Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36963
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Loop Medical, start-up związany z Politechniką Federalną w Lozannie, pracuje nad bezigłowym urządzeniem do samodzielnego pobierania krwi w domu. Firma właśnie podpisała umowę o partnerstwie z Cerba HealthCare. Dzięki temu unikatowy produkt ma zostać dopracowany i skomercjalizowany. Obecnie 70% decyzji medycznych [diagnoz] podejmuje się w oparciu o badania krwi. Ponieważ spersonalizowana medycyna szybko się rozwija, trend ten jeszcze się pewnie nasili - podkreśla dyrektor Loop Medical Arthur Queval. Urządzenie wielkości dłoni pozwoli pobrać wystarczającą ilość krwi do szerokiej gamy testów (można to będzie zrobić w domowym zaciszu bez pomocy personelu medycznego). Wg Szwajcarów, to świetna wiadomość dla osób, które muszą regularnie przechodzić badania krwi i dla ludzi, którzy boją się igieł. Po umieszczeniu na ręce pacjenta urządzenie pobierze krew w podobnym czasie co człowiek przy tradycyjnej metodzie. Później próbki będą wysyłane do laboratorium (dostawa ma się odbywać w zgodzie ze specjalnym protokołem). Queval dodaje, że zdecentralizowane urządzenia [przenośne systemy diagnostyczne] zapewniają ograniczoną liczbę testów i trudno sprawić, by były one konkurencyjne cenowo w stosunku do usług laboratoryjnych. Z oczywistych względów Szwajcarzy nie chcą ujawniać szczegółów działania swojego urządzenia. Wiadomo tylko, że będzie się ono łączyć z Internetem. Dzięki temu losy próbek będzie można śledzić od momentu pobrania do dostarczenia wyników. Loop Medical powstało w zeszłym roku. Firma dostała 400 tys. dol. kapitału inwestycyjnego od Fundacji Billa i Melindy Gatesów. Szwajcarzy wykorzystali tę kwotę na testy przedkliniczne. Fundacja podkreśla, że dzięki urządzeniu łatwiej byłoby prowadzić badania krwi w krajach rozwijających się, gdzie często brakuje materiałów higienicznych i wykwalifikowanej kadry medycznej. Uzyskiwanie w takich warunkach istotnych klinicznie wyników wspomogłoby zaś walkę z chorobami zakaźnymi. « powrót do artykułu
  2. Wciąż nie wiadomo, co spowodowało tajemnicze objawy u pracowników amerykańskiej ambasady w Hawanie. W pewnym momencie USA mówiły o przeprowadzeniu jakiegoś rodzaju ataku akustycznego na ambasadę. Kuba zaprzeczyła by taki atak przeprowadziła, a Amerykanie po bliższym przyjrzeniu się sprawie przestali oskarżać Kubańczyków. Naukowcy i lekarze z obu krajów zgadzają się co do jednego – przyznają, że nie wiedza, co spowodowało niepokojące objawy neurologiczne u 24 pracowników ambasady. Objawy te pojawiły się pomiędzy listopadem 2016 a sierpniem 2017 roku. Obecnie do publikacji w The Journal of the American Medical Association przygotowywany jest artykuł autorstwa specjalistów z The Center for Brain Injury and Repair na University of Pennsylvania. Naukowcy przebadali 21 osób i stwierdzili, że wystąpiły u nich objawy wstrząśnienia mózgu, ale bez urazu. Objawy znacznie się różnią pomiędzy pacjentami, a ich spektrum rozciąga się od kłopotów poznawczych, po problemy z równowagą, śledzeniem wzrokiem poruszających się obiektów, problemy ze snem po bóle głowy. Ponadto u żadnego z pacjentów tomografia komputerowa nie wykazała żadnych uszkodzeń, a jedynie u trzech pojawiły się problemy ze słuchem. Autorzy badań wykluczają, by problemy były spowodowane przez atak dźwiękowy, toksyny, infekcję czy masową histerię. Wiele z wniosków, do jakich doszli amerykańscy specjaliści zgadza się z wnioskami kubańskich naukowców. Wiadomo, że coś dziwnego stało się pomiędzy listopadem 2016 a sierpniem 2017 roku. W tym czasie niektórzy pracownicy ambasady informowali, że przebywając na terenie ambasady lub w pokojach dwóch hoteli, słyszeli dźwięk lub odczuwali wibracje. Co ciekawe, bywało i tak, że osoba przebywająca w tym czasie w tym samym pomieszczeniu niczego nie słyszała. Do sierpnia 2017 roku u 24 z 80 pracowników ambasady zdiagnozowano łagodne uszkodzenia mózgu, prawdopodobnie spowodowane traumą pochodzącą ze sztucznych źródeł. Sprawą zajęli się zarówno Amerykanie, jak i Kubańczycy. Prowadzone są badania naukowe, lekarskie i kryminalne. Służby obu krajów przyjrzały się okolicom ambasady USA i obu hoteli. Przebadano akta szpitali w Hawanie sprawdzając, czy nie zgłaszały się do nich osoby z podobnymi objawami. Śledczy przeszukali okoliczne budynki, poszukując w nich nietypowych urządzeń oraz sprawdzili dokumentację służby celnej, by się upewnić, czy nikt nie wwoził na Kubę urządzeń do emisji dźwięku. Na podstawie przeprowadzonego śledztwa, a także znajomości medycyny i praw fizyki orzeczono, że skryte przeprowadzenie ataku akustycznego wywołującego takie objawy jest wysoce nieprawdopodobne. Wykluczono też podanie ofiarom antybiotyków czy innych leków, o których wiadomo, że powodują uszkodzenia słuchu. Nie znaleziono bowiem przekonującego scenariusza, wedle którego można by skrycie podać takie środki różnym osobom, przebywającym w różnym czasie w różnych miejscach. Śledczy stwierdzili też, że występujące na Kubie tropikalne choroby zakaźne nie powodują takich objawów, jakie wystąpiły u ofiar. Podobne objawy mogą występować u wielu osób z powodów psychologicznych. Mówi się tutaj o masowej histerii. Tę jednak również wykluczono, gdyż pracownicy ambasad są wybierani i szkoleni pod kątem pracy w warunkach dużego stresu, w tym w warunkach wojennych, więc wątpliwe, by pojawiła się u nich masowa histeria. Tym bardziej na spokojnej Kubie. Pojawiły się też informacje, że skany MRI wykazały u pracowników ambasady uszkodzenie istoty białej. Urzędnicy Departamentu Stanu milczą w tej sprawie, jednak eksperci mówią, że dźwięk nie uszkodziłby istoty białej. By doszło do jej uszkodzenia potrzebna jest silna powtarzalna trauma. Kubańscy naukowcy skarżą się, że amerykańskie służby specjalne nie udostępniły im wszystkich wyników swoich badań. Jednak wszystko wskazuje na to, że żadna ze stron tak naprawdę nie wie, co się stało i zagadka tajemniczych objawów u pracowników ambasady USA w Hawanie wciąż pozostaje nierozwiązana. « powrót do artykułu
  3. Dzieci, które przechodzą udary okołoporodowe w obrębie lewej półkuli, mają funkcje językowe zlokalizowane w prawej półkuli. Naukowcy z Centrum Medycznego Georgetown University podkreślają, że udary okołoporodowe nie są wcale takie rzadkie i występują u ok. 1 na 4000 dzieci. Zespół prof. Elissy L. Newport badał 12 osób w wieku 12-25 lat. Wszystkie przeszły lewopółkulowy udar okołoporodowy i używały do funkcji językowych prawej półkuli. Wg Newport, o przebytym udarze świadczy tylko to, że niektórzy badani lekko utykają i zamiast prawej używają jako dominującej lewej ręki. Amerykanka dodaje, że występują także niewielkie zaburzenia funkcji wykonawczych: np. nieco wolniejsze przetwarzanie. Podstawowe funkcje poznawcze, takie jak rozumienie i produkcja języka, są jednak doskonałe. Badania obrazowe pokazały, że funkcje językowe są zlokalizowane w prawej półkuli (w położeniu stanowiącym lustrzane odbicie "zwykłych" lewostronnych obszarów językowych). W ramach badań Newport ściśle kontrolowano zarówno rodzaj, jak i położenie uszkodzeń mózgu. Choć młode mózgi były bardzo plastyczne i mogły przenieść język do zdrowego obszaru, nie oznacza to, że nowe rejony były lokalizowane w prawej półkuli na chybił trafił. Sądzimy, że są istotne ograniczenia co do tego, gdzie funkcje mogą być relokowane. Istnieją bardzo specyficzne regiony, które przejmują rolę uszkodzonych obszarów pierwotnych. Każda funkcja [...] ma konkretny obszar, do którego w razie potrzeby zostanie przeniesiona. To bardzo ważne odkrycie, które może mieć znaczenie dla rehabilitacji dorosłych po udarze. Newport dodaje, że badania obrazowe pokazują, że do mniej więcej 4. roku życia dzieci mogą przetwarzać język po obu stronach mózgu, a potem następuje rozdzielenie funkcji i lewa półkula przetwarza sens wypowiedzi, a prawa emocje w języku. Na dalszych etapach badań zespół Newport chce zebrać większą próbę i przyjrzeć się nie tylko lewo-, ale i prawostronnym udarom. Oprócz tego naukowców interesuje, czy i ewentualnie gdzie relokowane są funkcje inne niż język. Ważną kwestią, także dla dorosłych po udarze, będzie też określenie molekularnych podstaw plastyczności. « powrót do artykułu
  4. Problem chronicznego bólu jest rozpowszechniony na całym świecie. Wydaje się jednak, że pomóc może niewielka, a co najważniejsze tania, zmiana diety. Pilotażowe badania przeprowadzane w Meru w Kenii sugerują bowiem, że istnieje związek między przewlekłym bólem a spożyciem glutaminianu sodu (ang. monosodium glutamate, MSG). Naukowcy wykazali, że kiedy uczestnicy studium zmniejszali jego spożycie, ich stan się poprawiał. Wyniki wstępnych badań z Kenii pokrywają się z tym, co obserwuję w badaniach nad przewlekłym bólem w USA - podkreśla prof. Kathleen Holton z American University. Naturalnie w pokarmach występuje wolny kwas glutaminowy. Znajdziemy go np. w pomidorach czy kukurydzy. W największych ilościach występuje on jednak w parmezanie, dlatego miłośnicy smaku umami tak go uwielbiają (umami to smak związany ze stymulacją receptorów kwasu glutaminowego). O ile w krajach rozwiniętych glutaminian pochodzi głównie z produktów przetworzonych, w których występuje jako wzmacniacz smaku i zapachu, o tyle w Kenii jego źródła są przede wszystkim naturalne. Jak jednak podkreślają autorzy raportu z pisma Nutrition, najobfitszym źródłem MSG jest tu przyprawa Mchuzi Mix. W ramach kenijskiego studium naukowcy chcieli sprawdzić, czy interwencja dietetyczna zadziała co najmniej tak samo dobrze jak leki przeciwbólowe bez recepty. Porównywali więc działanie paracetamolu (najpopularniejszego środka przeciwbólowego w Kenii) ze skutkami wyeliminowania MSG z diety, a także zwiększenia spożycia wody oraz połączenia obu tych zabiegów. Uczestnicy badania doświadczali bólu od przynajmniej 3 miesięcy w co najmniej 3 kwadrantach ciała. Podobnie jak w USA, przewlekłemu bólowi często towarzyszyły inne objawy neurologiczne, w tym migrena czy chroniczne zmęczenie. Studium to pokłosie odkrycia prof. Daniela J. Clauwa z Uniwersytetu Michigan, który zauważył, że wielu mieszkańców Meru zmaga się z przewlekłym bólem. Gdy jego zespół wstępnie przepytał ludzi, o chronicznym bólu wspominało aż ok. 60% ankietowanych. Ponieważ ból głowy często wiąże się z odwodnieniem, akademicy postanowili to uwzględnić w schemacie badawczym. Ochotników podzielono na 4 grupy. Tym, którzy stosowali w dużych ilościach Mchuzi Mix, dawano podobną mieszankę przypraw, ale bez MSG. Tym, którzy mało pili, ale nie stosowali glutaminianu, dawno butelkowaną wodę i proszono, by zwiększyli jej spożycie do 8 kubków dziennie. Grupie, która mało piła i stosowała Mchuzi Mix, dawano wodę i przyprawę bez glutaminianu. Grupa kontrolna bez żadnej ekspozycji zażywała po prostu paracetamol. O znacznej poprawie donosiły 2 grupy: kontrolna oraz zwiększająca spożycie wody i eliminująca jednocześnie MSG. W przyszłości Holton, Clauw i Peter K. Ndege z Uniwersytetu Nauki i Technologii w Meru chcą przeprowadzić zakrojone na szerszą skalę badania epidemiologiczne. Wspominają też o przeszkoleniu kenijskich naukowców i teście klinicznym. « powrót do artykułu
  5. Amerykańscy śledczy badają, czy firma Daimler AG, właściciel marki Mercedes, oszukiwała na emisji spalin z silników diesla. Co prawda samo śledztwo nie jest niczym nowym, gdyż toczy się od kwietnia 2016 roku, jednak teraz dziennik Bild am Sonntag twierdzi, że jego dziennikarze widzieli dokumenty wskazujące na istnienie oprogramowania, które pozwalało Dailmlerowi oszukiwać. Jeśli doniesienia prasy się potwierdzą będziemy mieli do czynienia z drugim, po Volkswagenie, niemieckim koncernem motoryzacyjnym oszukującym klientów i władze. Dziennikarze Bild am Sonntag twierdzą, że z dokumentów, do których uzyskali dostęp, wynika, iż jedna z funkcji zawartych w silnikach Dailmlera wyłącza system kontroli spalin po przejechaniu 26 kilometrów. Zaś druga z funkcji rozpoznaje, na podstawie wzorców prędkości i przyspieszania, czy samochód jest testowany pod kątem emisji spalin. Jeśli uzna, że tak jest, system kontroli spalin nie jest wyłączany. W USA na stosowanie takich systemów producent samochodów musi mieć pozwolenie władz. Jeśli ich nie ma, są one nielegalne. Tak właśnie było w przypadku Volkswagena, który w 2015 roku został złapany na oszukiwaniu w kwestii emisji spalin. Od tego czasu firma wydała miliardy dolarów na odkupienie samochodów, które emitowały nawet 40-krotnie więcej tlenku azotu niż dopuszczają normy. Przedstawiciele Dailmera, poproszeni o komentarz do całej sprawy stwierdzili, że firma współpracuje z władzami USA. Władze widziały te dokumenty i nie złożyły do sądu żadnego wniosku. Bildowi wybiórczo przedstawiono dokumenty tak, by zaszkodzić Dailmerowi i jego 290 000 pracowników, stwierdził rzecznik prasowy firmy. Jeśli nawet Daimler zostanie uznany winnym oszustwa, to poniesie mniejsze straty finansowe niż Volkswagen, gdyż sprzedał w USA mniej samochodów z silnikami diesla. « powrót do artykułu
  6. Amerykańska National Labor Relations Board (NLRB – Narodowa Rada Stosunków Pracy) opublikowała dokument, w którym stwierdza, że były inżynier Google'a, James Damore został słusznie zwolniony. Jak informowaliśmy w ubiegłym roku, Damore został wyrzucony z pracy po tym, jak nie zgodził się z oficjalną linią firmy na temat różnorodności oraz opublikował wewnątrz firmy swoje stanowisko, w którym pisał m.in., że pomiędzy płciami istnieją różnice biologiczne i różnice te mogą wyjaśniać, dlaczego mniej kobiet pracuje w przemyśle IT oraz na wysokich stanowiskach. Damore stracił pracę w sierpniu ubiegłego roku. Złożył wówczas do sądu pozew przeciwko Google'owi. Podobny pozew złożył też do NLRB. Mimo, że skargę do Rady wycofał we wrześniu, przedstawiciele NLRB postanowili prowadzić nadal śledztwo. Teraz opublikowali swoje stanowisko, w którym stwierdzili, że Google zwolniło Damore'a za działania, które nie są chronione kodeksem pracy, a jednocześnie potwierdziło jego prawo do angażowania się w działania chronione prawem pracy. W związku z tym NLRB uznało, że wszelkie zarzuty wobec Google'a należy odrzucić. Jayme Sophir, która wyjaśniała stanowisko NLRB skupiła się na dwóch konkretnych punktach opublikowanego przez Damore'a stanowiska. W jednym z nich Damore stwierdził, że kobiety są bardziej skłonne do neurotyzmu niż mężczyźni, w związku z czym doświadczają większego niepokoju i są mniej odporne na stres, w drugim zaś oznajmił, że u mężczyzn występuje większa rozpiętość ilorazu inteligencji niż u kobiet. Pani Sophir uznała, że te dwa stwierdzenia przypominają inne sprawy rozstrzygane przez NLRB, które dotyczyły rasistowskiego, seksistowskiego i homofobicznego języka w miejscu pracy. Jej zdaniem te dwa stwierdzenia Damore'a są dyskryminujące i stanowią przykład napastowania ze względu na płeć, bez względu na to, że próbował on przykryć swoje komentarze odnośnikami do 'naukowych' źródeł oraz stwierdził, że 'nie dotyczy to wszystkich kobiet'. Ponadto stwierdzenia takie prawdopodobnie wywołały duże nieporozumienia i zamęt w miejscu pracy. Sądowy pozew Damore'a, do którego dołączył się były pracownik Google'a David Gudeman, wciąż czeka na rozstrzygnięcie. « powrót do artykułu
  7. Sąd w Belgii nakazał Facebookowi, by serwis zaprzestał śledzenia swoich belgijskich użytkowników. Koncern Zuckerberga nie ma prawa zbierać informacji o tym, co użytkownicy robią w internecie, gdy opuszczą serwis społecznościowy. Taki wyrok to efekt pozwu, jaki przeciwko Facebookowi złożyła jedna z belgijskich organizacji dbających o prywatność w internecie. Pozew w szczególności dotyczył metod, jakimi posługuje się Facebook. Ten bowiem śledzi zarówno te osoby, które mają w nim konto, jak i te, którego go nie posiadają. W tej sytuacji sąd uznał, że Facebook łamie belgijskie prawo. Dodatkowo oliwy do ognia dolał fakt, że Facebook nie informuje użytkowników, iż zbiera o nich informacje, ani jakie informacje zbiera. Sąd orzekł też, że serwis łamie prawo, gdyż nie jest jasne, w jakim celu dane są zbierane i jak długo są przechowywane. Facebook nigdy nie otrzymał jasno i świadomie wyrażonej zgody na zbieranie i przechowywanie danych. Firma ma natychmiast zaprzestać śledzenia użytkowników oraz wykasować wszystkie już zebrane dane. Gdyby serwis się nie dostosował, grozi mu kara a wysokości 250 000 euro za każdy dzień zwłoki. Facebook zapowiedział odwołanie się od werdyktu. Firma argumentuje, że śledzenie użytkowników jest powszechnym zjawiskiem na rynku, na którym działa, a użytkownicy mają możliwość wyłączenia zbierania danych przez Facebooka i jego aplikacje. « powrót do artykułu
  8. Władze Chin coraz bardziej zwracają uwagę na kwestie związane z ochroną środowiska. Pekin oddelegował właśnie 60 000 żołnierzy, których zadaniem będzie... sadzenie drzew. Ma to zwiększyć pokrywę leśną kraju i pomóc w walce z zanieczyszczeniem powietrza. W północnych granic Chin wycofano dziesiątki tysięcy żołnierzy i członków uzbrojonych oddziałów policji, a następnie oddelegowano ich ze szpadlami w głąb kraju. Większość z nich trafiła do prowincji Hebei, otaczającej Pekin. To właśnie z tej prowincji pochodzi większość zanieczyszczeń, przez które stolica tonie w smogu. Zaangażowanie armii do sadzenia drzew jest częścią planu, w ramach którego do końca bieżącego roku Chiny chcą zalesić co najmniej 84 000 kilometry kwadratowe. Celem jest zwiększenie lesistości Państwa środka z obecnych 21 do 23 procent w roku 2020. Zhang Jianlong, szef Państwowej Administracji Leśnej nei wyklucza, że do roku 2035 lasy będą pokrywały 26% terytorium Chin. « powrót do artykułu
  9. Amerykańscy naukowcy znaleźli nowy sposób na raki szyjki macicy, które nie reagują na radioterapię. Połączyli napromienianie z 3 lekami wpływającymi na metabolizm guzów i w ten sposób pozbawili je np. glukozy. Zespół ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Waszyngtona w St. Louis (WUSTL) podkreśla, że choć terapia nowotworów znacznie się rozwinęła w ciągu 20 lat, w przypadku raka szyjki macicy pozostała w dużej mierze taka sama. Wszystkie pacjentki przechodzą chemio- i radioterapię. U ok. 1/3 pacjentek schemat się jednak nie sprawdza i rozwijają się przerzuty. Ostatnio zespół z WUSTL odkrył, że w tej grupie pacjentek można zastosować leki działające na metabolizm guzów (wyłączają one zdolność spalania glukozy i blokują szlaki metaboliczne związane z ochroną przed gromadzeniem wolnych rodników). Podczas badań do organizmu myszy wprowadzano komórki ludzkiego raka szyjki macicy. Większość guzów udało się wyeliminować za pomocą 3 leków. Metabolizm komórek nowotworowych jest specyficzny. Komórki guza wychwytują glukozę szybciej i w większych ilościach niż prawidłowe tkanki. Podczas wcześniejszych badań obrazowych zauważyliśmy, że komórki, które przed napromienianiem pobierały więcej glukozy, były bardziej oporne na terapię niż inne guzy. Skoro zużywanie dużych ilości cukru wiąże się z opornością, zaczęliśmy się zastanawiać, co się stanie, gdy zablokujemy wychwyt glukozy - opowiada prof. Julie K. Schwarz. Schwarz i inni posłużyli się 3 lekami (z osobna i łącznie). Dwa z nich są badane; FDA dopuściła je do testów klinicznych z udziałem ludzi. Trzeci jest zarejestrowanym lekiem na reumatoidalne zapalenie stawów. Autorzy publikacji z pisma Cancer Research badali wpływ leków na 4 linie komórek rakowych. Jedna z nich reagowała na samo odcięcie glukozy, w przypadku reszty trzeba było jednak szerzej zakrojonych działań. Wszystkie 4 linie reagowały na połączenie radioterapii i 3 leków. Jedną z linii wyeliminowano w ten sposób całkowicie. Zespół Schwarz nie zaobserwował oczywistych skutków ubocznych; prawdopodobnie dlatego, że zdrowe komórki nie polegają na jednym szlaku pozyskiwania "paliwa". Odcięte od glukozy komórki rakowe muszą szukać alternatywnych źródeł energii. Gdy znajdują się w tym wrażliwym stanie, naukowcy uderzają ponownie, wpływając na ich zdolność radzenia sobie ze skutkami własnego zdegenerowanego metabolizmu. W wielu przypadkach, gdy tylko odcina się dostawy glukozy, komórki nowotworowe znajdują jakieś sposoby na obejście tej niedogodności. Jeśli jednak w tym czasie zaburzy się ich metabolizm na 2 kolejne sposoby, nie umieją sobie z tym poradzić. Stres wywołany przez wolne rodniki będzie rósł i w końcu przewyższy możliwości komórki - wyjaśnia dr Ramachandran Rashmi. « powrót do artykułu
  10. Na całym świecie mamy do czynienia z nieproporcjonalnie małą liczbą kobiet kończących studia z zakresu nauk ścisłych, technologii inżynierii i matematyki (STEM). Okazuje się, że im bogatszy kraj i im więcej uwagi przywiązuje się w nim do równości płci, z tym mniejszym prawdopodobieństwem kobiety kończą studia STEM. Naukowcy z University of Missouri i Leeds Beckett University w Wielkiej Brytanii, którzy zauważyli to zjawisko, mówią tutaj o „paradoksie równości płci”. Uczeni zauważyli przede wszystkim, że mała reprezentacja kobiet na studiach STEM jest ogólnoświatowym uniwersalnym zjawiskiem. Chłopcy wykazują większe zainteresowanie naukami ścisłymi, dziewczęta zaś naukami humanistycznymi czy biologicznymi. Uczniowie, którzy lepiej czują się w naukach ścisłych częściej idą na studia STEM, ci, którzy są lepsi z nauk humanistycznych czy biologicznych, częściej wybierają te dziedziny, w których są dobrzy. Stąd właśnie bierze się zróżnicowanie płci na różnego rodzaju kierunkach studiów. Przeanalizowaliśmy informacje dotyczące 475 000 nastolatków z 67 krajów i regionów. Odkryliśmy, że o ile wyniki dziewcząt i chłopców w dziedzinie nauk ścisłych są mniej więcej podobne, to chłopcy częściej wybierają się na takie studia. Dziewczęta, nawet jeśli ich umiejętności dorównywały lub przewyższały umiejętności chłopców, często jeszcze lepiej czuły się w przedmiotach wymagających pracy z tekstem, co wiąże się z lepszym dostosowaniem do studiów innych niż STEM. Dlatego też dziewczęta częściej wybierają studia niezwiązane z naukami ścisłymi, technologią, inżynierią i matematyką, mówi profesor David Geary z University of Missouri. Paradoksalnie w krajach takich jak Finlandia, Norwegia czy Szwecja, które przywiązują dużą wagę do kwestii równości płci, stosunkowo mniej kobiet wybierało studia STEM niż w krajach konserwatywnych, takich jak Turcja czy Algieria. W krajach o większej równości płci kobiety są aktywnie zachęcane do studiowania na kierunkach STEM, jednak dziewczęta kierują się tutaj własnymi preferencjami. W bardziej liberalnych, bogatych krajach, osobiste preferencje są silniej zaznaczone. Jedną z konsekwencji są większe różnice pomiędzy płciami na uczelniach wyższych i na całej ścieżce zawodowej, niż w uboższych i bardziej konserwatywnych krajach, dodaje Geary. Co prawda ukończenie studiów STEM wiąże się z wykonywaniem dobrze płatnych zawodów, jednak w krajach bogatych także osoby, które nie kończyły kierunków technologicznych czy inżynieryjnych mogą dobrze zarabiać. Inaczej jest w krajach uboższych. Tam studia STEM mogą być jedyną szansą na wysokie zarobki, stąd też w Turcji czy Algierii więcej kobiet idzie na takie studia niż w Szwecji czy Finlandii. « powrót do artykułu
  11. Dwaj szwajcarscy sportowcy to pierwsi uczestnicy XXIII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu, którzy zarazili się norowirusem. Po postawieniu diagnozy narciarze dowolni Fabian Bösch i Elias Ambühl zostali odseparowani od reszty ekipy. Wszyscy inni są bezpieczni. Zabraliśmy ich od pozostałych członków zespołu i teraz panowie muszą [po prostu] wyzdrowieć - twierdzi rzecznik szwajcarskiej reprezentacji i dodaje, że większość objawów ustąpiła, niewykluczone więc, że Bösch i Ambühl wezmą jeszcze udział w sportowych zmaganiach. « powrót do artykułu
  12. U gryzoni ketamina ogranicza wybuchowe generowanie impulsów w bocznej uzdeczce (ang. lateral habenula, LHb) międzymózgowia, prowadząc do błyskawicznego zredukowania objawów depresji. Wcześniejsze badania wykazały, że ketamina (stosowana głównie do znieczulania przedoperacyjnego) może u niektórych ludzi zmniejszać symptomy depresji. Zespół z Uniwersytetu Zhejiang chciał więc sprawdzić, czemu się tak dzieje. Ustalenia zaprezentowano w 2 artykułach w piśmie Nature. Po pierwsze, wykazano, że ketamina poprawia stan chorych, zmniejszając wybuchowe generowanie impulsów w LHb. Po drugie, by lek zadziałał, muszą być aktywne zarówno bramkowane niskim napięciem kanały wapniowe typu T, jak i receptory NMDA (N-metylo-D-asparaginowe). W drugim z tekstów Chińczycy opisali potencjalne mechanizmy, za pośrednictwem których może zachodzić regulacja wybuchowego generowania impulsów (to ważne, bo dzięki temu dałoby się ograniczyć stosowanie blokerów, np. ketaminy). Naukowcy podkreślają, że ich wyniki tłumaczą, czemu ketamina działa antydepresyjnie w zaledwie 30 minut, podczas gdy, by pojawił się pożądany efekt, inne leki trzeba przyjmować tygodniami, a nawet miesiącami. Tradycyjne antydepresanty prowadzą bowiem do zmian w poziomie neuroprzekaźników, a ketamina blokuje wybuchowe generowanie impulsów, nie dopuszczając do wejścia mózgu w tryb depresyjny. Wcześniejsze badania wykazały, że LHb spełnia funkcję centrum antynagrodowego. Wydaje się też, że przynajmniej po części odpowiada za uczenie na postawie złych doświadczeń. Chińczycy przypominają, że gdy w czasie eksperymentów małpom, które nauczyły się pociągać za dźwignię, by dostać przekąskę, nie dawano nagrody, do gry wchodziła właśnie uzdeczka boczna. Instruowała ona mózg, by się tak nie cieszył perspektywą nagrody. To pomagało małpie przestać pociągać za dźwignię. Na razie badania prowadzono na myszach i szczurach (u których fotostymulacja LHb prowadziła do wybuchowego generowania impulsów, anhedonii i behawioralnej bezradności), nie wiadomo więc, czy takie same procesy zachodzą także w naszym mózgu. « powrót do artykułu
  13. W ciągu ostatnich 16 lat populacja orangutanów na Borneo zmniejszyła się o niemal 150 000 osobników. Tym samym wyspa straciła połowę populacji tych wielkich małp. Zwierzęta giną wskutek wylesiania, gdyż lasy Borneo wycinane są na potrzeby przemysłu papierniczego czy pod budowę kopalń. Jednym z najpoważniejszych problemów, któremu i my możemy zaradzić, jest wycinanie lasów tropikalnych pod uprawę palmy olejowej (olejowca gwinejskiego). Olej palmowy wykorzystywany jest w przemyśle spożywczym, przede wszystkim w cukierniczym. Jest powszechnie obecny w ciastkach czy batonach sprzedawanych w Polsce. Spadek zagęszczenia populacji jest najpoważniejszy tam, gdzie prowadzona jest wycinka lasów, mówi Maria Voight z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka. Jednak, jak dodaje, najbardziej martwiący jest fakt, że jeśli chodzi o bezwzględne liczby, to najwięcej orangutanów znikło tam, gdzie las nie jest wycinany. A to oznacza, że zwierzęta są celowo zabijane, dodaje uczona. Voight i jej zespół składający się z naukowców reprezentujących 38 instytucji z różnych krajów, prowadzili badnia terenowa na Bornego w latach 1999-2015. W badanym okresie obserwowali 36 555 gniazd orangutanów. Po ekstrapolacji uzyskanych wyników na całą wyspę obliczyli, że przez 16 lat na Bornego zginęło 148 500 orangutanów. Dane wskazują też, że jedynie 38 z 64 znanych metapopulacji tych zwierząt składa się z więcej niż 100 osobników. Taka liczba to dolna granica wielkości populacji konieczna do jej przetrwania. Najwięcej orangutanów ginie w dziewiczych lasach, gdyż je głównie zamieszkują. Do największych strat dochodzi podczas wycinania takich lasów oraz gdy zwierzęta są celowo zabijane. Naukowcy oceniają, że w ciągu najbliższych 35 lat zginie kolejnych 45 000 orangutanów. Uczeni mówią, że aby ocalić te niezwykłe zwierzęta konieczna jest współpraca z przemysłem oraz edukacja. Mieszkańcom Borneo należy uświadomić, by nie zabijali orangutanów, a innych trzeba informować, że kupując produkty (słodycze, kosmetyki i inne) zawierające olej palmowy płacą firmom wycinającym lasy deszczowe i zabijającym orangutany. Orangutany są elastyczne, mogą do pewnego stopnia poradzić sobie w środowisku składającym się z lasów, plantacji i pozostałości po wyciętych lasach. Nie poradzą sobie, gdy są zabijane. Musimy więc chronić lasy i zapobiegać zabijaniu orangutanów. Konieczne są działania edukacyjne, policyjne oraz badania, które dadzą nam odpowiedź na pytanie, dlaczego ludzie zabijają orangutany, stwierdza Serge Wich z Liverpool John Moores University. « powrót do artykułu
  14. Eksperci z MIT stworzyli nowatorki neuronowy układ scalony, który jest nawet 7-krotnie szybszy od innych tego typu kości, a jednocześnie zużywa nawet 95% mniej energii. To zaś oznacza, że tego typu chip można stosować w urządzeniach zasilanych bateriami, niewykluczone więc, że wkrótce do smartfonów trafią sieci neuronowe. Większość współczesnych osiągnięć na polu sztucznej inteligencji opiera się właśnie na sieciach neuronowych, czyli gęsto połączonych sieciach prostych procesorów, które uczą się wykonywać zadania analizując olbrzymie zestawy danych treningowych. Problem jednak w tym, że sieci neuronowe są bardzo rozległe i wymagają dużych ilości energii. nie nadają się więc dla urządzeń przenośnych. Oczywiście już teraz można za pomocą smartfonu korzystać z sieci neuronowych, ale polega to na przesłaniu danych do sieci i odebraniu wyników, a nie na przetwarzaniu ich przez sam smartfon. Nowy chip z MIT może rozwiązać problem sieci neuronowych na urządzeniach przenośnych. Powszechnie wykorzystywany model procesora wygląda w ten sposób, że gdzieś tam na chipie znajduje się układ pamięci, gdzie indziej znajduje się procesor, a dane są ciągle przesyłane pomiędzy tymi elementami. Jako, że algorytmy maszynowego uczenia się wymagają olbrzymiej ilości obliczeń, to największa część energii jest zużywana na przesyłanie danych w tę i z powrotem. Jednak obliczenia wykonywane przez te algorytmy można sprowadzić do jednak konkretnej operacji, zwanej iloczynem skalarnym. Zaczęliśmy się więc zastanawiać, czy możemy zaimplementować iloczyn skalarny wewnątrz układy pamięci, by nie trzeba było ciągle przekazywać danych, wyjaśnia Avishek Biswas, który stał na czele grupy pracującej nad nowym chipem. Sieci neuronowe są zwykle zorganizowane w warstwy. Węzeł obliczeniowy jednej warstwy otrzymuje dane z wielu węzłów poniżej i wysyła dane do wielu węzłów powyżej. Każde połączenie pomiędzy węzłami ma swoją wagę, która oznacza, jak istotne są dane wysyłane przez ten węzeł dla obliczeń kolejnego węzła. Trening sieci neuronowych polega właśnie na przypisywaniu wagi połączeniom. Węzeł otrzymujący dane w wielu węzłów niższej warstwy mnoży każdy sygnał wejściowy przez wagę połączenia i sumuje otrzymane wyniki. To sumowanie iloczynów to właśnie definicja iloczynu skalarnego. Jeśli iloczyn ten przekracza pewną założoną wartość, węzeł przekazuje go do węzłów kolejnej warstwy połączeniami o określonych wagach. Sieć neuronowa to pewien abstrakt. Węzły to wagi przechowywane w pamięci komputera. Obliczenie iloczynu skalarnego wymaga pobrania wagi z pamięci, pobranie powiązanych danych, pomnożenie, odłożenie wyniku do pamięci i powtórzenie tej operacji dla każdych danych docierających do węzła. Biorąc pod uwagę fakt, że sieci neuronowe składają się z tysięcy lub milionów węzłów, ich działanie wymaga przesyłania olbrzymich ilości danych. Naukowcy z MIT postanowili poprawić wydajność całego sygnału. W ich układzie scalonym wartości sygnałów docierających do węzła są konwertowane do wartości napięcia prądu elektrycznego i mnożone przez odpowie wagi. Sumowanie to nic innego jak łączenie wartości napięć. Po tym procesie całość jest konwertowana do wartości cyfrowej i przesyłana do układu pamięci w celu przechowania na potrzeby kolejnych obliczeń. Nowy chip jest w stanie w jednym przebiegu obliczyć wartość iloczynu skalarnego jednocześnie dla 16 węzłów i nie musi przy tym ciągle przesyłać danych pomiędzy procesorem a układem pamięci. Jednym z kluczowych elementów tego systemu jest fakt, że wszystkie wagi mają wartość 1 lub -1. A to oznacza, że mogą zostać zaimplementowane w układzie pamięci jako proste przełączniki zamykające obwód lub pozostawiające go otwartym. Pomysł na zastosowanie takiego rozwiązania opiera się na niedawnych pracach teoretycznych, które wykazały, że ograniczenie sieci neuronowych do dwóch wartości wagi połączeń prowadzi jedynie do niewielkiego spadku dokładności, rzędu 1 lub 2 procent. Biswas i jego zespół przeprowadzili odpowiednie eksperymenty i wykazali, że sieć neuronowa oparta na ich układzie jest 2-3 procent mniej dokładna od sieci konwencjonalnej. Prace naukowców pochwalił Dario Gil, wiceprezes ds. sztucznej inteligencji w IBM. To imponujący pokaz wydajnych energetycznie konwolucyjnych operacji w układach pamięci. Z pewnością pozwoli to na stworzenie bardziej złożonych neuronowych sieci konwolucyjnych przetwarzających obrazy i materiały wideo dla przyszłych urządzeń typu IoT. « powrót do artykułu
  15. Przez dwa tygodnie września i października ubiegłego roku przez Europę wędrowała chmura radioaktywnego rutenu-106. Zarejestrowały ją czujniki od Norwegii po Grecję i od Ukrainy po Szwajcarię. Chmura nie była niebezpieczna, zawierała jedynie kilka gramów wykonanego przez człowieka pierwiastka, jednak jej pochodzenie było dotychczas tajemnicą. Teraz naukowcy z Francuskiego Instytutu Ochrony Radiologicznej i Bezpieczeństwa Atomowego (IRSN) twierdzą, że chmura pochodziła z zakładów Majak w Oziersku na południu Rosji. Francuzi uważają, że do wycieku mogło dojść, gdy rosyjscy technicy popełnili błędy podczas produkcji wysoce radioaktywnych pierwiastków zamówionych przez włoskie Gran Sasso National Laboratory. Majak to jeden z największych rosyjskich ośrodków nuklearnych i miejsce największej – po Czernobylu i Fukushimie – katastrofy nuklearnej. Do eksplozji i wycieku radioaktywnego doszło tam w 1957 roku. Rząd Rosji i firma Rosatom zaprzeczają, by w Majaku doszło do wycieku. Międzynarodowy zespół śledczy, powołany przez Instytut Bezpieczeństwa Atomowego Rosyjskiej Akademii Nauk (IBRAE) jest podzielony co do pochodzenia wspomnianej chmury. Specjaliści z IRSN wykorzystali komputerowe modele do badania powietrza i modele pogodowe, które wykazały, że radioaktywna chmura pochodziła najprawdopodobniej z południowego Uralu. Z wnioskami takimi zgadzają się niemieccy naukowcy. Francuzi wyeliminowali wiele innych potencjalnych źródeł zanieczyszczenia, w tym awarię w elektrowni atomowej, gdyż po takim wypadku do atmosfery przedostałoby się wiele innych pierwiastków promieniotwórczych. W swoim raporcie IRSN wzywa do przeprowadzenia śledztwa w sprawie możliwego wypadku w zakładach Majak, do którego mogło dojść podczas próby wykonania kapsuły w cerem-144 zamówionej przez Gran Sasso. W laboratorium Gran Sasso prowadzone są m.in. poszukiwania hipotetycznych sterylnych neutrin. Wykorzystuje się tam właśnie cer-144. Ilość radioaktywnego rutenu, który zanieczyścił atmosferę, wskazywała, że pierwiastek musiał pochodzić z przetworzenia wielu ton zużytego paliwa atomowego. Ponadto stosunek rutenu-106 do rutenu-103 wskazywał, że paliwo zostało usunięte z reaktora rok lub dwa lata wcześniej. Zwykle zużyte paliwo jest chłodzone przez około 10 lat zanim trafia do przetworzenia. Prace nad tak słabo schłodzonym paliwem wskazywały, że było ono potrzebne do pozyskania wysoce radioaktywnych pierwiastków. Taki scenariusz pasuje do eksperymentów nad sterylnymi neutrinami prowadzonymi przez Włochów. Potrzebują oni bardzo małych ilości niezwykle silnie radioaktywnych pierwiastków. Jak poinformował rzecznik prasowy laboratorium Gran Sasso Marco Pallavicini, zakłady Majak to jedyne miejsce zdolne do wykonania odpowiednich pierwiastków. Włosi złożyli zamówienie jesienią 2016 roku, a towar miał zostać dostarczony na początku 2018 roku. Jednak w grudniu 2017 roku Rosjanie poinformowali Włochów, że nie byli w stanie osiągnąć wymaganego poziomu radioaktywności. W związku z brakiem odpowiednich pierwiastków laboratorium w Gran Sasso nie było w stanie osiągnąć odpowiedniej czułości i prace nad sterylnym neutrino odwołano. Jean-Christophe Gariel, dyrektor IRSN ds. zdrowotnych mówi, że niekontrolowany wzrost temperatury podczas oddzielania ceru od zużytego paliwa mógł doprowadzić do zamiany części rutenu w tlenek rutenu. Gaz mógł następnie wydostać się przez system filtrów w zakładach Majak, a po spotkaniu z chłodnym powietrzem gaz zamienił się w niewielkie stałe cząstki tlenków, które podróżowały przez Europę. Dyrektor IBRAE, Leonid Bolszow, nazwał scenariusz Francuzów „dobrą hipotezą”, ale stwierdził, że jest ona nieprawdziwa. Poinformował, że po pierwsze proces separacji ceru nigdy nie osiągnął fazy gorącej, a po drugie, poważne prace ze zużytym paliwem prowadzono w zakładach Majak pod koniec października, gdy chmura już była w atmosferze. Zdaniem Bolszowa, chmura pochodzi z nieznanych źródeł i została przetransportowana nad południowy Ural przez „rzadkie zjawisko meteorologiczne”, dlatego też wydaje się, że stamtąd pochodziła. Z wnioskami Francuzów zgadzają się ci eksperci, którzy nie pochodzą z Rosji. Zauważają oni, m.in., że rosyjski urząd bezpieczeństwa atomowego, Rostehnadzor, który badał Majak w listopadzie 2017 roku poinformował, że nic się tam nie wydarzyło, jednak nie przekazał żadnych danych wspierających takie twierdzenie. Z kolei Frank von Hippel, fizyk z Princeton University, który jest ekspertem od proliferacji materiałów rozszczepialnych mówi, że ilość rutenu-106 jaka znalazła się w chmurze – a było go tam 1-4 gramów – odpowiada ilości 30 gramów ceru-144 zamówionego przez Włochów. « powrót do artykułu
  16. Mieszkanka Oregonu jest pierwszym udokumentowanym przypadkiem zarażenia człowieka nicieniem Thelazia gulosa. Zwykle nicienie z rodzaju Thelazia powodują choroby oczu (telazjozy) u domowych oraz dzikich przeżuwaczy w Europie, Azji, Afryce i Ameryce Północnej. Dr Erin Bonura z Oregon Health & Science University (OHSU) uważa, że Abby Beckley zaraziła się od krów lub koni. Ponieważ nicienie umiejscawiają się m.in. w przewodach łzowych, na rogówce i w worku spojówkowym bydła, T. gulosa przenosi się z krowy na krowę za pośrednictwem owadów, które wysysają łzy. Razem z łzami pobierane są larwy pasożyta, wystarczy więc, by feralna mucha nawet na moment przysiadła w okolicach czyjegoś oka. Larwy, które trafiły do oka Abby, rozwinęły się, stały dojrzałymi pasożytami i zaczęły się wić po powierzchni oka. Gdy kobieta zaczęła pracę na łodzi rybackiej na Alasce, poczuła, że jej oko jest podrażnione (jakby znajdowała się w nim rzęsa, której nie da się wyjąć). Oglądając oko, Beckley wyciągnęła palcami cienkie, przezroczyste stworzenie o długości ok. 1/2 cala (1,27 cm). Początkowo myślała, że to pasożyt łososi, ale w Internecie nie udało jej się znaleźć doniesień o przypadkach zarażenia się rybaków. Kobieta odwiedziła paru alaskańskich lekarzy, ale nikt nie widział, co począć. Nie mogąc pracować, Abby wróciła do Oregonu. Na swoje szczęście na oddziale ratunkowym OHSU spotkała specjalizującą się w chorobach zakaźnych Bonurę. W ciągu miesiąca z oka pacjentki usunięto aż 14 nicieni. By zidentyfikować pasożyta, Bonura nawiązała intensywną współpracę z Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) oraz Northwest Pathology. W CDC w ciągu ok. 2 tygodni krąg podejrzanych zawężono do rodzaju Thelazia. Dopiero później okazało się jednak, że to T. gulosa. Po upływie 2,5 roku Abby czuje się dobrze. Ostatniego nicienia wyjęła sobie z oka 30 sierpnia 2016 r. « powrót do artykułu
  17. Gdyby istniały, aksjony – jedne z kandydatów na cząstki zagadkowej ciemnej materii – mogłyby oddziaływać z materią tworzącą nasz świat, jednak musiałyby to robić znacznie, znacznie słabiej niż się dotychczas wydawało. Nowe, rygorystyczne ograniczenia na właściwości aksjonów narzucił międzynarodowy zespół naukowców odpowiedzialnych za eksperyment nEDM. Do zaskakujących wniosków doprowadziła najnowsza analiza pomiarów właściwości elektrycznych ultrazimnych neutronów, opublikowana w czasopiśmie naukowym Physical Review X. Na podstawie danych zebranych w eksperymencie nEDM (Electric Dipole Moment of Neutron) międzynarodowa grupa fizyków – w tym krakowscy naukowcy z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN (IFJ PAN) i Uniwersytetu Jagiellońskiego – w nowatorski sposób wykazała, że aksjony, hipotetyczne cząstki mogące tworzyć zimną ciemną materię, gdyby istniały, musiałyby spełniać znacznie bardziej rygorystyczne niż dotychczas sądzono ograniczenia dotyczące ich masy i sposobów oddziaływania ze zwykłą materią. Zaprezentowane wyniki są pierwszymi danymi laboratoryjnymi narzucającymi limity na potencjalne oddziaływania aksjonów z nukleonami (czyli protonami bądź neutronami) i gluonami (cząstkami spajającymi kwarki w nukleonach). Pomiary elektrycznego momentu dipolowego neutronów są prowadzone przez naszą międzynarodową grupę od dobrych kilkunastu lat. Przez większość tego czasu nikt z nas nie przypuszczał, że w zgromadzonych danych mogłyby się kryć jakiekolwiek ślady związane z potencjalnymi cząstkami ciemnej materii. Dopiero niedawno teoretycy zasugerowali taką możliwość – a my skwapliwie skorzystaliśmy z okazji do zweryfikowania hipotez o właściwościach aksjonów, mówi uczestniczący w eksperymencie dr hab. Adam Kozela (IFJ PAN). Na pierwsze ślady ciemnej materii natrafiono podczas analiz ruchów gwiazd w galaktykach i galaktyk w gromadach galaktyk. Pionierem statystycznych badań ruchów gwiazd był polski astronom Marian Kowalski. Już w 1859 roku zauważył on, że ruchów bliskich nam gwiazd nie da się wytłumaczyć samym ruchem Słońca. Była to pierwsza przesłanka obserwacyjna sugerującą obrót Drogi Mlecznej (Kowalski jest więc tym człowiekiem, który „ruszył z posad" galaktykę). W 1933 roku Szwajcar Fritz Zwicky poszedł krok dalej. Kilkoma metodami przeanalizował ruchy obiektów w gromadzie galaktyk Coma. Zauważył wtedy, że poruszają się one tak, jakby w ich otoczeniu znajdowała się znacznie większa ilość materii niż dostrzegana przez astronomów. Mimo dekad poszukiwań, do dziś nie jest znana natura ciemnej materii, której we Wszechświecie (jak sugerują pomiary mikrofalowego promieniowania tła) powinno być niemal 5,5 razy więcej niż zwykłej materii. Teoretycy skonstruowali całe zoo modeli przewidujących istnienie mniej lub bardziej egzotycznych cząstek mogących odpowiadać za istnienie ciemnej materii. Wśród kandydatów są m.in. aksjony. Gdyby istniały, te ekstremalnie lekkie cząstki oddziaływałyby ze zwykłą materią niemal wyłącznie grawitacyjnie. Niemal, gdyż dotychczasowe modele przewidywały, że w pewnych sytuacjach foton mógłby się zamienić w aksjon, a ten po pewnym czasie przekształcałby się z powrotem w foton. To hipotetyczne zjawisko było i jest podstawą słynnych eksperymentów „świecenia przez ścianę”. W ich trakcie naukowcy kierują intensywną wiązkę światła laserowego na grubą przeszkodę licząc, że przynajmniej nieliczne fotony zmienią się w aksjony, który przeniknęłyby przez ścianę bez większych problemów. Po przejściu przez ścianę niektóre aksjony mogłyby z powrotem stać się fotonami o cechach dokładnie takich jak fotony pierwotnie padające na ścianę. Eksperymenty związane z mierzeniem elektrycznego momentu dipolowego neutronów, prowadzone przez grupę naukowców z Australii, Belgii, Francji, Niemiec, Polski, Szwajcarii i Wielkiej Brytanii, nie mają nic wspólnego z fotonami. Aparatura pomiarowa początkowo znajdowała się w Institut Laue–Langevin (ILL) w Grenoble (Francja), obecnie funkcjonuje w Laboratory for Particle Physics w Paul Scherrer Institute (PSI) w Villigen (Szwajcaria). W prowadzonych od kilkunastu lat eksperymentach naukowcy mierzą zmiany częstotliwości magnetycznego rezonansu jądrowego (Nuclear Magnetic Resonanse, NMR) neutronów oraz atomów rtęci znajdujących się w komorze próżniowej, w obecności pól elektrycznego, magnetycznego i grawitacyjnego. Pomiary te pozwalają wyciągać wnioski o sposobach precesji neutronów i atomów rtęci, a w konsekwencji – o ich dipolowych momentach elektrycznych. Ku zaskoczeniu wielu fizyków, w ostatnich latach pojawiły się prace teoretyczne przewidujące możliwość dodatkowego oddziaływania aksjonów: z gluonami i nukleonami. W zależności od masy aksjonów, oddziaływania te mogłyby skutkować mniejszymi lub większymi zaburzeniami o charakterze oscylacji dipolowych momentów elektrycznych nukleonów, a nawet całych atomów. Przewidywania teoretyków oznaczały, że eksperymenty prowadzone w ramach współpracy nEDM mogą zawierać wartościowe informacje dotyczące istnienia i właściwości potencjalnych cząstek ciemnej materii. W danych z eksperymentów w PSI nasi koledzy prowadzący analizę szukali zmian częstotliwości o okresach rzędu minut, a w wynikach z ILL – rzędu dni. Te ostatnie pojawiłyby się, gdyby istniał wiatr aksjonów, czyli gdyby aksjony w przestrzeni wokółziemskiej poruszały się w określonym kierunku. Skoro bowiem Ziemia wiruje, nasz sprzęt pomiarowy o różnych porach dnia zmieniałby swoją orientację względem wiatru aksjonów, a to powinno skutkować cyklicznymi, dobowymi zmianami w rejestrowanych przez nas oscylacjach, tłumaczy dr Kozela. Wyniki poszukiwań okazały się negatywne: nie natrafiono na żaden ślad istnienia aksjonów o masach między 10-24 a 10-17 elektronowolta (dla porównania: masa elektronu wynosi ponad pół miliona elektronowoltów). Dodatkowo naukowcom udało się 40-krotnie zaostrzyć ograniczenia narzucane przez teorię na oddziaływanie aksjonów z nukleonami. W przypadku potencjalnych oddziaływań z gluonami obostrzenia wzrosły jeszcze bardziej, ponadtysiąckrotnie. Jeśli więc aksjony istnieją, w obecnych modelach teoretycznych mają coraz mniej miejsc, w których mogłyby się skrywać. « powrót do artykułu
  18. Jednym z etapów załogowej podróży na Marsa będzie najprawdopodobniej założenie bazy na Księżycu lub w jego okolicach. NASA oraz jej partnerzy zarówno prywatni jak i ci państwowi zaangażowani w Międzynarodową Stację Kosmiczną, od miesięcy rozważają możliwość wykorzystania orbity Księżyca. Teraz w opublikowanej przez Agencję propozycji budżetowej na rok podatkowy 2019 znalazł się plan stworzenia Lunar Orbital Platform-Gateway. To platforma, która w latach 20. bieżącego wieku miałaby powstać na orbicie Srebrnego Globu. Platforma ma składać się co najmniej z elementów zapewniających napęd, energię, warunki do zamieszkania przez ludzi, zaplecze logistyczne i śluzę powietrzną. Szczegóły są jeszcze dopracowywane, ale NASA już planuje wykorzystanie Space Launch System (SLS) lub skorzystania z usług firm prywatnych do wystrzelenia w roku 2022 elementów napędowych i zapewniających energię. Ludzie mieliby trafić na platformę już rok później. Stworzenie Lunar Orbital Platform-Gateway zapewni nam strategiczną obecność w przestrzeni bliskiej Księżycowi. To pomoże nam, naszym partnerom komercyjnym i międzynarodowym w eksploracji Księżyca i jego zasobów. Zebrane doświadczenia wykorzystamy w załogowej misji na Marsa, mówi William Gerstenmaier, dyrektor NASA odpowiedzialny za Human Exploration and Operations Mission Directorate. Systemy energetyczny i napędowy będą wykorzystywały zaawansowane technologie przetwarzające energię słoneczną w energię elektryczną. Ich zadaniem będzie utrzymanie odpowiedniej pozycji platformy oraz zapewnienie jej napędu podczas zmiany orbit. Nad rozwojem tych elementów pracuje obecnie pięć firm: Boeing, Lockheed Martin, Orbital ATK, Sierra Nevada Corporation i Space Systems/Loral. Moduł energetyczny i napędowy mają też zapewnić szybką i stabilną komunikację zarówno pomiędzy stacją a Ziemia, stacją a Księżycem jak i pomiędzy pojazdami w przestrzeni kosmicznej oraz wspierać komunikację w czasie prac astronautów na powierzchni Księżyca. Umożliwią też prace nad systemem komunikacyjnym opartym na laserach przesyłających dane. Plany NASA zakładają, że stacja pozwoli na nieprzerwaną pracę i zamieszkanie przez 30-60 dni. Załoga stacji będzie wykonywała różne zadania w jej pobliżu, niewykluczone też, że będzie latała na Księżyc. Jeszcze w bieżącym miesiącu odbędą się zorganizowane przez NASA międzynarodowe warsztaty, podczas których zostaną przedstawione pomysły badań, jakie można będzie prowadzić dzięki Lunar Orbital Platform-Gateway. Stacja zostanie wyposażona w śluzę powietrzną pozwalającą astronautom na wychodzenie w przestrzeń kosmiczną. Będzie zaopatrywana przez prywatne firmy za pomocą autonomicznych pojazdów, które będą dostarczały niezbędne towary także w czasie, gdy na stacji nie będzie załogi. « powrót do artykułu
  19. Wypijanie przez kobietę lub mężczyznę jednego bądź więcej słodzonych napojów dziennie wiąże się ze spadkiem szans na zajście w ciążę. Naukowcy ze Szkoły Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Bostońskiego podkreślają, że w ostatnim półwieczu ilość cukrów dodanych w amerykańskiej diecie znacznie wzrosła. Za sporą część tych zwyżek odpowiadają właśnie słodzone napoje (znajduje się w nich ok. 1/3 wszystkich cukrów dodanych). Autorzy publikacji z pisma Epidemiology dodają, że o ile spożycie takich napojów powiązano z tyciem, cukrzycą typu 2., wczesną miesiączką i słabą jakością nasienia, mało kto zajmował się ich ewentualnym wpływem na płodność. Odkryliśmy dodatni związek między spożyciem słodzonych napojów a niższą płodnością, który utrzymywał się po wzięciu poprawki na wiele czynników, w tym na otyłość, spożycie kofeiny i alkoholu, palenie i ogólną jakość diety. Pary planujące ciążę powinny rozważyć ograniczenie spożycia takich napojów, zwłaszcza że wiąże się to także z innymi niekorzystnymi dla zdrowia zjawiskami - opowiada prof. Elizabeth Hatch. Dzięki Pregnancy Study Online (PRESTO) - internetowemu prospektywnemu badaniu par z Ameryki Północnej - udało się zdobyć informacje od 3.828 kobiet w wieku 21-45 lat z USA i Kanady oraz od 1045 ich partnerów. W ramach ankiety pytano o historię medyczną, styl życia oraz dietę, w tym o spożycie słodzonych napojów. Kobiety wypełniały kolejne kwestionariusze co 2 miesiące przez rok lub do momentu zajścia w ciążę. Okazało się, że spożycie słodzonych napojów przez partnerów wiązało się z 20% spadkiem stopnia płodności (średniej miesięcznej zdolności poczęcia, ang. fecundability). U kobiet, które wypijały co najmniej jeden napój dziennie, spadek ten wynosił 25%, a u mężczyzn aż 33%. Spożycie napojów energetyzujących prowadziło do jeszcze większych spadków stopnia płodności (wniosek ten wyciągnięto jednak z próby o niewielkiej liczebności). Związki między płodnością i piciem soków owocowych oraz napojów dietetycznych były niewielkie. « powrót do artykułu
  20. Naukowcom z The Scripps Research Institute udało się wyjaśnić, dlaczego z wiekiem rośnie ryzyko choroby zwyrodnieniowej stawów. Ich odkrycie może przyczynić się do opracowania skutecznego leku na tę chorobę. Odkryliśmy, że czynniki transkrypcji FoXO kontrolują ekspresję genów, które są niezbędne dla zdrowia stawów. Leki zwiększające ekspresję i aktywność FoxO mogą być odpowiedzią na chorobę zwyrodnieniową stawów, mówi profesor Martin Lotz. Już podczas poprzednich badań zespól Lotza wykazał, że im starsze stawy, tym mniejszy poziom protein FoxO w stawach. Okazało się tez, że u osób z chorobą zwyrodnieniową stawów mamy do czynienia z mniejszą ekspresją genów odpowiedzialnych za autofagię. Na potrzeby najnowszych eksperymentów uczeni stworzyli mysi model z niedoborami FoxO z chrząstce stawowej. Okazało się, że u tych zwierząt choroba pojawiła się w znacznie młodszym wieku niż u grupy kontrolnej. W chrząstce myszy z niedoborami FoxO pojawiało się też znacznie poważniejsze zwyrodnienie gdy dochodziło do zranień stawów oraz więcej uszkodzeń podczas aktywności fizycznej. Przyczyną takiego stanu rzeczy są problemy z autofagią, która chroni chrząstkę przed uszkodzeniami powodowanymi utlenianiem. Ponadto niedobory lubrycyny powodują, że maź stawowa nie chroni chrząstki przed uszkodzeniami i zużyciem. Wszystkie te problemy można zaś sprowadzić do wspólnego mianownika jakim jest sposób, w który proteiny FoxO działają jak czynniki transkrypcyjne regulujące ekspresję genów. Bez protein FoxO dochodzi do bardzo intensywnej ekspresji genów odpowiedzialnych za stany zapalne, pojawia się ból, a zmniejszony poziom autofagii powoduje, że komórki nie są w stanie się wyleczyć. W następnym etapie badań naukowcy chcą stworzyć molekuły wspomagające FoxO i przetestować je na myszach z chorobą zwyrodnieniową stawów. « powrót do artykułu
  21. Nowe badanie rzuciło nieco światła na mikrobiom skóry zdrowych humbaków (długopłetwców oceanicznych). Naukowcy z Woods Hole Oceanographic Institution (WHOI), Duke University i Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Cruz analizowali bakterie z próbek skóry, pobranych u zachodnich wybrzeży Półwyspu Antarktycznego od 89 zdrowych humbaków. Biolodzy 2-krotnie pobierali próbki skóry waleni. Raz, gdy dopiero przybyły w rejony Półwyspu Antarktycznego wczesnym latem 2010 i ponownie późnym latem 2013 roku. W niemal wszystkich próbkach z wczesnego lata znajdowało się 6 grup wiodących. Do późnego lata, gdy żerujące walenie przybrały na wadze, w mikrobiomie pojawiły 4 kolejne grupy (u prawie wszystkich zwierząt dołączyły one do wcześniejszych 6). Jak wyjaśnia Amy Apprill, mikrobiolog z WHOI, 6 wspomnianych grup bakterii przypomina mikroorganizmy wykryte wcześniej w próbkach skóry waleni z wód tropikalnych i wód otaczających półwysep Cape Cod. Autorzy publikacji z pisma Applied and Environmental Microbiology przekonują, że monitorowanie mikroflory skóry humbaków pozwoli na ocenę stanu ich zdrowia, odżywienia w różnych porach roku i warunkach środowiskowych, a także na określenie wpływu zmian klimatu czy działalności człowieka. Długopłetwce świetnie się nadają do badania mikrobiomu skóry, bo występują [niemal] we wszystkich morzach i oceanach świata [poza skrajnymi obszarami arktycznymi]. Regularnie migrują między dużymi szerokościami geograficznymi, gdzie żerują latem, a położonymi bliżej równika rejonami godowymi. To wystawia ich skórę na oddziaływanie szerokiej gamy oceanicznych warunków i środowisk - tłumaczy K.C. Bierlich, doktorant z Duke University. Uczeni sądzą, że zmiana mikrobiomu skóry może zachodzić w odpowiedzi na sezonowe zmiany temperatury wody. Niewykluczone też, że pod wpływem żerowania/pory roku coś dzieje się z biochemią skóry, a to z kolei przekłada się na skład mikroflory oraz relatywną liczebność drobnoustrojów. Apprill wspomina również o mniej przewidywalnych czynnikach, np. ilości lodu morskiego. Co istotne, mikrobiom różnił się u humbaków próbkowanych w różnych regionach, co sugeruje, że oprócz tego znaczenie mają czynniki środowiskowe lub populacyjne. Na razie akademicy nie wiedzą zbyt wiele o interakcjach bakterii z waleniami oraz bakterii z bakteriami. Niewykluczone, że produkują one antybiotyki albo chronią humbaki przez porastaniem, które zwiększa tarcie (ang. fouling). Kolejnym ważnym etapem badań ma być ustalenie roli spełnianej przez wiodące grupy bakterii. Naukowcy mają nadzieję, że w ten sposób uda się opracować wskaźnik zdrowia waleni. « powrót do artykułu
  22. Pakistańska policja aresztowała 4 osoby podejrzane o kradzież płynu mózgowo-rdzeniowego od ponad 12 kobiet. Jeden z mężczyzn podawał się za pracownika szpitala i mówił, że w ramach kwalifikacji do funduszu posagowego rządu Pendżabu panie muszą oddać próbkę krwi. Zamiast do szpitala przewożono je jednak do domu członkini grupy i pobierano płyn mózgowo-rdzeniowy. Później przestępcy próbowali go sprzedać na czarnym rynku. Władze dowiedziały się o procederze, bo ojciec 17-latki zauważył, że córka poczuła się słabo po "zabiegu". Wydaje się, że gang działał w okolicach Hafizabadu [już] od jakiegoś czasu - opowiada oficer policji Ashfaq Ahmed Khan. Minister zdrowia ustanowił specjalny komitet do zbadania sprawy. « powrót do artykułu
  23. Drony są od lat wykorzystywane do monitorowania dzikich zwierząt, w tym słoni, fok czy gniazdujących ptaków. Nie wiadomo jednak było, na ile ich wykorzystanie jest skuteczne. Dlatego też naukowcy z University of Adelaide przeprowadzili eksperyment, podczas którego drony zmierzyły się z ludźmi. W ramach eksperymentu na jednej z plaż rozrzucono tysiące gumowych kaczek, tworząc z nich odpowiednik kolonii ptaków. Ptaki miały zostać policzone przez doświadczonych obserwatorów, którzy wykorzystują do tego celu lornetki i teleskopy. Sztuczne kolonie były też fotografowane z różnych wysokości i pod różnymi kątami przez drony, a następnie liczono, ile ptaków jest na zdjęciach. Uczeni byli ciekawi, która z grup liczących ptaki będzie bliższa prawdzie. Okazało się, że lepiej liczbę ptaków określili ci, którzy zliczali je na podstawie zdjęć. Liczbę zwierząt lepiej określono na podstawie zdjęć niż podczas liczenia ich w terenie, mówi główny autor badań, Jarrod Hodgson. Na tym jednak eksperymentu nie zakończono. Liczenie dużych grup zwierząt jest bardzo długotrwałe i męczące. Dlatego też opracowano algorytm, który miał zająć się określeniem liczby ptaków widocznych na zdjęciach. Okazało się, że jest on równie precyzyjny, co ludzie zliczający ptaki ze zdjęć. Wiele gatunków stoi obecnie w obliczu zagłady. Dlatego też bardzo potrzebujemy dokładnych danych o liczbie osobników. Posiadanie takich danych pozwoli nam na wyłapanie niewielkich zmian w liczbie przedstawicieli danego gatunku. To bardzo ważne, gdyż jeśli będziemy musieli czekać na duże zmiany liczebności, by je odnotować, to w przypadku wielu zagrożonych gatunków może być już za późno na reakcję, dodaje Hodgson. « powrót do artykułu
  24. Jak raz na zawsze poradzić sobie z uporczywym bólem pooperacyjnym? Skoczyć do chłodnej wody i szybko pokonać niezbyt duży dystans. Choć taka metoda może być alternatywą dla silnych leków i fizjoterapii, lekarze podkreślają, że nie nadaje się dla wszystkich i niesie za sobą pewne ryzyko. Autorzy publikacji z pisma BMJ Case Reports opisali przypadek 28-latka, który by usunąć nadmierną potliwość twarzy, przeszedł endoskopową sympatektomię pnia współczulnego (ang. endoscopic thoracic sympathectomy, ETS). Operacja przebiegła bez zarzutu, ale po 10 tygodniach okazało się, że mimo leków i fizjoterapii ból nie ustępuje. Ćwiczenia czy generalnie ruch go nasilały, przez co mężczyzna nie mógł dokończyć rehabilitacji. Jak można się domyślić, wszystko to negatywnie wpływało na samopoczucie i jakość życia. Przed operacją mężczyzna był triatlonistą i brał udział w zawodach na otwartych wodach. W pewnym momencie pomyślał więc, że przepłynięcie się w chłodnej wodzie mogłoby przynajmniej odciągnąć myśli od bólu. Pojechał zatem w miejsce, gdzie czasem organizowano zawody. Jednym sposobem, by dostać się tu do wody, jest skok z wychodni skalnej. W dodatku nim da się później wyjść na brzeg, trzeba płynąć przez około minutę. Okazało się, że zarówno w wodzie, jak i po wyjściu z niej 28-latek nie czuł bólu. Mężczyzna odzyskał swoje dawne życie (wrócił nawet do sportu) i nie musiał już sięgać po leki. Przez retrospekcyjną naturę opisów przypadków, bez dalszych dowodów nie wiadomo, czy przymusowe pływanie w zimnej wodzie jest czynnikiem sprawczym i czy [naprawdę] doprowadziło do ustąpienia bólu. Naukowcy sądzą jednak, że biorąc pod uwagę ramy czasowe i brak alternatywnych wyjaśnień poza czystym przypadkiem, można założyć, że skok do chłodnej wody rzeczywiście zadziałał przeciwbólowo. Na razie nie ma jasności co do ewentualnego mechanizmu tego zjawiska, ale akademicy proponują pewne wyjaśnienie. Szok związany z nagłym zanurzeniem w zimnej wodzie mógł, wg nich, wywołać falę aktywności układu sympatycznego (a reakcję na nią powiązano np. ze zmienionymi stanami świadomości). To z kolei wpłynęło na postrzeganie bólu. Czemu ból ustąpił na zawsze? Uczeni sądzą, że podtrzymywała go ograniczona ruchomość. Gdy w wodzie negatywne odczucia minęły, 28-latek wyrwał się z błędnego koła. Autorzy artykułu podkreślają, że teraz potrzebne są dalsze, tym razem prospektywne, badania tego zjawiska. « powrót do artykułu
  25. Oprogramowanie do rozpoznawania twarzy działa coraz lepiej, ale tylko w przypadku białych mężczyzn. Joy Buolamwini z Massachusetts Institute Technology przeprowadziła testy trzech komercyjnych systemów rozpoznawania twarzy autorstwa Microsoftu, IBM-a i chińskiej firmy Megvii. Okazało się, że w przypadku białych mężczyzn system z 99% dokładnością potrafił określić płeć na podstawie zdjęcia. Jednak podczas rozpoznawania ludzi o ciemniejszych kolorach skóry odsetek błędów rósł, by osiągnąć 35% podczas rozpoznawania ciemnoskórych kobiet. Szczegóły badań zostaną zaprezentowane podczas Conference on Fairness, Accountability, and Transparency, która odbędzie się w bieżącym miesiącu w Nowym Jorku. Oprogramowanie do rozpoznawania twarzy jest coraz częściej stosowane, w tym przez policję, która używa go do wyławiania z tłumu osób poszukiwanych oraz oznaczania zdjęć. Błędy mogą prowadzić do niepotrzebnych zatrzymań i przeszukań niewinnych osób. Autorzy wcześniejszych badań twierdzą, że pomyłki w tego typu programach, najczęściej wykorzystujących algorytmy sztucznej inteligencji, biorą się ze złego doboru próbki, na której program jest uczony. Systemy rozpoznawania twarzy są ćwiczone na przykładowych zdjęciach, tymczasem bardzo popularny zestaw treningowy takich zdjęć zawiera około 75% fotografii mężczyzn, z czego ponad 80% są to biali mężczyźni. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...