Zaloguj się, aby obserwować tę zawartość
Obserwujący
0
Rzeka pięciu kolorów
dodany przez
KopalniaWiedzy.pl, w Ciekawostki
-
Podobna zawartość
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Kolumbia podjęła kroki w celu wydobycia legendarnego wypełnionego skarbami hiszpańskiego galeonu San Jose. Prezydent podpisał dekret, zgodnie z którym firmy lub osoby indywidualne, zainteresowane wydobyciem wraku i jego ladunku, muszą podpisać umowę z państwem, dostarczyć szczegółowy spis znalezisk oraz przedstawić plany, jak mają zamiar zabezpieczyć to, co znajdą.
Na pokładzie San Jose może znajdować się co najmniej 200 ton złota, srebra i szmaragdów. Jednak prawa do skarbu rości sobie nie tylko Kolumbia.
Galeon San Jose został zatopiony przez brytyjską flotę w czerwcu 1708 roku u wybrzeży hiszpańskich kolonii, w pobliżu miasta Cartagena de Indias. To obecnie Cartagena w Kolumbii.
Okręt był od dawna przedmiotem marzeń i legendarnym „łupem” wśród poszukiwaczy skarbów. Wartość przewożonego ładunku szacuje się na ponad 14 miliardów dolarów.
W 2015 roku legendarną jednostkę zlokalizowali naukowcy z Woods Hole Oceanographic Institution. Kolumbia ogłosiła, że ma zamiar wydobyć wrak wraz z ładunkiem. Jednak odnalezienie wraku i jego plany wydobycia wywołały spór o prawa do niego.
Gdy San Jose zatonął tereny dzisiejszej Kolumbii były hiszpańską kolonią. W Cartagena de Indias przechowywano złoto, srebro i kamienie szlachetne przed ich wysłaniem do Hiszpanii. Teraz Hiszpania zwraca uwagę, że San Jose pływał pod jej banderą, zatem zgodnie z prawem międzynarodowym należy do niej. Jednak udziału w skarbie domagają się też boliwijscy Indianie z ludu Qhara Qhara. Mówią, że to ich przodkowie zostali zmuszeni do pracy w kopalniach srebra.
Władze kolumbijskie zapowiadają wybudowanie w Cartagenie muzeum, w którym będą eksponowane San Jose i jego ładunek.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Stężenie antybiotyków w niektórych rzekach aż 300-krotnie przekracza bezpieczne poziomy, odkryli naukowcy, którzy dokonali pierwszego globalnego studium na ten temat.
Naukowcy przyjrzeli się rzekom w 72 krajach na 6 kontynentach i szukali w nich 14 najczęściej stosowanych antybiotyków. Okazało się, że występują one w 65% monitorowanych miejsc.
Największe przekroczenie norm dotyczyło metronidazolu, leku stosowanego przeciwko różnego typu infekcjom, w tym infekcjom skóry i jamy ustnej. W jednej z rzek Bangladeszu jego stężenie było o 300 razy większe niż poziom uznawany za bezpieczny. Ogólnie w Bangladeszu można mówić o tragicznej sytuacji. O ile bowiem np. w Tamizie najwyższa zanotowana koncentracja wszystkich antybiotyków wynosiła 233 nanogramy na litr, to w Bangladeszu była 170-krotnie wyższa.
Najbardziej rozpowszechnionym antybiotykiem okazał się trimetoprym, który znaleziono w 307 z 711 monitorowanych miejsc. Jest on głównie wykorzystywany przy leczeniu infekcji dróg moczowych. Z kolei antybiotykiem, w przypadku którego najczęściej notowano przekroczenie bezpiecznych poziomów jest cyprofloksacyna.
Badacze z University of York, którzy monitorowali rzeki, jako bezpieczne przyjęli poziomy opracowane ostatnio przez organizację AMR Industry Alliance. Uznaje ona, że – w zależności od antybiotyku – bezpieczny poziom może wahać się od 20 do 32 000 nanogramów na litr.
Do przekroczenia poziomów bezpieczeństwa najczęściej dochodziło w rzekach Azji i Afryki, jednak i w Europie i obu Amerykach notowano wysokie poziom, co pokazuje, że zanieczyszczenie antybiotykami to problem globalny. Największe zanieczyszczenie tymi substancjami występuje w Bangladeszu, Kenii, Ghanie, Pakistanie i Nigerii. W Europie najbardziej zanieszyczone było jedno z monitorowanych miejsc w Austrii.
Zwykle miejsca największych zanieczyszczeń znajdowały się blisko oczyszczalni ścieków, miejsc zrzucania ścieków oraz w pobliżu niestabilnych politycznie regionów, na przykład przy granicy Izraela z Autonomią Palestyńską.
Doktor John Wilkinson zauważa, że dotychczas większość tego typu badań prowadzono w Europie, Ameryce Północnej i w Chinach, a zwykle poszukiwano kilku antybiotyków. Dopiero teraz można mówić, że mamy pewien zarys skali problemu.
Zanieczyszczenie rzek antybiotykami to nie tylko problem dla środowiska naturalnego. Rzeki są źródłem wody pitnej dla ludzi i zwierząt, dostarczają wodę dla rolnictwa. Antybiotyki je zanieczyszczające w końcu trafiają do naszych organizmów i przyczyniają się do rosnącego problemu z antybiotykoopornością. Przez nią zaś coraz więcej chorób zakaźnych staje się opornych na dostępne leki i coraz bardziej realny staje się scenariusz, że ludzie będą umierali na choroby, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu były łatwe w leczeniu.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
Badacze z University of North Carolina (UNC) i Texas A&M wykorzystali zdjęcia satelitarne, pomiary terenowe oraz metody statystyczne, by dowiedzieć się, jak duża część powierzchni naszej planety jest pokryta rzekami i strumieniami. Z ich obliczeń wynika, że powierzchnia cieków wodnych jest o 45% większa, niż dotychczas sądzono.
Rzeki i strumienie są ważnym źródłem emisji gazów cieplarnianych, zatem znajomość ich powierzchni jest ważna dla zrozumienia emisji węgla.
W sytuacji, w której staramy się uniknąć zmian klimatycznych, ważne jest, by rozumieć, co się dzieje z węglem, który emitujemy, a do tego z kolei konieczne jest dokładne policzenie globalnego cyklu obiegu węgla, mówi Tamlin Pavelski z UNC. Nasze badania pomogą obliczyć, ile dwutlenku węgla przedostaje się każdego roku z rzek i strumieni do atmosfery.
Wcześniejsze badania tego typu opierały się na ekstrapolacji małego zestawu danych na cały glob. Autorzy najnowszych badań byli w stanie bezpośrednio mierzyć powierzchnię zarówno największych rzek jak i najmniejszych strumieni. W ramach badań naukowcy stworzyli bazę danych Global River Widths from Landsat, która zawiera niemal 60 milionów pomiarów szerokości rzek i strumieni z całego śwaita.
« powrót do artykułu -
przez KopalniaWiedzy.pl
W powszechnej opinii średniowiecze to prawdziwe wieki ciemne. Przeciętny człowiek kojarzy średniowiecze z upadkiem cywilizacji, wojnami religijnymi, zabobonami i alchemią, która, swoją drogą, miała więcej wspólnego z nauką niż się wydaje.
Specjaliści wiedzą jednak, że jest to obraz niepełny, a nauka nie rozpoczęła się od renesansu. Na Durham University powstała nawet inicjatywa o nazwie Ordered Universe, której celem jest pokazanie, jak wielki ferment naukowy miał miejsce w Anglii od XIII do XV wieku. Teraz naukowcy skupieni wokół tej inicjatywy dokonali zdumiewającego odkrycia. Okazuje się, że Robert Grosseteste, żyjący w XIII wieku duchowny, uczony i późniejszy biskup Lincoln, miał podobną wiedzę o podstawach kolorów, jaką mamy obecnie.
Grosseteste był prawdziwym „człowiekiem renesansu“, który żył przed renesansem. Pisał o dźwięku, gwiazdach i kometach. Jednak uczeni z Durham są najbardziej podekscytowani dotarciem do napisanej przez niego w 1225 roku rozprawy na temat kolorów.
Obecnie wiemy, że kolor zależy od długości fali, które są odbijane i pochłaniane. Producenci monitorów korzystają z faktu, że każdy kolor można uzyskać za pomocą trzech składowych - czerwonego, zielonego i niebieskiego - manipulując ich jasnością, nasyceniem i barwą.
Teraz naukowcy uważają, że urodzony około 1175 roku Grosseteste wiedział mniej więcej to samo. Swoją teorię kolorów opisał, gdy był wykładowcą teologii na Oxfordzie i zawarł ją w zaledwie 400 łacińskich słowach. Nie przedstawił przy tym żadnych wyliczeń matematycznych, żadnych diagramów. To niezwykle konkretny fragment tekstu - mówi historyk Giles Gasper.
Grosseteste pisze, że kolory nie istnieją samoistnie, ale powstają wskutek interakcji światła i materii. Ponadto stwierdza, że kolory powstają poprzez zmiany na trzech skalach. Jedna z nich rozciąga się od clara (jasna) do obscura (ciemna), druga od multa (liczna) do pauca (nieliczna), a trzecia od purum (czyste) do impurum (zanieczyszczone). Biel to, zdaniem duchownego, mieszanina clara, multa i purum. Jak łatwo się przekonać, używając jakiegokolwiek programu graficznego, biel rzeczywiście uzyskamy mieszając trzy kolory - czerwony, zielony i niebieski - przy ich największej jasności, barwie i nasyceniu. Na poziomie koncepcji to, co pisał Grosseteste zgadza się w niezwykle wysokim stopniu z tym, co wiemy obecnie - mówi Hannah Smithson z Oxford University, która uczestniczy w pracach Ordered Universe.
Oczywiście biskup używał innych terminów niż my obecnie nie mówił o jasności, ale o skali jasny-ciemny, nie używał terminu nasycenie, ale pisał o liczna-nieliczna, w końcu zamiast o barwie informował o czystości koloru.
Naukowcy uważają, że w teorii duchownego musiało być coś więcej niż tylko przypadek, dzięki któremu wymyślił właściwości światła. Zauważają, że wcześniej nie przywiązywano zbytnio uwagi do tego, co napisał, gdyż popełnił w tekście dwa podstawowe błędy. Pierwszy z nich to użycie cyfry 9 tam, gdzie powinno być 14. Drugi to stwierdzenie, że czarny składa się jedynie z obscura i pauca. Tymczasem, skoro sam napisał, iż biały to clara, multa i purum, zatem czarny powinien być obscura, pauca i impurum.
Uczeni odkryli jednak, że Grosseteste padł ofiarą kopistów. Z niewiadomych przyczyny naukowcy pracowali dotychczas na późniejszych kopiach jego tekstu. Tymczasem Gasper dotarł do wcześniejszej jego wersji, która przechowywana jest w Oxfordzie i okazało się, że duchowny napisał liczbę 14. Użył przy tym arabskich cyfr, które w Europie pojawiły się w 1202 roku wraz z opublikowaniem przez Fibonecciego Liber Abaci. To pokazuje, że biskup był na bieżąco z najnowszymi osiągnięciami naukowymi. Niestety człowiek, który kopiował jego tekst najwyraźniej nie znał arabskich cyfr i zinterpretował znaki jako łacińską dziewiątkę - IX.
Gasper, podejrzewając, że kopiści mogli popełnić więcej pomyłek, wybrał się do Madrytu, gdzie w Bibliotece Narodowej Hiszpanii przechowywana jest najstarsza znana wersja manuskryptu średniowiecznego uczonego. W nim w opisie koloru czarnego znalazł brakujące impurum. To dowodzi, że Grosseteste pracował równie metodycznie i skrupulatnie, a jego wywody były tak logiczne, jak każdego prawdziwego uczonego w wiekach późniejszych.
Naukowcy z Ordered Universe zwracają uwagę, że mamy obecnie tendencję do lekceważenia podobnych traktatów, ze względu na inny sposób argumentacji i dowodzenia. Jedną z rzeczy, która mnie uderza, gdy pracuję nad tym projektem jest spostrzeżenie, jak mocno średniowieczne myślenie jest przesiąknięte matematyką. To bardzo wzmacnia wysuwane wówczas twierdzenia, ale jako że nie jest przedstawione w formie wzoru matematycznego, bardzo trudno jest nam to zauważyć - mówi Gasper.
Uczeni chcą teraz dotrzeć do innych wczesnych kopii pism Grosseteste’a by sprawdzić, czy w dotychczasowych badaniach nie pominięto innych równie ważnych rzeczy.
-
przez KopalniaWiedzy.pl
Odrosty mchów antarktycznych traktuje się niekiedy jak odpowiedniki słojów przyrostu rocznego w drzewach. By móc określić wpływ pogody na warunki wzrostu, trzeba jednak umieć odczytać zapis z pędów. Dotąd nie udawało się tego zrobić, aż naukowcy wykorzystali testy broni nuklearnej sprzed półwiecza jako punkt kalibrujący podziałkę czasową. Wyniki studium ukażą się w styczniowym numerze pisma Global Change Biology.
Specjaliści z Australii zbierali próbki mchów z 3 zatok w okolicach Wysp Windmill we wschodniej Antarktyce. Choć ścinali różne gatunki mchów, koncentrowali się na kosmopolitycznym zęborogu purpurowym (Ceratodon purpureus).Wiedząc, ile lat minęło od testów i w którym miejscu łodygi znajdują się markery z promieniotwórczego izotopu węgla 14C, stwierdzili, że od lat 80. ubiegłego wieku tutejsze mchy rosną wolniej. Dzieje się tak za sprawą wysychania, wywołanego przez silniejsze wiatry. A wszystko za sprawą dziury ozonowej.
Ludzie mają tendencję, by myśleć o Antarktyce jak o nieskażonej działalnością naszego gatunku dziczy. Tymczasem nadal możemy wpływać na te okolice z oddalenia, niszcząc tamtejszą bioróżnorodność - tłumaczy Sharon z Robinson z Uniwersytetu w Wollongong (UOW).
Darń mchu stanowi oparcie dla wielu innych organizmów, takich jak grzyby i bezkręgowce. Jeśli podłoże z mchu wyschnie i zaniknie, w regionie nastąpi znaczący spadek bioróżnorodności - twierdzi Laurence Clarke, który prowadził badania jeszcze jako student UOW.
David Fink i Quan Hua z Australian Nuclear Science and Technology Organisation sprawdzali łodygi mchów pod kątem zawartości 14C. Mieli przy tym na uwadze, że testy jądrowe z końca lat 50. i początku lat 60 podwoiły jego stężenie w atmosferze, a spadki odnotowano dopiero po wejściu w życie Traktatu o Całkowitym Zakazie Prób z Bronią Jądrową. Duet badał 3-mm fragmenty mchów, określając, jak dokładnie poziom 14C zmieniał się z czasem. Wyliczenie stosunku węgli 14C, 13C i 12C pozwalało na ustalenie, czy mchy wzrastały w wilgotniejszych czy bardziej suchych warunkach. W ten sposób okazało się, że wskaźnik wzrostu zwiększał się, gdy lata były wilgotniejsze i spadał podczas suchszych.
Na końcu akademicy porównali wskaźnik wzrostu i dostępność wody z zapisem temperatur, stanem dziury ozonowej oraz prędkością wiatru w ostatnim 30-leciu. Stwierdzili, że mchy "zwalniały", gdy zrywały się silniejsze wiatry i powiększała się dziura ozonowa. Prędkość wiatru koreluje z wielkością dziury ozonowej, ponieważ gdy zawartość O3 spada, zmniejsza się pochłanianie promieniowania nadfioletowego i dochodzi do schłodzenia polarnej stratosfery. Zachodni prąd strumieniowy przesuwa się wtedy bliżej bieguna i kieruje nad kontynent więcej wiatrów.
-
-
Ostatnio przeglądający 0 użytkowników
Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.