Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36963
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. W prowincji Al-Dżauf na północy Arabii Saudyjskiej archeolodzy odkryli naturalnej wielkości płaskorzeźby dromaderów. Choć ich datowanie jest trudne, przez porównania do Petry specjaliści sądzą, że pochodzą one z pierwszych wieków przed naszą erą lub naszej ery. Porównania stylistyczne wskazują z kolei na unikatową arabską tradycję z prawdopodobnymi wpływami nabatejskimi i partyjskimi. Autorzy publikacji z pisma Antiquity podkreślają, że starożytne arabskie reliefy skalne należą do rzadkości, dlatego uważają, że znalezisko rzuca nowe światło na ewolucję sztuki skalnej na Półwyspie Arabskim. Stanowisko Wielbłądzie (Camel Site) było eksplorowane przez zespół z Francuskiego Centrum Badań Naukowych (CNRS) i Saudyjskiej Komisji Turystyki i Dziedzictwa Narodowego 2-krotnie: w 2016 i 2017 roku. Wielbłądy i koniowate z Camel Site są rzeczywistej wielkości. Guillaume Charloux z CNRS i inni podkreślają, że reprezentują one 2 rodzaje płaskorzeźb: 1) płaskie (bas-relief), w przypadku których płaskorzeźba wystaje nad powierzchnię mniej niż połową swej wypukłości oraz 2) wypukłe (haut-relief), gdzie płaskorzeźba wystaje nad powierzchnię więcej niż połową swej grubości. Rzeźby wykonano na 3 ostrogach skalnych. Erozja częściowo uszkodziła niektóre z nich. Podobnie zresztą jak ewentualne ślady pozostawione przez narzędzia. Francusko-saudyjska ekipa podkreśla, że zwierzęta przedstawiono bez uprzęży w naturalnych warunkach. Wg archeologów, pojawia się też niespotykana scena, w której dromader natyka się na osła, zwierzę rzadko reprezentowane w sztuce naskalnej. Lokalizacja na pustyni, w dodatku w pobliżu tras karawan, sprawiała, że Camel Site nie było dobrym miejscem pod stałą osadę, nadawało się jednak na odpoczynek lub na stanowisko kultu. « powrót do artykułu
  2. Za jakiś czas efekt jo-jo może odejść w niepamięć, bo naukowcom udało się odkryć w mózgu molekularny przełącznik, który reguluje spalanie tłuszczu, zwłaszcza po okresach odchudzania. Międzynarodowy zespół uczonych zidentyfikował w wydzielających białko agouti neuronach (AgRP) jądra łukowatego podwzgórza myszy białko - acetylotransferazę karnitynową (ang. carnitine acetyltransferase, Crat) - które reguluje magazynowanie tłuszczu po odchudzaniu. Akademicy tłumaczą, że gdy jesteśmy na diecie (bądź głodujemy), by uzyskać odpowiednią ilość energii, nasze organizmy muszą spalać więcej tłuszczu. W tym samym czasie mózg nie ustaje jednak w próbach oszczędzania energii i gdy tylko pokarm staje się dostępny, ciało przestawia się ze spalania na magazynowanie tłuszczu i wykorzystuje kalorie z zewnętrznych źródeł. W ramach eksperymentów naukowcy, do których należeli m.in. specjaliści z australijskiego Monash University, wyhodowali myszy z genetycznie wyłączonym Crat. Okazało się, że kiedy gryzonie te były wygłodzone bądź nakarmione po poście, zużywały rezerwy tłuszczu w większym stopniu, niż miałoby to zwykle miejsce. Tłumacząc efekt jo-jo, prof. Zane Andrews podkreśla, że kolejne diety mogą prowadzić do tycia, bo mózg uznaje je za powtarzające się krótkie głody i zarządza, by organizm magazynował więcej tłuszczu. Uczeni podkreślają, że po raz pierwszy udało się stwierdzić, że we wrażliwych na głód neuronach AgRP acetylotransferaza karnitynowa spełnia funkcję przełącznika, który instruuje organizm, by zareagował na utratę wagi zwiększonym magazynowaniem tłuszczu. Autorzy publikacji z pisma Cell Reports podkreślają, że możliwość kontrolowania tego przełącznika przyda się w terapii otyłości czy chorób metabolicznych, np. cukrzycy typu 2. Manipulacja tym białkiem daje możliwość oszukania mózgu [...]. Regulując je, upewnialibyśmy się, że spadek wagi pod wpływem diety ma szansę się utrzymać [...] - podsumowuje Andrews. « powrót do artykułu
  3. Mrówki z gatunku Megaponera analis prowadzą niebezpieczne życie. Wielokrotnie w ciągu dnia oddziały liczące 200-600 żołnierzy są wysyłane na polowanie na termity. Wyciągają je z gniazd i przynoszą do mrowisk. Termity mają jednak potężne szczęki, którymi mogą zadawać śmiertelne rany. Mrówki często więc tracą kończyny. W 2017 roku Erik Frank z Uniwersytetu w Würzburgu zauważył, że M. analis bardzo często zabierają rannych towarzyszy do gniazda, gdzie przechodzą oni rekonwalescencję. Postanowił więc zbadać, co dzieje się wewnątrz gniazda z ranną mrówką. Wraz z kolegami z Uniwersytetu w Lozannie, na którym teraz pracuje, sfilmował, jak mrówcze „pielęgniarki” spędzają po kilkanaście minut liżąc rany poszkodowanych mrówek. Naukowcy przeprowadzili eksperyment, w czasie którego uniemożliwiali lizanie rannych mrówek. Okazało się, że ta czynność pielęgnacyjna decyduje o życiu i śmierci. Aż 80% mrówek, które straciły kończyny, a nie były lizane, padło w ciągu kilku godzin. Tam, gdzie inne mrówki opiekowały się rannymi towarzyszami przeżywało aż 90% poszkodowanych. Nie wiemy jeszcze, czy mrówki tylko oczyszczają ranę zapobiegając infekcji, czy też jednocześnie wprowadzają ze śliną jakieś substancje bakteriobójcze, mówi Frank. Uczony zauważa, że po powrocie do zdrowia mrówki, nawet jeśli utraciły dwa odnóża, poruszają się równie szybko jak ich towarzysze ze wszystkimi kończynami. Mrówki starannie wybierają towarzyszy, których uratują. Nie pomagają ciężko rannym mrówkom, które utraciły 5 nóg, wyjaśnia uczony. Zespół Franka zauważył też, że lżej ranne mrówki, gdy w pobliżu byli ich towarzysze, udawały ciężej ranne w nadziei, że inne owady pomogą im dotrzeć do gniazda. Szły wolniej, udając, że marsz sprawia im więcej trudności. Gdy jednak nikt im nie pomógł, przyspieszały i docierały do domu o własnych siłach. Zdaniem naukowców, zachowanie Meganopera analis nie wynika z altruizmu, ale ma praktyczne podłoże. Mrówki te żyją w małych koloniach, codziennie rodzi się kilkanaście młodych, zatem każdy osobnik jest na wagę złota. Aż 1/3 kolonii traci kończyny w którymś momencie swojego życia, jeśli więc inne mrówki im nie pomogą, zginą w drodze powrotnej, wyjaśnia Frank. « powrót do artykułu
  4. Po raz pierwszy pokazano eksperymentalnie, że jądra atomowe mogą być wzbudzane poprzez wychwyt elektronu na niezapełnioną powłokę elektronową atomu. Wynik może mieć znaczenie zarówno teoretyczne, jak i praktyczne, wskazując nowy sposób magazynowania energii. O odkryciu donosi najnowszy numer czasopisma Nature. Współautorami pracy są polscy naukowcy. W najnowszym wydaniu czasopisma Nature (luty 2018), ukazał się artykuł pt. Isomer depletion as experimental evidence of nuclear excitation by electron capture, którego autorzy donoszą o pierwszym eksperymentalnym zaobserwowaniu nowego, przewidywanego wcześniej teoretycznie, zjawiska fizycznego, tj. procesu wzbudzenia jądra poprzez wychwyt elektronu do powłoki elektronowej atomu (ang. Nuclear Excitation by Electron Capture, NEEC). Zjawisko to zostało po raz pierwszy zarejestrowane dla izotopu molibdenu 93Mo. Jądrowy stan izomeryczny molibdenu 93mMo gromadzi ogromną energię w stosunku do stanu podstawowego, a czas jego połowicznego zaniku wynosi 6,85 godziny. W wyniku zajścia procesu NEEC izomerycznemu jądru 93mMo zostaje dostarczona niewielka energia, rzędu 4,85 keV, co powoduje jego przejście do innego stanu wzbudzonego, tym razem krótkożyciowego, z czasem połowicznego zaniku rzędu nanosekund. Niemal natychmiast ulega on deekscytacji do stanu podstawowego. W ten sposób dochodzi do uwolnienia zgromadzonej pierwotnie w izomerze jądrowym 93mMo energii rzędu 2,5 MeV (jest to energia 500 razy większa od tej, która została dostarczona). Eksperyment został przeprowadzony w Stanach Zjednoczonych na liniowym akceleratorze ATLAS w Laboratorium Narodowym w Argonne. Wykorzystano tam rozpędzone wysokoładunkowe jony (pozbawione od 32 do 36 elektronów) izomeru 93mMo, które podczas przechodzenia przez tarczę z węgla chwytały elektrony do niezapełnionych powłok atomowych. Naukowcy spodziewali się, że przy odpowiednio dobranych warunkach ten wychwyt elektronów spowoduje także pożądane wzbudzenia jąder 93mMo. Deekscytację stanu wzbudzonego zachodzącą poprzez emisję kwantów gamma o charakterystycznych energiach można już zaobserwować eksperymentalnie. Teoretyczny opis scenariusza zajścia procesu NEEC został przedstawiony w marcu 2017 roku w pracy zespołu polskich i amerykańskich naukowców. Dwóch z nich, prof. dr hab. Marek Polasik z Wydziału Chemii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz dr Jacek Rzadkiewicz z Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku, uczestniczyło także w zaprojektowaniu i przeprowadzeniu eksperymentu oraz interpretacji jego wyników. Sukces eksperymentu zależał przede wszystkim od właściwego dobrania energii kinetycznej jonów izomeru 93mMo oraz ich stanu ładunkowego – wyjaśnia doktor Rzadkiewicz. Trzeba było zapewnić optymalne warunki pozwalające na dostarczenie izomerowi idealnie dopasowanej porcji energii. Eksperymentalna identyfikacja procesu NEEC wymagała również koincydencyjnych pomiarów promieniowania gamma dla przejść pomiędzy odpowiednimi stanami jądrowymi izotopu 93Mo – dodaje profesor Polasik. Nasi amerykańscy koledzy wykorzystali do tego celu najpotężniejszy na świecie spektrometr Gammasphere, składający się z 92 detektorów germanowych ułożonych w kształcie 16 sferycznych pierścieni. Autorami publikacji, oprócz wspomnianych Polaków, są naukowcy z USA, Australii, Włoch i Rosji. O wyjątkowej ważności eksperymentu świadczy fakt, że badacze z całego świata od ponad 40 lat rywalizowali o to, kto jako pierwszy zaobserwuje nowe zjawisko dla jakiegokolwiek izomeru jądrowego. Wynik ma znaczenie nie tylko jako potwierdzenie wiedzy teoretycznej. Zaobserwowanie procesów NEEC może mieć duży wpływ na zrozumienie procesów zachodzących we wszechświecie – przekonuje profesor Polasik. W szczególności może nam dostarczyć wiedzy dotyczącej przetrwania stanów izomerycznych różnych pierwiastków w środowisku gwiazd. Badania nad tego typu procesami mogą też być punktem wyjścia dla badań stosowanych – uzupełnia doktor Rzadkiewicz. Ich celem byłoby np. opracowanie metody kontrolowanego uwalniania energii zgromadzonej w izomerach jądrowych, co powinno przyczynić się do rozwoju nowych koncepcji niekonwencjonalnych i ultrawydajnych baterii jądrowych. « powrót do artykułu
  5. W próbkach gleby naukowcy z Rockefeller University odkryli nową grupę silnych antybiotyków. Malacydyny, bo o nich mowa, potrafią wyeliminować wiele zakażeń, także tych opornych na większość tradycyjnych antybiotyków. Radzą sobie m.in. z opornymi na metycylinę szczepami gronkowca złocistego (ang. methicillin-resistant Staphylococcus aureus, MRSA). Uczeni tłumaczą, że innowacyjne techniki sekwencjonowania pozwalają na skryning tysięcy bakterii glebowych, których nie umieliśmy hodować czy badać w laboratorium. By dokonać odkrycia, Amerykanie przeanalizowali ponad 1000 próbek gleby z USA. Fakt, że malacydyny znajdowały się w wielu z nich, stanowił wskazówkę, że to ważne odkrycie. "Ekstrahowaliśmy DNA bezpośrednio z próbek gleby. Wprowadzaliśmy je do organizmów, które potrafimy bez problemu hodować i patrzyliśmy, czy będą produkować cząsteczki stanowiące podstawę nowych antybiotyków" - wyjaśnia Sean Brady. Podczas eksperymentów gryzoniom podawano MRSA. Okazało się, że malacydyny eliminowały zakażenie ran. Obecnie autorzy publikacji z Nature Microbiology pracują na poprawą skuteczności antybiotyków, tak by kiedyś dało się je wykorzystać w praktyce klinicznej. Malacydyny wydają się zaburzać zdolność patogenów do tworzenia ścian komórkowych. Podczas testów laboratoryjnych bakterie przez 3 tygodnie wystawiano na oddziaływanie eksperymentalnych antybiotyków. Nie zaobserwowano, by w tym czasie rozwinęła się lekooporność. « powrót do artykułu
  6. Chiny rozpoczęły budowę swojej piątej stacji antarktycznej. Powstanie ona na Inexpressible Island w Zatoce Terra Nova na Morzu Rossa. Obecnie w zatoce znajdują się trzy stacje, letnie włoska i niemiecka oraz całoroczna koreańska. Chińska stacja będzie stacją całoroczną. Budowa stacji ma zostać ukończona w ciągu czterech lat. Będą w niej prowadzone badania z zakresu geologii, meteorologii i biologii. Badane będą tez meteoryty, a stacja będzie też odpowiadała za zapewnienie bezpieczeństwa operacji lotniczych. Transport cięzkiego sprzętu trwał od połowy stycznia, a maszyny i urządzenia dostarczał lodołamacz Xuelong (Śnieżny Smok). W ciągu 20 dni postawiono tymczasowe budynki, które będą służyły robotnikom pracującym przy konstrukcji stacji. Obecnie na Morzu Rossa, które jest jednym z najważniejszych regionów, na których prowadzone są badania klimatu Antarktyki, istnienie wiele innych stacji, w tym największa tego typu konstrukcja w Antarktyce, amerykańska McMurdo, w której może mieszkać ponad 1200 osób. « powrót do artykułu
  7. Amerykańsko-chiński zespół poczynił znaczne postępy w leczeniu nowotworów za pomocą nanorobotów. Udało się je tak zaprogramować, że odcinając dopływ krwi, doprowadziły do obkurczenia guzów. Opracowaliśmy pierwszy w pełni autonomiczny robotyczny system DNA do bardzo precyzyjnego projektowania leków i celowanej terapii onkologicznej. Co istotne, naszą technologię można wykorzystać w przypadku wielu rodzajów nowotworów, ponieważ naczynia zaopatrujące guzy lite są zasadniczo takie same - wyjaśnia Hao Yan z Uniwersytetu Stanowego Arizony, specjalista od DNA origami, czyli tworzenia struktur przestrzennych z wykorzystaniem odpowiednio przygotowanych nici kwasu deoksyrybonukleinowego (cząsteczki DNA origami powstają w wyniku działania zasady komplementarności). Badania autorów publikacji z pisma Nature Biotechnology zaczęły się ok. 5 lat temu. Zespół z Narodowego Centrum Nanonauki i Technologii (NCNST) Chińskiej Akademii Nauk chciał odciąć dopływ krwi do guzów, wywołując koagulację krwi za pomocą nanonośników bazujących na DNA. Dzięki doświadczeniu Yana wizję można było ulepszyć, uzyskując w pełni programowalny system robotyczny. Te nanoroboty można zaprogramować, by przenosiły molekularny ładunek i wywoływały miejscowe blokady dostaw krwi do guzów, prowadząc w ten sposób do obumierania tkanek i obkurczenia zmian - wyjaśnia prof. Baoquan Ding z NCNST. Naukowcy eksperymentowali na myszach. Gdy ze wstrzykniętych komórek nowotworowych rozwijał się guz, do akcji wkraczały nanoroboty. Każdy z nich jest zbudowany z płaskiego prostokątnego arkusza origami DNA o wymiarach 90 na 60 nm. Na powierzchni znajduje się enzym osocza krwi trombina. Trombina prowadzi do krzepnięcia krwi w naczyniach zaopatrujących guz. Jak tłumaczą naukowcy, to coś w rodzaju "minizawału" skutkującego martwicą tkanek. Do płaskiego rusztowania DNA przyczepiano średnio 4 cząsteczki trombiny. Później arkusz sam się składał, tworząc rurkę. Nanoroboty wprowadzano do krwiobiegu, gdzie naprowadzały się one na guzy. By zaprogramować nanoroboty, które atakują wyłącznie komórki nowotworowe, trzeba było umieścić na powierzchni aptamery DNA. Aptamer może bowiem obierać na cel nukleolinę, która jest produkowana w dużych ilościach tylko na powierzchni nowotworowych komórek śródbłonka. Po związaniu z powierzchnią naczynia krwionośnego nanoroboty odsłaniały trombinę. Okazało się, że zaledwie w ciągu paru godzin od wprowadzenia do układu krążenia gromadziły się one masowo wokół guza. Zabieg odcinał dopływ krwi i uszkadzał tkankę nowotworową na przestrzeni zaledwie doby. Nie obserwowano szkodliwego wpływu na zdrowe tkanki. Po zaatakowaniu guzów większość nanorobotów była usuwana z organizmu w ciągu 24 godzin. Po 2 dniach występowała zaawansowana zakrzepica, a po 3 - zakrzepy obserwowano we wszystkich naczyniach guzów. Gdy terapię nanorobotami zastosowano u myszy z czerniakiem, u 3 z 8 zwierząt nastąpiła całkowita regresja guzów. Mediana przeżycia wzrosła ponad 2-krotnie z 20,5 do 45 dni. Oprócz tego system testowano na mysim modelu raka płuc. Tutaj także po 2 tygodniach leczenia nastąpiło zmniejszenie guzów. Co najważniejsze, amerykańsko-chiński zespół udowodnił, że nanoroboty są bezpieczne i skuteczne. Nanoroboty okazały się bezpieczne i nieczynne immunologicznie zarówno u myszy, jak i u miniaturowych świnek. Nie zaobserwowano wykrywalnych zmian w normalnym krzepnięciu lub morfologii komórek - podkreśla prof. Yuliang Zhao z NCNST. Nie znaleziono też dowodów, by nanoroboty dostawały się do mózgu, gdzie mogłyby np. wywołać udary. Obecnie Yan i inni szukają partnerów klinicznych, którzy pomogliby dalej rozwinąć technologię. « powrót do artykułu
  8. Najnowszy budżet przedstawiony Kongresowi USA przez Biały Dom zawiera propozycję zlikwidowania prowadzonego przez NASA projektu Wide Field Infrared Survey Telescope. To projekt badawczy, w którym planowano wykorzystać jeden z dwóch teleskopów kosmicznych podarowanych NASA przez Narodowe Biuro Rozpoznania (US National Reconnaissance Office – NRO). Sensacyjna wiadomość o tym, że NRO przekazało NASA dwa nieużywane teleskopy klasy Hubble'a, poruszyła świat nauki w 2013 roku. Moment przekazania teleskopów zbiegł się z planowaną przez NASA misją WFIRST. Otóż w latach 2011-2012 zaczęto wstępną fazę projektową misji, w ramach której zaproponowano uruchomienie kosmicznego obserwatorium badającego wszechświat w podczerwieni. Celem WFIRST miało być, m.in. poszukiwanie planet pozasłonecznych, badanie zjawiska rozszerzania się wszechświata, pomiary wpływu cimnej energii na materię, testowanie ogólnej zasady względności i badanie zagięć czasoprzestrzeni. Niedługo po tym, gdy NASA zaczęła planować misję, otrzymała od NRO dwa wspomniane już teleskopy. Przez wiele miesięcy zastanawiano się, jak najlepiej je wykorzystać, a jedną z dziesiątek propozycji jakie padły, było użycie jednego z tych teleskopów w ramach misji WFIRST. Teleskopy NRO nadawały się do tego celu, mimo że mają nieco inną konstrukcję niż ten pierwotnie planowany dla WFIRST. Mimo, że możliwość skorzystania z już istniejących teleskopów nie odciążyło zbytnio budżetu ewentualnej misji (koszt budowy teleskopu jest niewielki w porównaniu z kosztami wieloletniej misji), to sam fakt, że odpowiednie urządzenia już istnieją ułatwił przekonanie polityków do przyznania WFIRST odpowiedniego budżetu. W roku podatkowym 2014 Kongres przyznał na WFIRST 56 milionów dolarów, w roku 2015 przyznano 50 milionów, a w roku 2016 przyznano aż 90 milionów USD, mimo że NASA prosiła jedynie o 14 milionów. Dzięki tej hojności kongresmenów NASA mogła w 2016 roku ogłosić, że WFIRST formalnie jest projektem, a nie tylko studium projektu. Opracowano plany, zgodnie z którymi misja WFIRST miała trafić w przestrzen kosmiczną w połowie przyszłej dekady. Ostatnie szacunki budżetu misji mówią, że całość będzie kosztowała około 2 miliardów USD według wartości dolara z roku 2010 powiększone o inflację. W kwietnie 2017 roku NASA zamówiła niezależny audyt celów i budżetu misji. Autorzy audytu stwierdzili, że misja WFIRST przeprowadzi przełomowe i niedostępne wcześniej badania ciemnej energii, egzoplanet oraz badania dotyczące ogólnych zagadnień astrofizycznych. Zalecono jednocześnie zmniejszenie kosztów misji. NASA koszty zmniejszyła i zapowiedziała, że w kwietniu 2018 roku rozpocznie się Faza B projektu WFIRST. Teraz Biały Dom, w propozycji budżetu na rok podatkowy 2019 chce likwidacji misji WFIRST. Urzędnicy uważają, że NASA powinna mieć inne priorytety i w najbliższych latach, wobec planowanego wkrótce rozpoczęcia misji Teleskopu Kosmicznego Jamesa Webba, nie potrzebuje kolejnego teleskopu w przestrzeni kosmicznej. Prace nad kolejnym wielkim teleskopem, który miałby rozpocząć misję wkrótce po tym, jak NASA wyda 8,8 miliarda USD na Teleskop Webba, nie są priorytetem dla Agencji, czytamy w propozycji budżetowej Białego Domu. « powrót do artykułu
  9. NASA chce, by Mars Reconnaissance Orbiter (MRO) pracował jeszcze po roku 2025. Pojazd już i tak pracuje wielokrotnie dłużej, niż zakładano. Ta wielozadaniowa naukowo-telekomunikacyjne sonda została wystrzelona w 2005 roku, a na orbicie Marsa znalazła się w marcu 2006. Podstawową misję MRO zaplanowano na dwa lata. Zadaniem pojazdu było, i wciąż jest, wykonywanie zdjęć powierzchni Marsa w wysokiej rozdzielczości. Fotografie te są wykorzystywane do wybierania miejsc lądowania misji marsjańskich. Pojazd bada klimat Czerwonej Planety, jej pogodę, atmosferę, geologię i poszukuje płynnej wody, a przed trzema laty znalazł łazik Beagle 2, co pozwoliło wyjaśnić tajemnicę nieudanej misji marsjańskiej zorganizowanej w 2003 roku przez ESA. MRO służy też do przekazywania sygnałów pomiędzy łazikami marsjańskimi a Ziemią. Eksperci z NASA stwierdzili, że misję MRO uda się znacznie wydłużyć jeśli pojazd będzie nawigował orientując się na gwiazdy, a nie polegając na starzejących się żyroskopach. Jesteśmy krytycznym elementem programu marsjańskiego. Zapewniamy długoterminowe wsparcie innych misji, dlatego też znaleźliśmy sposób, na wydłużenie misji pojazdu, mówi Dan Johnston, menedżer odpowiedzialny za misję MRO. Na początku lutego z powodzeniem zakończono testy, podczas których MRO określał swoją pozycję wyłącznie na podstawie gwiazd, nie korzystając z żyroskopów i akcelerometrów. Było to możliwe dzięki temu, że w ubiegłym roku odpowiednio zaktualizowano oprogramowanie. Dotychczas MRO zawsze korzystał z wewnętrznych instrumentów. Teraz potrafi on bez ich pomocy utrzymać odpowiednią pozycję względem Marsa tak, by jego instrumenty badawcze zawsze były skierowane w stronę Czerwonej Planety. Warto tutaj wspomnieć, że MRO posiada dodatkowy zespół żyroskopów i akcelerometrów. Po 58 000 godzinach pracy zespołu podstawowego, gdy zauważono, że ten zawodzi, pojazd przełączono za zespół zapasowy. Przepracował on już 52 000 godzin i sprawuje się bez zastrzeżeń. Eksperci z NASA zdecydowali jednak, że zespół ten zostanie zachowany na te przypadki, gdy będzie najbardziej potrzebny, stąd też decyzja o wykorzystaniu innego sposobu nawigacji. Podczas nawigacji polegającej na orientowaniu się na gwiazdy jesteśmy w stanie prowadzić normalne badania naukowe i możemy przekazywać sygnały. Zespół akcelerometrów jest włączany tylko wtedy, gdy jest to niezbędne, podczas takich wydarzeń jak wprowadzanie orbitera w tryb bezpieczny, w czasie specjalnych manewrów na orbicie czy też gdy potrzebujemy niezawodnej łączności podczas tak krytycznym momentów, jak lądowanie nowych misji na Marsie, informuje Johnston. MRO wchodzi w tryb bezpieczny, gdy dojdzie do jakichś nieprzewidzianych zdarzeń. W takim wypadku niezbędna jest bardzo precyzyjna kontrola, zapewniająca ciągłość komunikacji z Ziemią oraz skierowanie paneli słonecznych w stronę naszej gwiazdy. Kolejnym – po systemie nawigacji – wyzwaniem, przed którym stanął zespół odpowiadający za starzejący się orbiter, jest wydłużenie czasu pracy akumulatorów. Aby to osiągnąć, zmniejszono ich obciążenie. System elektryczny przeprogramowano tak, by akumulatory były ładowane w większym stopniu niż dotychczas, lepiej dostosowano też system wewnętrznego ogrzewania. Teraz wnętrze MRO jest dodatkowo ogrzewane gdy jeszcze na ogniwa słoneczne pada promieniowanie z gwiazdy, więc po wejściu do cienia akumulatory są mniej obciążane. Planowane jest też, że MRO będzie mniej czasu spędzał w cieniu Marsa. Obecnie podczas każdej 2-godzinnej orbity pojazd spędza w cieniu 40 minut. Właśnie wówczas korzysta z akumulatorów. Do zmiany czasu przebywania w cieniu potrzebna jest jednak zmiana orbity MRO. Wiadomo, że taka operacja jest możliwa, gdyż przed kilkoma laty wykonał ją Mars Odyssey. Orbita MRO zostanie jednak zmieniona dopiero za kilka lat. W roku 2018 i 2021 na Marsie będą lądowały kolejne misje NASA i MRO będzie zapewniał łączność z Ziemią podczas lądowania. Dopiero po wykonaniu tych zadań dojdzie do zmiany orbity. Mars Reconnaissance Orbiter będzie nam służył jeszcze przez wiele lat. Jego rola nie ograniczy się tylko do – co prawda niezwykle ważnego – zapewnienia łączności. Pojazd prowadzi też badania naukowe, które pozwalają na wybór miejsc lądowania, mówi Michael Meyer, główny naukowiec odpowiedzialny za Mars Exploration Program. Na pokładzie MRO znajduje się sześć instrumentów naukowych, a dzięki przekazanym przez nie danym powstało już ponad 1200 publikacji naukowych. « powrót do artykułu
  10. Virginia Aquarium nagrało 10-s film z narodzin ośmiornicy Octopus briareus. W mediach społecznościowych cieszy się on olbrzymią popularnością. Klip umieszczono na Facebooku w środę (7 lutego), a do piątkowego popołudnia obejrzało go ponad 1,5 mln razy. Później temat podchwyciły także tradycyjne media. Po wykluciu z jaja biaława ośmiornica błyskawicznie "nabiera kolorów". Rzecznik akwarium Matthew Klepeisz wyjaśnia, że tutejsi badacze dywagowali, że natychmiastowy napływ barwnika to albo wynik stresu związanego z narodzinami, albo instynktowne zachowanie, by zapewnić sobie kamuflaż tak szybko, jak to możliwe. W naturze O. briareus występują w ciepłych (20-30°C), płytkich (3-20 m) wodach. Można je spotkać głównie w neotropikach: od południowej Florydy po północne wybrzeże Ameryki Południowej. Zwykle wybierają okolice raf koralowych, które stanowią ich schronienie. Ich nory muszą być ciemne i pozbawione innych mieszkańców. « powrót do artykułu
  11. Z okazji 50-lecia Uniwersytetu Śląskiego (UŚ) ma zostać nakręcony pierwszy akademicki serial science-fiction. Będzie on opowiadać o przygodach doktora Primo i poszukiwaniach insygniów rektorskich. W związku z tym UŚ ogłosił casting. Poszukiwane są osoby w wieku od 5 do 80 lat. Nie trzeba mieć doświadczenia. Wystarczą dobre chęci, kreatywność oraz, oczywiście, dyspozycyjność. Chętni mogą się zgłaszać do 22 lutego, do godziny 23.59. Organizatorzy proszą, by nagrać scenę (maksymalnie 2-minutową) z jednej z pięciu znanych produkcji: Killera, Walecznego Serca, Asterksa i Obeliksa, Skryby lub Sceny rozpaczy. Formularz zgłoszeniowy znajduje się pod tym adresem. « powrót do artykułu
  12. To, co obecnie wiemy o obecności i wpływie człowieka na Puszczę Białowieską w pradziejach i w średniowieczu, to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Dopiero zaczynamy poznawać i rozumieć to zagadnienie - powiedział PAP archeolog z PAN Dariusz Krasnodębski. Puszcza Białowieska jest ostatnim lasem naturalnym na Niżu Europejskim. To m.in. ostoja żubra, miejsce gdzie w naturalnym otoczeniu można spotkać wilki i rysie. Jest atrakcją dla miłośników przyrody. W jej obrębie znajduje się wydzielona część, która ma status parku narodowego. Puszcza jest jedynym polskim obiektem przyrodniczym, wpisanym przez UNESCO na listę Światowego Dziedzictwa. Badaniem dziejów tego obszaru zajmuje się od 2003 r. archeolog z Instytutu Archeologii i Etnologii (IAE) PAN w Warszawie, Dariusz Krasnodębski. W zeszłym roku - po raz pierwszy do badań włączyła się strona białoruska. To, co obecnie wiemy o osadnictwie puszczańskim, to wierzchołek góry lodowej. Dopiero zaczynamy poznawać i rozumieć, z jak wielkim i doskonale zachowanym bogactwem kulturowym mamy możliwość obcować - powiedział PAP naukowiec. Najstarsze ślady pobytu człowieka na terenie puszczy pochodzą z okresu mezolitu, czyli z czasów pomiędzy 8 a 4 tysiącami lat sprzed p.n.e.- wynika z badań naukowca. Ale pierwsze stałe osady wznoszono tam dopiero na przełomie er – dodaje badacz, zastrzegając, że dalsze badania mogą przynieść dalsze rewelacje w tym zakresie. Rozpoznanie terenu puszczy zespół IAE PAN rozpoczął od analizy zobrazowań uzyskanych w wyniku lotniczego skanowania laserowego (ALS). Metoda ta umożliwia wytypowanie śladów po dawnej działalności człowieka, mimo że obszar porośnięty jest gęstym lasem. Krasnodębski podsumował właśnie ubiegłoroczne badania w tym rejonie. Jak podkreśla, bogate wyniki były możliwe dzięki szeroko zakrojonej współpracy z różnymi instytucjami. A dzięki kooperacji z Białorusinami - co stało się po raz pierwszy w kwestii rozpoznania archeologicznego Puszczy Białowieskiej - przeprowadziliśmy również wykopaliska w białoruskiej części - dodaje badacz. Podczas badań wykopaliskowych jednego z kilkudziesięciu kopców ziemnych odkrytych w południowej części Puszczy Białowieskiej (po stronie białoruskiej) w okolicy wsi Kamieniuki archeolodzy pozyskali wiele narzędzi i półproduktów wykonanych z krzemieni. W ich ocenie przebadany nasyp konstrukcji pochodzi z epoki brązu, czyli zapewne ma ok. 4 tys. lat. Również w sąsiedztwie tej wsi archeolodzy natrafili na pozostałości osady z wczesnej epoki żelaza, gdzie odkryto kilkadziesiąt fragmentów naczyń ceramicznych oraz zabytków krzemiennych. Znaleziska świadczą o tym, że niewielkie wydmowe wyspy położone nad rzeką Leśną Prawą były interesującym miejscem dla pradziejowych osadników - uważa archeolog. W 2018 r. planowane są kolejne wspólne polsko-białoruskie badania, ale jak podkreśla Krasnodębski - wszystko zależy od uzyskania środków. Te prowadzone były w porozumieniu z Narodową Akademią Nauk Białorusi i Narodowym Parkiem Puszcza Białowieska. Interesujące odkrycia miały również miejsce w zeszłym roku na obszarze puszczy po stronie polskiej. W kilku miejscach archeolodzy natknęli się na pozostałości po bytności w tym miejscu ludności określanej przez archeologów jako kultura wielbarska. Naukowcy uważają, że składały się na nią różne społeczności germańskie, które zamieszkiwały obecnej tereny Polski w pierwszych wiekach naszej ery. Wykonaliśmy niewielkie wykopaliska w obrębie osady z tego okresu - chcieliśmy potwierdzić, że faktycznie możemy ją wiązać z tą kulturą, bo do tej pory z terenu Puszczy znane były jedynie pozostałości cmentarzysk wielbarskich. Tym razem mamy niepodważalne świadectwo istnienia tu również rozległych osad wiejskich. Tylko w jednym małym wykopie odnaleźliśmy ponad 350 fragmentów glinianych naczyń z III-V w. n.e.! - mówi Krasnodębski. Archeolodzy odkryli też ścianę zawalonego budynku, która przykrywała czworokątne palenisko. W sąsiedztwie osady znajdowało się natomiast 10 kopców ziemnych. Te jednak służyły zapewne jako grobowce (wykopaliska planowane są w 2018 r.) wcześniejszej społeczności określanej jako kultura ceramiki kreskowej (IV w. p.n.e. - III w. n.e.). Do tej pory ślady po osadach tych ludzi znane były głównie z obszaru Litwy i Białorusi, nikt jednak nie zidentyfikował cmentarzysk - dodaje Krasnodębski. W nasypach znaleziono skorupy naczyń zdobione charakterystycznymi wzorami, od których pochodzi nazwa tej kultury archeologicznej. Jako jedno z ważniejszych ustaleń dotyczących badań związanych z obecnością człowieka w Puszczy Białowieskiej naukowiec wskazuje doskonały stan zachowania wszelkich śladów działalności ludzkiej. Niezależnie od tego, czy są to osady sprzed 2 tysięcy lat, czy kopce produkcyjne sprzed 200 lat - wszystkie one są doskonale widoczne. Wynika to z tego, że tereny Puszczy nigdy nie były, jako całość, orane czy odlesiane, więc wszystkie pozostałości miały możliwość przetrwania - podkreśla naukowiec. Jednocześnie dodaje, że nie oznacza to wcale, że puszcza była w jakimś okresie w całości zasiedlona. Wiemy, że osady zajmowały tereny wyżej położone i funkcjonowały głównie na terenie dużych polan, pośród porastających te tereny jeszcze do XII-XIII w. wielkich obszarów leśnych - podsumował. « powrót do artykułu
  13. Chrząszcze koprofagiczne Paragymnopleurus maurus z wyspy Langkawi na Morzu Andamańskim upodobały sobie odchody makaków krabożernych (Macaca fascicularis). Mimo że odchody małp można znaleźć także w innych rejonach, owady są aktywne tylko w lasach. Autorzy publikacji z pisma Tropical Agricultural Science podkreślają, że by sprawdzić, jak reagują na zmianę środowiska, metodę obserwacyjną można zastosować również do innych gatunków. Jak tłumaczą biolodzy, chrząszcze koprofagiczne odgrywają w ekosystemie kluczową rolę. Odpowiadają m.in. za wzbogacanie gleby, obieg składników odżywczych czy rozprzestrzenianie nasion. Przeżycie tych owadów zależy jednak w dużej mierze od innych zwierząt i środowiska. Ostatnie badania wykazały np., że wskutek wycinki lasów ich liczebność spada na Borneo. Salmah Yaakop i naukowcy z Centrum Systematyki Owadów na Narodowym Uniwersytecie Malezji oraz z Universiti Tun Hussein Onn Malaysia obserwowali stada makaków z mieszanych lasów deszczowych Langkawi. Gdy naukowcy natykali się na chrząszcza toczącego kulę odchodów, zbierali cały tandem i później identyfikowali owada oraz analizowali kał. Choć w Malezji zidentyfikowano 3 gatunki gnojarzy, na wyspie w ciągu dnia aktywny był tylko P. maurus. Okazało się też, że wybierał on wyłącznie odchody makaków krabożernych (in. jawajskich), które żywią się zarówno owocami, jak i mięsem (inne makaki z tego regionu są wegetarianami). P. maurus to duże owady, które by przetrwać, potrzebują większego obszaru z liczebniejszą populacją ssaków. W porównaniu do drobniejszych kuzynów, są więc wrażliwsze na to, co dzieje się z lasem. Ponieważ w innych lokalizacjach widywano P. maurus toczące kule z odchodów innych zwierząt wszystkożernych, w tym świń czy słoni, naukowcy podejrzewają, że w obliczu braku zwykłych źródeł pokarmu chrząszcze mogą rozszerzać wachlarz swoich wyborów. « powrót do artykułu
  14. Niewielkie wyspiarskie państewko Tuvalu było od lat postrzegane jako pierwszy kandydat do zniknięcia z powierzchni Ziemi z powodu globalnego ocieplenia. Tymczasem, jak donoszą naukowcy z University of Auckland, powierzchnia Tuvalu zwiększa się, a nie zmniejsza. Naukowcy z Auckland badali zmiany, jakie w latach 1971-2014 zaszły na 9 atolach i 101 wyspach koralowych Tuvalu. Analiza zdjęć lotniczych i satelitarnych wykazała, że osiem atoli i niemal 3/4 wysp koralowych zwiększyło swoją powierzchnię. W sumie powierzchnia lądowa Tuvalu zwiększyła się o 2,9%, pomimo tego, że lokalny poziom oceanów rośnie dwukrotnie szybciej niż średnia światowa. Przykład Tuvalu może zadawać kłam przekonaniu, że niewielkie wyspiarskie państewka mogą zniknąć wskutek globalnego ocieplenia. Myślimy o atolach na Pacyfiku jako o nieruchomych masach, które zostaną zatopione gdy wzrośnie poziom oceanów. Jednak mamy coraz więcej dowodów wskazujących, że wyspy te to formy geologicznie dynamiczne, które ciągle się zmieniają, mówi współautor badań Paul Kench. Uzyskane przez nas wyniki wydają się sprzeczne z intuicją, gdyż w regionie tym od ponad pół wieku wzrasta poziom oceanów, jednak w przypadku Tuvalu mamy do czynienia z ekspansją, a nie erozją, masy lądowej, dodaje uczony. Wzorce falowania oraz osady pozostawiane po sztormach mogą z naddatkiem kompensować erozję wywoływaną rosnącym poziomem oceanów. Najwyższy punkt Tuvalu znajduje się na wysokości mniejszej niż 5 metrów nad poziomem morza. Dlatego też od dawna podnoszą się głosy, że rząd tego kraju powinien porozumieć się z sąsiadami, np. z Australią czy Nową Zelandią, co do możliwości przeniesienia całej ludności Tuvalu do tych krajów. Autorzy najnowszych badań uważają jednak, że należy myśleć o długoterminowej przyszłości małych wyspiarskich państewek. Zdajemy sobie sprawę, że możliwość mieszkania na Tuvalu zależy od wielu czynników, ale – jak się okazuje – utrata powierzchni prawdopodobnie nie jest czynnikiem, który spowoduje wyludnienie Tuvalu, dodaje Kench. « powrót do artykułu
  15. W obliczu bojkotu producenci nowego "Piotrusia Królika" przepraszają za żarty z alergii pokarmowej. W jednej ze scen filmu postać uczulona na jeżyny (Tom McGregor) zostaje ostrzelana z procy owocami, na które ma alergię. Jeden z nich trafia prosto w jej usta. Tom upada wtedy na ziemię, zaczyna się dławić i wreszcie robi sobie w nogę zastrzyk za pomocą EpiPena (automatycznego wstrzykiwacza z adrenaliną). Reakcja mediów społecznościowych była natychmiastowa i np. na Twitterze pojawiły się hasztagi #boycottpeterrabbit. Australijska organizacja charytatywna Global Anaphylaxis Awareness and Inclusivity zaczęła zachęcać do podpisywania petycji, która zmusiłaby Sony Pictures do przeproszenia za nieodpowiedzialne szykanowanie alergii pokarmowej. Inna organizacja (amerykańska Kids with Food Allergies Foundation) napisała zaś na swoim Facebooku, że robienie sobie żartów z alergii pokarmowej szkodzi społeczności chorych. W niedzielę Sony wystosowało oświadczenie. Szczerze żałujemy, że nie byliśmy bardziej świadomi i wrażliwi na tę kwestię. Z całego serca przepraszamy. Film miał w ten weekend premierę w USA. Na ekranach polskich kin zadebiutuje 13 kwietnia. « powrót do artykułu
  16. Właściciele starszych psów mają tendencję do wybaczania im nieposłuszeństwa i uporu, mniej się z nimi bawią niż wcześniej, tłumacząc to stanem fizycznym psa. Okazuje się jednak, że w ten sposób wyrządzają zwierzęciu krzywdę. Regularne ćwiczenia umysłowe i nauka przez całe życie polepszają życie sędziwego psa i opóźniają związany z wiekiem spadek zdolności umysłowych. Oczywiście ograniczenia fizyczne powodują, że ze starym psem nie można wykonywać tych samych czynności, co z młodym. Dlatego też naukowcy z Wydziału Weterynarii Uniwersytetu Wiedeńskiego postanowili sprawdzić, czy interakcje za pomocą komputera mogą przysłużyć się sędziwym psom. Przeprowadzone eksperymenty wykazały, że starsze psy pozytywnie reagowały na trening z wykorzystaniem ekranu dotykowego i gry logicznej. Okazało się, że rozwiązywanie prostych zadań umysłowych na ekranie komputera połączone z systemem nagród może być dobrym zastępnikiem wymagającego treningu fizycznego i utrzymać sędziwe zwierzę w dobrej kondycji umysłowej. W miarę, gdy pies się starzeje jego właściciele, najczęściej nieświadomie, zmniejszają liczbę stawianych przed nim wyzwań. W ten sposób ograniczają okazję do stworzenia zwierzęciu pozytywnych doświadczeń umysłowych. Podobnie jak u ludzi, także i u psów z wiekiem zmniejsza się produkcja dopaminy, co prowadzi do pogorszenia się pamięci i motywacji. Jednak można temu zapobiegać poprzez odpowiedni trening, mówi główna autorka badań, Lisa Wallis. Naukowcy najpierw musieli nauczyć psy korzystania z ekranów dotykowych, gdy jednak zwierzęta poznały zasady ich używania, stały się zapalonymi graczami. Interakcje z ekranami dotykowymi zwykle bada się na młodych psach. My wykazaliśmy, że stare psy również pozytywnie na nie reagują. Dla zwierząt perspektywa otrzymania nagrody jest ważnym czynnikiem wpływającym na chęć uczenia się czegoś nowego lub wykonania trudnego zadania, wyjaśnia kolejny z autorów badań, Ludwig Huber. Eksperymenty wykazały, że stawianie przed starszymi psami wyzwań pozytywnie wpływa na jakość ich życia. Naukowcy wciąż jednak nie wiedzą, dlaczego psy z czasem zapominają rzeczy, których w przeszłości się nauczyły. Może mieć to związek albo ze słabnącą pamięcią, albo z brakiem treningu w starszym wieku. Jednak, jak się okazuje, z treningu takiego nie należy rezygnować. « powrót do artykułu
  17. Arktyczna wieczna zmarzlina zawiera olbrzymie ilości rtęci. Wraz z postępującym globalnym ociepleniem może ona zostać uwolniona do środowiska naturalnego i je zatruć. Nie od dzisiaj wiadomo, że w wiecznej zmarzlinie znajdują się duże ilości węgla, chociażby w postaci metanu, a rozmarzanie wiecznej zmarzliny powoduje uwolnienie tego węgla, co przyspiesza ocieplenie. Teraz znaleziono kolejny niepokojący pierwiastek. W Geophysical Research Letters ukazały się wyniki badań międzynarodowego zespołu naukowego, który w różnych miejscach Arktyki pobrał 13 rdzeni. Miały one długość 50-100 centymetrów i zawierały zapis geologiczny z okresu 2400-22000 lat. Oznacza to, że tylko niewielka część znajdującej się w nich rtęci mogła mieć pochodzenie antropogeniczne. Naukowcy zbadali zawartość rtęci w rdzeniach i ekstrapolowali te wyniki na całą Arktykę. W ten sposób obliczyli, że w arktycznej wiecznej zmarzlinie znajdują się 793 000 ton rtęci. Obliczenia wykonane dla wiecznej zmarzliny i dla warstwy ziemi znajdującej się bezpośrednio nad nią, tej, która co roku ulega rozmarzaniu, stwierdzili, że w Arktyce znajduje się 1 656 000 ton rtęci. Łącznie warstwa aktywna i warstwa wiecznej zmarzliny zawierają niemal dwukrotnie więcej rtęci niż wszystkie inne gleby, oceany i atmosfera razem, stwierdzili naukowcy. Wieczna zmarzlina zajmuje niemal 25% masy lądów Półkuli Północnej. Jako, że jest zamarznięta, uwięziona w niej rtęć nie wchodzi do światowego obiegu. W innych miejscach gleby są ze sobą połączone pod względem hydrogeologicznym i rtęć w nich krąży. Stanowi część globalnego obiegu rtęci. A Arktyce rtęć jest uwięziona, nie wchodzi w reakcje z resztą globu, mówi Paul Schuster z US Geological Survey. Przewiduje się, że z powodu globalnego ocieplenia do roku 2100 rozmarznięciu ulegnie od 30 do 99 procent wiecznej zmarzliny znajdującej się blisko powierzchni. Część uwięzionej tam rtęci zacznie się przemieszczać. To będzie nie tylko problem Arktyki, ale problem globalny, mówi profesor Elsie Sunderland z Uniwersytetu Harvarda, która nie brała udziała we wspomnianych badaniach. Rtęć może trafić do Oceanu Arktycznego i do atmosfery, a woda i powietrze rozniosą ją po całej planecie. Powstaje więc pytanie, jak wpłynie to na zdrowie środowiska przyrodniczego, ekosystemu morskiego i na nasze, mówi Schuster. Na razie naukowcy nie potrafią udzielić odpowiedzi. Nie wiadomo bowiem, jak wiele rtęci się uwolni, w jakiej formie i gdzie ona trafi. Wiadomo jedynie, że potencjalne zwiększenie stężenia rtęci w środowisku może być kolejnym z problemów wywołanych globalnym ociepleniem. « powrót do artykułu
  18. W najnowszym Windows 10 Insider Build znalazł się mechanizm, który pozwala użytkownikom na skasowanie danych diagnostycznych, jakie Microsoft zbiera na temat ich systemu. Już wcześniej zapowiedziano, że użytkownicy zyskają też możliwość wglądu w te dane. Obecnie najnowsza publicznie dostępna wersja Windows 10 pozwala na ustawienie jednego z dwóch poziomów zbierania danych. Na poziomie domyślnym na serwery Microsoftu wysyłane są informacje na temat sprzętu, połączenia, konfiguracji i niektórych błędów. Przy włączonym poziomie pełnym wysyłane są też dodatkowe dane dotyczące sprzętu, informacje o używanych aplikacjach i przeglądarkach, fragmenty wpisywanego tekstu i wiele innych danych. Obecnie z Microsoft Store można bezpłatnie pobrać aplikację Diagnostic Data Viewer, czyli przeglądarkę danych diagnostycznych zbieranych przez Microsoft. Teraz w Windows 10 Insider Preview build 17093 pojawiła się możliwość usunięcia tych danych. W Ustawieniach systemu Windows -> Prywatność -> Opinie i diagnostyka pojawił się przycisk umożliwiający usunięci danych skojarzonych z wykorzystywanym urządzeniem. Pod przyciskiem umieszczono informację, że jeśli użytkownik posiada Konto Microsoft, to po zalogowaniu się do niego może uzyskać dostęp do dodatkowych danych diagnostycznych, które będzie mógł skasować. « powrót do artykułu
  19. Już 14 tysięcy lat temu ludzie byli emocjonalnie związani z udomowionymi psami i dbali o nie w chorobie. Luc Janssens, weterynarz i doktorant z Uniwersytetu w Lejdzie, twierdzi, że szczątki psa z paleolitu, które odkryto w 1914 r., wskazują, że mimo nosówki przeżył on 27-28 tygodni. Bez opieki nie przetrwałby zaś więcej niż 3 tyg. Pochówek, w którym znajdowały się szczątki kobiety, mężczyzny i 2 psów, został przypadkowo odkryty w 1914 r. przez robotników nieopodal Bonn. Ostatnie badania pokazują, że szczątki datują się na paleolit; mają ok. 14 tys. lat. To najstarszy pochówek, w którym pogrzebano razem ludzi i psy. Wszystko wskazuje na to, że psy były udomowione i że ktoś o nie intensywnie dbał. Autor publikacji z Journal of Archaeological Science wyjawia, że młodszy z psów miał w momencie zgonu 27-28 tygodni. Po zbadaniu jego szczątków, w tym zębów, Janssens doszedł do wniosku, że najprawdopodobniej cierpiał on na ciężką nosówkę. Nie da się postawić ostatecznej diagnozy, bo brakuje materiału genetycznego Morbillivirusa. Charakterystyczne uszkodzenia zębów doprowadziły jednak Holendra do wniosku, że zapewne pies zaraził się jako 3-4-miesięczne szczenię. Bez odpowiedniej opieki pies z ciężką nosówką zmarłby w mniej niż 3 tygodnie - podkreśla Janssens. Pies był poważnie chory, a mimo to przeżył jeszcze ok. 8 tygodni. Nie byłoby to możliwe, gdyby zostawiono go na pastwę losu. Opieka polegała na ogrzewaniu, zabiegach higienicznych, pojeniu i karmieniu, mimo że pies nie nadawał się do jakiejkolwiek pracy i pomocy. Jeśli uwzględni się też fakt, że zwierzęta pochowano z ludźmi, najpewniej właścicielami, stanie się oczywiste, że unikatowa więź ludzi i psów występowała już 14 tys. lat temu. « powrót do artykułu
  20. Do połowy wieku Słońce może wejść w fazę, w której będzie emitować mniej energii, dzięki czemu globalne ocieplenie na Ziemi może postępować nieco wolniej. Zjawisko takie nazwano „wielkim minimum”. To nieregularny okresowy spadek aktywności Słońca związany z prawdopodobnie z przypadkowymi fluktuacjami pola magnetycznego naszej gwiazdy. W okresie „wielkiego minimum” znacząco spada liczba plam na Słońcu, osłabia się jego pole magnetyczne i emituje ono mniej promieniowania ultrafioletowego. Naukowcy wykorzystali dane geologiczne i historyczne by zbadać związek pomiędzy aktywnością Słońca a XVII-wiecznym Minimum Maundera. Wtedy to, w latach 1645-1717 informowano o mniejszej liczbie plam na Słońcu, a na czas ten przypada najchłodniejszy okres tzw. małej epoki lodowej. Temperatury w Europie były wówczas na tyle niskie, że regularnie zamarzała Tamiza, a szwedzka armia Karola X przeszła w 1658 roku przez Cieśniny Duńskie z Jutlandii do Zelandii. Zespół naukowy pracujący pod kierunkiem Dana Lubina ze Scripss Institution of Oceanography dokonał pierwszej oceny tego, do jakiego stopnia powinna zmniejszyć się aktywność Słońca, byśmy mogli mówić o kolejnym „wielkim minimum”. Grupa Lubina oszacowała, że do „wielkiego minimum” dochodzi, gdy promieniowanie ultrafioletowe ze Słońca jest o 7% niższe niż podczas minimum zwyczajowego cyklu 11-letniego. Mamy teraz punkt odniesienia, pozwalający nam na przeprowadzenie lepszych symulacji klimatu. Lepiej więc będziemy zdawać sobie sprawę z tego, jak zmiany w promieniowaniu UV wpływają na zmiany klimatu, stwierdza Lubin. Zmniejszona ilość energii ze Słońca wywołuje całą kaskadę zmian, która rozpoczyna się od zmniejszenia warstwy ozonowej w stratosferze. To z kolei powoduje zmiany temperatur w stratosferze, co zmienia dynamikę niższych warstw atmosfery, szczególnie rozkład wiatrów i wzorców pogodowych. Ochłodzenie nie jest równomiernie rozłożone. Podczas Minimum Maundera chłodniej było w Europie, ale cieplej na Alasce czy południu Grenlandii. Lubin i jego koledzy przewidują, że w najbliższych dziesięcioleciach może dojść do „wielkiego minimum”. Wskazuje na to, ich zdaniem, zmniejszająca się liczba plam na Słońcu w kolejnych cyklach. Naukowcy mówią, że, jeśli nawet ich przewidywania się sprawdzą, to „wielkie minimum” nie powstrzyma globalnego ocieplenia. Może go jedynie nieco spowolnić. Chłodzący efekt „wielkiego minimum” jest bowiem wielokrotnie słabszy od ocieplającego wpływu dwutlenku węgla w atmosferze. Wiemy bowiem, że w ciągu ostatnich 800 000, a być może nawet 2 000 000 lat, koncentracja CO2 w atmosferze nie przekraczała 300 części na milion. Zaczęła ona gwałtownie rosnąć po rozpoczęciu rewolucji przemysłowej. Obecnie średnie stężenie CO2 dla stycznia bieżącego roku zmierzone na Mauna Loa wyniosło 408,05 ppm i jest o 1,98 ppm wyższe niż dane ze stycznia roku ubiegłego. Już wcześniejsze symulacje potwierdzały, że kolejne wydarzenie typu Minimum Maundera nie zatrzyma globalnego ocieplenia. Przeprowadzono bowiem symulacje zmniejszenia się irradiancji słonecznej o 0,25% na przestrzeni 50 lat (2020-2070). Symulacje wykazały, że krótko po roku 2020 globalne temperatury mogą spaść o ułamki stopnia Celsjusza, jednak pod koniec badanego okresu temperatury na Ziemi będą niemal identyczne jak te, które pokazała symulacja bez uwzględnionego „wielkiego minimum”. « powrót do artykułu
  21. Po raz pierwszy z wyekstrahowanych z tkanki jajników komórek na bardzo wczesnym etapie rozwoju udało się wyhodować gotowe do zapłodnienia ludzkie jaja. Jak podkreślają naukowcy z Uniwersytetu w Edynburgu, w przyszłości można by w ten sposób zabezpieczać płodność dziewcząt z nowotworami. Komórki pozyskiwane z tkanki jajników można by hodować i po osiągnięciu dojrzałości przechowywać do przyszłego zapłodnienia. Obecnie chorym przed terapią usuwa się fragment jajnika. Reimplantacja tkanki wiąże się jednak z ryzykiem wznowy nowotworu. Autorzy publikacji z pisma Molecular Human Reproduction podkreślają, że zgromadzone wyniki dały też nowy wgląd w etapy rozwoju komórki jajowej, co może pomóc w badaniach nad terapiami niepłodności. Naukowcy z różnych dziedzin współpracowali ze sobą, by opracować pożywki hodowlane wspierające poszczególne etapy rozwoju komórki jajowej. W badaniach wykorzystano tkanki przekazane przez kobiety, które przeszły rutynowe operacje. Wcześniej udało się wyhodować jaja mysie, z których urodziły się żywe młode. Dojrzewano też ludzkie komórki jajowe, ale rozpoczynano od stosunkowo późnych etapów rozwoju. Opisywane studium to pokłosie 30 lat badań. Dzięki nim udało się sprecyzować ściśle kontrolowane warunki laboratoryjne (poziom tlenu, hormonów czy białek stymulujących wzrost). Akademicy podkreślają, że proces należy teraz dopracować. Na razie jest bowiem bardzo mało wydajny i tylko 10% komórek kończy swoją "podróż" do dojrzałości. Nie próbowano ich także zapładniać, nie wiadomo więc, na ile są żywotne (jakiej są jakości). « powrót do artykułu
  22. Jeden z największych rosyjskich funduszy kryptowalutowych - Blockchain Fund - oferuje od 7 lutego (darmowe!) usługi profesjonalnego psychologa. Ma on pomagać klientom, którzy stracili spore sumy na spadkach kursu bitcoina. Właściciel funduszu Andriej Karpuchow twierdzi, że nowa usługa ma pomóc klientom z depresją w psychicznej regeneracji i powrocie do normalnego życia. Psycholog Elena Pihovkina, z którą będzie można porozmawiać na gorącej linii, wyjaśnia, że najpierw będzie się oczywiście zapoznawać z klientami, później wysłucha ich historii, a na końcu poradzi, co zrobić, by odzyskać równowagę wewnętrzną. Ważne, by dzwoniący nie zrobili niczego głupiego. W grudniu 2017 r. kryptowaluta przekroczyła cenę 20 tys. dol., od początku 2018 roku traci jednak na wartości. W połowie stycznia bitcoin po raz 1. spadł poniżej 10 tys. dol. Nic więc dziwnego, że inwestorzy obawiają się, że nigdy nie odrobią strat. Niektórzy wykazują objawy depresji, inni mają myśli samobójcze. Pihovkina ma doświadczenie w pracy z ludźmi, którzy stracili duże sumy. Zdobyła je podczas kryzysu rubla w 2014 r. « powrót do artykułu
  23. Wzrastanie i przebywanie w liczebniejszych grupach społecznych (stadach) zwiększa inteligencję dzierzbowronów. Biolodzy z Uniwersytetu w Exeter i Uniwersytetu Zachodniej Australii przetestowali dzierzbowrony za pomocą 4 zadań. Okazało się, że ptaki z większych stad wypadały w nich lepiej. Badanie wykazało także, że inteligentniejsze samice miały więcej młodych. Dzierzbowrony z Australii Zachodniej, gdzie prowadziliśmy eksperymenty, żyją w stabilnych grupach. Wykazaliśmy, że osobniki z większych stad osiągają lepsze wyniki poznawcze, co z kolei przekłada się na zwiększony sukces reprodukcyjny - opowiada dr Alex Thornton z Exeter. Powtarzane testy młodych osobników w różnym wieku pokazały, że związek między wielkością grupy a inteligencją pojawia się wcześnie. Naukowcy badali 14 dzikich stad dzierzbowronów (należały one do australijskiego podgatunku Cracticus tibicen dorsalis). Wielkość stad wynosiła od 3 do 12 osobników. Inteligencję ptaków badano za pomocą 4 zadań. W jednym z nich należało skojarzyć konkretny kolor z obecnością pożywienia. W innym - pamięciowym - kąski wielokrotnie ukrywano w tym samym miejscu. W 3. - na samokontrolę - ptaki musiały się powstrzymać od dziobania w pokarm przez przezroczystą przesłonę i podejść z boku rurki, gdzie bez problemu można było do niego sięgnąć. Od dawna podejrzewano, że wyzwania związane z życiem w dużych grupach napędzają ewolucję poznawczą. Dowody na poparcie tej tezy były jednak kontrowersyjne i ostatnio podano je w wątpliwość. Nasze wyniki sugerują, że środowisko społeczne odgrywa kluczową rolę w rozwoju poznawczym. Sugerują także, że samice, które dobrze sobie radzą w zadaniach na inteligencję, mają więcej młodych [...] - podsumowuje dr Ben Ashton z Uniwersytetu Zachodniej Australii. « powrót do artykułu
  24. Gdy światło trafia w jakiś obiekt, część tego światła jest odbijana od jego powierzchni. Jednak gdy obiekt porusza się niezwykle szybko, a światło jest bardzo intensywne, zaczynają zachodzić zjawiska wykraczające poza klasyczną fizykę. Elektron może np. tak mocno odczuć oddziaływanie światła, że wpadnie w wibracje, które spowodują jego spowolnienie wskutek utraty energii. Zjawisko takie nazywane jest reakcją promieniowania. Naukowcy sądzą, że reakcje promieniowania zachodzą wokół czarnych dziur i kwazarów. Pomiary tego zjawiska pozwoliłyby więc odkryć kolejne tajemnice wszechświata. Teraz, po raz pierwszy w historii, fizycy z Imperial College London uzyskali reakcję radiacji w laboratorium. Wykorzystali w tym celu promień lasera bilion razy jaśniejszy niż powierzchnia Słońca oraz wysoko energetyczny strumień elektronów. Fotony odbijające się od powierzchni obiektu, który porusza się z prędkością bliską prędkości światła zyskują dodatkową energię, co przejawia się zmianą światła widzialnego w całe spektrum, aż do wysoko energetycznego promieniowania gamma włącznie. To właśnie zaobserwowanie tego zjawiska stało się dowodem, że naukowcy osiągnęli swój cel. Wiedzieliśmy, że udało nam się zderzyć oba strumienie [światło i elektrony - red.] gdy zarejestrowaliśmy bardzo jasne wysoko energetyczne promieniowanie gamma. Dokładne wyniki uzyskaliśmy, gdy porównaliśmy to światło z energią strumienia elektronów po zderzeniu. Odkryliśmy, że ma on niższą energię niż wcześniej, co było dowodem na reakcję promieniowania, mówi jeden z autorów badań, doktor Stuart Mangles. W tym zjawisku najbardziej fascynował mnie zawsze fakt, że elektrony są wyhamowywane przez promień światła o grubości ułamka grubości włosa równie efektywnie, jak przez milimetrową warstwę ołowiu. To coś niesamowitego, dodaje profesor Alec Thomas z Lancaster University. Uzyskane dane lepiej zgadzają się z teoretycznym modelem opracowanym na podstawie elektrodynamiki kwantowej, niż z równaniami Maxwella, co może doprowadzić do powstania nowych modeli kwantowych. Eksperyment udało się przeprowadzić dzięki skupieniu zaledwie 40-femtosekundowego promienia lasera na przestrzeni kilku mikrometrów. Całość musiała być idealnie zsynchronizowana z ruchem przelatującego strumienia elektronów. Autorzy eksperymentów dodają, że potwierdzenie teoretycznych modeli wymaga przeprowadzenia kolejnych badań z jeszcze większą intensywnością światła i większą energią elektronów. Mają zamiar przeprowadzić takie prace już w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy. « powrót do artykułu
  25. Przeciwlękowy i antydepresyjny Tandospiron może znaleźć inne zastosowanie. Ostatnie badania wykazały bowiem, że niweluje on negatywne oddziaływanie nadmiernego spożycia alkoholu na powstawanie nowych neuronów (neurogenezę). Studium naukowców z Uniwersytetu Technologicznego Queensland (QUT) wykazało, że u dorosłych myszy 2 tygodnie codziennego podawania Tandospironu wystarczą, by odwrócić zgubny wpływ 15-tygodniowego nadużywania alkoholu na neurogenezę. Australijczycy zaobserwowali też, że wpływający wybiórczo na receptor serotoninowy 1A (receptor 5-HT1A) Tandospiron hamuje zachowania lękowe związane z zespołem odstawienia. Wiemy, że nadużywanie alkoholu hamuje zdolność tworzenia nowych neuronów. [...] Inne badania na myszach wykazały [z kolei], że Tandospiron korzystnie wpływa na neurogenezę w mózgu, ale my jako pierwsi zademonstrowaliśmy, że lek ten może całkowicie zniwelować deficyty neurogenezy wywołane przez alkohol - opowiada prof. Selena Bartlett. Jak to często bywa, odkrycia dokonano przez przypadek. To było zaskakujące i ekscytujące - podkreśla dr Arnauld Belmer. Tandospiron jest stosunkowo nowym lekiem, dostępnym w Chinach i Japonii. Powszechnie się go tam wykorzystuje, stąd wiadomo, że jest wysoce skuteczny i dobrze tolerowany (wywołuje ograniczone skutki uboczne) - dodaje. Bartlett wyjaśnia, że specjaliści stale szukają nowych strategii terapeutycznych dla nadużywania i uzależnienia od alkoholu. Tandospiron nie jest kolejnym obiecującym lekiem, który po prostu pomoże ograniczyć nadmierne picie. Choć możliwe, że zadziała również w ten sposób, wydaje się, że najważniejsze jest to, że restartuje mózg i odwraca deficyty spowodowane przez nadmierne spożycie etanolu; chodzi zarówno o zahamowanie zdolności mózgu do regeneracji, jak i konsekwencje behawioralne, np. nasilenie lęku i depresyjności. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...