Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Klimatolodzy się pomylili. Atlantycka oscylacja wielodekadowa nie istnieje

Rekomendowane odpowiedzi

Atlantycka oscylacja wielodekadowa (AMO) to okresowe naprzemienne występowanie anomalii temperatury na powierzchni północnego Atlantyku. Zjawisko to odkryto ponad 20 lat temu. Teraz naukowcy – w tym jeden z najbardziej znanych klimatologów, Michael E. Mann – stwierdzili, że AMO to tylko artefakt wywołany przez wulkany i działalność człowieka.

To ironia losu. Przed dwoma dekadami – bazując na dostępnych wówczas danych – zaprezentowaliśmy koncepcję AMO, argumentując, że jest to długoterminowa naturalna oscylacja klimatu nad Północnym Atlantykiem. Wielu klimatologów się z tym zgodziło. Teraz wykazaliśmy, że AMO to prawdopodobnie artefakt spowodowany naturalnym wymuszeniem w epoce przedprzemysłowej i działalnością człowieka w epoce przemysłowej, mówi Mann, twórca nazwy AMO.

Już wcześniej udało się wykazać, że AMO obserwowane pod epoce przemysłowej to nie naturalna, trwająca od tysiącleci zmienność, ale jest spowodowane naprzemiennym wpływem ocieplenia wywoływanego zanieczyszczeniem atmosfery przez węgiel, a ochłodzenia, powodowanego przez emitowaną do atmosfery siarkę. Chłodzący wpływ siarki był najbardziej widoczny od lat 50. do 80. XX wieku, kiedy to zaczęto zdecydowanie redukować jej emisję.

Jednak badania te pokazywały, że współczesne AMO to artefakt. Naukowcy zastanawiali się jednak, dlaczego widać AMO w danych sprzed rewolucji przemysłowej. Teraz Mann i jego zespół doszli do wniosku, że przed rewolucją przemysłową rzekome AMO było powodowane przez wulkany. Z ich badań wynika, że eksplozje wulkanów powodowały początkowe ochładzanie, a następnie powolny powrót do wcześniejszej temperatury. Zmiany takie zachodziły średnio co 50 lat. To przypomina AMO, które ma nieregularny ok. 60-letni cykl.

W ostatnim czasie niektórzy specjaliści badający huragany argumentowali, że obserwowane w ostatnich dekadach zwiększenie siły huraganów na Atlantyku jest spowodowane większą siłą AMO. Nasze badania to gwóźdź do trumny tej teorii. To, co w przeszłości przypisywaliśmy AMO jest w rzeczywistości wynikiem działania czynników zewnętrznych, takich jak działalność człowieka w epoce przemysłowej i aktywność wulkaniczna w epoce przedprzemysłowej, wyjaśnia Mann.

Zespół Manna doszedł do takich wniosków analizując najdokładniejsze modele klimatyczne, które pozwalają na dodatkowe analizowanie wpływu takich czynników jak wybuchy wulkanów czy antropogeniczna emisja CO2. Gdy przyjrzeli się Oscylacji Południowej El Nino (ENSO), która przebiega w cyklu od 3 do 7 lat, zauważyli, że jej pojawienie się nie jest zależne od dodatkowych czynników, jak wulkany czy działalność człowieka. Jednak gdy wykorzystali modele do analizy AMO okazało się, że oscylacja nie istnieje bez działalności wulkanicznej w czasach preindustrialnych oraz wpływu człowieka w czasach współczesnych.

Dowiedzieliśmy się więc, że o ile Oscylacja Południowa El Nino jest czymś rzeczywistym, to AMO już nie, dodaje profesor Byron A. Steinamn z Univeristy of Minnesota.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

"Klimatolodzy się pomylili"? A ja już myślałem, że są nieomylni. Może dalej trzeba weryfikować ich poglądy? Gdy w lutym temperatury spadły poniżej  minus 25 stopni C, a śnieg nam zaczął dokuczać, zaczęliśmy krzyczeć, że gdzie tu to ocieplenie klimatu. Szybko znalazł się lepiej wiedzący klimatolog, który zarzucił nam indolencję i nierozróżnianie klimatu od pogody. "To był przykład pogody, czyli chwilowego stanu atmosfery". Za kilka tygodni temperatura wzrosła o trzy kreski powyżej rekordu. Media oszalały na punkcie ocieplenia klimatu, a przeciętny Kowalski miał to w nosie, gdyż bardziej mu przeszkadza - 25 stopni niż 20 na plusie. Nie zjawił się żaden oświecony klimatolog, by wyprowadzić niegłupich przecież redaktorów z błędu; "Panowie, to tylko pogoda! Nie mylcie jej z ociepleniem klimatu!" 

Edytowane przez wilk
A po co ta wielgachna czcionka?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Globalne ocieplanie odnosi się do średniej temperatury na globie, która wyraźnie rośnie od 50 lat, a nie lokalnego, chwilowego minimum temperatury w bantustanie dolnym. To że parking przed Tesco jest lokalnie płaski jak stół, nie oznacza, że Ziemia jest globalnie dyskiem. Kapish?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@helmut

Zmiany temperatury podane z dokładnością do 0,01 stopnia Celsjusza w odniesieniu do okresu bazowego, którym są lata 1951-1980. Wartości należy zatem podzielić przez 100. I tak np. styczeń 1880 roku był o 0,17 stopnia chłodniejszy od średniej temperatury stycznia z lat 1951–1980. Z kolei styczeń 2020 był o 1,17 stopnia Celsjusza cieplejszy od średniej temperatury stycznia z lat 1951–1980. Skróty DJF, MAM, JJA i SON oznaczają pory roku. Odpowiednio: zima, wiosna, lato, jesień. J-D to średnia całoroczna. D-N to chyba średnia całoroczna od grudnia jednego roku do końca listopada roku kolejnego.

 

giss.png

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Napisano (edytowane)

Znalazłem wykres przedstawiający to w formie obrazkowej nie wymagającej umiejętności z zakresu arytmetyki ze szkoły podstawowej :)

fourth-hottest-year-promo-1549467238994-

Edytowane przez cyjanobakteria

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Prze ostatnie 100 lat praktycznie nie było dużych erupcji wulkanicznych, które by tak przyczyniły się do zmian klimatu jak np. minimum w połowie XIV wieku czy w czasie kampanii napoleońskiej. Te "lata bez lata" były właśnie efektem wielkich erupcji (lub ciągu mniejszych) - a potem następowało powolne podgrzewanie. Myślę że możemy się spodziewać takiej wielkiej erupcji już niedługo . Może np. Katla?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
10 godzin temu, Ergo Sum napisał:

Przez ostatnie 100 lat praktycznie nie było dużych erupcji wulkanicznych, które by tak przyczyniły się do zmian klimatu jak np. minimum w połowie XIV wieku czy w czasie kampanii napoleońskiej. Te "lata bez lata"

Praktycznie bez sensu. Wybuch wulkanu Tambora w 1815 był bardzo duży, miał siłę VEI7, późniejsze erupcje wulkanów nie przekraczały VEI6, w tym Krakatau 1883 i trzy erupcje z XX w. – Santa María (Gwatemala) 1902,  Novarupta (Alaska, USA) 1912, Pinatubo (Filipiny) 1991 (czyli były duże). VEI8 to wybuchy superwulkanów. 

Jednak sądząc po badaniach klimatologów, nie chodzi tylko o zakłócenia globalne. Również słabsze erupcje mogły mieć wpływ na zaburzenia cyrkulacji oceanicznej, o ile miały Atlantyk w zasięgu, dotyczy to zatem np. częstych wybuchów Etny czy wulkanów Islandii. Dla odmiany bardzo rozległy wybuch St. Helens rozniósł się od wybrzeża Pacyfiku w głąb USA, ale do Atlantyku raczej nie dotarł.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W 1980 roku doszło do największej erupcji wulkanicznej w historii USA i jednej z najpotężniejszych erupcji wulkanicznych XX wieku, wybuchu wulkanu Mount St. Helens. Wybuch zabił życie w promieniu wielu kilometrów. Niecałe trzy lata później naukowcy przeprowadzili wyjątkowy, trwający zaledwie jeden dzień, eksperyment nad odrodzeniem życia w regionie. Wypuścili gofferniki krecie (Thomomys talpoides), gryzonie z rodzaju gofferowatych. Dzisiaj, ponad 40 lat później, pozytywne skutki eksperymentu wciąż są widoczne.
      Gofferowate prowadzą podziemny tryb życia. Kopiąc nory napowietrzają i mieszają ziemię. Na powierzchnię ziemi wychodzą nocą, poszukując pożywienia. Rolnicy uważają je za szkodniki.
      Gdy materiał, który został wyrzucony przez wulkan, wystygł, naukowcy wysunęli hipotezę, że gryzonie, przekopując się przez ziemię, mogą doprowadzić do przemieszczenia bakterii i grzybów na powierzchnię, pomagając w ten sposób w odtworzeniu życia, wspomagają wzrost roślin i powrót zwierząt. Dwa lata po eksplozji postanowili tę hipotezę przetestować. Nie spodziewali się jednak, że wyniki eksperymentu będą widoczne do dzisiaj. W latach 80. po prostu testowaliśmy krótkoterminowy wpływ gofferowatych na pozbawiony życia krajobraz. Kto mógł przewidzieć, że wystarczy wypuścić te zwierzęta na 1 dzień, a skutki tego będą widoczne do dzisiaj, 40 lat później, mówi mikrobiolog Michael Allen z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Riverside.
      Wtedy, w 1983 roku Allen i James McMahon z Utah State University, polecieli śmigłowcem nad obszary zniszczone przez erupcję. Zauważyli tam kilka rachitycznych roślinek, które wyrosły z nasion upuszczonych przez ptaki, ale z powodu braku składników odżywczych w glebie nie rozwijały się zbyt dobrze. Allen i McMahon wypuścili w 2 ściśle wyznaczonych miejscach kilka gofferników krecich. Po 1 dniu zwierzęta zabrano z powrotem.
      Już sześć lat później w miejscach gdzie wypuszczono zwierzęta, naukowcy naliczyli 40 000 roślin. Miejsca sąsiednie, do których zwierzęta nie dotarły, nadal były niemal pozbawione życia.
      Gryzonie, mieszając ziemię, wydobyły na powierzchnię grzyby mykoryzowe. Z wyjątkiem nielicznych gatunków korzenie nie są wystarczająco wydajne, by zapewnić roślinie potrzebne składniki odżywcze i wodę. Grzyby transportują te składniki do roślin, a w zamian otrzymują węgiel, którego potrzebują do własnego wzrostu, mówi Allen. Rola grzybów mykoryzowych jest szczególnie ważna w środowiskach ubogich w składniki odżywcze. Wystarczył jeden dzień, by gryzonie przygotowały środowisko potrzebne do wzrostu roślin.
      Drugim z ważnych aspektów badań jest pokazanie, jak ważne są grzyby dla ponownego wzrostu roślin po katastrofach naturalnych. Na jednym ze zboczy wulkanu rósł stary las iglasty. Popioły wulkaniczne pokryły drzewa, doprowadziły do przegrzania i opadnięcia igieł. Naukowcy obawiali się, że utrata igieł doprowadzi do zagłady lasu. Tak się jednak nie stało.
      Drzewa miały bowiem bogate kolonie grzybów mykoryzowych. Te bardzo szybko wykorzystały składniki odżywcze z opadniętych igieł i dostarczyły je do drzew. Drzewa odrodziły się niemal natychmiast. Nie zginęły, jak wszyscy się obawiali, mówi współautorka najnowszych badań, mikrobiolog Emma Aronson. Co więcej, jeszcze przed erupcją, po drugiej strony wulkanu, wycięto wiele hektarów lasu. Drzewa zostały stamtąd zabrane, więc nie było igieł, które zasiliłyby glebę składnikami odżywczymi. Do dzisiaj mało co tam rośnie. To naprawdę szokujące porównanie, gdy widzi się stary las, którego gleba została zasilona przez igły i martwy obszar zniszczony przez człowieka, dodaje Aronson.
      Badania pokazują, jak wielka jest odporność natury na katastrofy naturalne i jak może się ona. Nie możemy ignorować sieci współzależności w naturze. Szczególnie tych elementów, których nie widzimy, jak grzyby i mikroorganizmy, stwierdzają badacze.
      Z pracą Microbial community structure in recovering forests of Mount St. Helens można zapoznać się na łamach Frontiers in Microbiomes.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gdy po Ziemi wędrowały dinozaury, na Księżycu wybuchały wulkany, twierdzą naukowcy z Chińskiej Akademii Nauk. Takie wnioski płyną z analizy materiału zebranego przez misję Chang'e-5. Mamy wiele dowodów wskazujących na aktywność wulkaniczną na Księżycu, nie wiadomo jednak, jak długo ona trwała. Najmłodsze datowane skały wulkaniczne mają 2 miliardy lat. Z badań przeprowadzonych przez Chińczyków wynika jednak, że dinozaury były świadkami wybuchów wulkanów na satelicie naszej planety.
      Bi-Wen Wang, Qiu-Li Li i ich koledzy opisali na łamach Science wyniki badań nad materiałem przywiezionym przez Chang'e-5. Ta wystrzelona w 2020 roku misja wylądowała w północnym regionie Oceanus Procellarum, zebrała 1,7 kilograma próbek i w grudniu przywiozła je na Ziemię. Były to pierwsze próbki przywiezione bezpośrednio z Księżyca od czasu radzieckiej misji Luna 24 z 1976 roku i jednocześnie jedyne próbki z obszaru położonego tak daleko na północy.
      Wang i jego zespół przyjrzeli się około 3000 miniaturowych (wielkości od 20 do 400 mikrometrów) fragmentów szkliwa, które znalazły się w przywiezionym materiale. Szkliwo takie może powstawać w wyniku uderzeń meteorytów oraz erupcji wulkanicznych. wykorzystali przy tym badania składu próbek oraz pomiary stosunku izotopów, by odróżnić od siebie oba rodzaje szkliwa. Zdecydowaną większość badanych fragmentów uznali za powstałe w wyniku olbrzymiej temperatury powstałej w trakcie uderzenia meteorytów. Jednak trzy fragmenty zostały uznane, na podstawie składu chemicznego i badań izotopów siarki, za pochodzące z aktywności wulkanicznej. Co więcej, ich skład chemiczny był bardzo podobny do składu szkła wulkanicznego zebranego przez astronautów misji Apollo.
      Jednak najważniejsze było określenie tych trzech fragmentów. Datowanie metodą uranowo-ołowiową wykazało, że maja one 123 miliony lat (±15 milionów). Dodatkowo wysoka zawartość toru i pierwiastków ziem rzadkich dodatkowo potwierdza tak niedawny wulkanizm na Księżycu.
      Wyniki badań są zaskakujące. Jeśli chińscy uczeni mają rację, oznacza to, że Księżyc był aktywny wulkanicznie niemal przez całą swoją historię. Inne dowody wskazują bowiem na wulkanizm sprzed 4,4 miliarda lat temu. Przez długi czas uważano, że procesy wulkaniczne zatrzymały się co najmniej miliard lat temu. Pojawiają się jednak sugestie, że być może procesy takie trwały jeszcze około 100 milionów lat temu.
      Teraz Chińczycy jako pierwsi donoszą o wynikach badań laboratoryjnych wskazujących, że Księżyc był aktywny jeszcze całkiem niedawno. To zaś rodzi pytanie, czy głęboko pod jego powierzchnią istnieją pierwiastki radioaktywne zdolne do wytworzenia tak dużo energii, by istniały tam komory magmowe.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Zdaniem naukowców z University of Cambridge, wpływ wulkanów na klimat jest mocno niedoszacowany. Na przykład w najnowszym raporcie IPCC założono, że aktywność wulkaniczna w latach 2015–2100 będzie taka sama, jak w latach 1850–2014. Przewidywania dotyczące wpływu wulkanów na klimat opierają się głównie na badaniach rdzeni lodowych, ale niewielkie erupcje są zbyt małe, by pozostawiły ślad w rdzeniach lodowych, mówi doktorantka May Chim. Duże erupcje, których wpływ na klimat możemy śledzić właśnie w rdzeniach, mają miejsce najwyżej kilka razy w ciągu stulecia. Tymczasem do małych erupcji dochodzi bez przerwy, więc przewidywanie ich wpływu na podstawie rdzeni lodowych prowadzi do mocnego niedoszacowania.
      Z badań przeprowadzonych przez Chim i jej zespół wynika, że modele klimatyczne nawet 4-krotnie niedoszacowują chłodzącego wpływu małych erupcji wulkanicznych. Podczas erupcji wulkany wyrzucają do atmosfery związki siarki, które gdy dostaną się do górnych jej partii, tworzą aerozole odbijające światło słoneczne z powrotem w przestrzeń kosmiczną. Gdy mamy do czynienia z tak dużą erupcją jak wybuch Mount Pinatubo w 1991 roku, emisja związków siarki jest tak duża, że spadają średnie temperatury na całym świecie. Takie erupcje zdarzają się rzadko. W porównaniu z gazami cieplarnianymi emitowanymi przez ludzi, wpływ wulkanów na klimat jest niewielki, jednak ważne jest, byśmy dokładnie uwzględnili je w modelach klimatycznych, by móc przewidzieć zmiany temperatur w przyszłości, mówi Chim.
      Chim wraz z naukowcami z University of Exeter, Niemieckiej Agencji Kosmicznej, UK Met Office i innych instytucji opracowali 1000 różnych scenariuszy przyszłej aktywności wulkanicznej, a następnie sprawdzali, co przy każdym z nich będzie działo się z klimatem. Z analiz wynika, że wpływ wulkanów na temperatury, poziom oceanów i zasięg lodu pływającego jest prawdopodobnie niedoszacowany, gdyż nie bierze pod uwagę najbardziej prawdopodobnych poziomów aktywności wulkanicznej.
      Analiza średniego scenariusza wykazała, że wpływ wulkanów na wymuszenie radiacyjne, czyli zmianę bilansu promieniowania w atmosferze związana z zaburzeniem w systemie klimatycznym, jest niedoszacowana nawet o 50%. Zauważyliśmy, że małe erupcje są odpowiedzialny za połowę wymuszenia radiacyjnego generowanego przez wulkany. Indywidualne erupcje tego typu mogą mieć niemal niezauważalny wpływ, ale ich wpływ łączny jest duży, dodaje Chim.
      Oczywiście erupcje wulkaniczne nie uchronią nas przed ociepleniem. Aerozole wulkaniczne pozostają w górnych warstwach atomsfery przez rok czy dwa, natomiast dwutlenek węgla krąży w atmosferze znacznie dłużej. Nawet jeśli miałby miejsce okres wyjątkowo dużej aktywności wulkanicznej, nie powstrzyma to globalnego ocieplenia. To jak przepływająca chmura w gorący słoneczny dzień, jej wpływ chłodzący jest przejściowy, wyjaśnia uczona.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Ubiegłoroczna erupcja wulkanu Hunga Tonga była rekordowa pod wieloma względami. Była najpotężniejszą erupcją wulkaniczną obserwowaną bezpośrednio przez naukowców, w jej wyniku do atmosfery trafiło wyjątkowo dużo wody i doszło do początkowego wypiętrzenia oceanu na wysokość 90 metrów. Właśnie dowiedzieliśmy się o kolejnym rekordzie. Okazuje się bowiem, że erupcja wywołała najbardziej intensywne wyładowania atmosferyczne.

      Pomimo tego, że kaldera znajdowała się na głębokości 150 metrów, wulkan wyrzucił gazy i pyły na wysokość 58 kilometrów. W tym pióropuszu doszło do gwałtownych wyładowań elektrycznych. Już doniesienia z pierwszych dni po erupcji mówiły o setkach tysięcy wyładowań. Teraz na łamach Geophysical Review Letters ukazał się artykuł obrazujący, jak bardzo intensywne były to wyładowania.
      Naukowcy mogli je przeanalizować dzięki sieci naziemnych anten obserwujących wyładowania atmosferyczne oraz satelitom GOES-17 i Himawari-8. Okazało się, że w szczytowym momencie, o godzinie 4:53 czasu miejscowego doszło do 2615 wyładowań w ciągu minuty. Nigdy wcześniej nie obserwowano tak intenstywnych wyładowań. Dotychczasowy rekord wynosił 993 tego typu wydarzenia w ciągu minuty. To jednak nie jedyny rekord. Błyskawice obserwowano na wysokościach od 20 do 30 kilometrów. "Nigdy wcześniej nie widzieliśmy wyładowań tak intensywnych i mających miejsce na tak dużej wysokości", mówi jedna z autorek badań,
      Alexa Van Eaton z US Geological Survey. Z obrazów satelitarnych wynika, że wyładowania nie były rozłożone przypadkowo w chmurze pyłu i gazu, ale skupiały się w licznych koncentrycznych pierścieniach.
      Erupcja Hunga Tonga była dla naukowców niezwykłą okazją do lepszego poznania wulkanizmu. Tak wielkie erupcje freatomagmowe – eksplozywne interakcje pomiędzy wodą a magmą – obserwowano dotychczas jedynie w zapisach geologicznych.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Nie od dzisiaj wiemy, że na Wenus są wulkany. Naukowcy spierali się jednak o to, czy nadal są one aktywne. To bardzo istotne pytanie, gdyż Wenus jest planetą bliską Ziemi, miała niegdyś wodę na powierzchni, więc warto odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego na Ziemi kwitnie życie, podczas gdy na Wenus panują temperatury z piekła rodem. Ustalenie czy wulkany Wenus są aktywne pozwoliłoby nam lepiej określić ewolucję planety. Właśnie poznaliśmy odpowiedź na to pytanie.
      Wczoraj, podczas Lunar and Planetary Science Conference oraz na łamach Science przedstawiono wnioski z analiz obrazów radarowych powierzchni Wenus, uzyskanych przez misję Magellan w latach 1990–1992. Naukowcy zauważyli, że na obszarze Atla Regio, gdzie znajdują się dwa z największych wenusjańskich wulkanów, komin jednego z nich zmienił kształt. Widoczna jest różnica na dwóch obrazach wykonanych w odstępie 8 miesięcy. To zaś sugeruje, że w międzyczasie doszło do erupcji lub wypływu lawy.
      Odkrycie przyszło w samą porę. W czerwcu 2021 roku NASA ogłosiła, że w latach 2028–2030 wyśle dwie misje na Wenus. Będą to pierwsze od ponad 30 lat misje NASA poświęcone wyłącznie tej planecie. Każdej z nich przyznano już finansowanie. W ramach misji DAVINCI+ będzie zbadanie składu atmosfery i sprawdzenie, czy na Wenus istniał ocean. Misja wyśle też próbnik, który wleci w atmosferę planety i dotrze do jej powierzchni. Ma on przysłać pierwsze zdjęcia Wenus w wysokiej rozdzielczości. Z kolei w ramach misji VERITAS wysłany zostanie orbiter, który wykona trójwymiarową rekonstrukcję topografii planety, zbada czy występują tam zjawiska tektoniczne i wulkanizm oraz określi typy skał na powierzchni Wenus.
      Wiadomo jednak, że zdobycie jakichkolwiek danych nie będzie proste. Wenus ma bardzo gęstą atmosferę, panuje na niej ciśnienie 92-krotnie wyższe niż na Ziemi, a temperatury na jej powierzchni sięgają 450 stopni Celsjusza. Takie warunki to olbrzymie wyzwanie dla wszelkich próbników czy łazików.
      Dotychczas najdokładniejszych danych na temat powierzchni planety dostarczyła misja Magellan z lat 1989–1994. W jej trakcie za pomocą radaru trzykrotnie obrazowano te obszary Wenus, na których podejrzewano istnienie aktywnych wulkanów. Za każdym razem obrazy były uzyskiwane pod innym kątem. Ponadto obrazy mają niską rozdzielczość. Stąd też olbrzymie problemy w jednoznacznym stwierdzeniu, czy rzeczywiście widać na nich zmiany komina wulkanicznego. Część specjalistów uważa, że tak. Inni twierdzą, że nie. Spór może ostatecznie rozstrzygnąć misja VERITAS.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...