Jump to content
Forum Kopalni Wiedzy

Search the Community

Showing results for tags 'przystosowanie'.



More search options

  • Search By Tags

    Type tags separated by commas.
  • Search By Author

Content Type


Forums

  • Nasza społeczność
    • Sprawy administracyjne i inne
    • Luźne gatki
  • Komentarze do wiadomości
    • Medycyna
    • Technologia
    • Psychologia
    • Zdrowie i uroda
    • Bezpieczeństwo IT
    • Nauki przyrodnicze
    • Astronomia i fizyka
    • Humanistyka
    • Ciekawostki
  • Artykuły
    • Artykuły
  • Inne
    • Wywiady
    • Książki

Find results in...

Find results that contain...


Date Created

  • Start

    End


Last Updated

  • Start

    End


Filter by number of...

Joined

  • Start

    End


Group


Adres URL


Skype


ICQ


Jabber


MSN


AIM


Yahoo


Lokalizacja


Zainteresowania

Found 8 results

  1. Grupa biologów morskich stwierdziła, że wśród rekinów żyjących w pobliżu wschodnich wybrzeży Australii rozpowszechnione jest krzyżowanie dwóch gatunków. To pierwszy udokumentowany przypadek rekiniej hybrydyzacji. Obszary występowania Carcharhinus tilstoni i żarłaczy czarnopłetwych (C. limbatus) pokrywają się wzdłuż północnych i wschodnich wybrzeży Australii. Za pomocą testów genetycznych, m.in. sekwencjonowania mitochondrialnego DNA, i pomiarów ciała (długości osobnika dojrzałego płciowo, długości po urodzeniu i liczby kręgów) zespół pracujący pod przewodnictwem naukowców z University of Queensland zidentyfikował 57 hybryd w 5 lokalizacjach. Chociaż blisko spokrewnione, wymienione gatunki osiągają inne maksymalne rozmiary i są różne genetycznie. Dr Jennifer Ovenden uważa, że inne blisko spokrewnione rekiny i płaszczki z całego świata mogą zachowywać się podobnie. Dzikie hybrydy spotyka się zazwyczaj bardzo rzadko, dlatego znalezienie krzyżówek i ich potomstwa jest czymś niezwykłym. Hybrydyzacja może pozwalać rekinom przystosować się do zmian środowiskowych, ponieważ mniejsze C. tilstoni wolą obecnie tropikalne wody na północy, a większe żarłacze czarnopłetwe występują liczniej w subtropikalnych i umiarkowanych wodach wzdłuż południowo-wschodniej linii brzegowej Australii. Teraz naukowcy badają zasięg strefy krzyżowania oraz sprawność fizyczną hybryd.
  2. Twarze neandertalczyków nie były przystosowane do chłodu. Kiedyś sądzono, że duże zatoki przynosowe miały umożliwiać ogrzewanie powietrza, jednak współcześni mieszkańcy Arktyki (ludzie i inne ssaki) wcale nie mają podobnej cechy. Zwiększonej pneumatyzacji twarzoczaszki nie da się uznać za adaptację do niskich temperatur, ponieważ analizy ludzi, innych naczelnych i gryzoni pokazały, że przynajmniej objętość zatoki szczękowej ulega zmniejszeniu przy ekstremalnym chłodzie i to zarówno w warunkach naturalnych, jak i laboratoryjnych. Ich zatoki są mniejsze od przeciętnych. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że ogrzewanie powietrza zachodzi wyłącznie w jamie nosa, która urosła większa, zostawiając mniej miejsca na zatoki – wyjaśnia Todd Rae z Roehampton University z Londynu. By stwierdzić, jak naprawdę miały się sprawy z czaszką neandertalczyków, Brytyjczycy przeanalizowali wymiary z dwuwymiarowych zdjęć rtg. oraz trójwymiarowych skanów z tomografii komputerowej. Kiedy porównano je skanami czaszek przedstawicieli Homo sapiens z rejonów o umiarkowanym klimacie, okazało się, że zatoki były rzeczywiście większe, ale tylko dlatego, że sama głowa neandertalczyka była większa. Zdjęcia rtg. wykazały, że zatoki były proporcjonalne do wielkości czaszki i porównywalne z rozmiarami występującymi u ludzi z umiarkowanych stref klimatycznych. Analiza danych tomograficznych z mniejszej próby tylko potwierdziła ten wniosek. W ten sposób udało się obalić przyjęte ad hoc po opisie pierwszej czaszki neandertalczyka założenia, które potem po prostu podtrzymywano. Hiperpneumatyzacją (zatoki są w końcu przestrzeniami pneumatycznymi w kościach twarzoczaszki, które łączą się z jamą nosową) próbowano nawet wyjaśniać specyficzne ukształtowanie i wygląd twarzy neandertalczyków. Dotąd nikt nie podejmował jednak prób zestawienia wielkości zatok z wielkością samej czaszki.
  3. U karaibskich koralowców żyjących na obrzeżach rafy szybciej pojawiają się nowe ewolucyjnie cechy niż u ich pobratymców zlokalizowanych bliżej centrum. Jak zaznacza John Pandolfi z University of Queensland, studium jego zespołu koncentruje się na tempie ewolucji, a nie na zliczaniu gatunków reprezentowanych w obrębie rafy. Ewolucja jest kluczem do przetrwania życia na Ziemi. Współpracownicą Pandolfiego była Ann Budd z University of Iowa. Para analizowała fizyczne i genetyczne zmiany u Montastraea annularis, gatunku występującego na Karaibach od ponad 6 mln lat. Naukowcy pobrali próbki setek skamieniałych oraz żywych koralowców. Zmiany ewolucyjne o wiele częściej pojawiały się na krańcach zasięgu gatunku – zaznacza Pandolfi. Na przestrzeni milionów lat u koralowców otaczających Barbados i Bahamy, czyli na krańcach tutejszej rafy, rozwinęło się kilka adaptacji. Dla kontrastu w próbkach z centrum rafy nie odnotowano zbyt dużej zmienności. Aby przeżyć i się rozrastać, koralowce potrzebują specyficznych warunków. Woda nie może być za ciepła, zbyt kwasowa ani zbyt głęboka. W okolicznościach odbiegających od optimum organizmy z obrzeży rafy zaczynają ewoluować szybciej i stają się nieco inne od tych z centrum. Pandolfi ma nadzieję, że jego okrycia zostaną wykorzystane przez obrońców przyrody. Dotąd programami ochrony obejmowano głównie regiony z dużą liczbą różnych gatunków lub z większą liczbą gatunków zagrożonych. Australijczyk nie deprecjonuje takiego podejścia, ale uważa, że nie uwzględnia ono tempa ewolucji danej populacji. Wg niego, działania ekologów muszą też obejmować skrajne obszary ekosystemu. Dzięki pionierom z marginesu powstają przystosowania korzystne dla gatunku jako całości lub nawet zupełnie nowe gatunki. Malcolm McCulloch, oceanograf z Uniwersytetu Zachodniej Australii, obawia się jednak, że koralowce z krańców rafy mogły zapobiec katastrofie, gdy zmiany środowiskowe zachodziły wolno w ciągu 6 mln lat. Nie wiadomo jednak, czy zdołają cokolwiek zdziałać, jeśli przekształcenia zajdą nagle i skokowo.
  4. Amerykańscy badacze stwierdzili, że przewlekle chore osoby, które porzucają nadzieję, czują się paradoksalnie szczęśliwsze (Health Psychology). Jak podkreśla Peter A. Ubel z University of Michgan i Carnegie Mellon University, nadzieja jest ważnym elementem szczęścia, ale ma też swoje ciemne strony. To przez nią ludzie odkładają pogodzenie się ze swoim życiem na później [...]. Ubel i inni wykazali, że nie przystosowujemy się dobrze do sytuacji, jeśli uważamy, że są krótkoterminowe/przejściowe. Psycholodzy prowadzili badania z pacjentami po niedawnej kolostomii, czyli po operacyjnym wyprowadzeniu światła jelita grubego na powierzchnię brzucha. Po zabiegu niektórym powiedziano, że kolostomia jest odwracalna, ponieważ po kilku miesiącach przejdą drugą operację, podczas której jelita zostaną ponownie zespolone i zaczną prawidłowo działać. Resztę poinformowano, że stomia jest na zawsze. Okazało się, że przez następne 6 miesięcy członkowie grupy bez nadziei czuli się szczęśliwsi. Myślimy, że byli szczęśliwsi, gdyż pogodzili się ze swoim życiem. Wiedzieli, jakie karty rozdano i że nie mają innego wyboru, jak tylko zacząć nimi grać. Pozostali czekali na usunięcie kolostomii. Kontrastowali obecne życie z tym, co miało ich czekać i nie robili najlepszego użytku z sytuacji, w jakiej się znajdowali. Jeden ze współpracowników Ubla, prof. George Loewenstein, uważa, że z tego samego powodu ludzie owdowiali emocjonalnie radzą sobie często lepiej od osób rozwiedzionych. Tutaj nie ma już bowiem mowy o jakiejkolwiek szansie na pojednanie czy zmianę. Specjalista zwraca też uwagę na charakterystyczne zachowanie lekarzy, którzy niejednokrotnie sądzą, że optymistyczne informacje zwrotne – nawet gdy w rzeczywistości rokowanie nie są dobre - pomogą pacjentowi, podbudowując jego nadzieję. Tymczasem praktyka ta często zaburza emocjonalną adaptację. Nie sądzę, że powinniśmy odbierać nadzieję, ale trzeba być ostrożnym, aby nie rozdmuchać jej do tego stopnia, by pacjent odkładał życie na potem.
  5. Myotragus balearicus była karłowatą kozą jaskiniową, zamieszkującą w przeszłości Majorkę i Minorkę. Wyginęła ok. 3 tys. lat temu. Badania paleontologów z Uniwersytetu Autonomicznego w Barcelonie wykazały, że podobnie jak u zmiennocieplnych gadów, w ich kościach występowały pierścienie rocznego przyrostu. Oznacza to, że regulowały one tempo wzrostu, przystosowując się do trudnych warunków życia na Balearach. Meike Köhler i Salvador Moyà-Solà sądzą, że to dzięki tej umiejętności gatunkowi udało się przetrwać na wyspach aż 5,2 mln lat. Pierścienie przyrostów rocznych są typowe dla zwierząt zmiennocieplnych, które przechodzą fazy spowolnienia wzrostu, a czasem nawet całkowitego jego zatrzymania. Kości zwierząt stałocieplnych, np. ssaków, do których należy prehistoryczna kózka, regenerują się stale. Hiszpanie zaznaczają, że pierścienie widoczne u skamielin M. balearicus dowodzą, że zwierzęta te potrafiły spowalniać tempo wzrostu i opóźniać wiek osiągnięcia dojrzałości, by przeżyć dłużej na uszczuplonych zasobach. Zmniejszył się u nich pułap tlenowy [czyli zdolność pochłaniania tlenu przez organizm], zmianie uległo też zachowanie – kozy poruszały się wolniej i miały mniej czułe zmysły. Poza tym elastycznie synchronizowały tempo wzrostu i potrzeby metaboliczne z warunkami środowiskowymi [...]. Choć zwierzęta zmiennocieplne często uznaje się za prymitywne, w rzeczywistości są one specjalistami od radzenia sobie z niską podażą energetyczną. Wg specjalistów, M. balearicus nie dokonały ewolucyjnego kroku wstecz, ale zrobiły wszystko, by przetrwać. Kohler i Moya-Sola badali kości kóz jaskiniowych, krokodyli i jeleni żyjących w tym samym okresie i miejscu. Obserwowane pod dużym powiększeniem, kości M. balearicus miały pierścienie, tak jak kości krokodyle. Ich mikrostruktura wskazywała, że zwierzęta osiągały dojrzałość płciową dopiero w wieku 12 lat. Ani miniaturowe kózki, ani żyjące kiedyś na Balearach karłowate hipopotamy czy słonie nie musiały dysponować wyostrzonymi zmysłami, ponieważ nie czyhało na nie wiele drapieżników. Ponieważ odpowiadające im obszary czuciowe zajmują w mózgu sporo miejsca, w takiej sytuacji mógł on bez szkody stać się mniejszy. Niestety, z niskim tempem wzrostu i malutkimi niemowlętami gatunek wyginął, gdy na wyspy przybył superdrapieżnik – Homo sapiens.
  6. Nowe brytyjsko-norweskie badanie ujawniło, że zarówno osoby pijące dużo alkoholu, jak i abstynenci są w większym stopniu zagrożeni depresją niż ludzie umiarkowanie często sięgający po procenty (Addiction). Naukowcy od dawna zmagali się z rozwiązaniem tej psychologicznej zagadki. O ile bowiem wszyscy byli w stanie uwierzyć, że alkoholicy mogą być depresyjni, o tyle nikt nie rozumiał, czemu kolejne studia wskazują, że bardzo przygnębieni i zalęknieni są także ci, którzy nie piją w ogóle. Sformułowano wiele hipotez wyjaśniających to zjawisko. Jedna zakładała, że depresja w grupach niepijących jest tak nasilona, ponieważ znajdują się w nich alkoholicy rzucający swój nałóg (i to oni zawyżają średnią). Specjaliści z Norwegian University of Science and Technology, Uniwersytetu w Bergen, wielu norweskich organizacji zdrowia publicznego i Królewskiego College'u Londyńskiego postanowili sprawdzić, czy tak rzeczywiście jest. Wykorzystano dane zdobyte dzięki kwestionariuszowi, wypełnionemu przez 38.390 mieszkańców hrabstwa Nord-Trøndelag w środkowej Norwegii. Próba była bardzo duża, ponieważ objęła aż 41% populacji całego kraju. W teście znalazły się pytania dotyczące ogólnego zdrowia fizycznego i psychicznego, w tym typowego spożycia alkoholu w ciągu 2 tygodni. Kwestionariusz stanowił część większego badania podłużnego, oceniającego dobrostan tutejszych obywateli od 1984 r. Zespół wykrył, że nawet gdy z próby wyeliminowano osoby, które zarzuciły picie z powodu problemów z alkoholem, wyniki nadal pozostawały takie same. Pijący dużo i abstynenci z większym prawdopodobieństwem zmagali się z lękiem i depresją niż pijący umiarkowanie. I tak o lęku wspominało 17,3%, a o depresji 15,8% niepijących. Najszczęśliwsi byli ci, którzy tygodniowo zadowalali się ok. 2 butelkami piwa, 2 kieliszkami wina bądź wódki. Ponieważ kwestionariusz pozwalał określić ogólny stan zdrowia respondentów, pomógł rzucić nieco światła na związek między depresyjnością a spożyciem alkoholu. Zauważyliśmy, że w grupie niepijącej znajdowało się więcej osób z różnymi schorzeniami niż w pozostałych. Jak łatwo się domyślić, zażywanie lekarstw oznacza niemożność picia alkoholu. Niewykluczone też, że dolegliwości zwiększają jednostkową skłonność do niepokoju bądź depresji – podsumowuje profesor Eystein Stordal. Poza tym naukowcy odkryli, że abstynenci wspominali o mniejszej liczbie przyjaciół niż pijący. Stwierdziliśmy, że ta grupa jest gorzej przystosowana społecznie od pozostałych. Gdy ludzie spotykają się z przyjaciółmi, w społeczeństwach Zachodu picie jest bardziej akceptowalne niż niepicie. Ankietowani abstynenci dość często czuli się w jakimś stopniu wykluczeni, co zresztą potwierdzało wyniki wielu wcześniejszych badań.
  7. Czy jesteśmy dobrze przystosowani do wykreowanego przez nas samych świata? Niektórzy uważają, że nie, dlatego m.in. chorujemy na cukrzycę i stajemy się otyli, a do grona zwolenników tej teorii zalicza się profesor antropologii Daniel Lieberman z Uniwersytetu Harvarda. Wg niego, najpierw przez długi czas coraz doskonalej adaptowaliśmy się do myśliwsko-zbieraczego trybu życia, aż 10 tys. lat temu pojawiło się rolnictwo. Wyznaczyło ono początek nowej ery, w ramach której kultura zachęca do podtrzymywania nawyków niezdrowych dla ludzi i ich otoczenia. Wygłaszając swój wykład pt. "Przeżyje najszybszy, najmądrzejszy czy najgrubszy?", Lieberman wymienił 4 najważniejsze, wg niego, wydarzenia w historii naszego gatunku: 1) oddzielenie w toku ewolucji od małp, 2) powstanie rodzaju Homo, do którego, oprócz nas, zalicza się neandertalczyków oraz Homo erectusa, 3) oddzielenie człowieka rozumnego (Homo sapiens) od wspólnego przodka wszystkich przedstawicieli rodzaju Homo i 4) pojawienie się rolnictwa. To ostatnie pozwoliło kobietom rodzić częściej, co napędziło rozrost populacji. Doprowadziło też do rozprzestrzenienia się chorób, ponieważ ludzie wchodzili w bliski kontakt ze zwierzętami (kurami, świniami i krowami) i mogli się od nich zarażać wirusami. Uprawa ziemi zapewniła bezpieczeństwo i ochronę słabym osobnikom, które nie przeżyłyby w społeczeństwie myśliwsko-zbieraczym, wskutek czego rozpowszechniły się choćby krótkowzroczność i cukrzyca. Kultura zablokowała główną zasadę ewolucji – przeżycie najsprawniejszych fizycznie, doprowadzając do swoistej dysewolucji, czyli ewolucji odwróconej. Naukowcy sprzeczają się, czy ewolucja nadal oddziałuje na nasz gatunek, ale Lieberman uważa, że tak. Powołuje się przy tym na stosunkowo nowe zjawisko, a mianowicie na pojawienie się tolerancji laktozy (cukru mlecznego) u dorosłych, a także na bladą skórę mieszkańców północnych rejonów naszej planety. Ludzie odnieśli sukces ewolucyjny dzięki swojej inteligencji i mobilności, które były wspomagane pojawieniem się gotowanego jedzenia i częstymi, w porównaniu z innymi małpami, ciążami. Teraz jednak nie jesteśmy już myśliwymi i zbieraczami. Nasz tryb życia bardzo się zmienił i dawne strategie przetrwania nie sprawdzają się w dobie fast foodów, żywności przesyconej cukrami i tłuszczami oraz przy trybie życia, który nie wymusza aktywności fizycznej. Jako że nie możemy wyewoluować tak, by nie smakowało nam wysokoenergetyczne pożywienie, profesor Lieberman sugeruje powrót do większej aktywności. Można ją wymusić poprzez zwiększenie liczby godzin WF-u w szkołach, zniechęcanie do używania samochodów wskutek podniesienia podatków na paliwo, zdelegalizowanie fast foodów i ograniczenie dostępu do wind czy ruchomych schodów.
  8. Dr Thomas Pollet, psycholog z Newcastle University, odkrył, że częstość przeżywania orgazmów przez kobietę zależy od stopnia zamożności mężczyzny. Im on jest bogatszy, tym ona częściej szczytuje. Brytyjczyk uważa, że jest to przystosowanie ewolucyjne, które pozwala paniom wybierać partnera na podstawie jego postrzeganej "jakości". Dotąd wielu badaczy skupiało się na kobiecym orgazmie, ponieważ pozornie nie wiąże się on z reprodukcją – kobieta może przecież zajść w ciążę, nie szczytując. Pollet i jego współpracownik profesor Daniel Nettle przypuszczali jednak, że to rodzaj adaptacji, umożliwiającej utrzymanie związku z jak najwartościowszym mężczyzną. By to sprawdzić, naukowcy posłużyli się zasobnym źródłem danych nt. stylu życia – Chińskim Sondażem Zdrowia i Życia Rodzinnego – w ramach którego przeprowadzono pogłębione wywiady z 5 tys. osób. Pytano m.in. o życie seksualne i dochody. Wśród ankietowanych znalazły się 1534 pary. Okazało się, że 121 pań zawsze miało orgazm, 408 często, 762 czasami, a 243 rzadko lub nigdy. To wskaźniki podobne do odnotowywanych w społeczeństwach zachodnich. Mimo że mogło na nie wpływać co najmniej kilka czynników, dochód był, wg Polleta, jednym z najważniejszych. Wzrastający dochód partnera wywierał pozytywny wpływ na opisywaną przez kobietę częstość przeżywania orgazmu. Wg Davida Bussa, psychologa ewolucyjnego z Uniwersytetu Teksańskiego i autora głośnej książki Ewolucja pożądania: jak ludzie dobierają się w pary, kobiecy orgazm spełnia kilka funkcji. Sprzyja nawiązaniu i utrzymaniu emocjonalnej więzi z wartościowym mężczyzną oraz stanowi sygnał, że kobieta jest wysoce usatysfakcjonowana seksualnie, dlatego nie będzie go zdradzać z innym. Za pomocą orgazmów komunikuje ona partnerowi: "Jestem taka lojalna, możesz więc inwestować we mnie i moje dzieci".
×
×
  • Create New...