Duże modele językowe – jak ChatGPT – mają lewicowe „poglądy”
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Technologia
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Przed laty pisarze domagali się stworzenia systemu opłat czy rekompensat związanych z niezwykłą łatwością kopiowania i rozpowszechniania ich utworów w świecie cyfrowym. Wiele osób korzystało bowiem z ich pracy nie płacąc twórcom dzieł. Teraz twórcy znowu protestują, a jednym z powodów jest... sztuczna inteligencja.
Gildia Pisarzy Ameryki (Writers Guild of America – WGA), związek zawodowy skupiający głównie osoby pracujące w przemyśle filmowym i telewizyjnym, rozpoczęła strajk po tym, jak nie doszła do porozumienia z reprezentującą amerykański przemysł rozrywkowy organizacją Alliance of Motion Picture and Television Producers. Jednym z elementów sporu jest istnienie narzędzi takich jak ChatGPT. WGA chce zakazu wykorzystywania tego typu algorytmów do tworzenia historii i scenariuszy do filmów i programów.
Członkowie WGA obawiają się, że przemysł zacznie wykorzystywać algorytmy sztucznej inteligencji do tworzenia scenariuszy, które następnie będą jedynie „wygładzane” przez ludzi. A do tego potrzeba będzie znacznie mniej twórców niż obecnie, co negatywnie wpłynie na zatrudnienie i zarobki w tym dziale gospodarki. WGA proponuje również, by żaden skrypt filmowy czy telewizyjny, który jest objęty grupową umową związkowa, nie był być wykorzystywany do trenowania algorytmów SI. To zresztą echo szerszego sporu dotyczącego tego, czy koncerny stojące za takimi narzędziami jak ChatGPT mają prawo bez zgody właściciela praw autorskich wykorzystywać tekst do trenowania swoich algorytmów. W ten sposób bowiem nie płacą za cudzą pracę, a czerpią z niej zyski.
Wielkie studia filmowe i telewizyjne oraz serwisy internetowe nie chcą przystać na powyższe żądania. Są przeciwne stawianiu twardych granic dotyczących wykorzystywania przez nie systemów sztucznej inteligencji.
WGA to nie jedyny reprezentant pracowników przemysłu filmowego, który wyraża obawy związane z rozwojem SI. Także związki zawodowe reprezentujące aktorów obawiają się, że systemy SI mogą być w coraz większym stopniu wykorzystywane w rozrywce. I nie są to obawy pozbawione podstaw. WGA stawia tutaj bardzo ważne pytanie. Kto zyska, a kto straci na rozwoju takich systemów, mówi Sarah Myers West z AI Now Institute w Nowym Jorku.
Coraz więcej grup zawodowych czuje się zagrożonych przez rozwój systemów sztucznej inteligencji. Maszyny w najbliższych latach będą mogły zastąpić ludzi w wykonywaniu coraz większej liczby czynności. Niedawno IBM poinformował, że z czasem przestanie rekrutować ludzi na stanowiska, na których mogą być zastąpieni przez sztuczną inteligencję. Jako, że rozwoju SI nie można powstrzymać, kluczową staje się odpowiedź na pytanie, kto będzie ten rozwój kontrolował i jak będzie on przebiegał.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Przy okazji każdej kampanii wyborczej partie polityczne wydają ogromne sumy na reklamy w telewizji. Jednak nowe badania, przeprowadzone przez naukowców z Yale University oraz University of California, dowodzą, że reklamy takie przynoszą partiom politycznym niewiele korzyści, niezależnie od ich zawartości, kontekstu czy odbiorców.
Wyniki badań zostały opublikowane z najnowszym numerze Science Advances. Ich autorzy, Alexander Coppock z Yale, Seth J. Hill z UCSD i Lynn Vavreck z UCLA, przeanalizowali, jaki wpływ miało 49 najbardziej rozpowszechnionych reklam telewizyjnych z amerykańskiej kampanii prezydenckiej z 2016 roku. Reklamy badano na reprezentatywnej próbce 34 000 osób, które poddano serii 59 randomizowanych eksperymentów. Okazało się, że – niezależnie od wielu czynników, w tym odbiorców, długości reklamy, zawartego przekazu i innych – wpływ reklam na ludzi był bardzo słaby.
Istnieje przekonanie, że naprawdę dobra reklama lub reklama skierowana w odpowiednim kontekście do konkretnej widowni, może wpłynąć na decyzje wyborców. Stwierdziliśmy jednak, że reklamy polityczne mają bardzo słaby wpływ na decyzje wyborców i pozostaje od słaby niezależnie od czynników branych pod uwagę, mówi profesor Coppock. Reklamy z przekazem pozytywnym wcale nie działają lepiej niż reklamy z przekazem negatywnym. Wyborcy republikanów, demokratów i innych partii reagują na reklamy podobnie. Reklamy wyświetlane w stanach, gdzie preferencje wyborców wahają się nie są bardziej efektywne niż wyświetlane w stanach o jednoznacznych preferencjach wyborczych.
Naukowcy prowadzili swoje eksperymenty przez 29 tygodni. Za każdym razem badani byli losowo przydzielani do dwóch różnych grup. Jedna z nich oglądała reklamę polityczną, a druga reklamę firmy oferującej ubezpieczenia samochodów. Później obie grupy odpowiadały na krótką ankietę.
Reklamy, jakie wyświetlano w danym tygodniu były dobierane w zależności od wydarzeń politycznych tygodnia i z uwzględnieniem reklam zamawianych w stacjach telewizyjnych. Badano reklamy atakujące oraz promujące Donalda Trumpa i Hillary Clinton oraz Teda Cruza i Berniego Sandersa. Analizowano wpływ reklam na wyborców, biorąc pod uwagę wiele różnych czynników, wśród nich samego kandydata, jego partię, jego sponsorów, przekaz reklamy, sympatie polityczne widzów, porę dnia, w której reklamę wyświetlano, stan, w którym ją pokazywano itp. itd.
Wyniki badań były miażdżące. Okazało się, że średnio reklamy zmieniały postrzeganie kandydata na bardziej pozytywne o 0,05 punktu w 5-stopniowej skali. To wynik istotny statystycznie, gdyż badana próbka była duża. Jednak zwiększenie sympatii do kandydata nie przekładało się na chęć głosowania na niego. Badania wykazały bowiem, że średnio reklamy mogły zmienić preferencje wyborcze nieistotnej statystycznie grupy 0,007% wyborców.
Naukowcy zauważają, że specjaliści od polityczne PR-u powinni zatem bardzo precyzyjnie dobierać grupę, do której kierują daną reklamę, gdyż wpływ reklam na poszczególne osoby jest różny.
Podkreślają przy tym, że nie oznacza to, iż reklamy polityczne są zawsze nieefektywne. Coppock zauważa, że nie analizowano wpływu całej kampanii reklamowej na wyborców. Reklamy w telewizji zwiększają rozpoznawalność kandydata, co jest niezwykle istotne. Ponadto wywierają mały, ale mierzalny efekt, co może mieć znaczenie przy wyborach, gdzie kandydaci idą łeb w łeb.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Stany Zjednoczone to kraj wyjątkowy pod wieloma względami. Także pod względem poglądów, jakie społeczeństwo ma na zmiany klimatyczne. Przeprowadzone przez australijskich naukowców badania wykazały, że w USA – jak w żadnym innym kraju – poglądy na kwestie zmian klimatycznych są kształtowane przez politykę.
Jak wiemy, amerykańscy politycy tworzą odnośnie zmian klimatycznych sztuczny podział. Naukowcy zgadzają się, że zmiany takie zachodzą, że mamy do czynienia z globalnym ociepleniem i że odpowiedzialny jest za to człowiek. Jednak znaczna część amerykańskiego establishmentu politycznego twierdzi, że takiej zgodności nie ma i że naukowcy są w tej kwestii podzieleni.
Matthew Hornsey, Emily Harris i Kelly Fielding z University of Queensland przeprowadzili ankiety wśród 5323 osób z 25 krajów. Uzyskane wyniki potwierdziły, że USA wyraźnie odstają od reszty.
Badacze zadali respondentom pytania, które pozwoliły umieścić odpowiadających na czterech skalach sceny politycznej: lewica kontra prawica, liberałowie kontra konserwatyści, indywidualiści kontra komunitarianie oraz oraz elitaryści kontra egalitaryści. Zadano też pytania o różne teorie spiskowe, również i o tę mówiącą, że zmiany klimatu to oszustwo.
Wyniki pokazały, że Stany Zjednoczone są jedynym krajem, w którym istnieje statystycznie istotna korelacja pomiędzy skalami poglądów politycznych a opinią na temat klimatu. Innymi słowy, jeśli respondent był Amerykaninem, to wystarczyło dowiedzieć się, w jakim miejscu spektrum politycznego się plasuje, by z dużym prawdopodobieństwem odgadnąć jego poglądy na kwestie klimatyczne. Podobną korelację zauważono pomiędzy spektrum politycznym, a teoriami spiskowymi, chociaż tutaj USA nie były wyjątkiem, gdyż w kilku innych krajach również korelacja taka występowała.
Poza USA jeszcze w Australii i Kanadzie występowała korelacja pomiędzy trzem z czterech skal spektrum politycznego a poglądami na zmiany klimatyczne. Korelacja ta była jednak słabsza. W Brazylii korelację odnotowano w przypadku dwóch z czterech skal.
Badacze zauważyli, że USA, Kanada, Australia i Brazylia mają ze sobą jeszcze jedną wspólną cechę. Są wśród krajów o najwyższej emisji gazów cieplarnianych na mieszkańca. To może być przypadek, ale nie musi. Jak stwierdzili badacze, nie można wykluczyć, że w krajach o wyższej emisji mamy do czynienia z większym zainteresowaniem kwestiami klimatycznymi, zarówno większym zainteresowaniem kolektywnym w postaci np. inwestycji dokonywanych przez przemysł wydobywczy, jak i zainteresowaniem indywidualnym, przejawiającym się chociażby rozważaniem, ile każdy obywatel musiałby poświęcić wysiłku, by zredukować generowaną przez siebie emisję.
Australijscy badacze mówią, że ich wyniki pokazują, iż sceptycyzm klimatyczny to raczej fenomen kulturowy niż nieodłączna cecha ideologii politycznych. Już wcześniejsze badania wykazały, że w USA kwestie klimatyczne są powiązane z tożsamością kulturową. Takich powiązań nie znaleziono natomiast w przypadku większości tematów naukowych. Wydaje się, że wpływowi politycy czy liderzy opinii wprowadzają do grup, które się z nimi identyfikują pod względem kulturowym, poglądy na konkretny temat. W większości przypadków nie mają oni aż takiego wpływu, by idee te się rozpowszechniły. W przypadku sceptycyzmu klimatycznego to się udaje.
Pomimo tego, że w większości krajów demokratycznych możemy wyróżnić wpływowe partie „konserwatywne” i „liberalne”, to jednak USA pozostają wyjątkiem. W innych krajach także grupy identyfikujące się z „konserwatystami” uznają zmiany klimatu za realne zagrożenie, z którym trzeba coś zrobić.
« powrót do artykułu
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.