-
Liczba zawartości
9800 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
31
Zawartość dodana przez mikroos
-
Może to oznaczać rzecz dokładnie przeciwną: skoro zdarza się w każdej kulturze z mniej więcej podobną częstotliwością, być może jest to wpisane w naszą naturę, że raz na jakiś czas się to dzieje? Być może ingerowanie w to zjawisko jest niebezpieczne?
-
Następna osoba z Wrocka? Niezłą macie reprezentację w KW
-
Propozycje dotyczące regulaminu forum
mikroos odpowiedział Mariusz Błoński na temat w dziale Sprawy administracyjne i inne
Ok, przepraszam za uproszczenie. Niech będzie tak: "z niemal wszystkimi, ale na pewno nie z Barbarą". -
Możliwe, że tak, nie znam na tyle dobrze historii. Ale sprawa jest nieco szersza. My tu mówimy o Habsburgach, bo u nich akurat choroba się szerzyła w rodzinie. A co z innymi związkami kazirodczymi? Być może w wielu z nich akumulują się cechy pozytywne - przecież jeżeli dwie osoby w rodzinie są "cichymi" nosicielami (heterozygoty) cechy odpowiedzialnej np. za wybitną inteligencję, to taki związek kazirodczy może dawać potomstwo o niesamowitych umysłach. Warto spojrzeć na sprawę także z tej strony.
-
No to szacun dla pana Gatesa w takim razie. Nie wiedziałem tego i dlatego zadałem pytanie. Dobrze wiedzieć, że jest tak, jak mówisz. Jak rozumiem idealizm? Dla mnie to zdolność do poświęceń. I właśnie dlatego na początku napisałem, że niekoniecznie oddawanie pieniędzy jest altruizmem/idealizmem. Czy poświęceniem jest oddanie kasy, gdy ma się jej tyle, że nie ma się co z nią zrobić? Na to już każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
-
Niedobrze, nie mogę znaleźć źródła na ten temat, a czytałem o tym ostatnio Ogólnie obowiązuje przekonanie, że bliskie pokrewieństwo rodziców zwiększa ryzyko, że potomstwo odziedziczy wadliwe allele, bo są podobni genetycznie i wzrasta ryzyko przekazania dziecku alleli recesywnych odpowiedzialnych za chorobę. Ostatnio gdzieś znalazłem, że nie do końca tak jest, a jeśli już, to ryzyko jest znacznie mniejsze, niż dotychczas uważano. Ale tak jak mówię, nie mogę znaleźć źródła. Wolę wycofać to zdanie, niż pisać bez oparcia w faktach. Mój błąd, przepraszam.
-
A jeżeli masz dziecko z własną matką? Jesteś jego ojcem, bo je spłodziłeś, i jego bratem, bo jest dzieckiem twojej własnej matki.
-
Świadomie napisałem o większości, a nie o wszystkich. Poza tym chwalisz Gatesa i w sumie słusznie, ale sam pomyśl: zarobił tyle, że obecnie odsetki rosną mu w takim tempie, że nie jest w stanie tego wydawać. Czy pozbywanie się rzeczy zbędnych to altruizm? A może Gatesowi chodzi po prostu o dobry PR swój i swojej firmy, bo kasy ma już tyle, że i tak nie jest w stanie jej wydać?
-
Wykonane niedawno badania pokazały rzecz zaskakującą: w rodzinach, w których zdarzyły się związki kazirodcze, wcale nie stwierdzono większej częstotliwości chorób genetycznych, jak dotychczas uważano. Moim zdaniem w tym momencie upadł najsilniejszy argument merytoryczny ze strony przeciwników takich mariaży. Czy argument moralny, że związek np. pomiędzy rodzeństwem jest rzeczą chorą, jest dostateczny? Tego nie wiem, ale przyznać muszę, że coś w tym jest. Pozostaje jednak nierozwiązana kwestia: co za różnica, czy związek będzie legalny, czy nie, skoro dziecko i tak można w ten sposób spłodzić i żaden paragraf tego nie zabroni? Sprawa jest strasznie śliska i niejednoznaczna. Gdybym jednak miał przychylić się do stanowiska którejś ze stron, chyba uznałbym, że zakaz takich związków to mądra rzecz. Państwo nie powinno promować takich postaw, tym bardziej, że ciężko jest później w jakikolwiek sposób sformalizować stosunki w rodzinie. Sytuacja, w której np. ojciec dziecka jest jednocześnie jego bratem, to moim zdaniem niezdrowa sytuacja. Państwo raczej nie powinno zgadzać się na legalizację takich związków, choć jestem gotowy zmienić zdanie, jeśli ktoś mnie do tego solidnie przekona.
-
Problem w tym, że ciężko przekonać ludzi biznesu do idealizmu, skoro w znacznej większości dorobili się na jego odrzuceniu
-
Może tak, a może nie, ale ja czegoś takiego na pewno nie napisałem.
-
To jest bardzo silne nagięcie sensu mojej wypowiedzi. Protestuję Jeżeli ma poparcie rzędu 3-4%, wówczas masz rację, bo istnieje realna szansa. Ale jeżeli partia od dobrych pięciu lat zbiera regularnie w okolicach 1%, to osobiście nie spodziewałbym się cudu. Tak jak mówiłem: to jest kwestia osobistego wyboru, szanuję każdą opinię na ten temat i chwała każdemu, kto głosuje (za to wiadro kamieni na głowę za niegłosowanie i narzekanie po wyborach). Ja tylko dzielę się swoją opinią i swoim rachowaniem w tej kwestii. Niekoniecznie. Te pojedyncze głosy decydują o liczbie miejsc, które się zdobędzie. Jeden punkt procentowy różnicy w wypadku partii, która dostała się do Sejmu, zmienia więcej, niż różnica jednego punktu procentowego pomiędzy wynikiem 1% i 2%. To jest zupełnie inna sprawa i dlatego wspominałem wcześniej o okręgach jednomandatowych (choć one z kolei grożą kompletnym rozproszeniem, jeżeli poszczególni posłowie nie będą skorzy do kompromisów).
-
Nie przypominam sobie, żeby PO w poprzedniej kadencji nie zasiadała w Sejmie. Ja tego nie powiedziałem, a Ty stanowczo zbyt mocno uprościłeś moją wypowiedź. Sondaż ma sens, bo daje ogólne rozeznanie, jakie partie w ogóle się w kraju liczą. Jeżeli mimo to w wyborach oddajesz głos na partię, która nie ma szans znaleźć się w Sejmie, wówczas świadomie rezygnujesz z prawa do realnego decydowania o składzie parlamentu. Oczywiście, masz do tego prawo i osobiście broniłbym tego prawa, gdyby była potrzeba, tylko osobiście mam wątpliwość, czy jest to postawa słuszna. Moim zdaniem nie, ale przecież nie oznacza to, że postuluję, żeby wykreslić UPR (a co, trzymajmy się tego przykładu) z kart do głosowania Poza tym sondaż jako metoda bardzo wyrywkowa jest z założenia o wiele mniej precyzyjny (choć nie spodziewałbym się, żeby UPR, który w sondażu zbiera regularnie 1-2%, nagle miał zebrać 20%). I jeszcze jedno: sondaż jest o tyle dobrym narzędziem, że choć jest anonimowy, pozwala zebrać informacje na temat struktury wiekowej, społeczno-ekonomicznej itp. elektoratu. Jest po prostu interesującym narzędziem z punktu widzenia socjologii i nawet wybory, choć odbywają się na znacznie większą skalę, nie dają możliwości takiej analizy.
-
Tak to przepada, bo wybory są po to, żeby zdefiniować skład Sejmu na cztery lata. Czysta statystyka. To tak, jakbyś wygrał milion złotych, ale dożywotnio nie mógł ich odebrać. Akurat UPR jest partią, która od lat robi swoje i populistyczna, delikatnie mówiąc, nie jest. I tak będą robili swoje niezależnie od wyników (szacun dla każdej partii, która tak robi, nawet jeśli z niektórymi się nie zgadzam), więc co za różnica, czy mieli 1% czy 2%? 1. Skąd założenie, że głosowałem na PO? Nigdzie nie napisałem, na kogo oddałem mój głos. 2. W przypadku głosu na PO miałoby to znaczenie, bo PO weszła do Sejmu i zależnie od tego, ile zebrała głosów, mogłaby mieć mniej lub więcej mandatów. A to już jest istotna różnica.
-
Ale zaproponowany przeze mnie model byłby bez porównania bardziej sprawiedliwy z dwóch powodów: 1. Obywatel decydowałby, czy w ogóle chce oddać pieniądze jakiejkolwiek partii. To, że zagłosował na dane ugrupowanie nie oznacza jeszcze, że chciałby oddać mu pieniądze. 2. Pieniądze mogłaby otrzymać dowolna zarejestrowana partia w Polsce. Oczywiście obecnie możesz UPR wspierać darowizną, ale i tak, i tak oddajesz część swojej kasy każdej partii, która zdobyła 3% w poprzednich wyborach. A możesz przecież nie mieć na to ochoty. A na temat niszowych partii wypowiadałem się wcześniej: nie powiedziałem, że ze zwolennika UPR masz się stać zwolennikiem PO, bo choć jest od nich bardzo daleka, jest najbliższa z partii obecnych w Sejmie. Mówiłem wcześniej o tym, że możesz za to przez całe cztery lata od wyborów do wyborów nakłaniać ludzi i tłumaczyć im, dlaczego UPR jest lepsza od PO. I dopiero wtedy, gdy UPR będzie miała realne szanse na wejście do parlamentu, oddać swój głos. No, albo poczekać na okręgi jednomandatowe
-
A nie jest tak? Jeżeli oddajesz głos na partię, która nie dostaje się do Sejmu, Twój głos tak naprawdę przepada. Nie wpływa w żaden sposób na skład Sejmu, a na tym polegają wybory. Z praktycznego punktu widzenia niczym nie różni się oddanie głosu na UPR i oddanie pustej karty.
-
Tylko nie "może"! Powinna! Swego czasu był taki pomysł, żeby podatnicy mieli prawo oddać 1% na dowolną partię tak samo, jak dziś oddają na organizacje pożytku publicznego (byłby to "drugi procent", więc org. nie traciłyby na tym). Pomysł niezły, choć osobiście uważam, że powinna to być określona kwota, a nie procent od kwoty. Dlaczego? Ano dlatego, żeby nie było tak, że partia pilnująca interesów bogaczy miała przewagę. Ale ogólnie pomysł mi się podobał.
-
W porządku, ale też warto mieć jakiekolwiek pojęcie, czym tak naprawdę jest np. prywatyzacja szpitali albo podatek liniowy. Mnóstwo osób w kraju kompletnie nie zdaje sobie z tego sprawy, a operuje tymi hasłami bardzo chętnie. Bez tak elementarnej wiedzy będzie się szerzył populizm, tak samo, jak swego czasu Samoobronie skoczyły słupki po tym, jak zapowiedzieli dodruk pieniędzy z uszczuplenia rezerw NBP
-
To jest normalne. Tak samo jak to, że poziom wiedzy o polityce właśnie przebił się u nas przez dno i ryje dalej, a i tak polityka jest tematem nr 1 przy każdym posiłku w większym rodzinnym gronie
-
No więc ja wyraziłem opinię, że mogą. Ale moim zdaniem brak głosu jest przyłożeniem ręki do takiej, a nie innej sytuacji. Nie ma czynów bez konsekwencji. Dlaczego? Mają prawo narzekać, że ci, których wybrali, zawiedli (o ile, oczywiście, dana osoba ma takie poczucie). Powinni mieć świadomość, że sami tak wybrali, ale prawo do krytyki wg mnie zachowują. To jest święta prawda. A mimo to, jak na ironię, jesteśmy chyba jedynym narodem świata, w którym rozmowy o polityce są tematem nr 1 np. podczas obiadów rodzinnych O, tu też masz rację No, niekoniecznie. Możesz sobie oddać głos na UPR, masz do tego oczywiście prawo. Ale sam powiedz, czy nie będzie to głos zmarnowany? W moim odczuciu(!) nawet gdyby partia XYZ była fantastycznym ugrupowaniem, ale miała w sondażu 1% "głosów", nie zagłosowałbym na nią. Dlaczego? Bo byłoby to praktycznie równoznaczne z oddaniem pustej karty. I tak nie wpływa się na skład Sejmu, a na tym przecież polegają wybory. W takiej sytuacji znacznie lepiej byłoby w przerwie między wyborami nakłaniać znajomych i tłumaczyć im, że partia XYZ jest dobra, bo... i nakłaniać, żeby we wszelkich sondażach oddawali "głosy" właśnie na nią. O, o, o! Ktoś to wreszcie zauważył Jedynym rozwiązaniem (sam nie wiem do końca, czy je popieram) byłoby stworzenie ordynacji, w której zwycięzca dostaje 50%+1 miejsce (celowo nie używam tu liczby 231, bo obsada Sejmu jest stanowczo zbyt liczna). Zagrożenie jest dość duże, ale z drugiej strony nie ma przynajmniej możliwości zastosowania spychologii, a odpowiedzialność jest bardzo jasna.
-
Niestety, bo taki ze mnie paskudny egoista, że chciałbym, żeby zrobili, co obiecali
-
...a po następnych wyborach koledzy będą się śmiali, że cząstkę swojego głosu oddałeś na Leppera i Giertycha ;D Skoro nie zagłosowałeś na nikogo, to oddałeś po kawałeczku głosu wszystkim po kolei ;D
-
Nigdzie na świecie politycy nie spełniają 100% obietnic, taki już jest nieodłączny element tej gry. Niestety. Ale mimo to wybierając określoną partię wybierasz chociaż z grubsza określony kierunek polityki, czyli np. państwo liberalne vs. socjalne, państwo kościelne vs. państwo laickie, integracja z org. międzynarodowymi vs. pełna suwerenność. Choćby z tego powodu warto głosować, to są sprawy zasadnicze i raczej niezmienne (no, chyba, że jest się lewicową prawicą, jak przyjemniaczki z PiS ).
-
Ok, ale pod warunkiem, że potem będzie się siedzieć cicho i nie będzie się szczekać, że źle się dzieje w kraju. Skoro samemu się do tego przyłożyło rękę, to głupio potem oczekiwać, zeby ktoś inny to odkręcał.
-
Tak naprawdę większość badań przeprowadzonych na zielonej herbacie dawała te same wyniki, gdy powtórzono je z użyciem czarnej
