Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Twitter likwiduje coraz więcej kont zakładanych przez terrorystów i ich zwolenników. O ile pomiędzy połową 2015 roku a lutym roku bieżącego za wychwalanie terroryzmu zlikwidowano 125 000 kont, to już w ciągu ostatnich 6 miesięcy kont takich było 235 000. Od połowy ubiegłego roku Twitter zlikwidował zatem 360 000 kont, które służyły do propagowania terroryzmu. Przedstawiciele serwisu poinformowali, że w bieżącym roku średnia dzienna liczba kont likwidowanych za wspieranie terroryzmu jest aż o 80% wyższa niż w roku ubiegłym. Nasz czas reakcji na pojawienie się tego typu konta, czas aktywności takiego konta oraz liczba sympatyków, którzy obserwują takie konto uległy dramatycznemu skróceniu - stwierdzili przedstawiciele serwisu. Twitter nie tylko likwiduje konta, ale stara się też, by ludziom je zakładającym było trudniej zarejestrować kolejne konto. Powiększyliśmy dział, który przez 24 godziny na dobę analizuje dane dotyczące takich kont. Nasi pracownicy zostali też wyposażeni w nowe narzędzia. Współpracujemy również z innymi serwisami społecznościowymi, wymieniamy informacje i doświadczenia odnośnie identyfikacji treści wspierających terroryzm. Współpracujemy też z organami ścigania, które proszą nas o pomoc w zapobiegniu atakom terrorystycznym i ściganiu ich sprawców. « powrót do artykułu
  2. Emily Starr i Alicia McCraw z Tulane University badały 40 barmanów z okolic Nowego Orleanu i ich postrzeganie udanej dorosłości (realizowanej na drodze długoterminowych związków i rodzicielstwa). Okazało się, że uznawali oni brak, jak to nazwali, uczciwej pracy, za główną przeszkodę w osiąganiu takiej normalności. Barmani i barmanki czują, że praca wyklucza ich z osiągania normalnych kryteriów dorosłego życia: tworzenia długoterminowych związków czy życia rodzinnego - wyjaśnia Starr, która kończąc pracę doktorską, sama pracuje jako barmanka. Skoro praca nie jest uczciwa czy prawdziwa, inne wymiary normatywnego dorosłego życia także są uznawane za nieosiągalne, a nawet niepożądane. Uczestnicy badania pracowali jako barmani od 2013 r. Ich wiek wynosił od 23 do 48 lat. Ochotnicy byli zatrudnieni w różnych miejscach: od barów, przez ogródki piwne, po luksusowe restauracje i kluby muzyczne. Odczuwając wielki rozdźwięk między swoimi dwiema rolami - barmanki i naukowca - Starr chciała przeprowadzić badania nt. tego, jak inni sobie z tym radzą. Trudno się więc dziwić, że przez studium przewijały się wątki niepewności pracy barmana, niskiej płacy i problemów z ubezpieczeniem zdrowotnym czy emeryturą. Raport nt. baramanów zostanie zaprezentowany na 111. dorocznej konferencji Amerykańskiego Towarzystwa Socjologicznego. « powrót do artykułu
  3. Choć o tym, co jedzono na naszych ziemiach w czasach chrztu Mieszka, wiadomo niewiele, można przyjąć, że dla ludów tej części Europy przyjęcie chrześcijaństwa skutkowało "szokiem gastronomicznym" – uważa historyk kulinariów z UMK w Toruniu Jarosław Dumanowski. Historyk z toruńskiego uniwersytetu był jednym konsultantów "kolacji chrzcielnej Mieszka i Dobrawy", zorganizowanej w Poznaniu w ramach trwającego do poniedziałku w stolicy Wielkopolski X Ogólnopolskiego Festiwalu Dobrego Smaku. Zaproszeni kucharze przygotowali w jednej z restauracji autorskie dania w oparciu jedynie o składniki dostępne w Wielkopolsce dziesięć wieków temu. Kolacja była elementem realizowanego od ub. roku projektu "Stół Mieszka i Dobrawy". Nawiązuje on do przypadającej w tym roku 1050. rocznicy chrztu Polski. Do współpracy przy tworzeniu menu zaproszeni zostali uznani badacze dawnej kuchni i zwyczajów. Jarosław Dumanowski podkreślił, że mimo powszechnej opinii, iż chrzest Polski pociągnął za sobą włączenie naszego kraju do Europy Zachodniej, pod wieloma względami, także względem kulinarnym, było to raczej wejście w krąg krajów Europy Południowej. Jak stwierdził, to właśnie tam było umiejscowione centrum kultury, kuchni i przede wszystkim religii. Doświadczenia innych ludów, które przyjmowały chrzest dowodzą, że jego przyjęcie było dla krajów z północy czy wschodu Europy szokiem gastronomicznym. Ludzie, którzy przez setki lat zajadali słoninę, mleko, kaszę, czasem dziczyznę, nagle dowiedzieli się, że przez prawie pół tygodnia: w piątek, środę i sobotę, muszą zachowywać post; że muszą jeść ryby - powiedział. Jak dodał, ryby, owoce morza, biały chleb, czy oliwa były elementami obcej ówczesnym mieszkańcom tych ziem kuchni śródziemnomorskiej, ściśle związanej z chrześcijaństwem. Przyjęcie chrztu było też przyjęciem kilku kojarzonych z nową religią produktów: wina, oliwy, białego chleba z pszenicy oraz ryb morskich. To były produkty elitarne, ale bez nich nie mogło istnieć chrześcijaństwo. Bez wina i białego chleba nie można było odprawić mszy św., zaś oliwa była potrzebna do sakramentów – powiedział. Ze składników wskazanych przez ekspertów zaproszeni kucharze - Ewa Michalska, Michał Seyda i Jan Kuroń - przygotowali m.in. smażone liście pokrzyw i szczawiu, zupę rybną na bazie pstrąga i lina z kurkami i knelkiem z lina, przepiórki pieczone w miodzie pitnym, marynowaną brukiew, mus z brukwi i macierzanki, oraz wędzonego jesiotra z kurkami w śmietanie na liściach łopianu. Do kolacji podawano wina z Moraw, bo takie trunki mogła przywieźć ze sobą Dobrawa. Jarosław Dumanowski przyznał, że nie ma żadnych źródeł, które mogłyby wskazywać, co jadano na dworze Mieszka i Dobrawy. Przypomniał też, że nie jest pewna nawet lokalizacja i data chrztu Polski, zaś przyjęty rok 966, choć prawdopodobny, jest jedynie przypuszczeniem. Pomysłodawca kolacji, producent Festiwalu Dobrego Smaku Wojciech Lewandowski powiedział, że odbywające się w ramach projektu działania mają na celu przybliżanie historii polskiej kuchni od jej początków, oraz wpływu wydarzeń historycznych, odkryć geograficznych i zmian w codziennym życiu mieszkańców Polski na naszą kuchnię i kulturę stołu. Kuchnia jest niezwykle ważnym elementem naszej kultury – warto to uświadamiać i zwykłym Polakom, i decydentom. Jest wielu historyków uważających badania nad kuchnią za niepoważne. Tymczasem to równie ważna dziedzina, jak historia wojen i spisków – a na pewno znacznie przyjemniejsza – powiedział. W ramach projektu "Stół Mieszka i Dobrawy" podczas festiwalu odbyły się też warsztaty historyczno-kulinarne dla dzieci i z udziałem nauczycieli poznańskich szkół podstawowych. « powrót do artykułu
  4. Bliźnięta, zwłaszcza jednojajowe, żyją dłużej. Wyniki wskazują na korzyści wynikające z bliskich więzi społecznych. Odkryliśmy, że niemal w każdym wieku odsetek przeżywających bliźniąt jednojajowych jest wyższy niż bliźniąt dwujajowych, a bliźnięta dwujajowe wypadają nieco lepiej od populacji generalnej - opowiada dr David Sharrow z Uniwersytetu Waszyngtońskiego w Seattle. Wykorzystane dane pochodziły z Duńskiego Rejestru Bliźniąt. Autorzy publikacji z PLoS ONE przyglądali się 2932 parom bliźniąt tej samej płci, które przekroczyły granicę wieku 10 lat i urodziły się między 1870 a 1900 r. Ich wiek zgonu porównywano ze statystykami duńskiej populacji generalnej. W przypadku mężczyzn największe korzyści z posiadania bliźniaka występowały w wieku czterdziestu kilku lat. Różnica wynosiła 6 punktów procentowych, co oznacza, że jeśli w wieku 45 lat ze 100 chłopców z populacji generalnej żyło jeszcze 84, to w przypadku bliźniąt liczba ta sięgała 84. W przypadku kobiet szczyt korzyści występował niedługo po przekroczeniu sześćdziesiątki, a różnica wynosiła 10 punktów procentowych. Amerykanie uważają, że wyniki odzwierciedlają korzyści związane ze wsparciem społecznym, podobne do efektu ochronnego małżeństwa. W przypadku hipotezy ochrony małżeńskiej nie było jednak wiadomo, jaki jest kierunek zależności: czy to naprawdę małżeństwo sprawia, że ludzie są zdrowsi, czy też po prostu zdrowsi ludzie częściej decydują się na małżeństwo. U bliźniąt nie ma tego problemu, bo człowiek nie może decydować, czy będzie mieć bliźniaka, czy nie. Nasze wyniki dołączają do wielu innych badań, które pokazują, że związki społeczne są korzystne dla zdrowia. Sharrow podkreśla, że sieć społeczna może wspomóc zdrowie na wiele sposobów. Przyjaciele mogą np. zachęcać do zdrowych aktywności i rzucenia złych nawyków. Można się też u nich wypłakać czy liczyć na pomoc/opiekę w razie choroby. Przyjaciele mogą zapewniać materialne lub emocjonalne wsparcie, które sprzyja długowieczności. Ponieważ model statystyczny Sharrowa i Jamesa Andersona pozwala oddzielić ostre przyczyny zgonu (w wyniku wypadków lub z przyczyn związanych z zachowaniem) od zgonów z przyczyn naturalnych w starszym wieku, naukowcy zauważyli, że w przypadku kobiet posiadających siostry bliźniaczki niższa śmiertelność dotyczyła tylko przyczyn ostrych. U mężczyzn niższe wskaźniki śmiertelności dotyczyły zaś zarówno przyczyn ostrych w młodych latach, jak i naturalnych przyczyn zgonu po przekroczeniu wieku 65 lat. Sharrow uważa, że odzwierciedla to bezpośredni i kumulatywny wpływ podejmowania zdrowszych decyzji. Mężczyźni mają tendencję do angażowania się w bardziej ryzykowne zachowania, dlatego mogą bardziej skorzystać na ochronie drugiej osoby, [...] która będzie ich powstrzymywać. Amerykanie podkreślają, że większe wydłużenie życia w przypadku bliźniąt jednojajowych niż dwujajowych odzwierciedla siłę więzi. Istnieją pewne dowody, że bliźnięta jednojajowe są ze sobą bardziej związane niż dwujajowe. Będąc bardziej podobne, mogą lepiej przewidywać potrzeby drugiej osoby i lepiej o nią dbać. Naukowcy chcą sprawdzić, czy wyniki uda się powtórzyć na innych zestawach danych, nie tylko na Duńskim Rejestrze Bliźniąt. « powrót do artykułu
  5. Niemal 40 lat temu, 2 kwietnia 1979 roku doszło do wypadku, zwanego "biologicznym Czernobylem". Z tajnej fabryki broni biologicznej w Swierdłowsku wydobyła się chmura sporów laseczki wąglika. Popychana wiatrem podryfowała w kierunku południowo-wschodnim zabijając po drodze ludzi i zwierzęta. Wiadomo, że życie straciło co najmniej 66 osób. Ani wcześniej, ani później tylu ludzi nie zmarło wskutek inhalacji sporów Bacillus anthracis. Teraz naukowcom udało się wyizolować DNA bakterii z ciał dwóch osób i odtworzyć jej pełny genom. Dzięki temu poznajemy kolejne szczegóły tajnego sowieckiego programu produkcji broni biologicznej. Okazuje się, że naukowcy pracujący nad wąglikiem nie manipulowali bakterią tak, by była ona bardziej odporna na antybiotyki czy szczepionki. Gdyby dopuścili się takiej manipulacji, broń biologiczna byłaby jeszcze bardziej śmiercionośna. Prowadzone obecnie badania ułatwią tez identyfikację źródła wąglika, gdyby został on kiedyś użyty przez terrorystów. Mamy teraz jego molekularny odcisk palca. Gdyby kiedykolwiek ten szczep został użyty, będziemy w stanie powiedzieć, czy wyprodukowano go w Swierdłowsku - mówi Roland Grunow, ekspert ds. wąglika z Instytutu Kocha w Berlinie. Laseczka wąglika świetnie nadaje się do produkcji broni biologicznej, gdyż bakteria wytwarza spory. Można je produkować w olbrzymiej ilości i rozprzestrzeniać w formie aerozolu. Po dostaniu się do płuc spory prowadzą do poważnej infekcji, która nieleczona zabija 90% chorych. Jako, że spory nie mają smaku ani zapachu, w razie ataku wiele osób zachoruje, zanim w ogóle ktokolwiek domyśli się, co się stało. W 2006 roku autorzy amerykańskich badań stwierdzili, że uwolnienie 1 kilograma sporów na terenie Waszyngtonu wystarczyłoby do zainfekowania od 4 do 50 tysięcy osób. W przypadku zbyt później reakcji władz lub braku odpowiedniej liczby dawek antybiotyków, tysiące ludzi mogłyby umrzeć. Spory pałeczki wąglika były już używane przez terrorystów. W czerwcu 1993 roku członkowie sekty Aun Shinrikyo rozpylili je w jednym z tokijskich budynków. Na szczęście popełnili błąd i użyli szczepu nieszkodliwego dla ludzi. Z kolei na początku bieżącego wieku do polityków i dziennikarzy w USA wysyłano listy zawierające proszek zakażony Bacillus anthracis. Zachorowały 22 osoby, a 5 zmarło. W czasie Zimnej Wojny prace nad bronią biologiczną prowadziły USA, Wielka Brytania i Związek Sowiecki. Pomimo podpisania w latach 70. porozumień o zaprzestaniu prac nad bronią biologiczną Rosjanie nadal prowadzili badania. Wypadek w Swierdłowsku został utajniony, a nieudolne działania władz tylko wydłużyły epidemię. Oficjalna propaganda mówiła, że ofiary wąglika zmarły wskutek zjedzenia skażonego mięsa, jednak ta droga zakażenia nie powoduje odmiany płucnej wąglika. A to właśnie na odmianę płucną zmarli ludzie. W 1992 roku naukowcom z Uniwersytetu Harvarda pozwolono na przeprowadzenie własnego śledztwa na miejscu katastrofy. W artykule opublikowanym w Science w 1994 roku uczeni poinformowali, że spory wąglika zostały uwolnione z fabryki znanej jako Zakład Wojskowy 19. Podczas tego śledztwa Amerykanie otrzymali od rosyjskich naukowców próbki pobrane z ciał ofiar. Teraz próbki te wykorzystano do odtworzenia genomu bakterii. Teraz dzięki badaniom Paula Keima z Northern Arizona University wiemy, że w Zakładzie Wojskowym 19 przechowywano niezmanipulowane genetycznie bakterie. Są one bardzo blisko spokrewnione ze szczepami, które Sowieci i Chińczycy używali do produkcji szczepionek - mówi Keim. Z kolei Matthew Meselson, którego zespół prowadził w 1992 roku śledztwo w Swierdłowsku dodaje: To najzwyklejszy szczep, który Rosjanie znaleźli w gruncie i używali go do różnych rzeczy. To nie znaczy, że nie był on niebezpieczny. W końcu znaleziono go w ciałach ludzi, których zabił. Meselson przypuszcza, że w ramach sowieckiego programu broni biologicznej pracowano też nad zmanipulowanymi genetycznie sporami laseczki wąglika. Z pewnością mogli uodpornić je na penicylinę, mówi uczony przypominając, że takie szczepy istnieją w naturze. Skądinąd wiadomo też, że po roku 1979 w wielu laboratoriach uzyskano B. anthracis odporne na antybiotyki i niektóre szczepionki. Dla Keim najbardziej zaskakująca jest niewielka liczba zmian w genomie sowieckiej bakterii. Okazało się bowiem, że jedynie 13 par zasad różni szczep ze Swierdłowska od jego wspólnego przodka ze szczepem używanym do produkcji szczepionek. Zagrzebane w gruncie spory B. anthracis niemal nie podlegają zmianom genetycznym. Jednak w warunkach laboratoryjnych zmiany zachodzą z generacji na generację. Zdaniem Keima brak zmian w szczepie ze Swierdłowska wskazuje, że w tamtejszych laboratoriach przechowywano zapasy sporów, ale unikano ich sztucznego namnażania. W 1992 roku Rosja oficjalnie - po raz kolejny - zgodziła się na zakończenie swojego programu rozwoju broni biologicznej. Nie wiadomo jednak kiedy i czy w ogóle go zakończyła. Nie wiadomo, czy cała broń biologiczna rozwijana przez Związek Sowiecki jest bezpiecznie przechowywana, nie ma pewności, czy jej część nie wpadła w niepowołane ręce. Jednak dzięki wspomnianym na wstępie badaniom, jeśli gdziekolwiek na świecie pojawi się wąglik ze Swierdłowska, będzie można jednoznacznie go zidentyfikować. « powrót do artykułu
  6. Badania na myszach wykazały, że wirus Zika (ZIKV) może zakażać dorosłe mózgi w rejonach z nerwowymi komórkami progenitorowymi, które odgrywają bardzo ważną rolę w uczeniu i pamięci. To pierwsze badanie poświęcone wpływowi wirusa Zika na dorosły mózg. Nasze wyniki pokazują, że zakażenie ZIKV w dorosłości może nie być tak nieszkodliwe, jak ludzie sądzą - opowiada prof. Joseph Gleeson z Rockefeller University. Autorzy publikacji z pisma Cell Stem Cell podkreślają, że potrzeba dalszych badań, by stwierdzić, czy zaobserwowane uszkodzenia mają jakieś długoterminowe biologiczne skutki lub czy mogą wpłynąć na zachowanie. ZIKV może dostać się do mózgu dorosłego i wywołać tam spustoszenie. To jednak złożona choroba - ma katastrofalny wpływ na wczesny rozwój mózgu, ale większość zakażonych wirusem dorosłych rzadko wykazuje wykrywalne objawy. Wpływ ZIKV na dorosły mózg może być bardziej subtelny i teraz wiemy, czego szukać - dodaje prof. Sujan Shresta z La Jolla Institute of Allergy and Immunology. Nowe dowody sugerują, że ZIKV obiera na cel nerwowe komórki progenitorowe, prowadząc do ich utraty i zmniejszenia objętości mózgu. Przypomina to mikrocefalię rozwijającą się u płodów. W dorosłym mózgu występują nisze z nerwowymi komórkami progenitorowymi. Tak jak u innych dorosłych ssaków, u myszy znajdują się one w strefie przykomorowej komór bocznych mózgu (ang. subventricular zone, SVZ) i warstwie podziarnistej (ang. subgranular layaer, SGL) zakrętu zębatego hipokampa. Zespół Gleesona podejrzewał, że skoro ZIKV może infekować nerwowe komórki progenitorowe płodów, mógłby też zakażać takie komórki u dorosłych. W modelu mysim opracowanym przez Shrestę fluorescencyjne biomarkery potwierdziły to przypuszczenie. Gleeson opowiada, że gdy naukowcy stwierdzili, że niektóre części mózgu rozświetliły się jak choinka, było jasne, że ZIKV nie wpływa na mózg równomiernie jak u płodów. U dorosłych wirus oddziałuje [tylko] na 2 populacje. Komórki z tych regionów są wyjątkowe i w jakiś sposób bardzo podatne na zakażenie. Amerykanie odkryli, że zakażenie koreluje ze śmiercią komórkową i spadkiem produkcji nowych neuronów w SGL i SVZ. Tymczasem integrowanie nowych neuronów z sieciami uczenia i pamięci jest kluczowe dla neuroplastyczności, a deficyty w zakresie tego procesu wiążą się z pogorszeniem możliwości poznawczych i chorobami takimi jak depresja czy alzheimer. Gleeson i inni uważają, że odpowiedź immunologiczna zdrowych dorosłych jest w stanie odeprzeć atak wirusa, ale osoby z osłabionym układem odpornościowym mogą już być podatne na ZIKV. W bardziej subtelnych przypadkach wirus może teoretycznie wpłynąć na pamięć długotrwałą czy ryzyko depresji, ale [na razie] nie istnieją narzędzia do testowania długofalowego wpływu ZIKV na populacje dojrzałych komórek macierzystych. Teraz naukowcy muszą znaleźć odpowiedzi na kilka pytań, m.in. w jakim stopniu badania na modelu mysim przekładają się na ludzi i czy populacje nerwowych komórek progenitorowych mogą się regenerować. « powrót do artykułu
  7. Specjaliści od ponad 120 lat interesują się Tablicą Wenus w majańskim Kodeksie Drezdeńskim. Dokładność zawartych tam obserwacji, choć zaskakująca, jest uważana za ciekawostkę, a cała Tablica miała - zdaniem ekspertów - służyć astrologii i oparta była na numerologii. Profesor Gerardo Aldana, antropolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara uważa, że Tablica Wenus jest źle rozumiana, a jej znaczenie niedoceniane. Zdaniem Aldany Tablica Wenus prezentuje znaczące osiągnięcie matematyczne Majów i jest wyjątkowym osiągnięciem ich kultury. W artykule opublikowanym na łamach Journal of Astronomy in Culture Aldana łączy badania nad hieroglifami, archeologię i astronomię, dzięki którym mógł zaprezentować nową interpretację Tablicy Wenus. Jego zdaniem Tablica, na której przedstawiono ruch Wenus wokół Słońca, powstała w Chich'en Itza pod koniec okresu kalsycznego, a zawarte w niej niezwykłe obliczenia matematyczne były wykonywane pod patronatem K'ak' U Pakal K'awiila, jednej z najważniejszych postaci w historii miasta. Zdaniem Aldany twórcę tablicy można z pełną odpowiedzialnością nazwać naukowcem, astronomem. Jej autor dokonał bowiem ważnej matematycznej innowacji. Od lat 30. ubiegłego wieku specjaliści wiedzą, że we wstępie do Tablicy Wenus zawarto coś, co Aldana nazwał "matematyczną subtelnością". Wiedzą też, po co została ona zawarta. Chodziło o skorygowanie synodycznego okresu obiegu Wenus wokół Słońca. Wynosi on bowiem 583,92 dni. To oznacza, że jeśli kalendarz bazuje na dniu jako jednostce podstawowej, to pojawi się nawarstwiający się błąd - mówi Aldana. Z tego samego powodu w kalendarzu gregoriańskim mamy rok przestępny. Pytanie jednak brzmi, co to oznacza? Czy Majowie zauważyli to w I wieku przed Chrystusem czy w wieku XVI? Jakie miało to dla nich znaczenie? Tutaj właśnie pojawia się moja interpretacja. Dotychczas uważa się bowiem, że wspomniana "matematyczna subtelność" została wprowadzona przypadkiem, a opartą ja na numerologii. Aldana nie zgadza się z tradycyjnym odczytaniem wstępu do Tablicy. Jego zdaniem kluczowy czasownik k'al ma w nim odmienne znaczenie, niż się uważa. W odniesieniu do Tablicy znaczy on "zawierać w sobie, zamykać" i ma znaczenie historyczne oraz kosmologiczne. To zaś skłoniło Aldanę do zakwestionowania poglądu, jakoby dane zawarte w Tablicy były oparte wyłącznie na numerologii. Przez ostatnich 70 lat naukowcy mówili, że Majowie wiedzieli, iż czas obiegu Wenus nie zamyka się w pełnych dniach, ale numerologia była dla nich najważniejsza - stwierdza uczony. Moim zdaniem powinniśmy się tutaj zatrzymać i dokonać innego założenia. Przyjmijmy, że dysponowali oni zapiskami historycznymi dotyczącymi wydarzeń astronomicznych i wykorzystywali je do ustalenia przyszłych wydarzeń astronomicznych. Robili dokładnie to samo, co robili Grecy, Egipcjanie i wszyscy inni. Gromadzili zapiski i szukali w nich wzorców. Cała historia zachodniej astronomii opiera się właśnie na takich działaniach - dodaje Aldana. Uczony, chcąc sprawdzić swoje przypuszczenia, zbadał zabytki pochodzące z innego ważne miasta Majów, Copan w Hondurasie. Okazało się, że tamtejsze dane dotyczące Wenus zgadzają się z obserwacjami zawartymi w Kodeksie Drezdeńskim. Proponuję więc, byśmy popatrzyli na Tablice Wenus jako na zapiski historyczne, a nie numerologiczne. A jeśli tak na nie spojrzymy, to zupełnie zmieni się nasza interpretacja zabytku. Powstaje pytanie, po co Majom były dane historyczne na temat Wenus. Aldana wskazuje na... Mikołaja Kopernika. Polski astronom starał się przewidzieć przyszłe daty Świąt Wielkanocnych, co wymagało posiadania dobrych modeli matematycznych. Podobnie było, zdaniem Aldany, z Majami. Wykorzystywali zapiski nie po to, by wiedzieć, kiedy Wenus się pojawi, ale do rytuałów religijnych. W rytuałach uczestniczyło całe miasto, a niektóre z tych rytuałów bazowały na obserwacjach Wenus. To z kolei wymagało dość dokładnych informacji na temat jej obiegu wokół Słońca. Jeśli zaś przyjmiemy, że Majowie prowadzili regularne obserwacje, zapisywali swoje spostrzeżenia, a w końcu znalazł się ktoś, kto - podchodząc naukowo do problemu - stworzył Tablice Wenus, będziemy mogli określić, kiedy dokonano tego niezwykłego odkrycia. Zdaniem Aldany Tablica Wenus powstała w latach 800-1000, czyli w pod koniec okresu klasycznego. Nie wiem, kto dokonał tego odkrycia, ale znamy imię człowieka, który był jesną z najważniejszych postaci w tamtym czasie. To tak, jakbyśmy wiedzieli, kto był w danym czasie papieżem, ale nie znalibyśmy nazwiska Kopernika. Wiedzielibyśmy, że to papież zlecił zadanie, ale nazwiska wykonawcy byśmy nie znali. « powrót do artykułu
  8. U diabetyków w średnim wieku i starszych spożycie co najmniej 500 mg długołańcuchowych wielonienasyconych kwasów tłuszczowych typu omega-3 (ang. long-chain ω-3 polyunsaturated fatty acids, LCω3PUFAs) dziennie zmniejsza ryzyko retinopatii cukrzycowej. Dr Aleix Sala-Vila z Lipid Clinic w Barcelonie przeprowadził badanie prospektywne w ramach testu klinicznego Prevencion con Dieta Mediterranea (PREDIMED). Dietę śródziemnomorską suplementowaną oliwą extra virgin lub orzechami porównywano z dietą kontrolną pod kątem zapobiegania chorobom sercowo-naczyniowym. Testy prowadzono w ośrodkach podstawowej opieki medycznej w Hiszpanii. Od 2003 do 2009 roku zrekrutowano 3.614 osób w wieku 55-80 lat ze zdiagnozowaną wcześniej cukrzycą typu 2. Pełnymi danymi dysponowano w przypadku 3.482 osób (48% stanowili mężczyźni, średnia wieku wynosiła 67 lat). Stosowanie się do zaleceń, a więc spożycie co najmniej 500 mg LCω3PUFAs dziennie, oceniano za pomocą kwestionariusza. Okazało się, że 2611 (75%) ochotników spożywało rekomendowaną ilość długołańcuchowych wielonienasyconych kwasów tłuszczowych typu omega-3. Losy badanych śledzono średnio przez 6 lat. W tym czasie odnotowano 69 nowych przypadków retinopatii. Po wzięciu poprawki na wiek, płeć czy styl życia, ryzyko wystąpienia retinopatii cukrzycowej u osób spożywających na początku badania rekomendowaną ilość kwasów tłuszczowych było, w porównaniu do jedzących mniej niż 500 mg LCω3PUFAs, aż o 48% niższe. Uzyskane wyniki są spójne z obecnym modelem patogenezy retinopatii cukrzycowej i danymi z modeli eksperymentalnych. Autorzy publikacji z JAMA Ophthalmology, uważają, że biorąc pod uwagę m.in. fakt, że siatkówka jest bogata w LCω3PUFAs, naprawdę warto sięgać po tłuste ryby. « powrót do artykułu
  9. Inżynierowie z University of Maryland donoszą, że okna wykonane z przezroczystego drewna mogą zapewnić lepsze oświetlenie i lepszą izolację niż okna szklane. W artykule opublikowanym w recenzowanym Advanced Energy Materials przedstawiono wyniki badań, które dowodzą, że okna z drewna stworzone na Wydziale Nauk Materiałowych i Inżynierii University of Maryland zapewniają lepszą izolację termiczną od okien szklanych, przepuszczają niemal tyle samo światła co szkło, jednak jest to światło bardziej równomiernie rozłożone w pomieszczeniu, dzięki czemu pomieszczenie jest lepiej i bardziej jednorodnie oświetlone. Tian Li, główny autor badań, mówi, że okna z drewna przepuszczają niewiele mniej światła niż szklane szyby, jednak zatrzymują o wiele więcej ciepła. Są bardzo przejrzyste, ale zapewniają nieco więcej prywatności, gdyż nie są całkowicie przezroczyste. Odkryliśmy też, że drewno przenosi fale światła w zakresie fal widzialnych, ale blokuje ten zakres, który przenosi najwięcej ciepła. Okna z drewna przepuszczają światło na wprost, obecna w nich struktura komórkowa nieco je rozprasza, dzięki czemu jest to światło bardziej przyjemne dla oka, nie tak rażące, jak to przepuszczane przez szkło. Dzieje się tak dlatego, że podczas produkcji okien z drewna drzewo jest odpowiednio cięte. Zostają zachowane oryginalne kanaliki drewna, za pomocą których woda i substancje odżywcze trafiają do rośliny. Kanaliki te są ułożone tak, by przechodziło przez nie jak najwięcej światła. Gdy mamy do czynienia ze światłem przechodzącym przez szkło, to kąt jego przenikania zmienia się wraz ze zmianą położenia Słońca na nieboskłonie. W przypadku okien z drewna wspomniane mikrokanaliki zawsze prowadzą światło w tym samym kierunku, dzięki czemu pomieszczenie jest bardziej równomiernie oświetlone. Twój kot nie musi co kilka minut przenosić się w inne miejsce, by leżeć w przyjemnym cieple słonecznego światła - mówi Li. Inżynierowie z Maryland informują, że z przezroczystym drewnem pracuje się podobnie co z drewnem tradycyjnym. Jednak to przezroczyste jest wodoodporne dzięki polimerowym dodatkom. A dzięki zachowanej strukturze komórkowej jest też mniej kruche niż szkło. « powrót do artykułu
  10. Centrum aktywności tornad na terenie Stanów Zjednoczonych przesunęło się w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Naukowcy z Purdue University, którzy zauważyli to zjawisko, nie wykluczają, że ma ono związek ze zmianami klimatycznymi. To całkowicie zmienia coroczną aktywność tornad w USA - stwierdza profesor Ernest Agee. Zespół pracujący pod kierunkiem Agee badał dane dotyczące tornad z okresu ostatnich 60 lat. Naukowcy szukali w nich zmienności rocznej. Dane podzielono na dwa okresy: chłodniejszych lat 1954-1983 i cieplejszych 1983-2013. Z danych wynika znaczący spadek zarówno liczby tornad jak i dni z tornadami w tzw. "dolinie tornad". Jest on szczególnie widoczny latem i jesienią. Jednocześnie na południowym-wschodzie liczba tornad utrzymała się na dotychczasowym poziomie, a w tzw. "dolinie Dixie" doszło do niewielkiego wzrostu ich liczby, głównie za sprawą znaczącego wzrostu jesiennych tornad przesuwających się od Mississippi ku Indianie. Na przykład w Oklahomie na obszarze o wymiarach 250x250 kilometrów występowała w pierwszym z okresów (chłodniejszym) rekordowa liczba tornad. Jednak w okresie cieplejszym w regionie tym doszło do największego spadku liczby dni z tornadami, podczas gdy w centralnej części Tennessee doszło do największego wzrostu. W porównaniu z Wielkimi Równinami południowo-wschodnia część USA doświadcza więcej niespodziewanych tornad rodzących się z niewielkich burz, tornad w nocy i tornad mających miejsce poza tradycyjnym wiosennym sezonem tornad - mówi profesor Michael Baldwin. Zmiana geograficzna aktywności tornad została udowodniona za pomocą metod statystycznych i wykazano, że zaszła pomiędzy dwoma 30-letnimi okresami, chłodniejszym i cieplejszym. Konieczne są dalsze badania nad wpływem zmian klimatycznych na formowanie się tornad i wspomnianą zmianę geograficzną, ale to właśnie zmiana klimatu może być przyczyną zmian w rozkładzie tornad - dodaje uczony. « powrót do artykułu
  11. Naukowcy z Institute of Cancer Research (ICR) zauważyli, że aktywność 2 genów, które pomagają kontrolować, jak ściśle komórki są ze sobą sklejone, wiąże się z przeżywalnością chorych na raka piersi. Brytyjczycy dostrzegli specyficzny wzorzec aktywności genów w komórkach raka piersi z dużą zdolnością wymykania się z zespalającego je spoiwa - macierzy pozakomórkowej. Autorzy publikacji z pisma Oncotarget sądzą, że geny F12 i STC2 odgrywają pewną rolę w uwalnianiu komórek z kleju, przez co mogą się one rozprzestrzeniać po organizmie. Naukowcy przyglądali się komórkom HER2-dodatnim (z nadekspresją receptorów HER2). Opracowali nową bazującą na obrazowaniu technikę skryningową, dzięki której mogli identyfikować komórki nieprzywierające do lamininy - jednego z białek niekolagenowych macierzy pozakomórkowej. Okazało się, że dla komórek tych charakterystyczna była wysoka aktywność F12 i niska aktywność STC2. Gdy te same geny przeanalizowano w 1964 rakach piersi, wzorzec aktywności był silnie powiązany z przeżyciem. W przypadku kobiet z wysoką aktywnością F12 i niską STC2 ryzyko zgonu w ciągu 10 lat wynosiło aż 32%, zaś w przypadku pacjentek z niską aktywnością F12 i wysoką STC2 sięgało "jedynie" 10%. Naukowcy podkreślają, że potrzeba dalszych badań, by ustalić, jak opisane geny oddziałują z macierzą pozakomórkową i pomagają komórkom nowotworowym rosnąć i się rozprzestrzeniać. Odkryliśmy, że aktywność 2 genów, które pomagają kontrolować, jak ściśle komórki są ze sobą sklejone, wiąże się z przeżywalnością chorych na raka piersi. Jeśli wyniki zostaną potwierdzone w ramach szerzej zakrojonych studiów, może nam to zapewnić nową metodę oceny szans na przeżycie. To ważne dla odpowiedniego dostosowania leczenia - podkreśla dr Paul Huang. « powrót do artykułu
  12. Astronomowie z prowadzonego w Obserwatorium Astronomicznym Uniwersytetu Warszawskiego przeglądu nieba The Optical Gravitational Lensing Experiment (OGLE) odkryli niezwykle interesującą gwiazdę nową. Analiza precyzyjnych obserwacji wykonanych w latach 2003–2016 stanowi przełom w interpretacji mechanizmów prowadzących do gigantycznych kataklizmów kosmicznych, jakimi są wybuchy gwiazd nowych. Odkrycie zostało zaprezentowane na łamach prestiżowego tygodnika naukowego Nature. Wybuchy gwiazd nowych należą do największych eksplozji gwiazdowych obserwowanych we Wszechświecie. W ciągu kilku godzin nowe jaśnieją ponad kilkanaście tysięcy razy, stając się jednymi z najjaśniejszych obiektów w Galaktyce – wyjaśnia Przemysław Mróz, pierwszy autor publikacji w czasopiśmie Nature, doktorant w Obserwatorium Astronomicznym UW. Gwiazdy nowe to układy podwójne składające się z dwóch gwiazd krążących po bardzo ciasnych orbitach – tak ciasnych, że układ zmieściłby się wewnątrz Słońca. Jednym ze składników jest biały karzeł, czyli "wypalona" gwiazda, we wnętrzu której nie zachodzą już reakcje termojądrowe. Druga gwiazda jest rozciągnięta przez siły grawitacyjne i traci materię, która przepływa w kierunku białego karła gromadząc się na jego powierzchni. W momencie gdy masa zgromadzonego tam gazu jest dostatecznie duża rozpoczyna się łańcuch reakcji termojądrowych. Obserwujemy wówczas gwałtowny kataklizm, ogromne pojaśnienie całego układu – wybuch gwiazdy nowej. Po pewnym czasie od wybuchu materia zaczyna ponownie gromadzić się na powierzchni białego karła. Astronomowie przewidują, że w danym układzie wybuchy nowych powinny się powtarzać po czasie od kilkunastu tysięcy do kilku milionów lat. Ta skala czasowa jest znacznie dłuższa niż dostępne historyczne obserwacje. Nie wiadomo więc, co dzieje się z systemem gwiazdy nowej pomiędzy kolejnymi wybuchami. Jedną z hipotez opisujących zachowanie gwiazd nowych pomiędzy wybuchami jest teoria hibernacji, według której kilkadziesiąt–kilkaset lat po wybuchu nowej układ powinien znaleźć się w stanie o niskiej aktywności (zwanym "hibernacją"), gdy przepływ masy praktycznie ustaje. Według tej hipotezy wybuch termojądrowy na powierzchni białego karła, a w konsekwencji – bardzo silne oświetlenie towarzysza, wpływa na jego strukturę. Sąsiad białego karła puchnie i traci materię w znacznie szybszym tempie. Przepływ gazu ustaje dopiero po kilkuset latach, kiedy oświetlenie znacząco zmaleje. Jednym z argumentów na korzyść teorii hibernacji było odkrycie bardzo słabych otoczek wokół dwóch układów o małej aktywności – pozostałości po wybuchach nowych sprzed kilku tysięcy lat. Jednak nie udało się dotąd zaobserwować bezpośrednio, jak wybuchy nowych wpływają na własności gwiazd w układzie i na tempo przepływu materii. Autorzy pracy w Nature opisują wieloletnie obserwacje gwiazdy V1213 Centauri (Nova Centauri 2009), która wybuchła 8 maja 2009 r. Gwiazda znajduje się w gwiazdozbiorze Centaura w odległości 23 tysięcy lat świetlnych od Ziemi. Analizowane dane zostały zebrane przy użyciu 1,3-m Teleskopu Warszawskiego w stacji Obserwatorium Astronomicznego UW znajdującej się w Obserwatorium Las Campanas w Chile. Obserwacje wykonane w ramach przeglądu nieba OGLE obejmują okres kilku lat przed i po wybuchu z 2009 roku. Warto również dodać, że sam wybuch nowej w 2009 roku został odkryty podczas innego przeglądu nieba - All Sky Automated Survey, prowadzonego również w Obserwatorium Astronomicznym. Nasze obserwacje są zgodne z przewidywaniami teorii hibernacji. Po raz pierwszy mogliśmy tak dokładnie prześledzić ewolucję nowej przed i po wybuchu – mówi Przemysław Mróz. Jasność V1213 Centauri przed wybuchem z 2009 roku nie była stała. Obserwowano charakterystyczne pojaśnienia układu trwające po kilka dni – zachowanie typowe dla tzw. gwiazd nowych karłowatych. Świadczyło ono o niewielkim i niestabilnym przepływie materii w układzie, a każde pojaśnienie było wywołane zrzuceniem na powierzchnię białego karła drobnej porcji gazu o masie zbliżonej do masy średniej wielkości planetoidy. Z każdym takim pojaśnieniem masa wodorowej otoczki rosła, aż w końcu osiągnęła wartość krytyczną, co wywołało wybuch V1213 Centauri jako gwiazdy nowej w maju 2009 roku. Obecnie, siedem lat po wybuchu nowej, gwiazda jest znacznie jaśniejsza (około pięćdziesiąt razy) niż przed wybuchem. Potwierdza to, że tempo utraty materii przez gwiazdę sąsiadkę znacznie wzrosło. Najprawdopodobniej wzrost ten wynika z bardzo silnego oświetlenia powierzchni gwiazdy w trakcie wybuchu nowej. Obserwacje opublikowane przez zespół OGLE dostarczają więc przełomowych danych empirycznych testujących kluczowe przewidywania teorii hibernacji. Jaki będzie dalszy los nowej V1213 Centauri? Przez najbliższe kilkadziesiąt lat jej jasność będzie dalej słabła wraz ze zmniejszającym się ciągle transferem masy z gwiazdy sąsiadki na białego karła. Gdy spadnie on do niewielkich wartości układ przekształci się ponownie w nowa karłowatą lub ulegnie pełnej hibernacji na długie tysiące lat, aż do kolejnego przebudzenia i wybuchu jako gwiazda nowa. Niewątpliwie zachowanie V1213 Centauri będzie w przyszłości starannie śledzone przez astronomów w celu pełnego zrozumienia procesów ewolucji gwiazd nowych. Odkrycie stanowi kolejny przykład, gdy wieloletnie obserwacje projektu OGLE umożliwiają badanie unikalnych zjawisk. Kilka lat temu w ramach projektu OGLE zaobserwowano proces łączenia się dwóch gwiazd, który doprowadził do innego typu wielkiego wybuchu – tzw. gwiazdy czerwonej nowej. Przegląd nieba OGLE działa od prawie dwudziestu pięciu lat i jest jednym z największych współczesnych przeglądów nieba na świecie. Jednym z pierwszych celów projektu OGLE było poszukiwanie i badanie zjawisk mikrosoczewkowania grawitacyjnego. Obecnie prowadzone badania dotyczą bardzo wielu dziedzin współczesnej astrofizyki – poszukiwania planet pozasłonecznych, badania struktury i ewolucji Drogi Mlecznej i sąsiednich galaktyk, gwiazd zmiennych, kwazarów, zjawisk przejściowych (gwiazd nowych, supernowych itp.) Praca opisująca wyniki badań układu gwiazdy nowej V1213 Centauri została opublikowana w tygodniku naukowym Nature: The awakening of a classical nova from hibernation, Przemek Mróz, Andrzej Udalski, Paweł Pietrukowicz, Michał K. Szymański, Igor Soszyński, Łukasz Wyrzykowski, Radosław Poleski, Szymon Kozłowski, Jan Skowron, Krzysztof Ulaczyk, Dorota Skowron & Michał Pawlak, 2016, Nature (doi:10.1038/nature19066). Opublikowana praca została wykonana w ramach projektu nagrodzonego "Diamentowym Grantem" Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. « powrót do artykułu
  13. W USA odradza się coraz więcej zagrożonych gatunków. W czasie obu kadencji prezydenta Obamy z listy gatunków zagrożonych wykreślono już 19 gatunków. Rekordowy pod tym względem jest rok bieżący, w którym można było wykreślić 6 gatunków. Ustawa US Endangered Species Act (ESA) została uchwalona w 1973 roku. Jej zadaniem jest pomoc w odrodzeniu i ochronie zagrożonych gatunków i ekosystemów. Wydaje się, że ustawa spełnia swoje zadanie. W czasie drugiej kadencji prezydenta Reagana (1985-1989) z listy zagrożonych wykreślono 5 gatunków, za prezydentury Billa Clintona (1993-2000) usunięto z niej 6 gatunków, za George'a W. Busha (2001-2009) wykreślono 7 gatunków. Wśród gatunków, które w bieżącym roku uznano za odrodzone znajdują się trzy podgatunki lisa występującego na kalifornijskich Channel Islands. Podgatunki te, które na listę trafiły w 2004 roku, uznano za najszybsze udane odrodzenie gatunku ssaka w USA. W ramach walki o przetrwanie lisów prowadzono zarówno program ich rozmnażania w niewoli, jak i program szczepień na wolności, gdyż lisom zagrażał wirus atakujący psy. Mimo, że ustawa ESA okazała się sukcesem, jest jeszcze sporo do zrobienia. Okazuje się bowiem, że zanim gatunek trafi na listę gatunków zagrożonych mija średnio 12 lat od czasu, gdy po raz pierwszy pojawią się sygnały, iż powinien na takiej liście się znaleźć. Tymczasem ESA przewiduje, że czas ten nie powinien być dłuższy niż 2 lata. « powrót do artykułu
  14. Stosując m.in. wirowanie, amerykańscy naukowcy uzyskali z kłącza imbiru nanocząstki do leczenia nieswoistego zapalenia jelit. Akademicy z Atlanta Veterans Affairs Medical Center wybrali się na targowiska. Po zakupach wrócili do laboratorium i rozpoczęli prace nad nanocząstkami pozyskiwanymi z imbiru - GDNPs, od ang. ginger-derived nanoparticles. Najpierw wrzucili kłącze do kuchennego blendera, później korzystali już jednak ze specjalistycznych metod - rozpylania soku ultradźwiękami i wirowania z bardzo dużą prędkością. Zespół dr. Didiera Merlina uważa, że nanocząstki mogą być dobrym lekarstwem na chorobę Leśniowskiego-Crohna czy wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Autorzy raportu, który ukaże się we wrześniowym wydaniu pisma Biomaterials, prowadzili eksperymenty na myszach i komórkach. Nanocząstka GDNP ma ok. 230 nanometrów średnicy. GDNPs nie wpływały toksycznie na gryzonie. Skutecznie docierały za to do jelita grubego i były wchłaniane przez komórki błony śluzowej. Nanocząstki zmniejszały ostre zapalenie okrężnicy i zapobiegały przewlekłemu zapaleniu okrężnicy oraz związanym z tym nowotworom. Stwierdzono też poprawę regeneracji jelit; GDNPs zwiększały przede wszystkim przeżywalność i namnażanie komórek nabłonka. Poza tym obniżały produkcję białek prozapalnych i zwiększały poziom białek zwalczających stan zapalny. Wg Amerykanów, częściowo można to wyjaśnić tym, że GDNPs zawierają dużo lipidów (są to lipidy naturalnie występujące w imbirze). Jednym z nich jest kwas fosfatydowy, ważny składnik błon komórkowych. W nanocząstkach występują też inne związki aktywne imbiru - 6-gingerol oraz 6-szogaol. Wcześniejsze badania wykazały zaś, że wykazują one działanie przeciwzapalne, przeciwutleniające i przeciwnowotworowe. Merlin i inni uważają, że dostarczanie wymienionych związków w GDNPs to skuteczniejszy sposób obierania na cel tkanek jelita grubego niż jedzenie imbiru lub stosowanie suplementów na jego bazie. Ekipa traktuje nie tylko imbir, ale i inne rośliny jako potencjalne nanofabryki do produkcji nanocząstek medycznych. « powrót do artykułu
  15. Pierwsze andyjskie imperium, państwo Wari, kontrolowało większość peruwiańskich wyżyn i wybrzeży. Wari połączyli w jednym państwie wiele kultur i zbudowali sieć dróg, którą później wykorzystali Inkowie. Upadek ich państwa wiązał się zaś z okresem chaosu i wieków przemocy. Tiffany Tung, bioarcheolog z Vanderbilt University, zaprezentowała podczas World Congress on Mummy Studies wyniki swoich najnowszych badań nad kulturą Wari. Pani Tung przeprowadziła analizę porównawczą szkieletów z czasów istnienia imperium oraz po jego upadku. Państwo Wari powstało około roku 600. Jego stolicą było Huari. Wari poszerzali swoje posiadłości czasem używając siły, a czasem budując systemy irygacyjne w suchych regionach i w ten sposób przekonując tamtejszych mieszkańców, że warto się do Wari przyłączyć. Państwo upadło około roku 1000, prawdopodobnie wskutek walk wewnętrznych wywołanych coraz bardziej poważną suszą. Tung badała kości z dwóch stanowisk archeologicznych w Huari. Datowanie radiowęglowe wykazało, że szkielety z jednego miejsca pochodzą lat 897-1150, a z drugiego z lat 1270-1390. Wari nie unikali przemocy. W swoich wcześniejszych pracach Tung opisywała ich praktykę polegającą na obcinaniu głów jeńcom i mumifikowaniu ich jako trofeów wojennych. Jednak póki państwo było silne, przemoc ta była zrytualizowana i ograniczona. Wcześniejsze badania wykazały, że w czasach świetności Huari jedynie 20% czaszek dorosłych ludzi nosiło ślady zaleczonych ran, co wskazuje na nie powodujące śmierci urazy głowy. Niemal na żadnej czaszce nie ma śladów urazów śmiertelnych. Jednak już w czasie upadku imperium i krótko po nim rany głowy nie powodujące śmierci widoczne są na czaszkach niemal 60% dorosłych i 38% dzieci. Kilka wieków później życie w Huari stało się jeszcze bardziej niebezpieczne. Co prawda odsetek tego typu urazów głowy się nie zmienił, ale znacznie wzrósł odsetek urazów śmiertelnych. O ile w czasie upadku państwa jedynie 10% dorosłych odniosło śmiertelne urazy głowy, to kilka wieków później odsetek ten wynosił 40% u dorosłych i 44% u dzieci. Przemoc stała się znacznie bardziej śmiertelna. Te zgony nie mają związku z przypadkowymi wybuchami przemocy na ulicach miasta. To zjawisko znacznie bardziej systematyczne i śmiertelne. Nie wiemy jednak, czy mieliśmy tutaj do czynienia z wojną domową czy też z wojną z obcymi - mówi Tung. Współpracująca z Tung Theresa Miller, studentka inżynierii chemicznej, poinformowała, że doszło też do zmiany diety. Jej podstawą u Wari była kukurydza. Wari jedli też mięso alpak i lam. Bezpośrednio po upadku imperium mężczyźni, kobiety i dzieci spożywali dużo kukurydzy, a poziom spożycia protein zwierzęcych nie uległ zmianie. Kilkaset lat później mężczyźni i dzieci wciąż jedli sporo kukurydzy, jednak w kościach kobiet widać zmiany składu izotopów węgla, co oznacza, że kukurydza zniknęła z ich diety. W tym samym czasie u całej populacji wzrasta poziom azotu. Wari albo zaczęli spożywać dużo ryb pozyskiwanych dzięki handlowi z wybrzeżem, albo zaczęli nawozić swoje pola guanem lub innymi odchodami. Jednak wzrost poziomu azotu może wskazywać też, że ludność głodowała. Azot powstaje wówczas ze spalanego przez organizm tłuszczu i mięśni. Z badań rdzeni andyjskich lodowców oraz osadów z jezior wiemy, iż w tym czasie susza w regionie trwała od wieków, co musiało mieć fatalny wpływ na rolnictwo. Rozpad więzi społecznych odbił się na zwyczajach grzebalnych. Wiele prekolumbijskich kultur z terenów dzisiejszego Peru, w tym Wari, owijało zmarłych w tkaniny i chowało ich z różnymi przedmiotami ofiarnymi. Jednak pochówki po upadku imperium Wari były robione niedbale, zmarłych zakopywano wzdłuż ściany budynku, który w przeszłości był miejscem kultu, wiele kości nosi ślady cięć, co wskazuje na usuwanie z nich mięsa. Tiffany Tung mówi, że Wari nie zawsze odpowiadali przemocą na zmiany środowiskowe. Co więcej, w czasach gdy budowali swoje imperium, pojawiały się susze, z którymi radzili sobie dzięki doskonałym technikom irygacyjnym. Tung przypuszcza, że gdy zaczął rozpadać się system polityczny imperium Wari nie poradzili sobie z kolejną, wyjątkowo ciężko suszą. Susza nałożyła się na intensywne zmiany polityczne - stwierdza Tung. Uczona chce teraz znaleźć i zbadać szkielety z innych miejsc. Ma nadzieję, że zidentyfikuje moment, w którym mieszkańcy Huari przeszli od współpracy do przemocy. Być może uda się jej połączyć to z konkretnym wydarzeniem środowiskowym bądź społecznym. Tymczasem Rick Smith, doktorant antropologii na University of Texas szuka molekularnych wskaźników stresu w kościach z Huari. U współczesnych ludzi chroniczny stres i przemoc doprowadzają do metylacji DNA. Smith ma nadzieję, że w badanych przez Tung szkieletach znajdzie podobne wzorce zmian kodu genetycznego. « powrót do artykułu
  16. U dwóch Polaków, którzy wrócili z Dominikany i Kolumbii wykryto wirusa Zika. Nie jest to zaskoczeniem dla specjalistów od epidemiologii i chorób tropikalnych. Polacy podróżują do krajów, gdzie Zika występuje, więc było tylko kwestią czasu, gdy któryś z naszych rodaków ulegnie zakażeniu. Doktor Małgorzata Bednarska z Centrum Nauk Biologiczno-Chemicznych Uniwersytetu Warszawskiego mówi, że nie ma potrzeby izolowania chorych. Choroba ulegnie wyleczeniu w ciągu dwóch tygodni. Chory może zakazić innych drogą płciową lub gdyby pobrano od niego krew i przekazano innej osobie. Zika nie jest groźny dla dorosłych zdrowych osób. Jest za to niezwykle groźny dla płodów. Wirus może przeniknąć przez łożysko i spowodować trwałe uszkodzenie mózgu rozwijającego się człowieka. Obecnie nie istnieje szczepionka chroniąca przed wirusem. Patogen jest przenoszony przez niektóre komarowate z rodzaju Aedes, jednak nasze rodzime komarowate go nie przenoszą. Cykl życiowy wirusa nie został do końca poznany. Niewykluczone, że po zarażeniu może on pozostawać w organizmie człowieka nawet przez pół roku. « powrót do artykułu
  17. U 57-letniego mężczyzny, który zgłosił się do szpitala z obrzękiem kończyn, tomografia komputerowa ujawniła olbrzymi prawy przedsionek. Z raportu opublikowanego w New England Journal of Medicine wynika, że przez to serce zajmowało aż 82% klatki piersiowej. Wskaźnik serce/klatka piersiowa (wskaźnik CTR, od ang. cardiothoracic ratio) wynosił w tym przypadku 0,82. Wyliczając CTR, poprzeczny wymiar serca dzieli się przez poprzeczny wymiar klatki piersiowej. Prawidłowy CTR jest mniejszy od 0,5, co oznacza, że serce zajmuje poniżej 50% szerokości klatki piersiowej. Izolowane powiększenie prawego przedsionka to bardzo rzadki przypadek. Lekarze uważają, że u 57-latka to wada wrodzona, powodująca niedomykalność zastawki trójdzielnej i prawostronną niewydolność serca. Zazwyczaj jest ona diagnozowana w dzieciństwie. W tym przypadku tak się jednak nie stało. Z powodu migotania przedsionków choremu podano doustny antykoagulant. Pacjent dobrze zareagował na wdrożone leczenie. Rok po wizycie w Szpitalu księcia Karola w Brisbane jego stan jest stabilny. « powrót do artykułu
  18. Ekolodzy ostrzegają, że rządowy plan zabicia inwazyjnych karpi za pomocą śmiertelnego wirusa opryszczki, może zagrozić rodzimym rybom. Rząd Australii chce w 2018 roku wprowadzić wirusa Cyprinid herpesvirus 3 do systemu rzecznego Murray-Darling. Ma on za zadanie wytępić populację inwazyjnego karpia, który został do australijskich rzek wprowadzony w XIX wieku i obecnie stanowi aż 80% populacji ryb w Murray-Darling. Ekolodzy obawiają się jednak, że wirus, który podczas testów zabijał 75% karpi, doprowadzi do pojawienia się w rzekach milionów ton martwych ryb. Proces rozkładu materii organicznej wymaga obecności tlenu. Ekolodzy ostrzegają, że martwych ryb będzie tak dużo, że podczas procesu rozkładu dojdzie do zużycia olbrzymich ilości tlenu, co utrudni oddychanie rodzimym gatunkom ryb. Richie Walsh z University of Adelaide przeprowadził eksperyment, podczas którego wrzucał martwe karpie do 800-litrowych zbiorników wodnych. Wstępne wyniki badań wskazują, że w czasie krótszym niż 2 dni pojedynczy karp może niemal całkowicie pozbawić tlenu taki zbiornik. Usunięcie wszystkich martwych ryb z rzek nie wchodzi w rachubę, gdyż część z nich może zatonąć. Tak naprawdę nie wiadomo, jaki wpływ na rzeki będą miały miliony ton rozkładających się ryb. Zdaniem ekologów realne jest ryzyko zaszkodzenia rodzimym gatunkom. Rzecznik prasowy Federalnego Departamentu Rolnictwa i Zasobów Wodnych uspokaja jednak, że warty 15 milionów dolarów australijskich plan kontroli populacji karpia zostanie wdrożony tylko wówczas, gdy zostanie opracowany sposób na poradzenie sobie z niekorzystnym wpływem martwych ryb na jakość wody i środowisko naturalne. Nasz plan będzie skupiał się na maksymalnym wpływie na populację karpia i zminimalizowaniu negatywnego wpływu na przemysł, lokalne społeczności i środowisko naturalne - stwierdził rzecznik. Większość z 15-milionowej kwoty ma zostać przeznaczone na opracowanie sposobu usunięcia z rzek i utylizacji martwych ryb. « powrót do artykułu
  19. Naukowcy z Uniwersytetu w Exeter wykazali, że wzrost zakwaszenia oceanu spowodowany przez emisję dwutlenku węgla oddziałuje na wyniki rywalizacji plemników jeżowców. Co ciekawe, Brytyjczycy zauważyli, że poszczególne samce reagują na zmianę warunków w niejednakowym stopniu. Może to wpłynąć na wyniki rywalizacji ejakulatów. Ponieważ oceany absorbują ok. 1/3 CO2 produkowanego w wyniku ludzkiej działalności, dochodzi do zmiany kwasowości wody. Od rewolucji przemysłowej wzrosła ona o ok. 25%. Jeśli emisja nie zostanie mocno ograniczona, pH będzie nadal spadać. Zespół z Exeter badał żywotność i ruchliwość plemników w warunkach dzisiejszego i prognozowanego zakwaszenia (wykorzystywano metody oceny z klinik leczenia niepłodności). Biolodzy przeprowadzali też testy zapłodnienia konkurencyjnego, podczas których samce łączono w pary, by współzawodniczyły one o zapłodnienie jaj umieszczonych w wodzie o różnym zakwaszeniu. Zwycięzcę wskazywano na podstawie badania ojcostwa. W dzisiejszych warunkach większy sukces zapewniały ejakulaty z wyższą liczbą ruchliwych plemników i ejakulaty z szybciej pływającymi plemnikami. Przy wzroście zakwaszenia liczba aktywnie pływających plemników stawała się jednak mniej istotna w zapewnieniu sukcesu reprodukcyjnego. W kilku przypadkach samce wygrywające rywalizację w dzisiejszych warunkach nie były już zwycięzcami wyścigów w prognozowanych warunkach. Większość morskich gatunków, w tym jeżowce, rozmnaża się, uwalniając jaja i plemniki bezpośrednio do wody. Reprodukcja to często etap życia najbardziej wrażliwy na stres środowiskowy, dlatego tak ważne jest zrozumienie, jak zmiany w chemii oceanów wpływają na ten proces. Ustalenie cech determinujących zwycięzców i przegranych w przyszłych warunkach pozwoli ujawnić wpływ zmian na populacje istotnych gatunków - podkreśla dr Ceri Lewis. « powrót do artykułu
  20. Sprzedaż narzędzi hakerskich ukradzionych prawdopodobnie Equation Group to, zdaniem Edwarda Snowdena, ostrzeżenie wysłane NSA przez Rosję. O Equation Group, która prowadzi najbardziej zaawansowane operacje hakerskie w dziejach, pisaliśmy przed ponad rokiem. Teraz Snowden twierdzi, że hakerzy, którzy sprzedają narzędzia być może ukradzione Equation Group działają na zlecenie Rosji, a celem sprzedaży jest wysłanie do NSA informacji, by nie prowadziła działań, jakie prowadzi. Włamanie do serwera zawierającego hakerskie narzędzia NSA nie jest niczym nowym, ale sprzedaż tych narzędzi co coś nowego - stwierdził Snowden. Zarówno NSA jak i jej przeciwnicy z innych krajów posiadają serwery, na których przechowują narzędzia, zbierają informacje czy stanowiące przynętę na przeciwnika. Hakerzy z różnych krajów kradną narzędzia wroga, analizują je i dzięki temu poznają techniki ataków, próbują wyśledzić ich źródła. Tak działa NSA i tak działają podobne jej agencje. NSA nie robi żadnych magicznych rzeczy. Nasi przeciwnicy robią to samo, co my i czasem odnoszą sukcesy. Wiedząc o tym NSA nakazuje swoim hakerom, by po ataku nie pozostawiali na zaatakowanym serwerze żadnych narzędzi. Ale ludzie są leniwi - stwierdza Snowden. Co w tym nowego? Nie ma nic nowego w tym, że dokonano włamania na serwer NSA ze szkodliwym oprogramowaniem. Jednak nowością jest publiczne ujawnienie tego faktu przez przeciwnika. Dlaczego to zrobiono? Nikt tego nie wie, ale myślę, że bardziej niż o włamanie chodzi tutaj o działanie dyplomatyczne związane z ostatnią eskalacją włamań - dodaje Snowden. Jego zdaniem za wszystkim stoi Rosja. Ten wyciek to prawdopodobnie ostrzeżenie mówiące, że ktoś jest w stanie udowodnić odpowiedzialność USA za ataki przeprowadzane z tego serwera. To może mieć poważne konsekwencje międzynarodowe. Szczególnie, jeśli przeprowadzano operacje przeciwko sojusznikom USA, a w szczególności operacje mające na celu proces wyborczy. Zdaniem Snowdena sprzedane narzędzia były wykorzystywane przez NSA do czerwca 2013 roku, a po tej dacie napastnik stracił dostęp do zaatakowanego przez siebie serwera NSA. « powrót do artykułu
  21. To, jak bardzo ludzie czują się rozumiani i zadbani w związku, wpływa na jakość ich snu. Nasze wyniki pokazują, że osoby z wrażliwymi/reagującymi partnerami są mniej lękowe i pobudzone, co z kolei przekłada się na [lepszą] jakość snu - wyjaśnia dr Emre Selçuk z Middle East Technical University. Zapewniający zdrowie fizyczne regenerujący sen wymaga poczucia bezpieczeństwa, ochrony i braku zagrożeń. Dla ludzi najważniejszym źródłem bezpieczeństwa/ochrony jest reagujący partner społeczny - rodzic w dzieciństwie czy partner romantyczny w dorosłym życiu. Posiadanie wrażliwych partnerów, którzy będą w pobliżu, ochronią i uspokoją, gdy coś pójdzie źle, to w przypadku ludzi najskuteczniejszy sposób na zmniejszenie lęku, napięcia i pobudzenia - przekonuje Selçuk. Wcześniej, wykorzystując dane ze studium Midlife Development in the United States (MIDUS), amerykańsko-turecki zespół zademonstrował związki między posiadaniem reagującego partnera a zdrowiem fizycznym i dobrostanem psychicznym na przestrzeni lat. « powrót do artykułu
  22. Mając wybór, psy często wolą pochwałę właścicieli od jedzenia. By ustalić preferencje czworonogów, naukowcy z Projektu Pies (Dog Project) z Emory University prowadzili zarówno badania obrazowe, jak i eksperymenty behawioralne. Próbujemy zrozumieć podstawy ludzko-psiej więzi i czy chodzi głównie o jedzenie, czy o więź samą w sobie. Z 13 psów, które ukończyły nasze studium, większość wolała pochwałę właściciela od jedzenia albo ceniła obie rzeczy jednakowo. Tylko dwa psy, prawdziwe żarłoki, wykazywały silną preferencję w stosunku do pokarmu - opowiada Gregory Berns. Jedna z teorii odnośnie do psów głosi, że są one głównie pawłowowskimi maszynami: pragną jedzenia, a właściciele stanowią sposób na jego pozyskanie. Inna teoria, bardziej współczesna, zakłada, że psy cenią kontakt z człowiekiem dla samego kontaktu. Próbując rozstrzygnąć, która jest prawdziwa, Amerykanie najpierw uczyli psy kojarzenia 3 obiektów z różnymi wynikami. Różowa ciężarówka sygnalizowała nagrodę w postaci jedzenia. Niebieski rycerzyk oznaczał nagrodę słowną od właściciela. Szczotka do włosów była przedmiotem kontrolnym. Później psy badano z przedmiotami w skanerze do funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI); z każdym obiektem przeprowadzano 32 próby. U wszystkich psów w reakcji na bodźce związane z nagrodą występowała silna aktywacja (w porównaniu do bodźca kontrolnego). U czterech zwierząt odnotowano szczególnie silną aktywację pod wpływem bodźca sygnalizującego pochwałę właściciela. U dziewięciu nagroda słowna i pokarmowa wywoływały podobną aktywację. Dwa czworonogi wykazywały silniejszą aktywację po pokazaniu bodźca skojarzonego z jedzeniem. Następnie psy przechodziły eksperyment behawioralny. Na początku zapoznawano je z pomieszczeniem z labiryntem w kształcie litery Y. Jedno z jego ramion prowadziło do miski z jedzeniem, drugie do właściciela, który siedział na krześle plecami do psa. Pies był kilkakrotnie wypuszczany w pokoju; mógł sam wybierać drogę. Jeśli przychodził do właściciela, był chwalony. Psy to indywidualności i ich profile neurologiczne pasują do wyborów behawioralnych. Odkryliśmy, że reakcja jądra ogoniastego w pierwszym eksperymencie korelowała z wyborami w drugim eksperymencie. Większość czworonogów na przemian wybierała jedzenie i pokarm, lecz psy z najsilniejszą odpowiedzią neurologiczną na pochwałę w 80-90% przypadków wybierały w labiryncie drogę do właściciela. To wskazuje na wagę pochwały społecznej u psów. Niewykluczone, że to odpowiednik tego, co czujemy my, ludzie, gdy ktoś nas chwali. « powrót do artykułu
  23. Podczas Intel Developer Forum przedstawiciele Intela wyrazili wątpliwości, czy ASML zdąży przygotować technologię ekstremalnie dalekiego ultrafioletu (EUV), by była ona gotowa do masowej produkcji 7-nanometrowych układów scalonych. Intel już przed dwoma laty oficjalnie stwierdził, że nie będzie używał EUV przy produkcji układów w technologii 10 nanometrów. Teraz wygląda na to, że półprzewodnikowy gigant ma zamiar wdrożyć plan B - produkcję 7-nanometrowych układów bez EVU. Intel wykorzysta technologię zanurzeniową. Jednocześnie koncern oświadczył, że będzie stopniowo wdrażał EUV, w zależności od stopnia zaawansowania tej technologii. Niektóre elementy 7-nanometrowego procesu produkcyjnego mogą zostać przebudowane tak, by były kompatybilne z EUV. Wszystko jednak będzie zależało od tego, czy ASML dostarczy narzędzi o odpowiedniej jakości. « powrót do artykułu
  24. Wydaje się, że Goole pracuje nad nowym systemem operacyjnym. Kod źródłowy projektu o nazwie Fuchsia ostał umieszczony w repozytorium Google'a oraz w GitHubie. Nietrudno zauważyć, że Fuchsia nie bazuje na jądrze Linuksa. Oprogramowanie jest pisane całkowicie od nowa. Nie wiadomo, czemu ma służyć Fuchsia. Pojawiło się na ten temat wiele spekulacji. Niektórzy sądzą, że ma on połączyć w jedno Chrome OS i Android, zdaniem innych jest to system dla googleowskiego OnHub lub urządzeń Internet of Things (IoT) firm trzecich. Z analizy kodu Fuchsii wynika, że został on zbudowany na mikrojądrze Magenta, które z kolei bazuje na projekcie LittleKernel. Celem tego projektu jest stworzenie systemu dla takich urządzeń jak np. zegarki cyfrowe. Ponadto obaj developerzy Fuchsii, Christopher Anderson i Brian Swetland, to eksperci od systemów wbudowanych. Z drugiej jednak strony warto zauważyć, że mikrojądro Magenta potrafi znacznie więcej niż tylko napędzać ruter. Z dokumentacji Google'a dowiadujemy się, że jądro to ma trafić do "nowoczesnych telefonów i komputerów, które używają szybkich procesorów i nietrywialnych ilości RAM". Jeśli dodamy do tego, że Google posiada już własną platformę IoT zwaną Brillo, a Fuchsia wspiera renderowanie grafiki, przypuszczenia, iż wyszukiwarkowy gigant buduje nowy system operacyjny nie są pozbawione podstaw. « powrót do artykułu
  25. Trwają prace archeologiczne w Tintagel w Kornwalii. Wedle legendy, jest to miejsce narodzin króla Artura. Prowadzone badania wskazują, że w miejscu wykopalisk znajdowała się siedziba władcy. Była ona używana pomiędzy V a VII wiekiem naszej ery, prawdopodobnie przez królów Dumnonii. To brytyjskie królestwo na zachodzie Anglii powstało po wycofaniu się Rzymian. Dotychczas z miejscu wykopalisk znaleziono ponad 200 fragmentów importowanej środziemnomorskiej ceramiki, a najnowsze badania wskazują, iż rzeczywiście mamy do czynienia z siedzibą osoby znaczniej rangi. Znaleziono m.in. czerwoną ceramikę typu fenickiego i duże amfory. Na Wyspach Brytyjskich znajdowano już podobną ceramikę, ale w żadnym z miejsc nie odkryto jej tak dużo. Liczne zabytki udało się znaleźć zarówno w latach 30., w latach 90., jak i podczas prowadzonych właśnie wykopalisk. Co interesujące, jak zauważył dyrektor wykopalisk Win Scutt, w czasie, gdy upadło cesarstwo zachodniorzymskie, ta część Anglii utrzymywała bliskie kontakty z Biznacjum. Wedle legendy Tintagel to miejscu urodzenia Artura, legendarnego króla, który walczył z inwazją Sasów. Jak zapisał XII-wieczny kronikarz Geoffrey of Monmouth, ojciec Artura, Uther Pendragon za pomocą magii przybrał postać diuka Tintagel męża Igraine, przyszłej matki Artura, i w ten sposób ją uwiódł. Nie ma żadnych dowodów na historyczność postać Artura, chociaż w 1998 roku znaleziono w Tintagel kamień z wyrytym imieniem Artognou. Archeolodzy zgadzają się jednak co do tego, że mimo zbieżności imion "kamień Artognou" dotyczy innej osoby. Ostatnie wykopaliska to pierwsza faza zaplanowanego na pięć lat projektu prowadzonego przez English Heritage i Cornwall Archeological Unit. Jego głównym celem jest ustalenie dokładnego datowania miejsca i określenie funkcji przynajmniej części ze 100 struktur, które się tam znajdują. Specjaliści zgadzają się co do tego, że struktury w Tintagel to pozostałości po królewskiej siedzibie związanej z Królestwem Dumnonii. Wciąż jednak istnieje możliwość, że niektóre ze struktur to pozostałości późniejszego średniowiecznego klasztoru, a może nawet pozostałości po chatach, w których mieszkali budowniczowie XIII-wiecznego zamku stojącego obecnie w Tintagel. Wciąż też ostatecznie nie udowodniono związku Tintagel z siedzibą króleweską. Istnieje wiele innych możliwości. Mogło być to centrum kupieckie związane z eksportem materiałów z Kornwalii, takich jak cyna, miedź i srebro. Możemy stwierdzić, że mieszkali tutaj bogaci ludzie o wysokim statusie społecznym, ale nie musiał się on wiązać z władzą polityczną. Mogło to być wyłącznie centrum kupieckie - stwierdza Scutt. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...