Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

W piątek do Ziemi podleci duża asteroida

Rekomendowane odpowiedzi

Już za 2 dni, w piątek 27 maja w pobliżu Ziemi znajdzie się jedna z największych asteroid asteroid bliskich Ziemi (NEO). Obiekt 1989 JA ma średnicę 1,8 kilometra i przez najbliższe dwa lata będzie największą asteroidą, jaka przeleci w pobliżu naszej planety.

Nie ma jednak najmniejszych powodów do obaw. 1989 JA zbliży się do Ziemi na 0,027 jednostki astronomicznej, zatem znajdzie się w odległości 4 milionów kilometrów od Ziemi. To mniej więcej 10-krotnie większa odległość niż między Ziemią a Księżycem. Jeszcze nigdy 1898 JA nie była tak blisko naszej planety i przez kolejne 172 lata już tak blisko nie podleci. Obecnie asteroida pędzi z prędkością ponad 48 000 km/h. To kilkunastokrotnie szybciej niż pocisk wystrzelony z karabinu.

Ostatni raz do bliskiego spotkania z równie wielką asteroidą doszło 29 kwietnia 2020, kiedy to w odległości 0,042 j.a. (6,3 mln km) przeleciała asteroida 1998 OR. Na następne spotkanie z równie wielkim obiektem co 1898 JA będziemy musieli poczekać do 27 czerwca 2024 roku. Wówczas to odwiedzi nas 2011 UL21. To asteroida o średnicy od 1,8 do 3,9 kilometra, która znajdzie się w odległości 0,44 j.a., czyli 6,6 miliona kilometrów od Ziemi.

W ciągu najbliższych 100 lat w Ziemię nie uderzy żadna asteroida na tyle duża, by mogła spowodować katastrofę na olbrzymią skalę. Jednak agencje kosmiczne różnych krajów już teraz myślą o ewentualnej obronie naszej planety. Asteroidy bliskie Ziemi są katalogowane i monitorowane, opracowywane są różne technologie obrony przed nimi. Niedawno NASA wystrzeliła misję DART (Double Asteroid Redirection Test), której celem jest sprawdzenie możliwości zmiany trasy asteroidy.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

"Podleci"?
Na długo zostanie? :)
Podlecieć oznacza zbliżyć się i zatrzymać. 
Może oczywiście też później odlecieć. Tylko co niby miałoby spowodować ten odlot jak już podleci? To by wymagało jakiejś nowej siły.

Edytowane przez thikim

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)
23 godziny temu, Mariusz Błoński napisał:

Nie. Wg Słownika Języka Polskiego PWN podlecieć to "lecąc, zbliżyć się do czegoś, do kogoś"

Czyli podlecieć miałoby być tożsame z przeleceniem tuż obok czegoś, minięciem czegoś w bliskiej odległości podczas lotu? Czy w takim razie analogicznie słowo "podejść" miałoby oznaczać przejście obok czegoś w bliskiej odległości? Jakoś niezbyt mi to pasuje. Dla mnie ta definicja jest niepełna. Osobiście rozumiem podlecenie jako zbliżenie się do czegoś w locie, a następnie zatrzymanie (choćby na ułamek sekundy) albo zmianę kierunku lotu. Inaczej nie byłoby żadnej różnicy pomiędzy podlecieć, a przelecieć tuż obok. Do tego podlatywanie zwykle kojarzy mi się z działaniem zamierzonym. Ciekawa jestem, jak by wypadły wyniki sondażu na ten temat. Czy faktycznie większość Polaków rozumie to tak, jak opisuje słownik, czy tak jak ja albo @thikim. W jaki sposób powstają takie słownikowe definicje?

Edytowane przez AlexiaX

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)
6 minut temu, Astro napisał:

Ależ nie, można podlecieć i wyhamować. ;) Myślę, że podlecieć to "lecąc zbliżyć się" i nic więcej

Tak, ale asteroida po prostu minie Ziemię z bliskiej odległości. Nie zatrzyma się ani nie zmieni kierunku. Czy można to nazwać podlatywaniem? Nie twierdzę, że nie, ale się zdziwiłam, bo ja jednak inaczej rozumiałam ten termin. I jak widać, nie tylko ja. Dlatego zaciekawiło mnie, jak takie słownikowe definicje powstają. Czy bierze się pod uwagę zdanie większości użytkowników języka? I w sumie też ciekawe, skąd biorą się takie różnice w rozumieniu niektórych słów

Edytowane przez AlexiaX

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)
W dniu 26.05.2022 o 15:10, Mariusz Błoński napisał:

Nie. Wg Słownika Języka Polskiego PWN podlecieć to "lecąc, zbliżyć się do czegoś, do kogoś" https://sjp.pwn.pl/sjp/podleciec;2502336.html

Tak ale to nie ten problem. Nie tyle błąd znaczenia co użycia słowa.
Podlecenie to rzeczywiście zbliżenie się. I dla tej czynności akcja kończy się na zbliżeniu.
Teraz - można i odlecieć - i wiemy że asteroida odleci.
No ale jeśli coś podleciało to żeby odlecieć musi nastąpić kolejna akcja - zadziałać jakaś siła.
Użycie terminu podleci narzuca to że żeby odlecieć potrzebna będzie jakaś dodatkowa siła.
Może na ludziach będzie to bardziej zrozumiałe.
Antek podleciał do mnie. Czy to uważasz za równoznaczne z Antek przeleciał koło mnie? :)
Nie. Jedna czynność kończy się na zbliżeniu. Druga trwa aż do oddalenia.
To co zrobi asteroida? Przeleci - nie podleci.
Naprawdę - asteroidy nie podlatują. Znasz kogoś kto wymyślił podlatywanie asteroid?

Podlecieć do asteroidy możesz Ty - rakietą.
Podlecenie kończy się przy zbliżeniu. Przelecenie nie kończy się na zbliżeniu. To po prostu inne słowa, o innym znaczeniu.
I jest jeszcze drugi błąd z podlatywaniem. Podlatywanie generalnie jest używane przy ruchu sterowanym, kontrolowanym. Podlecieć może coś co jest w jakiś sposób kierowane. 
Człowiek, samolot. Ale nie kamień. Kamienie nie podlatują. Kamienie mogą przelecieć obok jak je rzucić.
Asteroidy nie podlatują. Podlecieć może człowiek, samolot itd. Asteroida może przelecieć obok.

Edytowane przez thikim
  • Lubię to (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli będziesz jechał autostradą i na pasie obok inny samochód będzie jechał z większą od Ciebie prędkością, a mijając Cię niemal się o Ciebie otrze, to powiesz, że "podjechał za blisko" prawda? Mimo, że żadne dodatkowe siły niż wcześniej na niego nie zadziałały. I tak, jak "podjechać" oznacza "jadąc, zbliżyć się", tak "podlecieć" oznacza "lecąc, zbliżyć się", a "podejść" - "idąc, zbliżyć się".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Godzinę temu, Mariusz Błoński napisał:

Jeśli będziesz jechał autostradą i na pasie obok inny samochód będzie jechał z większą od Ciebie prędkością, a mijając Cię niemal się o Ciebie otrze, to powiesz, że "podjechał za blisko" prawda?

Jeśli ten samochód nie zmienił by kierunku ani prędkości, to ja bym powiedziała, że przejechał zbyt blisko. 

 

Godzinę temu, Mariusz Błoński napisał:

"podejść" - "idąc, zbliżyć się".

Nigdy nie spotkałam się, aby ktoś użył słowa "podszedł" w sytuacji, gdy został z bardzo bliska minięty przez innego przechodnia. 
Moje rozumienie słów "zbliżyć się" i "podejść" jest dokładnie takie samo jak użytkownika thikim.
Chyba trzeba przeprowadzić sondaż albo napisać do prof. Miodka ;) 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Godzinę temu, AlexiaX napisał:

Chyba trzeba przeprowadzić sondaż albo napisać do prof. Miodka ;) 

Prof. Miodek wraz z kolegami tworzą słowniki, a w słowniku była podana przeze mnie definicja.

34 minuty temu, Astro napisał:

(choć może pewien językoznawca to wyklaruje ;)).

Ależ zajmujący się słownikami językoznawcy to wyklarowali. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Mariusz Błoński - może nie przewidzieli użycia tego słowa w takim kontekście? Może trudno by było wziąć pod uwagę wszystkie możliwe niuanse przy tworzeniu takich definicji? Jakby się uprzeć, to pewnie znalazłoby się więcej takich przypadków

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

A może problemem jest definicja samego "zbliżyć się"? Wg słownika:
zbliżyć się — zbliżać się
1. «przysunąć się do kogoś lub czegoś»
https://sjp.pwn.pl/slowniki/zbliżyć.html
Tu też mamy nieścisłość. Mam wrażenie, że po prostu te definicje są bardzo oględne. Czy asteroida mogła się przysunąć do Ziemi? No nie mogła, ale wg tej definicji ktoś zupełnie nie znający języka polskiego mógłby tak napisać, bo z tej definicji nie dowie się, jaka jest różnica pomiędzy "zbliżyć się" a "przysunąć się". Czasami można użyć tych zwrotów zamiennie a czasami nie :P

Edytowane przez AlexiaX

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)
19 godzin temu, Mariusz Błoński napisał:

Prof. Miodek wraz z kolegami tworzą słowniki, a w słowniku była podana przeze mnie definicja.

Ale to nie jest kwestia definicji. Dwie różne rzeczy pod jakimiś względami różne mogą być tak samo definiowane.
To jest kwestia użycia. Niemowlę to człowiek i człowiek dorosły to człowiek.
I teraz jak napiszesz: niemowlę kierowało samochodem to definicyjnie jest ok. Człowiek kierował samochodem. Ale logicznie jest bardzo nie ok.
Scena rodzajowa: stoi Mariusz nad rzeczką i dwie wersje zdarzeń się dzieją:
1. Podleciał kruk do Mariusza.
2. Przeleciał kruk koło Mariusza.
Widzisz różnicę czy nie? 
I dlatego właśnie nie pisze się: ateroida podlatuje. Tak jak i kamień rzucony w Ciebie nie podlatuje tylko Cię uderza jeśli trafi (lub przelatuje jeśli nie trafi lub nie dolatuje jak ktoś za słabo rzuci).
Asteroida przelatuje. Podlecieć może pies, człowiek, samolot, dron (kierowany albo z AI).
Definicje nie wyczerpują ograniczeń na użycie.

Edytowane przez thikim
  • Lubię to (+1) 1

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pies to raczej podbiec może, co do człowieka to musiałby być Supermanem ;) Aczkolwiek faktycznie niezbyt trafne użycie słowa, chociaż kto wie, może to chińska manewrująca asteroida. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ziemia doświadczyła co najmniej 5 epizodów masowego wymierania. Przyczyny niektórych z nich, jak wymierania kredowego, kiedy wyginęły dinozaury, są znane. Co do innych wymierań, nie mamy takiej pewności. Od pewnego czasu pojawiają się głosy, że za przynajmniej jedno z wymierań odpowiedzialny był wybuch supernowej. Autorzy nowych badań uważają, że bliskie Ziemi supernowe już co najmniej dwukrotnie doprowadziły do wymierania gatunków. I nie mamy gwarancji, że sytuacja się nie powtórzy.
      Podczas eksplozji supernowej dochodzi do emisji olbrzymich ilości promieniowania ultrafioletowego, X czy gamma. Z badań przeprowadzonych w 2020 roku wiemy, że wybuch supernowej w odległości mniejszej niż 10 parseków (ok. 33 lata świetlne) od Ziemi, całkowicie zabiłby życie na naszej planecie. Za wymierania mogą więc odpowiadać wybuchy, do których doszło w odległości około 20 parseków (pc). Zginęłoby wówczas wiele gatunków, ale samo życie by przetrwało.
      Alexis L. Quintana z Uniwersytetu w Alicante oraz Nicholas J. Wright i Juan Martínez García z Keele University przyjrzeli się 24 706 gwiazdom OB znajdujących się w odległości 1 kiloparseka (kpc), czyli 3261 lat świetlnych od Słońca. Dzięki temu obliczyli tempo tworzenia się takich gwiazd, liczbę supernowych oraz liczbę supernowych bliskich Ziemi. Na podstawie tych obliczeń doszli do wniosku, że supernowe mogły odpowiadać za dwa masowe wymierania na Ziemi – ordowickie sprzed 438 milionów lat oraz dewońskie, do którego doszło 374 miliony lat temu.
      Autorzy wspomnianych badań z 2020 roku stwierdzili, że supernowa Typu II była odpowiedzialna z kryzys Hangenberg, końcowy epizod wymierania dewońskiego. Ich zdaniem, promieniowanie z wybuchu supernowej docierało do Ziemi przez 100 000 lat, doprowadziło do olbrzymiego zubożenia warstwy ozonowej i masowego wymierania.
      Quintana, Wright i García wyliczają, że do eksplozji supernowej w odległości 20 pc od Ziemi dochodzi raz na około 2,5 miliarda lat.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z Curtin University School of Earth and Planetary Sciences i Geological Survey of Western Australia, odkryli najstarszy na Ziemi krater uderzeniowy. Znaleźli go na obszarze North Pole Dome znajdującym się w regionie Pilbara, w którym znajdują się najstarsze skały na naszej planecie. Krater powstał 3,5 miliarda lat temu.
      Przed naszym odkryciem najstarszy znany krater uderzeniowy na Ziemi liczył sobie 2,2 miliarda lat, mówi profesor Tim Johnson i dodaje, że znalezienie starszego krateru w dużym stopniu wpływa na założenie dotyczące historii Ziemi.
      Krater zidentyfikowano dzięki stożkom zderzeniowym. To struktura geologiczna, która powstaje w wyniku szokowego przekształcenia skał. Stożki powstają w pobliżu kraterów uderzeniowych czy podziemnych prób jądrowych. W badanym miejscu stożki powstały podczas upadku meteorytu pędzącego z prędkością ponad 36 000 km/h. Było to potężne uderzenie, w wyniku którego powstał krater o średnicy ponad 100 kilometrów, a wyrzucone szczątki rozprzestrzeniły się po całej planecie.
      Wiemy, że takie zderzenia często miały miejsce na wczesnych etapach powstawania Układu Słonecznego. Odkrycie tego krateru i znalezienie innych z tego samego czasu może nam wiele powiedzieć o pojawieniu się życia na Ziemi. Kratery uderzeniowe tworzą bowiem środowisko przyjazne mikroorganizmom, takie jak zbiorniki z gorącą wodą, dodaje profesor Chris Kirkland.
      Olbrzymia ilość energii, jaka wyzwoliła się podczas uderzenia, mogła mieć wpływ na kształt młodej skorupy ziemskiej, wciskając jedne jej części pod drugie lub wymuszając ruch magmy w górę. Uderzenie mogło tez przyczynić się do powstania kratonu, dużego stabilnego fragmentu skorupy ziemskiej, będącego zalążkiem kontynentu.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Hel jest, po wodorze, najbardziej rozpowszechnionym pierwiastkiem we wszechświecie. Jest jednak najmniej aktywnym pierwiastkiem chemicznym, dlatego też niemal cały hel, który mógł kiedykolwiek istnieć na Ziemi uleciał w przestrzeń kosmiczną, gdyż nie utworzył związków z żadnym innym pierwiastkiem. Taki przynajmniej pogląd panował do tej pory, a teraz może się on zmienić. Naukowcy z Japonii i Tajwanu wykazali właśnie, że w warunkach wysokiego ciśnienia hel może wiązać się z żelazem, co może oznaczać, że olbrzymie ilości helu występują w jądrze Ziemi. Jeśli tak jest, odkrycie to będzie miało olbrzymie znaczenie dla opisu wnętrza naszej planety i może wpłynąć na rozumienie mgławicy, z której powstał Układ Słoneczny.
      W skałach wulkanicznych od dawna wykrywany jest 3He. Izotop ten, w przeciwieństwie do znacznie bardziej rozpowszechnionego 4He, nie powstaje na Ziemi. Uważa się, że głęboko w ziemskim płaszczu istnieją pierwotne materiały, które go zawierają. Eksperymenty przeprowadzone przez japońsko-tajwański zespół rzucają wyzwanie temu przekonaniu.
      Od wielu lat badam procesy geologiczne i chemiczne zachodzące w głębi Ziemi. Biorąc pod uwagę panujące tam temperatury i ciśnienie, prowadzimy eksperymenty, które odzwierciedlają te warunki. Często więc korzystamy z rozgrzewanej laserowo komory diamentowej, mówi profesor Kei Hirose z Uniwersytetu Tokijskiego.
      W tym przypadku naukowcy miażdżyli w imadle diamentowym żelazo i hel. Poddawali je oddziaływaniu ciśnienia od 5 do 54 gigapaskali i temperatury o 1000 do 2820 kelwinów. Okazało się, że żelazo w takich warunkach zawiera nawet 3,3% helu. To tysiące razy więcej, niż uzyskiwano we wcześniejszych podobnych eksperymentach. Profesor Hirose podejrzewa, że częściowo odpowiada za to któryś z nowych elementów eksperymentu.
      Hel bardzo łatwo ucieka do otoczenia w standardowych warunkach temperatury i ciśnienia. Musieliśmy coś wymyślić, by uniknąć tego podczas pomiarów. Mimo, że sam eksperyment prowadziliśmy przy bardzo wysokich temperaturach, pomiarów dokonywaliśmy w warunkach kriogenicznych. W ten sposób uniknęliśmy ucieczki helu i mogliśmy go wykrywać w żelazie, wyjaśnia uczony. Badania wykazały, że hel został wbudowany w strukturę krystaliczną żelaza i pozostawał w niej nawet, gdy ciśnienie uległo zmniejszeniu.
      Wyniki eksperymentu oznaczają, że w jądrze Ziemi może znajdować się hel z mgławicy, która utworzyła Układ Słoneczny. Jeśli tak, to znaczy, że znajduje się tam gaz z mgławicy, a zawierał on też wodór. To zaś może oznaczać, że przynajmniej część wody na naszej planecie pochodzi z tego pierwotnego gazu. Niewykluczone zatem, że specjaliści muszą przemyśleć teorie dotyczące formowania się i ewolucji Ziemi.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Niskie średnie temperatury na Ziemi, które umożliwiły uformowanie się pokryw lodowych na biegunach, są czymś rzadkim w historii naszej planety. Nowe badania, przeprowadzone przez zespół pod kierunkiem naukowców z University of Leeds, dowodzą, że aby takie warunki klimatyczne się pojawiły, musi dojść do zbiegu wielu złożonych procesów. Uczeni badali, dlaczego Ziemia przez zdecydowaną większość swojej historii była znacznie cieplejsza niż obecnie i nie istniały na niej pokrywy lodowe na biegunach.
      Dotychczas proponowano wiele hipotez, które miały wyjaśnić pojawianie się glacjałów na Ziemi. Mówiono o zmniejszonym wulkanizmie, zwiększonym pochłanianiu atmosferycznego węgla przez roślinność czy też o reakcji dwutlenku węgla ze skałami. Ciepłe warunki klimatyczne farenozoiku zostały przerwane przez dwa długotrwałe okresy ochłodzenia, w tym obecny, trwający od około 34 milionów lat. Te chłodniejsze okresy zbiegają się z niższą zawartością CO2 w atmosferze, jednak nie jest jasne, dlaczego poziom CO2 spada, piszą naukowcy na łamach Science Advances.
      Na potrzeby badań stworzyli nowy długoterminowy „Earth Evolution Model”. Jego powstanie było możliwe dzięki ostatnim postępom w technikach obliczeniowych. Model pokazał, że wspomniane ochłodzenia spowodowane były nie pojedynczym procesem, a ich zbiegiem. To wyjaśnia, dlaczego okresy chłodne są znacznie rzadsze od okresów ciepłych.
      Wiemy teraz, że powodem, dla którego żyjemy na Ziemi z pokrywami lodowymi na biegunach, a nie na planecie wolnej od lodu, jest przypadkowy zbieg bardzo małej aktywności wulkanicznej i bardzo rozproszonych kontynentów z wysokimi górami, które powodują duże opady i w ten sposób zwiększają usuwanie węgla z atmosfery. Bardzo ważnym wnioskiem z naszych badań jest stwierdzenie, że naturalny mechanizm klimatyczny Ziemi wydaje się faworyzować istnienie gorącego świata z wysokim stężeniem CO2 i brakiem pokryw lodowych, a nie obecny świat z niskim stężeniem CO2, pokryty częściowo lodem, mówi główny autor badań, Andrew S. Meredith. To prawdopodobnie preferencja systemu klimatycznego Ziemi ku gorącemu klimatowi uchroniła naszą planetę przed katastrofalnym całkowitym zamienieniem naszej planety w lodową pustynię. Dzięki niej życie mogło przetrwać.
      Drugi z głównych autorów badań, profesor Benjamin Mills zauważa, że z badań płyną bardzo ważne wnioski. "Nie powinniśmy spodziewać się, że Ziemia zawsze powróci do chłodniejszego okresu, jaki charakteryzował epokę przedprzemysłową. Obecna Ziemia, z jej pokrywami lodowymi jest czymś nietypowym w historii planety. Jednak ludzkość zależy od tego stanu. Powinniśmy zrobić wszystko, by go zachować i powinniśmy być ostrożni, czyniąc założenia, że zatrzymując emisję powrócimy do stanu sprzed globalnego ocieplenia. W swojej długiej historii klimat Ziemi był przeważnie gorący. Jednak w czasie historii człowieka był chłodny.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Grupa ekspertów postanowiła odpowiedzieć na pytanie, czy pozaziemska cywilizacja o podobnym do naszego poziomie rozwoju technologicznego, byłaby w stanie wykryć Ziemię i zdobyć dowody na istnienie ludzkości, a jeśli tak, to jakie sygnały mogliby wykryć i z jakiej odległości. Zespół, pracujący pod kierunkiem doktor Sofii Sheikh z SETI Institute, składał się ze specjalistów z projektu Characterizing Atmospheric Technosignatures oraz Penn State Extraterrestrial Intelligence Center.
      Do przeprowadzenia analizy – pierwszej tego typu – naukowcy wykorzystali modele teoretyczne. Wykazały one, że pozaziemska cywilizacja z największej odległości mogłaby wykryć sygnały radiowe, takie jak te pochodzące z niedziałającego już Radioteleskopu Arecibo. Obcy mogliby zauważyć je z odległości do 12 000 lat świetlnych. Zatem sygnał taki mogłaby wykryć cywilizacja znajdująca się w połowie odległości między Ziemią a centrum Drogi Mlecznej.
      Radioteleskop Arecibo nie istnieje, więc pozostają nam inne sygnały, na podstawie których można nas odnaleźć. Deep Space Network (DSN), używaną przez NASA sieć komunikacyjną do łączenia się z pojazdami przebywającymi w przestrzeni kosmicznej, obcy mogliby zauważyć z odległości 65 lat świetlnych.
      Jednak tutaj musimy na chwilę się zatrzymać. W obu tych przypadkach – Arecibo i DSN – musimy pamiętać, że podane odległości są większe niż czas, jaki upłynął od uruchomienia tych urządzeń. Zatem ani pierwszy sygnał z Arecibo nie dotarł jeszcze na odległość 1200 lś, ani sygnału z DSN nie można zauważyć obecnie z odległości 65 lat świetlnych.
      Im bliżej Ziemi, tych więcej technosygnatur, sygnałów świadczących o obecności cywilizacji technicznej. I tak sygnatury atmosferyczne, takie jak emisja dwutlenku azotu, są dla nas obecnie łatwiejsze do wykrycia niż były jeszcze dekadę temu. Dzięki takim instrumentom jak Teleskop Webba czy planowany Habitable Worlds Observatory (HWO) możemy zauważyć obcą cywilizację z większej niż wcześniej odległości. Tak więc cywilizacja dysponująca HWO mogłaby dostrzec nas z odległości 5,7 lat świetlnych. To odległość nieco większa, niż dystans dzielący nas od najbliższej gwiazdy, Proximy Centauri. Z podobnej odległości można zarejestrować lasery wycelowane w niebo. Ludzkość czasami korzysta z takich instrumentów jak Deep Space Optical Communications, którego NASA używa do testów technologii komunikacji laserowej w przestrzeni kosmicznej.
      Z odległości 4 lat świetlnych można zauważyć sygnały sieci bezprzewodowych LTE. Z kolei sygnał z Voyagera jest widoczny z 0,97 roku świetlnego.
      Obcy mogliby wykryć też światła miast. Szczególnie te generowane przez lampy sodowe, które mają unikatowe sygnatury. Ich obserwacja jest możliwa z odległości 0,036 roku świetlnego. To 2275 jednostek astronomicznych, a więc obszar położony w pobliżu wewnętrznych krawędzi Obłoku Oorta.
      Z regionów Pasa Kuipera (30–50 au) obcy mogliby odnotować obecność miejskich wysp ciepła, a gdyby mieszkali na Marsie mieliby szansę zauważyć satelity krążące wokół Ziemi.
      Celem badań było pokazanie, w jakim miejscu my sami znajdujemy się, jeśli chodzi o możliwość wykrywania technosygnatur świadczących o obecności pozaziemskich cywilizacji. W SETI nigdy nie zakładamy, że życie i poziom rozwoju technologicznego na innych planetach są takie same jak nasze. Jednak ocena naszych możliwości pozwala zobaczyć badania prowadzone przez SETI w odpowiednim kontekście, mówi współautor badań, Macy Huston.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...