Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37621
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    246

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Huawei to producent elektroniki, który już na stałe zagościł na polskim rynku. Świetny stosunek ceny do jakości przyciągnął wielu użytkowników do marki, którzy bardzo chętnie wybierają sprzęt tego właśnie producenta. Huawei w swojej ofercie posiada szeroki wybór smartfonów w różnych przedziałach cenowych. Począwszy od tanich telefonów dla mniej wymagających klientów, aż po topowe sprzęty o doskonałej specyfikacji. Prezentujemy najciekawsze smartfony Huawei dostosowane na każdą kieszeń.   Telefony Huawei Nova - ciekawa propozycja ze średniej półki cenowej Smartfony ze średniej półki cenowej cieszą się zdecydowanie największą popularnością. Oferują wszystkie najnowsze funkcje, które wpływają na komfort użytkowania, a przy tym nie są bardzo obciążające dla domowego budżetu. Jednym z przedstawicieli tego segmentu urządzeń od Huawei jest model Nova 9. Marka Huawei przygotowała wyjątkowo stylowy smartfon o bardzo dobrej specyfikacji i licznych udogodnieniach. Przekątna ekranu wynosi aż 6,57", co gwarantuje wysoki komfort obsługi. Dodatkowo na pokładzie znajduje się 8 GB pamięci RAM i aż 128 GB pamięci na dane. Na duży plus zasługują również 4 obiektywy aparatu z tyłu o rozdzielczości 50 Mpix, 8 Mpix, 2 Mpix i 2 Mpix. Dodatkowo producent postawił na aparat przedni 32 Mpix. Dzięki temu zdjęcia są bardzo wysokiej jakości zarówno w dzień, jak i w nocy. Huawei Nova oferuje dla użytkowników również wbudowany w ekran czytnik linii papilarnych i pojemną baterię o długim czasie pracy.   Telefony komórkowe od Huawei dla najbardziej wymagających Klienci oczekujący ponadprzeciętnych parametrów powinni sięgnąć po flagowe modele. Pozwalają na płynne działanie wszystkich aplikacji, robienie wyraźnych zdjęć i nagrywanie filmów w wysokiej rozdzielczości. Dla takich osób przygotowany został model P50 Pro w wersji klasycznej i składanej. Sprzęt oferuje topowe podzespoły, które zapewniają wygodę korzystania. Model P50 Pro wyposażony w klasyczny i składany ekran dotykowy wypada szczególnie dobrze w testach fotograficznych. Główny aparat oferuje świetne odwzorowanie kolorów oraz odpowiednią ostrość.   Gdzie znaleźć smartfony Huawei w atrakcyjnych cenach? Klienci zainteresowani zakupem telefonu od Huawei powinni poszukać produktów w sklepie internetowym Empik pod adresem: https://www.empik.com/elektronika/telefony-i-smartwatche/smartfony,362301,s?brandFacet=huawei. W ofercie dostępna jest szeroka oferta powystawowych smartfonów Huawei, które są w idealnym stanie technicznym. Dzięki temu mogą posłużyć przez wiele lat i zagwarantować komfort użytkowania. Każdy z modeli posiada zainstalowany system Android, a dodatkowo do każdego modelu udzielana jest gwarancja. Na kupujących czeka również wygodna w użyciu wyszukiwarka, w której można wybrać rodzaj wyświetlacza, pamięć RAM, pamięć wewnętrzną i inne parametry. Dzięki temu łatwo można wyszukać idealny smartfon pod własne potrzeby. « powrót do artykułu
  2. Nowe badania przeprowadzone przez Izraelską Służbę Starożytności, Uniwersytet w Tel Awiwie oraz Instytut Weizmanna pozwoliły na powiązanie wielu wydarzeń opisanych w Biblii z wynikami wykopalisk archeologicznych w Mieście Dawida w Jerozolimie. Dowiedzieliśmy się na przykład, że już w IX wieku p.n.e., za rządów króla Joasza – lub nawet wcześniej – Jerozolima rozrosła się w kierunku wzgórza Syjon, a mury miejskie odsłonięte przez archeologów w Mieście Dawida nie powstały, jak dotychczas sądzono, w czasach króla Ezechiasza. Wyniki prowadzonych przez niemal dekadę badań opublikowano na łamach PNAS. Naukowcy dokładnie datowali struktury wzniesione w Jerozolimie w czasach Pierwszej Świątyni oraz określili te obszary miasta, w których prowadzono szczególnie ożywioną działalność za rządów poszczególnych królów Judy. Dzięki temu możliwe stało się powiązanie biblijnych opisów aktywności budowlanej władców z aktywnością budowlaną widoczną w zapisie archeologicznym. Specjaliści wykonali datowanie radiowęglowe w czterech różnych obszarach wykopalisk, wykorzystując w tym celu znalezioną na miejscu materię organiczną, jak nasiona winogron, pestki daktyli czy szkielet nietoperza. Ich prace pozwoliły na rozstrzygnięcie wielu sporów dotyczących historii Jerozolimy od czasów rządów Dawida i Salomona. Zrekonstruowano wiele faktów od mniej więcej roku 1200 p.n.e., zatem jeszcze sprzed czasów obu władców, po zburzenie Pierwszej Świątyni przez Babilończyków w 586 roku przed Chrystusem. Nowe badania pozwoliły nam na lepsze poznanie historii rozwoju miasta. Dotychczas większość badaczy wiązało rozrastanie się Jerozolimy na zachód z okresem rządów króla Ezechiasza. Rozbudowa miasta miała być spowodowana napływem uchodźców – wypędzonych przez Asyryjczyków – z położonego na północy Królestwa Izraela. Nowe odkrycia potwierdzają jednak pogląd, że Jerozolima rozrastała się w kierunku wzgórza Syjon już w IX wieku, w czasach Joasza, na około sto lat przez wypędzeniami. To zaś wskazuje, że ekspansja Jerozolimy powiązana jest ze wzrostem demograficznym w królestwie Judy i umacnianiem się jego systemu politycznego oraz gospodarczego, mówi profesor Yuval Gadot z Uniwersytetu w Tel Awiwie. Również mury miejskie odkryte na wschodnich stokach Miasta Dawida są starsze niż sądzono. Przez dekady uważano, że wybudował je Ezechiasz. Teraz jednak jasne jest, że powstały za czasów Azariasza (Ozjasza). Jest to zgodne z relacją biblijną: Wybudował też Ozjasz baszty w Jerozolimie nad Bramą Węgła, nad Bramą Doliny, nad Narożnikiem i umocnił je (2 Krn 26,9). Dotychczas wielu naukowców sądziło, że mury wzniesiono za rządów Ezechiasza podczas powstania przeciwko królowi Asyrii, Sennacherybowi, w oczekiwaniu na spodziewane oblężenie miasta. Teraz jest oczywiste, że mur w części wschodniej, na terenie Miasta Dawida, powstał wcześniej, wkrótce po wielkim trzęsieniu ziemi za rządów Azariasza. Po wybudowaniu muru miasto rozrastało się i kwitło do czasu jego zniszczenia przez Babilończyków, stwierdził doktor Joe Uziel. Z nowych badań dowiadujemy się, że monumentalne budynki i wspaniałe rezydencje, które wzniesiono w IX i VIII wieku przed naszą erą były używane aż do roku 586 p.n.e., gdy Babilończycy zniszczyli Jerozolimę, kładąc kres Królestwu Judy. « powrót do artykułu
  3. W piśmie Neuropsychologia opisano pierwsze badania, których celem było sprawdzenie zdolności poznawczych kobiet uprawiających sport podczas menstruacji. Wnioski zaskoczyły same uczestniczki. Panie sądziły, że podczas miesiączki ich wyniki będą gorsze. Tymczasem okazało się, że reagują szybciej i popełniają mniej błędów. To kolejne z badań dowodzące, że u kobiet w czasie cyklu dochodzi do zmian zdolności poznawczych. Naukowców interesują te zmiany, gdyż mogą wpływać chociażby na podatność na kontuzje. Wcześniejsze badania sugerowały, że kobiety są narażone na większe ryzyko kontuzji w fazie lutealnej. Prawdopodobnie ma to związek ze znaczącymi zmianami hormonalnymi zachodzącymi w ciele kobiety. Jednak dotychczas nie było wiadomo, jak zmiany te wpływają na ryzyko kontuzji. Badacze z University College London zebrali dane od 241 kobiet, które dwukrotnie, w 2-tygodniowych odstępach, wypełniały serię testów badających funkcje poznawcze. Panie skompletowały też 2-krotnie kwestionariusze dotyczące nastroju i objawów. Badacze wykorzystali aplikacje, które pozwoliły im na ocenienie, w jakiej fazie cyklu jest każda z uczestniczek. Testy, które wypełniały uczestniczki, badały procesy mentalne, które są typowe podczas uprawiania sportu zespołowego. Na przykład w jednym z nich paniom pokazywano rysunek uśmiechniętej lub zmarszczonej twarzy i miały nacisnąć spację tylko wówczas, gdy widziały twarz uśmiechniętą. Test badał procesy hamowania, uwagi, czas reakcji i dokładność. W innym teście trzeba było rozpoznać obracające się trójwymiarowe przedmioty, które przedstawiono w lustrzanym odbiciu. Taki test bada orientację przestrzenną. Z kolei test, podczas którego trzeba było przycisnąć spację w momencie zderzenia dwóch poruszających się kul sprawdzał wyczucie czasu w przestrzeni. Pomimo tego, że w czasie menstruacji kobiety informowały o gorszym samopoczuciu i uważały, że będzie miało to negatywny wpływ na uzyskane wyniki, w rzeczywistości ich czas reakcji był lepszy i popełniały mniej błędów. Na przykład czas reakcji w teście ze zderzającymi się kulami był średnio o 10 milisekund (12%) bardziej dokładny, bliższy momentu zderzenia. W teście badającym procesy hamowania uczestniczki robiły o 25% mniej błędów. Z badań wynika też, że najwolniejszy czas reakcji kobiety mają w fazie lutealnej. Reagują średnio 10-20 milisekund wolniej, niż w jakiejkolwiek innej fazie. Nie popełniają jednak więcej błędów. Jak wspomnieliśmy, wcześniejsze badania sugerowały, że w fazie lutealnej uprawiające sport kobiety odnoszą więcej kontuzji. Przyjęto założenie, jest jest to spowodowane zmianami biomechanicznymi w organizmie, które zachodzą pod wpływem hormonów. Jednak doktor Flaminia Ronca, główna autorka omawianych przez nas badań, nie była przekonana, czy za wszystko można obwiniać zmiany fizyczne. Biorąc pod uwagę fakt, że progesteron ma wpływ hamujący na korę mózgową, a estrogen ją stymuluje – co powoduje, że reagujemy wolniej lub szybciej – zaczęliśmy się zastanawiać, czy kontuzje nie mogą być spowodowane też zmianami w wyczuciu czasu podczas ruchu. Uczona dodaje, że najbardziej zaskakujący był fakt, iż w czasie miesiączkowania kobiety osiągnęły lepsze wyniki. Mamy nadzieję, że badania te staną się podstawą do szukania pozytywnych rozwiązań podczas rozmów między trenerami a zawodniczkami. To, jak się czujemy, nie zawsze odzwierciedla to, jakie wyniki możemy osiągnąć. Zaobserwowane różnice chociażby w poczuciu czasu mogą mieć duże znaczenie. Skądinąd wiadomo, że w sporcie różnica reakcji rzędu 10 milisekund może zdecydować o tym, czy zawodnik doświadczy lekkiej kontuzji czy wstrząśnienia mózgu. Tymczasem w teście zderzających się kul kobiety w fazie lutealnej miały średnio wyniki o 12 milisekund gorsze. « powrót do artykułu
  4. W Morzu Śródziemnym, na głębokości 1,8 kilometra znaleziono wrak sprzed 3300 lat, zawierający setki nietkniętych naczyń. To najstarszy statek, jaki znaleziono poza szelfem kontynentalnym. Jednostkę handlową, która zatonęła 90 kilometrów na północ od wybrzeża Izraela, znalazła firma Energean poszukująca złóż gazu ziemnego. Badaniem zabytku zajęli się specjaliści z Izraelskiej Służby Starożytności. Zdaniem Jacoba Sharvita, dyrektora Jednostki Morskiej Izraelskiej Służby Starożytności, statek zatonął albo podczas sztormu, albo w wyniku ataku piratów. Odkrycie zmienia nasze pojmowanie historii. Jak nigdy wcześniej dowodzi, że starożytni marynarze byli w stanie przemierzać Morze Śródziemne w poprzek, nie musieli mieć brzegu w zasięgu wzroku. W miejscu jego zatonięcia widać tylko linię horyzontu. Możemy przypuszczać, że nawigowali orientując się na ciała niebieskie, mierząc pozycje Słońca i gwiazd. Doktor Karnit Bahartan, odpowiedzialny w Energean za kwestie środowiskowe poinformował, że mniej więcej rok temu zdalnie sterowany pojazd podwodny firmy trafił na dnie morza na stertę naczyń. Jesteśmy w stałym kontakcie z Izraelską Służbą Starożytności, więc wysłaliśmy im zdjęcia i okazało się, że dokonaliśmy sensacyjnego odkrycia, wykraczającą daleko poza naszą wyobraźnię, stwierdził. Przedstawiciele firmy, gdy dowiedzieli się o wadze odkrycia, stanęli na wysokości zadania. Wyznaczyli zespół do pomocy archeologom, wyekspediowali na miejsce statek wyposażony w narzędzia do pracy na dużych głębokościach, a firmowi technicy zaprojektowali i wykonali urządzenie, które pozwoliły w jak najmniej ryzykowny sposób wydobywać artefakty z tak dużej głębokości. Obrazy przesłane przez robota pokazały, że mamy do czynienia z jednostką o długości 12–14 metrów, która transportowała setki naczyń, z czego tylko część była widoczna na powierzchni. Muliste dno zakryło drugą warstwę naczyń, wydawało się też, że pod mułem znajdują się belki wchodzące w skład jednostki, stwierdza Sharvit. W ciągu pierwszych dwóch dni pracy wydobyto dwa naczynia, każde z innego końca statku. Dzięki temu naukowcy mogli dokładnie przyjrzeć się naczyniom i je zidentyfikować. Okazało się, że to kananejskie amfory przeznaczone do najbardziej efektywnego transportu tanich, masowo wytwarzanych produktów, takich jak oliwa, wino, owoce czy inne płody rolne. Znalezienie tak dużej liczby naczyń na pokładzie jednego statku oznacza, że pomiędzy krajem pochodzenia, a krajem przeznaczenia istniały silnie rozwinięte kontakty handlowe. To naprawdę sensacyjne odkrycie. Na Morzu Śródziemnym znaleziono dotychczas jedynie dwa statki z ładunkiem pochodzące z późnej epoki brązu: statki z przylądka Gelidonia i półwyspu Uluburun. Oba odkryto w pobliżu wybrzeża Turcji, dość blisko brzegu. Były dostępne za pomocą standardowego sprzętu do nurkowania. Naukowcy, opierając się na tych dwóch znaleziskach, stwierdzili, że w tamtym czasie żeglowano od portu do portu, cały czas mając brzeg w zasięgu wzroku. Obecne odkrycie zupełnie zmienia nasze pojmowanie żeglugi w starożytności. To pierwsza starożytna jednostka, którą znaleźliśmy w miejscu, z którego nie widać lądu. Otwiera nam ona wielkie pole badawcze. Statek spoczął na tak dużej głębokości, że zachował się takim, jaki był w chwili zatonięcia. Cały kontekst znaleziska nie został zakłócony ani przez nurków, ani przez rybaków, ani przez fale czy prądy, które wpływają na wraki znajdujące się na płytszych wodach, cieszy się Sharvit. « powrót do artykułu
  5. Jeżeli marzysz o egzotycznych wakacjach, pełnych słońca, pięknych plaż i niezapomnianych widoków, Wyspy Zielonego Przylądka są miejscem, które spełni wszystkie Twoje oczekiwania. Położone na Oceanie Atlantyckim, nieopodal wybrzeży Afryki, zapewniają nie tylko zapierające dech w piersiach krajobrazy, ale także bogatą kulturę i serdeczność mieszkańców. Sprawdź, jak zaplanować wakacje w tym magicznym miejscu! Wyspy Zielonego Przylądka składają się z dziesięciu głównych wysp, z których każda ma coś wyjątkowego do zaoferowania. Znajdziesz tu zarówno górzyste tereny, jak i rajskie, piaszczyste plaże. Miłośnicy sportów wodnych będą zachwyceni warunkami do nurkowania, kitesurfingu czy windsurfingu. Jeśli wolisz piesze wycieczki, Twoje serce podbiją malownicze szlaki, które prowadzą przez dziewicze krajobrazy.   Wyspy Zielonego Przylądka – wakacje, których nie zapomnisz! Jeśli chodzi o Wyspy Zielonego Przylądka, wakacje w tym miejscu pozostają w pamięci na długo po powrocie do domu. Każda z wysp oferuje coś unikalnego – od zielonych, górzystych krajobrazów Santo Antão, przez tętniące życiem miasto Mindelo na São Vicente, po rajskie plaże Sal i Boa Vista. Każda z wysp ma swoje unikalne piękno i kulturę, co sprawia, że każdy dzień wakacji jest nowym odkryciem. Nie tylko przyroda, ale i kultura Wysp Zielonego Przylądka jest fascynująca. Mieszkańcy słyną z gościnności, a lokalna kuchnia kusi smakami egzotycznych przypraw i świeżych owoców morza. Warto spróbować lokalnych przysmaków, takich jak cachupa, tradycyjna potrawa z kukurydzy i fasoli. Wieczory można spędzać przy dźwiękach tradycyjnej muzyki morna, która przenosi w świat afrykańskich rytmów i melancholijnych melodii.   DreamTours – wczasy najwyższych lotów Planując wakacje na Wyspach Zielonego Przylądka, warto skorzystać z oferty biura podróży DreamTours. Kompleksowe pakiety wakacyjne obejmują przelot, zakwaterowanie w najlepszych hotelach oraz liczne atrakcje na miejscu. Doświadczenie i pasja do podróży gwarantują, że każda wycieczka jest dostosowana do indywidualnych potrzeb klientów. DreamTours zapewnia również pełne wsparcie na miejscu. Lokalni przewodnicy pokażą Ci najpiękniejsze zakątki wysp, a także opowiedzą o ich historii i kulturze. Z biurem podróży odkryjesz Wyspy Zielonego Przylądka w sposób, który przekroczy Twoje najśmielsze oczekiwania. Inne, nieoczywiste popularne kierunki turystyczne Chociaż Wyspy Zielonego Przylądka są prawdziwą perłą, warto także rozważyć inne, mniej oczywiste kierunki turystyczne. To między innymi: Madera – znana jako wyspa wiecznej wiosny, która zachwyca bujną roślinnością i spektakularnymi klifami. To idealne miejsce dla miłośników przyrody i pieszych wędrówek; Azory – archipelag wulkanicznych wysp na Oceanie Atlantyckim. Azory przyciągają turystów swoim dzikim pięknem, krystalicznie czystymi jeziorami i gorącymi źródłami. To miejsce polecane osobom szukającym spokoju i bliskości z naturą. Wyspy Zielonego Przylądka to doskonały wybór na egzotyczne wakacje pełne przygód i relaksu. Jeśli szukasz innych pomysłów na wakacyjne wojaże, sprawdź wszystkie oferty biura DreamTours! « powrót do artykułu
  6. Kluczowym aspektem rynku Forex jest wymiana walut. Transakcje opierają się tutaj o pary walutowe. Traderzy kupują lub sprzedają konkretne pary zgodnie ze swoimi przewidywaniami odnośnie rynku. To, jak jedna waluta zachowuje się względem drugiej, przesądza o wyniku danej transakcji.   Co to jest Forex? Forex to rynek walutowy. Jego nazwa pochodzi od angielskiego sformułowania foreign exchange, co oznacza dosłownie wymianę walut. Rynek Forex jest zdecentralizowany (OTC) i globalny, więc nie ma tu jednej giełdy czy wybranego podmiotu, który umożliwiałby transakcje. Całość prowadzona jest przez 24 godziny na dobę w wolnym obrocie za pośrednictwem sieci banków. Głównym zagadnieniem Forex są pary walutowe. Istotą handlu jest tu kupno jednej waluty i sprzedaż innej. Wszystkie ceny są w związku z tym kwotowane w oparciu o konkretne pary walutowe. Para składa się z waluty bazowej i waluty kwotowanej. Istnieje kilka rodzajów par walutowych.   Rodzaje par walutowych Pary walutowe możemy podzielić na trzy najważniejsze rodzaje. Pierwszy z nich to główne pary walutowe (tzw. Majors). Walutą bazową lub kwotowaną jest tu USD, czyli dolar amerykański. Przykładem jest EUR/USD czy GBP/USD. Kolejnym rodzajem są pomniejsze pary walutowe (tzw. Minors). Są to kombinacje głównych walut, które nie zawierają jednak USD. Przykład to EUR/GBP czy EUR/JPY. Ostatnim rodzajem par walutowych są pary egzotyczne. Składają się one z jednej głównej waluty i waluty z kraju wschodzącego. Doskonałym przykładem są USD/PLN czy EUR/HUF. Pary egzotyczne są najrzadziej wybierane na rynku Forex, więc zdarza się, że mają niższą płynność i wysokie koszty transakcyjne (spread).   Najważniejsze pojęcia z rynku Forex Forex to specyficzny rynek, który charakteryzuje się równie specyficzną terminologią. Poniżej przedstawiamy najważniejsze pojęcia, które musisz poznać przed rozpoczęciem swojej pierwszej transakcji: Para walutowa – cena jednej waluty wyrażona w stosunku do drugiej. Przykładem jest EUR/USD, gdzie euro jest walutą bazową, a dolar amerykański walutą kwotowaną. Jeżeli kurs pary EUR/USD wynosi 5, to oznacza, że za 1 euro rynek płaci 5 dolarów. Pips – najmniejsza zmiana w cenie danej pary walutowej. Zmiana ceny EUR/USD z 1,1000 na 1,1001 to zmiana o jeden pips. Ceny Bid i Ask – ceny kupna i sprzedaży. Bid określa kwotę, którą broker zapłaci sprzedającemu za walutę. Cena Ask to cena, po której broker sprzeda walutę bazową. Bid jest zawsze niższa od Ask. Spread – koszt transakcji na Forex. Różnica pomiędzy ceną Bid i Ask. Lot – jednostka miary na rynku Forex. Handel odbywa się bowiem w lotach. Dźwignia finansowa – mechanizm lewarowania, w którym trader decyduje się na korzystanie z wyższego kapitału niż posiadany. Depozyt zabezpieczający, tzw. margin – kwota, która wymagana jest do otwarcia pozycji z dźwignią finansową. Rynek Forex ma wiele niewątpliwych zalet. Jest w pełni zdecentralizowany, wysoce płynny i działa przez całą dobę. Niestety, na inwestora mogą czyhać tu też pewne zagrożenia związane np. z użyciem dźwigni finansowej. Z tego względu warto jest stale poszerzać swoją wiedzę odnośnie tradingu. Jeśli szukasz sprawdzonego źródła, z którego dowiesz się więcej o obecności na rynku – dołącz do społeczności Ava Trade. Skorzystaj z bezpłatnego konta demo i zaufaj doświadczeniu traderów, którzy są praktykami rynku Forex (CFD)! Powyższa informacja stanowi publikację handlową i jest upowszechniana w celu promocji usług świadczonych przez Ava Trade EU Ltd. « powrót do artykułu
  7. Dieta keto uznawana jest za jedną z najskuteczniejszy sposobów na szybkie zrzucenie zbędnych kilogramów. To rewolucyjny sposób żywienia, który u wielu osób wymaga radykalnej zmiany nawyków żywieniowych – stawia na tłuszcze, zamiast na węglowodany. Pytanie brzmi, czy i dla kogo dieta ketogeniczna jest bezpieczna. Sprawdźmy to!   Dieta ketogeniczna – co to? Główną zasadą związaną z dietą keto jest ograniczenie niemal do minimum węglowodanów, a zamiast tego zwiększenie podaży tłuszczów. Takie działanie prowadzi do zwiększonej produkcji ciał ketonowych, które stają się głównym źródłem energii. Dieta keto sprawia, że w organizmie dochodzi do utrzymania stanu ketozy. Ważne jest to, aby dieta ketogeniczna składała się z 4 g tłuszczu na 1 g białka i węglowodanów, ewentualnie można też stosować inną zasadę, czyli 3 g tłuszczu na 1 g białka i węglowodanów.   Zalety diety ketogenicznej Rośnie grono zwolenników diety keto. Na czym polega fenomen tego sposobu żywienia? Przede wszystkim wiąże się to z licznymi korzyściami, jakie oferuje, oto kilka tych najczęściej przytaczanych: redukcja stanów zapalnych występujących w organizmie; zmniejszenie stresu oksydacyjnego; możliwość skutecznego zrzucenia zbędnych kilogramów; poprawa funkcji poznawczych u osób z zaburzeniami neurodegeneracyjnymi; obniżenie poziomu hemoglobiny glikowanej oraz stężenia glukozy we krwi. Jak widzisz, dieta keto zapewnia wiele korzyści dla naszego zdrowia. Jeśli przekonują Cię one do zmiany swoich nawyków żywieniowych, to wypróbuj dietę pudełkową, np. dostępną na tej stronie zdrowycatering.pl/tani-catering-dietetyczny/warszawa/, aby zobaczyć, jak w praktyce powinna wyglądać prawidłowo przygotowana dieta keto.   Dla kogo dieta keto? Od wielu lat niektóre źródła wskazują, że nawet od starożytności, dieta ketogeniczna była uważana za skuteczną metodę walki z padaczką lekooporną. Stan ketozy i zaprzestanie pobierania energii z glukozy miały pomagać w ograniczeniu występowania objawów charakterystycznych dla padaczki. Szczególnie dieta keto miała działać przeciwdrgawkowo oraz redukować liczbę napadów u chorych pacjentów. Warto podkreślić także, że dieta keto uznawana jest za skuteczną metodę walki również z innymi chorobami neurologicznymi, takimi jak Alzheimer czy choroba Parkinsona. Kolejne pozytywne efekty stosowania diety keto dostrzeżono również u osób borykających się z insulinoopornością. Będzie to także bardzo dobry kierunek żywieniowy dla osób z nadwagą i otyłością. Ma to związek, z tym że dieta keto przyspiesza proces spalania tkanki tłuszczowej, a dzięki temu przyspiesza proces odchudzania. Coraz częściej mówi się o tym, że stosowanie diety ketogenicznej jest badane pod kątem skuteczniejszego leczenia chorób nowotworowych.   Dieta keto – przeciwwskazania Prawidłowo przygotowana dieta keto może być zdrowym sposobem odżywiania, które zapewnia liczne korzyści zdrowotne. Jednak nie oznacza to, że będzie dobrym wyborem dla każdego i z każdymi dolegliwościami oraz stanami chorobowymi. Z diety ketogenicznej powinny zrezygnować następujące osoby: z chorobami układu krążenia – w przypadku występowania tych chorób dieta keto może doprowadzić do wzrostu cholesterolu całkowitego i LDL, co negatywnie wpływa na serce; z wrodzonymi zaburzeniami metabolicznymi, np. deficyt translokazy karnityny, karnityna czy deficyt karboksylazy pirogronianowej; z chorobami nerek, wątroby czy trzustki – konieczność ograniczenia spożycia niektórych produktów może doprowadzić do nasilonego obciążenia tych narządów, szczególnie z tego powodu, że to właśnie wątroba, trzustka i nerki uczestniczą w metabolizmie ciał ketonowych, jeśli zatem, któryś z tych organów nie pracuje prawidłowo, to dieta keto stanie się zbyt dużym obciążeniem; z takimi dolegliwościami i chorobami jak – kamica dróg żółciowych, kamica nerek, porfiria, kwasica organiczna czy hipoglikemia, jeśli jej przyczyna nie została w pełni zidentyfikowana; cukrzycy – w tym przypadku warto skonsultować się z dietetykiem, który pomoże podjąć decyzję o tym, czy dieta ketogeniczna jest bezpieczna, czy też lepiej ją zamienić na dietę z niskim IG lub standardową; kobiety w ciąży i karmiące piersią; dzieci i nastolatki – w przypadku młodych organizmów w fazie rozwoju dieta keto również może nie być najlepszym wyborem; znacznie lepiej wtedy postawić na bardziej zbilansowany sposób żywienia, który nie ryzykuje występowaniem niedoborów witamin i minerałów potrzebnych do prawidłowego rozwoju dzieci i młodzieży. « powrót do artykułu
  8. Istnienie miejskiej wyspy ciepła, zjawiska polegającego na termicznym uprzywilejowaniu – występowaniu wyższych temperatur – miast, nie jest tajemnicą. Jeszcze do niedawna sądzono, że miasta zajmują zbyt małą powierzchnię, by wpływać na klimat w większej skali. Jednak z badań przeprowadzonych przez naukowców z Pacific Northwest National Laboratory wynika coś przeciwnego, a wpływ miast będzie się zwiększał w miarę ich rozrastania się. Im bardziej zurbanizowane tereny, w tym większym stopniu wpływają one na podniesienie temperatury. Najbardziej widać to na przykład w basenie Jangcy, zamieszkanym przez blisko 500 milionów ludzi. Badania pokazały, że rozrastające się tam miasta odpowiadają za niemal 40% wzrostu temperatury, jaki miał tam miejsce pomiędzy rokiem 2003 a 2019. W Japonii, w której tereny zabudowane zajmują niemal 10% powierzchni, odpowiadały one za 25% wzrostu temperatury. Efekt miejskiej wyspy ciepła jest znacznie mniej widoczny w Europie czy Ameryce Północnej, gdzie zabudowa przyczynia się do 2-3 procent wzrostu temperatur. W skali całego globu miasta odpowiadają za nico ponad 1% wzrostu temperatur. Uczeni z PNNL oceniają, że jest to 1,3% w ciągu dnia i 1,1% w ciągu nocy. Autorzy badań zauważają, że w tej chwili istnienie miast jest albo pomijane przez modele klimatyczne, albo są one traktowane w bardzo uproszczony sposób. Gdy na przykład eksperci modelują ekstremalne zjawiska pogodowe, próbując zrozumieć, jak będą się one zmieniały wraz ze zmianą klimatu, rzadko uwzględniają w symulacjach miasta. To poważne niedociągnięcia modeli, mówi główny autor badań, TC Chakraborty, gdyż coraz więcej badań pokazuje, że miasta wpływają na klimat w swoim otoczeniu. Budynki absorbują i zatrzymują ciepło, przez co miasta dłużej się ogrzewają i dłużej stygną niż obszary miejskie. Miasta mogą wpływać na przepływ powietrza, prowadzić do pojawiania się bardziej intensywnych zjawisk pogodowych, a ich mieszkańcy są bardziej narażeni na długotrwałe przebywanie w niekomfortowo wysokich temperaturach, niż mieszkańcy wsi. Dotychczas nikt nie zaprzeczał, że miasta mają wpływ na temperatury na małą skalę. Kwestionowano ich wpływ na skalę regionu, kontynentu czy całego globu. Okazuje się jednak, że mają wpływ na większy obszar, niż sądzono. Ten wpływ istnieje, chociaż jest niewielki. Urbanizacja ma wykrywalny wpływ na ocieplanie się lądów w skali planety. To wpływ niewielki, ale statystycznie istotny, szczególnie w skali poszczególnych kontynentów. Jeśli zaś skupimy się na konkretnym obszarze świata, to wpływ ten może być całkiem spory, dodaje Chakraborty. Oczywiście, wszystko zależy od tego, jakiemu obszarowi się przyglądamy. Na Grenlandii, gdzie w badanym okresie nie doszło do znaczącego zwiększenia powierzchni zabudowanej, wpływu tego nie widać zbytnio w większej skali. Jednak w niektórych obszarach Azji, w których urbanizacja przebiega błyskawicznie, wpływ ten jest aż nadto widoczny. Badacze zauważyli też pewne interesujące zjawisko. Otóż w regionach gorących i suchych miasta mogą... obniżać temperaturę. W miastach powstają bowiem parki i inne tereny zielone, w które w sposób naturalny by się na tym obszarze nie pojawiły, miasta stymulują też powstawanie w ich okolicy pól uprawnych. Czynniki te mogą mieć wpływ chłodzący. Oczywiście pod warunkiem, że mówimy tutaj o obszarach naturalnie suchych i gorących. Takie zjawiska zaobserwowano w przypadku niektórych miast Afryki i Indii. Ponadto w Indiach do lokalnego ochłodzenia przyczyniały się zanieczyszczenia emitowane przez zakłady przemysłowe. « powrót do artykułu
  9. Sztuczna inteligencja tworząca grafiki niejednokrotnie przedstawia tak dziwaczne obiekty, że od razu można rozpoznać jej „dzieło”. Dlatego gdy fotograf, posługujący się pseudonimem Miles Astray, zrobił bardzo nietypowe zdjęcie flaminga, postanowił wysłać je na konkurs dla sztucznej inteligencji, by udowodnić, że nie tylko AI może może skutecznie konkurować z ludźmi, ale i ludzie z AI. Na fotografii, wykonanej przez Milesa na Arubie, flaming wygląda jak pierzasta różowa kulka na nogach. Głowy ptaka nie widać, gdyż właśnie postanowił podrapać się dziobem, a kąt pod jakim Miles zrobił zdjęcie sprawił, że całość wygląda jak nieudana grafika autorstwa AI. Milesa do wystartowania w konkursie dla sztucznej inteligencji zainspirowały wydarzenia takie jak sprzed roku, gdy konkurs artystyczny organizowany przy okazji California Fair Trade wygrał artysta, który stworzył swoje dzieło za pomocą oprogramowania do generowania obrazów na podstawie tekstu. Miles zgłosił więc swoją fotografię do kategorii AI w 1893 Awards' Color Photography Contest. Jurorami konursu są przedstawiciele tak znanych firm jak Christie's, Getty Images czy New York Times. Moja praca, FLAMINGONE, była idealnym kandydatem. Jest surrealistyczna i trudno sobie wyobrazić takie ujęcie, a jednak jest ono prawdziwe, stwierdził artysta na swojej witrynie. I stało się coś, czego trudno było się spodziewać. Zdjęcie Milesa zajęło trzecie miejsce w kategorii AI oraz wygrało nagrodę publiczności. Dopiero po ogłoszeniu wyników jego autor ujawnił, że nie jest to grafika wykonana za pomocą algorytmów sztucznej inteligencji, ale prawdziwa fotografia. Miles oświadczył, że sukces jego zdjęcia dowodzi, iż treści tworzone przez człowieka nie straciły na znaczeniu, Matka Natura i jej interpretacja przez człowieka wciąż biją maszyny na głowę, a kreatywność i emocje to coś więcej niż ciąg bitów. Jury zdecydowało o odebraniu Milesowi nagrody i wręczeniu jej innemu uczestnikowi konkursów. Lily Fireman, dyrektor i współzałożycielka Creative Resource Collective, która organizuje konkurs, pochwaliła Milesa za jego słowa. To ważne oświadczenie złożone w odpowiednim czasie. Jednak nie chcemy, by przypadek ten zniechęcił artystów do zgłaszania prac wykonanych za pomocą AI. Dodała, że jej zespół będzie chciał nawiązać współpracę z Astrayem i przedyskutować kwestie związane z tworzeniem obrazów przez sztuczną inteligencję. « powrót do artykułu
  10. Zima lat 1739/1740 jest znana jako jedna z najzimniejszych w Europie od czasu wykonywania pomiarów. Rozpoczęła się w październiku 1739 roku, a zakończyła w czerwcu 1740. Fale zimna i opady śniegu pojawiły się w listopadzie, następnie w styczniu, lutym i marcu. Najtrudniejsze warunki panowały w styczniu 1740 roku. Zamarzły przybrzeżne wody Bałtyku, a Wisła zamarznięta była do połowy kwietnia. Grubość pokrywy lodowej przekraczała 50 centymetrów. Gdy lody zaczęły się roztapiać, doszło do potężnych powodzi, zniszczenia upraw, śmierci zwierząt hodowlanych i wysokiej śmiertelności wśród ludzi. Głód, który zapanował w Irlandii w latach 1740–1741 – znany Irlandczykom jako Bliain an Áir, Rok rzezi – mógł zabić nawet 20% mieszkańców wyspy. W tym czasie w wielu miejscach dokonywano już regularnych pomiarów temperatury i ciśnienia. Profesor Stefan Brönnimann i jego koledzy z Uniwersytetu w Bernie oraz doktor Janusz Filipiak z Uniwersytetu Gdańskiego, chcieli dowiedzieć się, co wywołało tak wielkie anomalie temperaturowe, które wyraźnie kontrastowały z gorącymi latami 30. XVIII wieku. W tym celu wykorzystali pomiary wykonywane w Gdańsku, Berlinie, Wersalu, szwajcarskim Saint-Blaise i innych miejscach, by zrekonstruować temperatury, ciśnienia i wzorce pogodowe. Z ich badań wynika, że zimy z lat 1737–1740 mogły być na północnych szerokościach najzimniejszymi w ciągu ostatnich 300 lat, a rok 1740 była najzimniejszym rokiem w Europie Środkowej w ciągu ostatnich 600 lat, z najzimniejszym okresem 12-miesięcznym od listopada 1739 do października 1740. Przyczyną takiego stanu rzeczy była konkretna sekwencja zjawisk pogodowych. Rozpoczęło się od układu wysokiego ciśnienia nad Skandynawią (Scandinavian Blocking – SB), który skierował zimne kontynentalne powietrze do Europy Środkowej, niedługo później obszar wysokiego ciśnienia dominował nad Irlandią, przez co do środkowej Europy zawitało zimne powietrze znad Północnego Atlantyku. Całe lato w Europie Środkowej było zdominowane przez to zimne wilgotne powietrze. Autorzy badań zauważają też, że chłody rozpoczęły się już jesienią 1739 roku, a zimy lat 1740/1741 oraz 1741/1742 również były surowe, co wskazuje na wieloletnie zjawisko. Rok 1740 rozpoczął się od ujemnej fazy oscylacji północnoatlantyckiej, która nie była jednak ekstremalna. Szczególnie warte podkreślenia jest pojawienie się zimnego powietrza w styczniu 1740 roku, gdyż anomalie temperaturowe sięgnęły wówczas -6 odchyleń standardowych. Czy przyczyną tego zjawiska było nagłe ocieplenie stratosferyczne (SSW)? Oczywiście nie mamy na to żadnych dowodów, ani nawet jasnych poszlak. SSW jest powiązane z rozpadem wiru polarnego i może wpływać na pogodę na powierzchni przez 30–60 dni. Jego możliwymi konsekwencjami jest napływanie zimnego powietrza do Europy Północnej. Nierzadko zdarza się, że SSW jest poprzedzane takim układem ciśnienia, do którego w pewnym stopniu było podobne ciśnienie z grudnia 1739 roku. Po opisanym wydarzeniu przez większą część roku nad Europą panował ujemny wzorzec cyrkulacji EA (East Atlantic), stwierdzają autorzy badań. Być może do wyjątkowo zimnego roku przyczyniły się też bardziej odległe, zewnętrzne wydarzenia. Najbardziej prawdopodobnym jest erupcja japońskiego wulkanu Tarumae, do której doszło pomiędzy 19 a 31 sierpnia 1739 roku. Jednak, jak wynika z badań, jest mało prawdopodobne, by wpłynęła ona na anomalie cyrkulacji z 1740 roku. Z modeli pogodowych wynika też, że w latach 1739/1740 mogło pojawić się zjawisko El Niño. Jednak istnieje wysoki stopień niepewności co do jego rekonstrukcji przed 300 lat. Rok 1740 był prawdopodobnie najzimniejszym rokiem w Europie Środkowej od 1421 roku. Średnia roczna temperatura była wówczas niższa o 2 stopnie Celsjusza od średniej rocznej z okresu preindustrialnego, a długotrwała zima 1739/1740 była najzimniejsza średnich szerokościach geograficznych od roku 1700. Zima 1739/1740 i cały zimny rok 1740 miały poważne konsekwencje dla społeczeństw w Europie. Przyniosły wzrost cen i głód. Istotne jest, by określić jej przyczyny. Nawet jednak tak ekstremalne zjawiska bledną przy zmianach, jakie obserwujemy od 120 lat. Nasza analiza ujawniła, że zimno było spowodowane wyżem nad Skandynawią w styczniu, następnie pojawieniem się negatywnej fazy EA wiosną, zimnymi i wilgotnymi cyklonami w lecie oraz ponowną negatywną EA. Większość tych zjawisk została spowodowana lokalną zmiennością. « powrót do artykułu
  11. Po raz pierwszy od listopada 2023 roku Voyager 1 podjął standardowe badania naukowe. Usunięcie usterki, która niespodziewanie pojawiła się pod koniec ubiegłego roku, zajęło inżynierom z NASA ponad pół roku. Problem został częściowo rozwiązany w kwietniu, gdy udało się spowodować, że leciwy pojazd kosmiczny zaczął przysyłać dane inżynieryjne. Trzy tygodnie później, 19 maja, wysłano polecenie przysyłania danych naukowych. Dwa z czterech instrumentów zaczęły normalnie pracować, dwa kolejne wymagały dalszych działań. W końcu się udało i wszystkie cztery dostarczają danych naukowych. To jednak nie koniec prac na Voyagerze 1. Inżynierowie chcą jeszcze ponownie zsynchronizować oprogramowanie odmierzające czas na sondzie, by jej trzy komputery pokładowe jednocześnie wykonywały polecenia. Ponadto przeprowadzą prace na cyfrowym magnetofonie. Niektóre z danych dotyczący badań plazmy są rejestrowane na taśmie i wysyłane na Ziemię 2 razy w ciągu roku. To jednak wyjątek, większość danych naukowych trafia do nas bez ich uprzedniego nagrywania. Voyager 1 i bliźniaczy Voyager 2 to jedyne pojazdy kosmiczne, które dostarczają danych z przestrzeni międzygwiezdnej. Znajdują się bowiem poza heliosferą, obszarem zdominowanym przez wiatr słoneczny i pole magnetyczne naszej gwiazdy. Voyager 1 znajduje się odległości 24,38  miliardów kilometrów od Ziemi, a Voyagera 2 dzieli od nas 20,36 miliardów kilometrów. W bieżącym roku będziemy obchodzili 47. rocznice ich wystrzelenia. To najdłużej działające pojazdy kosmiczne w historii ludzkości. Do awarii Voyagera 1 doszło 14 listopada, gdy przestały docierać do nas użyteczne dane naukowe i inżynieryjne. W marcu ustalono, że zepsuł się jeden z układów scalonych odpowiedzialnych za przechowywanie danych z komputera FDS (flight data system). Komputer ten zbiera i łączy dane naukowe oraz inżynieryjne, a następnie wysyła je za pośrednictwem komputera TMU (telemetry modulation unit). Przez awarię układu i utratę zawartego w nim kodu, przesyłane z Voyagera dane były nieczytelne. Specjaliści z NASA postanowili więc przenieść ten kod w inne miejsce FDS. Jednak żadna z dostępnych lokalizacji nie była na tyle pojemna, by pomieścić cały kod, więc trzeba było go podzielić, wgrać w różne miejsca i upewnić się, że działa on jako całość. Prace trzeba było prowadzić niezwykle ostrożnie. Ponadto Voyager znajduje się w odległości niemal 1 doby świetlnej od Ziemi, zatem od wysłania jakiejkolwiek komendy mijają 2 doby, zanim dotrze potwierdzenie, że została prawidłowo wykonana. Voyager 1 porusza się z prędkością niemal 61 000 km/h względem Słońca. Za 300 lat dotrze do wewnętrznych obszarów Obłoku Oorta. Naukowcy obliczyli też, kiedy wysłane przez człowieka pojazdy – Voyager 1, Voyager 2, Pioneer 10 i Pioneer 11 – zbliżą się do gwiazd innych niż Słońce. « powrót do artykułu
  12. Z artykułu, opublikowanego na łamach Conservation Biology, dowiadujemy się, że gdyby z wysp odległych archipelagów usunąć inwazyjne szczury zawleczone tam przez ludzi i doprowadzić do odnowienia zniszczonej rodzimej roślinności, to wyspy takie stałyby się domem dla setek tysięcy par ptaków morskich. Autorzy artykułu, naukowcy z Lancaster University, Université de Montpellier oraz Zoological Society of London przeprowadzili pierwsze badania tego typu, podczas których sprawdzili również, czy wody otaczające takie wyspy zawierają wystarczającą liczbę ryb, by podtrzymać obecność dużych populacji ptaków. Od dawna wiadomo, że inwazyjne gatunki, takie jak szczury, dziesiątkują rodzime populacje ptaków morskich na wyspach. Zjadają jaja, pisklęta, czasem atakują nawet dorosłe osobniki. Udowodniono też, że programy eradykacji inwazyjnych zwierząt mogą zakończyć się sukcesem. To jednak nie wystarczy. Gdy dysponujemy ograniczonymi zasobami na projekt odnowienia rodzimej populacji na wyspach, musimy też wiedzieć, czy w otaczających je wodach jest wystarczająco dużo ryb, by ptaki miały źródło pożywienia. To szczególnie ważne w obliczu przełowienia oceanów i zmiany klimatu, mówi główna autorka badań doktor Ruth Dunn z Lancaster University. Uczeni skupili się na Archipelagu Chagos na Oceanie Indyjskim. Przeprowadzili symulacje trzech scenariuszy, zgodnie z którymi inwazyjne szczury zostają usunięte ze wszystkich 25 wysp, a naturalna roślinność zostaje odnowiona w różnym stopniu. Okazało się, że im bardziej przywrócony zostanie naturalny krajobraz, tym więcej ptaków będzie mogło zasiedlić wyspy. W scenariuszu samego tylko usunięcia szczurów populacja wychowujących młode rybitw cienkodziobych, głuptaków czerwononogich oraz rybitw czarnogrzbietych powinna zwiększyć się 18-krotnie, do 24 000 par. Jeśli do tego na połowie powierzchni wysp zostanie przywrócona rodzima roślinność, populacja wspomnianych gatunków wyniesie 83 000 par, a przy odnowieniu roślinności na 3/4 obszaru wysp można spodziewać się, że zamieszka tam ponad 280 000 par ptaków. To zapewniłoby korzyści nie tylko wymienionym trzem gatunkom ptaków, ale całej okolicznej przyrodzie. Ptaki morskie odgrywają ważną rolę w obiegu substancji odżywczych pomiędzy wyspami, oceanami i rafami koralowymi. Ich odchody są ważnym źródłem azotu i fosforu. Można by się na przykład spodziewać odrodzenia okolicznych raf koralowych, nawożonych przez odchody ptaków. A wraz z odrodzeniem raf zwiększyłaby się populacja ryb. W tym i tak ważnych rodzin jak skarusowate (papugoryby), które żywią się glonami i obumarłymi koralowcami, pielęgnując w ten sposób rafy koralowe. Badania pokazują więc, że usunięcie z wysp inwazyjnych gatunków i odrodzenie roślinności może być zbawienne nie tylko dla rodzimych ptaków, ale również dla całego otoczenia wysp. Działania takie mają więc bardzo głęboki sens, a ich pozytywne skutki sięgają znacznie dalej niż to, co widać na pierwszy rzut oka. « powrót do artykułu
  13. Podróżowanie samolotem z psem nie jest łatwe. Linie lotnicze akceptują na pokładzie tylko małe psy, które muszą być trzymane w klatkach umieszczonych pod siedzeniami. Większe psy – z wyjątkiem przewodników – przewożone są w przestrzeni bagażowej pod pokładem. Dla zwierzęcia jest to sytuacja niezwykle stresująca. Firma Bark, producent zabawek, przysmaków i żywności dla psów zainaugurowała linie lotnicze, w których psy są szczególnie mile widziane na pokładzie. Linie Bark Air powstały we współpracy z niewielką prywatną firmą Talon Air, która posiada flotę samolotów Gulfstream G500. Dzięki temu psy i ich właściciele mogą wspólnie podróżować w kabinie. Przed startem psy otrzymują przekąski oraz słuchawki zmniejszające poziom hałasu docierający do uszu. W czasie lotu zaś są obsługiwane przez załogę na równi z ludźmi. Nie muszą też siedzieć w klatkach. Mogą zostać ze swoim właścicielem lub bawić się z innymi psami na pokładzie. Uważamy, że pies powinien być przy właścicielu i być obsługiwany równie dobrze, a nawet lepiej, co ludzie, stwierdził wiceprezes Bark, Dave Stangle. Pierwszy lot, z Nowego Jorku do Los Angeles, odbył się pod koniec maja. Samolot był pełen i ludzi, i psów. Trzeba przyznać, że bilety nie są tanie. Za lot człowieka i psa z Nowego Jorku do Los Angeles trzeba zapłacić 6000 USD, a trasa Nowy Jork–Londyn została wyceniona na 8000 dolarów. Firma przyznaje, że ceny są zaporowe dla większości ludzi, jednak w miarę wzrostu popytu, powinny spadać. Jej przedstawiciele zwracają uwagę, że wszystkie nowości, telefony, samochody, telewizory, podróże koleją czy samolotami, były początkowo drogie, a do spadku cen doprowadzało masowe korzystanie z towarów i usług. Linie lotnicze, które wożą psy w luku bagażowym, starają się zapewnić im maksymalny komfort i bezpieczeństwo. Jednak nie jest to przyjemne doświadczenie. Przekonał się o tym prezes Bark, Matt Meeker, który w luku spędził czterogodzinny lot z Florydy do Nowego Jorku. Nie wiem, dlaczego ktokolwiek miałby robić to własnemu psu. To horror. Musi być lepszy sposób, stwierdził. Bark Air to nie pierwsze linie lotnicze oferujące loty przyjazne psom. Firma K9Jets od dwóch lat lata prywatnymi odrzutowcami między Dubajem, Los Angeles, Paryżem Frankfurtem, Hawajami, Lizboną czy New Jersey. Oferty, oszczędzające psom stresu związanego z podróżowaniem  w roli bagażu, mają też NetJets czy VistaJet. To wszystko jednak niewielkie firmy, które dysponują flotą małych prywatnych odrzutowców. Podróż nie jest więc tania. Pozostaje więc mieć nadzieję, że i wielkie linie lotnicze dopuszczą z czasem możliwość podróżowania w kabinie ze swoim psem, tak jak zezwalają na obecność psa-przewodnika. « powrót do artykułu
  14. Młode obiekty gwiazdowe (YSO), odkryte niedawno w pobliżu supermasywnej czarnej dziury Sagittarius A* znajdującej się w centrum Drogi Mlecznej, zachowują się inaczej, niż oczekiwano. Obecność czarnej dziury powoduje, że obiekty te tworzą formacje. Ich zachowanie opisał na łamach Astronomy & Astrophysics zespół naukowców z Niemiec i Czech. Przed około 30 laty w bezpośrednim sąsiedztwie Sgr A* odkryto gwiazdy typu S, które w ciągu kilku lat obiegały czarną dziurę, poruszając się z prędkością kilkunastu tysięcy kilometrów na godzinę. Były one zaskakująco młode, jak na miejsce, w którym je zaobserwowano. Teorie przewidywały bowiem, że w bezpośrednim pobliżu czarnej dziury powinny znajdować się wyłącznie stare słabo świecące gwiazdy. Postęp technologiczny sprawił, że zaczęliśmy dostrzegać coraz więcej szczegółów w pobliżu Sgr A*. W 2012 roku odkryto tam tajemniczy obiekt, który uznano za chmurę gazu wchłanianą przez czarną dziurę. Dość szybko okazało się, że hipoteza nie jest prawdziwa, jednak przez lata nikt nie potrafił wyjaśnić, czym jest ten obiekt. Z czasem zaczęło pojawać się coraz więcej dowodów wskazujących, że to młody obiekt gwiazdowy otoczony chmurą pyłu. W międzyczasie zaczęto odkrywać kolejne takie obiekty o podobnych właściwościach. Okazało się, że są one znacząco młodsze, niż wcześniej odkryte szybkie gwiazdy. Co ciekawe, te YSO wykazują podobne zachowanie jak gwiazdy S. Również i one obiegają supermasywną czarną dziurę z dużą prędkością. Już gwiazdy S były zadziwiająco młode. A obecność gwiezdnego przedszkola, jakie tworzą YSO, to coś zupełnie niezrozumiałe na gruncie współczesnych teorii, mówi doktor Florian Peißker z Instytutu Astrofizyki na Uniwersytecie w Kolonii. Na pierwszy rzut oka grupa tworzona przez YSO i gwiazdy S przypomina chaotycznie rojące się pszczoły. Jednocześnie jednak zauważono, że w ułożeniu tych obiektów występują pewne wzorce. Naukowcy wykazali, że YSO i gwiazdy S są zorganizowane w pewien charakterystyczny sposób w trójwymiarowej przestrzeni. To oznacza, że istnieją pewne preferowane układy gwiezdne. Rozkład obu rodzajów gwiazd jakby sugerował, że obecność czarnej dziury wymusza na nich przyjęcie zorganizowanej formy, dodaje uczony. « powrót do artykułu
  15. Grupa fizyków pracujących w CERN pod kierunkiem profesor Reginy Deminy z University of Rochester wykazała istnienie splątania kwantowego pomiędzy najbardziej masywnymi z cząstek elementarnych, kwarkami t (kwarkami wysokimi, kwarkami prawdziwymi). Splątanie polega na takim powiązaniu ze sobą obiektów, że zmiana stanu jednego z nich skutkuje natychmiastową zmianą stanu obiektów splątanych. To tajemnicze zjawisko tak bardzo niepokoiło Alberta Einsteina, że nazwła je „upiornym działaniem na odległość”. Dotychczas obserwowaliśmy splątanie kwantowe pomiędzy stabilnymi cząstkami, jak fotony czy elektrony. Jednak profesor Demina i jej grupa splątali niestabilne kwarki t z ich odpowiednikami z antymaterii, antykwarkam t. Tym samym potwierdzili wyniki badań przeprowadzonych w CERN-ie w ostatnich miesiącach. Potwierdzenie splątania pomiędzy najcięższymi z cząstek elementarnych, kwarkami t, otwiera drogę do badań kwantowego świata przy energiach, które były dotychczas niedostępne, stwierdzają autorzy osiągnięcia. Kwarki t, których masa dorównuje masie atomu złota, powstają w akceleratorach cząstek. Nie jesteśmy w stanie wykorzystać ich w praktyce, ale badania nad ich splątaniem i tym, co – ewentualnie – ostatecznie prowadzi do końca stanu splątanego, może pomóc w lepszym zrozumieniu zjawisk kwantowych. Podczas nowych pomiarów w CMS po raz pierwszy zbadano splątanie spinu kwarka t i antykwarka t. Obie cząstki znajdowały się w dużej odległości od siebie. Odległość ta była na tyle duża, że zaobserwowany stopień splątania nie może zostać wyjaśniony klasyczną wymianą informacji pomiędzy obiema cząstkami, czytamy w opublikowanym komunikacie. Regina Demina, jako świeżo upieczona absolwentka uniwersytetu, brała udział w pracach zespołu, który w 1995 roku odkrył kwarki t. Wiele lat później współkierowała zespołem, który zbudował urządzenie, które odegrało kluczową rolę w zarejestrowaniu bozonu Higgsa. « powrót do artykułu
  16. Pod murami Kenilworth Castle w Warwickshire w Wielkiej Brytanii znaleziono 8 świetnie zachowanych pocisków z katapult. Zdaniem ekspertów, zostały one użyte podczas oblężenia w 1266 roku, kiedy to Anglią targała wojna domowa. Kamienne pociski znacznie różnią się wagą. Masa największego z nich to 105 kilogramów, najmniejszy waży zaś około 1 kg. Odkryto je podczas prac, których celem jest poprawa bezpieczeństwa i dostępu do ruiny. Oblężenie Kenilworth Castle miało miejsce pomiędzy 25 czerwca a 13 grudnia 1266 roku. Było jednym z największych działań wojennych sił króla Henryka III. Miały one miejsce w czasie drugiej wojny baronów (1264–1267). Na czele baronów stanął szwagier króla Szymon z Montfort. Jednym z epizodów wojny było długotrwałe oblężenie zamku Kanilworth, w którym po śmierci de Montforta, schronili się jego zwolennicy. Siły królewskie nie mogły zdobyć potężnej twierdzy. Dopiero głód zmusił obrońców pod poddania się. Zanim jednak to nastąpiło, siły królewskie podjęły olbrzymi wysiłek wojenny. Wiadomo, że użyto między innymi 60 000 bełtów do kuszy oraz 9 maszyn oblężniczych, w tym katapulty, które miały kruszyć mury o grubości ponad 4 metrów. Obrońcy też dysponowali machinami oblężniczymi. To pociski wystrzelone przez obie strony znaleziono poza zachodnimi murami zamku. Mogliśmy natychmiast połączyć te pociski z konkretnym wydarzeniem, gdyż podobnych znalezisk dokonano podczas wykopalisk w latach 60. Cieszymy się, gdyż nie codziennie znajduje się takie pozostałości. Wyobraźcie sobie zdumienie ludzi, którzy pracowali nad poprawieniem ścieżek wokół zamku, gdy znaleźli pociski sprzed niemal 800 lat, mówi historyk Will Wyeth. Uczony przypomina, że machiny oblężnicze siały prawdziwe zniszczenie. W czasie oblężenia Kenilworth jeden dobrze wymierzony strzał obrońców zniszczył wieżę oblężniczą Henryka, w której znajdowało się niemal 200 kuszników. « powrót do artykułu
  17. Webb to maszyna do odkrywania supernowych, powiedziała Christina DeCoursey z University of Arizona podczas niedawnego 244. spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Astronomicznego. Młoda uczona stała na czele zespołu naukowego, który – dzięki Teleskopowi Webba – zidentyfikował we wczesnym wszechświecie 10-krotnie więcej supernowych niż znaliśmy dotychczas. Olbrzymia liczba supernowych oraz duże odległości, w jakich je wykryliśmy, to dwa najbardziej ekscytujące wyniki naszej pracy, dodała DeCoursey. Prowadzony przez nią zespół analizował obrazy rejestrowane przez Webba w ramach programu JWST Advanced Deep Extragalactic Survey (JADES). Teleskop Webba jest świetnie przystosowany do odszukiwania odległych obiektów ze względu na zjawisko przesunięcia ku czerwieni. Im bardziej odległe źródło światła, tym bardziej zwiększa się długość fali światła, która do nas od niego dociera. Przesuwa się ono ku zakresom podczerwieni, a JWST to instrument wyspecjalizowany w zbieraniu tego typu danych. Przed epoką Webba znaliśmy niewiele supernowych, których przesunięciu ku czerwieni z>2. Taka wartość oznacza, że supernowe te powstały, gdy wszechświat liczył nie więcej niż 3,3 miliarda lat. Uczeni prowadzeni przez DeCoursey porównywali wiele obrazów tych samych obszarów nieba, które Webb zarejestrował w odstępie roku. Szukali źródeł światła, które w tym czasie pojawiły się lub zniknęły. Badali więc zjawiska przejściowe. W ten sposób na bardzo małym obszarze nieboskłonu – porównano go do obszaru nieba jaki zostałby zasłonięty przez ziarno ryżu trzymane w wyciągniętej ręce – znaleziono aż 80 supernowych. Chcemy sprawdzić, czy tak bardzo odległe supernowe były znacząco inne od tych, które obserwujemy w bliższych częściach wszechświata, mówi Justin Pierel ze Space Telescope Science Institute. Naukowcy zidentyfikowali przy okazji najbardziej odległą ze znanych supernowych, o z=3,6. To supernowa typu II, do której eksplozji doszło w wyniku zapadnięcia się jądra gwiazdy. Miało to miejsce gdy wszechświat liczył 1,8 miliarda lat. Webb jest tak czuły, że rejestruje zjawiska przejściowe wszędzie, gdzie zostanie skierowany. To pierwszy krok w kierunku szerzej zakrojonych poszukiwań supernowych za pomocą JWST, stwierdził profesor Eiichi Egami z Arizony. « powrót do artykułu
  18. Smartfon to urządzenie, bez którego większość z nas nie wyobraża sobie codzienności. To nie tylko rozwiązanie pozwalające na łatwą i szybką komunikację, ale również źródło rozrywki, a także narzędzie pracy. Towarzysząc nam w codzienności, nasz smartfon narażony jest na wiele niebezpieczeństw, takich jak zarysowania czy upadki. Aby im zapobiec i zabezpieczyć telefon przed uszkodzeniem, warto zainwestować w case, czyli etui ochronne. Sprawdź, które etui najlepiej chroni telefon. Dlaczego warto wyposażyć się w case na telefon? W dobie, gdy telefony kosztują często kilka tysięcy złotych, rozsądnie jest wyposażyć się w akcesoria, takie jak etui lub futerał na telefon. Są one w stanie pomóc nam uniknąć zniszczenia urządzenia, a także wynikających z tego kosztownych napraw. Smartfony najczęściej podróżują z nami w kieszeni lub torebce wraz z innymi przedmiotami, takimi jak na przykład klucze. Z tego względu narażone są na zarysowania i otarcia. Dodatkowa obudowa ochronna czy futerał są w stanie zapobiegać zarysowaniom powstałym na powierzchni urządzenia i zachować jego wygląd w dobrym stanie wizualnym na długi czas. Co więcej, wysokiej jakości case jest w stanie amortyzować siłę uderzenia w sytuacji, kiedy dojdzie do upadku telefonu. W ofercie sprzedawców znajdziemy różne rodzaje etui na telefon. Silikonowe etui - tanie i skuteczne rozwiązanie Silikonowy case to jedno z częściej wybieranych rozwiązań, które pozwala zabezpieczyć smartfon przed zniszczeniem. Silikon gwarantuje lekkość i elastyczność, która przekłada się na komfort użytkowania. Dodatkowo dobrze absorbuje wstrząsy i amortyzuje uderzenia. Oprócz tego silikonowe etui dostępne są w różnych wzorach i wariantach kolorystycznych, a także nie kosztują dużo. Szeroki wybór silikonowych case'ów można znaleźć, odwiedzając m.in. stronę https://www.mediaexpert.pl/smartfony-i-zegarki/akcesoria-do-telefonow/pokrowce-i-etui. Pokrowiec na telefon - skuteczna ochrona przed zarysowaniem Zastanawiając się, jakie etui na telefon wybrać, warto również rozważyć opcję w postaci pokrowca. Tego rodzaju etui sprawdzi się, jeżeli chcemy zapobiec zarysowaniom i otarciom, które mogłyby źle  wpłynąć na wygląd naszego smartfonu. Pokrowce na telefon najczęściej wykonane są z materiału, dzięki czemu są miękkie i przyjemne w dotyku dobrze się prezentując. Mimo że potrafią skutecznie zabezpieczyć telefon przed zarysowaniem, podczas upadku nie stanowią zbyt efektywnej ochrony. Etui ze skóry - skutecznie chroni i dobrze wygląda Oczywistym kandydatem dla każdego, kto chce wybrać dobre etui na telefon, jest to wykonane ze skóry. W ofercie producentów znajdują się etui skórzane wykonane zarówno ze skóry naturalnej, jak i te bardziej przyjazne środowisku, stworzone z wykorzystaniem materiału syntetycznego. Wybierając etui ze skóry, możemy liczyć nie tylko na wysoką jakość i wytrzymałość. To także skuteczna ochrona urządzenia w razie jego upadku. Ponadto warto wybrać etui skórzane również w przypadku, kiedy zależy nam na elegancji. Modele szyte ze skóry nadają stylu nie tylko telefonowi, ale także jego posiadaczowi. Pancerna obudowa na telefon dla wymagających Ci z nas, którzy chcą zadbać o maksymalne bezpieczeństwo swojego drogocennego smartfonu, powinni zdecydować się na pancerne etui. Przyodzianie swojego telefonu w pancerz pomoże uchronić go przed wszelkimi konsekwencjami wynikającymi z upadku z wysokości. Odporny materiał doskonale amortyzuje siłę uderzenia, chroniąc telefon w przypadku, kiedy wypadnie nam on z dłoni, lądując na chodniku czy betonie. Pomimo dość wysokiej ceny jest to jedno z najlepszych dostępnych etui na smartfon. Nadal nie wiesz, jak wybrać akcesoria do smartfonu? Odwiedź stronę https://www.mediaexpert.pl/poradniki, gdzie znajduje się wiele przydatnych informacji. « powrót do artykułu
  19. Malaria to jedna z najbardziej zabójczych chorób w historii ludzkości. W 2022 roku zanotowano 249 milionów zakażeń i 608 000 zgonów w 85 krajach. Obecnie ograniczona jest głównie do obszarów tropikalnych, ale nieco ponad 100 lat temu występowała na połowie powierzchni Ziemi, w tym w USA, Kanadzie, w Skandynawii i na Syberii. Choroba jest przedmiotem intensywnych badań, również dotyczących jej historii i ewolucji. Międzynarodowa grupa naukowa pracująca pod kierunkiem ekspertów z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka zrekonstruowała ewolucję oraz drogi rozprzestrzeniania się malarii w ciągu ostatnich 5500 lat. Spuścizna malarii zapisana jest w naszych genach. Warianty genów odpowiedzialnych za niszczące choroby krwi, takie jak niedokrwistość sierpowatokrwinkowa, przetrwały u ludzi prawdopodobnie dlatego, że zapewniają częściową odporność na malarię, mówi główna autorka badań, doktorantka Megan Michel. Ewolucję malarii trudno jest jednak śledzić, gdyż choroba nie pozostawia ona oczywistych śladów na szkieletach, mamy też niewiele dokumentów z przeszłości opisujących malarię. Jednak dzięki rozwojowi nowoczesnych technik badawczych zauważono, że w zębach można znaleźć DNA patogenów, które krążyły we krwi w chwili śmierci. Obecnie malaria występuje endemicznie w tropikalnych regionach Ameryki, a naukowcy od dawna spierają się, czy jeden z dwóch najbardziej śmiercionośnych gatunków wywołujących malarię – Plasmodium vivax (zarodziec ruchliwy) – który zaadaptował się do klimatu umiarkowanego, przybył wraz europejską kolonizacją, czy też tysiące lat wcześniej, gdy ludzie dopiero zasiedlali nowe kontynenty. By odpowiedzieć na to pytanie naukowcy z 80 instytucji z 21 krajów przeanalizowali DNA osoby zainfekowanej malarią, którą pochowano w Laguna de los Cóndores, w lesie deszczowym wysoko w peruwiańskich Andach. Dowiedzieli się, że P. vivax z Laguna de los Cóndores jest podobny do starego europejskiego P. vivax, co sugeruje, że do infekcji doszło w ciągu pierwszych 100 lat po przybyciu Europejczyków. Naukowcy wykazali też istnienie związku pomiędzy P. vivax z Laguna de los Cóndores a współczesnym patogenem występującym na terenie Peru. Dowiedliśmy nie tylko faktu, że malaria szybko dotarła w te dość odległe regiony, ale dane wskazują też, że patogen się tutaj rozwijał, zadomowił i skutkował powstaniem odmian, które do dzisiaj zarażają ludzi w Peru, dodaje Eirini Skourtanioti. Natomiast obecność w Ameryce P. falciparum to prawdopodobnie skutek transatlantyckiego handlu niewolnikami. Naukowcy opisali też działania wojenne, które doprowadziły do rozprzestrzeniania się malarii w Europie. W pobliżu gotyckiej Katedry św. Rumolda w Mechalen w Belgii znajduje się cmentarz, który istniał przy pierwszym stałym szpitalu wojskowym nowożytnej Europy. Szpital działał w latach 1567–1715. Badania szczątków pochowanych tam osób wykazały, że niektóre z osób zmarłych przed wybudowaniem szpitala były zarażone P. vivax, natomiast po wybudowaniu szpitala wśród zmarłych byli ludzie zarażeni najbardziej śmiercionośnym zarodźcem malarii, Plasmodium falciparum. Co więcej, obserwujemy więcej przypadków malarii wśród mężczyzn, którzy nie pochodzili z tych okolic i trafili do szpitala. Zidentyfikowaliśmy też ludzi zarażeni P. falciparum, gatunkiem, który był rozpowszechniony w basenie Morza Śródziemnego, ale nie występował endemicznie na północ od Alp, dodaje Federica Pierini. Zmarli zarażeni P. falciparum to mężczyźni z basenu Morza Śródziemnego. Prawdopodobnie są to żołnierze z północnych Włoch, Hiszpanii i innych regionów, którzy podczas wojny 80-letniej walczyli w Armii Flandrii hiszpańskich Habsburgów. Stwierdziliśmy, że masowe przemieszczanie się wojska odgrywało ważną rolę w rozprzestrzenianiu się malarii, podobną do tej, jaką w obecnej Europie odgrywa rozprzestrzenianie się tej choroby na lotniskach. W naszym zglobalizowanym świecie podróżujący ludzie przynoszą patogeny Plasmodium do regionów, w których zostały one wytępione, a komary mogą nawet prowadzić do lokalnej transmisji, dodaje Alexander Herbig. W Azji badacze dokonali niespodziewanego odkrycia. Zidentyfikowali najstarszy znany przypadek malarii na tym kontynencie. Materiał genetyczny patogenu znaleziono w szczątkach osoby pochowanej około 800 roku przed Chrystusem w Chokhopani w dolinie rzeki Kali Gandaki w Nepalu. Obszar ten położony na wysokości 2800 metrów nad poziomem morza znajduje się poza zasięgiem zarówno występowania Plasmodium, jak i komarów z rodzaju Anopheles. Okolice Chokhopani są zimne i dość suche. Ani pasożyt, ani przenoszące go komary, nie są w stanie przetrwać na tej wysokości. Zadaliśmy więc sobie pytanie, w jaki sposób osoba z Chokhopani zaraziła się malarią, która mogła ostatecznie doprowadzić do jej śmierci, stwierdza profesor Christina Warinner z Uniwersytetu Harvarda i Instytutu Maxa Plancka. Analizy genetyczne wykazały, że zmarłym był miejscowy mężczyzna, przystosowany do życia na dużych wysokościach. Jednak dowody archeologiczne z Chokhopani i okolic wskazują, że tutejsi mieszkańcy byli zaangażowani w długodystansowy handel. Myślimy o tych regionach jako odległych i niedostępnych. Ale dolina Kali Gandaki była rodzajem himalajskiej autostrady, łączącej Wyżynę Tybetańską z Indiami. Miedziane przedmioty znalezione w pochówkach w Chokhopani wskazują, że tutejsi mieszkańcy byli częścią sieci handlowej obejmującej północne Indie. Nie musieli też wędrować daleko, by dotrzeć do nisko położonych bagiennych obszarów Teraju, obejmujących Nepal i Indie, w których do dzisiaj malaria występuje endemicznie, wyjaśnia profesor Mark Aldenderfer. To pierwsze badania, podczas których można było przeanalizować dawne drogi rozprzestrzeniania się malarii w Europie, w której chorobę tę udało się eradykować. Obecnie każdego roku w UE rejestruje się około 6000 przypadków malarii, z czego 99,8% jest związanych z podróżami. W 2022 roku na terenie Unii Europejskiej odnotowano 13 lokalnych zarażeń malarią (7 we Francji, 3 w Niemczech, 2 w Hiszpanii i 1 w Irlandii). Sytuacja jest jednak dynamiczna i może ulec zmianie w związku ze zmianami klimatu i związanymi z nimi zmianami występowania różnych organizmów. « powrót do artykułu
  20. Jądro wewnętrzne Ziemi od 2008 roku obraca się 2-3 razy wolniej niż w latach 2003–2008, twierdzą naukowcy z University of Southern California (USC). Ruch jądra wewnętrznego jest przedmiotem badań i sporów od dwudziestu lat. Niektórzy eksperci twierdzą, że obraca się ono szybciej, niż powierzchnia planety. Uczeni z USC dostarczyli obecnie jednoznacznych dowodów, że przed kilkunastu laty jądro wewnętrzne zaczęło zwalniać. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem na sejsmografie dane na to wskazujące, byłem zdumiony. Później trafiliśmy na dziesiątki innych obserwacji, wykazujących ten sam wzorzec. Stało się więc jasne, że po raz pierwszy od kilku dekad wewnętrzne jądro Ziemi spowolniło. Niektóre zespoły naukowe opowiadały się ostatnio za istnieniem takiego zjawiska, przedstawiając odpowiednie modele. My dostarczamy najbardziej przekonujących dowodów, stwierdza profesor John Vidale. Wewnętrzne jądro Ziemi to ciało stałe złożone z żelaza i niklu. Jego średnica wynosi około 2500 km – dla porównania średnica Księżyca to 3500 km – i znajduje się około 5000 kilometrów pod naszymi stopami. Badać je można jedynie metodami analizy fal sejsmicznych. Vidale i Wei Wang z Chińskiej Akademii Nauk wykorzystali powtarzające się trzęsienia Ziemi do badań nad jądrem wewnętrznym. Trzęsienia takie mają miejsce w tym samym obszarze, mają podobną siłę i to samo źródło. Z tego względu generują niezwykle podobne do siebie fale sejsmiczne. Uczeni przeanalizowali 121 powtarzających się trzęsień Ziemi, jakie miały miejsce wokół Wysp Sandwich Południowy w latach 1991–2023. Użyli też danych z radzieckich, francuskich i amerykańskich prób jądrowych. To dzięki ich analizie wykryli spowolnienie ruchu obrotowego jądra. Zdaniem Vidale'a, za zjawisko to odpowiadają zaburzenia w płynnym jądrze zewnętrznym oraz wpływ grawitacji leżących powyżej warstw skalnych. « powrót do artykułu
  21. Chichén Itzá był jednym z najważniejszych ośrodków kultury Majów od późnego okresu klasycznego po okres postklasyczny. Obecnie to jeden z najchętniej odwiedzanych ośrodków Majów, który swą sławę zawdzięcza monumentalnej architekturze oraz wielu dowodom na składanie ofiar z ludzi. O tego typu rytuałach świadczą zarówno ich przedstawienia w sztuce, jak i szczątki setek ofiar wydobyte na początku XX wieku z cenote. Wiele szczątków ludzi złożonych w ofierze w Chichén Itzá należy do dzieci i młodzieży. Istnieje powszechne przekonanie, że w ofierze składano głównie dziewczynki i młode kobiety. Hipotezę taką wysunięto, mimo że na podstawie zachowanych szczątków trudno określić płeć ofiar. W 1967 roku w pobliżu cenote odkryto podziemną komorę, w której znajdowały się szczątki ponad 100 dzieci. Komora ta to prawdopodobnie chultún, zbiornik na wodę, który powiększono, łącząc go z niewielką jaskinią. Jaskinie, cenoty i chultún od dawna wiązano z poświęcaniem dzieci przez Majów. Miejsca te były postrzegane jako połączenia ze światem podziemnym. Naukowcy z Instytutów Antropologii Ewolucyjnej i Geoantropologii im. Maxa Plancka, Narodowej Szkoły Antropologii i Historii w Mexico City, meksykańskiego Narodowego Instytutu Antropologii i Historii oraz Uniwersytetu Harvarda bardzo dokładnie przyjrzeli się szczątkom 64 dzieci znalezionym w chultún w Chichén Itzá. Chcieli lepiej zrozumieć rytuały Majów oraz kontekst, w jakim składano ofiary z dzieci. Stwierdzili, że chultún był wykorzystywany do składania ofiar od VII do XII wieku, ale najbardziej intensywnie wykorzystywany był w szczycie potęgi miasta, w latach 800–1000. Największym zaskoczeniem były jednak wyniki analiz DNA szczątków, które wykazały, że wszystkie 64 ofiary stanowili chłopcy. Analizy pokazały też, że były to dzieci z lokalnych społeczności, a co najmniej 25% z nich było blisko spokrewnionych z jedną lub więcej innych ofiar z chultún. Dieta spokrewnionych dzieci była bardzo podobna, co sugeruje, że wychowywały się w tej samej rodzinie. Jeszcze bardziej zdziwiło nas, że zidentyfikowaliśmy tam dwie pary bliźniąt, mówi współautorka badań Kathrin Nägele. Podobny wiek chłopców, ich bliskie pokrewieństwie i fakt, że składano ich w ofierze w tym samym miejscu przez setki lat wskazują, że ofiary starannie wybierano z konkretnego powodu. Bliźnięta odgrywają szczególną rolę w życiu duchowym i mitach założycielskich Majów. Rytuał poświęcenia bliźniąt odgrywa centralna rolę w Popol Vuh, świętej księdze narodu Kicze, która opisuje stworzenie ludzkości i początek historii. Co prawda sama księga została spisana w XVI wieku, a odkrył ją i przetłumaczył w XVIII wieku ksiądz Francisco Ximénez, jednak w 2009 roku w El Mirador odkryto rzeźbione panele z około 300 roku p.n.e., które zawierają tę samą historię. Opowieść zapisana w Popol Vuh liczy więc tysiące lat. Poświęcanie chłopców, a szczególnie bliźniąt, ma więc wyraźny związek z mitem o powstaniu Majów. Na początku XX wieku rozpowszechniono fałszywą wersję o poświęcaniu w Chichén Itzá dziewczynek i młodych kobiet. Nasze badania odwracają tę narrację i pokazują głęboki związek pomiędzy rytualnymi ofiarami, a cyklem ludzkiego życia i śmierci opisanym w świętych tekstach Majów, mówi profesor Christina Warinner. Badania pozwoliły też przyjrzeć się innej zagadce z historii Mezoameryki – długotrwałemu wpływowy epidemii z epoki kolonialnej na współczesny genom lokalnej społeczności. W XVI wieku głód, wojny i epidemie doprowadziły do 90% spadku liczby ludności w Meksyku. Jedną z największych klęsk była epidemia cocoliztli z 1545 roku. Niedawno zidentyfikowano jej przyczynę, którą okazała się Salmonella enterica. W genomie obecnych rdzennych i mieszanych mieszkańców Meksyku widać zmiany, które doprowadziły do zwiększonej odporności na ten szczep bakterii. Nowe informacje, uzyskane z dawnego DNA, nie tylko pozwalają nam obalić stare hipotezy i założenia, ale dają też świeży wgląd w biologiczne następstwa dawnych wydarzeń i życie kulturowe Majów, stwierdzili badacze. « powrót do artykułu
  22. Naukowcy z Colorado State University, organizacji Save The Elephants, Elephant Voices i Amboseli Elephant Research Project poinformowali na łamach Nature Ecology & Evolution, że słonie nadają sobie imiona. Uczeni zidentyfikowali w dźwiękach wydawanych przez słonie te sekwencje, które wydawały się unikatowymi identyfikatorami – imionami – poszczególnych osobników. Gdy w ramach eksperymentu nagrali te dźwięki i je odtwarzali, słonie, do których odnosiły się imiona, reagowały dźwiękiem lub zbliżeniem się do głośnika. Delfiny i papugi wzywają się, naśladując cechy charakterystyczne dźwięków wydawanych przez osobnika, którego chcą zawołać. W przeciwieństwie do nich, słonie nie naśladują dźwięku wydawanego przez innego słonia, a wzywają go w sposób, który jest podobny do ludzkiego wołania, mówi główny autor badań, Michael Pardo. Wydawanie nowych zestawów dźwięków jest niezbędne, by zidentyfikować konkretnego osobnika po imieniu. Świadczy też o wyższych umiejętnościach poznawczych. Zdolność do użycia indywidualnych etykiet dźwiękowych na oznaczanie poszczególnych osobników może wskazywać, że słonie są zdolne do abstrakcyjnego myślenia, dodaje profesor George Wittemyer. Słonie, podobnie jak ludzie, funkcjonują w ramach skomplikowanych struktur społecznych. Tworzą niewielkie rodziny i duże klany, wchodzą w złożone interakcje z innymi słoniami. Więc podobnie jak u ludzi, mogła się i nich pojawić potrzeba rozróżniania w komunikacji poszczególnych członków grupy. Słonie dużo ze sobą rozmawiają. Komunikacja dźwiękowa, obok komunikacji wzrokowej, dotykowej i zapachowej,  odgrywa u nich olbrzymią rolę. Wydawany przez nie repertuar dźwięków jest imponujący. Od głośnego trąbienia po bardzo niskie, niesłyszalne przez człowieka, dźwięki wydawane za pomocą strun głosowych. Naukowcy, którzy odkryli, że słonie nadają sobie imiona, podkreślają, że może to wskazywać, iż wykorzystują wiele innych unikatowych nazw i opisów. Badacze zauważyli jeszcze jedno zjawisko, upodabniające komunikację słoni do komunikacji ludzi. Otóż słonie, podczas rozmowy, nie zawsze zwracają się do siebie po imieniu. Imienia używały najczęściej gdy komunikowały się na duże odległości i gdy dorośli zwracali się do młodych. To już kolejne w ostatnim czasie badania pokazujące, że zwierzęta są bardziej podobne do ludzi, niż nam się wydaje. Niedawno informowaliśmy, że słonie indyjskie urządzają pogrzeby swoim zmarłym dzieciom. « powrót do artykułu
  23. Na terenie rzymskiego castrum w Autessiodurum – obecnie Auxerre – archeolodzy odkryli cmentarz poświęcony niemowlętom i dzieciom, które urodziły się martwe. Dobry stan zachowania cmentarza daje archeologom niepowtarzalną okazję do zbadania praktyk pogrzebowych najmłodszych członków starożytnej gallo-rzymskiej społeczności. Odkrycia dokonano podczas pierwszych prac wykopaliskowych w historycznym centrum miasta. Ich celem jest zbadanie ewolucji Auxerre od czasów rzymskich po wiek XIX. Ufortyfikowaną miejscowość założyło w tym miejscu galijskie plemię Senonów około 30 roku p.n.e. Mimo że Autessiodurum znajdowało się na skrzyżowaniu ważnych rzymskich dróg, znaczenie zyskało dopiero w III wieku, gdy zostało prowincjonalną stolicą. W IV wieku miasto otoczono nowymi murami, które objęły dawny cmentarz. Zgodnie z rzymskimi zwyczajami, nekropolie lokowano poza pomerium – sakralną linią wyznaczającą granice miasta. Na obrzeżach takich nekropolii istniały sektory wyznaczone dla różnych grup społecznych, w tym i dzieci. Teraz pod murami z IV wieku znaleziono taki dziecięcy sektor cmentarza wykorzystywany pomiędzy I a III wiekiem. Już sam fakt, że dobrze się zachował daje nadzieję na zdobycie nowych unikatowych informacji. Jakby jeszcze tego było mało, archeolodzy mają nadzieję, że znajdą tam ślady unikatowej gallo-rzymskiej tradycji funeralnej związanej z dziećmi. Dotychczas na cmentarzu znaleziono celowo rozbite ceramiczne naczynia z darami dla zmarłych oraz mające ich chronić amulety, jak perłę czy monety. Na głowie jednego ze zmarłych dzieci umieszczono niewielki ceramiczny kubek. Większość zmarłych pochowano w pozycji płodowej, chociaż znaleziono również pochówki na plecach. Największe zróżnicowanie zauważono w przypadku niemowląt. Chowano je w drewnianych trumnach, ceramicznych pojemnikach, skrzyniach wykonanych z dachówek, pniach drzew, skrzyniach z kamieni czy owinięte tekstyliami i różnymi elastycznymi materiałami. Czasami ciało przykrywano kawałkami rozbitych amfor. Archeolodzy wyróżnili do ośmiu etapów praktyk funeralnych, jakie stosowano podczas pogrzebów dzieci. Wskazuje to na złożone praktyki i wielką dbałość. Charakterystycznymi cechami gallo-rzymskich cmentarzy są wysoki stopień zagęszczenia grobów oraz ich poszczególne warstwy. Na dotychczas badanych cmentarzach znaleziono do 5 pięter pochówków. Wynikało toe ze zwyczaju, który nakazywał zachowanie integralności grobu. Jednak na badanym cmentarzu zauważono, że niektóre groby zostały zniszczone przez inne, co może świadczyć zarówno o braku miejsca na cmentarzu, jak i o niższym statusie tak małych dzieci. « powrót do artykułu
  24. Naukowcy z Brigham and Women’s Hospital przez 25 lat prowadzili badania ponad 25 000 Amerykanek i stwierdzili, że panie, które w większym stopniu przestrzegały diety śródziemnomorskiej były narażone na o 23% niższe ryzyko zgonu, rzadziej cierpiały na nowotwory i choroby układu krążenia. Z naszych badan wynika, że jeśli kobiety chcą żyć dłużej, powinny zwracać uwagę na dietę. Naśladowanie diety śródziemnomorskiej może o niemal 1/4 zmniejszyć ryzyko zgonu w ciągu najbliższych 25 lat. To korzyści ze zmniejszonego ryzyka zachorowań na raka i choroby układu krążenia, które są głównymi przyczynami zgonów w USA i na świecie, mówi profesor kardiologii Samia Mora, jedna z głównych autorek badań. Dieta śródziemnomorska jest bogata w składniki roślinne, a głównym wykorzystywanym w niej tłuszczem jest oliwa z oliwek. Zaleca ona umiarkowane spożycie ryb, drobiu, produktów mlecznych, jaj i alkoholu oraz sporadyczne spożycie innych mięs, słodyczy i przetworzonej żywności. Autorzy badań chcieli nie tylko przyjrzeć się długoterminowym skutkom płynącym ze stosowania tej diety, ale również wyjaśnić biologiczne mechanizmy leżące u ich podstaw. Dlatego też przeanalizowali 40 biomarkerów reprezentujących różne czynniki ryzyka i cechy biologiczne. Najważniejszymi z analizowanych były biomarkery dotyczące metabolizmu i stanu zapalnego. Uczeni z uwagą przyjrzeli się też biomarkerom związanym z insulinoopornością, trójglicerydami i tkanką tłuszczową. Z badan wynika, że – wprowadzone dzięki diecie śródziemnomorskiej – nawet niewielkie zmiany związane z czynnikami ryzyka chorób metabolicznych – szczególnie te powiązane z małymi molekułami powstającymi w procesie metabolizmu, stanem zapalnym, trójglicerydami, otyłością i insulinoopornością – niosą ze sobą olbrzymie korzyści, dodaje główny autor badań, profesor Shafqat Ahmad, epidemiolog z Uniwersytetu w Uppsali. Mocną stroną badań jest duża próba, na których je wykonano, i długi czas ich prowadzenia. Słabą zaś fakt, że objęto nimi kobiety w średnim wieku i starsze. Jednak to kolejne z badań potwierdzających liczne korzyści płynące ze stosowania diety zbliżonej do śródziemnomorskiej. « powrót do artykułu
  25. Myszy, u których doszło do niewielkiego zwiększenia aktywności kinazy mTOR, żyły średnio o 30% krócej. Kinaza mTOR występuje w kompleksie białkowym mTORC1. Kompleks ten kontroluje anabolizm – zachodzące w komórkach reakcje chemiczne prowadzące do powstania złożonych związków gromadzących energię – a kontrola ta odbywa się w reakcji na sygnały czynnika wzrostu i dostępności składników odżywczych. Odkrycie może wyjaśniać, dlaczego u osób o wysokim BMI częściej pojawiają się choroby związane z wiekiem oraz dlaczego ograniczenia dietetyczne prowadzą do zdrowszego i dłuższego życia u ssaków. Autorzy pracy, opublikowanej na łamach Nature Aging, tak zmodyfikowali genetycznie myszy, by kompleks mTORC1 otrzymywał fałszywe informacje o nadmiarze składników odżywczych. Badania wykazały, że u takich myszy dochodziło do zaburzeń pracy trzustki, nerek czy wątroby. W organach tych dochodziło wówczas do akumulacji komórek układu odpornościowego, co wywoływało stan zapalny i pogarszało sytuację. Myszy wykazywały wiele cech uszkodzenia miąższu, w tym starzenie się, ekspresję molekuł zapalnych, zwiększony stan zapalny szpiku kostnego z cechami chronicznego zapalenia związanego z wiekiem oraz zmniejszoną o około 30% długość życia. Przeprowadzono też eksperymenty z przeszczepem szpiku kostnego, które wykazały, że jego komórki są nadmiernie pobudzone, co prowadzi do ekstrawazacji – przedostawania się z naczyń krwionośnych do otaczających tkanek – neutrofili, a to pogarsza stan zapalny. Uczeni odnotowali też zmniejszenie aktywności lizosomów. Zjawisko takie jest też typowe dla starzenia się, co potwierdzono, porównując aktywność lizosomów u ludzi młodych oraz 70-latków. Biorąc zatem pod uwagę rolę, jaką mTOR odgrywa w metabolizmie, można lepiej zrozumieć dlaczego nadwaga i otyłość są silnie skorelowane z chorobami powiązanymi z wiekiem, a ograniczenie liczby przyjmowanych kalorii pomaga w utrzymaniu dobrego stanu zdrowia i dłuższym życiu. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...