Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    227

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Pesci Slavisa, włoski specjalista IT, twierdzi, że odnalazł dwie ukryte postaci na obrazie Ostatnia wieczerza Leonarda da Vinci. Mają to być rycerz z zakonu templariuszy oraz ktoś jeszcze z małym dzieckiem na ręku. Widać ich ponoć tylko w określonym oświetleniu i aby tego dokonać, informatyk musiał wykorzystać możliwości swojego komputera. Przeglądając magazyn z reprodukcją Ostatniej wieczerzy, zauważyłem dziwny efekt, coś jak cień – opowiada 36-letni Włoch. Zeskanowałem ją i wydrukowałem na przezroczystej kartce. Następnie przyłożyłem wydruk do oryginalnego malowidła. W rezultacie zobaczyłem nowy obraz z kolejnymi postaciami. Wg Reutera, naukowiec amator nałożył na oryginał jego lustrzane odbicie. Rewelacje Salvisy mogą na nowo ożywić, i chyba już to uczyniły, wnioskując z ruchu na witrynach www.leonardodavinci.tv, www.codicedavinci.tv, www.cenacolo.biz i www.leonardo2007.com, dyskusję o ukrytych znaczeniach obrazu renesansowego mistrza, rozpoczętą po opublikowaniu Kodu Leonarda da Vinci Dana Browna. W ubiegły czwartek wymienione witryny odwiedziło ponad 15 mln internautów. Właściciele zaczęli się nawet zastanawiać nad przeniesieniem ich na bardziej wydajne serwery. Na wersji obrazu powstałej po nałożeniu postać stojąca na lewo od Chrystusa trzyma w ramionach dziecko. Pesci nie próbował jednak sugerować, że to potomek Chrystusa, narodzony ze związku z Marią Magdaleną. Wg alternatywnych teorii, św. Graal nie jest naczyniem, ale rodem Jezusa. Informatyk sugeruje, że na przekształconym dziele widać stojący przed Chrystusem kielich. Jest to moment pobłogosławienia chleba i wina i ustanowienia sakramentu eucharystii.
  2. "Społecznościowa bankowość” to pojęcie, które wkrótce może zagościć w naszym słowniku. To pomysł na wykorzystanie Internetu do skontaktowania osób, które mają pieniądze z tymi, którzy potrzebują pożyczki. To jednocześnie sposób na wyeliminowanie pośredników, takich jak banki. Pionierem "społecznościowej bankowości” jest serwis Zopa, który od dwóch lat umożliwia osobom korzystającym z serwisu na pożyczanie pieniędzy na własnych warunkach. Serwis pozwala zarejestrowanym pożyczkobiorcom i pożyczkodawcom, na ustalenie interesującego ich oprocentowania. Jeśli dojdą do porozumienia co do jego wysokości – mogą zawrzeć transakcję. Osoby, które skorzystały z Zopa twierdzą, że jest to znacznie tańsze, niż udanie się po pożyczkę do banku. Pozostaje jeszcze druga strona medalu, czyli gwarancje dla udzielającego pożyczki. James Alexander, szef Zopa, mówi, że jego portal robi wszystko, co możliwe, by zminimalizować ryzyko. Serwis sprawdza dokładnie wszystkich, którzy się w nim rejestrują. To społeczność ludzi, których znamy. My ich jedynie kontaktujemy ze sobą i umożliwiamy zawarcie transakcji na ich własnych warunkach – mówi Alexander. Jednym ze sposobów minimalizacji ryzyka jest rozdzielanie jednej pożyczki pomiędzy wielu pożyczkobiorców. Jeśli pożyczamy np. 500 funtów, to suma ta jest dzielona i wędruje do 50 różnych osób. Oczywiście pewne ryzyko istnieje, ale ono istnieje zawsze, także w tradycyjnym systemie bankowym. Nieco inne podejście reprezentuje serwis Kiva. Jego celem jest pomoc mieszkańcom krajów rozwijających się w znalezieniu inwestora. Potencjalni pożyczkodawcy mogą wybierać wśród wielu prezentowanych w serwisie projektów i zdecydować, który chcą wspomóc pożyczką. Dotychczas za pośrednictwem serwisu Kiva ponad 50 000 osób udzieliło pożyczek w wysokości ponad 5 milionów dolarów. Średni okres kredytowania w serwisie Kiva wynosi 6-12 miesięcy. W tym czasie osoby, które udzieliły pożyczki otrzymują regularnie e-maile z opisem postępów czynionych przez firmy tych, którym pożyczyły pieniądze. Jeszcze innym pomysłem na społecznościowy serwis finansowy jest to, co proponuje FXA World. To rodzaj wirtualnego bazaru na którym, bez pośredników, odbywa się handel walutami. Udostępnia on dwa rodzaje sprzedaży – jeden pozwala na wybranie konkretnego partnera i bezpośrednie sprzedanie mu waluty, drugi to rodzaj aukcji, na której składamy ofertę i czekamy, aż znajdzie się chętny do zrealizowania z nami transakcji.
  3. Meksykańskie gangi narkotykowe, które prowadzą ze sobą krwawą wojnę, postanowiły toczyć ją też w cyberprzestrzeni. Na miejsce "wojny” wybrały zaś serwis YouTube. Bandyci zaczęli pokazywać tam filmy i zdjęcia przedstawiające ich ofiary. W ubiegłym roku w wyniku walk pomiędzy kartelem z Zatoki Meksykańskiej, którego armia dowodzona przez Ociela Cardenasa nazywa się "Los Zeta”, a gangiem ze stanu Sinaloa (jego przywódcą jest Joaquin ‘El Chapo’ Guzman) zginęło ponad 2000 osób. Prezydent Meksyku, Felipe Calderon, wezwał na pomoc wojsko, które rozmieściło dodatkowe jednostki w kilku stanach. Nie uspokoiło to jednak walczących bandytów. Co więcej, na YouTube trafiła oferta, której autor proponuje 4500 dolarów każdemu, kto udowodni dostarczając zdjęcie, film lub ciało, że zabił członka Los Zeta. W prezentowanych materiałach bandyci wysyłają sobie wiadomości. W jednej z nich czytamy: To wiadomość dla ciebie Chapo Guzman. Niektórzy twierdzą, że w skład "Los Zeta” wchodzą m.in. byli żołnierze jednostek specjalnych armii meksykańskiej, którzy mogli przechodzić w przeszłości szkolenie w USA. Inni zaprzeczają tym twierdzeniom. Sam Ociel Cardenas został aresztowany i wydany USA. Amerykańskie władze stawiają mu 17 zarzutów, w tym importowania i dystrybucji narkotyków, zastraszania agenta federalnego i prania brudnych pieniędzy. Jego proces rozpocznie się 2 kwietnia.
  4. Epidemia, która wybuchła w wirtualnym świecie World of Warcraft dała naukowcom okazję do przyjrzenia się, jak ludzie działają w warunkach zagrożenia chorobą. W popularnym wśród milionów graczy WoW pojawiła się „zarażona krew”. Doprowadziło to do śmierci tysięcy postaci. Uczeni zaobserwowali, że zachowanie bohaterów wirtualnego świata było podobne, do zachowania się ludzi w podobnej sytuacji. Niektórzy zachowywali się altruistycznie, próbując pomagać innym i ryzykując zarażeni. Inni z kolei uciekali z miast, próbując się chronić. Jeszcze inni, już zarażeni, usiłowali zarazić jak największą liczbę innych postaci. Profesor Nina Fefferman z Wydziału Medycyny Tufts University stwierdziła, że zachowanie ludzi ma olbrzymi wpływ na rozprzestrzeniania się chorób w świecie rzeczywistym, a światy wirtualne są świetnym modelem ludzkich zachowań. „Wydaje się, że gracze naprawdę czuli się zagrożeni i brali infekcję na poważnie, mimo że miała ona miejsce w świecie wirtualnym” stwierdziła. Dodała przy tym, że świat wirtualny może skłaniać ludzi do bardziej ryzykownych zachowań. Biorąc ten czynnik pod uwagę, można jednak wyciągnąć pożyteczne wnioski z obserwacji światów wirtualnych. Wywoływanie epidemii w popularnych grach online’owych może pomóc naukowcom w studiowaniu ludzkich zachowań w obliczu zagrożeń. Akademicy zdają sobie sprawę z tego, że będzie to jedynie obserwacja przybliżona, ale też i jedyna możliwa do przeprowadzenia.
  5. Uczeni znaleźli pierwszy gen odpowiedzialny za wzrost człowieka. Jego odkrywcy mówią, że pomoże on zrozumieć związki pomiędzy wzrostem a niektórymi chorobami. Za to, jacy wysocy jesteśmy, odpowiada w pewnej mierze gen HMGA2. Osoby, które posiadają jego dwie „wysokie” kopie są o 1 centymetr wyższe, niż posiadacze dwóch „niskich” kopii”. Odkrycie jest bardzo istotne, jednak, jak widać chociażby z zaledwie 1-centymetrowej różnicy, o wzroście z pewnością decydują jeszcze inne geny. Naukowcy od dawna podejrzewali, że genetyka ma wpływ na wzrost, jednak dotychczas nie odnaleziono żadnych genów odpowiedzialnych za to, jak wysocy jesteśmy. Ostatnie odkrycie to efekt współpracy akademików z Uniwersytetu Harvarda, Oxfordu, Peninsula Medical School w Exeter orz Children’s Hospital Boston. Uczeni najpierw zauważyli, że niewielkie zmiany w genie HMGA2 mają wpływ na wzrost, a następnie potwierdzili swoją obserwację badając 30 000 osób. Każdy z genów HMGA2 może dodać nam 0,5 centymetra wzrostu. Dzięki parze jesteśmy o 1 centymetr wyżsi. Doktor Tim Frayling z Peninsula Medical Chool mówi: Wzrost to typowa cecha poligenetyczna, co oznacza, że wiele genów decyduje o tym, czy jesteśmy wyżsi czy niżsi. Oczywiście, nasze odkrycie nie tłumaczy, dlaczego jedni ludzie mają 192 centymetry wzrostu, a inni 145 centymetrów. To pierwsze z wielu genów, prawdopodobnie z setek, których badania wykażą, że wpływają na wzrost. Badania nad genami wzrostu pomogą zrozumieć różne choroby. Wyższe osoby są bardziej narażone np. na nowotwory prostaty, płuc i pęcherza moczowego. Można z tego wnioskować, że geny odpowiedzialne za wzrost komórek mają też swój udział w ich niekontrolowanym rozroście prowadzącym do nowotworów. Z drugiej strony niższe osoby są bardziej podatne na choroby serca.
  6. By uniknąć miażdżenia czyjejś dłoni i podawania tzw. śledzia, warto zapoznać się z manchesterskim know-how nt. idealnego przywitania. Problem wydaje się błahy, ale to tylko pozory, ponieważ w ciągu życia przeciętny człowiek uściśnie dłoń drugiej osoby aż 15 tysięcy razy. Brytyjczycy przyznają, że do najczęściej zgłaszanych problemów należą spocone ręce, luźny nadgarstek, żelazny uścisk i brak kontaktu wzrokowego. Chcąc poprawić jakość powitań, a zwłaszcza wrażenia wywieranego na osobach spotykanych po raz pierwszy, psycholog Geoffrey Beattie przedstawił równanie, w którym uwzględniono 12 czynników koniecznych do przekazania odbiorcy zaufania i szacunku. Znalazły się wśród nich, m.in.: siła (energia), kontakt wzrokowy i temperatura dłoni. Uścisk dłoni to jeden z kluczowych elementów tworzenia wrażenia, [...] źródło informacji potrzebnych do sformułowania oceny drugiego człowieka. Ujawnia on różne aspekty osobowości, np. delikatny może wskazywać na niepewność, a próby szybkiego zabrania dłoni sugerują arogancję. Naukowcy z Uniwersytetu w Manchesterze byli więc zaskoczeni, że dotąd nie powstał instruktaż, jak podawać rękę, skoro to tradycyjna forma powitania i ważna część potwierdzenia zawarcia umowy biznesowej już od tysięcy lat. A oto zalecenia Beattie'ego, które tyczą się obu płci: 1) Podawaj prawą rękę. 2) Pamiętaj o uchwyceniu całej dłoni witanej osoby, a nie tylko jej palców. 3) Ściskaj pewnie, ale nie za silnie. 4) Potrząśnij dłonią partnera ok. 3 razy (wskazana jest też umiarkowana energia potrząśnięć). 5) Dłonie powinny być chłodne i suche. 6) Nie przytrzymuj czyjejś ręki dłużej niż przez 2-3 sekundy. 7) Do tego jeszcze odpowiednie powitanie słowne, neutralny uśmiech i spojrzenie w oczy i pierwsze lody powinny już być przełamane... Chętnych do wyliczenia parametrów własnego uścisku zapraszamy do zapoznania się z równaniem z sąsiedniej ramki. Objaśnienia użytych w nim symboli znajdują się poniżej. Legenda: kw - kontakt wzrokowy (1 = żaden; 5 = bezpośredni); ps - powitanie słowne (1 = zupełnie nieodpowiednie, 5 = całkowicie adekwatne); d - uśmiech Duchenne'a - uśmiech widoczny zarówno na ustach, jak i w okolicach oczu plus symetria obu stron twarzy oraz wolniejsze schodzenie uśmiechu niż jego przybieranie (1 = fałszywy uśmiech, czyli uśmiech nieduchenne'owski, 5 = uśmiech szczery); cu - całościowość uścisku (1 = bardzo niekompletny, 5 = pełny); sd - suchość dłoni (1 = ręka wilgotna, 5 = sucha); s - siła (1 = słaby, 5 = mocny); p - pozycja dłoni (1 = cofnięta ku własnemu ciału, 5 = znajdująca się w czyjejś strefie intymnej); e - energia (1 = za mała/za duża, 5 = umiarkowana); t - temperatura dłoni (1 = za zimne/za gorące, 5 = letnie); td - tekstura dłoni (1 = zbyt szorstkie/zbyt gładkie, 5 = pośrednie); k - kontrola (1 = niska, 5 = wysoka); ct - czas trwania uścisku (1 = krótki, 5 = długi). Wartości idealne: 1) kw - 5, 2) ps - 5, 3) d - 5, 4) cu - 5, 5) sd - 4, 6) s - 3, 7) p - 3, 8) e - 3, 9) t - 3, 10) td - 3, 11) k - 3, 12) ct - 3.
  7. Podczas konferencji Black Hat zademonstrowano sposób na oszukanie jednego z najskuteczniejszych zabezpieczeń biometrycznych - skanera tęczówki. Zespół Javiera Galbally z Universidad Autonoma de Madrid wykorzystał dane o tęczówce przechowywane przez system biometryczny do wydrukowania obrazu oka. Okazało się, że w 80% przypadków system uznał takie wydruki za prawdziwe oczy. Po raz pierwszy udowodniono, że możliwa jest kradzież danych o tęczówce w celu kradzieży tożsamości.
  8. Jedni jadą na wakacje czy długi weekend, by zapomnieć o pracy i trochę od niej odpocząć, inni zaś czują się nieswojo, nie mogąc odebrać e-maila lub trochę pobuszować po Sieci. To z myślą o nich władze położonego tuż pod Barceloną miasteczka Castelldefels zainstalowały w pięciu różnych punktach plaży anteny Wi-Fi. Nie wychodząc zza parawanu, urlopowicze zachowują kontakt z całym światem. Pod warunkiem, że nigdzie nie ruszają się bez laptopa, palmtopa albo telefonu komórkowego. Do końca tego tygodnia (czyli do 29 kwietnia) anteny obejmą swym zasięgiem 5-kilometrowy pas plaży. Być może w przyszłości zostanie dodany jeszcze 1 km zasięgu w głąb Morza Śródziemnego. Carme Sanchez, radny odpowiedzialny za rozwiązania technologiczne, ujawnił, że budowa kosztowała 28 tysięcy euro i jest pierwszym tego typu przedsięwzięciem nie tylko w Katalonii, ale i całej Hiszpanii. Do tej pory z dobrodziejstw darmowej łączności bezprzewodowej można było korzystać w graniach miasteczka. Według urzędnika, inicjatywa nie koliduje z interesami prywatnych dostawców Internetu, ponieważ obejmuje obszary publiczne. Ma jednak poważnego wroga, siły natury. Piasek zasypuje nie tylko anteny, lecz także urządzenia przenośne. Może w ten sposób przyroda zachęca opornych do oderwania się, choć na chwilę, od cywilizacji?
  9. Według wyników dwóch nowych badań, zespół chronicznego zmęczenia (ang. chronic fatigue syndrome, CFS) może być powiązany z urazem z okresu dzieciństwa. Sugerują one, że opisywane zaburzenie ma w dużej mierze podłoże psychologiczne. Christine Heim i zespół z Emory University w Atlancie przeprowadzili wywiady z setką dorosłych, średnia wieku wynosiła 50 lat. Czterdzieści trzy osoby cierpiały na zespół chronicznego zmęczenia. Uczestników badań pytano o zaniedbywanie oraz przemoc fizyczną, psychiczną i seksualną z okresu dzieciństwa. Osoby z zespołem dużo częściej doświadczały kiedyś przemocy. Z większym prawdopodobieństwem niż grupa kontrolna cierpiały także na choroby psychiczne, takie jak depresja czy zaburzenia lękowe. Heim uważa, że choroba psychiczna przyczynia się do zespołu chronicznego zmęczenia, ale go nie powoduje, ponieważ nie wszyscy pacjenci z CFS leczą się psychiatrycznie. Niektórzy eksperci forsują obecnie teorię, że zespół chronicznego zmęczenia jest czysto biologiczną jednostką chorobową. Heim się jednak z tym nie zgadza i tłumaczy, że ważną rolę odgrywają zapewne zarówno czynniki biologiczne, jak i doświadczenie. Nie wiadomo, dlaczego trauma i stres predysponują daną osobę do zachorowania na CFS, lecz być może negatywne doświadczenia z dzieciństwa wpływają na rozwój mózgu. Drugie badanie, przeprowadzone przez Kenji Kato i zespół ze sztokholmskiego Karolinska Institute, objęło analizę danych ponad 19 tys. bliźniąt urodzonych między 1935 a 1958 rokiem (1600 miało CFS). Osoby wspominające o ciężkim dzieciństwie 5 razy częściej cierpiały na zespół chronicznego zmęczenia.
  10. Polinezyjczycy i Mikronezyjczycy najprawdopodobniej pochodzą od mieszkańców Azji Wschodniej. Badania genetyczne przeprowadzone przez Jonathana Friedlaendera i jego kolegów dowiodły, że mieszkańcy Polinezji i Mikronezji są bardzo słabo spokrewnieni z rdzennymi mieszkańcami Bliskiej Oceanii (Australia, Nowa Gwinea, Wyspy Salomona). Wspierają więc one teorię, zgodnie z którą mieszkańcy wschodniej części Azji oraz Tajwanu szybko „przeskoczyli” po wyspach do Polinezji i Mikronezji. Pozostawili za sobą bardzo mało genów – mówi Friedlaender, który jest profesorem antropologii z Tample University. Jego zdaniem droga z kontynentu na wyspy, na których się ostatecznie osiedlili zajęła im zaledwie 300-400 lat. Badania naukowca wykazały też, że mieszkańcy Melanezji (Vanuatu, Wyspy Salomona, Papua-Nowa Gwinea i Fidżi) charakteryzują się niezwykle dużym stopniem zróżnicowania genetycznego. To dowód na trwającą dziesiątki tysięcy lat izolację tych wysp i serię małych migracji z Azji. Na tych wyspach widać większe zróżnicowanie genetyczne, niż w całej Europie – mówi autor badań. Patrząc na twarze tych ludzi można stwierdzić, z której wyspy pochodzą – dodaje. Wielu naukowców od dawna podejrzewało to, co Friedlaender udowodnił. O izolacji i niezwykłym zróżnicowaniu genetycznym świadczy chociażby fakt, iż na Nowej Gwinei mówi się około 900 jzykami. To najprawdopodobniej największe zagęszczenie różnych języków na świecie – mówi archeolog Patrick Kirch z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Uczeni od dziesiątków lat zastanawiają się, w jaki sposób doszło do zasiedlenia Oceanii. Najbardziej popularna teoria mówi, że Bliska Oceania została zasiedlona 30-50 tysięcy lat temu. Według niej ludzie dotarli do Nowej Gwinei, Australii i Wysp Salomona mniej więcej wtedy, gdy w Europie wciąż królował neandertalczyk. Zaludnianie trwało tysiące lat i odcięło ludy, które osiedliły się na wyspach, od innych ludzi. Na tym się jednak nie skończyło. Pomiędzy 3500 a 3000 lat temu nagle pojawili się ludzie (tzw. Lapita) z Azji, którzy błyskawicznie przeskoczyli już zamieszkane wyspy, i dotarli do obszarów wówczas bezludnych. Ludzie ci pochodzili z Azji i Tajwanu. Tą błyskawiczną wyprawę przez zamieszkane wyspy profesor Friedlaender tłumaczy strachem. Emigranci nie mogli zbyt długo pozostawać na wyspach, które miały już gospodarzy. Bali się zapuszczać w głąb lądu, pozostawało im więc tylko szukanie niezamieszkałej wyspy. Niektórzy naukowcy wciąż jednak powątpiewają w teorię „szybkiego pociągu”. Lapita i Melanezyjczycy mają sporo wspólnego. Melanezyskie rośliny uprawne zostały przeniesione przez Lapita na zamieszkane przez nich wyspy, widoczne są również pewne podobieństwa językowe, a w ceramice Lapita znajdujemy pewne cechy charakterystyczne ceramiki ludów Bliskiej Oceanii. Uczeni muszą ocenić, na ile te podobieństwa wskazują na pokrewieństwo tych ludów. Genetyk Spencer Wells odpowiedzialny w National Geographic Society za Genographic Project mówi, że badania Friedlaendera nie obalają teorii powolnej migracji. Jego zdaniem Polinezyjczycy i Mikronezyjczycy mogą być mieszanką Tajwańczyków, mieszkańców wschodu Azji i Melanezyjczyków. Wells mówi, że mitochondrialne DNA wspiera teorię o „szybkim pociągu”, jednak chromosom Y jest dowodem na prawdziwość teorii o „wolnej łodzi”. To sugeruje, że mamy tutaj do czynienia z czymś interesującym. Może kobiety i mężczyźni migrowali w różny sposób, jak miało to miejsce innych częściach świata – mówi Wells.
  11. Działko szynowe (ang. railgun) to broń świetnie znana fanom gier komputerowych, przede wszystkim Quake\'a. Mimo, że zajmuje ono poczesne miejsce w wirtualnych arsenałach, zasada jego działania ma solidne podstawy naukowe. Co więcej, od wielu lat w kilku państwach finansuje się badania nad rzeczywistymi, niezwykle groźnymi wersjami tego rodzaju uzbrojenia. Przed kilkoma dniami w ośrodku Naval Surface Warfare Center (Dahlgren, stan Virginia) zostały przeprowadzone próby z najpotężniejszym znanym działem szynowym. Amerykański prototyp nadał pociskowi o masie 3,5 kilograma siedmiokrotną prędkość dźwięku i energię 10,6 megadżula. Parametry, przyprawiające artylerzystów o zawrót głowy, uzyskano dzięki polu magnetycznemu, które rozpędza pocisk bez względu na to, jak szybko się on porusza. Właściwość ta daje sporą przewagę nad klasycznymi działami, które są ograniczone prędkością dźwięku w gazach powstających podczas eksplozji. Wspomniane pole jest wytwarzane przez prąd elektryczny, który płynie przez szyny oraz znajdujący się między nimi pocisk. Ponieważ pocisk jest ruchomą częścią działa, między tym pierwszym (czyli przewodnikiem, przez który płynie prąd), a otaczającym go polem powstaje siła nadająca mu przyspieszenie. W tym wypadku mowa o prądach rzędu miliona amperów i przeciążeniu 40 tysięcy G. Rezultaty działania urządzenia są niezwykle widowiskowe. Na zdjęciach wyraźnie widać falę uderzeniową oraz łuk elektryczny, łączący pocisk z szynami działa. Ze względu na ogromne tarcie powietrza, aluminiowa bryła rozgrzewa się do temperatury 1000 stopni Celsjusza. To z kolei wywołuje zapłon metalu i chmurę ognia znaczącą trajektorię lotu. Warto dodać, że energia uzyskana w prototypowym dziale prawdopodobnie wystarczy do przebicia czołgu na wylot. Plany amerykańskiej marynarki są dość jasno określone. Za pomocą testowanego właśnie urządzenia chcą oni osiągnąć energię ponad 30 megadżuli, a ostatecznym celem projektu jest poziom 64 megadżuli. Wojskowym marzy się system będący w stanie dostarczyć 20-kilogramowy pocisk na odległość 320 kilometrów w ciągu sześciu minut. To 10-krotnie więcej niż potrafią działa używane w marynarce. Jeśli uda się przezwyciężyć wszystkie problemy techniczne, m.in. związane z trwałością szyn i źródłem energii, broń będzie gotowa w ciągu 15 do 20 lat.
  12. Niemiecki artysta Frank Bölter postanowił przepłynąć papierowym statkiem przez łączący Lauenburg z Lubeką kanał na Łabie. Mierzący dziewięć metrów i ważący 25 kilogramów statek został wykonany techniką origami. Do jego budowy wykorzystano 175 metrów kwadratowych laminatu, z którego zwykle produkuje się kartony na mleko czy soki. Do złożenia statku potrzeba było wielu rąk, ponieważ origami na tak dużą skalę nie jest już dziecinnie proste. Projekt Böltera nosił nazwę „Na koniec świata”. Rejs statkiem miał być poetyckim gestem, a zarazem spełnieniem marzeń z dzieciństwa. Pomysł Böltera zainteresował ekspertów od budowy statków z Uniwersytetu w Rostoku. Na tej właśnie uczelni już po raz jedenasty zorganizowano w kwietniu tego roku zawody papierowych statków. Konkurencja polega na tym, żeby wykonać ważącą nie więcej niż 10 gramów papierową łódkę, która nie zatonie po załadowaniu na jej pokład jak największej liczby ołowianych kulek. Zawody te przyciągają wielu uczniów i studentów, którzy tajniki budowania papierowych konstrukcji mają już w małym paluszku. Jeden z organizatorów tej imprezy, profesor Pentscho Pentschew, krytykuje co prawda pławność i stabilność statku Böltera, docenia za to wybór materiału. Najciekawszą dla fachowca kwestią jest jednak wybór miejsca dla pasażera. Szacuje on, że osoba, która płynie papierowym stateczkiem o klasycznej konstrukcji, powinna siedzieć okrakiem na samym jego środku, w przeciwnym bowiem razie statek się przechyli. Nie jest to jednak komfortowa pozycja. Na szczęście można się jeszcze bezpiecznie usadowić na rufie i wtedy statek również nie powinien się przewrócić. Tę właśnie pozycję intuicyjnie przyjął Bölter, gdy 23 sierpnia odbyło się wodowanie statku w Lauenburg. Po pomyślnie przebytej próbie, nazajutrz artysta miał odbyć swoją podróż, holowany w dół rzeki. Niestety, niemiecki odpowiednik urzędu żeglugi śródlądowej nie wyraził zgody na rejs Łabą bez ważnego pozwolenia, które, jak się okazuje, kosztuje niebagatelną sumę 30.000 euro. Obecnie papierowy statek Böltera jest wystawiony na sprzedaż na internetowym serwisie aukcyjnym eBay. Przed zakupem zdjęcia łódki można też na stronie Böltera. Naprawdę pływa...
  13. Walentyna Tierieszkowa, pierwsza kobieta, która w czerwcu 1963 roku spędziła 71 godzin na orbicie okołoziemskiej, obchodziła we wtorek 70. urodziny. Pionierka astronautyki nadal marzy o wyprawach w kosmos. Tym razem chciałaby wziąć udział w załogowym locie na Marsa. Nawet gdyby to miała być wycieczka w jedną stronę, bez możliwości powrotu. Gdybym miała pieniądze, mogłabym się cieszyć podróżą na Marsa. To było marzenie pierwszych kosmonautów. Chciałabym je zrealizować! Jestem gotowa na misję bez powrotu. W czasach zimnej wojny z Tierieszkowej, pierwszej podniebnej miss, uczyniono symbol triumfu ZSRR nad USA. Niektórzy uważają nawet, że jej słynne zdjęcie w hełmie stało się pewnego rodzaju ikoną historii. W rocznicę urodzin Tierieszkowa została zaproszona do podmoskiewskiej rezydencji Władimira Putina. Walentyna zniknęła z życia publicznego po upadku Związku Radzieckiego. Obecnie zajmuje się m.in. opieką nad sierotami. Deklaruje, że chce służyć krajowi do końca swoich dni, a prezydent Rosji podkreśla, że jej zasługi stanowią inspirację dla współczesnych działań Rosji w zakresie badań kosmicznych.
  14. Biolog ze Szwajcarii oraz australijski fizyk kwantowy odnaleźli w wodach Wielkiej Rafy Koralowej niezwykły gatunek krewetki, który jest zdolny do obserwowania świata w sposób nieosiągalny dla jakiegokolwiek innego znanego organizmu na świecie. Dr Sonja Kleinlogel i prof. Andrew White odkryli, że morski skorupiak, zwany krewetką boksującą lub modliszkową (ang. mantis shrimp), jest w stanie dostrzec nie tylko światło w zakresie od ultrafioletu aż do podczerwieni (co samo w sobie czyni ten gatunek unikatowym), ale także polaryzację światła. Krewetka boksująca to zachwycająco dziwaczne zwierzę - opisuje prof. White, pracownik Uniwersytetu w Queensland. Zaznacza przy tym, że skorupiak ten jest zdolny do widzenia aż w jedenastu, a nawet dwunastu kolorach - nasz gatunek dostrzega jedynie skromne trzy barwy. Dr Kleinlogel, która pracuje w Instytucie Biofizyki im. Maxa Plancka we Frankfurcie, zajęła się zbieraniem krewetek do eksperymentu. Nie było to zadanie łatwe, gdyż są one przez płetwonurków nazywane - nie bez powodu, biorąc pod uwagę ich wyjątkowo silne szczęki i agresywne nastawienie - "obcinaczami palców". Widzenie polaryzacji, rozwinięte u krewetki wyjątkowo dobrze, jest cechą wykazywaną przeważnie w bardzo ograniczonym zakresie, o ile w ogóle jest dla danego gatunku możliwe. Służy ono niektórym zwierzętom, jak to określił prof. White, do "czterech \'F\'": feeding, fighting, fleeing and flirting (ang. karmić, walczyć, uciekać, flirtować). Zwykle jednak jest to cecha rozwinięta bardzo słabo - najczęściej zwierzęta są w stanie wykryć tylko jeden kierunek polaryzacji. Krewetka, dla porównania, umie wykryć aż cztery liniowe kierunki polaryzacji jednocześnie, a do tego dostrzega polaryzację kołową, co jest w świecie ożywionym zupełnie unikatowe. Ma to bardzo praktyczne zastosowanie, gdyż poprawia orientację w terenie oraz zdolność postrzegania zmian w otoczeniu. Co ciekawe, inna grupa badaczy z Uniwersytetu Queensland odkryła niedawno, że ciała samców spokrewnionego z krewetką boksującą gatunku odbijają światło, nadając mu jednocżeśnie polaryzację kołową, bardzo rzadko spotykaną w naturze. Może to oznaczać, że wśród skorupiaków tych rozwinięty jest złożony system komunikacji opartej na przekazywaniu informacji pod postacią wysyłanego do siebie wzajemnie światła. Wykrywanie subtelnych różnic w docierającym do oka świetle może mieć także zastosowanie podczas polowań. Wiele spośród drobnych morskich zwierząt, którymi odżywiają się krewetki, jest niemal niewidocznych, gdy próbujemy je dostrzec wyłącznie na podstawie analizy długości fal (czyli barwy) światła odbitego od ich ciał. Gdy jednak patrzymy na nie z uwzględnieniem polaryzacji, okazuje się, że zawarte w ich ciałach cukry bardzo wyraźnie zmieniają tę cechę fali, czyniąc zwierzę doskonale widocznym. Więcej informacji na temat tego interesującego odkrycia można znaleźć na stronach Public Library of Science.
  15. Naukowcy twierdzą, że kartki papieru mogą działać jak baterie i posłużyć do zasilania urządzeń elektrycznych. Co więcej, energię mogą czerpać z krwi lub potu, dzięki czemu przydadzą się do zapewnienia energii implantom znajdującym się wewnątrz ludzkiego ciała. Papierowe baterie opracowali uczeni z Rensselaer Polytechnic Institute w Nowym Jorku. Najpierw pokryli oni zwykły papier warstwą nanorurek. Papier stał się czarny i mógł przewodzić prąd. Następnie wystarczyło polać go elektrolitem by uzyskać działającą baterię. Tak skonstruowane urządzenie mogło zasilać diodę LED. Uczeni stworzyli z niego też wyjątkowo wydajny kondensator, który może być zastosowany np. w elektrycznych samochodach. Papierowe baterie działają z wieloma elektrolitami, w tym również ze słonymi cieczami znajdującymi się w ludzkim ciele, takimi jak krew czy pot. Dzięki temu znajdą zastosowanie w wielu dziedzinach biologii i medycyny. Kartki papierowych baterii można składać w stosy, dzięki czemu bateria zwiększa swoją pojemność i zapewnia więcej energii. Uczeni zapewniają, że ich bateria pracuje również wtedy, gdy jest zwinięta, zgięta czy przecięta. Działa w temperaturach od -73 do 176 stopni Celsjusza. Przyda się więc zarówno w Arktyce jak i na pustyni. Na razie naukowcy nie opracowali jeszcze metody taniej masowej produkcji papierowych baterii. Mają nadzieję, że uda im się stworzyć technikę, dzięki której baterie będą drukowane z wielkich rolek papieru, tak jak drukuje się gazety. Obecnie akademicy pracują nad zwiększeniem wydajności, niezawodności i bezpieczeństwa swoich baterii.
  16. Po raz pierwszy w historii udało się uzyskać magnetyczny efekt kwantowy w skali przydatnej we współczesnej litografii. Dokonali tego uczeni z amerykańskiego Narodowego Instytutu Standardów i Technologii oraz z brytyjskiego akceleratora cząstek ISIS. Naukowcy ze 100 atomów tlenku itrowo-barowo-niklowego stworzyli pojedynczy element o długości 30 nanometrów, obserwując przy tym efekt kwantowy. Dotychczas podobne efekty można było zaobserwować jedynie z znacznie mniejszej skali. Jego wystąpienie w molekule, której wielkość odpowiada rozmiarom elementów współcześnie stosowanej litografii, daje nadzieję na wykorzystanie go w praktyce przy budowie kwantowych układów scalonych. Pewne efekty kwantowe są już wykorzystywane w komputerze Orion czy laserach opracowanych niedawno przez Sandia National Laboratory. Jednak korzysta się tam z efektów występujących w skali atomowej. Współczesne techniki litograficzne, które służą do produkcji procesorów, nie wykorzystują tak małej skali. Nie mogą więc być użyte do stworzenia kwantowych układów scalonych. Nadzieję taką dają dopiero prace NIST i ISIS. Oczywiście nie oznacza to, iż w najbliższym czasie ruszy produkcja kwantowych układów scalonych. Do prawdziwych komputerów kwantowych jeszcze daleka droga, a zaprezentowany jakiś czas temu Orion to, jak przyznają jego twórcy, wczesny prototyp kwantowego komputera.
  17. NASA informuje, że pojazd Mars Odyssey został ustawiony na odpowiedniej pozycji na orbicie Marsa i trwają przygotowania do lądowania Mars Science Laboratory na Czerwonej Planecie. Mars Odyssey to pojazd kosmiczny, który od października 2001 roku znajduje się na orbicie Marsa. W grudniu 2010 roku stał się on najdłużej przebywającym pojazdem na orbicie tej planety, pokonując tym samym Mars Global Surveyora. Obecnie jest najdłużej pozostającym pojazdem na orbicie jakiejkolwiek planety z wyjątkiem Ziemi. Pojazd prowadzi badania Marsa, był też wykorzystywany do komunikacji z łazikami Spirit i Opportunity oraz lądownikiem Phoenix. Teraz jego zadaniem jest pomóc w komunikacji pomiędzy naszą planetą a Mars Science Laboratory. Gdy najnowszy marsjański pojazd NASA wejdzie w atmosferę Czerwonej Planety i opuści na nią łazik Curiosity, bezpośrednia komunikacja z nim będzie znacząco utrudniona. Dlatego sygnały będą przesyłane za pośrednictwem Mars Odyssey. NASA sprawdziła systemy pojazdu i poinformowała, że pracują one bez zakłóceń. Zgodnie z planem potwierdzenie lądowania łazika Curiosity ma dotrzeć do Ziemi 6 sierpnia o godzinie 7:31. Misji Mars Science Laboratory będą także „przyglądały się“ dwa inne pojazdy - należący do NASA Mars Reconnaissance Orbiter oraz Mars Explorer Europejskiej Agencji Kosmicznej. Ich zadaniem będzie nagrywanie sygnałów z MSL i ich późniejsze odtworzenie. Odyssey i Mars Reconnaissance Orbiter będą pomagały w komunikacji podczas przewidzianej na dwa lata misji łazika Curiosity.
  18. Z dokumentów dostarczonych wczoraj do sądu w Kalifornii wynika, że Apple projektując iPhone’a inspirowało się pracami Sony. Przed sądem trwa proces Apple’a przeciwko Samsungowi, w którym amerykańska firma oskarża koreański koncern, iż jego produkty zbyt mocno przypominają jej własne urządzenia. Samsung prawdopodobnie posłuży się teraz argumentem, iż Apple samo wzorowało się na innych. Nie jest tajemnicą, że Steve Jobs podziwiał Sony za firmowe projekty. Teraz z wewnętrznych dokumentów Apple’a dowiadujemy się, że na rok przed powstaniem iPhone’a projektantom zadano pytanie „Jak zrobiłoby to Sony?“. Na dostarczonych przez koncern z Cupertino rysunkach CAD widać elementy wyraźnie wzorowane na ówczesnych projektach Sony. Co więcej, rysunki projektantów Apple’a zostały przez nich opatrzone nazwą japońskiej firmy. Ponadto w e-mailu z marca 2006 roku, który został wysłany przez Richarda Howartha, jednego z ważnych członków zespołu projektowego, do Jonathana Ive, menedżera ds. projektów czytamy, iż wygląd iPhone’a zaproponowany przez jednego z designerów jest w stylu Sony. Należy tutaj podkreślić, że załączone rysunki nie przypominają ówczesnych projektów Sony. Niemniej jednak projektanci Apple’a wzorowali się na japońskiej firmie.
  19. Niewielkie ilości glonów z rodzaju Trentepohlia od lat porastają skały żłobów lodowcowych na północnych zboczach siedmiotysięcznika Minya Konka (in. Gongga Shan) w Chinach. Od 2005 r. sporo się jednak zmieniło, m.in. skala zjawiska. W dolinie rzeki Yajiageng regularnie pojawiają się spektakularne szkarłatne dywany, które zapewniły jej nazwę Doliny Czerwonych Kamieni. Naukowcy z Chińskiej Akademii Nauk ustalili, że to zakwit nowej odmiany Trentepohlia jolithus - T. jolithus var. yajiagengensis. T. jolithus var. yajiagengensis rosną wyłącznie na lokalnie występujących skałach. Zarówno zjawiska naturalne - nasilone spływy kohezyjne lub rumoszowe (ang. debris flow) w obrębie obszarów zalewowych z lata roku 2005 - jak i działalność człowieka (turystyka i budowa dróg) dostarczyły glonom dużo substratu. Skały zostały odsłonięte, a latem lodowce gwarantują algom odpowiedni mikroklimat - wilgotne, zamglone powietrze. Komórki nowej odmiany zawierają dużo karotenoidów, prawdopodobnie astaksantyny. Chronią one przed promieniowaniem ultrafioletowym na większych wysokościach (glony te występują na powierzchni skał zalegających na wysokości 1900-3900 m n.p.m.). Nie wiadomo, w jakich barwach maluje się przyszłość "czerwonych dywanów". Za glonami podążą zapewne inne organizmy, które mogą je przepędzić ze zdobytych przyczółków. Z drugiej jednak strony wskutek globalnego ocieplenia rejon ciągle nawiedzają kolejne spływy kohezyjne, co, oczywiście, kończy się wyłonieniem nowych habitatów. Jak zatem widać, na dwoje babka wróżyła...
  20. Na mocy specjalnego aktu prawnego do grudnia br. wszystkie produkty tytoniowe mają być w Australii sprzedawane w gładkich - pozbawionych logo i innych elementów komunikacji marki - opakowaniach. Znajdować się na nich mają jedynie zdjęcia obrazujące skutki palenia oraz ostrzegawcze napisy. Rebranding uzasadniają m.in. wyniki badań Melanie Wakefield z Cancer Council Victoria, która ustaliła, że jednolicie oliwkowe pudełka w większym stopniu ograniczają atrakcyjność marki niż ostrzeżenia obrazowe (bez względu na ich wielkość). Większe ostrzeżenia graficzne trudniej zignorować, ale ich wpływ może być umniejszany przez kolorowy i kreatywny design na pozostałej, stosunkowo niewielkiej, powierzchni paczki. W związku z tym musieliśmy przeprowadzić konfrontacyjny eksperyment - wyjaśnia Wakefield. Zespół z antypodów poprosił 1200 palaczy, by ocenili online zdjęcia opakowań 6 popularnych marek papierosów. Aby porównać wpływ pudełek markowych, gładkich oraz uwzględniających piktogramy o różnej wielkości, ochotników losowano do kilku scenariuszy opakowaniowych. Palacze postrzegali gładkie opakowania jako mniej atrakcyjne od opatrzonych znakami towarowymi. Sądzili, że zgromadzone w nich papierosy będą palone przez osoby o mniej pożądanych cechach: nudniejsze, odnoszące mniej sukcesów i mniej modne. Badani oglądający gładkie pudełka uznawali też, że palenie wyciąganych z nich papierosów nie będzie tak satysfakcjonujące i przyjemne. Ogólnie ustaliliśmy, że oliwkowe opakowania redukowały elementy atrakcyjności marki w większym stopniu niż piktogramy o wzrastającej wielkości. W drugiej części studium Australijczycy mieli sobie wyobrazić, że skończyły im się papierosy. Prezentowano im rzędy paczek i proszono o dokonanie wyboru. Okazało się, że rzadziej wybierano gładkie pudełka, przy czym wielkość umieszczonego na nich piktogramu nie miała żadnego znaczenia.
  21. Apple nie tylko jest największym klientem przemysłu półprzewodnikowego, ale jego zamówienia rosną szybciej, niż jakiejkolwiek innej firmy. Zdaniem IHS iSuppli koncern wyda w bieżącym roku na zakupy półprzewodników 28 miliardów dolarów. Przed rokiem wydatki zamknęły się kwotą 24 miliardów USD. Kwoty, jakie wydaje Apple są znacznie większe od drugiego najważniejszego klienta firm produkujących półprzewodniki - Samsunga. Dzięki temu amerykański koncern utrzyma pozycję najważniejszego gracza, którą zajął w 2010 roku. Apple współpracuje z ponad 150 różnymi firmami produkującymi komponenty do urządzeń elektronicznych czy oferującymi różnego typu usługi na rynku półprzewodników. Wiadomo, że Apple podbił rynek smartfonów i tabletów, ale nie wszyscy wiedzą, że firma angażuje się tez w inne działania, ma zamiar zdominować łańcuch dostaw komponentów elektronicznych. Tak silna pozycja daje jej znaczące korzyści, pozwalając na dyktowanie cen, kontrolowanie planów dotyczących produkcji oraz uzyskanie gwarancji dostaw na czas. Dla Apple’a oznacza to, że mogą oferować bardziej zaawansowane produkty za niższą cenę oraz dostarczyć je szybciej i pewniej niż konkurencja - mówi Myson Robles-Bruce z IHS. Jedynym regionem, w którym Apple nie jest wśród najszybciej zdobywających rynek klientów przemysłu półprzewodnikowego jest Japonia. Analitycy sądzą, że w bieżącym roku koncern stanie się 2. co do znaczenia klientem amerykańskiego przemysłu półprzewodnikowego. Najważniejsze na tym rynku jest Cisco, które wciąż wydaje na zakupy u amerykańskich producentów miliard dolarów więcej. Różnica ta szybko się jednak zmniejsza. Specjaliści prognozują, że w roku 2013 wydatki Apple’a na rynku półprzewodników wzrosną o kolejne 12,3 procenta. Apple nadal będzie wiodącym kupcem na rynku, gdyż ma jasną wizję przyszłości, wybiegającą na kilka lat naprzód. W wizji tej mieści się nie tylko plan udoskonalania już istniejących produktów, ale również osiągnięcie sukcesu na innych polach, takich jak np. rynek telewizyjny - podkreśla Robles-Bruce.
  22. W Herkulanum odkopano kompletny drewniany dach. Dotarcie do niego i badanie budowy zajęło specjalistom trzy lata. Dzięki niemu po raz pierwszy mogli przyjrzeć się oryginalnej rzymskiej konstrukcji tego typu. Dach przykrywał okazały dom najznamienitszego mieszkańca miasta, prokonsula Marcusa Noniusza Balbusa. W 32 roku p.n.e został on wybrany trybunem ludowym, a jako prokonsul był zarządcą senackiej prowincji Krety i Cyrenajki. Najbardziej dekoracyjną częścią domu była trzypiętrowa wieża, na której szczycie znajdowała się okazała jadalnia o wysokości 9 metrów. Jej podłogę i ściany wyłożono kolorowym marmurem, a goście prokonsula mogli sycić oczy wspaniałym widokiem na Zatokę Neapolitańską i wyspy Ischia oraz Capri. Teraz przed archeologami willa odkryła swój kolejny skarb - drewniany dach z 250 części, który udało się złożyć w całość. To pierwsza kompletna rekonstrukcja drewnianego rzymskiego dachu - cieszy się Andrew Wallace-Hadrill, dyrektor Herculaneum Conservation Project. Dach i wyjątkowy dom zachowały się dzięki wybuchowi Wezuwiusza, który w 79 roku zniszczył Pompeje. W drugim dniu po eksplozji wiatr zmienił kierunek i przez Herkulanum przeszła fala piroklastyczna o temperaturze 400 stopni Celsjusza. Miasto zostało pogrzebane pod materiałem, który stwardniał tak bardzo, iż archeolodzy musieli czasem używać młotów pneumatycznych. Wysiłek się jednak opłacił. W miejscu, które było niegdyś plażą znaleziono dach, a po jego ułożeniu uczeni domyślili się, iż został on zerwany przez falę piroklastyczną odwrócony do góry nogami i rzucony na plażę. Niezwykły zbieg okoliczności spowodował, że dach zachował się w doskonałym stanie. Mokry piasek może przechowywać drewno przez wieki. Dodatkowo całość została szczelnie przykryta materiałem wulkanicznym, który bardzo stwardniał, pozwalając na przeprowadzenie obecnie szczegółowych badań. Z kąta wiązań można było obliczyć wysokość szczytu dachu oraz dowiedzieć się, w jaki sposób łączyły się ze sobą poszczególne elementy - mówi Wallace-Hadrill. Co więcej przetrwały też duże elementy podwieszanego sufitu zdobiącego jadalnię. Na niektórych widać nawet oryginalną farbę i pokrywające sufit złote liście. Archeolodzy próbują teraz odtworzyć zdobienia sufitu. Sądzą, że były one dopasowane do podłogi, ułożonej z 36 różnych rodzajów marmuru. Na razie dowiedzieli się, że sufit był niezwykle kolorowy. Ozdobiono go taką feerią barw, że dzisiaj prawdopodobnie uznalibyśmy go za przeładowany. Specjalistów uderzyło też niezwykłe podobieństwo rzymskiego dachu do dachów renesansowych włoskich pałaców. Dotychczas uważano, że pierwsze drewniane sklepienia kasetonowe pojawiły się w renesansowej Francji. Teraz wiemy, że tworzyli je już rzymscy budowniczowie.
  23. Blue Reef Aquarium w Portsmouth zostało obdarowane ogromnym małżem. Datowanie ujawniło, że żył on przed ok. 145 mln lat. Największą niespodzianką był jednak wynik rezonansu magnetycznego. Na skanach widać bowiem gładki, kulisty obiekt wielkości piłeczki golfowej, najprawdopodobniej perłę. Jak można się domyślić, ma ona ogromną wartość, ale że ta naukowa przewyższa jubilerską, eksperci postanowili zachować skamieniałość w całości. Prehistoryczny małż był ok. 10-krotnie większy od współczesnych perłopławów. Został wyłowiony przez trawler z dna cieśniny Solent. Po zmyciu warstw mułu stało się jasne, że ukrywały one pokaźną skamieniałość (o średnicy prawie 18 cm i grubości ok. 7,5 cm). Najpierw tajemniczy obiekt był wystawiany w lokalnych sklepach rybnych. Później jeden z klientów/zwiedzających powiadomił o znalezisku Blue Reef Aquarium. Koniec końców po rozmowie telefonicznej jurajski mięczak trafił do akwarium. Gdy wieści o odkryciu się rozniosły, swoją pomoc zaoferowała firma Cobalt, z której usług diagnostyki obrazowej korzysta m.in. brytyjski odpowiednik NFZ-etu (NHS). Eksperci doliczyli się ponad 200 pierścieni przyrostu rocznego, co oznacza, że jurajski okaz był naprawdę długowieczny.
  24. X Prize Foundation poinformowała, że pierwszą firmą, która zgłosiła do konkursu Archon Genomics X PRIZE jest firma Life Technologies Corporation. Główną nagrodą w konkursie jest 10 milionów dolarów. Wygra je to przedsiębiorstwo, które zsekwencjonuje w krótkim czasie genom 100 osób w cenie 1000 USD od osoby. Zespół z Life Technologies wykorzysta swoje najnowsze urządzenie - Ion Proton Sequencer. Bazuje ono na nowym półprzewodnikowym urządzeniu, które - jak pierwsze - pozwala na bezpośrednią konwersję sygnałów chemicznych do informacji cyfrowej. W 2006 roku, gdy ogłoszono konkurs, koszt takiego przedsięwzięcia wynosiłby 100 milionów dolarów, a sekwencjonowanie trwałoby 33 lata. Nowy Ion Proton Sequencer został stworzony z myślą o wykonaniu sekwencjonowania genomu w cenie 1000 dolarów w ciągu kilku godzin. Technologie półprzewodnikowe zmieniają sekwencjonowanie tak, jak zmieniły każdą inną dziedzinę przemysłu, w której są obecne - mówi doktor Jonathan Rothberg, szef zespołu, który stanął do konkursu. Zespoły naukowe mogą się rejestrować do marca przyszłego roku. Trzydziestodniowe zawody potrwają przez cały wrzesień 2013. Każda z grup będzie miała za zadanie wykonanie sekwencjonowania DNA 100 osób w wieku 100 lat każda. Po zakończeniu zawodów ich wyniki zostaną publicznie udostępnione, dzięki czemu będą mogli z nich korzystać specjaliści z całego świata.
  25. ARM poinformował o wzroście kwartalnych zysków aż o 23% w stosunku rok do roku. Firma zarobiła 46,9 miliona funtów. W odniesieniu sukcesu pomogło przygotowywanie przez Microsoft systemu Windows RT oraz zapowiedź pojawienia się m.in. tabletu Surface. W bieżącym kwartale zobaczyliśmy jak wielu rynkowych liderów zapowiada ekscytujące produkty. Od Della i Microsoftu prezentujących pecety i serwery po Freescale i Toshibę, które pokazały urządzenia wbudowane - mówi Warren East, dyrektor wykonawczy ARM. Koncern ostrzegł jednocześnie, że nie jest odporny na sytuację rynkową. Znaczna część dochodów ARM-a pochodzi z licencjonowania swoich technologii. Niepewna sytuacja rynkowa powoduje, że bardzo trudno jest przewidzieć, ile licencji uda się sprzedać w kolejnych kwartałach.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...