Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'sonda' .
Znaleziono 15 wyników
-
Poniższa wiadomość to nasz żart primaaprilisowy Nie rozumiemy tych danych. Jedyna możliwa interpretacja jest niemożliwa, mówi Chris LaMotta z Jet Propulsion Laboratory. LaMotta jest głównym nawigatorem programu Voyager 2 i od kilku tygodni pewien problem spędza mu sen z powiek. Na początku lutego do JPL zaczęły spływać dane świadczące o tym, że Voyager 2... zmienia kurs. Wszystkie amerykańskie sondy wysłane w dalsze rejony kosmosu korzystają z anten Deep Space Network (DSN). Anteny wysyłają sygnał do sondy, ta je odbiera i odpowiada. Docierająca odpowiedź jest nieco przesunięta w stosunku do częstotliwości sygnału wysłanego. Obliczenia różnicy pozwalają z dużą dokładnością określić odległość i prędkość sondy względem anten. Dzięki niezwykle dokładnym zegarom atomowym prędkość sond można mierzyć z dokładnością do 0,005 milimetra na sekundę, a ich odległość z dokładnością do 3 metrów. Natomiast kwestie trajektorii lotu rozwiązuje się za pomocą inercyjnego systemu koordynacyjnego, który wykorzystuje siatkę nałożoną na Układ Słoneczny, która jest ustawiona względem gwiazd w tle. Centrum siatki stanowi centrum masy Układu Słonecznego. Wszystkie te pomiary razem pozwalają na bardzo precyzyjne określenie położenia sondy względem anten, zatem, znając dokładne położenie anten DSN można określić dokładne położenie Voyagera. Tutaj należy uwzględnić też efemerydę Ziemi, czyli jej położenie względem centrum masy Układu Słonecznego. To jest znane z dokładnością do 0,5 kilometra. Trasę obu Voyagerów obliczono już wiele lat temu. Co jakiś czas wprowadzamy korekty do tych obliczeń. Poza tym raz na kilka tygodni na wszelki wypadek sprawdzamy, czy trasa pokrywa się z wyliczeniami, mów LaMotta. Niewielkie odchylenia kursu są czymś normalnym i spodziewanym. Gdy na początku lutego okazało się, że Voyager 2 zszedł z kursu bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, grupa LaMotty początkowo przypuszczała, że pomyliła się w obliczeniach. Koledzy z innych zespołów zaczęli żartować, że Obcy porwali Voyagera. Na stołówce nie dawali nam spokoju, wspomina jeden z ludzi LaMotty, Greg Papadopoulos. Kolejne wyliczenia pokazywały jednak, że Voyager leci inną trasą niż powinien. Powołany ad hoc zespół inżynierów sprawdził wszystkie urządzenia naziemne i okazało się, że działają prawidłowo. Sprawdzono nawet anteny DSN, mimo że inne korzystające z nich sondy nie wykazywały żadnych anomalii. Żaden z instrumentów Voyagera 2 nie zanotował niczego, co wskazywałoby na wpływ jakiegokolwiek znanego zjawiska fizycznego, które mogło zmienić kurs sondy. Eksperci z JPL poprosili o pomoc specjalistów z wielu amerykańskich instytucji naukowych oraz z Europejskiej Agencji Kosmicznej i Japońskiej Agencji Kosmicznej. Dotychczas nikt nie potrafi wyjaśnić, co dzieje się z Voyagerem. W najbliższy czwartek w JPL ma odbyć się spotkanie z udziałem wszystkich żyjących jeszcze inżynierów i naukowców, którzy brali udział w przygotowywaniu Voyagera i w pierwszych latach jego misji. Od czasu zauważenia problemów JPL codziennie sprawdza trasę Voyagera. Dane są coraz bardziej dziwne. To wygląda tak, jakby Voyager zawracał, mówi zaskoczony LaMotta. « powrót do artykułu
-
Sonda Fobos Grunt padła ofiarą promieniowania i podróbek?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Rosjanie mają kolejne wytłumaczenie, dlaczego misja pojazdu Fobos Grunt, na którą wydali miliardy rubli, zakończyła się spektakularnym niepowodzeniem. Za fiasko misji ma odpowiadać promieniowanie kosmiczne oraz podróbki z zagranicy. Vladimir Popovkin, szef Federalnej Agencji Kosmicznej (Roskosmos), który niedawno sugerował, że za niepowodzenie misji odpowiadają pewne siły z Zachodu, teraz zmienił zdanie. To już nie amerykański radar z Wysp Marshalla uszkodził sondę, a promieniowanie kosmiczne. Dwa podzespoły komputera pokładowego samiostnie zrestartowały się i weszły w tryb oczekiwania. Najbardziej prawdopodobną przyczyną jest wpływ naładowanych kosmicznych cząstek - stwierdził Popovkin. Zasugerował też, że wspomniane dwa układy były importowanymi [prawdopodobnie z Chin - red.] podróbkami. Popovkin szybko dodał, że wykorzystywanie tego typu części to nie tylko problem Rosji, gdyż martwią się też tym NASA i Pentagon. Rodzi się tez pytanie, czy oprócz wykorzystania podrobionych podzespołów nie zapomniano o zastosowaniu odpowiedniej ochrony przed promieniowaniem. Z danych NASA dowiadujemy się, że żadna z 17 marsjańskich misji podjętych przez ZSRR i Rosję od 1960 roku nie zakończyła się sukcesem. Roskosmos nie wyklucza ponownej próby podboju Marsa. Sonda Fobos Grunt 2 mogłaby wystartować w 2018 roku.-
- Fobos Grunt
- sonda
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Rosja nie ma szczęścia do misji planetarnych. Losy sondy Fobos-Grunt, o wystrzeleniu której informowaliśmy przed dwoma dniami, wiszą na włosku. Rakieta Zenit-2 wyniosła Fobos-Grunt na orbitę, jednak zawiódł silniki sondy, który ma ją skierować w stronę Marsa. Na szczęście nie utracono kontaktu z pojazdem i być może uda się usunąć awarię. Rosyjscy specjaliści mają na to tylko trzy dni. Później wyczerpią się baterie i Fobos-Grunt zamilknie. Zadaniem Fobos-Grunt jest przede wszystkim pobranie próbek z księżyca Marsa, Fobosa, oraz umieszczenie na orbicie Czerwonej Planety chińskiej sondy Yinghuo-1. Na pokładzie Fobos-Grunt znajduje się 20 instrumentów naukowych. Jest tam chromatograf gazowy, liczne spektrometry (podczerwony, laserowy, jonowy, optyczny), nie zapomniano też o czujniku badającym właściwości cieplne skał, o radarze badającym wnętrze Fobosa. Z kolei Plasma Science Package ma zbadać wpływ jaki na Marsa i Fobosa wywiera wiatr słoneczny, a spektrometr TIMM-2 miałby badać gazy w atmosferze Marsa. Sonda, którą ma na pokładzie Fobos-Grunt, to pierwszy chiński instrument badawczy, który ma znaleźć się poza systemem Ziemi i Księżyca. To niewielki pojazd o wadze 110 kilogramów, który miałby przez rok pozostawać na orbicie Marsa. Po wprowadzeniu na orbitę okołoziemską Fobos-Grunt miał najpierw odpalić silnik, by wejść na wyższą orbitę, a 126 minut później miał uruchomić go ponownie i umiejscowić się na orbicie heliocentrycznej, rozpoczynając podróż w kierunku Marsa. Obie próby uruchomienia silnika były nieudane.
-
Voyagerowi 2 polecono włączyć silniki zapasowe
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Przed trzema dniami sonda Voyager 2 otrzymała polecenie przełączenia się na napęd zapasowy. Dzisiaj odebrano potwierdzenie, że komendy zostały zaakceptowane. Za tydzień, 14 listopada, na Ziemię powinny zostać dostarczone informacje o tym, czy zmiana napędu została dokonana pomyślnie. Zmiana systemu napędowego pozwoli liczącej już 34 lata sondzie na kontynuowanie pracy przez kolejne 10 lat. Voyager 1 i Voyager 2 zostały wystrzelone w 1977 roku. Obie sondy wyposażono w sześć par silników - trzy pary podstawowych i trzy pary zapasowych. Energię zapewniają im trzy radioizotopowe generatory termoelektryczne, z których każdy zawiera około 4,5 kilograma plutonu. Początkowo były one w stanie zapewnić 475 watów mocy, jednak z czasem, z powodu rozpadu materiału radioaktywnego, ich wydajność spada. Voyager 2 korzysta w tej chwili z dwóch par silników zapasowych - jedna para kontroluje kąt nachylenia, a drugi kurs sondy. Przełączenie się na trzecią parę, kontrolującą jej ruch obrotowy, pozwoli na wyłączenie grzałek zapewniających odpowiednią temperaturę przewodów paliwowych zasilających główne silniki. To z kolei umożliwi zaoszczędzenie 12 watów mocy. Obecnie generatory Voyagera 2 dostarczają około 270 watów, więc oszczędności z wyłączenia ogrzewania są znaczące. Dotychczas wspomniana trzecia para silników zapasowych nie była nigdy wykorzystywana. Silniki podstawowe Voyagera 2 były uruchamiane ponad 318 000 razy. Z kolei Voyager 1 leci na silnikach zapasowych od 2004 roku. Włączono je po 353 000 uruchomień silników podstawowych. Voyager 2 znajduje się w odległości 14 miliardów kilometrów od Ziemi. Przelatuje teraz przez heliopauzę, miejsce, w którym wiatr słoneczny nań nie działa, gdyż jest równoważony przez ciśnienie wiatru międzygwiezdnego. Za heliopauzą czeka go ostatnia, bardzo poważna przeszkoda. To łuk uderzeniowy, w którym wiatr słoneczny po raz pierwszy styka się z wiatrem międzygwiezdnym. W strefie tej dochodzi do gwałtownych turbulencji. Jeśli Voyager przetrwa podróż w łuku uderzeniowym, znajdzie się w przestrzeni międzygwiezdnej. -
Naukowcy z Georgia Tech i Emory University opracowali nową rodzinę kontrastów do obrazowania, które wnikają do komórek bakteryjnych, podszywając się pod glukozę. Czynniki te, nazywane bazującymi na maltodekstrynie sondami do obrazowania (ang. maltodextrin-based imaging probes), pozwalają odróżnić infekcje bakteryjne od innych chorób zapalnych. Te kontrasty zaspokajają zapotrzebowanie na sondy zapewniające dokładny obraz niewielkiej liczby bakterii w warunkach in vivo, a także na produkty pozwalające odróżnić infekcje od innych patologii, np. nowotworu – podkreśla prof. Niren Murthy. Wyniki studium sfinansowanego m.in. przez Narodowe Instytuty Zdrowia ukazały się w piśmie Nature Materials. Większość istniejących sond do obrazowania dociera do bakteryjnej ściany komórkowej i nie może wniknąć do środka, jednak kontrasty oparte na maltodekstrynie są traktowane przez mikroorganizmy jak pokarm, dzięki czemu mogą osiągać wysokie stężenia wewnątrz bakterii. Kontrasty nowego typu uzyskuje się, łącząc barwnik z maltoheksaozą, która stanowi główne źródło glukozy dla bakterii. Czynnik kontrastowy trafia do bakterii za pośrednictwem transportera maltodekstryny (występuje on w komórkach bakteryjnych, lecz nie ssaczych). Zgodnie z naszą wiedzą, to pierwszy pokaz metody dostarczania milimolowych stężeń substancji obrazujących do bakterii. Podczas eksperymentów prowadzonych na szczurach naukowcy odkryli, że kontrast gromadził się w zakażonych bakteriami tkankach i był skutecznie usuwany z tkanek zdrowych. Pomiędzy zainfekowanymi i niezainfekowanymi tkankami zaobserwowano 42-krotną różnicę w intensywności fluorescencji. Co ważne, kontrast nie gromadził się w bakteriach tworzących prawidłową mikroflorę jelit. Nowy kontrast mógł wykryć milion żywych komórek bakteryjnych, podczas gdy obecnie wykorzystywane czynniki wymagają występowania przynajmniej 100 mln bakterii. W innym eksperymencie Murthy i inni stwierdzili, że sonda z dużą specyficznością odróżnia zakażenia bakteryjne od stanów zapalnych o innym podłożu. Okazało się bowiem, że tkanki zainfekowane E. coli świeciły 17-krotnie silniej od tkanek objętych stanem zapalnym, które nie zawierały bakterii. Amerykanie udowodnili również, że zarówno bakterie Gram-dodatnie, jak i Gram-ujemne pobierają kontrast oparty na maltodekstrynie o 3 rzędy wielkości szybciej od komórek ssaczych.
- 3 odpowiedzi
-
- fluorescencja
- transporter maltodekstryny
- (i 6 więcej)
-
Sondy STEREO (Solar TErrestrial RElations Obserwatory), wystrzelone przez NASA w 2006 roku, ustawiły się po przeciwległych stronach Słońca. Dzięki temu możemy po raz pierwszy w historii oglądać naszą gwiazdę w pełnej krasie. To wielka chwila dla uczonych zajmujących się fizyką Słońca. STEREO pokazały Słońce takim, jakie jest - jako sferę gorącej plazmy i złożonych pól magnetycznych - stwierdził Angelos Vourlidas, członek zespołu naukowego STEREO. Każda z sond filmuje połowę gwiazdy i przekazuje obraz na Ziemię. Połączenie obrazów z obu źródeł pozwala na stworzenie sfery. Teleskopy Stereo są dostosowane do pracy z czterema długościami ultrafioletu, odpowiadającym kluczowym aspektom aktywności słonecznej - flarom, tsunami i liniom pola magnetycznego. Dzięki tym danym możemy "latać" wokół Słońca i sprawdzać, co dzieje się za horyzontem. Spodziewam się wielkich postępów w fizyce Słońca oraz w przepowiadaniu kosmicznej pogody - mówi Lika Guhathakurta z NASA. Dzięki STEREO nie zaskoczy nas już sytuacja, w której po niewidocznej stronie Słońca pojawia się bardzo aktywny region, a gdy gwiazda się obróci, w kierunku Ziemi podążają olbrzymie ilości cząstek. Odległe aktywne regiony nie będą już nas zaskakiwały. Dzięki STEREO wiemy, co się wydarzy. Obserwacje całej powierzchni Słońca są też ważne i z tego powodu, że pozwolą na przewidywanie pogody kosmicznej w całym Układzie Słonecznym. Dowiemy się np. o burzach słonecznych podążających w stronę Marsa czy innych planet. A wiedza ta przyda się przy planowaniu kolejnych misji kosmicznych.
-
Naukowcy z University of Idho pracują nad techniką monitorowania i zliczania dzięciołów z przestrzeni kosmicznej. Dzięki zlokalizowanemu np. na satelicie laserowemu wysokościomierzowi są w stanie przewidzieć, w jakiej części stanowych lasów żyją ptaki. Urządzenie nie wskazuje jak wynurzający się z nieba palec konkretnego ptaka bądź drzewa, ale potrafi wykryć kluczowe cechy lasu, np. jego gęstość. Wstępne testy lasera wykazały, że dobrze się sprawdza w wykrywaniu rejonów wybieranych przez dzięcioły smugoszyje (Dryocopus pileatus). Amerykanie zdecydowali się na badanie populacji tego właśnie gatunku, ponieważ stanowi on idealny wskaźnik różnorodności ptaków na danym terenie. W warunkach leśnych tworzy on domy dla wielu innych gatunków. Dzięcioły są bardzo wrażliwe na cechy lasu i dlatego pozostają wyjątkowo wybiórcze, gdy podejmują decyzję, gdzie się osiedlić – tłumaczy dr Kerri Vierling. Zespół przyglądał się ok. 20 tys. hektarów lasu w północnej części stanu Idho wokół góry Moscow. Akademicy posłużyli się danymi zbieranymi przez laserowe wysokościomierze ze statków powietrznych oraz z należącego do NASA satelity ICESat (tutaj było to możliwe do 30 sierpnia br., kiedy to po 7 latach pracy sonda została zniszczona, a jej szczątki spadły do Morza Barentsa). Urządzenie z satelity miało pierwotnie mierzyć wysokość powierzchni lodu w rejonach polarnych, ale szybko okazało się, że świetnie nadaje się również do zdobywania informacji dotyczących roślinności w zgoła odmiennych warunkach klimatycznych. W tym ostatnim przypadku należało zwrócić uwagę na sposób odbijania promienia lasera od korony drzew, liści i gruntu. Próbujemy mierzyć średnice drzew oraz gęstość ich upakowania. Nie możemy tego zrobić bezpośrednio za pomocą instrumentu, ale grubość drzewa da się wyznaczyć na podstawie wysokości: wysokie drzewa są grubsze od niskich. O gęstości wyrastania drzew wnioskujemy, porównując relatywną ilość światła odbijanego przez liście i ziemię – wyjaśnia jeden z członków ekipy Patrick Adam. Dzięciołów należało poszukiwać na najwyższych drzewach o największej średnicy. Dodatkowo ze względu na zwyczaje żywieniowe (zamiłowanie do mrówek z rodzaju Camponotus) dzięcioł długoszyi potrzebuje gęstego lasu. Z oczywistych względów zespół nie mógł poprzestać na laserowych pomiarach i udał się w teren, by przeprowadzić na miejscu spis ptaków. Dotąd ocena rodzaju lasu wymagała wysyłania w teren wielu osób. Zdobywano dużo szczegółowych danych, ale sam proces był praco- i czasochłonny. Wykorzystanie do tego celu laserowych wysokościomierzy wydaje się więc idealnym rozwiązaniem. Najpierw uzyskiwano by obraz z satelity, a potem – po wybraniu kilku najlepiej nadających się do jakiegoś celu punktów – do lasu wyruszaliby naukowcy. W przyszłości biolodzy chcieliby m.in. korzystać z oprzyrządowania przygotowywanego przez NASA do misji Deformation, Ecosystem Structure and Dynamics of Ice (DESDynI). Niewykluczone, że identyczne podejście będzie można zastosować do zliczania przedstawicieli innych "wybrednych" środowiskowo gatunków.
- 2 odpowiedzi
-
NASA poinformowała, że po 33 latach podróży sonda Voyager 1 dotarła do punktu, w którym wiatr słoneczny już na nią nie działa. Jego prędkość spada tam do zera, gdyż jest równoważona przez ciśnienie wiatru międzygwiezdnego. Uczeni przez dłuższy czas upewniali się, że Voyager jest w tym właśnie miejscu. Od sierpnia 2007 roku, gdy wiatr słoneczny miał prędkość 60 km/s obserwowano jego zwalnianie o około 20 km/s rocznie. Od czerwca bieżącego roku prowadzone są obserwacje, które wykazały, iż jego prędkość wynosi 0. Przed sześcioma laty Voyager 1 dotarł do tzw. szoku końcowego, czyli miejsca w którym wiatr słoneczny gwałtownie zwalnia. Szok końcowy to początek płaszcza Układu Słonecznego. Teraz sonda weszła w heliopauzę, która wyznacza koniec płaszcza i koniec oddziaływania Słońca. Za nią napotka na ostatnią przeszkodę, tzw. łuk uderzeniowy. To miejsce, gdzie wiatr międzygwiezdny po raz pierwszy styka się z wiejącym przeciwnie wiatrem słonecznym. Dochodzi tam do gwałtownych turbulencji. Jeśli Voyagerowi uda się przetrwać, znajdzie się w przestrzeni międzygwiezdnej. Uczeni wiedzą, że Voyager nie wszedł jeszcze w przestrzeń międzygwiezdną, gdyż nie zaobserwowano gwałtownego spadku gęstości gorących cząstek i wzrostu gęstości zimych cząstek. Dane dostarczane przez Voyagera 1 są na bieżąco wprowadzane do modeli budowy kosmosu, dzięki czemu modele te ulegają ciągłemu udoskonaleniu. Na ich podstawie można stwierdzić, że Voyager wejdzie w przestrzeń międzygwiezdną za około 4 lata. Jednak, jak podkreśla Tom Krimgis, szef zespołu odpowiedzialnego za Low-Energy Charged Particle Instrument, to tylko przewidywania oparte na obecnych modelach.
- 32 odpowiedzi
-
- sonda
- heliopauza
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Japońska agencja kosmiczna JAXA poinformowała, że sondzie Akatsuki nie udało się wejść na orbitę Wenus. Zadaniem wystrzelonego w maju bieżącego roku urządzenia jest zebranie danych na temat atmosfery tej planety. Japońscy naukowcy chcieliby się dzięki temu dowiedzieć więcej na temat powstania Ziemi oraz zmian klimatycznych. Akatsuki miała zostać umieszczona na eliptycznej orbicie przebiegającej na wysokości od 300 do 80 000 kilometrów nad powierzchnią Wenus. Powołaliśmy już zespół śledczy, który ma zbadać przyczyny niepowodzenia i opracować instrukcje, dzięki którym taka sytuacja się nie powtórzy. Zaktualizujemy także nasze plany wprowadzenia satelity na orbitę tak, by za sześć lat, gdy Akatsuki znajdzie się najbliżej Wenus, dokonać ponownej próby wprowadzenia jej na orbitę - oświadczyła JAXA. Po wejściu na orbitę sonda miała pozostać na niej przez dwa lata.
-
Sonda Hayabusa, która przed pięciu laty wylądowała na powierzchni asteroidy, powróciła na Ziemię. Japońska agencja kosmiczna JAXA nie jest jeszcze pewna, czy podczas trzymiesięcznego pobytu w 2005 roku na asteroidzie Itokawa sonda zdołała zebrać jakieś próbki. Jeśli tak, będą to pierwsze dostępne nam kawałki pochodzące z powierzchni asteroidy. Hayabusa wylądowała na największym na świecie australijskim poligonie Woomera Prohibited Range. Sonda została wystrzelona w 2003 roku z Centrum Kosmicznego Kagoshima. Dwa lata później, w odległości 300 milionów kilometrów od Ziemi spotkała się z asteroidą Itokawa. Japoński pojazd kosmiczny miał powrócić na Niebieską Planetę już trzy lata temu, jednak problemy techniczne znacznie opóźniły powrót. Wciąż nie wiadomo, czy misja była udana. Gdy Hayabusa wylądowała na asteroidzie okazało się, że mechanizm zbierania próbek nie działa. Naukowcy wierzą jednak, że podczas lądowania sonda wzbiła nieco pyłu z powierzchni asteroidy, a ten wpadł do specjalnego pojemnika. Po przewiezieniu do Japonii zostanie on szczegółowo zbadany. Miną całe tygodnie zanim dowiemy się, czy w pojemniku znajduje się cokolwiek pochodzącego z Itokawa.
-
Przeprowadzone przez NASA badania wykazały, że marsjański grunt nadaje się do uprawy roślin. Ma on znacznie bardziej zasadowy odczyn, niż się spodziewano. Uczeni stwierdzili, że nadaje się do hodowli szparagów, ale nie truskawek. "Znaleźliśmy podstawę do potrzymania życia, składniki odżywcze" - mówi Sam Kounaves, chemik z University of Arizona. Naukowiec stwierdził, że w gruncie nie ma niczego toksycznego, jest on "bardzo przyjazny". Badania zostały przeprowadzone przez sondę Phoenix, która przetestowała 1 cm3 gruntu pobrany z głębokości 2,5 centymetra. Sonda przez najbliższe trzy miesiące będzie badała geologiczną historię Czerwonej Planety. Odkryła już ona ślady wody, wciąż jednak nie napotkała organicznego węgla.
-
NASA potwierdziła, że wielkie jezioro zaobserwowane na Tytanie, księżycu Saturna, zawiera płynne węglowodory. Tym samym Tytan jest jedynym, poza Ziemią, ciałem niebieskim w naszym Układzie Słonecznym, na powierzchni którego znajduje się płyn. Odkrycia dokonano dzięki sondzie Cassini. Wcześniej sądzono, że Tytan może być pokryty wielkimi oceanami węglowodorów. Kolejne przeloty sondy nad księżycem nie potwierdzały tej teorii. Zauważono jednak ciemne plamy, podobne do jezior. Do niedawna nie wiedziano jednak, czy jest to materiał płynny czy stały. Dopiero przeprowadzona przez Cassini analiza absorpcji światła podczerwonego przez tajemnicze struktury wykazała, że mamy do czynienia z płynem. Obecnie możemy więc z całą pewnością stwierdzić, że Ontario Lacus, zaobserwowane w grudniu 2007 roku na biegunie południowym Tytana w pełni zasługuje na swoją nazwę. Jego powierzchnia wynosi ponad 20 000 kilometrów kwadratowych, jest więc nieco większe od Jeziora Ontario. Na Tytanie mamy też do czynienia z parowaniem, deszczami i erozją spowodowaną działaniem płynu. Naukowcy mają nadzieję, że w ciągu kilku lat odkryją na księżycu kolejne jeziora i morza.
- 5 odpowiedzi
-
- Cassini
- Lacus Ontario
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Sonda Cassini, która zbiera informacje o Saturnie, dostarczyła dotychczas tak olbrzymią ilość danych i jest w tak dobrym stanie, że NASA postanowiła przedłużyć jej misję o dwa lata. Początkowo planowano przerwanie misji w lipcu 2008 roku. Cassini wystartowała 15 października 1997 roku i w czerwcu 2004 osiągnęła orbitę Saturna. Zaczęła okrążać planetę, dostarczając naukowcom informacji o niej samej, jej pierścieniach i olbrzymiej liczbie księżyców. Astronomowie dowiedzieli się dzięki niej wielu nowych rzeczy na temat planet. Dotychczas Cassini okrążyła Saturna 62 razy i 55 razy przeleciała w pobliżu jego księżyców, w tym 43 razy mijała Tytana. Ostatnio bardzo zbliżyła się do niewielkiego Enceladusa, księżyca o średnicy zaledwie 500 kilometrów, na powierzchni którego znajduje się olbrzymie lodowo-wodny gejzer, wyrzucający materiał na odległość 1500 km. NASA przed końcem misji postanowiła przeprowadzić testy samej sondy i okazało się, że jedynie trzy znajdujące się na niej instrumenty uległy niewielkim awariom. Agencja zdecydowała więc o przedłużeniu misji sondy o kolejne dwa lata. W tym czasie okrąży ona Saturna kolejne 60 razy, 26 razy przeleci obok Tytana, siedmiokrotnie zbliży się do Encladusa i po jednym razie do księżyców Rea, Diona i Helena. Cassini przeprowadzi też badania magnetosfery i pierścieni planety. Jednym z jej najważniejszych zadań będą badania Encladusa. Naukowcu sądzą, że pod jego powierzchnią znajduje się woda. Zdecydowano więc, że Cassini zbliży się do księżyca na odległość zaledwie 25 kilometrów. Co więcej, w swoim oświadczeniu prasowym NASA zaznaczyła, że za dwa lata sonda będzie miała jeszcze na tyle dużo paliwa, że możliwe będzie ewentualne kolejne przedłużenie jej misji.
-
NASA posiada listę ponad 800 asteroid, które mogą być potencjalnie niebezpieczne dla Ziemi. Dlatego też ważne jest, by poznać fizyczne właściwości każdej z nich tak, by w razie wejścia przez nią na kurs kolizyjny z naszą planetą, móc zaradzić ewentualnemu zderzeniu. Grupa naukowców i inżynierów z firmy Ball Aerospace opracowała zautomatyzowana sondę kosmiczną, która jest na tyle mała i tania, że można zbudować całą flotę takich urządzeń i wykorzystać je do zbadania niebezpiecznych asteroid. Sonda waży 12 kilogramów, a pojazd kosmiczny mógłby zabierać na pokład do 6 takich urządzeń. Następnie przewoziłby je w pobliże badanej asteroidy. Sondy opuszczałyby pokład i usadawiałyby się na powierzchni asteroidy. Wówczas otwierałyby się chroniąca je kuliste osłony (wraz z nią urządzenie jest wielkości piłki do koszykówki), a sondy przystępowałaby do badania asteroidy. Statek-matka pozostawałby w pobliżu i odbierał sygnały z informacjami od sond. Same urządzenia wyposażone miałyby być baterie, które pozwoliłyby im na kilka dni pracy. Nie przewidziano stosowania paneli słonecznych, dzięki czemu obniżeniu uległy koszty zbudowania urządzenia, jego stopień skomplikowania, waga oraz koszty eksploatacji. Uczeni przewidzieli natomiast wyposażenie sondy w mechanizmy pozwalające jej na poruszanie się po powierzchni asteroidy. Biorąc więc pod uwagę liczbę sond oraz czas ich pracy można stwierdzić, że w ciągu kilku dni zostanie zebranych wystarczająco dużo informacji. W ramach badań niektóre z sond mogłyby zostać wyposażone w ładunki wybuchowe. Takie urządzenie miałoby eksplodować na powierzchni asteroidy, a inne ustawione na niej sondy, odbierając drgania, badałyby wewnętrzną strukturę oraz wytrzymałość obiektu. W przypadku asteroidów zbudowanych z pojedynczego bloku skalnego możliwa byłaby obrona Ziemi poprzez przymocowanie do niej silnika, który wyprowadziłby ją z kursu kolizyjnego. Jeśli zaś zajdzie potrzeba obrony przed asteroidą złożoną z grupy skał, rozważa się użycie kosmicznego "spychacza”, czyli statku, który za pomocą grawitacji zmieniłby kurs asteroidy. Obliczono, że statek o wadze 20 ton poradziłby sobie z asteroidą o szerokości 200 metrów. Musiałby on podlecieć do asteroidy na odległość 50 metrów i pozostać tam przez rok. Spowolniłoby to jej prędkość na tyle, że możliwe byłoby zepchnięcie asteroidy z kursu. Największym problemem będzie umieszczenie sond na powierzchni asteroidy. W 2005 roku Japończycy podjęli nieudaną próbę umieszczenia sondy Minerva, która znajdowała się na pokładzie statku Hayabusa, na powierzchni asteroidy Itokawa. Jeśli znajdą się pieniądze, to statek-matka dla sond powstanie w ciągu dwóch-trzech lat. Do pierwszej asteroidy dotarłby on w roku 2011. Czytaj również: Uratuj Ziemię i wygraj 50 000 dolarów
- 2 odpowiedzi
-
- statek-matka
- sonda
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
NASA poinformowała, że Mars Global Surveyor, sonda, która została wystrzelona przed 10 laty, zaginęła w przestrzeni kosmicznej. Pracownikom Agencji od dwóch tygodni nie udało się nawiązać z nią kontaktu. Mars Global Surveyor to najstarsza a pięciu urządzeń NASA, które badają Marsa. Sonda okrążała planetę robiąc zdjęcia w wysokiej rozdzielczości powierzchni planety. To właśnie ona jako pierwsza dostarczyła dowodów na to, że niegdyś na Marsie była woda. Drugiego listopada MGS przekazał sygnał o awarii paneli słonecznych. Później zamilkł, a przeszukiwanie nieboskłonu nie dało żadnych rezultatów. MGS to była wspaniała misja. Naprawdę zrewolucjonizowała sposób, w jaki patrzymy na Marsa – powiedział Fuk Li, odpowiedzialny za Mars Exploration Program. Naukowcy wciąż jednak nie tracą nadziei. MGS został zaprogramowany tak, by wysłać sygnał do stacji geologicznej Opportunity, która znajduje się w pobliżu marsjańskiego równika. Z kolei stacja, gdy Czerwona Planeta znajdzie się w odpowiednim położeniu, przekaże ten sygnał na Ziemię. Jeśli MGS jest na orbicie i jego przekaźnik pracuje, Opportunity powinna odebrać sygnał – mówi John Callas, menedżer projektu Mars Exploration Rover. Z kolei Tom Thorpe zauważa, że sonda jest tak zaprogramowana, by obracać się panelami w kierunku Słońca. Czasami może to powodować iż jej anteny nadawcze będą w takim położeniu, że odbiór sygnałów z MGS będzie niemożliwy. Dziesięcioletnia misja sondy kosztowała stosunkowo niewiele – 377 milionów dolarów. W tym czasie dzięki jej pracy uczeni zdobyli dowody na to, że niegdyś na Marsie była woda, zauważyli słabe pole magnetyczne planety oraz zdobyli mapy jej powierzchni wraz ze złożami minerałów, co pozwoliło na wysłanie laboratoriów geologicznych Opportunity i Spirit. W przyszłości, dzięki pracy MGS, na Marsie wyląduje sonda Phoenix oraz Mars Science Laboratory.