-
Liczba zawartości
37360 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
239
Ostatnia wygrana KopalniaWiedzy.pl w dniu 23 kwietnia
Użytkownicy przyznają KopalniaWiedzy.pl punkty reputacji!
Reputacja
368 WyśmienitaO KopalniaWiedzy.pl

-
Tytuł
Duch Kopalni
- Urodziny 01.05.2006
Informacje szczegółowe
-
Płeć
Nie powiem
Ostatnie wizyty
Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.
-
O Surtsey, najmłodszej wyspie Europy, opowiada nam Dr Paweł Wąsowicz – biolog, botanik, dyrektor Działu Botaniki w Islandzkim Instytucie Nauk Przyrodniczych (Natural Science Institute of Iceland). Od 2012 roku prowadzi badania naukowe na Islandii, koncentrując się na taksonomii, biogeografii i ekologii roślin, w szczególności na zagadnieniach związanych z migracjami roślin, sukcesją na terenach wulkanicznych oraz wpływem gatunków obcych na rodzimą florę. Od 2013 roku jest stałym członkiem corocznych wypraw badawczych na Surtsey – najmłodszą wyspę wulkaniczną Europy. Jest jedynym Polakiem i jednym z nielicznych naukowców na świecie, którzy prowadzą bezpośrednie badania terenowe na tej wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO wyspie. Dr Wąsowicz jest autorem i współautorem licznych publikacji naukowych z zakresu botaniki, ekologii wysp, biologii inwazji i biogeografii roślin. Wyniki jego badań były publikowane w renomowanych międzynarodowych czasopismach naukowych. Uczestniczy w międzynarodowych projektach badawczych i odgrywa aktywną rolę w pracach eksperckich związanych z ochroną przyrody, zwłaszcza w zakresie zarządzania gatunkami obcymi w Europie. Poza działalnością naukową dr Wąsowicz zajmuje się popularyzacją wiedzy przyrodniczej – współpracuje z mediami, tworzy materiały edukacyjne oraz bierze udział w inicjatywach promujących ochronę środowiska na Islandii i poza jej granicami. Wkrótce będziemy obchodzili 62. rocznicę pojawienia się w Europie najmłodszej wyspy wulkanicznej. Może Pan przybliżyć nam historię Surtsey? Surtsey wynurzyła się z oceanu 14 listopada 1963 roku, około 32 km na południe od Islandii. Erupcja trwała aż do czerwca 1967 roku, wyrzucając na powierzchnię około 1,1 km3 lawy i materiałów piroklastycznych. Wyspa osiągnęła wtedy maksymalną powierzchnię 2,65 km2, lecz z powodu silnej erozji morskiej obecnie ma już tylko około 1,4 km2. Nazwę otrzymała na cześć Surtra, ognistego olbrzyma z nordyckiej mitologii. Od początku traktowano ją jako naturalne laboratorium, w którym można śledzić rozwój życia i ekosystemów na zupełnie nowym lądzie. ©Paweł Wąsowicz Roślinność pionierska w północnej części Surtsey. Na zdjęciu widoczne są m.in. Honckenya peploides, Mertensia maritima oraz Leymus arenarius – gatunki tworzące pierwsze zespoły roślinne na ubogiej w azot tefrze, tuż nad brzegiem oceanu. To właśnie one zapoczątkowują proces tworzenia się gleby i umożliwiają dalszą kolonizację wyspy przez inne organizmy. Wyspa natychmiast została objęta ochroną. Obejmuje ona, między innymi, zakaz wstępu. Przed czym lub kim wyspę należy chronić? Już w 1965 roku Surtsey objęto ścisłą ochroną – ustanowiono całkowity zakaz wstępu dla osób postronnych, by chronić ją przed wpływem człowieka. Celem było zachowanie wyspy jako miejsca, gdzie sukcesja pierwotna może przebiegać w pełni naturalnie. Badania są możliwe tylko po uzyskaniu specjalnego zezwolenia. Dzięki izolacji oraz ochronie Surtsey uznano w 2008 roku za obiekt Światowego Dziedzictwa UNESCO. Skąd na Surtsey rośliny? Jakimi drogami przybywają? Rośliny przybywają na wyspę na różne sposoby: unoszone przez wiatr, wodę morską, a przede wszystkim – przenoszone przez ptaki. Badania wykazały, że aż 75% gatunków dotarło dzięki ptakom, 11% przez wiatr, a 9% przez wodę. Nasiona przybywały na wyspę zarówno wewnątrz ptasich przewodów pokarmowych, jak i przyczepione do ich piór czy przyniesione w materiałach gniazdowych. Niektóre gatunki – jak Cakile maritima – dotarły dzięki morskim prądom i zakiełkowały na świeżej tefrze już w 1965 roku. ©Paweł Wąsowicz Mewa siodłata (Larus marinus) – największy gatunek mewy na świecie. Na Surtsey gatunek ten tworzy duże kolonie lęgowe i odgrywa kluczową rolę w rozwoju roślinności, dostarczając glebie substancji odżywczych poprzez odchody i resztki pokarmowe. Jakie gatunki dotychczas tam zidentyfikowano i jakie znaczenie ich pojawienie się ma dla samej wyspy oraz jej ekosystemu? Do 2024 roku potwierdzono obecność 58 gatunków roślin naczyniowych. Wczesna flora składała się z roślin nadmorskich, takich jak Leymus arenarius, Honckenya peploides czy Mertensia maritima. Obecność roślin umożliwiła rozwój gleby, a następnie osiedlanie się kolejnych organizmów. Wraz z rozwojem kolonii mew od połowy lat 80. XX w. liczba gatunków roślin gwałtownie wzrosła – dzięki nawożeniu przez ptaki i lepszym warunkom glebowym. « powrót do artykułu
-
Fuzja jądrowa to obietnica czystego, bezpiecznego i praktycznie nieskończonego źródła energii. Badania nad nią trwają od dziesięcioleci i nic nie wskazuje na to, byśmy w najbliższym czasie mogli zastosować ją w praktyce. Naukowcy dokonują powolnych, mniejszych lub większych, kroków na przód w kierunku jej opanowania. Uczeni z University of Texas, Los Alamos National Laboratory i Type One Energy Group rozwiązali właśnie poważny problem, który od 70 lat nękał jeden z rodzajów reaktorów fuzyjnych – stellaratory – spowalniając prace nad nimi. Jego rozwiązanie przyda się również w udoskonaleniu tokamaków, innego – znacznie bardziej popularnego – projektu reaktora fuzyjnego. Jednym z poważnych wyzwań stojących przed wykorzystaniem w praktyce fuzji jądrowej jest utrzymanie wysokoenergetycznych cząstek wewnątrz reaktora. Gdy takie wysokoenergetyczne cząstki alfa wyciekają, uniemożliwia to uzyskanie wystarczająco gorącej i gęstej plazmy, niezbędnej do podtrzymania reakcji. Inżynierowie opracowali złożone metody zapobiegania wyciekom za pomocą pól magnetycznych, jednak w polach takich występują luki, a przewidzenie ich lokalizacji i zapobieżenie im wymaga olbrzymich mocy obliczeniowych i wiele czasu. Na łamach Physical Review Letters ukazał się artykuł, w którym wspomniani wcześniej naukowcy informują o opracowaniu metody 10-krotnie szybszego przewidywania miejsc pojawiania się luk, bez poświęcania dokładności. Rozwiązaliśmy problem, który był nierozwiązany od 70 lat. Będzie to znaczący przełom w sposobie projektowania reaktorów, mówi profesor Josh Burry z University of Texas. W stellaratorach wykorzystywany jest układ cewek za pomocą generowane są pola magnetyczne. Nazywany jest on „magnetyczną butelką”. Miejsca występowania dziur w magnetycznej butelce można precyzyjnie przewidywać korzystając z zasad dynamiki Newtona. Jednak działanie takie wymaga olbrzymich ilości czasu i wielkich mocy obliczeniowych. Co więcej, by zaprojektować stellarator idealny konieczna byłaby symulacja setek tysięcy różnych projektów i stopniowe dostosowywanie do każdego z nich układu magnetycznej butelki. By więc oszczędzić czas i pieniądze podczas obliczeń standardowo używa się teorii perturbacji, która daje wyniki przybliżone. Są one jednak znacznie mniej dokładne. Autorzy najnowszych badań podeszli do problemu w inny sposób, wykorzystując teorię symetrii. Obecnie nie ma innego niż nasz teoretycznego sposobu na rozwiązanie kwestii uwięzienia cząstek alfa. Bezpośrednie zastosowanie zasad dynamiki Newtona jest zbyt kosztowne, a teoria perturbacji związana jest z poważnymi błędami. Nasza teoria jest pierwszą, która radzi sobie z tymi ograniczeniami, dodaje Burry. Co więcej, nowa praca może pomóc też w rozwiązaniu podobnego, ale innego problemu występującego w tokamakach. W nich z kolei problemem są wysokoenergetyczne elektrony, które dziurawią osłony reaktora. Nowa metoda może pozwolić na zidentyfikowanie luk w polach magnetycznych, przez które elektrony wyciekają. « powrót do artykułu
-
- stellarator
- fuzja jądrowa
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Kiedy przyglądamy się na ekranach komputerów spektakularnym efektom wizualnym w najnowszych grach czy filmach, rzadko analizujemy to, w jaki sposób możemy w ogóle je zobaczyć. Tymczasem karty graficzne, bo to właśnie ich zasługa, to jedne z najbardziej złożonych urządzeń w świecie technologii. Te małe i niepozorne urządzenia potrafią w ułamkach sekund wykonywać obliczenia, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu zajęłyby superkomputerom kilka dni. Co warto wiedzieć o współczesnych kartach graficznych? Wielkość ze skromnych początków, czyli historia i ewolucja kart graficznych Hasło znane z herbu brytyjskiego odkrywcy Francisa Drake’a, który jako jeden z pierwszych zdołał opłynąć świat, doskonale oddaje historię i rozwój kart graficznych. W latach 70. i 80. XX wieku pierwsze układy graficzne obsługiwały jedynie proste grafiki 2D, często oferując zaledwie kilka kolorów. Przełom nastąpił w 1996 roku, gdy firma 3dfx wypuściła Voodoo Graphics – pierwszą masowo produkowaną kartę dedykowaną akceleracji 3D. Kolejne lata to rywalizacja gigantów: NVIDIA (z przełomowym GeForce 256, pierwszym oficjalnie nazwanym GPU) oraz ATI (później przejęte przez AMD). Z każdą generacją wydajność rosła wręcz wykładniczo. Dzisiejsze karty mają więcej mocy obliczeniowej niż najbardziej zaawansowane superkomputery z początku wieku. Architektura i działanie GPU CPU i GPU to typy procesorów używane w komputerach, ale mają różne funkcje. CPU (Central Processing Unit) jest głównym procesorem, który wykonuje większość obliczeń i zarządza całym komputerem. GPU (Graphics Processing Unit) to natomiast bardziej specjalistyczny procesor, który przyśpiesza operacje związane z grafiką, np. w grach lub programach do obróbki grafiki. Jednostka CPU składa się z kilku rdzeni zoptymalizowanych pod kątem sekwencyjnego przetwarzania szeregowego, natomiast jednostki GPU zbudowane są z tysięcy mniejszych, wydajnych rdzeni zaprojektowanych z myślą o przetwarzaniu wielu zadań jednocześnie. Jest on przeznaczony do renderowania obrazów, filmów i animacji i sprawdza się podczas wydajnej obsługi danych wizualnych. NVIDIA nazywa je rdzeniami CUDA, AMD – Stream Processors, a Intel – Execution Units. Zastosowania wykraczające poza gry Choć karty graficzne kojarzymy głównie z grami, ich prawdziwa siła tkwi we wszechstronności. Dzięki masowej równoległości obliczeń GPU zrewolucjonizowały wiele dziedzin. W medycynie przyspieszają analizę obrazów diagnostycznych i symulacje molekularne przy projektowaniu leków. Naukowcy używają ich do modelowania klimatu i symulacji astrofizycznych. Inżynierowie projektują na nich złożone struktury i przeprowadzają symulacje. Szczególnie spektakularna jest ich rola w sztucznej inteligencji – trenowanie modeli deep learning przyspieszyło dzięki nim kilkaset razy. To właśnie karty graficzne napędzają boom AI, jaki obserwujemy w ostatnich latach. Ciekawostki technologiczne i rekordy Świat kart graficznych pełen jest rekordów. Uznawana przez wielu za najmocniejszą konsumencką kartę graficzną na rynku – NVIDIA GeForce RTX 4090 – osiąga wydajność ponad 80 teraflopsów w obliczeniach FP32. To moc obliczeniowa porównywalna z superkomputerami sprzed zaledwie dekady! Dobre karty graficzne znajdziesz między innymi tutaj: https://www.morele.net/kategoria/karty-graficzne-12/,,,,,,,,0,,,,8143O2252854/1/ Miłośnicy ekstremalnego podkręcania używają ciekłego azotu, aby schłodzić karty do temperatur poniżej -150°C i wycisnąć z nich jeszcze więcej mocy. Rekordy taktowania przekraczają 3 GHz, podczas gdy standardowe zegary wynoszą około 2,2 GHz. Warto też wspomnieć o tym, że topowe modele potrafią pobierać ponad 450W mocy. To więcej niż pralka w trybie ekologicznym. Niektóre z nich wymagają nawet trzech złączy zasilania 8-pin, a producenci zalecają zasilacze o mocy 1000W lub więcej. Przyszłość technologii GPU Przyszłość kart graficznych rysuje się w jeszcze jaśniejszych barwach. Ray tracing – technologia symulująca rzeczywiste zachowanie światła – staje się standardem, oferując fotorealistyczne odbicia, cienie i oświetlenie. Algorytmy oparte na AI, jak NVIDIA DLSS czy AMD FSR, pozwalają generować obrazy w wyższych rozdzielczościach przy mniejszym obciążeniu sprzętu. Producenci pracują nad kartami, które zaoferują większą moc przy niższym zużyciu energii. Jednocześnie rozwija się technologia chipletów, gdzie GPU składa się z wielu mniejszych układów zamiast jednego monolitu. « powrót do artykułu
-
- karty graficzne
- ciekawostki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W ostatnim półwieczu producenci komputerów dokonali olbrzymich postępów pod względem miniaturyzacji i wydajności układów scalonych. Wciąż jednak bazują one na krzemie i w miarę zbliżania się do fizycznych granic wykorzystywania tego materiału, miniaturyzacja staje się coraz trudniejsza. Nad rozwiązaniem tego problemu pracują setki naukowców na całym świecie. Jest wśród nich profesor King Wang z University of Miami, który wraz z kolegami z kilku amerykańskich uczelni ogłosił powstanie obiecującej molekuły, która może stać się podstawą do budowy molekularnego komputera. Na łamach Journal of American Chemical Society uczeni zaprezentowali najlepiej przewodzącą prąd cząsteczkę organiczną. Co więcej, składa się ona z węgla, siarki i azotu, a więc powszechnie dostępnych pierwiastków. Dotychczas żadna molekuła nie pozwala na tworzenie elektroniki bez olbrzymich strat. Tutaj mamy pierwszą molekułą, która przewodzi prąd na dystansie dziesiątków nanometrów bez żadnej straty energii, zapewnia Wang. Uczeni są pewni swego. Testy i sprawdzanie molekuły pod wszelkimi możliwymi kątami trwały przez ponad dwa lata. Zdolność cząsteczek do przewodzenia elektronów wykładniczo zmniejsza się wraz ze wzrostem rozmiarów molekuły. Tym, co jest unikatowe w naszej molekule, jest fakt, że elektrony mogą przemieszczać się przez nie bez straty energii. Teoretycznie jest to wiec najlepszy materiał do przewodzenia elektronów. Pozwoli on nie tylko zmniejszyć rozmiary elektroniki w przyszłości, ale jego struktura umożliwi stworzenie komputerów funkcjonujących tak, jak nie jest to możliwe w przypadku materiałów opartych na krzemie, dodaje Wang. Nowa molekuła może posłużyć do budowy molekularnych komputerów kwantowych. Niezwykle wysokie przewodnictwo naszej cząsteczki to rezultat intrygującej interakcji spinów elektronów na obu końcach molekuły. W przyszłości taki system molekularny może pełnić rolę kubitu, podstawowej jednostki obliczeniowej komputerów kwantowych, cieszy się uczony. « powrót do artykułu
-
- molekuła
- komputer molekularny
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Archeolodzy znaleźli narzędzia Majów do tatuowania
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Majowie modyfikowali swój wygląd na wiele różnych sposobów. Wiemy o modyfikacjach kształtu czaszek i uzębienia, przebijaniu skóry i stosowaniu kolczyków czy zawieszek, skaryfikacjach i malowaniu ciała. Skóra człowieka mogla służyć jako płótno, na którym nanoszono ważne informacje społeczne czy dane o statusie konkretnej osoby. Modyfikacje takie mogą być tymczasowe (jak malunki czy piercing) lub stałe, jak skaryfikacja czy tatuaż Wiemy, że Majowie tatuowali się. Robili tak z ważnych przyczyn społecznych oraz ceremonialnych. Jednak wiedza ta pochodzi z zapisków historycznych oraz klasycznej majańskiej ikonografii. Nie dysponujemy żadnym przykładem wytatuowanej skóry. W tamtejszym klimacie tak nietrwały materiał się nie zachowuje. Tym cenniejsze jest odkrycie dokonane przez badaczy z USA i Danii. Uczeni znaleźli w jaskini Actun Uayazba Kab w Belize dwa odłupki czertu, które na podstawie kształty, wzorca zużycia i odkrytych na nich pozostałości uznali za używane przez Majów narzędzia do tatuowania. Kontekst znaleziska wskazuje, że pochodzą one z okresu klasycznego (250–900). Zdaniem naukowców odłupki służyły do punktowego przebijania skóry, by wprowadzić do niej barwnik. Punktowe przebijanie skóry polega na bezpośrednim wprowadzaniu pigmentu znajdującego się na czubku narzędzia. Była to najpopularniejsza na całym świecie metoda tatuowania przed rozpowszechnieniem się tatuowania za pomocą narzędzi elektrycznych. Fakt, że oba odłupki znaleziono w jaskini wskazuje, że tatuowanie było aktem ceremonialnym lub narzędzia do tatuowania zostały złożone w jaskini w sposób ceremonialny. Jeśli nasza interpretacja jest właściwa, to akt ten może być powiązany z praktykami religijnymi dotyczącymi osób o szczególnym statusie społecznym oraz mocy nadprzyrodzonych w świecie podziemnym, stwierdzają naukowcy. « powrót do artykułu -
Gojenie się ran ma olbrzymie znacznie dla przetrwania zarówno ludzi, jak i zwierząt. Zwykle rany skóry, których doświadczają zwierzęta, nie są niebezpieczne same w sobie. Śmiertelnie niebezpieczne mogą być związane z nimi infekcje. Dlatego tempo gojenia się ran ma duże znaczenie. Tymczasem u ludzi rany goją się powoli. Naukowcy z Japonii, Kenii i Francji postanowili sprawdzić, czy jest to cecha charakterystyczna wszystkich naczelnych. Najpierw porównali tempo gojenia się ran pomiędzy dziko żyjącymi oraz przetrzymywanymi w niewoli pawianami. W obu przpadkach tempo gojenia się ran wynosiło 0,61 mm na dobę. Następnie porównali cztery gatunki naczelnych – pawiany, szympansy, kotawce sawannowe i koczkodany czarnosiwe. I w tym przypadku nie było różnic w tempie gojenia się ran. Co więcej, równie szybko goiły się rany u szczurów i myszy, co sugeruje, że takie tempo może być wspólne dla ssaków. Tymczasem u człowieka tempo gojenia się ran wynosi 0,25 mm na dobę. To sugeruje, że doszło u nas do ewolucyjnej zmiany, w wyniku której nasza skóra goi się znacznie wolniej niż innych ssaków. U szympansów zaobserwowaliśmy to samo tempo gojenia się ran, co u innych naczelnych, a to wskazuje, że do spowolnienia gojenia się u ludzi doszło już po oddzieleniu się naszych przodków od szympansów, mówi Akiko Matsumoto-Oda z Uniwersytetu Ryukyus. Zdaniem badaczy, przyczyną wolniejszego gojenia się ran u ludzi jest utrata przez nas futra. Komórki macierzyste z mieszków włosowych przyspieszają gojenie się ran u innych ssaków. U ludzi jest ich znacząco mniej. To jednak tylko hipoteza, która wymaga dalszego dokładnego zbadania. Autorzy badań przypominają też, że ludzki naskórek jest nawet 4-krotnie grubszy od naskórka innych naczelnych. To dodatkowa ochrona, ale ta cecha również może być odpowiedzialna za wolniejsze gojenie się ran. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Proceedings of the Royal Society B. « powrót do artykułu
-
Do Muzeum Czech Wschodnich w Hradcu Kralove zgłosili się dwaj turyści, którzy przynieśli... kilka kilogramów złota. Złote monety, bransolety, tabakiery, pudernica, grzebień i klucz na łańcuszku zostały znalezione w bardzo nietypowym skarbie. Zwykle złote skarby zakopane w ziemi pochodzą sprzed wieków lub tysiącleci. Nasi turyści odkryli złoto porastającym lasem byłym polu uprawnym, gdy zauważyli wystającą z ziemi aluminiową skrzynkę. Po otwarciu skrzynki okazało się, że wewnątrz jest 598 złotych monet zorganizowanych w 11 kolumn owiniętych czarnym materiałem. Metr obok leżała zaś żelazna skrzynka z wykonanymi z żółtego metalu 16 tabakierami, 10 bransoletami, torbą z metalowej plecionki, grzebieniem, łańcuszkiem z kluczem i pudernicy. Monety ważą niemal 4 kilogramy i są złote. Obecnie naukowcy badają materiał, z którego wykonano pozostałe przedmioty. To niezbędne, by opracować metodę ich konserwacji. Skarb jest nietypowy nie tylko dlatego, że nie jest zbyt stary, na co wskazuje chociażby aluminiowa skrzynka. Niezwykły jest też jego skład. Monety zostały wybite w latach 1808–1915, jednak rok 1915 nie jest tym, który wskazuje na datę ukrycia złota. Na niektórych monetach znaleziono bowiem kontrmarki wskazujące, że zostały one wybite w latach 20. i 30. XX wieku na terenie byłej Jugosławii. Jakby jeszcze tajemnic było mało, w skarbie znajdują się głównie monety francuskie, są też austro-węgierskie, belgijskie i ottomańskie. Natomiast brak w skarbie monet niemieckich czy czechosłowackich. Sama wartość złota ze skarbu wynosi co najmniej 7,5 miliona koron. Zgodnie z czeskim prawem, znalazcy należy się nagroda szacowana albo na podstawie wartości metalu szlachetnego lub innego cennego materiału, albo na podstawie wartości historycznej znaleziska. W przypadku szacunku po cenie materiału, znalazca może otrzymać do 100% jego wartości. W pozostałych przypadkach jest to do 10% wartości historycznej oszacowanej przez eksperta. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- skarb
- tabakierka
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Odkryli, że rak płaskonabłonkowy płuc pochodzi z tchawicy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Dzięki pracy naukowców z University College London (UCL), Wellcome Sanger Institute i University of Cambridge poznaliśmy komórki, z których pochodzi drugi najbardziej rozpowszechniony nowotwór płuc. Rak płaskonabłonkowy płuc jest zwykle skutkiem palenia papierosów. U osób, które paliły od 1 do 20 lat, ryzyko rozwoju tego nowotworu jest 5,5-krotnie wyższe, niż u osób, które nigdy nie paliły, a u tych, którzy palą od 40 lat jest aż 22-krotnie większe. Teraz dowiedzieliśmy się, w jakich komórkach nowotwór ten bierze swój początek. Badacze zauważyli, że za rozwojem tego nowotworu stoją komórki podstawne tchawicy. Są one w stanie wygrać konkurencję z innymi komórkami, stać się dominujące i rozprzestrzenić się na duże obszary płuc. W pewnej formie tych komórek dochodzi do ekspresji genu Krt5, ten z kolei pozwala na stworzenie struktury, z której może rozwinąć się rak płaskonabłonkowy płuc. Odkrycie to daje nadzieję na opracowanie w przyszłości metod wczesnego wykrywania zagrożenia. Być może uda się więc zapobiec pojawieniu się choroby. Nowotwory płuc to jedne z najbardziej śmiercionośnych chorób nowotworowych. Często bowiem wykrywane są na późnym etapie. Rak płaskonabłonkowy jest drugim najczęściej występującym. Jego przyczyną akumulowanie się uszkodzeń w komórkach spowodowane ciągłą ekspozycją na toksyny, zwykle pochodzące z dymu tytoniowego. Z czasem praca i organizacja komórek zostaje zaburzona, mogą pojawiać się całe obszary uszkodzonych tkanek, tworząc stan przedrakowy. Nauka nie zna jednak wszystkich procesów, jakie zachodzą w czasie, gdy komórka zmienia się ze zdrowej w przedrakową. Podczas naszych badań chcieliśmy zrozumieć zmiany, jakie pojawiają się zanim jeszcze rozwinie się rak płaskonabłonkowy płuc oraz dowiedzieć się, z jakiego typu komórek się pojawia, mówi profesor Sam Janes z UCL. Odkryliśmy, że pewna podklasa komórek, w których dochodzi do ekspresji Krt5, staje się dominująca. Ich rozprzestrzeniania się może przybrać dramatyczne rozmiary i potomkowie zaledwie kilku komórek z tchawicy mogą całkowicie zdominować inne komórki, w niektórych przypadkach zasiedlając całe płaty płuc. To z tych komórek może rozwinąć się nowotwór, dodaje uczony. Pomiędzy różnymi rodzajami komórek, z których zbudowane są drogi oddechowe, panuje równowaga. Jednak jeśli komórki zostają wystawione na działanie rakotwórczych toksyn, jak ma to miejsce u palaczy, równowaga ta zostaje zaburzona. Nasze eksperymenty pokazały, że populacja komórek, pochodząca z zaledwie kilku uszkodzonych komórek podstawnych tchawicy, stopniowo dominuje, przejmując duże obszary płuc, wyjaśnia doktor Sandra Gómez-López z UCL. « powrót do artykułu-
- rak płaskonabłonkowy płuc
- palenie
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zagadka tajemniczej mumii z austriackiej wioski rozwiązana
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
W niewielkiej austriackiej wiosce Sankt Thomas am Blasenstein, w krypcie miejscowego kościoła znajduje się niezwykła mumia. Ma świetnie zachowany tułów, ale na głowie i kończynach widoczne są znaczne ślady rozkładu. Wedle miejscowych, to ciało tutejszego wikariusza. Zbadania tajemnicy podjął się austriacko-niemiecko-polski zespół naukowy, w skład którego wchodził Oskar Nowak z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Mumia była po raz pierwszy badana przez naukowców już w 1967 roku, wówczas jednak nie odkryto procesu, który stał za świetnym zachowaniem tułowia. Kolejne badania, przeprowadzone na początku obecnego wieku, również nie rozwiązały zagadki. Dopiero teraz, gdy naukowcy zabrali się za badanie ciała, odkryli nieznaną dotychczas metodę balsamowania. Brzuch zmarłego nie zostało rozcięty, a mimo tego wewnątrz znajdował się materiał wykorzystany do balsamowania. Został on wprowadzony przez odbyt. Brzuch i miednica wypchane były mieszaniną kawałków drewna jodłowego i świerkowego, pociętymi gałęziami, różnymi tkaninami w tym haftowanymi tkaninami lnianymi, konopnymi, a nawet jedwabiem. Badania wykazały też, do ciała wprowadzono też sporą ilość chlorku cynku – zawierającego prawdopodobnie nieco arsenu – który ma silne właściwości wysuszające. Obecność tych materiałów wyjaśnia, dlaczego tułów tak dobrze się zachował. Odnośnie zaś tożsamości mumii badania uprawdopodobniły legendę mówiącą, że pochowanym jest pochodzący z arystokratycznej rodziny Franz Xaver Sidler von Rosenegg. Legendę, gdyż brak jest dokładnych zapisków historycznych odnośnie mumii. Pierwsze dokumenty na jej temat pochodzą z roku 1849, a w przewodniku z 1866 roku umieszczono informację, że mumia może należeć do księdza, a konkretne do miejscowego arystokraty, który służył jako wikary w parafii i zmarł w 1746 roku. Z innych dokumentów wiemy, że Franz Xaver Sidler von Rosenegg urodził się w pobliskiej wiosce, jako 13. dziecko w rodzinie, które miała związki z pobliskim klasztorem Waldhausen im Strudengau. Franz Xaver trafił do klasztoru w młodym wieku i około 1740 roku został wysłany do parafii St. Thomas am Blasenstein. Zwykle taka delegacja trwała 10 lat. Franz nie doczekał jej końca, zmarł 3 września 1746 roku w wieku 37 lat. Z listu, wysłanego do opata klasztoru w Seitenstetten dowiadujemy się jedynie, że został pochowany następnego dnia. Miejscowi jednak wiedzieli swoje, a że ciało „cudownie” się zachowało, aż do roku 1934 w parafii odbywała się coroczna msza ku pamięci Sidlera. Badania pokazały, że mamy do czynienia z mężczyzną w wieku 35–45 lat, który zmarł pomiędzy rokiem 1730 a 1780. Spożywał wysokiej jakości dietę, złożoną w dużej mierze z produktów zwierzęcych, w tym ryb słodkowodnych. Jego szkielet nie nosi śladów ciężkiej pracy fizycznej. Zmarły prawdopodobnie nałogowo palił fajkę, cierpiał na gruźlicę, która mogła być przyczyną śmierci. Badania izotopowe pokazały, że w ostatnich miesiącach życia jego dieta była inna. To albo oznaka niedoborów żywności podczas wojny o sukcesję austriacką, albo oznaka zmian metabolizmu w wyniku wyniszczającej go choroby. Wszystkie te informacje pasują do Sidlera, zatem autorzy badań uznali, że to rzeczywiście jego zwłoki. « powrót do artykułu -
Wspólne śpiewy i tańce są uważane za jedną z cech ludzkiej kultury. Wiele badań pokazało, że zjawiska takie występują powszechnie na całym świecie. Jednak badania, przeprowadzone przez antropologów z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davies i Arizona State University, rzucają wyzwanie przekonaniu, jakoby tańce i śpiewanie kołysanek dzieciom były czymś wrodzonym. W Current Biology opisali oni wyniki badań, prowadzonych w latach 1977–2020 wśród łowców-zbieraczy Północnych Aché z Paragwaju. Nie licząc wspólnego śpiewania w kościołach, wprowadzonego przez misjonarzy, dorośli Północni Aché śpiewają w samotności i przy niewielu okazjach. O ile wiemy, antropolodzy nigdy nie zaobserwowali, by Północni Aché tańczyli lub śpiewali piosenki dzieciom, mówi profesor Manvir Singh z UC Davis. Przyczynkiem do badań były prace profesora Kima Hill z Arizona State University. Uczony w latach 1977–2020 spędził łącznie 120 miesięcy wśród Północnych Aché. Szczegółowo dokumentował różne aspekty ich życia i zachowania, w tym ich związki z muzyką. Jego spostrzeżenia pokazują, że biologia i transmisja kulturowa odgrywają oddzielne role w pojawieniu się i utrzymaniu tańca oraz kołysanek. Badania wspierają tezę, że taniec i kołysanki to zachowania wyuczone, które nie pojawiają się spontanicznie. Muszą zostać wynalezione, dopracowane i przekazane. Hill, który jest współautorem artykułu, zauważył, że u Północnych Aché mężczyźni śpiewają więcej niż kobiety. Ich piosenki opowiadają głównie o polowaniach, czasem o konfliktach społecznych czy ostatnich wydarzeniach. Kobiety najczęściej śpiewają o zmarłych bliskich osobach. Dzieci czasem naśladują piosenki dorosłych. Jednak ani Hill, ani inni badacze nie zauważyli, by Północni Aché kierowali swoje piosenki lub tańce do dzieci. To nie jest tak, że oni nie czują potrzeby posiadania czegoś w rodzaju kołysanek. Rodzice Aché uspokajają dzieci używając odpowiedniej intonacji, za pomocą mimiki czy łaskotania. Gdyby zaprezentować im kołysanki, prawdopodobnie by ich używali, mówi Singh. Uczony już wcześniej prowadził badania etnomuzykologiczne stwierdził, że tańce oraz kołysanki są uniwersalnym ludzkim zachowaniem. Do podobnych wniosków dochodzili też inni badacze. Profesor Hill skontaktował się z Singhem i poinformowała go, że Północni Aché mogą być wyjątkiem od reguły. Wiele wskazuje jednak na to, że w przeszłości Północni Aché posiadali kołysanki i wspólnie tańczyli. Mogli utracić te elementy kultury wówczas, gdy ich liczba dramatycznie spadła – za czasów dyktatury Stroessnera w połowie XX wieku byli masakrowani i niewoleni – lub też, gdy osadzono ich w rezerwatach, kiedy to zajmowane przez nich tereny skurczyły się z 20 000 km2 do około 50 km2. W tym też czasie mogli utracić wiele innych elementów swojego dziedzictwa kulturowego, w tym szamanizm, umiejętność uprawiania ogrodów w dżungli i rozpalania w niej ognia. Utrata tych elementów kultury wskazuje, że tańce i kołysanki nie są wrodzoną ludzką właściwością, jak uśmiech. Bardziej przypominają posługiwanie się ogniem. Trzeba je wynaleźć i przekazać kolejnym pokoleniom. To nie przekreśla możliwości, że ludzie mają zapisaną w genach adaptację do tańca czy reagowania na kołysanki. Jednak to oznacza, że transmisja kulturowa odgrywa w tych aspektach znacznie większa rolę niż wielu badaczy, w tym i ja, podejrzewało, stwierdza Singh. « powrót do artykułu
-
Wspinaczka ściankowa może być niebezpieczna dla... płuc uprawiających ją osób. Naukowcy z Uniwersytetu Wiedeńskiego oraz Politechniki Federalnej w Lozannie (EPFL) odkryli, że stężenie szkodliwych związków chemicznych pochodzących z podeszw butów do wspinaczki może by w sali ze ścianką równie duże jak na ruchliwej wielopasmowej ulicy dużej metropolii. Podeszwy butów do wspinaczki to specjalistyczne produkty o szczególnych właściwościach, podobnie jak opony samochodowe, mówi Anya Sherman z Uniwersytetu Wiedeńskiego, która w przeszłości badała wpływ pyłu pochodzącego ze ścierających się na jezdniach opon na ludzkie zdrowie. Sama wspinam się po skałkach. Zaczęłam więc się zastanawiać, czy te same dodatki chemiczne, które powodują, że opony są elastyczne i wytrzymałe, znajdują się też w butach do wspinania, mówi Sherman. Na jednej z konferencji naukowych badaczka spotkała Thibaulta Masseta z EPFL, który – jak się okazało – pracował nad podobnym zagadnieniem i również jest miłośnikiem wspinania. Uczeni nawiązali współpracę. Zaczęli od zastosowania tych samych metod, którymi bada się opony samochodowe, do zbadania swoich własnych butów do wspinaczki. W podeszwach znaleźli związki chemiczne używane też w oponach. Dobrze znamy ciemny pył, który osadza się na chwytach i otarcia na podeszwach butów. Wspinacze, by poprawić chwyt, ścierają ten pył, rozpraszając go w powietrzu, dodaje Sherman. Naukowcy wybrali się do pięciu sal ze ścianami wspinaczkowymi w Wiedniu i zebrali tam próbki powietrza. Wykorzystali specjalistyczne urządzenie, które naśladuje działanie ludzkich dróg oddechowych. Badaczy zaskoczyło wysokie stężenie dodatków do gumy w salach. Zanieczyszczenie powietrza w salach było wyższe, niż się spodziewaliśmy. Był jednym z najwyższych, jaki kiedykolwiek zanotowano. Może go porównać z zanieczyszczeniem przy wielopasmowych drogach w olbrzymich metropoliach, mówi Hofmann. W trakcie badań nie sprawdzano, jak tak wysokie stężenie zanieczyszczeń wpływa na ludzkie zdrowie. Naukowcy podkreślają jednak, że uzyskane przez nich wyniki wskazują na potrzebę zapobiegania ewentualnym niekorzystnym skutkom. Powinniśmy zacząć działać, zanim jeszcze poznamy wszystkie ryzyka. Szczególnie ma to znaczenie dla tak narażonych grup, jak dzieci korzystające ze ścianek, mówi Hofmann. Jego zdaniem producenci butów powinni stosować mniej szkodliwe substancje, a właściciele ścianek wspinaczkowych powinni poprawić wentylację w salach, często je wietrzyć i unikać sytuacji, w której jednocześnie korzysta z nich zbyt wiele osób. « powrót do artykułu
-
- ścianka wspinaczkowa
- wspinaczka
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Samice i samce bonobo łączą nietypowe stosunki. To samice decydują kiedy i z kim uprawiają seks. To one zwykle kontrolują zasoby najcenniejszego pokarmu, na przykład świeżo upolowane zwierzę. One jedzą, a samce czekają na swoją kolej. Tymczasem samce bonobo wcale nie są tak łagodne, jak się powszechnie uważa. Ubiegłoroczne badania pokazały, że trzykrotnie częściej niż szympansy angażują się w agresywne zachowania. Jednak ich agresja nie jest skierowana przeciwko samicom. Samce bonobo są większe i silniejsze. Zatem jak niemal u wszystkich ssaków, u których samce mają przewagę fizyczną nad samicami, społeczności bonobo powinny być zdominowane przez płeć męską. Tak jednak nie jest. Dotychczas nie wiedziano, dlaczego tak się dzieje. Istniały konkurujące ze sobą hipotezy, ale żadnej z nich nigdy nie przetestowano na dziko żyjących bonobo, mówi Bartara Fruth z Instytutu Zachowania Zwierząt im. Maxa Plancka, która od 30 lat prowadzi badania nad bonobo w stacji badawczej LuiKotale. Teraz Fruth we współpracy z Martinem Surbeckiem i innymi naukowcami opublikowała na łamach Communications Biology pierwsze dowody, wyjaśniające zagadkę bonobo. Badania pokazały, że samice bonobo tworzą koalicje, by zdominować samce. W aż 85% przypadków gangi samic zostały utworzone po to, by zdominować samce, zmusić je do posłuszeństwa i w ten sposób ustalić hierarchię w grupie. O ile wiemy, to pierwszy przypadek solidarności samic, którego celem jest odwrócenie warunków – w sposób naturalny preferujących samców – w celu zmiany struktury siły typowej dla wielu społeczności ssaków. To niezwykłe obserwować samice, które dzięki wzajemnemu wsparciu, aktywnie wzmacniają swoją pozycję społeczną, mówi Surbeck. Naukowcy od 30 lat zbierają dane od sześciu społeczności bonobo zamieszkujących Demokratyczną Republikę Kongo. W tym czasie odnotowano, między innymi, 1786 konfliktów pomiędzy samicami a samcami. Aż 1099 zakończyło się zwycięstwem samic. Analiza tych konfliktów i innych danych społecznych oraz demograficznych pokazała, jakie czynniki stoją za „żeńską siłą” w społecznościach bonobo. Konflikty można wygrywać albo będąc silniejszym, albo mając przy sobie przyjaciół, albo też posiadając coś, co druga strona chce, ale nie może tego wziąć siłą, wyjaśnia Surbeck. Dorosłe samice w społecznościach bonobo pochodzą z zewnątrz. Nie są one połączone więzami krwi, nie wychowywały się razem. Zatem odkrycie, że łączą je głębokie więzi i współpracują ze sobą, by dużym zaskoczeniem. Koalicje samic nie powstają często, ale gdy już się utworzą, robią wrażenie. Pierwszą oznaką ich powstania jest krzyk tak głośny, że człowiek musi zatykać uszy, by go znieść. Nie wiadomo, co jest bezpośrednim impulsem do utworzenia koalicji. Takie sojusze powstają bowiem na sekundy przed przystąpieniem samic do działania. Gdy na przykład zauważą, że samiec chce skrzywdzić młode. Na samca rzuca się wówczas cała grupa głośno krzyczących samic. Czasem taki atak może skończyć się śmiercią samca. To dzika demonstracja siły. Od razu wiadomo, dlaczego samce bonobo starają się nie przekraczać pewnych granic, mówi Fruth. Uczeni zauważyli, że nie mają tutaj do czynienia z prostą dominacją samic, obraz społeczności bonobo jest bardziej skomplikowany. Pomimo tego, że samice wygrały 61% konfliktów i zdominowały 70% samców, nie jest tak, że zasadą jest, iż dominują. Ich pozycja jest zróżnicowana w różnych społecznościach. Bardziej precyzyjnym opisem stosunków u bonobo jest stwierdzenie, że samice mają tam wysoki status, a nie niepodważalną dominującą pozycję, wyjaśnia Fruth. Tworzone przez samice sojusze to zapewne tylko jeden z mechanizmów za pomocą których podnoszą one swoją pozycję. Innym może być ukryta owulacja, która zmienia relacje między płciami. Gdy okres płodny nie jest dla samca od razu widoczny, przewagę zyskują ci, którzy pozostają w pobliżu samic, niż ci, którzy próbują przymusić je do rozmnażania. Ta i inne hipotezy będą przedmiotem przyszłych badań. « powrót do artykułu
-
Firma TAE Technologies, która od niemal 30 lat prowadzi badania nad fuzją jądrową, ogłosiła, że dokonała znaczącego postępu pod względem wydajności i sprawności reaktora fuzyjnego. Wyniki naszych eksperymentów, opublikowane na łamach recenzowanego pisma Nature Communications, dowodzą, że TAE opracowało taką metodę formowania i optymalizacji plazmy, która zwiększa wydajność, znacząco obniża złożoność i koszty oraz przyspiesza moment, w którym zademonstrujemy pozyskiwanie energii netto i komercyjną fuzję jądrową, czytamy w firmowym oświadczeniu. Firma twierdzi, że jej ostatnie pracy udowodniły, iż z reaktora, który rozwija, można będzie pozyskać 100-krotnie więcej energii niż z typowego tokamaka korzystającego z pola magnetycznego o tej samej sile, zdolnego do uwięzienia tej samej ilości plazmy. Dodatkowo jej system jest znacznie prostszy, dzięki czemu jest znacznie tańszy w budowie i utrzymaniu. TAE Technologies powstała w 1998 roku. Przez wiele lat firma unikała rozgłosu, nie zdradzając o sobie zbyt wielu informacji. Witrynę internetową uruchomiła dopiero w 2015 roku. Wiadomo, że w 2021 roku zatrudniała ponad 250 pracowników i zebrała finansowanie w wysokości 880 milionów USD. Jej głównymi sponsorami są Goldman Sachs, Vulcan Inc. (firma założyciela Microsoftu Paula Allena) czy fundusze venture capital jak Venrock i New Enterprise Associates. TAE Technologies rozwija technologię fuzji aneutronowej za pomocą techniki FRC (Field-Reversed Configuration). Fuzja aneutronowa to rodzaj syntezy termojądrowej, w której bardzo mało energii jest unoszonej przez neutrony. Jest ona znacznie bezpieczniejsza od tradycyjnej fuzji jądrowej, nie wymaga tak dobrego ekranowania, a pozyskana z niej energia jest łatwiejsza do przetworzenia na użyteczny dla nas prąd. Nie ma też ryzyka, że poszczególne elementy reaktora staną się radioaktywne, więc trzeba będzie je w specjalny sposób zabezpieczać, gdy przestaną być używane. Jednak uzyskanie fuzji aneutronowej jest znacznie trudniejsze, wymaga bardziej ekstremalnych warunków, niż w przypadku tradycyjnej fuzji z wykorzystaniem deuteru i trytu. TAE Technologies ma zamiar wykorzystać w swoim reaktorze paliwo wodorowo-borowe (p-B11). To, zdaniem firmy, najczystsze, najbezpieczniejsze i najbardziej przyjazne środowisku paliwo, jakie można wykorzystać w czasie fuzji. W technice FRC plazma samodzielnie się organizuje i generuje własne pole magnetyczne wewnątrz reaktora, co znacząco zmniejsza zapotrzebowanie na zewnętrzne magnesy i ułatwia działanie reaktora. Sam reaktor jest też prostszy, więc tańszy i łatwiejszy w budowie czy utrzymaniu. Przełom, ogłoszony przez TAE Technologies, polega na rozwiązaniu wcześniejszych problemów z wygenerowaniem i utrzymaniem plazmy, co osiągnięto dzięki wstrzyknięciu wiązki neutralnej wiązki cząstek. « powrót do artykułu
-
- fuzja jądrowa
- TAE Technologies
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Walki gladiatorów to jeden z najbardziej znanych elementów historii Imperium Romanum. Były one jedną z ulubionych rozrywek mieszkańców imperium. Na całym jego terytorium znajdujemy liczne dowody, w formie ruin amfiteatrów i wizualnych przedstawień, na obecność gladiatorów w każdym zakątku państwa Rzymian. Najlepszym i jednoznacznym dowodem na odbywanie się walk są urazy na szkieletach ludzi, o których naukowcy sądzą, że byli gladiatorami. Co jednak zaskakujące, takich dowodów zachowało się bardzo mało. Najlepszym zachowanym zbiorem szczątków gladiatorów jest cmentarz w Efezie, gdzie byli oni chowani. Z kolei w Londynie znaleziono fragmenty szkieletów, których pochówku co prawda nie udało się jednoznacznie przypisać do gladiatorów, jednak widoczne urazy są w wysokim stopniu zgodne z tymi widocznymi na szkieletach z Efezu. Z przekazów historycznych wiemy, że na rzymskich arenach dochodziło nie tylko do walk pomiędzy gladiatorami, ale też organizowano walki gladiatorów z dzikimi zwierzętami oraz przeprowadzano egzekucje przestępców, rzucają ich zwierzętom. Jednak brak bezpośrednich dowodów powoduje, że nie znamy skali walk ludzi ze zwierzętami na arenach rzymskiej Brytanii. Profesor Tim Thompson z irlandzkiego Maynooth University i jego koledzy z innych uczelni, opublikowali na łamach PLOS One pierwszy osteologiczny dowód na walkę gladiatora z lwem w Brytanii. Naukowcy opisują w nim szczątki mężczyzny, który został pochowany w III wieku naszej ery na cmentarzu w pobliżu Eboracum (dzisiejszy York). Odkryty w 2004 roku cmentarz zawiera około 100 pochówków pochodzących okresu od końca I/początku II wieku do późnego IV wieku. Wyjątkowe cechy tego cmentarza stanowią zagadkę dla naukowców, którzy zaproponowali kilka hipotez dotyczących pochowanych tam ludzi. Jedna z nich mówi, że część z nich mogli stanowić gladiatorzy. Uczeni przyjrzeli się osobie oznaczonej jako 6DT19. Był to mężczyzna w wieku 26–35 lat, który miał około 172 centymetrów wzrostu. Na jego miednicy widać całą serię wgłębień, o których od lat mówiono, że mogły pochodzić od ugryzień dzikiego zwierzęcia. Zespół Thompsona wykonał trójwymiarowe skanowanie tych śladów i doszedł do wniosku, że ślady pochodzą od zębów dużego kota, prawdopodobnie lwa. Wszystko więc wskazuje na to, że w mniej więcej w chwili śmierci mężczyzna był atakowany przez lwa. Zdaniem autorów badań, szkielet jest pierwszym w Europie bezpośrednim fizycznym dowodem na walkę gladiatora ze zwierzęciem. « powrót do artykułu
-
Przyznam, że gdy należące do Heliona Wydawnictwo CzytaLisek zwróciło się do mnie z propozycją zrecenzowania książki Kuby Hajkusia „To jakiś kosmos! Przygodonauci i Układ Słoneczny”, byłem sceptycznie nastawiony. O Kubie wcześniej nie słyszałem, nie znałem żadnego z jego kilku kanałów w mediach społecznościowych. Od Wydawnictwa dowiedziałem się, że prowadzi kanał na YouTubie. Ot, kolejny bloger, który zaczyna pisać książki. Ale... skoro CzytaLisek chce recenzji, to dostanie taką, na jaką Hajkuś sobie zasłużył. I powiem Wam, że pomyliłem się, jak nigdy. Ale o tym za chwilę. „To jakiś kosmos!” jest książką dla dzieci (chociaż przyznam, że wciągnęła też dorosłego). Nie mogło więc zabraknąć wspaniałych ilustracji. Ich autorka, Wiktoria Sabina Rożko, świetnie się spisała. Książkę równie dobrze się ogląda, jak i czyta. Opowiada ona o spotkaniu dwóch uczniów – Adama i pochodzącego z przyszłości Karola, który przypadkowo wraz ze szkolnym astrobusem został przeniesiony w nasze czasy. Chłopcy ruszają w podróż po Układzie Słonecznym, poznając ciała niebieskie, ich historię i budowę. Jak wiadomo, podróże kształcą, więc i przy okazji wspaniałej przygody uczą się niejednego, a wraz z nimi uczy się i czytelnik. Z książki dziecko dowie się więc, czym są planety karłowate i gazowe olbrzymy, pozna księżyce Jowisza i sondy wysłane na nasz Księżyc, grawitację i atmosferę Wenus. Kuba Hajkuś wspomina i o tym, że dźwięk się w kosmosie na rozchodzi i o tym, że na innych planetach rok wcale nie trwa tyle samo czasu, co na Ziemi. Książeczka jest pełna wiedzy, podanej w taki sposób, że dziecko nawet nie zauważy, jak wiele się nauczyło w czasie niezwykle przyjemnej lektury. Co więcej, Kuba zachęca do przeprowadzenia kilku eksperymentów, w czasie których uświadamia czytelnikowi skalę Układu Słonecznego, zachęca do wypróbowania stanu nieważkości czy wytworzenia grawitacji. To nie tylko samotna lektura, ale też okazja do ruchu i zabawy z rówieśnikami czy rodzicami. Mamy więc tutaj wszystko, co powinno znaleźć się w mądrej książce dla dzieci – wciągającą historię, sporą dawkę wiedzy i wspaniałe ilustracje. Oraz to, co przełamało mój opór, gdy tylko otworzyłem książkę. Język. W czasach coraz bardziej upraszczającego się języka, Kuba Hajkuś napisał książkę dla dzieci, która przy okazji, mimochodem, wprowadza bogaty zasób słownictwa. Współpraca z Wiktorią S. Rożko zaowocowała wzorcową książką dla dzieci: interesującą, wciągającą, zapewniającą i wiedzę, i rozrywkę. Po kolejną książkę Hajkusia – jeśli jakaś jeszcze powstanie – sięgnę więc bez najmniejszych oporów.