Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów ' wojna' .
Znaleziono 10 wyników
-
Po kilkudziesięciu latach od zaginięcia do Museo Nazionale Romano w Rzymie powróciła cenna etruska statuetka wotywna przedstawiająca byka. W czasie pandemii do muzeum w Monzie trafiła przesyłka, w której znajdowała się figurka oraz list zatytułowany Powrót 47220 do domu po 80 lub więcej latach. Nadawca pisał: Przed udaniem się w ostatnią podróż, chcę zwrócić tego byka, gdyż chcę zobaczyć go na wystawie w muzeum. Liczba 47220 to numer inwentarzowy widoczny na zabytku. Figurkę odkryto w 2. dekadzie XX wieku podczas wykopalisk w słynnym etruskim mieście Weje. Zabytek datowano na IV-II wiek przed naszą erą i umieszczono w Museo Nazionale Romano. W 3. dekadzie XX wieku byk, wraz z 22 innymi zabytkami, został wypożyczony Towarzystwu Humanistycznemu w Mediolanie i był używany podczas kształcenia studentów Wyższego Instytutu Przemysłu Artystycznego, którego siedziba znajdowała się w Villa Reale w Monzie. Uczelnia została zamknięta w 1943 roku i, w wojennym zamieszaniu, stracono kontakt z wypożyczonymi zabytkami. Jak dowiadujemy się z przysłanego listu, etruska statuetka przeszła przez wiele rąk, ale najwyraźniej nie opuściła okolic Monzy. To właśnie tam nadano list, a nadawca najwyraźniej sądził, że pochodzi ona z miejscowego muzeum. Torello di Veio to typowa etruska figurka wotywna. Posążki takie składano w ofierze zamiast prawdziwych zwierząt lub też jako dar dla bogów w zamian za ochronę stada. Zabytek pochodzi z czasów, gdy Weje zostały podbite i zburzone przez Rzym. Miasto stopniowo się wyludniało, a miejscowy kult podupadał. Upadek ten widać po zabytku. Figurka jest mniej dopracowana niż wota z wcześniejszego okresu. « powrót do artykułu
-
- figurka wotywna
- byk
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
System wczesnego ostrzegania oraz zachowanie się ludności aż o 45% zmniejszyły liczbę cywilnych ofiar napaści Rosji na Ukrainę w ciągu pierwszych kilku miesięcy, informują naukowcy z University of Michigan (UMich), University of Chicago oraz Ipsos. To pierwsze badania, w których połączono innowacyjną metodologię i dogłębną wiedzę geopolityczną do przeprowadzenia analizy efektywności współczesnych systemów ostrzegania podczas ataków powietrznych. Wnioski z badań przydadzą się nie tylko Ukrainie, ale i 39 innym krajom, które stworzyły podobne systemy ostrzegania. Ukraina postawiła na hybrydowy system, który łączy tradycyjne syreny z aplikacją na smartfony, na którą przysyłane są alerty i zachęty do zejścia do schronu. Dotychczas jednak nikt nie zbadał efektywności takich rozwiązań. David Van Dijcke z UMich, Austin Wright z UChicago i Mark Polyak z Ipsosa chcieli sprawdzić, jak ludzie reagują natychmiast po alercie, czy sposób reakcji zmienia się w czasie i co powinni zrobić rządzący, by ostrzeżenia wciąż odnosiły skutek. Naukowcy przeanalizowali zachowanie obywateli podczas ponad 3000 alarmów lotniczych. Dane zebrali z 17 milionów smartfonów obywateli Ukrainy. Analizy wykazały, że ostrzeżenia odegrały kluczową rolę w zapewnieniu bezpieczeństwa cywilom, ale pokazały również, że z czasem ludzie coraz słabiej na nie reagują, co może mieć związek z normalizowaniem przez nich ryzyka w czasie wojny. Uczeni stwierdzili, że gdyby nie pojawiło się zjawisko „zmęczenia alarmami”, a reakcja ludzi byłaby równie silna jak na samym początku wojny, to udałoby się dodatkowo uniknąć 8–15 procent ofiar. Zmniejszanie się wrażliwości społeczeństwa na alarmy to powód do zmartwień. Może to bowiem prowadzić do większych strat w miarę trwania wojny, tym bardziej, że obserwujemy coraz większą liczbę ataków za pomocą pojazdów bezzałogowych, mówi profesor Wright. Przyzwyczajenie się do niebezpieczeństwa i słabsza reakcja na alerty pojawia się niezależnie od sposobu, w jaki różni ludzie adaptują się do warunków wojennych. Jednak, jak się okazuje, takie osłabienie reakcji nie jest nieuniknione. W tych dniach, w których rząd Ukrainy publikował specjalne obwieszczenia dotyczące wojny, ludność silniej reagowała na alerty. To pokazuje, jak ważną rolę odgrywa Kijów w utrzymaniu morale i nadziei w czasie inwazji, wyjaśnia Van Dijcke. « powrót do artykułu
-
- Ukraina
- system wczesnego ostrzegania
- (i 4 więcej)
-
Naukowcy z Uniwersytetu Rzeszowskiego (UR) donoszą, że w ciągu zaledwie trzech miesięcy najnowszej agresji Rosji na Ukrainę w Morzu Czarnym wymarło około 20% waleni. Uczeni, którzy o wynikach swoich badań poinformowali na łamach pisma Biology Letters, obawiają się, że żyjące w Morzu Czarnym delfiny i morświny mogą wymrzeć. Problem jest tym większy, że wszystkie trzy gatunki waleni w Morzu Czarnym – morświn zwyczajny, delfin butlonosy i delfin zwyczajny – są gatunkami zagrożonymi. Chcieliśmy nagłośnić fakt, że dzikie zwierzęta, w szczególności delfiny, są ofiarami wojny nie mniej niż ludzie. Skala cierpienia zwierząt podczas wojny jest ogromna, ale z kilku powodów fakty te pozostają nieznane. Po pierwsze, los innych istot często jest przyćmiony przez tragedię ludzi. Po drugie, prowadzanie badań naukowych podczas wojny jest niezwykle trudne. I po trzecie, nawet w czasach pokoju monitorowanie śmiertelności niektórych gatunków nie należy do łatwych zadań, tym bardziej nie jest jasne, co się z nimi dzieje podczas wojny. Na przykład, śmiertelność waleni wynikająca z działań wojennych nie była nigdy dotąd badana. Jedyne badania dotyczą stosunkowo krótkotrwałych morskich ćwiczeń wojskowych, które okazały się śmiertelnym zagrożeniem dla licznych gatunków waleni. Zatem można spodziewać się, że długotrwała wojna będzie oddziaływać na te ssaki morskie jeszcze dotkliwiej. Uczeni prowadzili swoje badania w dwojaki sposób. Jeden z nich polegał na analizie doniesień o martwych zwierzętach, pojawiających się w mediach społecznościowych na Ukrainie, w Bułgarii, Rumunii, Gruzji, Turcji i Rosji. Ponadto przeprowadzili własne badania terenowe na fragmencie wybrzeża Morza Czarnego w Parku Narodowym Tuzliwskie Limany na Ukrainie. Następnie porównali wyniki uzyskane z obu metod, przeprowadzili analizy, a uzyskane dane odnieśli do informacji o śmiertelności waleni sprzed wojny. W ciągu trzech miesięcy trwania badań naukowcy znaleźli doniesienia o około 2500 znalezionych martwych waleniach. Jako, że na brzeg wyrzucanych jest 6–8 procent martwych waleni, liczba 2500 zwierząt przekłada się na zgon 37 500–48 000 osobników w ciągu zaledwie 3 miesięcy. To od 16 do 20 procent całej populacji waleni w Morzu Czarnym. Stąd też obawa, że rosyjska agresja może przynieść zagładę czarnomorskim waleniom. W celu potwierdzenia tych wyników naukowcy wyliczyli, ile martwych waleni na każdy kilometr wybrzeża znaleźli użytkownicy mediów społecznościowych, a ile znaleźli oni sami w Parku Narodowym Tuzliwskie Limany. Okazało się, że wyniki były wysoce zbieżne, co dodatkowo potwierdziło, iż informacje z mediów społecznościowych dobrze odzwierciedlały śmiertelność zwierząt. Porównanie wyników obecnych badań z badaniami o śmiertelności waleni sprzed wojny wykazało, że obecnie – w zależności od lokalizacji – umiera od 8,8 do 14,3 razy więcej waleni niż przed wojną. Wiele ze znalezionych delfinów i morświnów posiadało liczne obrażenia ciała. Wiele zwierząt było wychudzonych, co wskazuje na śmierć z głodu i hipotermii. Tutaj przyczyną były używane przez wojsko sonary, które uszkadzają część mózgu odpowiedzialną za echolokację niezbędną do nawigacji i polowania. U wyrzuconych na brzeg zwierząt zauważono też oznaki choroby dekompresyjnej. Prawdopodobnie została ona spowodowana szybkim wynurzeniem się podczas eksplozji. Znajdowano też żywe jeszcze zwierzęta, ale tak ciężko ranne, że nie udało im się pomóc. Niezaprzeczalnie walenie należą do wyjątkowo inteligentnych istot zdolnych odczuwać różnorakie emocje w stopniu podobnym do ludzi. Jest zatem oczywiste, że te czujące istoty ogromnie cierpią, zanim umrą z powodu obrażeń odniesionych podczas konfliktu zbrojnego. Nie ma też wątpliwości, że umierają długie godziny w bólu. Delfiny rozwijają samoświadomość wcześniej niż ludzie, a ich inteligencja dorównuje wielkim małpom, co czyni je drugim najmądrzejszym stworzeniem po ludziach. W tej perspektywie okrucieństwo, jakiego doświadczają z powodu działań wojennych na Morzu Czarnym, wydaje się powodować cierpienie bliskie temu jakie odczuwają ludzkie ofiary wojny, stwierdzają autorzy badań. « powrót do artykułu
-
- Morze Czarne
- delfin
- (i 4 więcej)
-
Pomimo trwającej od 2 tygodni rosyjskiej agresji, internet na Ukrainie ciągle działa. Zaskakiwać może, że Kreml, bardzo chętnie korzystający z cyberataków, dotychczas go nie wyłączył. Okazuje się, że na kilka miesięcy przed rosyjską napaścią Stany Zjednoczone zorganizowały tajną misję, w ramach której amerykańscy eksperci pomogli zabezpieczyć ukraińską cyberprzestrzeń. Od kilku lat USA pomagają Ukrainie zabezpieczyć sieci komputerowe. Na Ukrainie pracują żołnierze US Army's Cyber Command, niezależni specjaliści opłacani przez Waszyngton oraz eksperci z firm IT. Jednak pod koniec ubiegłego roku wysiłki te zostały wyraźnie zintensyfikowane i skupione na konkretnym zagrożeniu. Media donoszą, że w październiku i listopadzie liczba amerykańskich ekspertów pracujących na Ukrainie uległa nagłemu zwiększeniu. Mieli oni przygotować ukraińskie sieci na spodziewane ataki w obliczu coraz bardziej prawdopodobnej wojny. Misja najwyraźniej się powiodła, gdyż Ukraina ciągle ma łączność ze światem. Okazuje się na przykład, że agresor chciał sparaliżować ukraińskie koleje. Amerykanie znaleźli w sieci komputerowej ukraińskich kolei państwowych malware, które pozwalało napastnikom na jej wyłączenie poprzez skasowanie kluczowych plików. Niestety, podobne oprogramowanie zostało też zainstalowane – czego Amerykanie nie zauważyli – na komputerach straży granicznej i przeprowadzony cyberatak zwiększył chaos na granicy ukraińsko-rumuńskiej. Amerykanie nie ograniczyli się do działań informatycznych. Wiadomo, że we współpracy z ukraińskimi firmami odpowiadającymi za ukraińską sieć szkieletową, budowali dodatkową infrastrukturę, która miała zabezpieczyć najważniejsze potencjalne cele rosyjskich cyberataków. W ostatnim tygodniu lutego na sieć ukraińskiej policji i innych agend rządowych przeprowadzono silny atak DDoS. Wiadomo, że w ciągu kilku godzin Amerykanie skontaktowali się z Fortinetem, kalifornijską firmą sprzedającą wirtualne maszyny przeznaczone do przeciwdziałania takim atakom, zdobyli fundusze, w zaledwie 15 minut uzyskali zgodę Departamentu Handlu na transfer technologii i zainstalowali oprogramowanie Fortinetu na komputerach policji. Atak został odparty w ciągu ośmiu godzin od rozpoczęcia. Ataki hakerskie są często kierowane przeciwko komercyjnemu oprogramowaniu, a znaczną jego część produkują amerykańskie i europejskie firmy, które teraz poświęcają część swoich zasobów na pomoc Ukrainie. Wiadomo na przykład, że microsoftowe Threat Intelligence Center od wielu miesięcy chroni ukraińskie sieci przed rosyjskimi atakami. Jeszcze 24 lutego, na kilka godzin przez rosyjską napaścią, inżynierowie Microsoftu wykryli nowe szkodliwe oprogramowanie i dokonali jego inżynierii wstecznej. W ciągu trzech godzin udało im się stworzyć łatę i ostrzec ukraińskie władze przed licznymi atakami na wojskowe sieci. O sytuacji powiadomiono Biały Dom, który poprosił Microsoft, by ten podzielił się szczegółami z Polską innymi krajami europejskimi w obawie, że i ich sieci mogły zostać zarażone tym samym kodem. Menedżerowie Microsoftu przyznają, że jeszcze kilka lat temu takie działania zajęłyby całe tygodnie lub miesiące. Teraz wystarczają godziny. Amerykańska prasa donosi, że niektórzy z wysokich rangą menedżerów Microsoftu uzyskali szybko certyfikaty bezpieczeństwa i biorą teraz udział w spotkaniach National Security Agency (NSA) i Cyber Command. Eksperci obserwujący rozwój wydarzeń w ukraińskiej cyberprzestrzeni, są zdumieni tym, co widzą. Rosja zdobyła sobie reputację kraju, który potrafi skutecznie przeprowadzić silne niszczące cyberataki. Tymczasem od czasu napaści na Ukrainę nie obserwuje się wzmożenia tego typu aktywności. Nie wiadomo, co się stało. Być może Rosjanie próbowali, ale dzięki wzmocnieniu ukraińskiej infrastruktury napotkali na trudności. Na pewno próbowali przejąć facebookowe konta wysokich rangą ukraińskich oficerów i znanych osobistości, by rozpowszechniać fałszywe informacje. Na kontach tych pojawiły się filmy z rzekomo poddającymi się ukraińskimi oddziałami. Facebook zablokował zaatakowane konta i poinformował ich właścicieli. Nie można wykluczyć, że Kreml zlekceważył siłę ukraińskiej cyberprzestrzeni podobnie, jak zlekceważył ukraińską armię. « powrót do artykułu
-
Od lat jesteśmy świadkami zmian na światowej scenie politycznej i gospodarczej. W ostatnim czasie, szczególnie po napaści Rosji na Ukrainę, proces ten gwałtownie przyspieszył. Naukowcy i analitycy zastanawiają się, jak będzie wyglądał świat w kolejnych dekadach. „Polska – Azja. Wojna i pandemia, zmierzch dawnej globalizacji i początek nowej” to drugie spotkanie świata nauki, biznesu, administracji państwowej i samorządowej organizowane przez Centrum Studiów Azjatyckich działające w ramach Izby Gospodarczej Europy Środkowej. Współorganizatorami konferencji są Uniwersytet Wrocławski, Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu, Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu oraz Politechnika Opolska. Konferencja rozpocznie się 26 września. Jej tematem jest omówienie wpływu pandemii Covid 19 i wojny pomiędzy Rosją a Ukrainą na ekonomiczne, polityczne, społeczne i kulturowe przemiany w skali globalnej i lokalnej w krajach azjatyckich oraz ich znaczenie dla charakteru, natężenia i kierunku procesów globalizacyjnych, w szczególności tych, które dotykają Polski, Europy Środkowej i krajów azjatyckich, czytamy w zaproszeniu na konferencję. Cztery z pięciu dni konferencji zostaną poświęcone poszczególnym krajom i regionom Azji: w pierwszym dniu (26 września) eksperci zajmą się Chinami, dzień drugi (27.09) poświęcony będzie Korei, trzeci dzień zdominuje tematyka Japonii, dzień czwarty (29.09) to dzień Turcji, Azerbejdżanu, Kazachstanu, Kirgistanu, Turkmenistanu i Uzbekistanu. Natomiast dzień ostatni konferencji będzie poświęcony Azji jako całości, z uwzględnieniem jej poszczególnych regionów, szczególnie tych, których nie omówiono wcześniej. Organizatorzy konferencji, prof. Gościwit Malinowski z UW, dr hab. prof. UE Grzegorz Krzos z UE, dr hab. Maria Bernat z PO, dr hab. Andrzej Bujak z WSB oraz Łukasz Osiński, prezes Izby Gospodarczej Europy Środkowej, chcą zaprezentować potencjał naukowcy polskich studiów azjatyckich, wymienić doświadczenia oraz przedyskutować plany i możliwości badań nad krajami azjatyckimi z przedsiębiorcami i przedstawicielami administracji. Dlatego też organizatorzy zapraszają osoby zainteresowane tematyką konferencji do zaprezentowania wyników swoich badań naukowych. Osoby zainteresowane podzieleniem się wynikami swoich badań powinny wysłać na adres gosciwit.malinowski@uwr.edu.pl zgłoszenia zawierające imię, nazwisko, afiliację autora, tytuł prezentacji i jej preferowaną formę oraz krótkie streszczenie. « powrót do artykułu
-
- globalizacja
- Polska
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Po ataku Rosji na Ukrainę w sieci zaroiło się od filmów nagrywanych i udostępnianych przez mniej lub bardziej anonimowe osoby. Witalij Deynega, aktywista i założyciel jednej z największych ukraińskich organizacji charytatywnych International Charitable Fund „Come Back Alive” postanowił uporządkować ten chaos, dając przy okazji odpór rosyjskiej propagandzie, umożliwiając łatwiejsze dotarcie do wiarygodnych materiałów oraz – a może nawet przede wszystkim – dokumentując historię swojego kraju. Deynega, specjalista ds. IT, cieszy się zaufaniem ukraińskiej armii, od szeregowców po wysoko postawionych oficerów. Założona przez niego fundacja powstała po agresji Rosji w 2014 roku. Za pomocą crowfundingu wspiera i ukraińską armię, dostarczając jej sprzęt, i rodziny żołnierzy. Organizuje szkolenia medyczne i psychologiczne. Od 2019 roku organizuje zaś ukraińską wersję Invictus Games, zawodów sportowych dla chorych, rannych i poszkodowanych żołnierzy oraz weteranów. Nic więc dziwnego, że Deynega cieszy się zaufaniem żołnierzy. Postanowił to wykorzystać podczas nowego projektu, Ukrainian Witness. W jego ramach powstały profile na YouTube'e, Facebooku i Instagramie, gdzie umieszczane są filmy nagrywane w całym kraju przez współpracowników projektu. Chcemy, by zainteresowały się nim światowe media, które dzięki temu mogą zyskać wiarygodne materiały z Ukrainy. Zależy nam również na tym, by dotrzeć do obywateli Federacji Rosyjskiej i rzucić wyzwanie tamtejszej propagandzie i kłamstwom. Dzięki temu Rosjanie mogą dowiedzieć się, co dzieje się zarówno z Ukraińcami, jak i z ich rodakami. Obecnie witryny ukraińskich mediów są w Rosji blokowane. Nam udało zdobyć się już 100 tysięcy subskrybentów, a liczba ta rośnie, czytamy w oświadczeniu prasowym. Na profilach społecznościowych Ukrainian Witness można zobaczyć m.in. jak wygląda życie osób ukrywających się w metrze w Charkowie, obejrzeć zorganizowany w San Francisco protest przeciwko rosyjskiej napaści, zobaczyć codzienną pracę szpitala położniczego w strefie wojny czy zobaczyć zniszczony przez Rosjan Mariupol. Ledwo pamiętam początek wojny z 2014 roku. To zaczęło się nagle i rozwijało bardzo szybko. Nikt nie dokumentował wydarzeń. Istnieje niewiele fotografii i materiałów filmowych dobrej jakości, które możemy przekazać potomnym. Przygotowana była za to rosyjska propaganda, która zmieniła historię i to, w jaki sposób zapamiętamy te wydarzenia. Przegrywamy wojnę informacyjną na ten temat. Gdy Rosja ponownie zaatakowała w 2022 roku, historia się powtórzyła. Nie byliśmy przygotowani, by dokumentować naszą historię. Poczułem, że trzeba coś z tym zrobić. W ciągu kilku dni udało mi się zmobilizować filmowców, dziennikarzy, wydawców, fotografów i innych fantastycznych ludzi. Pracują w różnych miejscach kraju i dzięki nim możemy być pewni, że opowiemy naszym dzieciom, jak naprawdę wyglądała ta wojna, stwierdził Deynega. « powrót do artykułu
- 6 odpowiedzi
-
- Ukrainian Witness
- Ukraina
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Atak Rosji na Ukrainę oznaczał nie tylko początek wojny konwencjonalnej, ale i wojny w sieci. To nie tylko cyberataki, ale i wojna informacyjna. Rosyjscy najeźdźcy szykowali się na nią od dawna, a Kreml i jego machina propagandowa od lat przygotowywali grunt pod pomoc swojej machnie wojennej. Anonimowi, hakerski kolektyw, który prowadzi przeciwko Rosji cyberataki, podchwycili pomysł pewnego Polaka, dzięki któremu każdy z nas może poinformować przeciętnych Rosjan o tym, co naprawdę dzieje się na Ukrainie. Rosyjska propaganda wmawia swoim obywatelom, że napaść na Ukrainę to „operacja specjalna”, a żołnierzom mówi się, że jadą, by walczyć z „bandą faszystów i narkomanów”, a Ukraińcy mają rzekomo witać najeźdźców kwiatami. Dlatego też ważne jest, by prawdziwy obraz tego, co robi Rosja dotarł do przeciętnego Rosjanina. Anonimowi poprosili więc o pomoc internautów. Wejdź na Google Maps. Przejdź do Rosji. Znajdź jakąś restaurację i napisz opinię. Pisząc, poinformuj, co dzieje się na Ukrainie, czytamy na Twitterze Anonimowych. Nie chodzi przy tym o wystawianie restauracjom ocen negatywnych. Wręcz przeciwnie, należy nawet dać pozytywne. Ważne, żeby do przeciętnego Rosjanina mogła dotrzeć informacja, że Rosja zaatakowała Ukrainę, jest napastnikiem, niszczy kolejny kraj i zabija cywilów, w tym dzieci. Napisany prostymi zdaniami tekst można przetłumaczyć na rosyjski za pomocą Google Translate. Wówczas dotrze też do osób, które nie znają języków obcych. Akcja Anonimowych to nie jedyny przykład cyberwojny prowadzonej przeciwko Moskwie. Wiemy o wyłączanych rosyjskich stronach rządowych, cyberatakach na infrastrukturę gazową czy kolejową Rosji. Tym razem jednak, by pomóc napadniętemu krajowi, nie trzeba być hakerem. Wystarczy napisać opinię i poinformować potencjalnych klientów restauracji, co dzieje się tuż za granicami Rosji. « powrót do artykułu
-
W latach 30. w siłach zbrojnych Wielkiej Brytanii może służyć około 30 000 robotów, które będą wypełniały różne zadania zarówno na linii frontu jak i w jej pobliżu, stwierdził szef sztabu brytyjskiej armii generał Nick Carter. Myślę, że możemy mieć 120-tysięczną armię, z czego 30 000 to będą roboty, kto wie, powiedział. Obecnie Wielka Brytania ma 73 870 żołnierzy gotowych do prowadzenia działań bojowych. To sporo mniej niż zakładane 82 050. W przyszłości zakładana liczba może zostać obniżona do 75 000 przy założeniu, że część luk wypełni technologia. Wszystkie rodzaje brytyjskich sił zbrojnych są obecnie zaangażowane w prace badawczo-rozwojowe, w ramach których powstają zarówno niewielkie drony, jak i zdalnie sterowany pojazdy lądowe i podwodne. Niektóre z nich mają być uzbrojone, inne będą służyły wyłącznie działaniom rozpoznawczym. Wśród rozwijanych systemów jest np. dron i9, który jest uzbrojony w dwie strzelby. Maszyna ma być używana podczas walk w mieście, przede wszystkim do szturmowania budynków, kiedy to dochodzi do największej liczby strat własnych. Zgodnie z obecnie obowiązującymi zasadami brytyjskiego Ministerstwa Obrony jedynie ludzie mogą decydować o otwarciu ognia. Jednak pojawia się coraz więcej obaw o wybuch wojny, w której będą brały udział autonomiczne roboty samodzielnie podejmujące decyzje o działaniach bojowych. « powrót do artykułu
-
- robot bojowy
- robot
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Majowie są postrzegani jako cywilizacja pokojowa, szczególnie w porównaniu z np. Aztekami. Szczyt rozwoju ich kultury nastąpił około 1500 lat temu. Jak się wydaje, w tym okresie wojny prowadzone przez Majów miały cel głównie rytualny, a ich celem było schwytanie kogoś z wrogich władców i zażądanie za niego okupu lub też podporządkowanie sobie rywalizującej dynastii. Okoliczna ludność na tym nie cierpiała. Dopiero później, gdy zapanowała coraz poważniejsza susza i nadeszły zmiany klimatu, wojny stały się coraz bardziej brutalne, wiązały się z upadkami poszczególnych miast i w końcu z upadkiem całej cywilizacji Majów. Jednak nowe dowody znalezione przez naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley (University of California, Berkeley) oraz Służby Geologicznegj USA (U.S. Geological Survey) burzą ten sielankowy obraz Majów. Wskazują one bowiem, że podczas wojen Majowie stosowali taktykę spalonej ziemi, niszcząc wszystko, co mogło mieć jakiekolwiek znaczenie, w tym uprawy. I postępowali tak nawet w okresie największego rozwoju swojej cywilizacji, w czasie prosperity. Odkrycie to pokazuje, że wzrost liczby konfliktów, prawdopodobnie związany ze zmianą klimatu i kurczeniem się zasobów, nie był przyczyną upadku cywilizacji Majów. Dane te stawiają pod znakiem zapytania jedną z dominujących teorii dotyczących przyczyn upadku Majów. Okazuje się bowiem, że intensywne działania wojenne nie były prowadzone tylko pod koniec jej istnienia, mówi profesor David Wahl. Najważniejszą częścią tych badań jest stwierdzenie, że Majowie zachowywali się podobnie od początku do końca swojej cywilizacji. To nie było tak, że to ich możni walczyli ze sobą, biorąc jeńców i poświęcając ich na ołtarzach, by zwiększyć znaczenie swojego roku. Po raz pierwszy widzimy, że prowadzone przez nich wojny miały wpływ na całą populację, dodaje archeolog Francisco Estrada-Belli. Dowód, który może zmienić nasze postrzegania Majów, to dwucentymetrowa warstwa sadzy na dnie jeziora Laguna Ek'Naab w północnej Gwatemali. To dowód na intensywny pożar pobliskiego miasta Witzna oraz jego okolic. Charakterystyka tego wydarzenia jest odmienna od naturalnych pożarów, któe miały miejsce w okolicy. Warstwa jest datowana na lata 690–700 naszej ery. Archeolodzy wiążą ten pożar z zabytkiem pisanym i przekazaną nam przez Majów konkretną datą. Otóż w rywalizującym z Witzną mieście Naranjo znaleziono już wcześniej kamienną stelę, która wspomina, że dnia 21 maja 697 roku miasto to było zaangażowane w kampanię „palenia”. To pierwszy w Nowym Świecie pisany dowód na konkretne wydarzenie, które zostało też zapisane w danych polowych. W Nowym Świecie mamy do czynienia z tak małą liczbą zabytków pisanych, a to, co się zachowało, to głównie zabytki kamienne. Tutaj mamy unikatową sytuację. Jesteśmy w stanie zbadać osady, stwierdzić na ich podstawie pewne wydarzenie i wykazać, że wydarzenie to pokrywa się pod względem czasu z zabytkiem pisanym, który się do niego odnosi, mówi Wahl. Wahl i jego zespół badali 7-metrowy rdzeń z jeziora Laguna Ek'Naab. Chcieli w ten sposób dowiedzieć się więcej o historii Witzny i okolic. Po odkryciu warstwy sadzy przyjrzeli się dokładnie ruinom miasta i stwierdzili, że wszystkie one noszą ślady wielkiego pożaru. Wygląda na to, że całe miasto i okolice zostały spalone. Po tym wydarzeniu widać znaczące zmniejszenie aktywności ludzi, co wskazuje, że pożar był bardzo mocnym ciosem dla okolicznych mieszkańców. Nie wiemy, czy wszystkich zabito, wzięto do niewoli czy ludność migrowała. Jednak widzimy dramatyczny spadek aktywności ludzkiej po tym wydarzeniu, mówi Wahl. Estrada-Belli dodaje, że zdobyte właśnie dowody nie świadczą o tym, iż Majowie przez cały okres klasyczny prowadzili wielkie brutalne wojny. Jednak kolejnym dowodem – obok znalezionych wcześniej masowych pochówków, fortyfikacji i dowodów na istnienie dużych armii – że Majowie wcale nie byli tak pokojową cywilizacją, za jaką są uważani. Widzimy tutaj zniszczone miasta i przesiedlonych ludzi, sytuacje podobne do tego, co Rzym zrobił z Kartaginą czy Mykeny z Troją, mówi uczony. A jeśli wielkie brutalne wojny miały miejsce w czasie szczytowego rozwoju cywilizacji, to jest mało prawdopodobne, by były przyczyną jej upadku. Sądzę, patrząc na dostępne dowody, że teoria mówiąca, iż to rozpoczęcie totalnej wojny było główną przyczyną upadku klasycznej cywilizacji Majów, jest nie do utrzymania. Musimy przemyśleć przyczyny upadku, gdyż błądzimy obwiniając o niego wojny i zmiany klimatu, dodaje Estrada-Belli. Majowie nigdy nie stworzyli jednego państwa. Na ich cywilizację składały się miasta-państwa, które zawierały sojusze i walczyły ze sobą na podobieństwo miast-państw w renesansowych Włoszech. Do niedawna sądzono, że były to głównie walki pomiędzy dynastiami rządzącymi, które miały niewielki wpływ na całą populację. Pod koniec okresu klasycznego (800-950) widoczne są ślady znacznego zintensyfikowania działań wojennych. Zbiegło się to z lokalnymi zmianami klimatycznymi i późniejszym upadkiem cywilizacji Majów. Stąd też teoria mówiąca, że zmiany klimatu i mniejsza ilość zasobów popchnęły Majów do zaangażowania się w wojny totalne, które w końcu zniszczyły ich cywilizację. Wahl, Lysanna Anderson i Estrada-Belli prowadzili badania dokumentujące zmiany klimatu, mając nadzieję, na ich skorelowanie ze zmianami w ludzkiej aktywności i rodzajach uprawianych roślin. W 2013 roku w rdzeniu z Laguna Ek'Naab odkryli warstwę sadzy, która była odmienna od innych. Na trop pozwalający na rozwiązanie zagadki natrafiono dopiero trzy lata później, gdy Estraka-Belli i Alexandre Tokovinine z University of Alabama, który specjalizuje się w piśmie Majów, znaleźli w ruinach Witzny miejską pieczęć. Dowiedzieli się z niej, że Majowie nazywali miasto Bahlam Jol. Uczeni przeszukali bazę danych z nazwami zapisanymi pismem Majów i okazało się, że nazwa Bahlam Jol pojawia się na steli znalezionej w Naranjo, mieście położonym 32 kilometry na południe od Bahlam Jol/Witzny. Wspomniany napis mówi,że dnia „... 3 Ben, 16 Kasew ('Sek') Bahlam Jol 'spalone' po raz drugi”. Jak zauważa Tokovinine słowo 'spalone' (puluuy) jest w języku Majów bardzo niejasne. Jednak konkretna data, tutaj 21 maja 697 roku, wskazuje na konkretne wydarzenie, wojnę totalną i celowe całkowite spalenie miasta. Znaczenie tego odkrycia wykracza poza zwykłą reinterpretację odniesień do 'spalenia' w napisach Majów. Musimy ponownie przeanalizować każdy majański tekst, w którym wspomniano o braniu jeńców i pobieraniu okupu, mówi Tokovinine. Na tej samej steli słowo „puluuy” pojawia się jeszcze trzykrotnie. Raz odnosi się do miasta Komkom (dzisiejsze Buenavista del Cayo), drugi raz do K'an Witznal (Ucanal), a trzeci raz jest wspomniane przy mieście K'inchil, którego lokalizacji nie znamy. Jeśli wspomniana stela opisuje tę samą kampanię, możemy przypuszczać, że wszystkie trzy miast zostały doszczętnie spalone. Wracając do Bahlam Jol/Witzny, wspomniane na steli pierwsze spalenie również mogło zostać zapisane w rdzeniu wydobytym z jeziora. Są tam bowiem trzy inne wyraźne warstwy wskazujące na pożary. Jednak nie wiemy, kiedy Bahlam Jol zostało spalone po raz pierwszy. Już wcześniej udało się częściowo zrekonstruować lokalną historię Majów, dlatego też wiemy, że podbój Bahlam Jol został zapoczątkowany przez królową Naranjo zwaną Pani 6 Niebo. Próbowała ona odbudować swoją dynastię po tym, gdy Naranjo upadło i straciło wszystkie posiadłości. Pani 6 Niebo osadziła na tronie swojego 7-letniego syna Kahk Tilewa i rozpoczęła wojnę, której celem było zniszczenie wszystkich pobliskich miast zbuntowanych przeciwko jej władzy. W tekstach zapisano, że tę karną kampanię prowadził król, jej syn, jednak w rzeczywistości prowadziła ją ona, mówi Estrada-Belli. Wiemy też, że Bahlam Jol/Witzna przetrwało. Miasto się do pewnego stopnia odrodziło, rdzenie z jeziora wskazują, że jego populacja była mniejsza. Ale na steli z około 800 roku, wzniesionej 100 lat po jego spaleniu przez Naranjo, pojawia się pieczęć, dzięki której miasto zidentyfikowano. Bahlam Jol zostało definitywnie opuszczone około roku 1000. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- Majowie
- cywilizacja
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Z powodu opon z kolcami więcej osób umiera niż jest ratowanych, wynika z badań przeprowadzonych przez naukowców ze szwedzkiego Uniwersytetu Technologicznego Chalmers. Zbliża się zima, więc Szwedzi zaczynają wymieniać opony na zimowe. Około 60% z nich wybiera opony z kolcami. W Szwecji od lat toczy się dyskusja na temat zanieczyszczeń atmosfery powodowanych przez takie opony. Kolce uszkadzają bowiem nawierzchnię i wyrzucają czątki do atmosfery. Anna Furgerg, Sverker Molander i Rickard Arvisson postanowili sprawdzić, jak wygląda bilans korzystania z opon z kolcami. Naukowcy wzięli pod uwagę cały cykl życia takich opon, od momentu wydobywania surowców po zużycie opony. Sprawdzali jej wpływ na środowisko naturalne oraz na życie ludzi mających udział w powstawaniu takiej opony, używających jej oraz mieszkających tam, gdzie opony takie są używane. Uczeni wzięli więc pod uwagę np. dane dotyczące wypadków w niewielkich kopalniach w Demokratycznej Republice Kongo, gdzie wydobywany jest kobalt używany do produkcji kolców. Kobalt to cenny materiał, który jest jedną z przyczyn, dla której w DRK mają miejsce konflikty zbrojne. Z wyliczeń wynika, że używane w Szwecji opony z kolcami przyczyniają się do uratowania od 60 do 770 lat życia użytkowników. Jednocześnie zaś powodują utratę od 570 do 2200 lat życia. Biorąc to wszystko pod uwagę można bez wątpienia stwierdzić, że zimowe opony z kolcami przyczyniają się do większej liczby zgonów niż do uratowania żyć, mówi profesor Molander. Największy negatywny wpływ ma zanieczyszczenie środowiska podczas używania takich opon. Już sam ten element powoduje, że więcej żyć jest traconych niż ratowanych. Drugim największym negatywnym czynnikiem są wypadki w kopalniach. Najmiejszym zaś czynnikiem są zgony spowodowane konfliktami zbrojnymi w DRK. Tutaj jednak należy podkreślić, że nie uwzględniliśmy wielu czynników z tym związanych. Konflikt zbrojny wpływa nie tylko na społeczność lokalną, ale na cały kraj. Sądzę, że wiele osób nie wie, iż używane przez nie opony napędzają wojnę w Kongo, mówi Anna Furberg. Korzyści z opon z kolcami są odczuwany niemal wyłącznie w Skandynawii, tymczasem niemal 30% negatywnego wpływu na zdrowie spada na barki innych. To pokazuje, czym może skutkować globalizacja. Ludzie czerpią korzyści kosztem innych. Korzyści z tego produktu odnoszą nie ci, którzy odczuwają negatywne skutki jego wykorzystywania, mowi Molander. « powrót do artykułu
- 2 odpowiedzi
-
- opona zimowa
- kolce
- (i 4 więcej)