naukowcy potrzebują bardzo precyzyjnych danych o temperaturze. Bandfield i jego zespół opracowali nowy sposób dodawania informacji o temperaturze do danych odczytywanych przez instrumenty. Otóż na podstawie instrumentu Diviner, który znajduje się na pokładzie sondy Lunar Reconnaissance Orbiter, stworzyli szczegółowy model temperaturowy. Następnie wykorzystali go do analizy danych uzyskanych przez Moon Mineralogy Mapper z indyjskiego orbitera Chandrayaan-1. Analizy wykazały powszechną obecność na Księżycu mało ruchliwych molekuł wody. Występuje ona przede wszystkim w postaci grupy hydroksylowej OH. Grupa taka nie może długo samodzielnie istnieć, gdyż wykazuje preferencje do dołączania się do innych molekuł. Jeśli będziemy chcieli ją wykorzystać, konieczne będzie pozyskanie jej z minerałów. OH i/lub H2) obecne powszechnie na Księżycu są tam prawdopodobnie tworzone wskutek oddziaływania wiatru słonecznego, chociaż nie można wykluczyć, że pochodzą z samego Księżyca i są stopniowo uwalniane z jego wnętrza, gdzie zostały zamknięte, gdy Srebrny Glob się formował. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...