Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36962
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Rolnicy hodujący zwierzęta są wielkim zagrożeniem dla dużych drapieżników. Często zabijają oni dzikie zwierzęta twierdząc, że te atakują ich stada. Jednak najnowsze badania opublikowane na łamach Biological Conservation wykazały, że obecność tygrysów chroni zarówno pola uprawne jak i zwierzęta hodowlane. Tygrysy wybierają do życia możliwe najgłębsze, najbardziej dziewicze obszary leśne. W Bhutanie, gdzie prowadzono badania, tygrysy wypychały na zewnątrz swoich terytoriów dwa inne drapieżniki – lamparty i cyjona rudego. Przez to zwierzęta te znajdują się blisko wsi i pól uprawnych. Okazuje się jednak, że lamparty i cyjony nie polują na zwierzęta hodowlane. Żywią się mniejszymi roślinożercami, takimi jak dzikie świnie. Dzięki temu świtnie te nie żerują na polach uprawnych, na czym zyskują rolnicy. Okazuje się też, że obecność tygrysów dobrze wpływa na zwierzynę hodowlaną. W Bhutanie pasterze zwykle puszczają swoje stada wolno, a zwierzęta najczęściej pożywiają się w lasach otaczających wsie. Mogą tam co prawda paść ofiarą tygrysów, ale tych jest niewiele, zatem nie czynią wielkich szkód. Liczniejsze lamparty i cyjony wolą zaś nie zapuszczać się w las w obawie przed tygrysami i polują na dzikie świnie na polach uprawnych. Innymi słowy, jeśli w okolicy, gdzie są pola uprawne i hodowane są zwierzęta, występują tygrysy, to ich obecność chroni i uprawy i udomowione zwierzęta. Utrata zwierząt hodowlanych i plonów to dwa najpoważniejsze problemu, na jakie napotykają rolnicy w Bhutanie. Chciałem zrozumieć, w jaki sposób do tego dochodzi i opracować metody zaradcze, mówi główny autor badań Phuntsho Thinley z Instytutu Badań Środowiskowych Ugyen Wangchuk. W wyniku swoich badań naukowcy doszli do wniosku, że najlepsza metodą zapobiegającą utratom plonów i zwierząt hodowlanych jest staranie się o obecność głównego drapieżnika, tygrysa. Thinley i jego współpracownicy obliczyli, że dzięki obecności tygrysa przeciętna rodzina rolnicza w Bhutanie może w ciągu roku zanotować o 450 USD mniejsze straty na płodach rolnych i o 1120 USD mniejsze straty na zwierzętach hodowlanych. W sumie daje to 1570 USD/rok w kraju, w którym średni roczny dochód na głowę wynosi 2200 USD. Rolnicy mogą więc zyskać dodatkową pensję dzięki samej tylko obecności tygrysa. Badania zostały dobrze przyjęte w Bhutanie. Thinley opowiada o nich rolnikom, udzielił tez wywiadu w telewizji. W wyników badań cieszy się John Goodrich, jeden z dyrektorów organizacji Panthera, która działa na rzecz ochrony wielkich kotów. Jego zdaniem wyniki z Bhutanu mają przełożenie też na inne kraje i powinny one pomóc przekonać rolników, że nie zawsze należy winić tygrysy. A w krajach, gdzie zwierzęta te występują, to właśnie tygrysy są zawsze obwiniane o każdy przypadek zabicia zwierzęcia hodowlanego przez dzikie zwierzę. Jednak nie wszędzie sytuacja będzie wyglądała tak, jak w Bhutanie. Na przykład na Sumatrze nie ma lampartów, a hodowcy nie pozwalają zwierzętom hodowlanym swobodnie się przemieszczać. Tam problemem są dzicy roślinożercy wchodzący na pola oraz sidła, za pomocą których te pola są chronione. Problem w tym, że w sidła łapią się też tygrysy. Wyniki z Bhutanu można jednak przełożyć na sytuację w Nepalu czy Indiach. Tam mamy duże zagęszczenie tygrysów, duże zagęszczenie zwierząt hodowlanych oraz duże problemy z utratą zwierząt hodowlanych i plonów. Te badania mogą być tam naprawdę przydatne, mówi Goodrich. Sam Thinley uważa, że jego badania mogą mieć też przełożenie na inne gatunki, jak lwy i gepardy w Afryce czy wilki i kojoty w USA. « powrót do artykułu
  2. Australijscy naukowcy szukają sposobu na lekooporność, badając unikatowe składniki mleka dziobaka. W 2010 r. odkryto, że mleko dziobaka wykazuje właściwości antybakteryjne, które można wykorzystać do walki z superpatogenami. Dziobaki są tak specyficznymi stworzeniami, że z ich perspektywy dziwaczna biochemia ma sens - podkreśla dr Janet Newman z CSIRO. Przyglądając się bliżej ich mleku, scharakteryzowaliśmy nowe białko o unikatowych właściwościach przeciwbakteryjnych, które potencjalnie może ocalić wiele żyć. Samica dziobaka ma gruczoły piersiowe, ale brakuje jej sutków, dlatego mleko wydostaje się na zewnątrz przez pory w skórze. Tam styka się z różnymi czynnikami środowiskowymi, w tym z bakteriami. Jak podkreśla dr Julie Sharp z Deakin University, to właśnie fizjologią laktacji naukowcy wyjaśniali sobie obecność przeciwbakteryjnego białka o niezwykłych właściwościach. Interesowało nas zbadanie jego budowy i cech. W ten sposób wiedzielibyśmy, za co odpowiadają poszczególne fragmenty. Dzięki rentgenografii strukturalnej białko laktacyjne stekowców (ang. monotreme lactation protein, MLP) udało się wyprodukować. Ponieważ jego niespotykana struktura 3D skojarzyła się naukowcom z lokiem i największą dziecięcą gwiazdą w historii kina, nazwano ją "Shirley Temple". Autorzy publikacji z pisma Acta Crystallographica Section F Structural Biology Communications zaznaczają, że nie należy się dać zwieść temu, że MLP występuje wyłącznie u stekowców, bo badanie go przyczynia się do zwiększenia ogólnej wiedzy o budowie białek. « powrót do artykułu
  3. Jedną z olbrzymich zalet GMO jest fakt, że rolnicy uprawiające tego typu rośliny mogą używać mniej pestycydów, które są często szkodliwe dla człowieka i zwierząt innych niż szkodniki upraw. Literami „Bt" oznacza się rośliny, takie jak kukurydza, soja czy bawełna, które po modyfikacji zawierają gen pochodzący z bakterii Bacillus thuringiensis. Kukurydza Bt, soja Bt czy w końcu bawełna Bt produkują dzięki temu genowi białko, które jest toksyczne dla szkodników. Rolnicy nie muszą więc stosować insektycydów. Uprawy tych roślin, jak wiadomo nie od dzisiaj, chronią też do pewnego stopnia uprawy niezmodyfikowanych genetycznie roślin tego samego gatunku, dzięki czemu tam, gdzie rośliny GMO i niemodyfikowane są uprawiane obok siebie, można używać mniej pestycydów także dla ochrony roślin niemodyfikowanych. Najnowsze prace dowodzą, że kukurydza Bt chroni też inne gatunki rosnących obok roślin, szczególnie warzyw. Dzięki czemu można zmniejszyć użycie pestycydów również na tych roślinach. Entomolodzy i ekolodzy porównali straty w plonach i użycie insektycydów w stanach New Jersey, Delaware, Maryland i Virginia. Naukowcy posłużyli się danymi z lat 1976-1996, zanim upowszechniła się kukurydza Bt, oraz z lat 1996-2016, gdy zaczęła ona być powszechnie stosowana. Przyjrzano się też liczbie dwóch szkodników, omacnicy prosowianki i słonecznicy amerykańskiej. Po tym, jak kukurydza Bt rozpowszechniła się z 1996 roku liczba owadów złapanych w pułapki spadła o 75%. Spadek ten był wprost zależny od ilości kukurydzy Bt uprawianej w okolicy. Był on obserwowany nawet w obliczu ocieplania się klimatu, co sprzyja rozwojowi wspomnianych szkodników. Innymi słowy, genetycznie zmodyfikowana kukurydza anulowała korzyści, jakie szkodniki mogłyby odnieść z ocieplającego się klimatu. Wraz ze zmniejszającą się liczbą szkodników, zmniejszyły się nie tylko zalecenia, co do ilości potrzebnych pestycydów, ale także ich rzeczywiste zużycie. W latach 1992-2016 zużycie pestycydów na uprawach papryki w New Jersey spadło o 85%. Naukowcy zauważają, że nie cały spadek można przypisać korzystnemu wpływowi kukurydzy Bt, gdyż we wspomnianym okresie na rynku pojawiły się też lepsze pestycydy, których nie trzeba było używać tak dużo, jak wcześniej, jednak badacze są pewni, że kukurydza Bt odpowiada za znaczną część spadku zużycia pestycydów. Z powyższych badań wynika, że w sąsiedztwie kukurydzy Bt warto uprawiać rośliny, które są atakowane przez te same szkodniki co kukurydza, takie jak np. ziemniaki czy sorgo. Ponadto warto też, by amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA) zmieniła swoje zalecenia dotyczące upraw GMO. Obecnie bowiem EPA narzuca obowiązek, by obok kukurydzy Bt rosła kukurydza niemodyfikowana genetycznie lub niemodyfikowana soja. Ma to zapobiegać ewentualnemu nabyciu oporności szkodników na kukurydzę Bt. Warto, by EPA dopuściła też sąsiedztwo innych roślin. « powrót do artykułu
  4. Do 23 marca w poznańskiej Pracowni Muzeum Ziemi UAM można oglądać, znaleziony w ubiegłym roku, meteoryt o wadze 271 kg. To największy taki okaz w Polsce i tej części Europy. Niewykluczone, że będzie to jedyna szansa zobaczenia tego obiektu w stolicy Wielkopolski; znalazca chce sprzedać meteoryt, zaś poznańska placówka nie dysponuje kwotą 500 tys. zł na ten cel. Na meteoryt, który otrzymał nazwę „Kruszynka” natrafiono na poznańskim Morasku w ubiegłym roku, ale o znalezisku poinformowano dopiero w ostatnich tygodniach. Dotąd największym meteorytem w Polsce był okaz o wadze 261,2 kg, znaleziony w 2012 roku. 5 tysięcy lat temu nad obszarem należącym obecnie do północnych krańców Poznania miał miejsce tzw. łańcuszkowy upadek meteorytów. Teraz to miejsce jest największym w Europie skupiskiem kraterów powstałych po uderzeniu meteorytów żelaznych. Dla ochrony kraterów utworzono rezerwat przyrody Meteoryt Morasko. Rekordowy okaz został znaleziony przez Andrzeja Owczarzaka i Michała Nebelskiego poza terenem rezerwatu. Andrzej Owczarzak mówił PAP w ub. miesiącu, że zależy mu na tym, by okaz był pokazywany w Poznaniu. „Kruszynkę” można zobaczyć do 23 marca w Pracowni Muzeum Ziemi Wydziału Nauk Geograficznych i Geologicznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Stoi w gablocie między kolekcją największych polskich meteorytów. Kierownik Pracowni Muzeum Ziemi prof. UAM Edward Chwieduk powiedział PAP, że ze względu na spodziewane duże zainteresowanie obiektem, placówka przez najbliższe dwa tygodnie będzie czynna również w soboty i niedziele. Jak dodał, nie będzie łatwo zatrzymać największy polski meteoryt na stałe w Poznaniu. Problem jest prosty: meteoryty nie są tanie. Ten okaz wyceniono na pół miliona zł. Nas nie stać na to, żeby go kupić. Nie wiem, czy miasto byłoby zainteresowane jego nabyciem. Być może rozwiązaniem byłaby organizacja społecznej zbiórki na ten cel – powiedział prof. Chwieduk. Poznań mógłby go kupić, to w końcu największy meteoryt nie tylko w Polsce, ale i w tej części Europy. Obawiam się, że takim zakupem mogłyby być zainteresowane także i inne ośrodki – dodał. Andrzej Owczarzak przyznał w czwartek PAP, że ewentualnym kupnem meteorytu są zainteresowani m.in. prywatni kolekcjonerzy. Podkreślił, że chciałby, by okaz stał się własnością poznańskiej uczelni i był nadal prezentowany w stolicy Wielkopolski. Prof. Chwieduk powiedział, że meteoryty są dla naukowców źródłem wielu cennych informacji. Jeśli pochodzą z naszego Układu Słonecznego, to badając je możemy określić wiek Ziemi. Wygląda na to, że to, co spadło 5 tys. lat temu na Morasku pochodzi z pasa asteroid znajdującego się między Marsem a Jowiszem – to jest taki „śmietnik” zawierający resztki materii, która pozostała po stworzeniu Układu Słonecznego – wyjaśnił. Jak dodał, na podstawie badań meteorytów można stwierdzić, co się kryje wewnątrz Ziemi. "Wnętrze naszej planety to masa żelazno-niklowa. Fragmenty meteorytu, który spadł na Morasku należą do grupy meteorytów żelazno-niklowych. Badając je poznajemy też minerały, których na Ziemi nie ma” – dodał. Naukowiec przypomniał, że kilka lat temu, dzięki badaniom fragmentu meteorytu, który spadł na Morasku, udało się odkryć dwa nowe minerały: fosforany - moraskoit i czochralskiit. Rezerwat przyrody Meteoryt Morasko jest jednym z nielicznych znanych miejsc na świecie, gdzie obok siebie występują meteoryty i kratery uderzeniowe spowodowane przez ich upadek. Na pierwszy okaz meteorytu, o wadze niespełna 80 kg, natrafiono na tych terenach przypadkiem w 1914 roku; niemiecki żołnierz i przyrodnik, sierżant dr Cobliner znalazł go podczas kopania rowów strzelniczych. Do tej pory na terenie Moraska natrafiono już na kilka ton materiału. Grupa siedmiu kraterów powstałych w wyniku upadku meteorytu położona jest na południowym stoku Góry Moraskiej (wysokość 154 m n.p.m.) - najwyższego wzniesienia w okolicach Poznania. Teren ten, o powierzchni ok. 55 hektarów, uznano w 1976 roku za rezerwat przyrody. Kratery powstały w wyniku uderzenia w ziemię odłamków dużego meteorytu żelaznego, należącego prawdopodobnie do bolidu, który w zderzeniu z innym przyjął kurs kolizyjny z Ziemią. Moraskie kratery to jedno z największych na Ziemi skupisk tego rodzaju obiektów zarówno jeśli chodzi o ich wielkość, jak i liczbę. Największy ma średnicę około 100 m i głębokość dochodzącą do 11,5 m. « powrót do artykułu
  5. Dynamika uśmiechu kobiet i mężczyzn mierzalnie się różni, dzięki czemu sztuczna inteligencja (SI) może automatycznie przypisać płeć wyłącznie na tej podstawie. Naukowcy z Uniwersytetu w Bradford podkreślają, że choć automatyczne rozpoznanie płci jest już dostępne, istniejące metody opierają się na statycznych obrazach i porównują niezmienne cechy twarzy. Brytyjskie badanie, którego wyniki ukazały się w The Visual Computer: International Journal of Computer Graphics, jako pierwsze wykorzystało dynamikę uśmiechu do automatycznego rozróżniania kobiet i mężczyzn. Zespół prof. Hassana Ugaila mapował 49 punktów orientacyjnych na twarzy, głównie w okolicach oczu, ust i pod nosem. Akademicy posługiwali się nimi, by ocenić, jak pod wpływem ruchów mięśni twarz zmienia się, gdy się uśmiechamy. Chodziło o zmianę odległości między punktami i o to, jak daleko i jak szybko różne punkty przesuwały się podczas formowania uśmiechu. W następnym etapie badań Brytyjczycy sprawdzali, czy istnieją zauważalne różnice międzypłciowe. Okazało się, że tak: uśmiechy kobiet są bardziej ekspansywne. Anegdotycznie sposób uśmiechania się kobiet jest uznawany za bardziej ekspresyjny. Nasze badania to potwierdziły. Panie zdecydowanie mają szerszy uśmiech: rozciągają usta i ich okolice o wiele mocniej niż panowie. Ugail i inni stworzyli algorytm i przetestowali go na nagraniu 109 uśmiechających się osób. Komputer potrafił poprawnie określić płeć w 86% przypadków. Brytyjczycy uważają, że trafność można z łatwością poprawić. Testując pomysł, posłużyliśmy się prostą klasyfikacją maszynową. Bardziej złożona SI mogłaby poprawić wskaźnik rozpoznań. Naukowcy podkreślają, że w przyszłości trzeba by odpowiedzieć na kilka pytań, w tym o wpływ operacji plastycznych na rozpoznanie uśmiechu. Ponieważ system mierzy ruch mięśni podczas uśmiechu, uważamy, że dynamika pozostanie taka sama, nawet jeśli, np. pod wpływem operacji, zmienią się zewnętrzne cechy fizyczne. Jako że nie chodzi o zależność od pojedynczej cechy, ale o unikatową dla jednostki dynamikę, której nie da się naśladować lub zmienić, taki rodzaj rozpoznawania twarzy może się stać biometrią kolejnej generacji. « powrót do artykułu
  6. Samsung stracił dużą liczbę plastrów krzemowych, na których produkował układy NAND. Problemy z dostawą prądu w koreańskiej fabryce w Pyeongtaek trwały zaledwie 30 minut, ale uszkodzeniu uległo nawet 3,5% światowej produkcji układów pamięci. Jedna z tajwańskich witryn poinformowała, że Samsung stracił 50-60 tysięcy plastrów, czyli 11% całej marcowej produkcji. Cała sytuacja prawdopodobnie nie wpłynie negatywnie na finanse Sansunga, gdyż firma jest ubezpieczona od tego typu wypadków, jest też w stanie zrealizować zamówienia, ponieważ posiada odpowiednie zapasy. Jednak może to wpłynąć na sytuację na światowym rynku i ceny w najbliższych tygodniach. Obecnie mamy do czynienia z niewielką nadprodukcją układów NAND, przez co ich producenci są zmuszeni obniżać ceny dla dużych odbiorców. Naprodukcja ta jest związana z tradycyjnie niższym popytem na NAND na początku roku oraz z udoskonalaniem metod produkcyjnych 3D NAND, dzięki czemu osiągana jest większa wydajność. Utrata 3,5 procenta miesięcznej światowej produkcji mogła spowodować, że nadwyżka zniknęła i przez jakiś czas ceny układów będą wyższe. « powrót do artykułu
  7. Microsoft informuje, że firmowi specjaliści ds. bezpieczeństwa obserwują coraz więcej ataków, podczas których komputery ofiar infekowane są oprogramowaniem wydobywającym kryptowaluty. Jednocześnie spada liczba ataków za pomocą ransomware. Pomiędzy wrześniem ubiegłego roku, a styczniem roku bieżącego Microsoft wykrywał miesięcznie średnio 644 000 komputerów z Windows, które zostały zainfekowane oprogramowaniem do kopania kryptowalut. Mechanizmy do wydobywania kryptowalut został dodane do wielu znanych rodzin szkodliwego kodu. Obserwowanych jest za to mniej komputerów zarażonych ransomware'em. Jest mało prawdopodobne, by w najbliższym czasie cyberprzestępcy całkowicie porzucili ransomware, jednak wzrost ataków za pomocą koni trojańskich zawierających kod wydobywający kryptowaluty pokazuje, że przestępcy próbują nowych metod nielegalnego zdobywania pieniędzy, czytamy w raporcie przygotowanym przez wydział Windows Defender Research. Cyberprzestępcy uruchomili też wiele witryn ze streamingiem wideo, do których próbują przyciągać internautów, by zarażać ich komputery. Jednak znacznie częściej zarażają swoim kodem witryny stron trzecich i to na nich dochodzi do ataku na komputery użytkowników. Innym problemem są pracownicy, który sami instalują takie oprogramowanie na firmowych komputerach. Jest to szczególnie widoczne w przypadku firm dysponujących dużą mocą obliczeniową. Niektórzy pracownicy wykorzystują ten fakt, by zdobyć dodatkowe pieniądze. Obecność tego oprogramowania w firmowych sieciach niekoniecznie oznacza, że doszło do ataku. To jednak staje się coraz poważniejszym problemem, bo zużywa cenne moce obliczeniowe, które zainstalowano po to, by obsługiwały procesy firmy. Oprogramowanie do kopania kryptowalut powoduje też większe zużycie prądu przez komputery, co naraża firmę na dodatkowe koszty, stwierdzają przedstawiciele Microsoftu. « powrót do artykułu
  8. Francuzi ze studia Les Machines de L'île zamierzają stworzyć do 2022 r. największe wiszące ogrody od czasów starożytnych (i jednego z siedmiu cudów świata - wiszących ogrodów królowej Semiramidy w Babilonie). Korona L'Arbre aux Hérons (Drzewa Czapli) ma mieć 50 m średnicy. Przedstawiciele firmy z Nantes podkreślają, że zainspirowały ich światy Juliusza Verne'a i Leonarda da Vinci. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, drzewo stanowiące 3. fazę projektu Island's Machines stanie na brzegu Loary, w pobliżu domu, w którym Verne spędził swoje nastoletnie lata i w którym dorastał amerykański ornitolog, przyrodnik i malarz John James Audubon. Les Machines de L'île pracują nad koncepcją wiszącego ogrodu od momentu powstania w 2007 r. Prototypy L'Arbre aux Hérons mogą oglądać zwiedzający Machine Gallery. Na szkicach i modelach widać stalowe drzewo, zwieńczone dwiema czaplami. Ma ono ważyć 1500-2000 ton. W środku zaplanowano pień o średnicy 10 m ze spiralnymi schodami w kształcie podwójnej helisy. Będą one prowadzić do zachwalanych pod kątem przechadzek gałęzi z wiszącymi ogrodami. Na wysokości 35 m zaprojektowano 2 platformy, z których będzie się można dostać do mechanicznych czapli. Jak wyjaśniają Francuzi, ptaki będą miały rozpiętość skrzydeł rzędu 15 i na swoich skrzydłach i grzbiecie przewiozą do 20 osób. Podczas "panoramicznego" lotu na wysokości 45 m zwiedzający zobaczą całą okolicę. Budowę wieży Eiffla zachodniej Francji wyceniono na 35 mln euro; 2/3 sumy pochodzą z funduszy publicznych, resztę pomysłodawcy zbierają na Kickstarterze. Do końca kampanii pozostało 38 dni. « powrót do artykułu
  9. Korzystanie z krokomierza korzystnie wpływa na aktywność fizyczną 3-4 lata po zakończeniu udziału w testach. Wiemy z wcześniejszych badań, że noszenie krokomierza może sprawiać, że ludzie są bardziej aktywni w krótkiej perspektywie czasowej. By jednak skorzystać zdrowotnie na tej zwiększonej aktywności, np. obniżyć ryzyko choroby serca, udaru i cukrzycy typu 2., trzeba się więcej ruszać w dłuższej perspektywie czasowej - tłumaczy prof. Christina Victor z Brunel University London. Zdobyliśmy nowe dowody, że krótka, prosta porada dot. korzystania z krokomierza, czy to w formie dostarczonej pocztą ulotki czy rozmowy z pielęgniarką, może wpływać na aktywność 3-4 lata później. Brytyjczycy monitorowali uczestników 2 badań. Między 2012 a 2013 r. tysiąc dwadzieścia trzy nieaktywne osoby z południowego Londynu w wieku 45-75 lat wzięły udział w teście PACE-UP. Dano im krokomierz, poproszono o prowadzenie dzienniczka i podzielono na 3 grupy. Część ludzi odbywała sesje z pielęgniarką, część dostawała pocztą ulotkę, a grupa kontrolna nie otrzymywała żadnej pomocy w zakresie zwiększania aktywności. Trzy lata później ludzie, którymi w jakiś sposób kierowano (bez względu na sposób), nadal wykonywali 600 kroków dziennie więcej i tygodniowo ćwiczyli umiarkowanie-intensywnie 24 min dłużej. W podobnym teście PACE-UP wzięło też udział 298 osób w wieku 60-75 lat z hrabstw Berkshire i Oxfordshire. W tym przypadku śledzono poczynania 2 grup: otrzymującej poradę od pielęgniarki i kontrolnej. Cztery lata później osoby prowadzone przez pielęgniarki nadal wykonywały 400 kroków dziennie więcej i tygodniowo ćwiczyły z umiarkowaną-dużą intensywnością 33 min dłużej. « powrót do artykułu
  10. Prezydent Trump wydał rozporządzenie wykonawcze, w którym zablokował przejęcie firmy Qualcomm przez Broadcom. Donald Trump podjął taką decyzję po zapoznaniu się z rekomendacją wystawioną przez Komitet Inwestycji Zagranicznych w USA (CIFUS). W oparciu o władzę przekazaną mi jako prezydentowi na mocy Konstytucji i prawa Stanów Zjednoczonych [...] zarządzam co następuje: 1. (a) Istnieją wiarygodne dowody, które skłaniają mnie do uznania, że Broadcom Limited [...] po przejęciu kontroli nad Qualcomm Incorporated, firmę z Delaware, może podjąć działania, które zagrożą bezpieczeństwo narodowemu Stanów Zjednoczonych. (b) Obecne przepisy [...] nie zapewniają, w mojej ocenie, odpowiednich mechanizmów, na podstawie których mógłbym w takim wypadku [przejęcia – red.] chronić bezpieczeństwo narodowe. 2. [...] zarządzam, by: (a) proponowane przejęcie Qualcommu przez oferenta zostało zakazane oraz by zakazane zostało jakiekolwiek inne znaczące połączenie czy przejęcie, niezależnie od tego, czy dokonane pośrednio czy bezpośrednio. (b) żadna z 15 osób wymienionych przez Broadcom jako potencjalni kandydaci na dyrektorów [...] nie może starać się o stanowisko dyrektorskie w Qualcomm. Rozporządzenie zobowiązuje też Broadcom i Qualcomm do natychmiastowego zaprzestania działań związanych z przejęciem, a po formalnym ich zakończeniu obie strony muszą oficjalnie poinformować o tym CIFUS. Przypomniano też, że Prokurator Generalny ma prawo do podjęcia wszelkich działań mających na celu wyegzekwowanie rozporządzenia. « powrót do artykułu
  11. Astronomowie odkryli, że galaktyki – niezależnie od swojej wielkości – obracają się w tempie 1 obrotu na miliard lat. To nie szwajcarski zegarek, ale niezależnie od tego, czy galaktyka jest wielka czy mała, jeśli znajdujesz się na jej krawędzi, to jeden obrót zajmie ci około miliarda lat, mówi profesor Gerhardt Meurer z International Centre for Radio Astronomy Research (ICRAR). Naukowiec dodaje, że proste obliczenia matematyczne wskazują, że wszystkie galaktyki tej samej wielkości mają taką samą średnią gęstość wewnętrzną. Odkrycie takiej regularności pozwala nam lepiej zrozumieć mechanizm ich obrotu. Nie znajdziemy gęstej galaktyki obracającej się szybko, podczas gdy inna o tych samych rozmiarach będzie mniej gęsta i będzie obracała się wolniej. Uczeni ze zdumieniem odkryli też stare gwiazdy na krawędziach galaktyk. W oparciu o obecnie obowiązujące modele spodziewaliśmy się, że na krawędziach galaktyk znajdziemy niewielką populację młodych gwiazd. Jednak zamiast znaleźć tylko gaz i młode gwiazdy, znaleźliśmy też znaczącą populację starszych gwiazd. To bardzo znaczące, gdyż dzięki temu wiemy, gdzie galaktyka się kończy, nie będziemy więc marnować czasu i mocy obliczeniowych na badanie obszaru poza jej granicą, dodaje naukowiec. Pozwoli to zaoszczędzić olbrzymie ilości czasu i pieniędzy, gdy uruchomiona zostanie nowa generacja radioteleskopów. Ich zasoby nie będą niepotrzebnie marnowane. Gdy SKA (Square Kilometre Array) zostanie uruchomiony w przyszłej dekadzie, będziemy potrzebowali maksymalnie dużo zasobów, by móc scharakteryzować miliardy galaktyk, jakie teleskopy tego typu nam pokażą, stwierdził Meurer. Dlatego też określenie granic galaktyk to odkrycie, które pozwoli skupić się na zasadniczej części badań. « powrót do artykułu
  12. Ograniczona zdolność podtrzymania temperatury ciała w chłodnym otoczeniu może się przyczyniać do rozwoju otyłości w dorosłości. Zespół Rosy Señarís z Uniwersytetu w Santiago de Composteli odkrył, że w lekko chłodnym środowisku myszy pozbawione reagującego na zimno białka receptorowego TRPM8 spożywały więcej pokarmu w ciągu dnia (a więc wtedy, gdy myszy zazwyczaj śpią). Zjawisko to zaczynało się w młodym wieku i prowadziło do otyłości oraz wysokiego poziomu glukozy w dorosłości. Hiszpanie sądzą, że po części mogło się do tego przyczynić ograniczone zużycie tłuszczu. Autorzy artykułu z Journal of Neuroscience stwierdzili, że w porównaniu do gryzoni z grupy kontrolnej, myszy poddane delecji TRPM8 traciły w lekkim chłodzie więcej ciepła, zwłaszcza w czasie postu, kiedy ich temperatura spadała poniżej 30°C. Hiszpanie podkreślają, że udało im się odkryć nieznane dotąd powiązania między układami wykrywania temperatury, termoregulacją i spożyciem pokarmu. Wg nich, toruje to drogę nowym metodom zapobiegania i leczenia otyłości. « powrót do artykułu
  13. U kobiet i mężczyzn z ciężkim zaburzeniem depresyjnym (ang. major depressive disorder, MDD) występują przeciwne zmiany ekspresji tych samych genów. Wyniki wskazują więc na unikatową patologię i sugerują, że kobiety i mężczyźni mogą potrzebować różnych metod leczenia depresji. Ten ważny artykuł unaocznia rozbieżny mechanizm molekularny przyczyniający się do depresji u kobiet i mężczyzn. Zadaje to kłam założeniu, że podobna diagnoza u różnych osób ma to samo podłoże biologiczne - podkreśla doktor John Krystal, wydawca Biological Psychiatry. Choć naukowcy analizują mózgi chorych na depresję od dziesięcioleci, wiele badań obejmowało wyłącznie mężczyzn - dodaje dr Marianne Seney z Uniwersytetu w Pittsburghu. Działo się tak, mimo że MDD diagnozuje się u kobiet 2-krotnie częściej, a nasilenie choroby jest u nich niejednokrotnie większe niż u mężczyzn. W metaanalizie uwzględniono 8 opublikowanych zestawów danych (4 dotyczyły kobiet, a 4 mężczyzn). Zespół dr Etienne Sibille z Centrum Uzależnień i Zdrowia Psychicznego (CAMH) w Toronto analizował poziom ekspresji genów w pośmiertnej tkance mózgu 50 osób z MDD (26 mężczyzn i 24 kobiet). Porównań dokonywano do równolicznej grupy kontrolnej zdrowych ludzi. Większość genów o zmienionej ekspresji występowała albo wyłącznie u kobiet, albo u mężczyzn. W przypadku genów, których ekspresja była zmieniona i u pań, i panów, u poszczególnych płci zmiany zachodziły jednak w przeciwnych kierunkach. O ile u kobiet stwierdzono np. zwiększoną ekspresję genów wpływających na funkcje synaps, o tyle u mężczyzn ich ekspresja była zmniejszona. Autorzy publikacji z pisma Biological Psychiatry zauważyli też, że u kobiet następowały spadki ekspresji genów wpływających na układ odpornościowy, a u mężczyzn wzrosty. Identyczne wyniki uzyskano, wykorzystując te same metody do innych grup badanych. Naukowcy analizowali 3 regiony mózgu regulujące nastrój i działające wadliwie w MDD: przedni zakręt obręczy (ang. anterior cingulate cortex, ACC), ciało migdałowate i grzbietowo-boczną korę przedczołową (ang. dorsolateral prefrontal cortex). Okazało się, że przeciwne zmiany były specyficzne dla obszarów; jeśli więc kobiety miały zwiększoną ekspresję pewnego genu w jednym obszarze i zmniejszoną w drugim, u mężczyzn wyglądało to dokładnie na odwrót. Ponieważ zmiany badano post mortem, nie wiadomo, jak przeciwne sygnatury molekularne wpływają na MDD u obu płci. Tak czy siak wygląda jednak na to, że patologia dużej depresji jest specyficzna dla płci. « powrót do artykułu
  14. Czternastego marca w swoim domu w Cambridge zmarł wybitny astrofizyk i kosmolog Stephen Hawking. Miał 76 lat. Cierpiał na stwardnienie zanikowe boczne (ALS). Hawking wybrał matematykę, lecz wolą ojca było, by studiował medycynę. W 1959 r. Stephen rozpoczął więc naukę na Uniwersytecie w Oksfordzie, gdzie matematyka nie była wówczas wykładana jako oddzielny kierunek. Rozwiązaniem okazało się studiowanie nauk przyrodniczych i specjalizacja w fizyce. Do zainteresowań naukowych Hawkinga należały głównie czarne dziury i grawitacja kwantowa. Z Rogerem Penrose'em opracował twierdzenia dot. istnienia osobliwości i teoretyczny dowód, że czarne dziury powinny emitować promieniowanie (dziś nazywamy je promieniowaniem Hawkinga albo Bekensteina-Hawkinga). Uczony napisał liczne książki popularnonaukowe. Wydana w 1988 r. "Krótka historia czasu" znajdowała się na liście bestsellerów British Sunday Times aż przez 237 tygodni i sprzedała się w ponad 10 mln egzemplarzy. Hawking był znany z wystąpień publicznych. Pojawiał się w różnych produkcjach telewizyjnych/filmowych, np. w "Star Treku: Następnym pokoleniu". Użyczał swojego głosu w serialach animowanych "Simpsonowie" oraz "Dilbert" i w utworach zespołu Pink Floyd czy w coverze piosenki Michaela Jacksona "The Girl Is Mine" w wykonaniu Richarda Cheese'a. W wieku 21 lat lekarze orzekli, że z powodu ALS zostało mu jeszcze parę lat życia. Hawkinga odznaczono Orderem Imperium Brytyjskiego, a także Order of the Companions of Honour. Dziewięć lat temu (w 2009 r.) otrzymał najwyższe cywilne odznaczenie USA - Medal Wolności. W 1965 r. fizyk ożenił się z Jane Wilde. Urodziło im się troje dzieci: Robert (1967), Lucy (1970) i Tim (1979). Hawking miał też czworo wnucząt: George'a, Edwarda, Rose i Williama. Księga kondolencyjna zostanie wystawiona w Gonville and Caius College, gdzie Hawking pracował po obronie doktoratu pt. "Properties of the Expanding Universe". « powrót do artykułu
  15. Małe populacje patogennych bakterii są trudniejsze do zabicia od dużych, bo inaczej reagują na antybiotyki. Naukowcy z Emory University odkryli, że populacja bakteryjna złożona ze 100 lub mniejszej liczby komórek reaguje na antybiotyki losowo, a nie w jednorodny sposób jak większa populacja. Odkryliśmy, że w komórkach bakteryjnych, które nie zostają zabite przez antybiotykoterapię, może nie być niczego wyjątkowego - przeżywają przez przypadek - opowiada prof. Minsu Kim. Wspomniana losowość to obosieczny miecz. Na pozór utrudnia przewidywanie wyników leczenia. Znaleźliśmy jednak sposób na manipulowanie tą losowością w taki sposób, że mała populacja bakterii zostaje wyeliminowana ze 100% prawdopodobieństwem. Dostrajając tempo wzrostu i obumierania komórek bakteryjnych, można za pomocą niewielkich stężeń antybiotyków zniszczyć małe populacje (nawet gdy są lekooporne). Amerykanie stworzyli model leczenia, wykorzystując koktajl antybiotyków z 2 klas. Najpierw skuteczność modelu zademonstrowano podczas eksperymentów na małej nielekoopornej populacji pałeczek okrężnicy (Escherichia coli). Później sprawdził się on także na bakteriach lekoopornych. Mamy nadzieję, że nasz model pomoże w opracowaniu bardziej złożonych protokołów antybiotykoterapii, przez co w przypadku pewnych zakażeń staną się one bardziej skuteczne przy niskich dawkach. Przez dziesięciolecia uważano, że wystarczy zredukować liczebność populacji bakterii do kilkuset komórek, bo układ odpornościowy chorego może poradzić sobie z resztą drobnoustrojów. Ostatnio stało się jednak jasne, że małe populacje bakterii liczą się w przebiegu infekcji, bo w przypadku pewnych gatunków patogenów dawka zakaźna - liczba komórek bakteryjnych wystarczająca do rozpoczęcia infekcji - to kilkadziesiąt, a czasem nawet pojedyncze komórki. Nie wiadomo, czemu leczenie antybiotykami czasem działa, a czasem nie. W grę mogą, oczywiście, wchodzić takie czynniki, jak odpowiedź immunologiczna zakażonych lub mutacje zwiększające zjadliwość bakterii. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że do niepowodzeń terapeutycznych dochodzi nawet w terapii wrażliwych na antybiotyki zakażeń u prostych organizmów - nicieni Caenorhabditis elegans - Kim podejrzewał, że chodzi o coś bardziej podstawowego. Skupiając się na małych populacjach bakterii, zespół z Emory odkrył, czym ich dynamika różni się od dynamiki dużych grup. Przez antybiotyki stężenie komórek bakteryjnych fluktuuje. Gdy przez przypadek tempo wzrostu przewyższa śmiertelność, bakterii nie udaje się wyeliminować. Naukowcy wykorzystali tę wiedzę i opracowali koktajl leków bakteriobójczych (zabijających drobnoustroje) i bakteriostatycznych (hamujących rozwój mikroorganizmów). Za pomocą niskich ich dawek manipulowali losowymi fluktuacjami liczebności komórek i zwiększali prawdopodobieństwo, że tempo obumierania przewyższy tempo wzrostu. Nie wszystkie antybiotyki pasują do modelu i przed zastosowaniem klinicznym metodę trzeba dopracować. « powrót do artykułu
  16. Potężne erupcje wulkaniczne, to jedne z niewielu klęsk żywiołowych o skali globalnej. Niedawno informowaliśmy, że ludzkość nie jest gotowa na kolejną eksplozję o sile VEI-7. Być może jednak nie mają one, a raczej nie miały w przeszłości, aż tak katastrofalnych skutków, jak dotychczas sądzono. Wybuch indonezyjskiego wulkanu Toba (VEI-8), który miał miejsce przed 74 000 lat, był najpotężniejszą erupcją wulkaniczną na Ziemi w ciągu ostatnich 2 milionów lat. Najnowsze badania sugerują, że dotychczasowe hipotezy, mówiące o tym, iż po wybuchu wulkanu ludzkość znalazła się na skraju zagłady, nie były prawdziwe. Podczas erupcji wulkanu Toba do atmosfery mogło zostać wyrzucone nawet 2800 kilometrów sześciennych materiału. Taka ilość na długi czas powinna przesłonić niebo na całej planecie, a to skłoniło naukowców do wysnucia hipotezyo znacznym spadku temperatury. Modele klimatyczne sugerują, że temperatury mogły spaść o niemal 17 stopni Celsjusza. To oznaczało zatrzymanie wzrostu roślin, awans lodowców, możliwy spadek poziomu oceanów oraz zmniejszenie ilości opadów deszczu. W 1998 roku antropolog Stanley Ambrose połączył takie dane z dowodami genetycznymi, które wskazywały, że wkrótce pod wybuchu Toby doszło do zmniejszenia liczby ludzi. Zdaniem Ambrose'a, na planecie pozostało około 10 000 naszych przodków. Gatunek znalazł się na krawędzi zagłady. To były bardzo dramatyczne teorie. Stały się niezwykle popularne, nie tylko w świecie nauki. Pobudzały wyobraźnię opinii publicznej, mówi Michael Petraglia, archeolog z Instytutu Historii Człowieka im. Maxa Plancka. Najnowsze badania nie potwierdzają jednak dramatu, jaki miał się rozegrać. Curtis Marean i jego koledzy z Uniwersytetu Stanowego Arizony badali dwa stanowiska archeologiczne w Afryce Południowej. W badanych warstwach znaleźli mikroskopijne fragmenty szkliwa wulkanicznego pochodzącego z Toby. Jako że znajdowały się tam też pozostałości po kościach, ogniu i narzędziach, naukowcy mogli po raz pierwszy ocenić poziom ludzkiej aktywności oraz wpływ erupcji na ówczesną populację. Badania dały zaskakujące wyniki. Gdyby Toba zdziesiątkowała ludzi, to w warstwach powyżej warstwy z dowodami na wybuch powinniśmy obserwować mniej śladów aktywności człowieka. Tymczasem zaobserwowano coś przeciwnego. Śladów aktywności było więcej. To nie oznacza, zaznacza doktor Marean, że wulkaniczna zima nie miała miejsca. Zdaniem uczonego erupcja mogła zmusić ludzi do przeniesienia się bliżej wybrzeży morskich, gdzie byli w stanie przetrwać. Jednak nie wszyscy naukowcy zgadzają się z taką interpretacją. Doktor Petraglia przypomina nieco wcześniejsze badania nad warstwą popiołów wulkanicznych z Toby, które wydobyto z Jeziora Malawi. Nie zaobserwowano tam żadnych oznak spadku temperatury wody jeziora, a to sugeruje, że nie doszło do wulkanicznej zimy, nie było więc powodu, by ludzka populacja gwałtownie się zmniejszyła. Stanowisko takie znajduje zrozumienie u wieli specjalistów. Thomas Johnson, emerytowany paleoklimatolog z University of Minnesota mówi, że osobiście skłania sie ku poglądowi, iż Toba nie miał znaczącego wpływu na populację Homo sapiens w okresie przebywania gatunku we Wschodniej Afryce. Większość nowych informacji to kolejne gwoździe do trumny hipotezy o zdziesiątkowaniu człowieka przez Tobę. « powrót do artykułu
  17. W północnych Chinach archeolodzy odsłonili pozostałości starożytnego miasta sprzed 2000 lat – informuje serwis internetowy Instytutu Archeologii Chińskiej Akademii Nauk Społecznych. Miasto zbudowano w początkowym okresie panowania w Chinach Wschodniej Dynastii Han (25-220 r.) w odległości 1,3 kilometra na północny zachód od odcinka Wielkiego Muru Chińskiego, wzniesionego w czasach panowania tej dynastii. Było ono otoczone wałami ziemnymi o długości 5,8 kilometra, a po zewnętrznej stronie umocnień obronnych znajdowała się fosa. Według naukowców, miasto zostało zbudowane przez Chińczyków w celu umieszczenia w nim dużej grupy przedstawicieli Południowych Xiongnu, którzy byli w tym czasie sprzymierzeni z chińskim cesarstwem. Xiongnu założyli w IV w. p.n.e. konfederację koczowniczych plemion, która u szczytu swojej potęgi była w okresie II-I w. p.n.e. i prowadziła wojny z Chinami, wymuszając nawet płacenie trybutu przez Chiny. W połowie I w. n.e. doszło do waśni wśród plemion konfederacji Xiongnu, co doprowadziło do podziału Xiongnu na Północnych i Południowych. Południowi Xiongnu zostali sprzymierzeńcami Chin i występowali po chińskiej stronie w kolejnych wojnach z Północnymi Xiongnu. Archeolodzy odkryli wewnątrz miasta pozostałości ponad 100 domostw, rozlokowanych w typowy dla azjatyckich koczowniczych obozów wojskowych sposób. Odsłonięto też pozostałości konstrukcji wielkiego namiotu o średnicy 32 metrów. Wyroby ceramiczne odkryte na stanowisku posiadają kształty oraz ozdoby w kształcie falistych linii oraz łuków z cięciwami, które są charakterystyczne dla kultury Xiongnu. « powrót do artykułu
  18. Alpy są domem dla ponad 3 tys. porostów. Porosty to organizmy złożone z grzybów, żyjących w symbiozie głównie z cyjanobakteriami bądź zielenicami. Mogą one rosnąć na wielu różnych powierzchniach, w tym na korze drzew i skałach, dlatego traktuje się je jako biomonitory i biowskaźniki zanieczyszczenia, zdrowia lasu czy zmiany klimatu. Mimo że w kategoriach biogeograficznych Alpy należą do najlepiej zbadanych rejonów świata, dotąd nikt nie pokusił się o całościowy przegląd tutejszych porostów. Wyniki 15 lat pracy międzynarodowego zespołu lichenologów prof. Luigiego Nimisa z Uniwersytetu w Trieście ukazały się właśnie w piśmie MycoKeys. Naukowcy sporządzili adnotowaną listę wszystkich porostów, wymienianych dotąd w kontekście Alp. Składa się ona z 3138 pozycji i bazuje na danych z 8 krajów: Austrii, Francji, Niemiec, Włoch, Lichtensteinu, Monako, Słowenii i Szwajcarii. Lichenolodzy podkreślają, że takiego katalogu/listy nie było zbyt długo, co utrudniało prowadzenie badań w różnych zakątkach naszego globu. Specjaliści wyjaśniają, że dane z Alp można by np. wykorzystać do porównań populacji górskich porostów na świecie. Okazuje się bowiem, że wiele porostów opisanych pierwotnie w Alpach zidentyfikowano potem w innych zakątkach Ziemi. Ekipa Nimisa podkreśla, że trwające niemal 1,5 dekady analizy ujawniły dużo problemów taksonomicznych. Mamy nadzieję, że zapoczątkują one kolejne badania w najbliższych latach. « powrót do artykułu
  19. Denga zwiększa ryzyko udaru, zwłaszcza w dwóch pierwszych miesiącach od zakażenia. Klinicyści z obszarów występowania dengi powinni być świadomi tego zjawiska, szczególnie w przypadku pacjentów z dengą z deficytami neurologicznymi lub chorych z udarem z niewyjaśnioną gorączką - podkreśla dr Chia-Hung Kao ze Szpitala Chińskiego Uniwersytetu Medycznego w Taizhongu. Naukowcy analizowali dane 13.787 pacjentów (głównie w wieku 31-60 lat) z nowo zdiagnozowaną dengą; dane obejmowały okres między 2000 a 2012 r. Grupa kontrolna składała się z osób niechorujących na dengę. Dopasowano ją pod względem czynników demograficznych i chorób/powikłań towarzyszących udarowi. Okazało się, że ogólny wskaźnik zapadalności na udary był wyższy w grupie chorych z dengą (5,33 na 1000 osobolat vs. 3,72). Ryzyko udaru było najwyższe w pierwszych dwóch miesiącach od postawienia diagnozy (25,53 na 1000 osobolat). Szczegółowe wyniki badań ukazały się w Canadian Medical Association Journal. « powrót do artykułu
  20. Firma z Doliny Krzemowej została oskarżona o nieautoryzowane umieszczenie satelitów w przestrzeni kosmicznej. Jeśli oskarżenia się potwierdzą, będzie to pierwszy tego typu przypadek w historii. Oskarżenie pojawiło się w e-mailu, jaki przedstawiciele amerykańskiej Federalnej Komisji Komunikacji (FCC) wysłali do Sary Spangelo, dyrektor wykonawczej firmy Swarm Technologies. W grudniu 2017 roku FCC, która reguluje działanie satelitów komunikacyjnych będących własnością amerykańskich przedsiębiorstw, nie udzieliła Swarm Technologies zgody na umieszczenie satelitów „SpaceBee” na orbicie. Przyczyną odmowy były niewielkie rozmiary urządzeń. Ich wysokość wynosi jedynie 2,8 centymetra, a powierzchnia boku to 10 centymetrów kwadratowych. Przez to satelitów nie można dokładnie śledzić, by upewnić się, że nie uderzą one w inne satelity. Urzędnicy argumentowali, że w związku z tym trudno będzie zaplanować manewry obronne, zapobiegające zderzeniu. Nie możemy więc uznać, że wyrażenie zgody jest w interesie publicznym – stwierdziła FCC. Niedawno Indyjska Organizacja Badań Kosmicznych opublikowała dokumenty, z których wynika, że satelity „SpaceBee” znalazły się na pokładzie Polar Satellite Launch Vehicle, który 12 stycznia wystartował z centrum kosmicznego Sriharikota. Zadaniem „SpaceBee” jest zapewnienie dostępu do internetu. Dziennikarze, którzy przyjrzeli się tej sprawie dowiedzieli się, że ani Indyjska Organizacja Badań Kosmicznych, ani firma Spaceflight, która wyprodukowała satelity, nie potwierdziły, że sprawdzają, czy ich klienci posiadają odpowiednie zgody wydane przez FCC. Swarm Technologies może mieć teraz poważne kłopoty. Firma planowała w kwietniu wystrzelenie kolejnych satelitów i miała odpowiednie zgody. Teraz FCC je zawiesiła by mieć czas na ocenę skutków prawdopodobnego nieautoryzowanego umieszczenia na orbicie czterech satelitów. « powrót do artykułu
  21. Przyczyną naturalnego zaniku mięśni nóg w czasie starzenia jest utrata nerwów kontrolujących kończyny. Naukowcy z Manchester Metropolitan University, Uniwersytetu w Waterloo i Uniwersytetu w Manchesterze badali 168 mężczyzn. Okazało się, że do wieku 75 lat następowała utrata 30-50% nerwów kontrolujących nogi. Skutkiem tego był zanik mięśni. Okazało się jednak, że sprawniejsi ludzie byli w lepszej sytuacji, bo aktywność zwiększała szanse na powstanie nowych odgałęzień zachowanych nerwów i ograniczenie degeneracji odłączonych od układu nerwowego (czytaj: bezużytecznych) mięśni. Autorzy publikacji z Journal of Physiology przypominają, że z wiekiem mięśnie nóg stają się coraz mniejsze i słabsze, co utrudnia codzienne funkcjonowanie, np. wstawanie z krzesła czy wchodzenie po schodach. Choć to powszechne zjawisko, dotąd nie było do końca wiadomo, co jest jego przyczyną. Prof. Jamie McPhee z Manchester Metropolitan University wyjaśnia, że zazwyczaj młodzi dorośli mają w okolicy lędźwiowej ok. 70 tys. nerwów kontrolujących ruchy kończyn dolnych. Z wiekiem następują jednak znaczące spadki. Zaobserwowaliśmy dramatyczną - 30-60% - utratę nerwów kontrolujących mięśnie [...]. Brytyjsko-kanadyjski zespół przyglądał się tkance mięśniowej, wykorzystując rezonans magnetyczny (MRI). By oszacować liczbę i wielkość ocalałych nerwów, analizowano aktywność elektryczną w mięśniach (przeprowadzono elektromiografię). Jak zaznacza McPhee, tworzenie nowych odgałęzień nerwów jest bardziej prawdopodobne u sprawnych osób z dużymi, zdrowymi mięśniami. Gdy wewnętrzny mechanizm zabezpieczający jest nieskuteczny, zachodzi zanik mięśni, który może nawet prowadzić do sarkopenii (zespół ten występuje u ok. 10-20% osób w wieku 65+). Obecnie akademicy sprawdzają, czy regularne ćwiczenia w średnim i starszym wieku spowalniają proces odłączania mięśni od układu nerwowego lub wspomagają powstawanie nowych gałęzi nerwów, by uratować odłączone włókna. Ekipa chce ustalić, jakie ćwiczenia są najlepsze (trening siłowy czy wytrzymałościowy) i zrozumieć fizjologię zmian nerwowo-mięśniowych w przebiegu starzenia. Naszym celem jest znalezienie sposobów na usprawnienie procesu tworzenia odgałęzień [...] oraz zmniejszenie liczby seniorów z niską masą mięśniową i słabymi mięśniami. Obecnie w Europie mamy co najmniej 10 mln starszych osób z [...] sarkopenią. Znajdują się one w grupie podwyższonego ryzyka społecznej izolacji, upadków, złamań, niepełnosprawności i hospitalizacji - tłumaczy McPhee. « powrót do artykułu
  22. Bakterie występujące w jelicie cienkim myszy i ludzi mogą przemieszczać się do różnych narządów i wywoływać odpowiedź autoimmunologiczną. Zespół z Uniwersytetu Yale zauważył także, że reakcję tę można stłumić za pomocą antybiotyku lub szczepionki. Naukowcy, których artykuł ukazał się w piśmie Science, uważają, że ich odkrycia mogą utorować drogę nowym metodom leczenia chorób autoimmunologicznych, np. tocznia rumieniowatego układowego czy autoimmunologicznego zapalenia wątroby (AZW). Podczas badań Amerykanie skupili się na Enterococcus gallinarum, bakteriach, które potrafią się spontanicznie przemieszczać z przewodu pokarmowego do węzłów chłonnych, wątroby i śledziony. Na modelu mysim (gryzoniach podatnych genetycznie) naukowcy zademonstrowali, że w tkankach poza jelitem E. gallinarum zapoczątkowuje produkcję autoprzeciwciał oraz stan zapalny. Ten sam mechanizm zapalny potwierdzono w hodowlach hepatocytów zdrowych osób. Bakterię wykryto też w wątrobach pacjentów z chorobą autoimmunologiczną. Podczas dalszych eksperymentów uczeni zauważyli, że autoimmunizację można zahamować za pomocą antybiotyku lub szczepionki przeciwko E. gallinarum. W obu przypadkach tłumiono wzrost bakterii w tkankach i zmniejszano ich wpływ na układ odpornościowy. Dr Martin Kriegel podkreśla, że szczepionki przeciw innym bakteriom nie zapobiegały śmiertelności ani autoimmunizacji. By uniknąć oddziaływania na inne baterie mikrobiomu, szczepionkę podawano domięśniowo. Zespół planuje dalsze badania nad E. gallinarum. « powrót do artykułu
  23. Massachusetts Institute of Technology (MIT) podpisał wartą miliony dolarów umowę na współpracę w dziedzinie rozwoju energii fuzyjnej. Jej celem jest stworzenie w ciągu najbliższych 15 lat prototypowego reaktora fuzyjnego. Jeśli się to powiedzie, ludzkość zyska dostęp do nieskończonego źródła czystej energii. Z MIT-u wydzielono firmę Commonwealth Fusion Systems (CFS), która już zyskała dofinansowanie w wysokości 50 milionów dolarów ze strony włoskiego koncernu energetycznego Eni. W ciągu trzech najbliższych lat CFS zainwestuje 30 milionów dolarów w prowadzone na MIT prace. Całość ma opierać się na dokonanych w ostatnim czasie postępach w pracy nad nadprzewodzącymi magnesami i ma skutkować stworzeniem tańszego, prostszego i mniejszego reaktora niż trapiony problemami, niezwykle kosztowny ITER. Tutaj chodzi o skalę i szybkość, mówi Robert Mumgaard, dyrektor wykonawczy CFS. Fuzja jądrowa polega na łączeniu atomów wodoru, które tworzą hel, uwalniając przy tym olbrzymie ilości energii. Problem w tym, że zachodzi ona w niezwykle wysokich temperaturach, których nie są w stanie przetrwać żadne dostępne materiały. Dlatego też naukowcy spadli na pomysł wykorzystania pól magnetycznych, które utrzymają gorącą plazmę z dala od ścian reaktora. Stąd tez niezwykle ważne jest stworzenie odpowiednich magnesów generujących te pola. CFS to jedna z wielu firm, które powstały w ostatnim czasie i obiecują rozwój fuzji jądrowej. Jednak zdaniem specjalistów to właśnie inicjatywa MIT-u jest najważniejszym wydarzeniem na tym rynku. Skoro MIT mówi, że to zrobi, a nie mam powodu, by im nie wierzyć, to jest to poważny krok naprzód, mówi Stephen Dean, szef grupy lobbingowej Fusion Power Associates. Pierwszym wyzwaniem, z którym będzie musiała sobie poradzić nowo powstała firma i MIT to stworzenie z dostępnych na rynku nadprzewodników wielkiego wysoko wydajnego magnesu. Może to zająć około 3 lat. W ciągu kolejnych 10 lat ma powstać reaktor, który wygeneruje więcej energii niż zużyje. W kolejnym etapie zostanie wybudowana 200-megawatowa elektrownia, która będzie sprzedawała prąd do sieci. Dobrze wiemy, jaka będzie wydajność systemu, jeśli uda nam się wybudować odpowiednie magnesy, mówi Martin Greenwald, zastępca dyrektora Plasma Science and Fusion Center na MIT. Stewart Prager, były dyrektor Princeton Plasma Physics Laboratory mówi, że świetną informacją jest fakt, że założona przez MIT firma zyskała finansowanie ze strony prywatnego kapitału. Jednak, jego zdaniem, prywatny przemysł nie sfinansuje całości prac nad fuzją jądrową. Naukowcy z MIT zdają sobie z tego sprawę i mówią, że mają nadzieję, iż uda im się zdobyć również pieniądze budżetowe. Najbardziej znanym projektem w dziedzinie fuzji jądrowej jest międzynarodowy ITER. W ramach tego projektu, finansowanego przez UE, Japonię, Rosję, USA, Chiny, Indie i Koreę Południową, ma powstać eksperymentalny reaktor. Pierwszy zapłon jest obecnie planowany na rok 2025, reakcja ma trwać 1000 sekund, a reaktor ma osiągnąć moc 500-1100 megawatów. ITER nie będzie dostarczał prądu do sieci, ma służyć wyłącznie celom badawczym. Koszt całego projektu już w tej chwili znacznie sięga kilkunastu miliardów dolarów. « powrót do artykułu
  24. Eksperci ostrzegają, że w ciągu kilku najbliższych tygodni na Ziemię spadną pozostałości po chińskiej stacji kosmicznej Tiangong-1. Nieużywana stacja została wystrzelona na orbitę 30 września 2011 roku i była bardzo ważnym krokiem na drodze Chin do wybudowania własnej stałej stacji kosmicznej. We wrześniu 2016 roku Chińczycy potwierdzili, że stracili kontrolę nad stacją i że spadnie ona na Ziemię pod koniec roku 2017. Tak się jednak nie stało. Najnowsze dane mówią, że Tiangong-1 wejdzie w atmosferę Ziemi do końca kwietnia bieżącego roku. Większość z 8,5-tonowej konstrukcji spłonie w atmosferze, jednak na powierzchnię planety może opaść deszcz szczątków. Na razie jego precyzyjnej lokalizacji nie można ocenić. Specjaliści mówią, że pozostałości stacji spadną pomiędzy 43 stopniem szerokości północnej, a 43 stopniem szerokości południowej. To pas rozciągający się od środkowych części USA po południe Australii. Polska znajduje się poza tym obszarem. Jonathan McDowell, astrofizyk z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics mówi, że dopiero na około tydzień przed wejściem stacji w atmosferę będzie można z większą dokładnością określić miejsce, w którym spadną szczątki. Ryzyko, że konkretna osoba zostanie trafiona szczątkami Tiangong-1 jest około miliona razy mniejsze, niż szansa na wygranie w loterii Powerball. W dotychczasowej historii lotów kosmicznych nikt nigdy nie został zraniony przez ponowne wejście w atmosferę odpadków kosmicznych. Tylko raz zdarzyło się, że ktoś został takimi szczątkami uderzony, na szczęście osoba ta nie odniosła obrażeń, mówi McDowell. Osobą, której się to przydarzyło jest Lottie Williams. W styczniu 1997 roku podczas spaceru w parku w mieście Tulsa w Oklahomie kobietę uderzył fragment osłony zbiornika paliwa rakiety Delta II, która została wystrzelona rok wcześniej, a w noc przed wypadkiem weszła w atmosferę. « powrót do artykułu
  25. Jak donoszą dziennikarze The Wall Street Journal, Intel z niepokojem przygląda się staraniom Broadcomu o przejęcie Qualcommu. Półprzewodnikowy gigant rozważa w związku z tym szereg przejęć, w tym złożenie oferty zakupu Bradcomu. Połączenie się Broadcomu i Qualcommu stanowiłoby poważne zagrożenie dla rynkowej pozycji Intela. Kierownictwo firmy rozważa więc różne strategie, a źródła WSJ twierdzą, że nie wyklucza też próby przejęcia Broadcomu. Firma ta produkuje układy scalone dla wszelkiego rodzaju urządzeń, od modemów po cyfrowe nagrywarki obrazu. Przedstawiciele Intela pytani o plany dotyczące ewentualnego przejęcia Broadcomu stwierdzili, że nie komentują plotek. W ciągu ostatnich 30 miesięcy dokonaliśmy ważnych przejęć, takich jak zakup Mobileye czy Latery, i obecnie skupiamy się na zintegrowaniu tych przedsiębiorstw z naszym modelem biznesowym, stwierdzili przedstawiciele koncernu. W listopadzie ubiegłego roku Broadcom złożył ofertę zakupu Qualcommu, oferując za tę firmę 130 miliardów dolarów. W lutym władze Qualcommu odrzuciły ofertę, która w międzyczasie została obniżona do 121 miliardów USD. Niedługo później Broadcom znowu zaproponował kupno przedsiębiorstwa, tym razem oferując zań 117 miliarda USD. Niedawno Komitet ds. Inwestycji Zagranicznych w USA wezwał do przeprowadzenia śledztwa w sprawie przejęcia. Intel powoli zdobywa coraz większe udziały w rynku urządzeń mobilnych, jednak nie jest w stanie zagrozić pozycji Qualcommu na rynku urządzeń bezprzewodowych. Połączenie Broadcomu z Qualcommem jeszcze bardziej osłabiłoby pozycję Intela względem tych firm. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...