Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36793
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    211

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Europejska Agencja Kosmiczna odlicza godziny do startu misji Euklides (Euclid). Jej celem jest badanie ciemnej materii, ciemnej energii, geometrii wszechświata, zależności pomiędzy odległością a przesunięciem ku czerwieni, pomiary kształtów i światła galaktyk oraz gromad galaktyk. Start odbędzie się z Przylądka Canaveral o godzinie 17:11 czasu polskiego. Pojazd zostanie wyniesiony przez rakietę Falcon X firmy SpaceX. Wydarzenie można będzie można obserwować na żywo. Euklides będzie krążył wokół punktu libracyjnego L2, a więc znajdzie się w tej samej okolicy, w której pracuje Teleskop Webba oraz obserwatorium Gaja. Jego misją jest prowadzenie badań z dziedziny kosmologii, przede wszystkim badanie ciemnej materii i energii w olbrzymiej skali. Pojazd będzie wykonywał fotografie w paśmie widzialnym i bliskiej podczerwieni, z czasem na zdjęciach tych ma znaleźć się 1/3 nieboskłonu znajdującego się poza Drogą Mleczną. Naukowcy zobaczą na nich miliardy obiektów położonych w odległości do 10 miliardów lat świetlnych od nas. Fotografie dostarczone przez Euklidesa będą co najmniej 4-krotnie lepszej jakości niż analogiczne zdjęcia wykonywane podczas podobnych badań z powierzchni Ziemi. Dodatkowo misja dostarczy danych spektroskopowych w podczerwieni dotyczących setek milionów galaktyk i gwiazd. Dzięki nim eksperci będą mogli badać właściwości chemiczne i kinematyczne tych obiektów. Euklides to pojazd o wysokości 4,7 i średnicy 3,7 metra. Składa się z dwóch głównych modułów, naukowego i technicznego. Na jego pokładzie będzie pracował 1,2-metrowy teleskop i dwa instrumenty naukowe: kamera działająca w świetle widzialnym (VIS) oraz kamera i spektrometr działające w podczerwieni (NISP). W skład modułu technicznego wchodzą natomiast zespoły generowania i dystrybucji energii elektrycznej, mechanizmy kontroli położenia, zespoły przetwarzania danych, napędu, telemetrii, łączności i kontroli temperatury. Całość waży niemal 2 tony. Masa modułu naukowego to 800 kg, modułu technicznego to 850 kg, kolejnych 40 kilogramów to masa balastu. Euklides ma na pokładzie też 210 kilogramów gazu napędowego. W przygotowaniu misji udział wzięło 2000 naukowców z 300 instytucji z 13 europejskich krajów. Pomagali im specjaliści z USA, Kanady i Japonii. Misja ma potrwać 6 lat z możliwością jej przedłużenia. O tym, jak długo Euklides będzie pracował, zdecyduje ilość dostępnego gazu. « powrót do artykułu
  2. Miodowody to jedne z niewielu ptaków, które regularnie odżywiają się pszczelim woskiem. Nie potrafią jednak same dobrać się do gniazda pszczół. Potrzebują pomocy. Dlatego też nawiązały współpracę z miodożerem (ratelem), któremu wskazują lokalizację gniazda. Ssak rozbija gniazdo w poszukiwaniu miodu, a ptak ma wówczas dostęp do wosku. Tak mniej więcej brzmi popularna opowieść o współpracy obu gatunków. Naukowcy z Uniwersytetów w Cambridge i Kapsztadzie postanowili przekonać się, ile jest w niej prawdy. Uczeni przeprowadzili niemal 400 wywiadów z mieszkańcami Afryki, którzy zajmują się wybieraniem miodu dzikim pszczołom. Gdy prowadziliśmy swoje badania tysiące razy widzieliśmy miodowody, które wyraźnie prowadziły nas do pszczelich gniazd. Jednak ani razu nie zaobserwowaliśmy interakcji pomiędzy miodowodami a miodożerami, mówi główna autorka badań, doktor Jessica van de Wal z Kapsztadu. Mamy wiele dowodów na to, że miodowody prowadzą ludzi do miodu, ale dowody na taką współprace między ptakami a miodożerami są bardzo skąpe. Najczęściej jest to opowieść kogoś, kto zna kogoś, kto takie zachowanie widział. Postanowiliśmy więc zapytać ekspertów, dodaje uczona. Pytano ludzi z 11 społeczności, które od pokoleń zbierają miód dzikich pszczół. Część z tych społeczności korzysta z pomocy miodowodów. Większość pytanych wątpiła, czy opowieść o miodowodach i miodożerach jest prawdziwa, a 80% nigdy nie widziało, by te gatunki wchodziły w interakcje. Na tym tle wyróżniały się jednak odpowiedzi uzyskane z trzech społeczności z Tanzanii, gdzie wiele osób twierdziło, że widziało współpracujące miodowody i miodożery. Takie zachowanie zwierząt najczęściej potwierdzali przedstawiciele ludu Hadzabe. Aż 61% twierdziło, że było świadkiem, jak ptak wiódł ratela do miodu. Łowcy-zbieracze Hadzabe poruszają się cicho, polując na zwierzęta za pomocą strzał i łuku, są więc w stanie zaobserwować współpracę obu wspomnianych gatunków, bez zaburzania tej interakcji, mówi doktor Brian Wood z University of California w Los Angeles. Naukowcy krok po kroku przeanalizowali, co musi się stać, by doszło do współpracy. Zbliżenie się miodowoda do miodożera i zachęcający śpiew to wydarzenie bardzo prawdopodobne. Znacznie mniej prawdopodobne jest podążanie miodożera za ptakiem. Ratele mają słaby słuch i wzrok, więc mało prawdopodobne, by były w stanie iść za śpiewem niewielkiego ptaka. Jednak znaczący jest fakt, że doniesienia o współpracy zwierząt pochodzą jedynie z Tanzanii. Uczeni przypuszczają, że tylko niektóre populacje miodożerów mogły nauczyć się podążania za miodowodem i przekazały tę umiejętność kolejnym pokoleniom. Jest też możliwe, że w większej liczbie miejsc dochodzi do takich interakcji, ale ludzie ich nie zaobserwowali. Przeprowadzenie takiej obserwacji jest trudne ze względu na samą obecność człowieka. Ciężko bowiem wówczas stwierdzić, kogo ptak zachęca do podążania za sobą, człowieka czy miodożera, wyjaśnia doktor Dominic Cram z Uniwersytetu w Cambridge. Społeczności wybierające miód, od dawna korzystają z pomocy ptaków. Miodowód mówi do człowieka, a człowiek mu odpowiada. Prowadzą konwersację w drodze do gniazda, dodaje doktor Claire Spottiswoode z Cambridge. Ludzie są użyteczni dla ptaków. Mogą ściąć drzewo, przegonić pszczoły za pomocą dymu, zapewniając miodowodom swobodny dostęp do wosku. Tymczasem miodożery raczej zdenerwują pszczoły swoją obecnością, a te mogą zabić ptaka. Jednak warto zwrócić uwagę, że i miodowody i miodożery istnieją dłużej niż ludzie posługujący się ogniem. Dlatego też pojawiła się hipoteza mówiąca, że zachowanie miodowodów prowadzących ludzi do gniazda mogło ewoluwać w ramach interakcji z miodożerami. I początkowo te dwa gatunki często współpracowały. Gdy zaś pojawili się ludzie z ogniem, miodowody rozpoczęły współpracę z naszym gatunkiem. To interesująca hipoteza, ale bardzo trudna do sprawdzenia, dodaje Spottiswoode. « powrót do artykułu
  3. Ludzie od dawna są drapieżnikami, które z ich ofiarami łączą złożone zależności biologiczne i kulturowe. Rzadko jednak specjaliści od badania relacji drapieżnik-ofiara badają pod tym kątem zachowania współczesnych społeczeństw. Tymczasem liczba, siła i zróżnicowanie interakcji między drapieżnikiem a ofiarą może mieć olbrzymi wpływ na bioróżnorodność. Dlatego  grupa specjalistów z Kanady, Wielkiej Brytanii, USA i Brazylii postanowiła przyjrzeć się współczesnym interakcjom ludzi z kręgowcami i ocenić ich wpływ na bioróżnorodność. Z przeprowadzonych analiz wynika, że wykorzystujemy kilkanaście tysięcy gatunków zwierząt. Drapieżnictwo wyewoluowało jako sposób na zdobycie pożywienia pochodzącego z ograniczonej liczby gatunków podatnych na atak. Interakcje drapieżnik-ofiara mają olbrzymi wpływ na strukturę i funkcjonowanie ekosystemów. Wpływają na zróżnicowanie gatunków, ich liczebność, ewolucję, przepływ energii czy dynamikę rozprzestrzeniania się chorób. Ludzie od dawna są drapieżnikiem, jednak od czasu pojawienia się zaawansowanych technologii polowań, hodowli, globalizacji i handlu interakcje pomiędzy ludźmi a ich ofiarami uległy olbrzymiej zmianie. Grupa naukowców przeanalizowała dane dotyczące 46 755 gatunków kręgowców i odkryła, że ludzie eksploatują 14 663 z nich. To gatunki, które zabijamy dla pożywienia, dla rozrywki, wykorzystujemy w badaniach medycznych, zamykamy w ogrodach zoologicznych czy traktujemy jako domowych pupili lub ozdoby. Niemal 40% z nich to gatunki zagrożone właśnie z powodu tego, że je eksploatujemy. Jedynie 55% (8037 gatunków) jest zabijanych dla pożywienia. W tym celu eksploatujemy głównie ryby słono- i słodkowodne. Zjadamy 72% eksploatowanych przez nas gatunków. Jeśli zaś chodzi o kręgowce lądowe, to 74% eksploatowanych gatunków używamy jako domowych pupili, a 39% zjadamy. Wiele gatunków wykorzystujemy w różny sposób. Dla zabawy i trofeów zabijamy zaś 8% gatunków lądowych. Ryby i ssaki są głównie wykorzystywane jako źródło pożywienia, z kolei ptaki, gady i płazy to głównie zwierzęta domowe. Dwiema głównymi grupami wykorzystywanych przez nas zwierząt – nie tylko do celów konsumpcyjnych – stanowią ryby promieniopłetwe (wykorzystujemy 42% gatunków) oraz ptaki (46% gatunków). Grupy te stanowią aż 78% (11 697) wszystkich eksploatowanych przez nas gatunków zwierząt. W mniejszym stopniu korzystamy ze ssaków (24% badanych gatunków tych zwierząt jest przez nas wykorzystywanych) oraz ryb chrzęstnoszkieletowych (28%). W najmniejszym zaś stopniu wyzyskujemy gady (14%) i płazy (8%). Stopień powodowanego przez człowieka narażenia zwierząt na wyginięcie różni się w zależności od taksonu. Generalnie rzecz biorąc działania człowieka narażają 12% (5775 z 46755) z wszystkich badanych gatunków kręgowców i 39% (5775 z 14 663) gatunków eksploatowanych. Z kolei zagrożonych – a zatem takich, klasyfikowanych jako znajdujące się w większym niebezpieczeństwie niż gatunki narażone – jest 4% wszystkich kręgowców i 13% kręgowców wykorzystywanych. Widoczne są spore różnice międzygatunkowe. Działania H. sapiens narażają na wyginięcie od 6% wykorzystywanych gatunków ryb promieniopłetwych po 36% wykorzystywanych gatunków ssaków. Ludzie eksploatują znacznie więcej gatunków zwierząt niż inne drapieżniki. Porównanie naszego gatunku z innymi drapieżnikami o szerokim zasięgu występowania, dla których mamy wystarczającą ilość danych wykazało, że eksploatujemy – w zależności od zasięgu geograficznego – od 4 do 300 razy więcej gatunków. Ponadto konkurujemy z innymi drapieżnikami o znaczącą część ich pożywienia. I tak na przykład eksploatujemy 30% gatunków, na które poluje też opastun (Thunnus obesus, tuńczyk wielkooki) i 100% gatunków, na które poluje jaguar. To stanowi olbrzymie zagrożenie dla drapieżników, którym odbieramy pożywienie. Wykorzystujemy więc olbrzymią liczbę gatunków, ale warto zauważyć, że aż 2/3 z badanych kręgowców nie jest przez człowieka wykorzystywanych. Przyczyny takiego stanu rzeczy leżą najprawdopodobniej w kulturze. Fakt, że gatunek jest rzadki wcale nie powstrzymuje ludzi przed jego jeszcze większym przetrzebieniem i sprowadzeniem na skraj zagłady. Nie wykorzystujemy natomiast licznych niezagrożonych gatunków gryzoni czy nietoperzy. Najprawdopodobniej dlatego, że zwykle zwierzęta te są uznawane za nieczyste, brzydzimy się nimi i staramy się ich unikać. « powrót do artykułu
  4. Projektowanie łazienki to poważne przedsięwzięcie, które wymaga starannego planowania i uwzględnienia wielu czynników. W takiej sytuacji warto skorzystać z usług wyspecjalizowanego salonu sprzedającego produkty łazienkowe. W niniejszym artykule przedstawię znaczenie inspiracji przy zlecaniu projektu łazienki oraz argumenty na rzecz skorzystania z usług doświadczonego salonu sprzedającego produkty łazienkowe. Łazienka inspiracje. Inspiracja odgrywa kluczową rolę przy projektowaniu łazienki. Dzięki inspiracji możemy uzyskać wyobrażenie o tym, jak chcemy, aby nasza łazienka wyglądała. Wyspecjalizowany salon sprzedający produkty łazienkowe np BLU Salony Łazienek może zaoferować szeroki wybór wzorów, stylów i rozwiązań, które dostarczą nam inspiracji do stworzenia wymarzonej łazienki. Przeglądając dostępne w salonie katalogi, strony internetowe czy wystawy, możemy znaleźć wiele pomysłów i propozycji aranżacyjnych, które spełnią nasze oczekiwania i preferencje. Korzyści płynące z skorzystania z usług wyspecjalizowanego salonu sprzedającego produkty łazienkowe są liczne. Po pierwsze, taki salon posiada specjalistów z doświadczeniem, którzy są w stanie doradzić nam w kwestii wyboru odpowiednich materiałów, armatury i ceramiki. Dzięki ich wiedzy możemy uniknąć popełnienia kosztownych błędów i zdecydować się na rozwiązania, które będą funkcjonalne i trwałe. Łazienki inspiracje. Profesjonalny projektant wnętrz z salonu BLU sprzedającego produkty łazienkowe pomoże nam również obliczyć ilość potrzebnych materiałów, takich jak płytki, klej czy fugi. Dzięki temu unikniemy nadmiaru lub niedoboru materiałów, co może prowadzić do dodatkowych kosztów i komplikacji w trakcie remontu. Projektant BLU Salony Łazienek może również wskazać nam rozwiązania, które pozwolą zaoszczędzić w przyszłości, na przykład poprzez redukcję zużycia wody lub energii elektrycznej. Kolejnym argumentem przemawiającym za skorzystaniem z usług wyspecjalizowanego salonu sprzedającego produkty łazienkowe jest możliwość opracowania projektu łazienki dopasowanego do naszych indywidualnych potrzeb i preferencji. Projektant wnętrz BLU Salony Łazienek zaproponuje rozwiązania uwzględniające dostępną przestrzeń oraz techniczne wymagania. Niezależnie od tego, czy planujemy remont łazienki w domu jednorodzinnym, łazienki bez okna, małej toalety w bloku czy łazienki dla seniora, projektant z salonu sprzedającego produkty łazienkowe pomoże nam stworzyć aranżację, która spełni nasze oczekiwania i będzie dostosowana do naszego budżetu. Warto również podkreślić, że wyspecjalizowany salon sprzedający produkty łazienkowe oferuje szeroki wybór materiałów i wyposażenia. Możemy tam znaleźć płytki, armaturę, ceramikę i inne akcesoria w różnych stylach i wzorach. Dzięki temu możemy dopasować wystrój naszej łazienki do ogólnego stylu naszego domu lub mieszkania. Bogaty asortyment dostępny w salonie sprzedającego produkty łazienkowe pozwoli nam stworzyć unikalną i spersonalizowaną przestrzeń łazienki, która będzie odzwierciedlała nasz gust i styl życia. Wnioskiem jest to, że inspiracja odgrywa kluczową rolę przy zlecaniu projektu łazienki. Skorzystanie z usług wyspecjalizowanego salonu sprzedającego produkty łazienkowe ma wiele zalet, takich jak dostęp do doświadczonych specjalistów, możliwość skorzystania z różnorodnych inspiracji i profesjonalne doradztwo. Dzięki temu możemy stworzyć funkcjonalną, estetyczną i wyjątkową łazienkę, która będzie odpowiadała naszym potrzebom i upodobaniom. Podsumowując, wartościowa inspiracja i skorzystanie z usług wyspecjalizowanego salonu sprzedającego produkty łazienkowe są nieodzowne przy zlecaniu projektu łazienki. Dzięki temu możemy uniknąć niepotrzebnych trudności i kosztów, a jednocześnie stworzyć wyjątkową i funkcjonalną przestrzeń, która będzie nam służyć przez wiele lat. « powrót do artykułu
  5. W Euston w hrabstwie Suffolk odkryto późnorzymski skarb: cynowe talerze, półmiski, misy i kubki. Naczynia zakopano ułożone w stos. Archeolodzy podejrzewają, że chciano je w ten sposób przechować albo zostały złożone w ofierze. Przedmioty trafiły właśnie na wystawę w West Stow Anglo-Saxon Village and Museum. Można je oglądać do stycznia przyszłego roku. Jesienią 2022 roku na depozyt natrafił miejscowy detektorysta Martin White, który brał wtedy udział w zorganizowanym wydarzeniu East of England Rally. White podkreśla, że jest detektorystą od ok. 10 lat i to jego najpoważniejsze znalezisko. Niezwłocznie skontaktowaliśmy się ze Służbą Archeologiczną, tak by bez uszkodzeń wydobyć i spisać artefakty. To zaszczyt, że mogłem być świadkiem całego procesu: od odkrycia, przez wykopaliska, po oglądanie tych przedmiotów na wystawie. Wykopaliskami zajęli się specjaliści z Wardell Armstrong oraz Norfolk Museum Service; prace konserwatorskie przeprowadziła druga z wymienionych instytucji. To ważne odkrycie. Większe talerze i półmiski służyły do wspólnotowego podawania pokarmów, a ośmioboczne misy mogą mieć odniesienia chrześcijańskie. Podobne skarby są znajdowane w południowej Wielkiej Brytanii - wyjaśnia Faye Minter z Suffolk County Council, wspominając przy tej okazji o pobliskich dużych rzymskich osadach w Icklingham i Hockwold. « powrót do artykułu
  6. Astrofizycy korzystający z wielkich radioteleskopów najprawdopodobniej wpadli na ślad fal grawitacyjnych o niskiej częstotliwości, których okres oscylacji liczony jest w latach i dekadach. Takie wnioski płyną z kilku artykułów opublikowanych właśnie w The Astrophysical Journal Letters (1, 2, 3, 4, 5) Sygnał świadczący o obecności fal grawitacyjnych o niskiej częstotliwości znaleziono w danych gromadzonych od lat przez North American Nanohertz Observatory for Gravitational Waves (NANOGrav). Są to zupełnie inne fale niż znane nam, które zostały odkryte przez obserwatorium LIGO w 2016 roku. Od 2004 roku NANOGrav obserwuje rozbłyski pulsarów znajdujących się w Drodze Mlecznej. Pulsar to gwiazda neutronowa lub biały karzeł, pozostałość po większej gwieździe. Ma on niewielką średnicę, olbrzymią masę i obraca się wokół własnej osi z niezwykłą regularnością, emitując wiązkę promieniowania elektromagnetycznego. Promieniowanie to możemy obserwować, a jako że pulsary charakteryzuje bardzo regularny obrót, możemy traktować je jak niezwykle precyzyjny zegar. Skoro wiązka takiego promieniowania powinna docierać do nas w określonych odstępach czasu, to gdy dotrze zbyt wolno lub zbyt szybko, będziemy mieli dowód, że coś znajdującego się pomiędzy pulsarem a Ziemią zakłóciło promieniowaniu drogę. Teoria Einsteina pozwala dokładnie przewidzieć, w jaki sposób fale grawitacyjne powinny wpłynąć na docierający do nas sygnał z pulsarów. Ściskając i rozciągając przestrzeń, powinny one w minimalny sposób wpłynąć na czas dotarcia do nas sygnału z różnych pulsarów. W przypadku jednych sygnał zostanie przyspieszony, w przypadku innych – opóźniony. Te zmiany są skorelowane dla wszystkich par pulsarów i zależą od tego, jak odległe od siebie są pulsary w parze. W badania, które w 2004 roku rozpoczęła niewielka grupa naukowców, stopniowo angażowali się kolejni specjaliści. Obecnie projekt skupia 190 naukowców z USA i Kanady. Początkowo używane przez nich instrumenty i oprogramowanie były zbyt mało czułe i precyzyjne, by cokolwiek wykryć. W końcu w 2020 roku w danych pochodzących z 12 lat zauważono pierwszy „pomruk”, sygnał, których zauważono we wszystkich obserwowanych pulsarach. Przez kolejne lata trwały dalsze obserwacje i analizy mające wykluczyć alternatywne wyjaśnienia dla obserwowanego sygnału. Teraz uczeni są niemal pewni, że wykryli fale grawitacyjne o niskiej częstotliwości. Nie potrzeba do tego detektorów za miliardy dolarów. Potrzebne są liczne radioteleskopy i długi czas obserwacji, stwierdzają autorzy odkrycia. Zauważenie takich fal nie jest łatwe. Mimo tego, że mogą mieć one rozmiar większy od Układu Słonecznego. Potrzebne jest tutaj gigantyczny czuły wykrywacz. I właśnie takim wykrywaczem stały się pulsary. Teraz uczeni z NANOGrav chcą określić, co jest źródłem tego „pomruku”. Jedną z rozważanych możliwości są supermasywne czarne dziury, które krążąc wokół siebie generują fale grawitacyjne o niskiej częstotliwości. Takie czarne dziury znajdują się w centrach wielkich galaktyk. Gdy takie galaktyki się połączą, dziury trafiają do centrum nowo powstałej galaktyki i krążą wokół siebie jeszcze długo po zderzeniu ich rodzimych galaktyk. Z czasem czarne dziury się połączą, tworząc jedną czarną dziurę oraz generując fale grawitacyjne o wysokiej częstotliwości. Jednak zanim do tego dojdzie, powoli zbliżają się do siebie ściskając i rozciągając przestrzeń, generując fale grawitacyjne o niskiej częstotliwości, która z czasem mogą dotrzeć i do naszej galaktyki. Takie sygnały grawitacyjne z wielu par czarnych dziur nakładają się na siebie, podobnie jak głosy ludzi w tłumie, tworząc „galaktyczny pomruk”, który wywołuje unikatowy wzorzec sygnałów docierających do nas z pulsarów. I właśnie tego wzorca od niemal 20 lat poszukiwali naukowcy skupieni w NANOGrav. Przewodniczący zespołu ds. astrofizyki NANOGrav, doktor Luke Kelley z University of California w Berkeley, mówi, że w pewnym momencie naukowcy martwili się, że supermasywne czarne dziury mogą krążyć wokół siebie wiecznie, nigdy nie zbliżając się na tyle, by wygenerować fale grawitacyjne. Teraz w końcu zdobyliśmy dowód, że istnieje wiele takich masywnych i bliskich układów podwójnych. Gdy czarne dziury znajdą się na tyle blisko, by wygenerować sygnał, który możemy obserwować w czasie dotarcia impulsów z pulsarów, nic nie powstrzyma ich przed połączeniem się w ciągu kilku milionów lat. « powrót do artykułu
  7. W jednym z laboratoriów University of Cambridge stworzono model ludzkiego embrionu uzyskany dzięki odpowiedniemu zaprogramowaniu ludzkich komórek macierzystych. Modele takie posłużą do badań nad chorobami genetycznymi oraz nad przyczynami naturalnych poronień. Model ten to zorganizowana trójwymiarowa struktura uzyskana z pluripotencjalnych komórek macierzystych, która naśladuje niektóre procesy zachodzące na wczesnych etapach istnienia ludzkiego embrionu. Pozwoli ona na modelowanie drugiego tygodnia rozwoju. Nasz model przypominający ludzki embrion, utworzony w całości z ludzkich komórek macierzystych, daje nam wgląd w procesy, które są zwykle ukryte, mówi profesor Magdalena Zernicka-Goetz. To niezwykłe osiągnięcie pozwala nam manipulować genami, by zrozumieć rolę, jaką odgrywają w rozwoju modelowego systemu. Możemy przetestować funkcje poszczególnych elementów, co jest trudne do zrobienia w przypadku naturalnego embrionu, dodaje. U człowieka w drugim tygodniu ciąży dochodzi do implantacji embrionu w macicy. Właśnie wówczas wiele ciąż jest traconych. Teraz, dzięki stworzeniu odpowiedniego modelu, specjaliści będą mogli lepiej przyjrzeć się temu procesowi, którego nigdy wcześniej bezpośrednio nie śledzono. Zrozumienie tych wczesnych etapów rozwoju może zdradzić niezwykle istotne informacje na temat defektów płodu oraz różnych chorób. Naukowcy mają też nadzieję, że uda się dzięki temu opracować odpowiednie testy ciążowe. Zernicka-Goetz i jej grupa od ponad dekady badają najwcześniejsze etapy rozwoju człowieka, chcąc zrozumieć, dlaczego niektóre ciąże kończą się poronieniem. W ciągu ostatnich dwóch lat naukowcy stworzyli embriony z mysich komórek macierzystych. Miały one bijące serce, strukturę podobną do mózgu oraz zalążki wszystkich organów. Model stworzony z ludzkich komórek macierzystych nie posiada mózgu, ani bijącego serca, ale składa się z komórek, które z czasem utworzą embrion, łożysko i pęcherzyk żółciowy. Wiele ciąż kończy się w tym właśnie momencie, w którym wspomniane trzy typy komórek zaczynają przesyłać sobie nawzajem sygnały mechaniczne i chemiczne kierujące prawidłowym rozwojem. W Wielkiej Brytanii prawo zakazuje hodowania w laboratoriach ludzkich embrionów starszych niż 14 dni. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Nature. « powrót do artykułu
  8. Osoby, które od wczesnego dzieciństwa czytają dla przyjemności lepiej radzą sobie w testach poznawczych i charakteryzują się lepszym zdrowiem psychicznym gdy wchodzą w wiek nastoletni, stwierdzili naukowcy na podstawie badań przeprowadzonych na ponad 10 000 młodszych nastolatków z USA. Badacze z Wielkiej Brytanii i Chin informują jednocześnie na łamach Psychological Medicine, że 12 godzin tygodniowo to optymalna liczba godzin, jaką należy poświęcać lekturze. Odkryli też, że czytanie dla przyjemności poprawia strukturę mózgu, co może tłumaczyć lepsze funkcjonowanie w późniejszym życiu. Czytanie, w przeciwieństwie do mówienia i słuchania, które pojawiają się wcześnie i szybko, to czynność wyuczona, nabyta i rozwijana dzięki jej doskonaleniu. W dzieciństwie i wieku nastoletnim nasz mózg szybko się rozwija. Dotychczas jednak nie było jasne czy i w ogóle zachęcanie dzieci do czytania od wczesnego dzieciństwa ma wpływ na rozwój mózgu, procesy poznawcze i zdrowie psychiczne w późniejszym życiu. Postanowili sprawdzić to naukowcy z Uniwersytetów w Cambridge, Warwick i Fudan. Przeanalizowali pod tym kątem dane ponad 10 000 młodych amerykańskich nastolatków zebrane w ramach Adolescent Brain and Cognitive Development. Analizie poddano dane z wywiadów klinicznych, testów poznawczych, skanów mózgu, badań prowadzonych przez psychologów. Porównywano dane nastolatków, którzy zaczęli czytać dla przyjemności pomiędzy 2. a 9. rokiem życia z nastolatkami, którzy rozpoczęli czytanie później lub w ogóle nie czytali dla przyjemności. W analizie uwzględniono wiele innych czynników, jak na przykład status ekonomiczno-społeczny. Nieco mniej niż połowa (48%) z badanych 10 243 nastolatków albo w ogóle nie czytała dla przyjemności, albo robiła to rzadko. Reszta badanych czytała dla przyjemności już od 3 do 10 lat. Analizy wykazały istnienie silnego związku pomiędzy czytaniem dla przyjemności we wczesnym dzieciństwie a lepszymi wynikami testów poznawczych – które badają np. pamięć, rozwój mowy czy zdolność do uczenia się – oraz wynikami w nauce. Czytające dzieci charakteryzował też lepszy stan zdrowia psychicznego, co stwierdzono zarówno na podstawie licznych badań specjalistycznych, jak i wywiadów z rodzicami i nauczycielami. Dzieci te wykazywały mniej oznak stresu, depresji, potrafiły lepiej skupić uwagę, występowało u nich też mniej problemów behawioralnych jak agresja czy łamanie zasad. Dzieci, które wcześnie zaczynały czytać, jako nastolatkowie spędzały mniej czasu przed ekranami, czy to telewizora, czy komputera lub smartfona. Ponadto zwykle dłużej spały. Gdy uczeni przyjrzeli się skanom mózgu badanych zauważyli, że u tych nastolatków, którzy we wczesnym dzieciństwie czytali, mózg jest nieco większy, szczególnie w obszarach odpowiedzialnych za funkcje poznawcze. Zauważono też różnice w obszarach powiązanych ze zdrowiem psychicznym, zachowaniem i uwagą. Czytanie to nie tylko przyjemne doznanie. Powszechnie uznaje się, że wpływa ono na myślenie, kreatywność, empatię i zmniejsza stres. A my odkryliśmy znaczące dowody, że czytanie jest powiązane z ważnymi czynnikami rozwojowymi u dzieci, poprawiając ich zdolności poznawcze, zdrowie psychiczne i strukturę mózgu, które są niezbędne dla przyszłego uczenia się i dobrobytu, mówi profesor Barbara Sahakian z Wydziału Psychiatrii University of Cambridge. Badacze zauważyli też, że czytanie powyżej 12 godzin tygodniowo nie przynosi już żadnych dodatkowych korzyści dla rozwoju. Co więcej, zauważono powolny spadek zdolności poznawczych. Naukowcy przypuszczają, że może on być związany z faktem, iż dziecko spędza wówczas sporo czasu siedząc, a odbywa się to kosztem innych wzbogacających je czynności, takich jak sport czy interakcje społeczne. « powrót do artykułu
  9. Sprzątacz wyłączył zamrażarkę w uczelnianym laboratorium, ponieważ zepsuty sprzęt wydawał drażniący dźwięk. W ten sposób zniszczył próbki i inne materiały, niwecząc przeszło dwie dekady badań. Rensselaer Polytechnic Institute w Troy domaga się od firmy, która go zatrudniła, ponad 1 mln dolarów. Kwota ta ma stanowić odszkodowanie i pokryć opłaty prawne. Uczelnia nie pozwała sprzątacza, ale zatrudniającą go firmę Daigle Cleaning Systems Inc., wskazując na niewłaściwe przeszkolenie i nadzorowanie personelu. Daigle Cleaning Systems Inc. świadczyła uczelni usługi przez kilka miesięcy 2020 roku (kontrakt opiewał na 1,4 mln dol.). Michael Ginsberg, prawnik reprezentujący Rensselaer Polytechnic Institute, podkreślił w wypowiedzi dla CNN-u, że zaistniała sytuacja jest skutkiem ludzkiego błędu. Kluczem do jej interpretacji jest fakt, że firma nie przeszkoliła odpowiednio swojego personelu. Sprzątacz nie powinien bowiem próbować rozwiązywać problemów elektrycznych. W zamrażarce znajdowały się m.in. hodowle komórkowe i próbki, w przypadku których, jak napisano w pozwie złożonym w Sądzie Najwyższym Hrabstwa Rensselaer, niewielkie wahania temperatury rzędu trzech stopni mogły wyrządzić katastrofalne szkody. Materiał przechowywany w zamrażarce wymagał zachowania temperatury -80°C. Prof. K.V. Lakshmi, dyrektorka Baruch '60 Center For Biochemical Solar Energy Research, stwierdziła, że alarm włączył się ok. 14 września 2020 r., bo temperatura wzrosła do -78°C. Zespół naukowców ustalił, że mimo to próbkom i kulturom nic się nie stało. Ponieważ przez ograniczenia pandemiczne naprawa mogła się rozpocząć dopiero po tygodniu, na drzwiczkach zamrażarki umieszczono ostrzegający napis: Urządzenie piszczy, bo znajduje się w naprawie. Proszę go nie przesuwać ani nie odłączać. Nie ma potrzeby sprzątania tego obszaru. Jeśli chcesz wyłączyć dźwięk, przez 5-10 s przyciśnij guzik wyciszania alarmu. Zamiast tego 17 września sprzątacz wyłączył obwód zasilający zamrażarkę. Nim naukowcy zorientowali się, co się stało, temperatura podniosła się aż o 50 stopni. Większość próbek uległa zniszczeniu. W raporcie sporządzonym przez uczelniany zespół ds. bezpieczeństwa publicznego napisano, że sprzątacz myślał, że włącza obwód zasilający, tymczasem w rzeczywistości było dokładnie na odwrót. Podczas rozmów z prawnikami nadal wydaje się przekonany, że nie zrobił nic złego i próbował po prostu pomóc. Badania nad fotosyntezą prowadzone przez prof. K.V. Lakshmi mogły być przełomowe dla dalszego rozwoju paneli słonecznych. « powrót do artykułu
  10. Nowe badania sugerują, że anemia sierpowata (niedokrwistość sierpowata) jest 11-krotnie bardziej śmiercionośna, niż wynika z samych tylko danych dotyczących przyczyn zgonów, informują naukowcy z Institute for Health Metrics and Evaluation w Seattle. Choroba ta jest nie tylko zbyt rzadko rozpoznawana, ale zwiększa też ryzyko zgonu z powodu infekcji, udarów, chorób serca, nerek czy komplikacji porodowych. A to oznacza, że niezdiagnozowany pacjent z anemią sierpowatą, który zmarł z powodu udaru trafi do statystyk jako ofiara udaru i nie dowiemy się, że udar został spowodowany przez anemię sierpowatą. Naukowcy połączyli wiele źródeł danych dotyczących anemii sierpowatej i poddali je modelowaniu dotyczącemu liczby zgonów w roku 2021. Z uzyskanych w ten sposób danych wynika, że z powodu tej choroby zmarło na całym świecie 373 000 osób. Tymczasem w oficjalnych statystykach anemię sierpowatą podano jako przyczynę zgonu w 34 600 przypadków. Szczególnie wysoki wzrost liczby zgonów spowodowanych tą chorobą widać w Azji Południowej (wzrost 67-krotny) oraz Afryce subsaharyjskeij (9-krotny wzrost). Badania opublikowane w The Lancet Haematology były prowadzone w ramach szerszej analizy stanu zdrowia światowej populacji Global Burden of Disease 2021. Nasze badania ujawniły ponurą rzeczywistość. Anemia sierpowata jest znacznie bardziej śmiercionośna niż czytamy w podręcznikach medycyny, mówi doktor Nicholas Kassebaum. Rośnie liczba dzieci rodzących się z anemią sierpowatą, a to oznacza bardzo trudne początki dzieciństwa. Pacjenci są bardziej podatni na infekcje i inne poważne schorzenia, zatem niezmiernie ważne jest wczesne wykrycie choroby, dodaje. W 2021 roku na świecie urodziło się pół miliona dzieci z anemią sierpowatą. Ponad 3/4 z nich przyszło na świat w Afryce Subsaharyjskiej. Analiza przyczyn zgonów, w tym przyczyn drugorzędnych, ujawniła, że anemia sierpowata to 12. najważniejsza przyczyna zgonów dzieci poniżej 5. roku zycia. Jednak w Portugalii, Libii, Omanie, San Marino i na Jamajce obciążenia organizmu spowodowane tą chorobą mieszczą się w pierwszej trójce przyczyn zgonów dzieci przed 5. rokiem życia. Zgromadzenie dobrej jakości danych jest kluczowe dla śledzenia postępów anemii sierpowatej. Dlatego też by przezwyciężyć niedociągnięcia istniejących baz danych nie ograniczyliśmy się tylko do danych o śmiertelności, ale wykorzystaliśmy algorytm, któremu podaliśmy dane dotyczące częstotliwości narodzin dzieci z anemią sierpowatą, czasu przeżycia z tą chorobą oraz jej występowania w całym społeczeństwie. To dało nam gwarancję, że dane są spójne. Dzięki temu byliśmy w stanie ocenić rzeczywisty wpływ tej choroby i zobaczyć ją w kontekście innych przyczyn zgonu. Okazało się na przykład, że w roku 2021 w Afryce subsaharyjskiej liczba osób zabitych przez anemię sierpowatą była wyższa niż liczba ofiar niedożywienia, syfilisu czy odry – stwierdzają autorzy badań. « powrót do artykułu
  11. W poszukiwaniu życia pozaziemskiego zwracamy się w stronę jedynej znanej nam jego formy, życia opartego na węglu. W zadaniu tym niezwykle pomocny okazuje się Teleskop Webba. Właśnie zarejestrował on obecność w przestrzeni kosmicznej nowego związku węgla, kationu metylowego (CH3+). To prosty związek, ale niezwykle ważny, gdyż pomaga w tworzeniu się bardziej złożonych molekuł wykorzystujących węgiel. A Webb wykrył go w młodym układzie gwiazdowym z dyskiem protoplanetarnym d203-503, który znajduje się w Mgławicy Oriona w odległości 1350 lat świetlnych od nas. Wśród astronomów jest wielu entuzjastów międzygwiezdnej chemii organicznej, a dzięki unikatowym właściwościom Webba możliwe jest badanie molekuł opartych na węglu. Odkrycie to nie tylko pokazuje, jak czuły się Webb, ale również potwierdza, że molekuła CH3+ jest kluczowym elementem chemii międzygwiezdnej, cieszy się Marie-Aline Martin-Drumel z Université Paris-Saclay. Gwiazdą w d203-506 jest niewielki czerwony karzeł, a cały układ poddany jest intensywnemu bombardowaniu przez promieniowanie ultrafioletowe pochodzące z pobliskich gorących masywnych młodych gwiazd. Prawdopodobnie wszystkie dyski protoplanetarne przechodzą okres takiego bombardowania, gdyż gwiazdy zwykle powstają w grupach. Promaniowanie ultrafioletowe uznaje się za niszczące dla złożonych molekuł organicznych. Jednak odkrywcy kosmicznej CH3+ uważają, że to właśnie promieniowanie ultrafioletowe mogło stać się źródłem energii dla powstania molekuły. A gdy już ona powstanie, ułatwia reakcje chemiczne, w których tworzone są bardziej złożone molekuły oparte na węglu. Badacze podkreślają, że dysk protoplanetarny w d203-506 znacząco różni się od innych tego typu znanych struktur. Przede wszystkim nie odkryto tam wody. To jasno pokazuje, że promieniowanie ultrafioletowe całkowicie zmienia chemie dysku protoplanetarnego. Tak naprawdę może ono odgrywać kluczową rolę na wczesnych etapach chemicznych powstawania życia, mówi główny autor badań Olivier Berné z Francuskiego Narodowego Centrum Badań Naukowych. « powrót do artykułu
  12. W zeszłym tygodniu sfilmowano turystę, który kluczem wydrapywał napis - „Ivan + Hayley ‘23” - na ścianie Koloseum. Grozi mu kara grzywny, a nawet więzienia. Gdy wydrapujący napis mężczyzna zorientował się, że ktoś go nagrywa, zareagował uśmiechem. Wszystkiemu przyglądała się stojąca obok kobieta - zapewne Hayley. Autorem filmu jest 38-letni geograf z Kalifornii - Ryan Lutz. Lutz pokazał nagranie i parę strażnikowi, który stwierdził, że nie może nic zrobić, bo nie widział aktu wandalizmu na własne oczy. Zasugerował, by Amerykanin zgłosił się do jego szefa. Usłyszawszy, że wezwano policję, geograf opuścił Koloseum. W nadziei, że ktoś rozpozna młodych ludzi, zamieścił wideo na Reddicie i na YouTube'ie. Minister kultury Gennaro Sangiuliano napisał na Twitterze, że uznaje sfilmowane działanie za niegodne. To bardzo niegrzeczne, że by wyryć imię narzeczonej, turysta niszczył jedno z najsłynniejszych miejsc na świecie. Mam nadzieję, że ktokolwiek to zrobił, zostanie zidentyfikowany i ukarany zgodnie z naszym prawem. W wypowiedzi dla Daily Mail Alfonsina Russo, dyrektorka Parku Archeologicznego Koloseum, ujawniła, że karabinierzy tropią mężczyznę. Zobaczymy, czy uda się go znaleźć. Warto przypomnieć, że w 2014 r. 42-letni turysta z Rosji został przyłapany na wydrapywaniu w murze Koloseum inicjału „K”. Musiał zapłacić 20 tys. euro grzywny. Wymierzono mu również karę 4 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu. Rok później podobnie postąpiły 2 turystki z USA, które odłączyły się od swojej grupy i przed zatrzymaniem przez policję zdołały wydrapać litery „J” i „N” i zrobiły sobie zdjęcie. W styczniu 2017 r. ktoś wysprejował na filarze Koloseum dwa słowa: „Balto” i „Morte”. W znalezieniu winnego bądź winnych miały pomóc nagrania z kamer. W 2020 r. irlandzki turysta został z kolei przyłapany przez strażnika na gorącym uczynku. Mężczyzna wyrył swoje inicjały. Aresztowano go i oskarżono o uszkodzenie zabytku. Jak wiele innych zabytków reprezentujących naszą wspólną historię, Koloseum powinno być zachowane i przekazane [w stanie zbliżonym do pierwotnego] następnym pokoleniom. Abstrahując od tego, że to przestępstwo, rycie inicjałów można postrzegać jako próbę zawłaszczenia [...]. Lepiej zrobić sobie selfie! - powiedziała wówczas CNN-owi archeolog Federica Rinaldi. Poniżej nagranie Lutza: « powrót do artykułu
  13. Eksperci z Australii, Japonii, Holandii i Włoch ustanowili nowy rekord prędkości transmisji danych za pośrednictwem standardowego światłowodu, osiągając transfer rzędu 1,7 Pb/s na odległość 67 kilometrów. Wykorzystali przy tym światłowód zawierający 19 rdzeni, którego wielkość jest taka, jak obecnie używanych standardowych światłowodów. Oznacza to, że okablowanie takie można będzie stosować bez konieczności znaczących zmian w istniejącej infrastrukturze. Uczeni z australijskiego Macquarie University byli odpowiedzialni za kluczowy element nowej technologii, czyli szklany układ scalony, za pośrednictwem którego sygnał jest kierowany do rdzeni. Stworzyliśmy kompaktowy szklany układ scalony z falowodami uzyskanymi dzięki laserowej technologii 3D. Układ ten pozwala nam na jednoczesne przesłanie sygnału do wszystkich 19 rdzeni i utrzymanie strat sygnału na równomiernie niskim poziomie. Inne stosowane dotychczas rozwiązania mają bardziej ograniczoną liczbę rdzeni i tracą zbyt dużą część sygnału, co ogranicza efektywność transmisji, mówi doktor Simon Gross. Wspaniale było współpracować z Japończykami, którzy są światowymi liderami na polu technologii światłowodowych. Mam nadzieję, że nasza technologia trafi do podmorskich kabli w ciągu 5–10 lat, dodaje. Sam światłowód został zbudowany przez Japoński Narodowy Instytut Technologii Komunikacyjnych i Informacyjnych oraz Sumitomo Electric Industries. W pracach brali też udział specjaliści z Uniwersytetu Technologicznego w Eindhoven oraz Uniwersytetu w L'Aquila. Wszystkie 19 rdzeni umieszczono w standardowym światłowodzie o średnicy 125 mikrometrów, czyli mniej więcej takiej, jaką ma ludzki włos. Większość obecnie stosowanych światłowodów ma pojedynczy rdzeń. Dodawanie kolejnych rdzeni wiąże się z możliwością wzajemnych zakłóceń sygnału, zatem ze spadkiem jakości transmisji. Problem ten rozwiązuje się poprzez utrzymanie odpowiednich odstępów między rdzeniami. Jednak standardowe światłowody mają określoną średnicę, więc zbyt wielu rdzeni nie da się zmieścić. Z kolei zwiększenie średnicy światłowodu wiązałoby się z tym, że będzie on mniej elastyczny, bardziej podatny na uszkodzenia i mniej będzie nadawał się do układania na dużych dystansach. Ponadto cała obecna infrastruktura zbudowana została z myślą o 125-mikrometrowych światłowodach, więc zwiększenie ich grubości wiązałoby się z masową przebudową infrastruktury. Dlatego też międzynarodowy zespół z powodzeniem spróbował zwiększyć liczbę rdzeni w światłowodzie. Teraz eksperci postawili sobie za cel zwiększenie zasięgu transmisji oraz pojemności światłowodu, opracowanie urządzeń kompatybilnych z 19-rdzeniowym światłowodem oraz zaprezentowanie zaawansowanych możliwości transmisji danych. « powrót do artykułu
  14. Uczeni z Królewskich Ogrodów Botanicznych w Kew i ich partnerzy poinformowali o odkryciu pierwszego gatunku palmy (Arecaceae), który owocuje i kwitnie pod ziemią. Nowo zidentyfikowany gatunek został nazwany Pinanga subterranea. Co interesujące, odkryta na Borneo roślina jest dobrze znana miejscowym mieszkańcom, którzy jedzą jej jasnoczerwone owoce. Dotychczas jednak była zupełnie nieznana nauce, mimo że na wyspie opisano około 300 gatunków palm. Pinanga subterranea dołączy więc do ponad 2500 znanych nam gatunków palm. Połowa z nich jest zagrożona wyginięciem. P. subterranea występuje w pierwotnych lasach tropikalnych zachodniego Borneo. Znana jest w co najmniej trzech miejscowych językach, w których nosi nazwy takie jak Pinang Tanah, Pinang Pipit, Muring Pelandok i Tudong Pelandok. Jej odkrycie pokazuje, jak ważna jest współpraca naukowców z ludnością terenów, na których prowadzą badania. Nauka mogła przecież znacznie wcześniej poznać roślinę, o której istnieniu wie przynajmniej część mieszkańców Borneo. O istnieniu gatunku powiadomił brytyjskich naukowców malezyjski botanik doktor Paul Chai, znany badacz palm, którego osiągnięcia zostały uhonorowane poprzez nadanie jednemu z gatunkowi palmy nazwy Pinanga chaiana. Uczony po raz pierwszy natknął się na P. subterranea w 1997 roku, gdy w Lanjak Entimau Wildlife Sanctuary odgarniał liście spod młodej palmy, by zrobić lepsze zdjęcie. Zauważył tam owoc. Był on tylko pod jedną rośliną z wielu. Niezależnie od niego indonezyjski badacz Agusti Randi z Narodowego Uniwersytetu Singapuru zaobserwował przed kilkoma laty grupę dzikich świń grzebiących pod młodymi palmami w poszukiwaniu owoców. Po zebraniu tych wszystkich doniesień naukowcy postanowili zorganizować wspólną wyprawę, by sprawdzić, czy nie mają do czynienia z nowym gatunkiem. Na pierwszy rzut oka P. subterranea wygląda jak młody osobnik innych gatunków palm powszechnych na Borneo. Siewki palm powszechnie występują w poszyciu lasów tropikalnych i bardzo trudno jest przypisać je do konkretnego gatunku. Nawet doświadczeni botanicy mają z tym problem, dlatego młode rośliny są najczęściej ignorowane podczas badań. Dzięki informacji od doktora Chai i spostrzeżeniom Randiego grupa naukowa przystąpiła do sprawdzania, czy mamy do czynienia z nowym gatunkiem. obecnie znamy ponad 140 gatunków z rodzaju Pinanga. Ponad 100 z nich występuje w Azji Południowo-Wschodniej, a najwięcej gatunków spotyka się właśnie na Borneo. Odróżnienie P. subterranea od innych Pinanga wymagało od Randiego, który specjalizuje się w tym rodzaju, szczegółowych porównań ze wszystkimi znanymi z Bornego przedstawicielami Pinanga. Wysiłek się opłacił i opisano pierwszy gatunek palmy, który kwitnie i owocuje pod ziemią. Większość okrytonasiennych ewoluowała tak, by rozwijać kwiaty i owoce nad ziemią, co ułatwia zapylanie i rozprzestrzenianie nasion. Istnieje jednak niewielka liczba roślin, które ewoluowały do kwitnięcia i rodzenia owoców pod ziemią. Obecnie znamy 171 gatunków, występujących w 89 rodzajach i 33 rodzinach roślin. Przykładem może być orzacha podziemna, której owoce (orzeszki arachidowe) dojrzewają pod ziemią. Orzacha kwitnie jednak nad ziemią. Roślina, która i owocuje i kwitnie pod ziemią to niezwykła rzadkość. Zjawisko takie zaobserwowano wyłącznie wśród storczykowatych z rodzaju Rhizanthella. Badam palmy od 30 lat i jestem zadziwiony tym, jak potrafią nas zaskakiwać. To odkrycie rodzi więcej pytań, niż daje odpowiedzi. Co zapyla te rośliny? Jak zapylacz odnajduje kwiaty pod ziemią? Jak przebiegała ewolucja tej rośliny? I jaka palma zaskoczy nas jako następna?, mówi doktor William Baker z Royal Botanical Gardens Kew. Pinanga są zapylane przez owady, jak pszczoły czy chrząszcze, które nie poruszają się sprawnie pod ziemią. Mimo tego naukowcy zaobserwowali duża liczbę nasion i owoców P. subterranea, co wskazuje na istnienie skutecznego mechanizmu zapylania. Na razie naukowcy zauważyli, że owoce nowo odkrytego gatunku są wykopywane i zjadane przez świnię brodatą (Sus barbatus). Nasiona są później roznoszone po lesie. Naukowcom udało się nawet wykiełkować palmy z nasion pozyskanych z odchodów świń. To wskazuje, że Sus barbatus odgrywa ważną rolę w ekologii P. subterranea. Świnie są jednak gatunkiem zagrożonym. Jeśli nie istnieje inny mechanizm rozsiewania się palmy, wraz ze zniknięciem świń wyginie i roślina, której nasionami się żywią. « powrót do artykułu
  15. W dzisiejszych czasach historia nieustannie odgrywa ważną rolę w naszym życiu. Nauka tego przedmiotu daje nam poczucie ważności naszych osiągnięć cywilizacyjnych. Dostęp do informacji historycznych jest łatwiejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Zasoby internetowe, książki, czy encyklopedie dają nam możliwość poznania tego, co było wcześniej. Warto zatem zdobyć solidne podstawy w zakresie rozwiązywania zadań historycznych. W tym artykule przedstawimy kilka praktycznych wskazówek, które mogą pomóc w efektywnym rozwiązywaniu zagadnień. Rozwiązania zadań z historii. O czym musisz pamiętać? Rozwiązując zadania historyczne, kluczowym elementem jest pełne zrozumienie kontekstu, w którym zdarzenie miało miejsce. Warto zapoznać się z podstawowymi informacjami dotyczącymi danego okresu, jak również poznać główne postacie i wydarzenia. Bardzo pomocne jest również zapoznanie się z kluczowymi pojęciami i terminologią używaną w tym przedmiocie. Dzięki temu łatwiej będzie zinterpretować pytania i udzielić precyzyjnych odpowiedzi. Historia jest obszarem niezwykle ciekawym, do którego należy podejść ze starannością oraz pełnym zrozumieniem. Zadania dotyczące wydarzeń historycznych Ludzkie umysły dzielą się na te ścisłe, ale również humanistyczne, które posiadają zdolność głębokiej analizy i przyswajania faktów znacznie szybciej. Jeśli mamy problem z rozwiązaniem jakiegoś zagadnienia, świetnym pomysłem jest skorzystanie z zasobów internetu, który daje nam szeroki dostęp do wiedzy. Warto zatem korzystać z możliwości, które otwiera przed nami technologia. Ciekawym sposobem na przyswojenie historycznych zagadnień, jest skorzystanie z gotowych rozwiązań zadań, które krok po kroku wyjaśniają, jak należy podejść do danego tematu. Takie rozwiązania dotyczą historii Polski, historii świata oraz innych okresów historycznych. Warto korzystać z aplikacji, dzięki którym otrzymamy gotową treść, ale jednocześnie nauczymy się potrzebnej wiedzy, która może przydać się nam w przyszłości. Odpowiedzi do zadań z historii Odpowiedzi do zadań z historii możemy szukać na różnych etapach edukacji. Pomoc znajdziemy w aplikacji mobilnej Skul, która umożliwia wybranie odpowiedniego podręcznika lub ćwiczeń i sprawdzenia rozwiązania dla interesujących nas zagadnień. Jest to szczególnie pomocne, jeśli ciekawią nas zadania dotyczące wydarzeń historycznych. Analiza źródeł i krytyczne myślenie to klucz do sukcesu Historia opiera się na różnych źródłach, takich jak teksty historyczne, dokumenty, fotografie czy nagrania. Podczas rozwiązywania zadań warto analizować te elementy i stosować krytyczne myślenie. Zastanów się, kto napisał dane źródło, w jakim celu i w jakim kontekście się ono pojawia. Czy autor jest wiarygodny? Czy źródło jest obiektywne, czy subiektywne? Krytyczna analiza źródeł pozwoli Ci na dokładniejsze zrozumienie przedstawionych faktów i lepsze odpowiedzi na pytania. Powiązanie faktów i umiejętność wnioskowania Rozwiązując zadania historyczne, często będziesz musiał łączyć różne fakty i wnioskować na ich podstawie. Zwróć uwagę na związki przyczynowo-skutkowe między wydarzeniami i próbuj wyciągać wnioski na podstawie dostępnych informacji. Czasami konieczne będzie dokonywanie dedukcji, czyli wnioskowanie na podstawie dostępnych dowodów. Rozwiązywanie zadań historycznych może być fascynującym procesem, który rozwija naszą wiedzę i umiejętności. Kluczowe jest jednak zrozumienie kontekstu, analiza źródeł, krytyczne myślenie oraz umiejętność łączenia faktów i precyzyjnego formułowania odpowiedzi. « powrót do artykułu
  16. Praktykujący kanibalizm Karaibowie przerażali Robinsona Crusoe, a lud Fore z Papui Nowej Gwinei porzucił kanibalizm dopiero w latach 50. XX wieku. Jednak nie tylko H. sapiens zjadał swoich pobratymców. Wiemy, że kanibalizm praktykowali nasi krewniacy, jak neandertalczyk czy H. antecessor. Naukowcy z amerykańskiego Narodowego Muzeum Historii Naturalnej zidentyfikowali właśnie najstarsze znane ślady, które mogą świadczyć o kanibalizmie wśród naszych przodków. Paleoantropolog Briana Pobnier i jej koledzy opisują w najnowszym numerze Scientific Reports dziewięć nacięć widocznych na kości piszczelowej sprzed 1,45 miliona lat. Modelowanie trójwymiarowe skamieniałości wykazało, że kość została celowo nacięta za pomocą kamiennego narzędzia. Znaleziona przed dekadami kość została początkowo uznana za szczątki Australopithecus boisei, a w 1990 roku przypisano ją Homo erectus. Obecnie specjaliści mówią, że mamy zbyt mało danych, by kość przypisać do konkretnego gatunku, niewątpliwie jednak są to szczątki któregoś z naszych krewniaków. Również użycie kamiennych narzędzi nie przesądza przynależności gatunkowej, a może jedynie wskazywać, że posługiwał się nimi nie tylko rodzaj Homo. To pokazuje, że homininy prawdopodobnie zjadały siebie nawzajem już co najmniej 1,45 miliona lat temu. Mamy wiele innych przykładów kanibalizmu wśród naszych krewniaków, a ta skamieniałość pokazuje, że zaczęliśmy zjadać się dawniej niż dotychczas wiedzieliśmy, mówi Pobiner. Uczona trafiła na kość w zbiorach Narodowego Muzeum Kenii, gdzie poszukiwała skamieniałości ze śladami wskazującymi, że drapieżniki polowały na naszych przodków. Przyglądając się jej za pomocą lupy w poszukiwaniu śladów ugryzień zauważyła ślady nacięć. Chcąc upewnić się odnośnie identyfikacji, wykonała odlew śladów i wysłała go do Michaela Pante'a z Colorado State University. Pante zrobił skany 3D i porównał ślady z bazą danych 898 śladów ugryzień, nacięć i innych uszkodzeń kości wykonanych w ramach eksperymentów w kontrolowanych środowisku. Analiza wykazała, że 9 z 11 widocznych na kości śladów pochodzi od nacięć za pomocą kamiennego narzędzia. Dwa pozostałe ślady pozostawiły zęby dużego kota. Ślady nacięć nie jest jednoznacznym dowodem na kanibalizm, ale jest to dowód bardzo silny. Tym bardziej, że widać je w miejscu, gdzie mięśnie łydki są przyczepione do kości. To bardzo dobre miejsce, by ciąć, jeśli chcemy pozyskać mięso. Ponadto wszystkie nacięcia są skierowane w tę samą stronę tak, jakby cięto raz za razem, bez zmiany uchwytu na narzędziu i zmiany kąta, co wskazuje, że nie mogło być mowy o jakimś ataku na żywą osobą. Te cięcia wyglądają bardzo podobne do cięć, jakie widziałam na skamieniałościach zwierząt, które zostały zjedzone, mówi Pobiner. Nie można też jednoznacznie mówić tutaj o kanibalizmie, gdyż pod tym pojęciem rozumiemy zjadanie przedstawicieli własnego gatunku. Tymczasem tutaj nie wiemy, kim był jedzący, i kim był zjadany. Niewątpliwie jednak hominin zjadł tutaj hominina. Żadne z nacięć nie nakłada się na ślady zębów dużego kota, zatem trudno tutaj wyrokować o sekwencji wypadków. Kot mógł pożywić się resztkami pozostawionymi przez naszych przodków. Równie dobrze jednak to on mógł zabić ofiarę, został od niej odgoniony, a nasi krewniacy skorzystali z okazji i zjedli zabitą osobę. « powrót do artykułu
  17. Siedem lat minęło, zanim międzynarodowy zespół archeologów zdał sobie sprawę z wyjątkowości zwyczajnego z pozoru znaleziska. Mowa o fragmencie amfory sprzed 1800 lat w której przechowywano oliwę. Znamy miliardy szczątków rzymskiej ceramiki. Także miejsce znalezienia nie zaskakuje. Fragment odkryto na wiejskich terenach hiszpańskiej prowincji Kordoba. W tych regionach dawnej rzymskiej prowincji Baetica wytwarzano oliwę. Również widoczny napis nie jest niczym dziwnym. Na amforach bardzo często zapisywano imiona producentów, ilość towaru i inne informacje handlowe. Dopiero odczytanie napisu, a właściwie jego zrekonstruowanie, sprawiło olbrzymią niespodziankę. Na zachowanym fragmencie widoczny był następujący napis: S vais avoniam glandemm arestapoqv tisaqv it Naukowcy przystąpili do jego rekonstrukcji i okazało się, że to fragmenty 7. i 8. wersu pierwszej księgi „Georgik” Wergiliusza. Auoniam[pingui] glandem m[utauit] aresta, poq[ulaque] [inuen]tis Aqu[eloia] [miscu]it [uuis] „Georgiki” to poemat dydaktyczny o tematyce rolniczej stworzony w I wieku p.n.e. przez jednego z najwybitniejszych pisarzy w historii literatury Publiusza Wergiliusza Maro. Wergiliusz był bardzo popularny w czasie gdy tworzył i w wiekach późniejszych. Jego „Eneida” – epicki poemat o dziejach Eneasza – była uczona w rzymskich szkołach i często jej fragmenty znajduje się na ceramice. Jednak w tym przypadku nie dość, że na ceramice mamy „Georgiki”, a nie „Eneidę” to jeszcze jest to ceramika bardzo nietypowa. Nigdy wcześniej nie znaleziono bowiem fragmentu Wergiliusza na amforze. Autorzy badań, którzy opublikowali ich wyniki w wydawanym przez University of Cambridge piśmie Journal of Roman Archeology uważają, że fragment poematu został zapisany na spodniej części amfory. Nikt miał go tam nie zauważyć. Jest on jednak dowodem na to, że na wiejskich terenach rzymskiej prowincji nie tylko potrafiono czytać i pisać, ale również żyli tam ludzie na tyle wykształceni, iż znali dzieła wielkiego poety. Kto mógł pozostawić taki napis? Tutaj jest kilka możliwości. Mógł być to zatrudniony wyspecjalizowany robotnik, ktoś powiązany z możną rzymską rodziną, która była właścicielem przedsiębiorstwa produkującego oliwę lub też dziecko zatrudnione przy pracy. Niezależnie od tego, dlaczego napis trafił na amforę i kto go tam pozostawił, niepozorny fragment naczynia okazał się znaleziskiem jedynym w swoim rodzaju. « powrót do artykułu
  18. Co najmniej 20% kobiet, które przeszły leczenie niepłodności, takie jak zapłodnienie in vitro, zachodzi później w ciążę w sposób naturalny, wynika z badań przeprowadzonych na University College London. Uczeni z Londynu przeanalizowali dane z 11 badań opublikowanych w latach 1980–2011 dotyczących ponad 5000 kobiet. Chcieli dowiedzieć się, jak często po zajściu w pierwszą ciążę w wyniku sztucznego zapłodnienia, do drugiej ciąży doszło w sposób naturalny. Okazało się, że co najmniej 20% kobiet, których pierwsze dziecko zostało poczęte metodą sztucznego zapłodnienia, w drugą ciążę zachodziło już naturalnie. Najczęściej miało to miejsce w ciągu 3 lat. Zwykle uznaje się, że jeśli kobieta potrzebowała leczenia niepłodności, „rzadko” zachodzi później w ciążę w sposób naturalny. Naukowcy postanowili sprawdzić, co znaczy „rzadko”. Wyniki badań są bardzo ważne. Pokazują bowiem, że wiele kobiet może później zajść w ciążę już bez wspomagania ze strony lekarzy i to szybko po pierwszej ciąży. Nasze wyniki wskazują, że naturalna ciąża po urodzeniu pierwszego dziecka ze sztucznego zapłodnienia nie jest czymś rzadkim. Stoją one w sprzeczności z powszechnym przekonaniem – żywionym zarówno przez kobiety, jak i lekarzy – powtarzanym często przez media, że taka naturalna ciąża jest bardzo mało prawdopodobna, mówi główna autorka badań doktor Annette Thwaites. Technika in vitro została po raz pierwszy użyta w 1978 roku. Dotychczas za jej pomocą urodziło się ponad 10 milionów osób. To od 1 do 6 procent wszystkich dzieci urodzonych w krajach rozwiniętych do roku 2020. « powrót do artykułu
  19. Zdaniem naukowców z University of Cambridge, wpływ wulkanów na klimat jest mocno niedoszacowany. Na przykład w najnowszym raporcie IPCC założono, że aktywność wulkaniczna w latach 2015–2100 będzie taka sama, jak w latach 1850–2014. Przewidywania dotyczące wpływu wulkanów na klimat opierają się głównie na badaniach rdzeni lodowych, ale niewielkie erupcje są zbyt małe, by pozostawiły ślad w rdzeniach lodowych, mówi doktorantka May Chim. Duże erupcje, których wpływ na klimat możemy śledzić właśnie w rdzeniach, mają miejsce najwyżej kilka razy w ciągu stulecia. Tymczasem do małych erupcji dochodzi bez przerwy, więc przewidywanie ich wpływu na podstawie rdzeni lodowych prowadzi do mocnego niedoszacowania. Z badań przeprowadzonych przez Chim i jej zespół wynika, że modele klimatyczne nawet 4-krotnie niedoszacowują chłodzącego wpływu małych erupcji wulkanicznych. Podczas erupcji wulkany wyrzucają do atmosfery związki siarki, które gdy dostaną się do górnych jej partii, tworzą aerozole odbijające światło słoneczne z powrotem w przestrzeń kosmiczną. Gdy mamy do czynienia z tak dużą erupcją jak wybuch Mount Pinatubo w 1991 roku, emisja związków siarki jest tak duża, że spadają średnie temperatury na całym świecie. Takie erupcje zdarzają się rzadko. W porównaniu z gazami cieplarnianymi emitowanymi przez ludzi, wpływ wulkanów na klimat jest niewielki, jednak ważne jest, byśmy dokładnie uwzględnili je w modelach klimatycznych, by móc przewidzieć zmiany temperatur w przyszłości, mówi Chim. Chim wraz z naukowcami z University of Exeter, Niemieckiej Agencji Kosmicznej, UK Met Office i innych instytucji opracowali 1000 różnych scenariuszy przyszłej aktywności wulkanicznej, a następnie sprawdzali, co przy każdym z nich będzie działo się z klimatem. Z analiz wynika, że wpływ wulkanów na temperatury, poziom oceanów i zasięg lodu pływającego jest prawdopodobnie niedoszacowany, gdyż nie bierze pod uwagę najbardziej prawdopodobnych poziomów aktywności wulkanicznej. Analiza średniego scenariusza wykazała, że wpływ wulkanów na wymuszenie radiacyjne, czyli zmianę bilansu promieniowania w atmosferze związana z zaburzeniem w systemie klimatycznym, jest niedoszacowana nawet o 50%. Zauważyliśmy, że małe erupcje są odpowiedzialny za połowę wymuszenia radiacyjnego generowanego przez wulkany. Indywidualne erupcje tego typu mogą mieć niemal niezauważalny wpływ, ale ich wpływ łączny jest duży, dodaje Chim. Oczywiście erupcje wulkaniczne nie uchronią nas przed ociepleniem. Aerozole wulkaniczne pozostają w górnych warstwach atomsfery przez rok czy dwa, natomiast dwutlenek węgla krąży w atmosferze znacznie dłużej. Nawet jeśli miałby miejsce okres wyjątkowo dużej aktywności wulkanicznej, nie powstrzyma to globalnego ocieplenia. To jak przepływająca chmura w gorący słoneczny dzień, jej wpływ chłodzący jest przejściowy, wyjaśnia uczona. « powrót do artykułu
  20. Pewnego dnia uczennica szóstej klasy Jennifer Doudna po powrocie do domu ze szkoły odkryła, że tato zostawił jej na łóżku książkę „Podwójna helisa”. Ucieszyła się, myśląc, że to jeden z tych kryminałów, które tak uwielbia. Kiedy zaczęła ją czytać w deszczową sobotę, odkryła, że w pewnym sensie miała rację. Okazało się, że książka Jamesa Watsona to fascynująca, intensywna i pełna zwrotów akcji opowieść o rywalizacji, której stawką było odkrycie tajemnicy życia: jego elementów składowych. I chociaż doradca zawodowy z liceum powiedział Jennifer, że „nauka nie jest dla dziewcząt”, ona postanowiła – między innymi pod wpływem „Podwójnej helisy” – że zostanie naukowczynią. Kierowana pasją zrozumienia, jak działa natura, i przekształcania badań podstawowych w wynalazki, Jennifer Doudna przyczyniła się do odkrycia, które sam James Watson określił mianem najważniejszego biologicznego osiągnięcia od czasu poznania struktury DNA. Doudna i jej współpracownicy przekuli ciekawość i pasję badaczy w innowację, która z pewnością zmieni losy ludzkości: w łatwe w użyciu i skuteczne narzędzie, za pomocą którego można precyzyjnie edytować kod życia, DNA. Owo narzędzie – znane pod akronimem CRISPR – otwiera na oścież bramy wiodące do nowego, odważnego świata medycznych cudów i… sprawia, że mnożą się pytania z pogranicza filozofii, etyki i moralności.  Upór i ciężka praca przyniosły niezwykłe owoce, a Jennifer Doudna i Emmanuelle Charpentier otrzymały w 2020 roku Nagrodę Nobla w dziedzinie chemii za „rozwój metody edytowania genów”.
  21. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, dlaczego detoks alkoholowy odgrywa tak istotną rolę w leczeniu alkoholizmu? Proces detoksykacji alkoholowej jest nie tylko kluczowym, pierwszym krokiem na drodze do wyzwolenia się od nałogu i odzyskania kontroli nad swoim życiem. To sposób na pozbycie się toksyn z organizmu, ale także metoda, która pomaga zmierzyć się z trudnościami, jakie niesie ze sobą odstawienie alkoholu. Detoks alkoholowy zapobiega bowiem rozwojowi alkoholowego zespołu abstynencyjnego, który rozwija się niekiedy w pierwszych dniach abstynencji. Co należy wiedzieć o tej metodzie? Jak skorzystać z detoksu alkoholowego w Warszawie? Odpowiedzi na te pytania znajdziesz w poniższym artykule! Czym jest detoks alkoholowy? Dla osób rozpoczynających walkę z uzależnieniem od alkoholu największym zagrożeniem jest zespół abstynencyjny, który może pojawić się do kilkudziesięciu godzin po nagłym odstawieniu alkoholu bądź znacznym zmniejszeniu ilości spożywanej używki. Alkoholowy zespół abstynencyjny najczęściej przyjmuje formę niepowikłaną, przypominającą intensywnego kaca. Bywa jednak, że zespół abstynencyjny jest powikłany majaczeniem, napadami padaczkowymi czy halucynozą. Stany te stwarzają bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia, a nawet życia chorej osoby. Detoks alkoholowy jest kompleksową procedurą medyczną, która pozwala na zminimalizowanie ryzyka zespołu abstynencyjnego. Zabieg ten polega na dożylnej podaży wyselekcjonowanych witamin, minerałów, antyoksydantów, a niekiedy też leków doraźnych. Tak bogaty skład sprawia, że detoks alkoholowy działa wielokierunkowo. Dogłębnie nawadnia organizm i wypłukuje z niego toksyny, ale także przywraca prawidłową gospodarkę wodno-elektrolitową, wyrównuje glikemię oraz neutralizuje stres oksydacyjny. Co więcej, detoks alkoholowy uśmierza ból, zmniejsza niepokój i pobudzenie, powstrzymuje mdłości i wymioty, a także ułatwia zaśnięcie. Detoks alkoholowy jako prewencja alkoholowego zespołu abstynencyjnego Alkoholowy zespół abstynencyjny stanowi duże zagrożenie dla osób podejmujących walkę z nałogiem. Często skłania uzależnioną osobę do przerwania abstynencji, a nierzadko jest też przyczyną jej hospitalizacji. Właśnie dlatego specjaliści zalecają, by przejście detoksu alkoholowego było pierwszym krokiem leczenia alkoholizmu, podjętym jeszcze przed całkowitym wytrzeźwieniem i podjęciem terapii uzależnień. Detoks alkoholowy nie tylko poprawia samopoczucie chorego, co utrzymuje go w postanowieniu, ale przede wszystkim zapobiega nagłemu pogorszeniu jego zdrowia. Detoks alkoholowy w Warszawie ‒ zadzwoń po KacDoktora! Masz problem z piciem alkoholu? Pijesz od dłuższego czasu i planujesz rozpocząć walkę z uzależnieniem? Zadbaj o swoje bezpieczeństwo pod okiem specjalistów! Znajdziesz ich w KacDoktorze ‒ warszawskiej firmie specjalizującej się w wykonywaniu detoksu alkoholowego. Pracujący tam lekarze i ratownicy medyczni posiadają ogromną wiedzę i doświadczenie, dzięki czemu zyskujesz pewność, że Twoje samopoczucie i zdrowie jest w najlepszych rękach. Z usług KacDoktora możesz skorzystać w zaciszu nowoczesnego gabinetu zlokalizowanego w centrum Warszawy. Jeśli jednak wolisz przejść detoks alkoholu w domu, wystarczy, że skontaktujesz się z firmą telefonicznie lub wypełnisz formularz internetowy, a specjalista przyjedzie pod wskazany przez Ciebie adres nawet w 45 minut. Nie musisz obawiać się o zaciekawione spojrzenia sąsiadów czy niemiłe plotki ‒ pracownicy firmy zadbają o pełną dyskrecję. Walczysz z uzależnieniem? Detoks alkoholowy to gwarancja bezpiecznego osiągnięcia abstynencji! « powrót do artykułu
  22. Dwie kalifornijskie firmy, Upside Foods oraz Eat Just, dostały od Departamentu Rolnictwa zgodę na sprzedaż kurzego mięsa pochodzącego z hodowli tkankowych. Tym samym mogą rozpocząć komercyjną produkcję i sprzedaż takiego mięsa na terenie USA. To niezwykle istotne wydarzenie dla całego przemysłu zainteresowanego produkcją mięsa z tkanek, gdyż Stany Zjednoczone to jeden z najważniejszych, o ile nie najważniejszy, rynek na świecie. Pierwszym krajem, który dopuścił sprzedaż takiego mięsa był Singapur. W 2020 roku odpowiednie zezwolenie otrzymała tam firma Good Meat, która jest wydziałem Eat Just. O dopuszczeniu produktu żywnościowego na rynek USA decydują dwie agendy rządowe – Administracja ds. Żywności i Leków (FDA) oraz Departament Rolnictwa (DoA). FDA odpowiada za zbadanie bezpieczeństwa samego produktu, rolą DoA jest sprawdzenie całego ciągu produkcyjnego pod kątem bezpieczeństwa i spełniania odpowiednich wymagań. Zgody od FDA obie firmy otrzymały w ciągu ostatnich miesięcy. Upside Foods i Eat Just – oraz inne podobne im firmy – produkują swoje mięso używając komórek zwierzęcych, które namnażają w bioreaktorach. Teraz takie mięso można będzie sprzedawać w USA jako „kurczaka z hodowli komórkowych”. Oba wspomniane przedsiębiorstwa planują najpierw sprzedaż swojego mięsa do restauracji. Na sprzedaż detaliczną klientom indywidualnym przyjdzie pora w następnej kolejności. Na razie wiadomo, że mięso Eat Just w pierwszej kolejności trafi do nieujawnionej jeszcze restauracji w Waszyngtonie, natomiast kurczaka z Upside Foods można będzie spróbować już pod koniec lata w lokalu Bar Crenn w San Francisco. Uzyskane przez nas zezwolenie zupełnie zmieni sposób, w jaki mięso trafia na nasze stoły. To wielki krok w kierunku bardziej zrównoważonej przyszłości, takiej, która szanuje wybór i życie. Nie możemy się doczekać, aż konsumenci skosztują przyszłości, mówi doktor Uma Valeti, dyrektor Upside Foods. « powrót do artykułu
  23. W każdej próbce wody pobranych z 30 mazurskich jezior znaleziono mikroplastik, a jego ilość w wodzie była ściśle związana ze stopnie zurbanizowania linii brzegowej, informują naukowcy z Uniwersytetu w Białymstoku. Badania prowadzone były w ramach studiów doktoranckich Wojciecha Pola pd kierunkiem doktora habilitowanego Piotra Zielińskiego. Uzyskane wyniki pozwoliły na opracowanie uniwersalnego wskaźnika potencjalnego zagrożenia jezior mikroplastikiem na podstawie zurbanizowania linii brzegowej. Z każdego badanego zbiornika, pobieraliśmy 30 litrów wody ze strefy pelagialu, czyli oddalonej od brzegu. Następnie próbka była zagęszczana, a potem badana w naszym wydziałowym laboratorium, gdzie z użyciem oleju rycynowego izolowaliśmy plastik, odfiltrowując go na filtrach z włókna szklanego (klasy GF/C). Następnie, już bezpośrednio na filtrach, plastik był zliczany a każda drobina opisywana pod kątem wielkości, koloru i formy. Stopień zanieczyszczenia został przez nas określony w liczbie fragmentów mikroplastiku na litr wody, wyjaśnia Wojciech Pol. W badanych jeziorach stwierdzono od 0,27 do 1,57 kawałków mikroplastiku na każdy litr wody. Naukowcy badali też morfologię, cechy hydrologiczne oraz zasobność jezior z substancje odżywcze, analizowali zagospodarowanie zlewni, linię brzegową, natężenie turystyki i wydajność oczyszczalni ścieków. Badacze zauważyli, że parametry jezior takie jak kształt, wielkość, głębokość czy bogactwo substancji odżywczych nie mają większego związku z zagęszczeniem plastiku. Istnieje jednak związek pomiędzy połączeniami jezior a ilością mikroplastiku. Im dalej jezioro znajduje się w ciągu zbiorników połączonych rzekami i kanałami, tym większe w nim zagęszczenie mikroplastiku. Szczegóły pracy zostały opublikowane na łamach Science of The Total Environment. « powrót do artykułu
  24. Dwóch młodych mężczyzn, którzy zmarli 4000 lat temu na terenie dzisiejszej Austrii, chorowało na dżumę, donoszą badacze z Austriackiej Akademii Nauk. Tym samym są to najstarsze znane ofiary tej choroby zidentyfikowane w Austrii. Szkielety zmarłych znaleziono w graniczącej z Czechami gminie Drasenhofen. Jedna z ofiar dżumy zmarła pomiędzy 23. a 30. rokiem życia, drugi z mężczyzn miał 22–27 lat. Zostali pochowani niedaleko siebie na cmentarzu składającym się z 22 grobów. Ich groby znajdują się na obrzeżach cmentarza, więc być może wiedziano, że zmarli na chorobę zakaźną, mówi Katharina Rebay-Salisbury z Austriackiego Instytutu Archeologicznego. Naukowcy, badający cmentarz w Drasenhofen, nawiązali współpracę z Instytutem Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka w Lipsku, gdyż poszukiwali ewentualnych pokrewieństw pomiędzy pochowanymi tam osobami. Ku ich zdumieniu, analizy ujawniły obecność Yersinia pestis, bakterii wywołującej dżumę. Co interesujące, pomimo tego, że obaj zmarli żyli w tym samym miejscu i w podobnym czasie, obu zabiły różne szczepy Y. pestis. Oznacza to, że nie mamy tutaj do czynienia z infekcją przekazywaną w ramach tej samej grupy mieszkańców epoki brązu, ale z dwoma niezależnymi epizodami infekcji. W przeciwieństwie do późniejszych epidemii ze średniowiecza dżuma epoki brązu nie była transmitowana za pośrednictwem pcheł, gdyż ówczesnej bakterii brakowało odpowiednich właściwości genetycznych. Choroba musiała rozpowszechniać się w inny sposób, na przykład drogą kropelkową lub poprzez zjedzenie zarażonego mięsa. Analiza wszystkich badań dotyczących prehistorii dżumy w Eurazji wskazuje, że częściej umierali na nią mężczyźni niż kobiety, mówi Rebay-Salisbury. Dotychczas zidentyfikowano 27 mężczyzn i 11 kobiet, którzy zmarli na dżumę. Naukowcy nie znają przyczyn tej nierównowagi. Być może jej przyczyn należy szukać w fakcie, że dżuma jest zoonozą, chorobą którą zarażamy się od zwierząt. Mężczyźni mogli częściej niż kobiety być pasterzami, mieć kontakt z dzikimi zwierzętami, być może uczestnictwo np. w wyprawach wojennych sprzyjało rozprzestrzenianiu się choroby. « powrót do artykułu
  25. Henna Kokkonen, świeżo upieczona magister Uniwersytetu w Jyväskylä w Finlandii, odkryła nieznany dotychczas izotop astatu, najrzadszego pierwiastka występującego w skorupie ziemskiej. W ramach swojej pracy magisterskiej Henna analizowała dane z eksperymentu podczas którego bombardowano atomy srebra wiązką strontu-84. Młoda uczona zauważyła w nich nieznane dotychczas jądro atomowe, astat-190. Składa się ono z 85 protonów oraz 105 neutronów i jest najlżejszym znanym izotopem astatu. Co więcej, zarejestrowała też sygnały, które mogą świadczyć o pojawieniu się innego nieznanego izotopu, astatu-188. Astat to najrzadszy naturalnie występujący pierwiastek w skorupie ziemskiej. Szybko ulega połowicznemu rozpadowi, dlatego na Ziemi jest go w danym momencie nie więcej niż 0,07 grama. Badania nad nowymi jądrami atomowymi są istotne dla zrozumienia budowy jądra atomu oraz ograniczeń, jakim podlega znana nam materia, mówi Kokkonen. Astat powstaje w skorupie ziemskiej wyłącznie w wyniku rozpadu cięższych pierwiastków. Spośród 41 (wraz z tym zauważonymi przez Kekkonen) izotopów astatu, tylko 4 występują naturalnie: astat-215, astat-216, astat-218 i astat-219. Czas ich połowicznego rozpadu wynosi od 0,1 ms do 56 s. Najbardziej stabilnym izotopem tego pierwiastka jest astat-210, o nieco ponad 8-godzinnym czasie połowicznego rozpadu. Dotychczas nigdy nie uzyskano czystej próbki astatu. Nie znamy wielu jego właściwości, a wiele z tych, które znamy, jest dedukowanych z pozycji pierwiastka w tabeli okresowej. Jeden ze sztucznie uzyskiwanych izotopów, astat-211 jest badany pod kątem wykorzystania w radioterapii nowotworów. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...