Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Chiny agresywnie promują niesprawdzone metody walki z COVID-19 i sprzedają za granicę 'leki' TCM

Rekomendowane odpowiedzi

35 minut temu, Daniel O'Really napisał:

Taki człowiek z dużą dozą prawdopodobieństwa

...stanie się ogniwem marketingu bezpośredniego, i tak jak ta Goździkowa z reklamy, poleci specyfik rodzinie i znajomym. No bo jak ktoś zapyta czy pomogło odpowiedź inna niż "TAK" oznaczać będzie że dało się d..py i nie było to mądre. Jak spytasz kogoś jaki samochód poleci kupić to większość poleci własne auto jako super auto niepsujące się i które mało pali. No bo przecież nie przyznasz się że jeździsz gratem i ten wybór to porażka. I tak robi się łańcuszek i rośnie legenda która ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.

Żeby nie było, nie mam nic przeciwko temu. Każdy ma wolną wolę i co ważne obecnie dostęp do wiedzy wszelakiej w internetach.I jak ktoś cieszy się że wygrał życie kupując passata w dieslu i może nim sobie beztrosko pojechać postawić bańki które wyleczą go  z choroby to cieszę się że on się cieszy i gratuluję mu optymizmu i wiary w słuszność swoich decyzji.

Więc jak komuś TCM i tym podobne pomagają to super, ale pacjenci z mniejszą wiarą nie powinni sięgać po statystyki oparte na twardych danych(a nie wywiadach i subiektywnych odczuciach) bo terapia może być mniej skuteczna

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
13 minutes ago, tempik said:

Więc jak komuś TCM i tym podobne pomagają to super...

Zupełnie nie w tym rzecz@tempik.  Na zachodzie choćby pali i pije tyle ludzi, że liczba tych 'dbających o siebie inaczej', odwiedzających "znachorów" jest nawet nie promilem.  Gabinety tatuażu i liftingu mają na zachodzie większy rynek niż medycyna naturalna.

Ten rynek nigdy nie stanowił i nie będzie stanowił zagrożenia dla medycyny akademickiej.  Raz na kilka lat do lekko postrzelonego znachora, który skończył tygodniowy kurs korespondencyjny, przychodzi osoba z poważnymi zaburzeniami poznawczymi i w efekcie takiej koniunkcji raz na dekadę mamy nieboszczyka. W tym samym czasie - w wyniku błędów medycznych - umierają tysiące. Dlaczego tak dużo? Bo do znachorów chodzi promil, a do lekarzy 99,99%. 

I tak naprawde artykuł @MB nie jest o tym.  On jest socjotechniką o budowaniu w ludziach wrogiego nastawienia do "nieznanego i niesprawdzonego".  Czytając go poczułem się jakbym czytał Mosbaherową, która wydała sporo kasy na stołek i teraz musi to odpracować. Celem jest ewidentnie obraz Chin, jako państwa.  Zamiast "TCM" mogłbys wstawić np "5G" i pisać o szpiegowskich algorytmach w sprzęcie HW - nikt i nigdy nie znalazł, ale groza straszna.

Następnie do dyskusji włączają się 'znawcy internetowi', którzy prezentują wyłącznie swoje wizje tego, o czym nie wiedzą. I zaczyna każdy gadać sam do siebie.

Ale na zakończenie mojego udziału w wątku podam przysłowie, które ma już chyba tysiące lat:  Owce zawsze boją sie wilka, ale to nie wilk je wszystkie zabije. Zrobi to ich własny pasterz.

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
2 godziny temu, Jarosław Bakalarz napisał:

I tak naprawde artykuł @MB nie jest o tym.  On jest socjotechniką o budowaniu w ludziach wrogiego nastawienia do "nieznanego i niesprawdzonego".  Czytając go poczułem się jakbym czytał Mosbaherową, która wydała sporo kasy na stołek i teraz musi to odpracować. Celem jest ewidentnie obraz Chin, jako państwa.  Zamiast "TCM" mogłbys wstawić np "5G" i pisać o szpiegowskich algorytmach w sprzęcie HW - nikt i nigdy nie znalazł, ale groza straszna.

Masz rację, też wyczuwam tutaj niewidzialną wojnę Trumpa i Chin na propagandę i obrzucanie się błotem. Już nawet nie pamiętam kto zapoczątkował tą propagandową wojnę, ale przed Trumpem raczej Chiny były ok dla innych i same też koncentrowały się tylko na swoim biznesie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
20 godzin temu, peceed napisał:

To jest przykład ogromnej arogancji. Przede wszystkim jak najbardziej w porządku jest ta część ziołolecznictwa która działa, i tylko ta.
Ludzie którzy tworzyli medycynę chińską i ziołolecznictwo jak najbardziej stosowali obserwację i wyciąganie wniosków. Pod wieloma względami byli znacznie uczciwsi od obecnych lekarzy gdyż zioła nie miały wysokiego budżetu na marketing farmaceutyczny a doświadczenia zbierano i korygowano przez wiele tysięcy lat.
Do tego orędownicy "metody naukowej" nie do końca rozumieją potęgę wolnego rynku i konkurencji oraz doboru naturalnego. Lekarze skuteczni byli nagradzani i mieli większą szansę na przekazywanie swojej wiedzy. Ci gorsi nie. Po kilku tysiącach lat taki system wyciska praktyczne maksimum z dostępnej biosfery nie przejmując się indywidualnymi przekonaniami poszczególnych jednostek. Ignorowanie takiej wiedzy jest po prostu głupie.

Co za stek bzdur i spekulacji. Po Twoich wcześniejszych postach wnioskowałem, że rozumiesz co to jest metoda naukowa, ale najwyraźniej doznałeś takiej traumy ze strony systemu opieki zdrowotnej, że zaburzyła ona Twoją obiektywną ocenę. Ja też nie lubię arogancji lekarzy i wiele bym zmienił z służbie zdrowia, ale bez przesady...

Po pierwsze, sam napisałem, że istnieje zweryfikowana wiedza z zakresu ziołolecznictwa.

A co do metody naukowej. Metoda naukowa jest najlepszą, znaną nam metodą przybliżającą nas do prawdy. A przynajmniej pozwala odróżnić który model jest dokładniejszy. Odnośnie technologii medycznych - metoda naukowa pozawala nam zweryfikować (w najlepszy znany nam sposób) która technologia/lek jest lepsza. Doświadczenie "zbierane i korygowane przez wiele tysięcy lat" to nie jest metoda LEPSZA od nowoczesnej metody naukowej. Obarczona jest większymi błędami. Możesz zażywać zioło, które zawiera setki substancji, z których część ci pomaga, część jest neutralna a część szkodzi, ale sumarycznie przy danej chorobie troszkę pomaga. Tylko metodą naukową jesteś w stanie stwierdzić jaka to substancja i dokonać optymalizacji procesu leczenia. Prymitywne "Chińskie obserwacje" są po prosty za mało dokładne i za mało precyzyjne aby stawać w szranki z metodą naukową. Nie znaczy, to że ta wiedza jest całkiem bezużyteczna (może stanowić inspirację do badań NAUKOWYCH). Ja mówię jedynie że metoda weryfikacji jest lepsza po stronie medycyny zachodu dlatego kiedy ktoś mi mówi że A. od setek lat jedliśmy to zioło i wielu ludziom się poprawiało jak miał problemy z oddychaniem lub B. zrobiliśmy Tobie badanie, masz nowotwór płuc takiego i takiego typu i przetestowaliśmy substancje z kilku chińskich ziół, i okazuje się że jak sie wizuoluje z nich te i te substancje i poda podczas chemioterapii to masz 80% szans na wyleczenie. Można zadać kolejne pytanie -  A skąd Pan/Pani to wie? opcja A. przeczytałem w Chińskiej książce, której autorem jest znany Chiński szaman, który testował to zioło samodzielnie na setkach ludzi i wszyscy zauważali poprawę, poza tym, metoda ta jest znana również wielu innych szamanom z Chin, od tysięcy lat. Opcja B. Przebadaliśmy różne substancje, wielokrotnie, w różnych instytutach, mamy terie i hipotezy które zweryfikowaliśmy, nie opieramy się również na subiektywnej ocenie Pacjenta, ale na obiektywnych badaniach jego stanu zdrowia aby stwierdzić poprawę. Wszystko mamy udkomuentowane, nie musi nam Pan wierzyć na słowo. Czy opcja B nie jest znacznie bardziej wiarygodna? Mimo iż niedoskonała, że czasem są błędy, że jest czynnik ludzki i ekonomiczny to i tak jest to metoda lepsza, bo te wszystkie czynniki występują również w metodach pseudobadawyczh "medycyny Chińskiej".

4 godziny temu, Jarosław Bakalarz napisał:

On jest socjotechniką o budowaniu w ludziach wrogiego nastawienia do "nieznanego i niesprawdzonego"

I słusznie, bo "nieznane i niesprawdzone" jest często niebezpieczne i należy przed tym ostrzegać. Tylko metoda naukowa pozwala rzetelnie "poznać i sprawdzić".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
1 hour ago, Warai Otoko said:

I słusznie, bo "nieznane i niesprawdzone" jest często niebezpieczne i należy przed tym ostrzegać. Tylko metoda naukowa pozwala rzetelnie "poznać i sprawdzić".

Ale co z nieznanym i niesprawdzonym, które takie jest wyłącznie dla ostrzegającego? ...i niechcący wychodzi na głupka, bo ostrzega przed solidnie zweryfikowaną naukowymi metodami wiedzą. 

Zauważ, że większość badań, które są cytowane nawet tutaj ma w spisie naukowców z Chin. To są z zasady dwuetatowcy. Czasem pod nazwiskiem widzisz jednak, ze on jest wyłącznie z chińskiego instytutu.  Nic nie stracisz jeśli pójdziesz tym tropem i sam ustalisz liczbę solidnych naukowych badań dla dowolnego zielska: weź choćby ww. Efedrę i zobacz ile jest w Chinach naukowych publikacji o jej skladnikach aktywnych. 

  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
26 minut temu, Jarosław Bakalarz napisał:

Ale co z nieznanym i niesprawdzonym, które takie jest wyłącznie dla ostrzegającego? ...i niechcący wychodzi na głupka, bo ostrzega przed solidnie zweryfikowaną naukowymi metodami wiedzą. 

Zaprzeczasz sam sobie. Pisałem chyba w każdym moim poście, że właśnie o metodę weryfikacji się rozchodzi. Jeśli coś jest solidnie zweryfikowane, to nie jest jednocześnie "nieznane i niesprawdzone".

28 minut temu, Jarosław Bakalarz napisał:

Nic nie stracisz jeśli pójdziesz tym tropem i sam ustalisz liczbę solidnych naukowych badań dla dowolnego zielska: weź choćby ww. Efedrę i zobacz ile jest w Chinach naukowych publikacji o jej skladnikach aktywnych. 

Pisałem też z dwa razy chyba, że nie mam nic przeciwko lekom czy w ogóle technologiom medycznym z Chin, czy też nawet żywcem wyciągniętych z tradycyjnej medycyny chińskiej o ile są to metody leczenia naukowo zbadane i zweryfikowane jako skuteczne. Natomiast co do publikacji "o składnikach aktywnych" jak to ująłeś ;P Nie wiem czy to tylko skrót myślowy (jak tak to nie ma sprawy), ale jesli nie, to chciałem zauważyć że "o składnikach" to sobie można pisać, ale to nijak się ma do tego czy dany składnik faktycznie pomaga i jeszcze na co pomaga. W ogóle tutaj dochodzi też aspekt diagnostyczny. Badania labolatoryjne oraz obrazowe oraz kryteria daignostyczne są nieporównywalnie bardziej wiarygodne i bardziej falsyfikowalne niż tradycyjne, niestety prymitywne metody Chińskie polegające w sumie nie wiem na czym, na dotyku? W ogóle bez nowoczesnych technologii nie da się zbadać stanu zdrowia człowieka na pewnym poziomie, bo po prostu ludzki organizm nie posiada odpowiednich narzędzi żeby to uczynić. Chyba, ze wierzymy w moce nadprzyrodzone, ale to oznacza koniec racjonalnej dyskusji.

  • Negatyw (-1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chyba mamy problem nie z tym że medycyna chińska może nie działać lub działa, ale z tym że ktoś kręci biznes na granicy prawa, bo sugeruje lub kreuje słuszność tych metod i robi to sposobem reklam suplementów diety. Być może jest tak, że działają ale tak samo jak reklamowane suplementy diety, wspomagają w pewnych niejasnych okolicznościach. Tutaj właśnie jest pole i to szerokie na rozwinięcie legalnego biznesu. Pytanie, kogo to zaboli? Czy zachodowi zależy na samej prawdzie, czy już wszystko co chińskie jest złe? Może problemem jest również wyścig w słuszność metod i o niezłe pieniądze. Przecież badania kliniczne produktów nie są za darmo. W Europie inwestują w badania kliniczne miliony, a tutaj wpada chińczyk i mówi że jego zioła robią lepszą robotę. Kto by się nie wkurzył. Do tego wpadają zwolennicy ziół i medycyny akademickiej i kłócą się kto ma rację. Rację ma ten komu uda się wyleczyć wszystkich. Na razie takiego nie ma.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Te kilka tysięcy lat skutecznego ziołolecznictwa i nieprzebranej wiedzy miało okazję na swoje pięć minut w Europie podczas dżumy, ale się nie popisali, bo zabrakło szamanów z DEET ;) Po kilku wiekach przyszedł pan z mikroskopem i porozstawiał ich po kątach.

  • Haha 1
  • Pozytyw (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Akumulatory w samochodach elektrycznych mogą działać o 1/3 dłużej, niż twierdzą ich producenci, informują naukowcy ze SLAC-Stanford Battery Center. Eksperci centrum badawczego, które zostało założone przez SLAC National Accelerator Laboratory i Precourt Institute for Energy na Uniwersytecie Stanforda, doszli do wniosku, że obecne procedury testowe nie oddają prawidłowo warunków, w jakich używane są akumulatory. To zaś oznacza, że w rzeczywistości właściciele samochodów elektrycznych mogą używać ich przez wiele lat dłużej, niż przypuszczają.
      Typowa procedura testowa, jakiej naukowcy i inżynierowie poddają rozwijane przez siebie akumulatory, polega na ich rozładowywaniu pod stałym obciążeniem i ładowaniu. Procedurę tę powtarza się wielokrotnie, by sprawdzić, w jakim tempie spada pojemność akumulatorów, a zatem jak długo będzie można ich używać.
      Jednak, jak czytamy w artykule opublikowanym właśnie na łamach Nature Energy, metoda taka nie oddaje rzeczywistych warunków użytkowania tych akumulatorów. W rzeczywistości mogą one działać znacznie dłużej, a to bardzo dobra wiadomość dla obecnych i przyszłych posiadaczy samochodów elektrycznych. Mimo bowiem olbrzymiego, sięgającego 90%, spadku cen akumulatorów w ciągu ostatnich 15 lat, wciąż stanowią one około 1/3 ceny samochodu elektrycznego.
      Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że prawdziwe warunki użytkowania samochodu elektrycznego, częste przyspieszanie, hamowanie, które nieco ładuje baterie, zaparkowanie na chwilę przy mijanym sklepie spożywczym, pozostawianie bezczynnego samochodu na wiele godzin w czasie pracy czy snu, powoduje, że akumulatory mogą działać dłużej, niż pokazują to standardowe testy laboratoryjne, mówi profesor Simona Onori z Uniwersytetu Stanforda.
      Autorzy badań wykorzystali cztery scenariusze testowania akumulatorów, od standardowych testów używanych obecnie w przemyśle, po testy, które – na podstawie danych zebranych ze standardowo używanych samochodów - oddawały prawdziwe warunki eksploatacji akumulatorów. Następnie wedle tych czterech scenariuszy przez dwa lata testowali 92 komercyjnie dostępne akumulatory litowo-jonowe. Okazało się, że im bardziej test był podobny do sposobu używania akumulatora w życiu codziennym, tym dłużej taki akumulator mógł pracować.
      Uzyskane dane zostały następnie przeanalizowane za pomocą algorytmu maszynowego uczenia się. Naukowcy chcieli wiedzieć, jakie czynniki wpływają na żywotność baterii. Analizy wykazały na przykład, że krótkotrwałe, szybkie zwiększanie prędkości samochodu elektrycznego powoduje, że akumulatory ulegają wolniejszej degradacji. To niezwykle zaskakujące, gdyż dotychczas sądzono, że przyspieszanie negatywnie wpływa na żywotność akumulatorów. Tymczasem okazuje się, że pomaga ono zwiększyć ich żywotność.
      Naukowcy sprawdzili różnice pomiędzy spadkiem pojemności akumulatorów powodowanym przez kolejne cykle ładowania-rozładowywania, a powodowanym samym upływem czasu. Tutaj wszystko zależy od sposobu używania akumulatorów. My, inżynierowie zajmujący się akumulatorami, zawsze uważaliśmy, że cykle ładowania-rozładowywania są znacznie ważniejsze niż upływ czasu. Jest to prawdziwe w odniesieniu do komercyjnie używanych pojazdów elektrycznych, jak autobusy czy ciężarówki, które albo jeżdżą, albo są ładowane. Natomiast w przypadku samochodów prywatnych, wykorzystywanych do pojechania do pracy, po dzieci, na zakupy, które przez większość dnia stoją bezczynnie i nawet nie są ładowane, upływ czasu jest ważniejszym czynnikiem wpływającym na degradację niż cykle ładowania-rozładowywania, stwierdza doktorant Alexis Geslin, jeden z głównych autorów badań. Dlatego też naukowcy postanowili określić optymalny sposób używania akumulatorów, by zrównoważyć wpływ obu czynników na te urządzenia. Okazało się, że przeciętny użytkownik prywatnego samochodu elektrycznego używa go w sposób optymalny dla akumulatorów. Jedyne, co należy zrobić – ale to już rola producentów samochodów – to dostosowanie oprogramowania zarządzającego akumulatorami do wniosków płynących z tych badań.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Podczas badań prowadzonych przed rozpoczęciem prac budowlanych w pobliżu Kantonu, znaleziono najmniejsze znane jaja nieptasich dinozaurów. Sześć sfosylizowanych jajek stanowi obecnie część skały budującej formację Tangbian. Pochodzi ona z górnej kredy, sprzed 80 milionów lat. Jaja są nieregularnie ułożone, trudno więc stwierdzić, czy wszystkie znajdowały się w jednym gnieździe. Jaja są owalne, a ich dłuższa oś liczy zaledwie 29 milimetrów.
      Naukowcy, którzy badali jaja, stwierdzili na łamach Historical Biology, że prawdopodobnie należą one do nieznanego dotychczas nieptasiego terapoda, którego nazwali Minioolithus ganzhouensis. Eksperci wykluczyli, by należał on do troodonów, owiraptorozaurów, ani dromeozaurów. Obecnie nie wiadomo, jakie rozmiary mógł osiągnąć ten gatunek.
      Jaja zachowały się w świetnym stanie. Badania za pomocą skaningowego mikroskopu elektronowego ujawniły, że ich wewnętrzna struktura jest niemal nienaruszona. To dzięki temu udało się ustalić, że posiadają one unikatowy zestaw cech, które nie pasują do żadnego znanego gatunku.
      Dzięki analizie ewolucyjnej znanych skamieniałych jaj, doszliśmy do wniosku, że pochodzą one od niewielkiego terapoda, mówi profesor Han Fenglu z Chińskiej Akademii Nauk i dodaje, że ich odkrycie zwiększa naszą wiedzę na temat ewolucji i metod reprodukcyjnych dinozaurów z późnej kredy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dzieci i młodzież w wieku 10-19 lat, u których zdiagnozowano COVID-19 są narażone na większe ryzyko rozwoju cukrzycy typu 2. w ciągu 6 miesięcy po diagnozie, niż ich rówieśnicy, którzy zapadli na inne choroby układu oddechowego. Takie wnioski płyną z badań przeprowadzonych przez naukowców z Wydziału Medycyny Case Western Reserve University. Uczeni przeprowadzili metaanalizę wpływu COVID-19 na ryzyko rozwoju cukrzycy typu 2. u dorosłych, a następnie postanowili poszerzyć swoją wiedzę o wpływ infekcji na osoby młodsze.
      Badacze przeanalizowali przypadki 613 602 pacjentów pediatrycznych. Dokładnie połowę – 306 801 – stanowiły osoby, u których zdiagnozowano COVID-19, w drugiej grupie znaleźli się młodzi ludzie, którzy zachorowali na inne choroby układu oddechowego. Poza tym obie grupy były do siebie podobne. Dodatkowo utworzono też dwie podgrupy po 16 469 pacjentów, w których znalazły się osoby z otyłością oraz COVID-19 lub inną chorobą układu oddechowego.
      Naukowcy porównali następnie liczbę nowo zdiagnozowanych przypadków cukrzycy typu 2. w obu grupach. Pod uwagę brano diagnozy, które postawiono miesiąc, trzy miesiące i sześć miesięcy po wykryciu pierwszej z chorób. Okazało się, że ryzyko rozwoju cukrzycy u osób, które zachorowały na COVID-19 było znacznie wyższe. Po 1 miesiącu było ono większe o 55%, po trzech miesiącach o 48%, a po pół roku – o 58%. Jeszcze większe było u osób otyłych. W przypadku dzieci i nastolatków, które były otyłe i zapadły na COVID-19 ryzyko zachorowania na cukrzycę było o 107% wyższe po 1 miesiącu, o 100% wyższe po drugim i o 127% wyższe po pół roku. Największe jednak niebezpieczeństwo związane z rozwojem cukrzycy wisiało nad tymi, którzy z powodu COVID-19 byli hospitalizowani. Ryzyko to było większe – odpowiednio do czasu po diagnozie COVID-19 – o 210%, 174% i 162%.
      Obecnie nie wiadomo, jaki może być związek COVID-19 z cukrzycą. Tym bardziej, że przeprowadzone badania to analiza retrospektywna, która nie pozwala na wykazanie związku przyczynowo-skutkowego. Potrzeba więc dalszych badań, które pozwolą określić, czy zachorowanie na COVID-19 w jakikolwiek sposób wpływa na układy związane z działaniem glukozy czy insuliny w naszym organizmie.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Na Piazzetta San Marco, weneckim placu łączącym Canale di San Marco z placem św. Marka znajdują się dwie słynne granitowe kolumny. Na jednej z nich stoi figura pierwszego patrona miasta, świętego Teodora. Drugą zaś wieńczy uskrzydlony lew z brązu, atrybut nowego patrona miasta, ewangelisty św. Marka. Jeszcze do niedawna sądzono, że lew pochodzi z Persji Achemenidów i oryginalnie przedstawiał chimerę, której dodano skrzydła. Właśnie okazało się, że posąg znacznie młodszy i powstał w Państwie Środka.
      W latach 80. XX wieku słynny lew został poddano konserwacji i wówczas przeprowadzono badania, na podstawie których stwierdzono, że powstał w Anatolii na początku epoki hellenistycznej (IV w. p.n.e.). Teraz jednak badania izotopów ołowiu zdradziły zupełnie inną historię.

      Geolodzy, chemicy, archeolodzy i historycy sztuki z Uniwersytetu w Padwie, Uniwersytetu Ca' Foscari w Wenecji oraz International Association of Mediterranean and Eastern Studies - Ismeo przeprowadzili nowe analizy brązu, z którego wykonano lwa. Uzyskane dane, wskazują, że miedź wykorzystana do produkcji posągu pochodzi z kopalń w dolnym biegu Jangcy. Analizy stylistyczne zaś zdradziły na grzywie, klatce piersiowej i głowie cechy typowe dla sztuki z czasów dynastii Tang (609–907).
      Badacze uważają, że oryginalna rzeźba była „strażnikiem grobu” (镇墓兽, zhènmùshòu). Były to fantastyczne stwory umieszczane przed grobowcami, które miały odstraszać złe duchy i zapewnić spokój duszy zmarłego. Już na początku rządów dynastii Tang ustawiano je zwykle w parach. Jeden ze stworów miał ludzką, drugi – twarz bestii.
      W przypadku uskrzydlonego lwa z Wenecji cechami typowymi dla zhènmùshòu są szerokie nozdrza z wąsami po obu stronach, szeroko otwarty pysk z widocznymi szeroko rozstawionymi kłami w żuchwie i wąsko umiejscowionymi kłami w szczęce. Pomiędzy kłami występuje równy, płaski rząd zębów, a oczodoły rzeźby są bardzo wydatne, by można było zamontować tam rogi. U naszego lwa oczodoły są ścięte. Najwyraźniej ucięto umocowane tam rogi lub poroże, by nadać zwierzęciu bardziej lwi wygląd.
      Odkrycie ogłoszono przed tygodniem, podczas ceremonii otwarcia międzynarodowej konferencji dotyczącej Marco Polo. Zorganizowano ją z okazji 700. rocznicy śmierci podróżnika.
      Gdy w 1295 roku Marco powrócił ze swojej podróży opisywał lwa już stojącego na kolumnie. Nie wiadomo, jak posąg znalazł się w Wenecji. Mógł przybyć Szlakiem Jedwabnym przez Indie i Afganistan. Droga ta była aktywna za czasów dynastii Tang, później przez wieki była zablokowana, a za czasów Marco Polo ponownie ją wykorzystywano.
      Tak czy inaczej brak wzmianek o transporcie i ustawianiu tak dużej rzeźby sugeruje, że lew przybył w częściach. Wskazują też na to analizy z różnych miejsc rzeźby, dzięki którym wiemy, że jej fragmenty ponownie odlano i łączono w co najmniej 5 fazach prac.  Ślady tych prac pochodzą sprzed 1797 roku, gdy Wenecję splądrowały wojska Napoleona, które wywiozły lwa, rozbijając go przypadkiem na 20 części.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Tegoroczną Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny otrzymali Katalin Karikó i Drew Weissmann za odkrycia, które umożliwiły opracowanie efektywnych szczepionek mRNA przeciwko COVID-19. W uzasadnieniu przyznania nagrody czytamy, że prace Karikó i Wiessmanna w olbrzymim stopniu zmieniły rozumienie, w jaki sposób mRNA wchodzi w interakcje na naszym układem odpornościowym". Tym samym laureaci przyczynili się do bezprecedensowo szybkiego tempa rozwoju szczepionek, w czasie trwania jednego z największych zagrożeń dla ludzkiego życia w czasach współczesnych.
      Już w latach 80. opracowano metodę wytwarzania mRNA w kulturach komórkowych. Jednak nie potrafiono wykorzystać takiego mRNA w celach terapeutycznych. Było ono nie tylko niestabilne i nie wiedziano, w jaki sposób dostarczyć je do organizmu biorcy, ale również zwiększało ono stan zapalny. Węgierska biochemik, Katalin Karikó, pracowała nad użyciem mRNA w celach terapeutycznych już od początku lat 90, gdy była profesorem na University of Pennsylvania. Tam poznała immunologa Drew Weissmana, którego interesowały komórki dendrytyczne i ich rola w układzie odpornościowym.
      Efektem współpracy obojga naukowców było spostrzeżenie, że komórki dendrytyczne rozpoznają uzyskane in vitro mRNA jako obcą substancję, co prowadzi co ich aktywowania i unicestwienia mRNA. Uczeni zaczęli zastanawiać się, dlaczego do takie aktywacji prowadzi mRNA transkrybowane in vitro, ale już nie mRNA z komórek ssaków. Uznali, że pomiędzy oboma typami mRNA muszą istnieć jakieś ważne różnice, na które reagują komórki dendrytyczne. Naukowcy wiedzieli, że RNA w komórkach ssaków jest często zmieniane chemicznie, podczas gdy proces taki nie zachodzi podczas transkrypcji in vitro. Zaczęli więc tworzyć różne odmiany mRNA i sprawdzali, jak reagują nań komórki dendrytyczne.
      W końcu udało się stworzyć takie cząsteczki mRNA, które były stabilne, a po wprowadzeniu do organizmu nie wywoływały reakcji zapalnej. Przełomowa praca na ten temat ukazała się w 2005 roku. Później Karikó i Weissmann opublikowali w 2008 i 2010 roku wyniki swoich kolejnych badań, w których wykazali, że odpowiednio zmodyfikowane mRNA znacząco zwiększa produkcję protein. W ten sposób wyeliminowali główne przeszkody, które uniemożliwiały wykorzystanie mRNA w praktyce klinicznej.
      Dzięki temu mRNA zainteresowały się firmy farmaceutyczne, które zaczęły pracować nad użyciem mRNA w szczepionkach przeciwko wirusom Zika i MERS-CoV. Gdy więc wybuchła pandemia COVID-19 możliwe stało się, dzięki odkryciom Karikó i Weissmanna, oraz trwającym od lat pracom, rekordowo szybkie stworzenie szczepionek.
      Dzięki temu odkryciu udało się skrócić proces, dzięki czemu szczepionkę podajemy tylko jako stosunkowo krótką cząsteczkę mRNA i cały trik polegał na tym, aby ta cząsteczka była cząsteczką stabilną. Normalnie mRNA jest cząsteczką dość niestabilną i trudno byłoby wyprodukować na ich podstawie taką ilość białka, która zdążyłaby wywołać reakcję immunologiczną w organizmie. Ta Nagroda Nobla jest m.in. za to, że udało się te cząsteczki mRNA ustabilizować, podać do organizmu i wywołują one odpowiedź immunologiczną, uodparniają nas na na wirusa, być może w przyszłości bakterie, mogą mieć zastosowanie w leczeniu nowotworów, powiedziała Rzeczpospolitej profesor Katarzyna Tońska z Uniwersytetu Warszawskiego.
      Myślę, że przed nami jest drukowanie szczepionek, czyli dosłownie przesyłanie sekwencji z jakiegoś ośrodka, który na bieżąco śledzi zagrożenia i na całym świecie produkcja już tego samego dnia i w ciągu kilku dni czy tygodni gotowe preparaty dla wszystkich. To jest przełom. Chcę podkreślić, że odkrycie noblistów zeszło się z możliwości technologicznymi pozwalającymi mRNA sekwencjonować szybko, tanio i dobrze. Bez tego odkrycie byłoby zawieszone w próżni, dodał profesor Rafał Płoski z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...