Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Jeszcze do 27 kwietnia można wysyłać do NASA swoje nazwisko, które zostanie zapisane w mikrochipie, a ten trafi na pokład Parker Solar Probe, pierwszego ziemskiego pojazdu, który wleci w atmosferę Słońca. Próbnik poleci w regiony, których ludzkość nigdy nie badała. Misja da nam odpowiedź na pytania, na które szukamy odpowiedzi od 60 lat, mówi Thomas Zurbuchen, menedżer z Dyrektoriatu Misji Naukowych NASA (Science Mission Directorate). Parker Solar Probe to urządzenie rozmiarów małego samochodu. Jego celem jest atmosfera Słońca znajdująca się w odległości około 6,5 miliona kilometrów od powierzchni naszej gwiazdy. Głównym celem misji jest zbadanie, w jaki sposób w koronie Słońca przemieszcza się energia i ciepło oraz odpowiedź na pytanie, co przyspiesza wiatr słoneczny. Naukowcy wiążą z misją olbrzymie nadzieje, licząc, że zrewolucjonizuje ona rozumienie Słońca, Układu Słonecznego i Ziemi. Próbnik będzie musiał przetrwać temperatury dochodząc do 1370 stopni Celsjusza. Pomoże mu w tym gruba na 11,5 centymetra osłona termiczna z kompozytu węglowego. Jej celem jest ochrona czterech instrumentów naukowych, które będą badały pola magnetyczne, plazmę, wysokoenergetyczne cząstki oraz obrazowały wiatr słoneczny. Instrumenty mają pracować w temperaturze pokojowej. Sonda będzie poruszała się niezwykle szybko. W momencie największego zbliżenia do Słońca jej prędkość sięgnie niemal 700 000 km/h. Tym samym Parker Solar Probe stanie się najszybszym pojazdem stworzonym przez człowieka. Obecnie rekord prędkości należy do sondy Juno, która poruszała się z prędkością 265 000 km/h względem Ziemi, natomiast najszybszym pojazdem względem Słońca była sonda Helios 2 pędząca z prędkością niemal 253 000 km/h. Co interesujące, Parker Solar Probe jest pierwszym pojazdem kosmicznym NASA nazwanym na cześć żyjącej osoby. W ten sposób uhonorowano profesora astrofizyki Eugene'a Parkera z University of Chicago. Zwykle misje NASA zyskują nową, oficjalną nazwę, po starcie i certyfikacji. Tym razem jest inaczej. W uznaniu zasług profesora Parkera na polu fizyki Słońca oraz dla podkreślenia, jak bardzo misja jest związana z prowadzonymi przez niego badaniami, zdecydowano, że oficjalna nazwa zostanie nadana przed startem. Swoje nazwisko można wysłać na Słońce wypełniając formularz udostępniony przez NASA. « powrót do artykułu
  2. Szwajcaria stanie się prawdopodobnie pierwszym krajem, w którym drony zostaną włączone do systemu kontroli ruchu lotniczego. Prowadzone na ograniczoną skalę pracę to część europejskiej inicjatywy U-space, w ramach której ma powstać infrastruktura umożliwiająca milionom dronów bezpieczne korzystanie z przestrzeni powietrznej. Podobny, chociaż jeszcze bardziej ograniczony model o nazwie Unmanned Aircraft System Traffic Management (UTM) opracowała NASA. Bez systemu śledzenia dronów i zarządzania ich ruchem nie będzie możliwe powszechne wykorzystanie tych urządzeń w celach komercyjnych. Od czerwca szwajcarska firmy Skyguide, która zarządza szwajcarską przestrzenią powietrzną, rozpocznie w czerwcu integrowanie swoich aplikacji do zarządzania ruchem powietrznym z platformą AirMap opracowaną przez firmę AirMap z Kalifornii. Platforma ta współpracuje z dronami za pośrednictwem internetowej aplikacji używanej zarówno przez producentów dronów cywilnych jak i wojskowych. Na potrzeby szwajcarskiego U-space AirMap będzie składała się z dwóch elementów. Pierwszy z nich to cyfrowy rejestr dronów i ich operatorów, podobny do rejestrów samolotów. Drugi element to system cyfrowej komunikacji i wymiany danych, który pozwoli operatorom dronów na uzyskanie szybkiej zgody na przelot przez konkretny obszar oraz na bieżąco będzie informował ich obszarach wyłączonych z ruchu czy z ruchem ograniczonym. Obszary takie są często zmieniane. Operatorzy dronów będą natychmiast informowali za pomocą wiadomości tekstowych lub graficznych pojawiających się na urządzeniach wykorzystywanych do sterowania dronami. Dostarczamy operatorom dronów takie same informacje, jakie są używane przez kontrolerów ruchu lotniczego, mówi Ben Marcus, współzałożyciel firmy AirMap. Marcus dodaje, że przed wprowadzeniem zautomatyzowanego systemu operatorzy dronów musieli czekać nawet 90 dni na zgodę na przelot w kontrolowanej przestrzeni powietrznej. Teraz, dzięki zautomatyzowaniu całego procesu i możliwości przesyłania informacji na bieżąco, zgoda bądź odmowa są wydawane w ciągu kilku sekund. Szwajcaria będzie pionierem, ale miną całe lata zanim na niebie Helwetów pojawią się miliony komercyjnych dronów. Plany przewidują, że w latach 2018-2021 prace nad U-space zostaną podzielone na cztery fazy. Podczas dwóch pierwszych faz integracja dronów z systemem kontroli lotów będzie mocno ograniczona. W latach 2020-2021 przeprowadzone zostaną dalsze prace, niewykluczone, że drony będą mogły wówczas przekazywać swoją pozycję samodzielnie za pomocą transpoderów. Jednak i wówczas daleko będzie do prawdziwej integracji. Systemy kontroli powietrznej posługują się bardzo ścisłymi standardami bezpieczeństwa, więc pełna integracja zajmie nieco czasu, wyjaśnia Marcus. Szwajcaria ma bardzo liberalne zasady dotyczące dronów. Jest tam mało regulacji, brak obostrzeń prawnych, które mogłyby przeszkadzać rozwojowi U-space, nie zdefiniowano nawet wysokości, na jakiej mogą poruszać się drony. Ograniczenia dla każdego lotu będą rozpatrywane osobno. Wykorzystanie systemu Skyguide/AirMap jest dobrowolne, brak jest też automatycznych systemów, które uniemożliwiałyby naruszenie stref ograniczonego ruchu. Niewykluczone jednak, że w przyszłości drony będą bezpośrednio otrzymywały koordynaty takich stref, co uniemożliwi im ich naruszanie. Włączenie dronów w system kontroli ruchu lotniczego może mieć dwa przeciwne skutki. Z jednej strony otworzy dla tych urządzeń niedostępną obecnie przestrzeń powietrzną, więc rynek komercyjnych usług wykonywanych za pomocą dronów powinien się początkowo powiększyć. Z drugiej jednak strony, historia lotnictwa uczy nas, że gdy tylko loty zostają skomercjalizowane, pojawiają się kolejne regulacje, rosną koszty i spada liczba operatorów lotniczych. « powrót do artykułu
  3. Związki wabiące bakterie mogą uchronić przed zapaleniami dróg moczowych. To ważne spostrzeżenie w dobie narastającej lekooporności. Pałeczki okrężnicy (Escherichia coli) odpowiadają za 80% zakażeń dróg moczowych. Przeważnie wystarczą antybiotyki, ale ok. 10-20% przypadków na nie nie zareaguje. Zespół dr. Scotta J. Hultgrena ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Waszyngtona w St. Louis szuka więc alternatywnych metod, które sprawią, że korzystanie z antybiotyków nie będzie w ogóle potrzebne. Na początku E. coli przyczepiają się do cukrów na powierzchni pęcherza. Wykorzystują do tego pilusy (puste w środku "włoski" komórkowe). Wcześniej Hultgrenowi i dr. Jamesowi W. Janetce udało się wykazać, że bakterie wolą mannozydy (pochodne cukru prostego mannozy) od cukrów występujących w pęcherzu. Gdy myszom z zapaleniem dróg moczowych podano mannozydy, E. coli przyłączały się do nich i były wymywane. Ostatnio dr Matthew Conover z laboratorium Hultgrena zademonstrował, że pałeczki okrężnicy mogą się przyczepiać także do galaktozy (innego cukru prostego z tkanek układu moczowego). Janetka i doktorant Vasilios Kalas postanowili więc przetestować galaktozydy. Szukali, oczywiście, takich, które najskuteczniej zwiążą się z adhezyjnym białkiem pilusów bakterii. Dzięki modyfikacjom udało się stworzyć wersje cząsteczek, które łączyły się lepiej od pierwowzoru. Na końcu galaktozydy zestawiano z galaktozą. Te, które wypadały lepiej od cukru, mogły zostać wykorzystane jako "wabiki". Wg naukowców, E. coli powinny się bowiem łączyć z "pływającymi" wolno galaktozydami, a nie z galaktozą tkanek. Podczas eksperymentów do pęcherzy myszy wstrzykiwano pałeczki okrężnicy, a następnie zwierzętom dawano galaktozyd bądź placebo. Okazało się, że liczba bakterii w pęcherzach i nerkach gryzoni z grupy galaktozydowej spadła 100-krotnie. Gdy myszy leczono za pomocą łącznego podania mannozydu i galaktozydu, liczebność bakterii w pęcherzu spadała 1000-krotnie, a bakterie w nerkach były niemal całkowicie wyeliminowane. Wykazaliśmy, że możemy podać 2 inhibitory i wywołać skutek synergiczny. To sugeruje, że do przyczepiania w przebiegu zakażenia wykorzystywane są oba rodzaje pilusów - podkreśla Kalas. Pilusy, które przyczepiają się do mannozy, przydają się w pęcherzu, a "włoski" do galaktozy - w nerkach. Lek, który nie pozwala bakteriom utrzymać się w organizmie gospodarza, raczej nie wywoła oporności, bo w odróżnieniu od antybiotyków, nie doprowadza do sytuacji, w której patogeny mają do wyboru wyewoluować albo umrzeć. Nie zabijamy ich, ale ułatwiamy wypłukiwanie ze środowiska, w którym mogłyby wywołać szkody - wyjaśnia Kalas. Nim galaktozyd trafi do testów klinicznych z udziałem ludzi, trzeba sprawdzić, czy na pewno nie jest toksyczny i czy ulega wchłonięciu do krwiobiegu po doustnym zażyciu. « powrót do artykułu
  4. Aktywność fizyczna pozwala utrzymać nas nie tylko w zdrowiu, ale i powoduje, że ciało jest młodsze niż wiek metrykalny. Przekonują o tym badania przeprowadzone przez naukowców z University of Rigmingham i King's College London. Naukowcy zaangażowali do swoich badań 125 miłośników jazdy na rowerze. Badani byli w wieku od 55 do 79 lat, wśród nich było 84 mężczyzn i 41 kobiet. W badaniach wzięli udział tylko ci mężczyźni, którzy byli w stanie przejechać 100 kilometrów w mniej niż 6,5 godziny oraz kobiety zdolne do przejechania 60 kilometrów w 5,5 godziny. Wykluczono palaczy, osoby pijące dużo alkoholu, osoby z wysokim ciśnieniem i innymi problemami zdrowotnymi. Badani przeszli serię testów laboratoryjnych, a ich wyniki porównano z wynikami grupy kontrolnej, w skład której wchodziło 75 zdrowych osób w wieku 57-80 lat i 55 zdrowych osób w wieku 20-36 lat. Badania wykazały, że u osób regularnie oddających się aktywności fizycznej nie dochodzi do utraty masy mięśniowej i siły. U miłośników jazdy na rowerze z wiekiem nie dochodziło do zwiększenia ilości tłuszczu ani poziomu cholesterolu, a testosteron u mężczyzn pozostawał na wysokim poziomie. Naukowców najbardziej zdziwił fakt, że aktywność fizyczna miała również dobroczynny wpływ na układ odpornościowy. Grasica, organ niezbędny do prawidłowego funkcjonowania układu odpornościowego, zaczyna kurczyć się u ludzi, którzy przekroczyli 20. rok życia, wskutek czego w organizmie powstaje mniej limfocytów T. Teraz okazało się, że u ludzi aktywnych fizycznie grasica funkcjonuje równie dobrze, co u osób młodych. Spostrzeżenie to jest o tyle istotne, że już wcześniejsze badania wykazały, iż mniej niż połowa osób, które ukończyły 65. rok życia jest wystarczająco aktywna, by być zdrowa i więcej niż połowa osób w tym wieku cierpi na co najmniej dwie choroby. Hipokrates już w 400 roku przed Chrystusem mówił, że aktywność fizyczna to najlepsze lekarstwo. Jednak z czasem, w miarę rozpowszechniania się siedzącego trybu życia, ludzie o tym zapomnieli. Nasze badania przeczą też poglądowi, jakobyśmy z wiekiem automatycznie stawali się bardziej podatni na choroby. Stanowią one silny dowód, że utrzymywanie aktywności fizycznej przez całe życie to rozwiązanie problemu współczesnego człowieka, który żyje co prawda dłużej, ale wcale nie cieszy się dobrym zdrowiem, stwierdziła profesor Janet Lord z University of Birmingham. Badania te pokazują, że miłośnicy jazdy na rowerze nie dlatego są aktywni fizycznie, że są zdrowi. Oni są zdrowi dlatego, że są aktywni fizycznie i byli tacy przez znaczną część swojego życia, dodaje profesor Stephen Harridge z King's College London. Nasze organizmy mogą starzeć się optymalnie, wolne od problemów powodowanych brakiem aktywności. Jeśli zrezygnujemy z aktywności fizycznej, nasze zdrowie zacznie się pogarszać. « powrót do artykułu
  5. Szczętki, zwane popularnie krylem, rozkładają mikroplastik. Amanda Dawson z Griffith University zaobserwowała, że tak jest, pracując nad projektem z wykorzystaniem mikrodrobinek polietylenu (na co dzień stykamy się z nimi w kosmetykach, np. peelingach). Eksperymenty prowadzono w akwarium z krylem Australian Antarctic Division (ADD). Chodziło o określenie toksycznych oddziaływań zanieczyszczenia. To było niesamowite, gdy zorientowaliśmy się, że szczętki rozkładają plastik. Trudno określić skutki [tego zjawiska], ale zgodnie z teorią, ponieważ plastik w oceanie jest już [częściowo] rozłożony, może to ułatwiać zadanie krylowi. Autorzy publikacji z pisma Nature Communications odkryli, że wydalane przez kryl fragmenty były mniejsze średnio o 78%. W niektórych przypadkach spadki gabarytów sięgały jednak nawet 94%. So Kawaguchi z ADD dodaje, że badania sugerują, że zooplankton o podobnym układzie pokarmowym także może być w stanie rozłożyć mikroplastik. Dawson przestrzega jednak, że opisywane zjawisko może mieć negatywne skutki, gdyż toksyny będą docierać dalej w łańcuchu pokarmowym (wydalone mniejsze cząstki stają się bowiem dostępne dla organizmów, które nie poradziłyby sobie z większymi kawałkami). « powrót do artykułu
  6. Fałszywe informacje rozprzestrzeniają się na Twitterze znacznie szybciej niż te prawdziwe, a za ich rozpowszechnianie odpowiedzialni są głównie ludzie, a nie boty. Odkryliśmy, że w każdej kategorii informacji wiadomości fałszywe rozprzestrzeniają się znacznie szybciej, dalej, szerzej i głębiej niż informacje prawdziwe. W wielu przypadkach przewaga nieprawdziwych informacji wynosi aż rząd wielkości, mówi Sinan Aral, profesor z MIT, który wraz z kolegami badał zjawisko fałszywych informacji. Badania te rzucają nowe światło na podstawy naszego ekosystemu komunikacji internetowej, dodaje profesor Deb Roy, współautor badań. Naukowców zaskoczyły zaobserwowane olbrzymie różnice pomiędzy sposobem rozprzestrzeniania się fałszywych i prawdziwych informacji na Twitterze. Okazało się również, że fałszywe wieści rozpowszechniają się nie dzięki botom, zaprogramowanym do ich powielania, ale przez ludzi, którzy bardzo chętnie je udostępniają. Gdy usunęliśmy z naszej bazy danych informacje przekazywane przez boty, różnica pomiędzy fałszywymi a prawdziwymi informacjami pozostała na tym samym poziomie, dodaje Soroush Vosoughi. Naukowcy zauważyli, że w przypadku fałszywych informacji szansa, że zostaną przekazana dalej jest o 70% większa niż w przypadku informacji prawdziwych. Ponadto prawdziwa informacja potrzebuje aż 6-krotnie więcej czasu niż fałszywa by dotrzeć do pierwszych 1500 osób. Z kolei „łańcuch” tweetów z fałszywą rośnie 10-20 razy szybciej niż z informacją prawdziwą i na każdym jego poziomie fałszywa informacja jest rozprzestrzeniana szerzej niż prawdziwa. Geneza najnowszych badań sięga roku 2013 i wymiany informacji dotyczących zamachu bombowego podczas maratonu w Bostonie. Twitter był wówczas naszym głównym źródłem informacji. Zdałem sobie sprawę, że większość informacji przekazywanych wówczas w mediach społecznościowych stanowiły plotki, fałszywe informacje, stwierdził Vosoughi. Wtedy to młody uczony zdecydował, że za temat swojej pracy doktorskiej obierze stworzenie modelu, który będzie przewidywał stopień prawdziwości informacji rozpowszechnianych za pomocą Twittera. Teraz wraz z innymi naukowcami postanowił zbadać, w jaki sposób prawdziwe i fałszywe informacje rozprzestrzenają się w tym serwisie społecznościowym. Na potrzeby swoich badań naukowcy przyjrzeli się 126 000 „łańcuchów" z informacjami, które w latach 2006-2017 były w sumie powielone 4,5 miliona razy przez około 3 miliony osób. Do sprawdzenia prawdziwości danej informacji naukowcy wykorzystali sześć specjalizujących się w takich działaniach witryn (factcheck.org, hoax-slayer.com, politifact.com, snopes.org, truthorfiction.com oraz urbanlegends.about.com). Okazało się, że witryny te zgadzają się ze sobą w ponad 95% przypadków. Wśród 126 000 badanych „łańcuchów” największą kategorię, składającą się z około 45 000 „łańcuchów”, stanowiła polityka. Za nią uplasowały się legendy miejskie, biznes, terroryzm, nauka, rozrywka i katastrofy naturalne. Fałszywe informacje najczęściej były obecne w kategorii polityka. Naukowcy próbowali też odpowiedzieć na pytanie, dlaczego fałszywe wiadomości rozprzestrzeniają się szybciej i doszli do wniosku, że przyczyną jest fakt, iż ludzie lubią nowe rzeczy. Fałszywa informacja jest bardziej innowacyjna, a ludzie lubią takimi informacjami się dzielić. Ci, którzy przekazują takie informacje są postrzegani jako ci, którzy mają wiedzę, stwierdza Aral. Widoczne są różnice emocjonalne w przypadku podawania fałszywych i prawdziwych informacji. Ludzie reagują na informacje fałszywe z większą dozą zaskoczenia i oburzenia, mówi Vosoughi. Informacje prawdziwe spotykają się częściej z takimi reakcjami jak smutek, zaufanie i zaangażowanie. Najprawdopodobniej bardzo ważnym czynnikiem powodującym przekazywanie fałszywych informacji jest zaskoczenie spowodowane ich treścią. Fakt, że fałszywe informacje rozpowszechniają głównie ludzie, a nie boty, pokazuje, jak ciężko będzie z nimi walczyć. Gdyby to były boty, wystarczyłyby rozwiązania techniczne, znacznie trudniej będzie zaś nauczyć ludzi odróżniania informacji fałszywych od prawdziwych i przekonać ich, by nie rozpowszechniali tych nieprawdziwych. « powrót do artykułu
  7. Stres przekazywany przez innych wpływa na mózg w taki sam sposób, jak stres przeżywany osobiście. Związane ze stresem zmiany w mózgu leżą u podłoża wielu zaburzeń psychicznych, w tym zespołu stresu pourazowego (PTSD), lęku czy depresji. Ostatnie badania sugerowały, że stres i emocje mogą być zaraźliwe. Nie wiadomo było tylko, czy ma to trwałe konsekwencje dla mózgu - opowiada dr Jaideep Bains z Uniwersytetu w Calgary. Kanadyjczycy badali wpływ stresu w parach samców lub samic myszy. Podczas eksperymentów zabierano jedno ze zwierząt, poddawano lekkiemu stresowi i ponownie wprowadzano je do pary. Później autorzy artykułu z pisma Nature Neuroscience analizowali reakcję wydzielających kortykoliberynę neuronów CRH (neuronów drobnokmórkowych jądra przykomorowego podwzgórza), od których rozpoczyna się odpowiedź stresowa. Okazało się, że sieci w mózgach obu gryzoni - stresowanego i tzw. naiwnego - były zmienione w ten sam sposób. Następnie naukowcy zastosowali metody optogenetyczne, dzięki czemu neurony CRH można było włączać i wyłączać za pomocą światła. Okazało się, że gdy Kanadyjczycy wyciszali komórki w czasie stresu, w mózgu nie zachodziły zmiany typowe dla stresu. Kiedy neurony CRH wyciszano u partnera w czasie interakcji ze stresowanym osobnikiem, nie obserwowano transferu stresu. Gdy neurony aktywowano u jednej myszy (nawet pod nieobecność stresu), jej mózg i mózg partnera zmieniały tak samo, jak w przypadku realnego stresu. Uczeni uważają, że aktywacja neuronów CRH powoduje uwalnianie feromonu alarmowego. Partner, który go wykryje, może powiadomić innych członków grupy. Co ważne, wpływ stresu na mózg zmniejszał się pod wpływem kontaktów społecznych, ale tylko u samic. Bains podejrzewa, że uzyskane wyniki mogą się odnosić także do ludzi. Szybko komunikujemy nasz stres innym, często nieświadomie. Istnieją także dowody, że niektóre objawy stresu mogą się utrzymywać w rodzinie czy u bliskich osób z PTSD. « powrót do artykułu
  8. Jeszcze w tym roku Lego zamierza wprowadzić do sprzedaży pierwszą kolekcję klocków z bioplastiku z trzciny cukrowej. Do 2030 r. duńska firma chce wytwarzać z materiałów ekologicznych wszystkie swoje produkty i opakowania. Etanol do produkcji polietylenu na klocki jest wytwarzany z trzciny cukrowej z upraw ekologicznych. Materiał jest pozyskiwany zgodnie z wytycznymi Bioplastic Feedstock Alliance (BFA), a całemu procesowi przyznano certyfikat Bonsucro Chain of Custody Standard. Nowe botaniczne elementy (liście, krzaczki czy drzewa) nie będą się różnić pod żadnym względem od klocków wytwarzanych ze "standardowego" plastiku. W Lego chcemy mieć korzystny wpływ na świat wokół nas i ciężko pracujemy nad tym, by dostarczać dzieciom superzabawki wykonane z ekologicznych materiałów. To dobry 1. krok w kierunku realizacji naszego ambitnego planu, by wszystkie klocki produkować ze zrównoważonych materiałów - podkreśla Tim Brooks, wicedyrektor Lego ds. odpowiedzialności środowiskowej. Lego powoli, acz systematycznie wdraża swoje proekologiczne plany. W zeszłym roku firma ogłosiła, że całe zapotrzebowanie energetyczne zaspokaja dzięki źródłom odnawialnym. Cel udało się osiągnąć 3 lata przed wyznaczonym terminem. « powrót do artykułu
  9. Partenolid, związek występujący w złocieniu marunie (Tanacetum parthenium L.), ogranicza skutki uboczne i zwiększa skuteczność radioterapii raka prostaty. Radioterapia jest skuteczną metodą leczenia raka prostaty, ale często prowadzi do uszkodzenia przyległych tkanek, a te skutkują m.in. impotencją lub nietrzymaniem moczu. Katherine Morel z Flinders University wykazała jednak, że należący do germakranolidów partenolid, związek przeciwzapalny zidentyfikowany pierwotnie w złocieniu marunie, może stymulować zdrowe tkanki do ochrony przed uszkodzeniami w czasie radioterapii. U myszy, którym partenolid podano przed radioterapią, popromienne uszkodzenia zdrowych tkanek zmniejszyły się o ponad 70%. Australijczycy zaobserwowali także, że związek podwajał zdolność radioterapii do uśmiercania komórek rakowych (stawały się one wrażliwsze na leczenie). Morel cieszy się, że uzyskane wyniki utorują drogę przyszłym testom klinicznym. Wg niej, partenolid może jednocześnie zwiększyć przeżywalność i ograniczyć skutki uboczne terapii. Choć opisywane badania koncentrowały się na raku gruczołu krokowego, Morel sądzi, że podobne podejście mogłoby zadziałać w przypadku radioterapii innych nowotworów. Naukowcy podkreślają, że T. parthenium L. to roślina o sporym potencjale fitoterapeutycznym. Warto przypomnieć, że jedno ze wskazań wynikających z tradycji etnofarmakologicznej (profilaktykę migreny) udało się potwierdzić za pomocą badań klinicznych. Także i w tym przypadku kluczową substancją okazał się partenolid. Wiele wskazuje też na to, że jego przeciwzapalne działanie wspomaga synergiczna aktywność występujących w złocieniu flawonoidów. « powrót do artykułu
  10. Bardziej oporne na ścieranie zęby Homo naledi sugerują, że jadł on bardziej szorstkie pokarmy niż 2 inne hominidy z Afryki Południowej: Australopithecus africanus i Paranthropus robustus. Zespół z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej Maxa Plancka, Uniwersytetu w Durham i Uniwersytetu Arkansas podkreśla, że ssaki jedzące pokarmy, które muszą zostać pocięte, np. liście i trawy, mają ostrzejsze i bardziej złożone trzonowce, zaś u ssaków miażdżących pokarmy, np. owoce czy orzechy, zęby trzonowe są bardziej tępe i mniej złożone. By zrekonstruować dietę H. naledi, naukowcy postanowili zbadać topografię zębów. Okazało się, że zęby H. naledi nie różniły się od zębów australopiteków ani ostrością, ani stopniem złożoności, a to oznacza, że wszystkie hominidy jadły pokarmy o podobnych właściwościach mechanicznych. Trzonowce H. naledi były jednak wyższe i bardziej oporne na ścieranie, co z kolei sugeruje, że były one przystosowane do spożywania bardziej abrazyjnych produktów. Sądzimy, że H. naledi musiał jadać pokarmy pokryte kurzem lub piaskiem albo wybierał rośliny zawierające dużo krzemionkowych fitolitów - opowiada Michael Berthaume. Akademicy przypominają, że rośliny wytwarzają fitolity, by odstraszyć zwierzęta. Trawożerne antylopy z suchych środowisk mają jednak zęby trzonowe z rozwiniętymi koronami, które pozwalają im bez większego uszczerbku jeść pokryte piaskiem rośliny z fitolitami. Wiele wskazuje na to, że H. naledi rozwinął tę samą strategię. Jego dieta była więc inna od menu pozostałych hominidów z południowej Afryki. Stanowi to poparcie dla idei, że H. naledi ze swoją mieszanką cech wcześniejszych i późniejszych człowiekowatych był ekologicznie odmienny od innych południowoafrykańskich hominidów - podsumowuje Berthaume. « powrót do artykułu
  11. Amelia Earhart, jedna z najbardziej znanych kobiet w dziejach lotnictwa, najprawdopodobniej zmarła jako rozbitek na wyspie Nikumaroro. Zaginięcie Earhart w 1937 roku było jedną z najbardziej zagadkowych i głośnych tajemnic XX wieku. Earhart była pierwszą kobietą i drugim człowiekiem na świecie, który jako pilot dokonał samotnego przelotu nad Atlantykiem. W 1937 roku podjęła próbę okrążenia kuli ziemskiej wzdłuż równika. Kontakt z samolotem, w którym znajdowała się Earhart i jej nawigator Fred Noonan urwał się 2 lipca nad Oceanem Spokojnym. Natychmiastowa akcja poszukiwawczo-ratunkowa nie przyniosła rezultatów. Przez dziesięciolecia los Earhart był nieznany. Niedawno antropolog profesor Richard Jantz, emerytowany dyrektor Centrum Antropologii Śledczej na University of Tennessee ponownie przyjrzał się wynikom badań kości, jakie w 1940 roku przeprowadził D. W. Hoodless. Wówczas specjalista uznał, że znalezione na odległym atolu koralowym Nikumaroro szczątki należały do mężczyzny. Profesor Jantz, wykorzystując najnowocześniejsze osiągnięcia techniki śledczej stwierdził, że Hoodless niewłaściwie rozpoznał płeć osoby, do której należały kości. Jego zdaniem, w roku 1940 badano kości kobiety. Co więcej Jantz, za pomocą specjalistycznego oprogramowania Fordisc stwierdził, że kości z większym prawdopodobieństwem należały do Earhart niż do 99% osób znajdujących się w wielkiej bazie danych, z której oprogramowanie korzysta. Profesor Jantz porównał też wielkość kości z wymiarami Earhart. Długość kości ramienia i promieniowej słynnej pilotki ocenił na podstawie zdjęć, na których widać Earhart i przedmioty, których wymiary są znane. Długość kości piszczelowej oceniono mierząc jej ubrania przechowywane na Purdue University. Na podstawie swojej pracy Jantz stwierdził, że dopóki nie zostaną przedstawione dowody, iż to nie są kości Amelii Earhart, najbardziej przekonującym założeniem jest stwierdzenie, że to jej szczątki. Jantz podkreśla, że nie można zarzucić Hoodlessowi, że źle wykonał swoją pracę. Antropologia śledcza nie była wówczas dobrze rozwinięta. Mamy wiele przykładów niewłaściwych wniosków wyciągniętych przez ówczesnych antropologów. Hoodless wykonał równie dobrą analizę, jak inne analizy w tamtym okresie. Co nie znaczy, że była ona poprawna, mówi uczony. W 1940 roku, oprócz kości, na Nikumaroro znaleziono też pozostałości buta, prawdopodobnie kobiecego, pojemnik na sekstans wyprodukowany około roku 1918, podobny do tego, jaki był używany na pokładzie samolotu Earhart oraz butelkę po benedyktynce. Wiadomo, że Earhart miała ten likier ze sobą. Kości z czasem zaginęły, więc Jantz musiał opierać się na pomiarach czaszki, kości ramienia, promieniowej i piszczelowej. Uczony zbadał też inne hipotezy dotyczące pochodzenia kości. Jedna z hipotez mówi, że mogły one należeć do jednego z 11 mężczyzn, którzy zginęli na Nikumaroro w 1929 roku, gdy ich statek, SS Norwich City, rozbił się o rafę położoną o 6 kilometrów od miejsca znalezienia kości. Pozostali członkowie załogi zostali uratowani. Inna z hipotez mówi, że kości mogły należeć do mieszkańca wysp Pacyfiku. Jantz stwierdził, że brak jest jakichkolwiek dowodów, by któryś ze wspomnianych 11 mężczyzn przeżył katastrofę i zmarł jako rozbitek. Podobnie brak dowodów, by na Nikumaroro rozbił się mieszkaniec wysp Pacyfiku. Profesor Jantz w podsumowaniu stwierdza, że wiadomo, iż Earhart była w pobliżu wyspy Nikumaroro, że zaginęła, a znalezione kości odpowiadają budowie jej ciała i nie odpowiadają budowie ciała większości ludzi. Wyspa Nikumaroro znajduje się w odległości około 640 kilometrów na południowy-wschód od wyspy Howland, na której miała wylądować Earhart, by zatankować paliwo. « powrót do artykułu
  12. Chińczycy chcą utworzyć Park Narodowy Pandy Wielkiej, który będzie 3-krotnie większy od amerykańskiego Parku Narodowego Yellowstone. Ma on ułatwić naturalne rozmnażanie dziko żyjących niedźwiedzi, których izolowane populacje żyją teraz w różnych rejonach Syczuanu, Shaanxi i Gansu. Do 2023 r. na ten cel przeznaczono aż 10 mld juanów (1,6 mld dol.). Fundusze zabezpieczono dzięki porozumieniu podpisanemu we wtorek (6 marca) przez Bank Chiński (Bank of China) i Wydział Leśnictwa prowincji Syczuan. Park o powierzchni 27.134 km2 ma powstać w górzystym rejonie południowo-zachodnich Chin. « powrót do artykułu
  13. Osoby, które mieszają na obszarach z większą ekspozycją słoneczną (chodzi zwłaszcza o UVB), wydają się rzadziej zapadać na stwardnienie rozsiane (SR). Duże znaczenie wydaje się mieć styczność ze słońcem w wieku 5-15 lat. Promieniowanie UVB może powodować oparzenia słoneczne i przyczyniać się do nowotworów skóry, ale odgrywa też ważną rolę w produkcji witaminy D. Niskie poziomy witaminy D powiązano zaś z podwyższonym ryzykiem SR. Wcześniejsze badania pokazały, że większa ekspozycja słoneczna może się przyczyniać do obniżenia ryzyka SR. My poszliśmy o krok dalej, przyglądaliśmy się bowiem ekspozycji na przestrzeni życia. Odkryliśmy, że to, gdzie ktoś mieszka i wiek, w jakim się styka z UVB, ma spore znaczenie dla obniżania ryzyka stwardnienia rozsianego - podkreśla dr Helen Tremlett z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej. W badaniu wykorzystano dane z Nurses' Health Study; 151 kobiet miało SR, a 235 pań w podobnym wieku nie. Prawie wszystkie (98%) były białe, a 94% opisywało swoją karnację jako jasną bądź pośrednią. Uczestniczki mieszkały w różnych rejonach USA, gdzie panują rozmaite warunki klimatyczne. W przypadku pacjentek z SR średni wiek wystąpienia choroby wynosił 40 lat. Wszystkie panie wypełniały kwestionariusze dot. ekspozycji na słońce wiosną, zimą i na przestrzeni życia. Naukowcy podzielili kobiety na 3 grupy, reprezentujące niską, umiarkowaną i dużą ekspozycję na UVB. Autorzy publikacji z pisma Neurology opierali się przy tym na miejscu zamieszkania, przede wszystkim na szerokości geograficznej, wysokości i przeciętnej pokrywie chmur. Oceniano też ekspozycję słoneczną podczas różnych pór roku. Za dużą ekspozycję letnią uznawano np. ponad 10 godzin tygodniowo, a zimową - ponad 4 godziny tygodniowo. Tremlett i inni zauważyli, że w przypadku kobiet mieszkających w bardziej słonecznych klimatach z największą ekspozycją na promieniowanie UVB ryzyko wystąpienia SR było we wszystkich grupach wiekowych o 45% niższe niż u pań z rejonów o najmniejszej ekspozycji na UVB. Gdy naukowcy przyjrzeli się poszczególnym grupom wiekowym, stwierdzili, że u osób mieszkających w rejonach z największym poziomem UVB w wieku 5-15 lat spadek ryzyka SR wynosił aż 51%. Stwierdzono także, że 33 pacjentki z SR cechowała duża ekspozycja na UVB w wieku 5-15 lat, a 61 mała. Dodatkowo wykazano, że u osób, które w wieku 5-15 lat spędzały latem więcej czasu na dworze w obszarach, gdzie ekspozycja na UVB była największa, ryzyko zapadnięcia na stwardnienie rozsiane było o 55% niższe niż w grupie z najmniejszą ekspozycją. Akademicy podkreślają, że ograniczeniem badania było wykorzystanie samopisów, a wspomnienia dot. czasu spędzanego na słońcu, zwłaszcza w młodości, mogą się przecież różnić od prawdziwej ekspozycji. Ponieważ prawie wszystkie uczestniczki studium były białymi kobietami, wyniki mogą się nie odnosić do innych populacji. « powrót do artykułu
  14. Izraelscy specjaliści ds. bezpieczeństwa, Tal Be'ery i Amichai Shulman, zaprezentowali sposób na obejście chronionego hasłem ekranu blokady Windows 10 i wykorzystanie asystentki Cortana do zainstalowania szkodliwego oprogramowania na zaatakowanej maszynie. Atak jest możliwy dzięki temu, że nawet gdy Windows 10 jest zablokowany i znajduje się w trybie uśpienia, Cortana nasłuchuje w oczekiwaniu na polecenia. Napastnik, który ma fizyczny dostęp do atakowanego komputera może włożyć doń adapter sieciowy USB, połączyć się z kontrolowaną przez siebie siecią Wi-Fi i użyć Cortany do uruchomienia przeglądarki i odwiedzenia witryny niechronionej przez HTTPS. Za pomocą własnego adaptera napastnik może przechwycić zapytanie HTTP i przekierować przeglądarkę do złośliwej witryny, gdzie przeglądarka pobierze i zainstaluje złośliwe oprogramowanie. Badacze poinformowali Microsoft o problemie. W odpowiedzi firma wprowadziła mechanizm, który powoduje, że jeśli Cortana jest używana przy zablokowanym systemie, to za jej pomocą można dokonywać wyłącznie wyszukiwań w Bingu. Cortana wciąż jednak nasłuchuje i wykonuje inne polecenia. Be'ery i Shulman próbują obecnie znaleźć inny sposób na zaatakowanie zablokowanego komputera za pomocą wirtualnej asystentki. « powrót do artykułu
  15. Zespół australijskich naukowców pracujący pod kierunkiem specjalistów z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii dokonał przełomu na polu informatyki kwantowej. Australijczycy tak precyzyjnie określili pozycję atomów stanowiących kwantowe bity, że jako pierwsi wykazali, iż dwa kubity wchodzą w interakcje. Grupa, na której czele stoi profesor Michelle Simmons, jest jedynym zespołem naukowym na świecie zdolnym do określenia dokładnej pozycji kubitów w ciele stałym. Simmons i jej koledzy stworzyli atomowe kubity dzięki niezwykle precyzyjnemu umieszczeniu atomów fosforu na krzemowym układzie. Informacja jest przechowywana w spinie elektronu każdego z atomów. Podczas swoich najnowszych badań naukowcy doprowadzili do kontrolowanej interakcji pomiędzy takimi kubitami. To nie jedyne osiągnięcia grupy Simmons. Niedawno ona i jej koledzy stworzyli kwantowy obwód scalony o najmniejszym poziomie szumów oraz stworzyli najdłużej żyjący kubit w urządzeniu nanoelektrycznym. Przetrwał on aż 30 sekund. Razem osiągnięcia te stanowią niezwykle obiecującą perspektywę na drodze ku stworzeniu systemu składającego się z wielu kubitów, mówi profesor Simmons. Warto tutaj wspomnieć, że w styczniu profesor Simmons odebrała nagrodę Australijczyka Roku 2018, przyznaną jej za pionierskie prace nad komputerami kwantowymi. Uczona mówi, że jej zespół inspiruje się słowami wielkiego fizyka Richarda Feynmana, który mówił: nie rozumiem tego, czego nie potrafię stworzyć. Stopniowo, atom po atomie, wprowadzamy w życie tę zasadę. Umieszczając atomy fosforu na krzemie stworzyliśmy kubit, wykazaliśmy, ze możemy bezpośrednio zmierzyć jego funkcję falową, która informuje nas o dokładnym położeniu atomu na chipie. Jesteśmy jedynym zespołem naukowym na świecie, który potrafi dokładnie powiedziec, gdzie znajdują się kubity, stwierdza profesor Simmons. Nasza przewaga nad innymi polega na tym, że możemy umieścić kubit wysokiej jakości w wybranym przez siebie miejscu na chipie, zobaczyć go i zmierzyć, jak się zachowuje. Możemy dodać obok drugi kubit i obserwować interakację ich funkcji falowych. I w końcu możemy tworzyć kopie takich urządzeń, cieszy się uczona. Na potrzeby najnowszych badań naukowcy wykorzystali dwa kubity – jeden składający się z dwóch atomów fosforu i drugi złożony z jednego atomu fosforu – które umieścili w odległości 16 nanometrów od siebie. Za pomocą elektrod, umieszczonych na chipie tą samą precyzyjną techniką, byliśmy w stanie kontrolować interakcje pomiędzy oboma kubitami, więc spiny ich elektronów zostały skorelowane, mówi współautor badań, doktor Matthew Broome z Uniwersytetu w Kopenhadze. To było fascynujące doświadczenie. Gdy spin jednego elektronu był skierowany w górę, spin drugiego skierowany był w dół. To ważny przełom technologiczny. Tego typu korelacja spinu to prekursor stanów splątanych, które są konieczne, by komputer kwantowy działał i przeprowadzał złożone obliczenia, mówi Broome. Teoria mówi, że, aby zaszła korelacja, dwa kubity muszą być umieszczone w odległości 20 nanometrów od siebie. My odkryliśmy, że dochodzi do niej w odległości 16 nanometrów. W świecie kwantowym to olbrzymia różnica. Dla nas, jako eksperymentatorów, równie wspaniałe jest to, że mogliśmy rzucić wyzwanie teorii, dodaje uczony. Naukowcy z University of New South Wales (UNSW) są w ścisłej światowej czołówce ekspertów pracujących na komputerem kwantowym na krzemie. Mamy nadzieję, że nasze prace dadzą pożądany wynik. To byłoby coś wspaniałego dla Australii, stwierdza Simmons. Wybór naukowców z Nowej Południowej Walii padł na krzem, gdyż jest to jeden z najbardziej stabilnych i najłatwiejszych w produkcji materiałów, na których można tworzyć kubity. Jest to również materiał dobrze poznany i szeroko stosowany w elektronice. Wcześniejsze badania, podczas których stworzono kwantowy układ scalony z najmniejszymi zakłóceniami elektrycznymi potwierdza, że krzem to wybór optymalny, gdyż pozwala na uniknięcie konieczności stosowania różnych materiałów, w tym dielektryków i metali, które mogą być źródłem i wzmacniaczem szumu. Dzięki naszemu precyzyjnemu podejściu osiągnęliśmy najprawdopodobniej najniższy poziom szumu możliwy do uzyskania w elektronicznym nanourządzeniu na krzemie. Jest on o trzy rzędy wielkości mniejszy od szumu w węglowych nanorurkach, mówi profesor Simmons. Przywiązywanie wagi do szumu ma swoje uzasadnienie, gdyż powszechnie uważa się, że to szum elektryczny z obwodów kontrolujących kubity będzie najpoważniejszym czynnikiem ograniczającym wydajność komputerów kwantowych. W ubiegłym roku w Australii powstała pierwsza firma zajmująca się komputerami kwantowymi. Jest ona wspierana finansowo przez rządy regionalne, przemysł i uniwersytety, a jej zadaniem będzie komercjalizowanie wynalazków dokonywanych na w Centre of Excellence for Quantum Computation and Communication Technology na UNSW, na czele którego stoi profesor Simmons. Firma ta, Silicon Quantum Computing Pty Ltd chce do roku 2022 zademonstrować 10-kubitowy komputer kwantowy bazujący na krzemie. Firma otrzymała 26 milionów dolarów od rządu Australii, 25 milionów dolarów od Uniwersytetu Nowej Południowej Walii, 14 milionów od Commonwealth Bank of Australia, 10 milionów od filmy Telstra i 8,7 miliona do rządu Nowej Południowej Walii. Ocenia się, że kwantowa informatyka znacząco wpłynie na firmy, które tworzą 40% PKB Australii. Wpływ ten może być widoczny w projektowaniu oprogramowania, maszynowym uczeniu się, logistyce, analizie finansowej, modelowaniu giełdy, weryfikacji sprzęti i oprogramowania, modelowaniu klimatu, opracowywaniu i testowaniu nowych leków oraz w wykrywaniu chorób i zapobieganiu im. « powrót do artykułu
  16. Pięciu naukowców z University of Michigan przeprowadziło udany atak na prototypowy inteligentny system świateł drogowych, który od 2016 roku jest testowany przez amerykański Departament Transportu. I-SIG (Intelligent Traffic Signal System) zbiera w czasie rzeczywistym dane od samochodów poruszających się po drodze i odpowiednio dostosowuje pracę sygnalizacji świetlnej. Testy prowadzone na skrzyżowaniach w Palo Alto w Kalifornii i Anthem w Arizonie wykazały, że I-SIG pozwala skrócić czas postoju na skrzyżowaniach o 26,6%. Uczeni z Michigan przeprowadzili atak, przez który standardowy 30-sekundowy postój na skrzyżowaniu wydłużył się aż 14-krotnie. Jedyne, co jest potrzebne do przeprowadzenia ataku to wygenerowanie fałszywych danych i przesłanie ich za pomocą urządzeń we własnym samochodzie lub dowolnym innym samochodzie, stwierdzili autorzy ataku. Przygotowując się do przetestowania odporności I-SIG przyjęli oni dwa założenia. Po pierwsze postanowili, że nie będą łamali zabezpieczeń oprogramowania, ale wyślą do systemu fałszywą wiadomość. Po drugie, w obrębie skrzyżowania, na którym przeprowadzono atak, miał znajdować się tylko jeden atakujący samochód. Testy wykazały, że pojazd ten nawet nie musi być w ruchu. Wystarczy, że jest zaparkowany w pobliżu skrzyżowania. W czasie ataku zmanipulowano mechanizm, za pomocą którego I-SIG zarządza zapytaniami. Odpowiednio zmanipulowano bowiem informacje o czasie przyjazdu na skrzyżowanie samochodu atakującego, który poprosił o zielone światło. I-SIG działa w ten sposób, że pozwala pojazdom wysyłać prośbę o zielone światło na skrzyżowaniu, do którego się zbliżają, a prośba taka jest uwzględniania bądź nie po analizie próśb od innych pojazdów. Napastnik może zmienić prędkość i lokalizację zapytania odpowiednio ustawiając szas przyjazdu i zwiększając o jeden element w tabeli, którą posługuje się I-SIG, stwierdzili autorzy ataku. Ich zdaniem atak działa w 94% przypadków i zwiększa opóźnienia na skrzyżowaniach o 38,2%. Naukowcy mówią, że I-SIG i podobne systemy muszą posługiwać się bardziej odpornymi algorytmami, lepiej zbierać dane o sytuacji na drodze i lepiej weryfikować nadchodzące informacje. « powrót do artykułu
  17. Na poziomie komórkowym początki bólu są zupełnie inne dla samic i samców. Zespół dr. Teda Price'a z Uniwersytetu Teksańskiego w Dallas wykazał, że genetyczna eliminacja receptorów dopaminowych D5 wpływa na chroniczny ból, ale tylko u samców myszy. Na tej podstawie widać, że rozwój bólu napędzają różne rodzaje komórek. To wyjątkowo specyficzne dla samców. Gdybyśmy uzyskali te same rezultaty dla ludzkich tkanek, byłoby to poparcie dla pomysłu, że by leczyć ból mężczyzn, należy wyprodukować antagonistę receptorów D5. Price wyjaśnia, że do odkrycia doszło dzięki zaleceniom Narodowych Instytutów Zdrowia (NIH) sprzed 4 lat. Wcześniej w wielu eksperymentach przedklinicznych wykorzystywano wyłącznie samce (tak było prościej, bo nie mają one rui, która zmienia poziom hormonów). Gdy NIH stwierdził, że trzeba badać i samce, i samice, utorowało to drogę odkryciu różnic międzypłciowych (dymorfizmu) w zakresie bólu. Przez długi czas przeoczaliśmy główną zmienną. Jestem tak samo winny, jak pozostali. Zawodowo do 2014 r. nie widzieliśmy powodu [do zmiany paradygmatu]. Stwierdzamy jednak, że decyzja NIH-u była właściwa [...]. Price dodaje, że nowa filozofia wyjaśnia, czemu wielu naukowcom nie udawało się powtórzyć wyników w badaniach jednopłciowych. W ostatnim 5-leciu naukowcy prowadzący testy kliniczne byli sfrustrowani, bo nie wychodziły w nich wyniki testów przedklinicznych. Przyczyną tego zjawiska może być to, że przynajmniej do niedawna, w badaniach przedklinicznych wykorzystywano głównie osobniki płci męskiej. Później w testach klinicznych uczestnikami były zaś przede wszystkim kobiety, bo na ból chroniczny cierpi więcej kobiet niż mężczyzn. « powrót do artykułu
  18. Grupa wulkanologów ostrzega na łamach Geosphere, że ludzkość nie jest przygotowana na wielką erupcję wulkaniczną. Tsunami na Oceanie Indyjskim w 2004 roku czy trzęsienie Ziemi na Haiti z roku 2010 pokazały, jak niszczycielskie mogą być katastrofy naturalne. Tamte wydarzenia miały jednak zasięg tylko lokalny. Duża erupcja wulkaniczna będzie miała zasięg globalny. Ludzkość nie miała do czynienia z katastrofalną erupcją wulkaniczną od wybuchu wulkanu Tambora w 1815 roku. Był to wybuch 7. stopnia w 8-stopniowym Indeksie Eksplozywności Wulkanicznej. Dziesiątki tysięcy ludzi zmarło wówczas albo bezpośrednio wskutek eksplozji, albo w wyniku głodu i epidemii. Eksplozja spowodowała też, że na Półkuli Północnej kolejny rok, rok 1816, został nazwany „rokiem bez lata”. Temperatura na Ziemi spadła średnio o 0,53 stopnia Celsjusza, co pośrednio i bezpośrednio mogło zabić nawet 100 000 osób. Następna erupcja VEI-7 może wydarzyć się za naszego życia lub za kilkaset lat, mówi Chris Newhall, wulkanolog z US Geological Survey. Wraz z Stephenem Selfem z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley i Alanem Robockiem z Rutgers University badali oni erupcje Mount St. Helens (VEI-5) z 1980 roku oraz Moount Pinatubo (VEI-6) z 1991 roku. Newhall i Self to twórcy indeksu VEI. Teraz cała trójka badała skutki potencjalnej erupcji VEI-7. Zdaniem naukowców na takim wydarzeniu ucierpią rolnictwo, systemy opieki zdrowotnej, systemy finansowe oraz systemy łączności i nawigacji satelitarnej na całym świecie. Warto tutaj przypomnieć, że gdy w 2010 roku wybuchł na Islandii wulkan Eyjafjallajökull, którego siła eksplozji wynosiła zaledwie VEI-3, to w Europie na wiele dni zawieszono loty pasażerskie, a straty gospodarcze sięgnęły 5 miliardów USD. Newhall i jego zespół mówią, że najwyższy czas, by zbadać, jak eksplozja VEI-7 wpłynie np. na systemy komunikacyjne. W jaki sposób olbrzymia ilość popiołów wulkanicznych, które trafią do atmosfery, będzie wpływała na komunikację i nawigację satelitarną. Należy też opracowywać doskonalsze metody badań wulkanów, by móc w porę zauważyć nadchodzącą katastrofę. Naukowcy zauważają, że na Ziemi istnieje cała grupa wulkanów, których wybuch może mieć katastrofalne skutki. W promieniu 100 kilometrów od części z tych wulkanów mieszka mniej niż 1000 osób, jednak są i takie, gdzie w promieniu 100 kilometrów mieszka 20-30 milionów ludzi. Eksplozja VEI-7 poważnie wpłynęłaby na klimat. Zdaniem uczonych na 1-4 dni doszłoby do skrócenia dnia, a to byłby nasz najmniejszy problem. Przez 1-2 lat na Półkuli Północnej, w tropikach i strefach subtropikalnych mielibyśmy do czynienia z chłodniejszymi latami. Przez tyle samo czasu zachodziłoby ocieplanie się stratosfery, zwiększone ryzyko wystąpienia zjawiska El Nino oraz następujące po nim La Nina, przez 1-2 lat ubywałoby warstwy ozonowej. Przez 1 lato w Azji i Afryce doszłoby do osłabienia monsunu, a przez 1 lub 2 zimy na Półkuli Północnej przyspieszyłby wzrost zimowych temperatur. Globalne ochłodzenie trwałoby 1-3 lat, przez około rok w tropikach mielibyśmy do czynienia ze zmniejszonymi opadami, a przez 10-100 lat zmniejszyłby się napływ energii cieplnej do Oceanu Arktycznego. W Europie i Azji naukowcy zidentyfikowali 14 wulkanów, które mogą wybuchnąć z siłą VEI-7. Jest wśród nich Demawend w Iranie, który znajduje się zaledwie 70 kilometrów od stolicy kraju oraz Santorini w Grecji. Wiele stwarzających ryzyko wulkanów znajduje się w Nowej Zelandii i Papui Nowej Gwinei. Z kolei największe bezpośrednie zagrożenie dla życia ludzi niosą ze sobą wulkany w Indonezji na Filipinach. Tam w promieniu 100 kilometrów od wymienionych wulkanów żyją dziesiątki milionów ludzi. W ciągu ostatnich 10 000 lat Ziemia doświadczyła co najmniej 4 eksplozji VEI-7 « powrót do artykułu
  19. Gdy termity japońskie (Reticulitermes speratus) idą na wojnę z mrówkami Brachyponera chinensis, na pierwszej linii frontu znajdują się najstarsi żołnierze. Młodsi przebywają bliżej środka kolonii i pełnią funkcję królewskich ochroniarzy. Podczas eksperymentów laboratoryjnych starzy żołnierze ustawiali się z przodu i blokowali wejście do gniazda częściej niż młodzi żołnierze. Nasze wyniki pokazują, że żołnierze termitów mają przydział zadań zależny od wieku. Starzenie predysponuje do podejmowania się bardziej niebezpiecznych zadań - podkreślają autorzy publikacji z pisma Biology Letters. Wg Japończyków, taki system wydłuża długość życia żołnierzy, bo trzyma ich z dala od zagrożenia, gdy są młodsi. Saki Yanagihara i inni podkreślają, że starsi żołnierze nie są bardziej (ani mniej) skuteczni w obronie gniazda, co sugeruje, że ich wysuwanie się na przód nie ma nic wspólnego z doświadczeniem. « powrót do artykułu
  20. Współzałożyciel Microsoftu Paul Allen poinformował, że finansowany przez niego statek badawczy Petrel, odnalazł USS Lexington, jeden z pierwszych lotniskowców US Navy, zwany okrętem, który ocalił Australię. To największy okręt, jaki Amerykanie stracili w czasie II wojny światowej. USS Lexington (CV-2) powstał jako krążownik liniowy. Został przebudowany na lotniskowiec. Był drugim okrętem tego typu w US Navy. USS Lexington wraz USS Yorktown (CV-5) wzięły udział w bitwie na Morzu Koralowym. Amerykańska flota, wspierana przez jednostki australijskie, starła się tam z Japońską Cesarską Marynarką Wojenną. Była to pierwsze w historii starcie pomiędzy lotniskowcami i pierwsze, w której okręty nie znajdowały się w swoim polu widzenia. Mimo, że taktyczne zwycięstwo w bitwie przypadło Japonii, to zwycięstwo strategiczne należało do USA. Po raz pierwszy powstrzymano ekspansję Japonii w regionie Pacyfiku, a jako, że uszkodzone podczas bitwy dwa japońskie lotniskowce nie wzięły udział w nieco późniejszej bitwie o Midway, zapewniło to względną równowagę sił i przyczyniło się do amerykańskiego zwycięstwa pod Midway. Podczas bitwy na Morzu Koralowym USS Lexington został ciężko uszkodzony przez japońskie samoloty. Początkowo uszkodzenia nie wydawały się poważne i okręt był zdolny do przyjmowania samolotów. Wkrótce jednak doszło do serii wybuchów benzyny lotniczej i pożarów, nad którymi załoga nie była w stanie panować. Wydano rozkaz opuszczenia okrętu, a trzy godziny później – 8 maja 1942 roku – USS Lexington zatonął trafiony torpedami wystrzelonymi przez amerykański niszczyciel USS Phelps. W czasie bitwy zginęło 216 członków załogi USS Lexington. Przeżyło ją 2770 marynarzy. Wrak USS Lexington został znaleziony na głębokości około 3000 metrów. Znalezienie USS Lexington było naszym priorytetem, gdyż był to jeden z najważniejszych okrętów straconych podczas II wojny światowej. Bazując na danych geograficznych, porze roku i innych czynnikach wspólnie z Paulem Allenem ustalamy, jaki cel chcemy zrealizować. Odnalezienie USS Lexington planowaliśmy przez około 6 miesięcy i wszystko poszło gładko – mówi Robert Kraft, dyrektor ds. operacji podwodnych w firmie Vulcan Inc. To przedsiębiorstwo założone przez Paula Allena, którego celem jest zarządzanie działalnością filantropijną miliardera. Znalezienia historycznego okrętu pogratulował admirał Harry B. Harris, dowódca US Pacific Command. Jako syn żołnierza, który został uratowany z pokładu USS Lexington, chciałbym pogratulować Paulowi Allenowi i załodze R/V Petrel znalezienia "Lady Lex", która zatonęła przed 76 laty podczas bitwy na Morzu Koralowym, stwierdził wojskowy. « powrót do artykułu
  21. Neutrofile zalewają bakterie toksycznym koktajlem. Występuje w nim m.in. kwas podchlorawy, składnik środków wybielających. Po dostaniu się patogenów do krwiobiegu pierwszą linię obrony stanowią neutrofile, które fagocytują najeźdźców. Po ich pochłonięciu zalewają bakterie toksycznym koktajlem z reaktywnych form tlenu (RFT); w jego skład wchodzą m.in. nadtlenek wodoru czy wspomniany kwas podchlorawy. Zawarte w nim związki niszczą patogeny na drodze utleniania. Jak podkreślają naukowcy z Ruhr-Universität Bochum, nie znamy szczegółów tej obronnej reakcji. Nie wiemy np., jak i kiedy bakterie są zalewane koktajlem, czy proces ten zachodzi wyłącznie we wnętrzu komórek odpornościowych, ile trwa oraz jakie enzymy biorą w nim udział. Kiedy znajdziemy odpowiedzi na te pytania, zrozumiemy, w jaki sposób niektóre bakterie przechytrzają nasz układ odpornościowy i na czym polega upośledzenie układu immunologicznego w pewnych defektach genetycznych - wyjaśnia Lars Leichert. Podczas eksperymentów Niemcy wykorzystali opracowane niedawno fluorescencyjne białka roGFPs. Zawierają one parę aminokwasów, która jest wrażliwa na utlenianie. W świetle niebieskim roGFPs świecą na zielono. Gdy para aminokwasów się utleni, świecenie zachodzi też w świetle fioletowym. Autorzy publikacji z pisma eLife posłużyli się zmodyfikowanymi genetycznie pałeczkami okrężnicy (Escherichia coli). Gdy bakterie zetknęły się z neutrofilopodobną linią komórkową, zaszła szybka i masywna oksydacja tioli cytozolowych. Obserwacja pod mikroskopem o dużej rozdzielczości pokazała, że najpierw roGFPs w bakteriach świeciły w świetle niebieskim, a gdy zaszła fagocytoza, utleniały się w ciągu sekund i świeciły także w świetle fioletowym. Wydaje się, że kluczową rolę w opisywanym procesie odgrywa kwas podchlorawy. By zidentyfikować enzymy potrzebne neutrofilom, naukowcy eksperymentowali z komórkami pozbawionymi pewnych enzymów. Okazało się, że gdy granulocytom brakowało aktywnej oksydazy NOX2, nie potrafiły zniszczyć bakterii na drodze utleniania. Akademicy dodają, że oksydacja zachodziła w mniejszym stopniu także w komórkach odpornościowych z zablokowaną mieloperoksydazą, a więc enzymem katalizującym reakcje powstawania kwasu podchlorawego. « powrót do artykułu
  22. U myszy specjalny schemat odżywiania pomaga usunąć nieprawidłowe (neurotoksyczne) białko odpowiedzialne za pląsawicę Huntingtona. Naukowcy z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej wykazali, że ograniczając gryzoniom dostęp do pokarmu do 6 godzin dziennie, można stymulować autofagię, a więc proces trawienia przez komórkę obumarłych lub uszkodzonych jej elementów. Zabieg ten prowadził do znaczącego spadku poziomu zmutowanej huntingtyny (ang. mutant huntingtin protein, mHTT) w mózgu. Wiemy, że pewne aspekty autofagii nie działają prawidłowo u pacjentów z pląsawicą Huntingtona. Nasze ustalenia pokazują, że przynajmniej u myszy, dzięki postowi lub jedzeniu w ściśle wyznaczonych porach - bez podjadania między posiłkami - organizm zaczyna w większym stopniu wykorzystywać alternatywny, nadal funkcjonalny, mechanizm autofagii, który pomaga obniżyć poziom mHTT w mózgu - wyjaśnia Dagmar Ehrnhoefer. Autorzy artykułu z pisma Acta Neuropathologica Communications podkreślają, że współczesne strategie terapeutyczne, które mają obniżyć poziom mHTT, są wycelowane w gen IT15. Najnowsze wyniki sugerują jednak, że alternatywnym podejściem może być stymulowanie autofagii, np. za pomocą diety. « powrót do artykułu
  23. Gdy samochody autonomiczne trafią do powszechnego użytku, niewykluczone, że będą one zdolne do zauważenia obiektów ukrytych np. za rogiem budynku. Dzięki pracom naukowców z Uniwersytetu Stanforda taki samochód zauważy, że na ulicę, w którą ma zamiar skręcić, wleciała piłka i zaraz za nią może pojawić się goniące ją dziecko. Pomimo, że piłka nie będzie jeszcze widoczna dla żadnego z pasażerów samochodu, pojazd rozpozna ją i zatrzyma się. Uczeni ze Stanforda pracują nad niezwykle czułym systemem laserowym, który pozwoli na dostrzeżenie zasłoniętych obiektów. W tej chwili skupiają się na takim systemie dla samochodów autonomicznych, ale system taki pozwoli np. na prowadzenie zwiadu lotniczego i zajrzenie pod pokrywę roślinności czy też umożliwi zespołom ratowniczym zauważyć osoby znajdujące się za ścianą czy gruzowiskiem. Brzmi to jak magia, ale pomysł obrazowania obiektów znajdujących się poza linią wzroku jest możliwy do zrealizowania, mówi profesor Gordon Wetzstein. Naukowcy ze Stanforda nie są jedynymi, którzy pracują nad odbijaniem światła laserowego od jednych obiektów, by móc dostrzec obiekty zasłonięte. Jednak to oni prowadzą najbardziej zaawansowane badania i osiągają najlepsze wyniki. Poważnym wyzwaniem w obrazowaniu obiektów znajdujących się poza linią wzroku jest stworzenie systemu wyodrębniania trójwymiarowej struktury obrazowanego obiektu z całego szumu pomiarowego, mówi doktorant David Lindell ze Stanford Computational Imaging Lab. Wielką zaletą naszej metody jest jej efektywność obliczeniowa, dodaje. Naukowcy wykorzystali bardzo czuły wykrywacz, który jest w stanie rejestrować nawet pojedyncze fotony. Umieszczony obok laser wysyła krótkie impulsy światła w kierunku ściany, światło częściowo się od niej odbija, trafia w obiekty znajdujące się za inną ścianą, odbija się od nich, od ściany i wraca do czujnika. Na podstawie niewielkiej liczby wyłapanych fotonów specjalny algorytm odtwarza kształt obrazowanego obiektu. Sam algorytm jest niezwykle wydajny. Analizę wykonuje w mniej niż sekundę i może pracować na standardowym laptopie. Badacze, bazując na wydajności swojego algorytmu, uważają, że w przyszłości system będzie pracował w czasie rzeczywistym. Na razie jednak jego poważnym ograniczeniem jest tempo samego skanowania. W zależności od warunków oświetleniowych czy współczynnika odbicia obiektu, który obrazujemy, trwa ono od 2 minut do godziny. W autonomicznych samochodach wykorzystywany jest obecnie system LIDAR. On też posłuży do obrazowania niewidocznych obiektów. Jednak i on będzie wymagał odpowiednich przeróbek, gdyż technika opracowana na Stanfordzie polega na analizowaniu rozproszonych fotonów, które przez system LIDAR są celowo ignorowane. Uważamy, że nasz algorytm jest już gotowy do współpracy z systemem LIDAR. Pytanie brzmi, czy współczesny sprzęt LIDAR jest w stanie przeprowadzić odpowiednie skanowanie, mówi jeden z głównych badaczy, Matthew O'Toole. Zanim system ze Stanforda trafi do autonomicznych samochodów, będzie on musiał lepiej radzić sobie w pełnym słońcu i z poruszającymi się obiektami. Naukowcy przeprowadzili już pierwsze udane testy poza laboratorium, ale całość działała tylko ze światłem niebezpośrednim. Bardzo dobrze sprawdza się w przypadku elementów odblaskowych, więc już w tej chwili system poradziłby sobie z rozpoznawaniem niewidocznych znaków drogowych, oznaczeń poziomych na drogach czy ludzi ubranych w kamizelki odblaskowe. Miałby jednak problem z zauważeniem osoby w standardowym ubraniu. « powrót do artykułu
  24. Kiedyś uznawano, że jad zwierząt jest niezmienny. Okazuje się jednak, że w przypadku ukwiałów jad zmienia się parokrotnie w ciągu życia. Następuje dostosowanie jego mocy i składu do zmian dot. drapieżników i zachodzących w środowisku. Dr Yehu Moran z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie badał ukwiały z rodzaju Nematostella. Interesował go cały ich cykl życiowy. Jako larwy Nematostella padają ofiarą ryb, a gdy dorastają, same stają się drapieżnikami i za pomocą parzydełek polują na krewetki i mniejsze ryby. Moran odkrył, że jako larwy ukwiały produkują jad, który sprawia, że drapieżniki wypluwają je natychmiast po połknięciu. Gdy Nematostella same zaczynają polować, skład jadu przystosowuje się do nowego trybu życia i chwytania rybek oraz krewetek. W ciągu życia, gdy zmienia się dieta Nematostella i przeprowadzają się one z jednego regionu do drugiego, jad jest przystosowany do wymogów środowiska. Do tej pory badania nad jadami koncentrowały się na toksynach produkowanych przez dorosłe zwierzęta. Badając ukwiały od narodzin po śmierć, odkryliśmy jednak, że zwierzęta mają o wiele szerszy arsenał toksyn niż wcześniej myślano. Ich jad ewoluuje, by jak najlepiej pasować do zagrożeń stwarzanych przez drapieżniki i by jak najlepiej radzić sobie ze zmianami środowiska. W ramach studium zespół Morana znakował komórki produkujące jad. Autorzy publikacji z pisma eLife odnotowywali też znaczące interakcje, do których dochodziło w ciągu życia (najpierw w roli ofiar, potem drapieżników). Izraelczycy podkreślają, że w jadzie zwierząt ze złożonymi cyklami życiowymi mogą występować składniki nieznane dotąd nauce (dotychczas specjaliści badali np. tylko jad dorosłych ukwiałów i nie znali składowych jadu larw), a jady znajdują przecież zastosowanie zarówno w medycynie, jak i farmakologii. Istotne są też konsekwencje ekologiczne ich ustaleń. « powrót do artykułu
  25. Tonya Illman z Perth znalazła najstarszą znaną wiadomość w butelce. Kobieta natknęła się na nią podczas spaceru po odległej plaży w Zachodniej Australii. Państwo Illman wyjęli znajdujący się wewnątrz papier i wysuszyli go w kuchence. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, co się na nim znajduje. Teraz eksperci potwierdzili, że Illmanowie znaleźli autentyczną wiadomość z niemieckiego statku. Jest ona datowana na 12 czerwca 1886 roku. Wiadomość została wyrzucona ze statku Paula prowadzącego na zlecenie Niemieckiego Obserwatorium Morskiego eksperymenty dotyczące oceanów i szlaków handlowych. Wiadomość liczy sobie zatem 132 lata. Dotychczas najstarsza wiadomość w butelce miała 108 lat. Tyle bowiem czasu upłynęło pomiędzy jej wrzuceniem do morza a odnalezieniem. W styczniu bieżącego roku państwo Illmanowie wraz z przyjaciółką jechali plażą na północy Wedge Island, gdy ich samochód zagrzebał się w piasku. Pani Illman i jej przyjaciółka zdecydowały się wrócić do domu pieszo. Po drodze zauważyły różne odpadki na plaży i pani Illman zdecydowała się wziąć butelkę, która miała dobrze wyglądać na półce z książkami. Wewnątrz zauważono papier, na którym po wyjęciu i wysuszeniu ukazały się litery. Część teksu była napisana ręcznie, a część wydrukowana. W wydrukowanym fragmencie proszono znalazcę wiadomości, by skontaktował się z niemieckim konsulatem. Illmanowie zauważyli też datę i nazwę statku. Gdy po wyszukiwaniu w internecie okazało się, że butelka może rzeczywiście pochodzić z XIX wieku, znalazcy skontaktowali się z Western Australian Museum. Doktor Ross Andreson potwierdził autentyczność odkrycia i skontaktował się ze specjalistami z Holandii i Niemiec. W niemieckich archiwach zachował się dziennik statku Paula. Jest tam wpis z 12 czerwca 1886 roku, w którym kapitan jednostki informuje o wrzuceniu do oceanu butelki z wiadomością. Data i współrzędne geograficzne zgadzają się z tym, co zapisano w wiadomości, mówi doktor Andreson. Załoga Pauli wrzuciła butelkę w południowo-wschodniej części Oceanu Indyjskiego. Prawdopodobnie w ciągu 12 miesięcy wylądowała ona na wybrzeżu Australii, gdzie z czasem została zagrzebana w piasku. Podczas eksperymentu, prowadzonego przez 69 lat przez Niemieckie Obserwatorium Morskie wrzucono do oceanów tysiące butelek z wiadomościami. Dotychczas zwrócono 662 wiadomości, a znalazcy zachowali sobie wszystkie butelki. Ostatnia butelka z wiadomością została znaleziona w Danii w 1934 roku. Butelka z Wedge Island nie miała korka ani żadnego innego zamknięcia. Wydmy na Wedge Island są ruchome, cała okolica zmienia się podczas sztormów i opadów deszczu. Niewykluczone zatem, że butelka była przez dziesięciolecia cyklicznie zagrzebywana w piasku i odsłaniania, przez co korek wysechł i wypadł. Na szczęście mocno zwinięty papier w niej pozostał, a ochronił go też piasek, który dostał się do butelki. Rodzina Illmanów na kolejne dwa lata wypożyczyła swoje znalezisko Western Australian Museum. Butelka z wiadomością zostanie udostępniona zwiedzającym. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...