Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Amerykańscy badacze stwierdzili, że przewlekle chore osoby, które porzucają nadzieję, czują się paradoksalnie szczęśliwsze (Health Psychology).

Jak podkreśla Peter A. Ubel z University of Michgan i Carnegie Mellon University, nadzieja jest ważnym elementem szczęścia, ale ma też swoje ciemne strony. To przez nią ludzie odkładają pogodzenie się ze swoim życiem na później [...].

Ubel i inni wykazali, że nie przystosowujemy się dobrze do sytuacji, jeśli uważamy, że są krótkoterminowe/przejściowe. Psycholodzy prowadzili badania z pacjentami po niedawnej kolostomii, czyli po operacyjnym wyprowadzeniu światła jelita grubego na powierzchnię brzucha. Po zabiegu niektórym powiedziano, że kolostomia jest odwracalna, ponieważ po kilku miesiącach przejdą drugą operację, podczas której jelita zostaną ponownie zespolone i zaczną prawidłowo działać. Resztę poinformowano, że stomia jest na zawsze. Okazało się, że przez następne 6 miesięcy członkowie grupy bez nadziei czuli się szczęśliwsi. Myślimy, że byli szczęśliwsi, gdyż pogodzili się ze swoim życiem. Wiedzieli, jakie karty rozdano i że nie mają innego wyboru, jak tylko zacząć nimi grać. Pozostali czekali na usunięcie kolostomii. Kontrastowali obecne życie z tym, co miało ich czekać i nie robili najlepszego użytku z sytuacji, w jakiej się znajdowali.

Jeden ze współpracowników Ubla, prof. George Loewenstein, uważa, że z tego samego powodu ludzie owdowiali emocjonalnie radzą sobie często lepiej od osób rozwiedzionych. Tutaj nie ma już bowiem mowy o jakiejkolwiek szansie na pojednanie czy zmianę. Specjalista zwraca też uwagę na charakterystyczne zachowanie lekarzy, którzy niejednokrotnie sądzą, że optymistyczne informacje zwrotne – nawet gdy w rzeczywistości rokowanie nie są dobre - pomogą pacjentowi, podbudowując jego nadzieję. Tymczasem praktyka ta często zaburza emocjonalną adaptację. Nie sądzę, że powinniśmy odbierać nadzieję, ale trzeba być ostrożnym, aby nie rozdmuchać jej do tego stopnia, by pacjent odkładał życie na potem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To nie jest zaden paradoks. Mnisi buddyjscy dawno temu promowali (i nie tylko buddyzmu) wyzbycie sie wszystkich pragnien, gdyz czynia nas one nieszczesliwymi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Coś w tym jest. Szczęśliwy nie jest ten, co wiele ma, tylko ten, co ma tyle, ile potrzebuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po zabiegu niektórym powiedziano, że kolostomia jest odwracalna, ponieważ po kilku miesiącach przejdą drugą operację, podczas której jelita zostaną ponownie zespolone i zaczną prawidłowo działać. Resztę poinformowano, że stomia jest na zawsze.

 

Z tego co wyszukałem, to poza przypadkiem usunięcia zwieracza odbytu, to jest ona (teoretycznie) odwracalna. Jeśli nie kierowano się tym faktem, to takie mijające się z prawdą informowanie było wyjątkowo nieetyczne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam jeszcze jedno przemyślenie na ten temat. Wierzący - którzy mają nadzieję na życie po śmierci, są smutniejsi, bo nie mają pewności czy postępowali słusznie, czy nie popełnili jakichś grzechów które wykluczą ich z przyszłego wiecznego życia. wiara i ich przykazania ich dołują i ograniczają. Natomiast ateista , tak jak ja, jest szczęśliwy każdym przezytym dniem, i nie zawraca sobie głowy tym co będzie potem, nie rozkminia czy robił dobrze czy źle, skoro jest mu tu i teraz dobrze.

 

Ja po prostu wiem że nie ma nic później. Sens życia to to, że moje dzieci przetrwają, a wraz z nimi przetrwa cząstka mnie, część mojego DNA. A aktualnie swoje moje życie mogę przeżywać jak najlepiej, bez złudnej skruchy i zamartwiania się czy aby robię dobrze w/g jakiegoś wymyślonego bóstwa czy boga... który będzie mnie po śmierci rozliczał. nie czuję bata nad sobą ;) jak pełni nadziei niewolnicy religii...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hitlerowcy wiedzieli to bez badań. Arbeit Macht Frei... Uczy się tego chyba w każdej szkole przy okazji omawiania II wojny światowej, a teraz wielkie odkrycie co z ludźmi robi nadzieja. Jeśli nie mamy żadnego wyboru to świetnie adaptujemy się do sytuacji (w większości przypadków), uruchamiają się psychologiczne mechanizmy obronne, redukujemy dysonans wewnętrzny itp. Jeśli, tak ja to ujęto w artykule, mamy świadomość, że coś jest tylko przejściowe, nawet bez konkretnego deadline'u, wtedy wegetujemy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wierzący - którzy mają nadzieję na życie po śmierci, są smutniejsi, bo nie mają pewności czy postępowali słusznie, czy nie popełnili jakichś grzechów które wykluczą ich z przyszłego wiecznego życia.

 

No nie wiem. Przecież katolicy np. mają możliwość wyspowiadania się i odpuszczenia swoich grzechów. Więc nie muszą się tego obawiać.

 

 

Natomiast ateista , tak jak ja, jest szczęśliwy każdym przezytym dniem, i nie zawraca sobie głowy tym co będzie potem, nie rozkminia czy robił dobrze czy źle, skoro jest mu tu i teraz dobrze.

 

To akurat nie jest domeną ateistów tylko egoistów ;)

 

 

Sens życia to to, że moje dzieci przetrwają, a wraz z nimi przetrwa cząstka mnie, część mojego DNA.

 

Obawiam się, że Twoje dzieci zbyt długo nie przetrwają. Ani ich prawnukowie. Z tego co wiem, wszechświat ma się zapaść za jakiś czas z powrotem do bezwymiarowego punktu.

 

 

nie czuję bata nad sobą :D jak pełni nadziei niewolnicy religii...

 

Jacy tam "niewolnicy", sami sobie ten "parszywy" los wybrali ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No nie wiem. Przecież katolicy np. mają możliwość wyspowiadania się i odpuszczenia swoich grzechów. Więc nie muszą się tego obawiać.

 

 

Chyba nie jesteś katolikiem, brzmi jakbyś nie wiedział jak to faktycznie działa. W Wielkiej Brytanii przeprowadzono kilka lat temu bardzo kontrowersyjne wówczas badanie (w tym z użyciem tzw. wykrywacza kłamstw), które pokazało, iż ponad 60% (!!) osób spowiadających się regularnie lub rzadko ukrywa przed spowiednikiem część swoich grzechów, jednocześnie będąc świadomym, iż są to faktycznie grzechy i jako takie powinny zostać wyjawione w trakcie spowiedzi.

 

To akurat nie jest domeną ateistów tylko egoistów :D

 

? Proponuję głębszą analizę niektórych nurtów filozoficznych. Dbanie o własną osobę i własne szczęście nijak się z definicji ma do naszego stosunku do innych oraz ich uszczęśliwiania. Jednym z największych paradoksów życiowych jest właśnie fakt, iż każdy dobry uczynek w stosunku do innych napędzany jest (świadomie lub nie) potrzebą uszczęśliwienia siebie samego. Egoizm nie ma tu nic do rzeczy.

 

 

Obawiam się, że Twoje dzieci zbyt długo nie przetrwają. Ani ich prawnukowie. Z tego co wiem, wszechświat ma się zapaść za jakiś czas z powrotem do bezwymiarowego punktu.

 

No comment.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja tylko dodam:

Jacy tam "niewolnicy", sami sobie ten "parszywy" los wybrali :D

Szczególnie w Polsce jest to bardzo świadoma i dobrowolna decyzja, biorąc pod uwagę presję ze strony otoczenia... po prostu wolność jak się patrzy!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
W Wielkiej Brytanii przeprowadzono kilka lat temu bardzo kontrowersyjne wówczas badanie (w tym z użyciem tzw. wykrywacza kłamstw), które pokazało, iż ponad 60% (!!) osób spowiadających się regularnie lub rzadko ukrywa przed spowiednikiem część swoich grzechów, jednocześnie będąc świadomym, iż są to faktycznie grzechy i jako takie powinny zostać wyjawione w trakcie spowiedzi.

 

No to marni byli to katolicy. Widać nikt ich nie uświadomił, że zatajenie grzechu powoduje, że spowiedź jest nieważna. I wtym kontekście faktycznie mogą być potem nieszczęśliwi. Skoro nie wyjawili wszystkich grzechów, to zgodnie z wypowiedzią cyberanta mają się czego obawiać. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę tych prawdziwych katolików, to sens mojego zdania się nie zmienia.

 

 

 

Dbanie o własną osobę i własne szczęście nijak się z definicji ma do naszego stosunku do innych oraz ich uszczęśliwiania.

 

Chyba nie przeczytałeś uważnie wypowiedzi cyberanta, którą zacytowałem. On napisał, że nie przejmuje się tym czy postępuje dobrze czy źle, ponieważ jest ateistą. Odpisałem, że nie na tym ateizm polega.

 

 

 

Jednym z największych paradoksów życiowych jest właśnie fakt, iż każdy dobry uczynek w stosunku do innych napędzany jest (świadomie lub nie) potrzebą uszczęśliwienia siebie samego. Egoizm nie ma tu nic do rzeczy.

 

Gdyby było tak jak piszesz, to (zakładając że większość ludzi dąży do szczęścia) ludzie na potęgę robiliby dobre uczynki wobec siebie, bo dzięki temu sami byliby szczęśliwi. Wychodzi na to, że coś nie tak z tą teorią albo większość ludzi to masochiści :D

 

Jest subtelna różnica między uszczęśliwianiem innych, dlatego że samemu chce się być szczęśliwym, a byciem szczęśliwym, dzięki temu że uszczęśliwiło się kogoś innego. Przyczyna i skutek. Często jest to mylone, ale w tym wypadku może być, i tak, i na odwrót.

 

W pierwszym  przypadku jest to postawa egoistyczna (pomimo dobrego uczynku), a  w drugim altruistczna (pomimo, że jest się samemu szczęśliwym). A to dlatego, że egoizm nie oznacza "bycie szczęśliwym", a altruizm nie oznacza "robienia dobrych uczynków".

 

Zgodnie z definicją altruizmu - jest to stawianie dobra (szczęścia) drugiej osoby ponad swoje własne. Rozumiem, że wielu ludzi tego nie potrafi, ani nie doświadczyło, ale nie można mówić, że to nie istnieje.

 

Wracając do artykułu, chętnie poznałbym wyniki badań kto jest bardziej sczęsliwy, osoby o skłonnościach altruistycznych czy egoistycznych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
No to marni byli to katolicy.

A mimo to znajdują się tacy, jak WhizzKid, dla których nawet takich ludzi można uznać za katolików, których KRK rzekomo ma prawo reprezentować. Ot, taka mała hipokryzja.

On napisał, że nie przejmuje się tym czy postępuje dobrze czy źle, ponieważ jest ateistą. Odpisałem, że nie na tym ateizm polega.
Nie na tym polega, ale na to pozwala, czyż nie? :D
Gdyby było tak jak piszesz, to (zakładając że większość ludzi dąży do szczęścia) ludzie na potęgę robiliby dobre uczynki wobec siebie, bo dzięki temu sami byliby szczęśliwi. Wychodzi na to, że coś nie tak z tą teorią albo większość ludzi to masochiści ;)
To chyba nie jest zbyt poprawny wniosek. Z wypowiedzi odalisques nie wynika, że altruizm zawsze jest bardziej opłacalny. Są jednak sytuacje, w których ludzie czują się lepiej, kiedy zrobią coś "bezinteresownie", a ich nagrodą jest właśnie lepsze samopoczucie. Kiedy nie jest, postępują czysto egoistycznie, bo to im daje większą radość. Ja wiem, że to jest niepoprawne politycznie, ale w przypadku altruizmu uczynione dobro jest tylko efektem ubocznym przyjemności, którą osiąga sam dobroczyńca (i nieważne, czy przyjemność ta będzie wiązała się np. nadzieją na trafienie do raju, czy też "zwykłą" radością). Przecież jeżeli zapytasz typowego wolontariusza, dlaczego to robi, to prawie każdy odpowie mniej więcej coś takiego: "bo daje mi radość, że mogę pomagać".
Jest subtelna różnica między uszczęśliwianiem innych, dlatego że samemu chce się być szczęśliwym, a byciem szczęśliwym, dzięki temu że uszczęśliwiło się kogoś innego. Przyczyna i skutek. Często jest to mylone, ale w tym wypadku może być, i tak, i na odwrót.
Ale tutaj niekoniecznie jest na odwrót, bo wiesz doskonale, co Ciebie czeka za określony wysiłek. To tak, jak z pracą i płacą - pracujesz, choć nie chcesz, ale wiesz, że na koniec miesiąca dostaniesz za to wypłatę. Trudno przełknąć ten fakt (i bardzo wielu zaprzecza mu we własnej głowie), ale tak w rzeczywistości to jest, że każdy liczy na jakąś korzyść, taką jak zbawienie, radość z dobrego uczynku itp.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja tylko dodam:Szczególnie w Polsce jest to bardzo świadoma i dobrowolna decyzja, biorąc pod uwagę presję ze strony otoczenia... po prostu wolność jak się patrzy!

 

No ok. Powinienem był dodać, że nie dotyczy dzieci i dorosłych nie potrafiących podejmować decyzji. Rzeczywiście czasami mam wrażenie, że większość ludzi to chodzące marionetki, sterowane przez innych, albo nie mające siły czy chęci zmienić swojego życia na lepsze jeśli wiedzą jak. Albo w ogóle nie mają pomysłu na swoje życie. Tylko co my możemy teraz zrobić?

 

1. Zostawić ich na pastwę losu - nie humanitarne :D Poza tym inni (niekoniecznie dobrzy) wykorzystają zaraz pkt. 2.

2. Przekonać do czegoś (czegokolwiek) - to już podchodzi pod "presję otoczenia".

3. Może delikatnie wskazać, tu masz takie możliwości, tu tak, a tam inaczej - tylko komu chciałoby się poszerzać swoją wiedzę, dla niektórych to męczące.

4. Zgodnie z artykułem można też pozbawić ludzi wszelkiej nadziei, na życie po śmierci, na dobrą przyszłość swoich dzieci, czy w ogóle na sens istnienia jeśli jakikowiek mieli, tylko po co wtedy isntnieć? - ale może będą szczęśliwsi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie na tym polega, ale na to pozwala, czyż nie? :D

 

"Ateizm pozwala na złe postępowanie"? - myślę, że najpierw trzebaby było zdefiniować pojęcie złego postępowania. Bo inaczej trudno się do tego odnieść. Czyżby ateistom złe postępowanie było ograniczane jedynie przez prawo? Mógłbym powiedzieć, że jakaś tam religia też pozwala na złe uczynki, tyle że są inne regulaminy i inne konsekwencje.

 

 

 

Są jednak sytuacje, w których ludzie czują się lepiej, kiedy zrobią coś "bezinteresownie", a ich nagrodą jest właśnie lepsze samopoczucie. Kiedy nie jest, postępują czysto egoistycznie, bo to im daje większą radość. Ja wiem, że to jest niepoprawne politycznie, ale w przypadku altruizmu uczynione dobro jest tylko efektem ubocznym przyjemności, którą osiąga sam dobroczyńca

 

To wtedy nie jest altruizm. Patrz na definicję.

 

 

 

Ale tutaj niekoniecznie jest na odwrót, bo wiesz doskonale, co Ciebie czeka za określony wysiłek

 

A jeśli nie wiesz? Jeśli nie wiesz co Cię czeka po jakimś poświęceniu ze swojej strony? Rozbijmy to na cztery sytuacje:

 

1. Spodziewałeś się czegoś w zamian, ale tego nie dostałeś.

2. Spodziewałeś się czegoś w zamian i coś dostałeś.

3. Nie spodziewałeś się niczego w zamian i nic nie dostałeś.

4. Nie spodziewałeś się niczego w zamian, ale coś dostałeś.

 

Punkt 1. można nazwać frajerstwem, a punkt 2. to normalka, czyli najczęściej spotykany przypadek, dzięki któremu ludzie uczą się społecznych zachowań. Altruizm to tylko pozycje 3 i 4. Niektórzy mylą punkt 3. z 1. oraz punkt 4. z 2. Punkt 4. to również postawa altruistyczna, mimo że dostało się za nią jakąś nagrodę.

 

Pewnie ktoś mógłby sobie pomyśleć, że altruizm to coś dobrego. Więc śpieszę uspokoić, że ani skrajny altruizm, ani skrajny egozim nie są dobrymi postawami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z tym ateizmem chyba się troszkę nie zrozumielismy. Ja nie powiedziałem, że ateista stawia siebie ponad normami moralnymi. Chodziło mi raczej o to, że Ty napisałeś, że ateizm nie polega na posiadaniu prawa do czynienia źle. I ja się z tym zgadzam, tylko że ateizm sam w sobie też nie oznacza zobowiązania do czegokolwiek. Ateizm to po prostu brak wiary w Boga, a nie zobowiązanie do takiej a nie innej postawy w określonych sytuacjach. Tylko tyle, chciałem to jednoznacznie podkreślić :D

 

Co do altruizmu zaś: nawet jeśli nie wiesz dokładnie, co Ciebie czeka w zamian za określony czyn, to zawsze masz nadzieję - i sama ta nadzieja, połączona z dobrym samopoczuciem z powodu pomocy drugiemu człowiekowi, jest już pewną nagrodą. Rzecz jasna, nie mówię, że altruizm jest przez to zły, ale altruizm jako całkowita bezinteresowność wg mnie nie istnieje. Zawsze oczekujemy czegoś w zamian albo chociaż dobry uczynek pozwala nam lepiej się poczuć, co także jest nagrodą, a to wyklucza pełną bezinteresowność (co nie zmienia faktu, że jest to postawa szlachetna).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W zasadzie zawsze możemy sobie wymyślić skrajność przedstawiającą zdanie kogoś innego i na tej podstawie obalać jego pogląd, ale to trochę niemądre. O motorze naszego postępowania w przeróżnych kontekstach napisano tyle książek, że nasze tutaj rozprawianie nie ma większego sensu. Jedno jest pewne - nie robimy dobrych uczynków w stosunku do innych aby samemu poczuć się gorzej :D W pozostałych wspomnianych kwestiach generalnie zgadzam się z mikroosem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Ateizm to po prostu brak wiary w Boga, a nie zobowiązanie do takiej a nie innej postawy w określonych sytuacjach.

 

Ok mikroos, ale to chyba powinieneś tłumaczyć cyberantowi, a nie mnie, bo do jego wypowiedzi się odniosłem. Może od drugiej strony: jak nazywamy człowieka, który "nie zawraca sobie głowy tym co będzie potem, nie rozkminia czy robił dobrze czy źle, skoro jest mu tu i teraz dobrze."?

 

 

Zawsze oczekujemy czegoś w zamian albo chociaż dobry uczynek pozwala nam lepiej się poczuć

 

Mogę tylko odpisać, że nie zawsze i nadal podtrzymać istnienie tych czterech sytuacji z poprzedniego postu. Jeśli oczekujemy jakiejś gratyfikacji w zamian to to już nie jest to altruizm. Przecież możemy nawet wiedzieć, że dana czynność spowoduje, że będziemy się źle czuli, że  staracimy coś, a mimo wszystko postąpimy tak aby tej drugiej osobie było lepiej. Jeśli mikroos uważasz, że altruiści nie istnieją, to chyba tylko dlatego, że trudno w życiu kogoś takiego spotkać.

 

 

 

W zasadzie zawsze możemy sobie wymyślić skrajność przedstawiającą zdanie kogoś innego i na tej podstawie obalać jego pogląd

 

A konkretnie o które zdanie chodzi i jaki pogląd?

 

Jedno jest pewne - nie robimy dobrych uczynków w stosunku do innych aby samemu poczuć się gorzej

 

Oczywiście, że nie. To tylko efekty uboczne, reakcje społeczne, czy biologiczne. Bo celem altruizmu nie jest poczuć się lepiej ani gorzej, tylko dobro drugiego człowieka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
jak nazywamy człowieka, który "nie zawraca sobie głowy tym co będzie potem, nie rozkminia czy robił dobrze czy źle, skoro jest mu tu i teraz dobrze."?

Nie wiem, chyba nie znam odpowiedniego określenia, ale na pewno "ateista" nie jest odpowiedzią prawidłową.

Jeśli oczekujemy jakiejś gratyfikacji w zamian to to już nie jest to altruizm. (...) Jeśli mikroos uważasz, że altruiści nie istnieją, to chyba tylko dlatego, że trudno w życiu kogoś takiego spotkać.

Fakt, nigdy nie spotkałem. A to dlatego pewnie, że jeśli ktoś coś dla kogoś robi, to zawsze ma z tego jakąś korzyść, choćby wspomniane wcześniej lepsze samopoczucie albo świadomość spełnionego dobrego uczynku. Być może istnieją altruiści-masochiści (przecież byłoby to masochizmem, gdyby dana osoba poświęcała się i nie miała z tego absolutnie żadnej radości), ale nie przeczę jednoznacznie, że istnieją.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może od drugiej strony: jak nazywamy człowieka, który "nie zawraca sobie głowy tym co będzie potem, nie rozkminia czy robił dobrze czy źle, skoro jest mu tu i teraz dobrze."?

Gdyby usunąć ostatni człon tzn " skoro jest mu tu i teraz dobrze" to nazwał bym ten ruch czesizmem ;)

 

A na poważnie co za różnica co wydarzyło się wczoraj i co wydarzy się jutro, skoro żyjemy dzisiaj? Celem życia powinno być wyciągnięcie maksimum z dnia dzisiejszego. Patrzenie wstecz powinno służyć jedynie dywagacjom w stylu "co zrobiłem dobrze, co mogłem zrobić lepiej", natomiast patrzenie w przód służy jedynie temu, aby efektywniej przeżyć dzień dzisiejszy.

 

Bóg nie istnieje, bo wpada w paradoks (skoro na początku nie było niczego, to skąd ta nicość się wzięła?!), a nawet jeżeli istnieje i pójdę do piekła - so what? przynajmniej spotkam wszystkich ciekawych ludzi :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Fakt' date=' nigdy nie spotkałem. A to dlatego pewnie, że jeśli ktoś coś dla kogoś robi, to zawsze ma z tego jakąś korzyść, choćby wspomniane wcześniej lepsze samopoczucie albo świadomość spełnionego dobrego uczynku.[/quote']

Zawsze jest jakaś korzyść, poświęcając za kogoś życie też masz korzyść - radość z uratowania... a że to niewspółmierne do poświęcenia... cóż

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Do szczęścia potrzebne jest nam odczuwanie związku z innymi ludźmi. Okazuje się, że przez skojarzenie z izolacją boli nawet ignorowanie przez zupełnie obcą osobę.
      Eric D. Wesselmann z Purdue University przeprowadził eksperyment na terenie uczelnianego kampusu. Jeden z jego asystentów przechadzał się uczęszczaną trasą, wybierał kogoś i 1) patrzył w oczy, 2) odszukiwał spojrzenie i się uśmiechał albo 3) spoglądał w kierunku oczu, ale ostatecznie nie nawiązywał kontaktu wzrokowego. Za chwilę tę samą osobę zatrzymywał drugi psycholog, który pytał: "Jak bardzo odseparowany od innych czułeś się w ciągu ostatniej minuty?".
      Ludzie, którym spoglądano w oczy - nieważne, z uśmiechem, czy bez - czuli się mniej odizolowani niż studenci, których potraktowano jak powietrze. Wygląda więc na to, że przelotnie wpływa na nas nawet coś tak mało znaczącego jak rodzaj posłanego przez kogoś spojrzenia. Wesselmann nie wydaje się tym zbytnio zaskoczony i przypomina, że wyniki wcześniejszych studiów unaoczniły, że ludzie czują się wykluczeni także wtedy, gdy zostaną potępieni przez grupę, z którą nie chcą mieć nic wspólnego, np. Ku Klux Klan.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Grupa biologów morskich stwierdziła, że wśród rekinów żyjących w pobliżu wschodnich wybrzeży Australii rozpowszechnione jest krzyżowanie dwóch gatunków. To pierwszy udokumentowany przypadek rekiniej hybrydyzacji.
      Obszary występowania Carcharhinus tilstoni i żarłaczy czarnopłetwych (C. limbatus) pokrywają się wzdłuż północnych i wschodnich wybrzeży Australii. Za pomocą testów genetycznych, m.in. sekwencjonowania mitochondrialnego DNA, i pomiarów ciała (długości osobnika dojrzałego płciowo, długości po urodzeniu i liczby kręgów) zespół pracujący pod przewodnictwem naukowców z University of Queensland zidentyfikował 57 hybryd w 5 lokalizacjach. Chociaż blisko spokrewnione, wymienione gatunki osiągają inne maksymalne rozmiary i są różne genetycznie.
      Dr Jennifer Ovenden uważa, że inne blisko spokrewnione rekiny i płaszczki z całego świata mogą zachowywać się podobnie. Dzikie hybrydy spotyka się zazwyczaj bardzo rzadko, dlatego znalezienie krzyżówek i ich potomstwa jest czymś niezwykłym. Hybrydyzacja może pozwalać rekinom przystosować się do zmian środowiskowych, ponieważ mniejsze C. tilstoni wolą obecnie tropikalne wody na północy, a większe żarłacze czarnopłetwe występują liczniej w subtropikalnych i umiarkowanych wodach wzdłuż południowo-wschodniej linii brzegowej Australii.
      Teraz naukowcy badają zasięg strefy krzyżowania oraz sprawność fizyczną hybryd.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dorosłe komórki macierzyste jelit reagują na wzrost konsumpcji, powiększając przewód pokarmowy.
      Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkley byli zaskoczeni tym odkryciem, ponieważ dotąd uważano, że kiedy embrionalne komórki macierzyste osiągną dojrzałość, pozostają po prostu w tkankach, zastępując komórki obumierające bądź zniszczone przez uraz. Tymczasem podczas najnowszych badań na muszkach owocowych okazało się, że mogą one reagować na zmiany w organizmie i środowisku.
      Jak napisano w artykule opublikowanym w piśmie Cell, w czasie eksperymentów komórki macierzyste jelit owadów odpowiadały na zwiększoną podaż pokarmu, wytwarzając więcej komórek przewodu pokarmowego.
      Kiedy muszki zaczynały jeść, jelitowe komórki macierzyste przechodziły w stan nadbiegu i jelito się rozszerzało. Cztery dni później przewód pokarmowy był 4 razy większy niż na początku, ale kiedy pokarm odstawiono, jelito powróciło do pierwotnych rozmiarów - wyjaśnia dr Lucy O'Brien.
      Ze względu na podobieństwa między naszymi gatunkami, odkrycia z badań nad muszkami mogą rzucić nieco światła na zastosowanie komórek macierzystych w leczeniu chorób żołądkowo-jelitowych i metabolicznych, np. cukrzycy.
      Jedną ze strategii wykorzystywanych przez zwierzęta w radzeniu sobie ze zmiennością środowiska jest dostrajanie układów narządów. Jak dokładnie zachodzi taka adaptacja organów, zwłaszcza u dojrzałych zwierząt, które już nie rosną, długo pozostawało jednak tajemnicą - podkreśla O'Brien. Takie przystosowywanie zachodzi u wielu gatunków: u człowieka przewód pokarmowy odrasta, po tym jak z powodu nowotworu chirurgicznie usuwa się jego część, a u hibernujących zwierząt przewód pokarmowy kurczy się w czasie zimy aż o 2/3.
      O'Brien, David Bilder i inni odkryli, że kiedy muszki owocowe są karmione, jelito wydziela miejscowo insulinę, co stymuluje komórki przewodu pokarmowego do podziałów. Stężenie jelitowej insuliny szybuje bezpośrednio po jedzeniu i stanowi bezpośredni komunikat dla przewodu pokarmowego. W ten sposób jelito samo kontroluje własną adaptację - opowiada Bilder.
      Komórki macierzyste mogą się dzielić asymetrycznie, dając jedną komórkę macierzystą i jedną komórkę jelit, albo symetrycznie - na dwie komórki macierzyste. Zespół z Berkeley zauważył, że w odpowiedzi na pokarm jelitowe komórki macierzyste częściej przechodziły podziały symetryczne, co pozwalało zachować stosunek komórek macierzystych do komórek jelit.
      Przystosowawcze skalowanie rozmiarów jelit ma duży sens z punktu widzenia fizjologicznej sprawności. Utrzymywanie nabłonka jelit jest kosztowne metabolicznie, pochłaniając 30% zasobów energetycznych organizmu. Minimalizując wymiary przewodu pokarmowego przy niedoborach pokarmu i maksymalizując przy jego obfitości, komórki macierzyste pomagają zwierzętom przeżyć w stale zmieniającym się środowisku" - podsumowuje O'Brien.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Progresywna skala podatkowa czyni obywateli szczęśliwszymi, uważa psycholog Shigahiro Oishi z University of Virginia. Wyniki jego badań ukażą się w najnowszym wydaniu Psychological Science. Oishi we współpracy z Instytutem Gallupa, Ulrichem Schmimmackiem z University of Toronto oraz Edem Dienerem z University of Illinois przeprowadzili badania na temat progresywności podatków a osobistego szczęścia. Zbadano 59 634 osoby z 54 krajów. Respondenci mieli ocenić swoje zadowolenie z życia w skali od 1 do 10. Ich zadaniem było też opowiedzenie o pozytywnych codziennych doświadczeniach, takich jak uśmiech, spotkanie się z należytym traktowaniem czy zjedzenie dobrego posiłku oraz o doświadczeniach negatywnych. Poproszono ich również o ocenę usług oferowanych przez państwo, jak szkoły publiczne czy dbałość o czystość powietrza.
      Badano też progresję podatkową w poszczególnych krajach, a uzyskane wyniki skorygowano o takie czynniki jak wielkość rodziny, ulgi podatkowe, dopłaty itp.
      Okazało się, że mieszkańcy krajów, w których istnieje większa progresja podatkowa lepiej oceniali swoje życie w porównaniu z krajami, gdzie progresja jest mniejsza. Jak wyjaśnia Oishi, na większe poczucie szczęścia wpływ miały m.in. większy poziom satysfakcji z dóbr publicznych, jak edukacja czy transport.
      Jednocześnie jednak zauważono, że zwiększone wydatki rządowe, mimo iż to właśnie dzięki nim osiągano lepszą jakość np. transportu publicznego, nie wpływały na poczucie szczęścia. Co więcej, zanotowano negatywną korelację pomiędzy szczęściem a rosnącymi wydatkami rządowymi.
      Naukowcy nie wiedzą, z czego wynikają takie sprzeczne ze sobą dane. Oishi spekuluje, że mogą na to mieć wpływ w postrzeganiu efektywności wydatków. Przywołuje tu przykład Stanów Zjednoczonych, które na edukację i ochronę zdrowia wydają więcej, niż jakikolwiek inny kraj na świecie, jednak obywatele uważają, że jakość oferowanych usług nie usprawiedliwia aż takich wydatków.
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W Wielkiej Brytanii podsumowano wyniki wieloletnich badań, podczas których ludzie w wieku 10-15 lat, pochodzący z 40 000 gospodarstw domowych odpowiadali na pytania dotyczące poczucia szczęścia. Badania wykazały, że na dziecko bardziej wpływa to, czy matka jest szczęśliwa w związku, niż czy jest szczęśliwy ojciec.
      Dzieci z 60% badanych rodzin stwierdziły, że są „całkowicie zadowolone" ze swojej sytuacji rodzinnej. Jednak w przypadku tych rodzin, gdzie matka była niezadowolona ze związku tylko 55% dzieci było „całkowicie zadowolonych". Tymczasem tam, gdzie, gdzie matka odpowiadała, że jest „całkowicie zadowolona" ze związku ze swoim partnerem aż 73% dzieci informowało, że są „całkowicie zadowolone".
      Naukowcy sprawdzali też czy istnieją różnice pomiędzy małżeństwami a związkami nieformalnymi oraz badali interakcje między rodzicami a dziećmi. Okazało się, że najszczęśliwsze są te dzieci, które mieszkają z obojgiem rodziców, nie mają młodszego rodzeństwa, nie kłócą się regularnie z rodzicami, w rodzinach których je się wspólnie co najmniej trzy kolacje w tygodniu oraz w których matka jest zadowolona ze swoich relacji z partnerem.
      Doktor Maria Iacovou komentuje: wyniki te pokazują, że najważniejsze są relacje w rodzinie oraz szczęście rodziców. W przeciwieństwie do potocznego poglądu, zgodnie z którym dzieci są zainteresowane tylko grami wideo i oglądaniem telewizji odkryliśmy, że są najbardziej szczęśliwe, gdy mają dobre stosunki z rodzicami i rodzeństwem.
      Posiadanie starszego rodzeństwa nie wpływa na poczucie szczęścia, ale młodsze rodzeństwo obniża poziom satysfakcji z życia. I jest on tym niższy im więcej młodszych dzieci w rodzinie. Najważniejsze pozostają jednak relacje z rodzicami. Na przykład tylko 28% dzieci, które kłócą się z rodzicami częściej niż raz w tygodniu i nie omawiają z nimi ważnych spraw, jest szczęśliwych.
      Badania były prowadzone przez naukowców z Understanding Society.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...