Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

Rekomendowane odpowiedzi

Tylko widzisz, tu pojawia się problem, z którym nawet najwięksi liberałowie sobie nie dają rady: jak pogodzić tworzenie wolnego rynku usług i jednocześnie kontrolować ceny leków, a raczej: zapobiegać ich nadmiernemu wzrostowi tak, by były w miarę dostępne.

 

Inna rzecz, że leki tak naprawdę muszą tyle kosztować, bo koszt prowadzenia badań klinicznych idzie w grube miliony dolarów, a niekiedy przekracza miliard. Tymczasem testy przedkliniczne i kliniczne leku trwają łącznie 12-14 lat, a patent na niego obowiązuje przez 17 lat od złożenia wniosku. Okazuje się więc, że producent ma tylko 3-5 lat na odrobienie sobie całego miliarda USD i jeszcze wyjście na tym "do przodu". Dziękujmy urzędnikom za takie fajne procedury, bo to oni w dużym stopniu są odpowiedzialni za absurdalneceny leków.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko widzisz, tu pojawia się problem, z którym nawet najwięksi liberałowie sobie nie dają rady: jak pogodzić tworzenie wolnego rynku usług i jednocześnie kontrolować ceny leków, a raczej: zapobiegać ich nadmiernemu wzrostowi tak, by były w miarę dostępne.

 

Jak to nie? Odpowiedź na to pytanie jest banalnie prosta: zlikwidować wszelkie dopłaty, ulgi i takie tam. Producent leku ustali jego cenę na takim poziomie, by sprzedać go jak najwięcej za jak najwyższą cenę. Jak każdy inny towar. "Jak najwięcej" i "jak najdrożej" nawzajem się wykluczają, przez co "kontrolują". Konsumenci szukają "jak najtaniej" i cena samodzielnie ukształtuje się na akceptowalnym poziomie. Na pewno będzie to poziom niższy niż w przypadku leków dotowanych przez państwo. Bo w momencie, gdy wpisujemy lek na listę refundowanych to mamy niejako "przymus" jego kupowania z podatków. A coś, co musisz kupić nigdy nie jest tanie.

I nie przekona mnie argument, że ludzie muszą kupować leki, bo chodzi o zdrowie. Dla każdego lekuk znajdziesz jego zamiennik. Oczywiście, może być mniej skuteczny. Ale producent będzie miał wówczas wybór: albo ustali cenę bardziej skutecznego leku na wysokim poziomie i musi się liczyć z tym, że sprzeda go mniej i zarob mniej, albo obniży cenę i sprzeda go więcej, ale może zarobić więcej.

Leki podlegają takim samym prawom rynku jak każdy inny towar. Skoro żywność, która jest daleko bardziej niezbędny towarem niż leki, może podlegać prawom wolnego rynku (no, prawie wolnego. W UE nie mamy wolnego rynku żywności i jest ona zdecydowanie droższa niż w USA, gdzie wpływ państwa na rynek żywności jest znacznie mniejszy), to mogą mu podlegać też leki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Konsumenci szukają "jak najtaniej" i cena samodzielnie ukształtuje się na akceptowalnym poziomie.

Czyli standardowe frazesy, które w praktyce nijak się sprawdzają. W Stanach nie ma żadnych dopłat, a mimo to leki są dla ogromnej części społeczeństwa zbyt drogie. Tańsze zresztą nie będą, bo firmy też muszą zarobic, a przy obecnych obostrzeniach dot. testów klinicznych leki wcale wiele tańsze być nie mogą, tzn. nie w stopniu, który diametralnie zmieniłby ich dostępność. Także liberalne frazesy w tym wypadku się nie sprawdzają.

Dla każdego leku znajdziesz jego zamiennik.

Kompletna nieprawda.

 

A co do żywności, chyba zapominasz o tym, że na żywność, w przeciwieństwie do leków, nie ma patentów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czyli standardowe frazesy, które w praktyce nijak się sprawdzają.

 

Oczywiście, że się sprawdzają. W przypadku KAŻDEGO towaru, który jest regulowany przez państwo jego cena rośnie, a zatem dostępność się zmniejsza. Dlaczego więc z lekami miałoby być inaczej?

Podajesz przykład USA... masz jakieś dane na ten temat? Konkretne liczby?

Bo jestem przekonany, że w USA więcej ludzi stać na najnowsze leki, niż w Polsce.

Policz zresztą, ile w Polsce kosztuje Cię leczenie. Weź przykład swoich rodziców - kilkadziesiąt lat pracy, pomnóż to przez comiesięczne składki, dodaj do tego średnie zyski jakie można osiągnąć inwestując te pieniądze na giełdzie. A teraz policz, ile z tego wykorzystali, a więc po jakiej cenie tak naprawdę kupowali te leki/usługi.

Jak myślisz, co by się stało z ceną chleba, gdyby rząd wyznaczył w każdym mieście kilka piekarń, które będą otrzymywały budżetowe dopłaty i tylko one miałyby prawo dostarczać chleb na rynek?

Lekarstwa podlegają takim samym prawom rynku. Ten, kto ma pieniądze, jest w stanie kupić droższy towar/lekarstwo. I tak jest pomimo wszelkich dopłat i wtrącania się państwa w rynek. Osoba z pieniędzmi będzie miała lepszą opiekę, niż osoba bez pieniędzy. Problem jednak w tym, że państwo wtrącając się w rynek powoduje, że ceny rosną dla wszystkich. A więc cierpią na tym osoby z mniejszą liczbą pieniędzy.

Wiem, że R&D w medycynie są drogie. Ale drogie są też R&D w IT, a mimo to cena produktu końcowego jest niższa. Problem w tym, że ochrona zapeniana przez państwo pewnym działom gospodarki powoduje, iż są one nieefektywne. Bez tej ochrony (koncesje, pozwolenia, zezwolenia, rejestracje itp. itd. - czyli to wszystko, co utrudnia wejście na rynek starupom) działające na rynku firmy musiałyby obniżyć koszty, zaczęłyby konkurować ceną. Obecnie konkurują dojściami do kieszeni urzędników i polityków.

 

Skoro twierdzisz, że w USA sytuacja jest gorsza, bo tam ponoć nie ma dopłat, to wyjaśnij mi, jak to się dzieje, że sytuacja gorsza, ale poziom opieki medycznej wyższy?

 

Ja rozumiem, że jesteś zwolennikiem dopłat i państwowych regulacji. Ale to wynika zapewne z faktu, że jest to jakby "twój" rynek. Na podobnej zasadzie szewcy, piekarze, górnicy czy murarze uważają, że ich zawód jest wyjątkowy, nie podlega prawom rynku i bardzo chętnie widzieliby dofinansowywanie. Tylko co z tymi, którzy muszą za to płacić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Bo jestem przekonany, że w USA więcej ludzi stać na najnowsze leki, niż w Polsce.

Dobrze wiemy jak wygląda lecznictwo w Polsce. Chociażby sam fakt dotyczący leczenia SM. Na świecie pojawiają się już nowe, skuteczniejsze leki na stwardnienie rozsiane... tymczasem w Polsce dla chorych nie zostały udostępnione leki, które na świecie funkcjonują już od 16 lat(!) szkoda słów ::P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Podajesz przykład USA... masz jakieś dane na ten temat? Konkretne liczby?

http://www.fiercepharma.com/story/europe-pays-40-less-drugs-u-s/2009-07-08 wystarczy? Jakoś się Twoja idealistyczna wersja kiepsko sprawdza - jest wolny rynek, a ceny wyżśze.

Policz zresztą, ile w Polsce kosztuje Cię leczenie. Weź przykład swoich rodziców - kilkadziesiąt lat pracy, pomnóż to przez comiesięczne składki, dodaj do tego średnie zyski jakie można osiągnąć inwestując te pieniądze na giełdzie.

Mieszasz cenę opieki i cenę leków.

Lekarstwa podlegają takim samym prawom rynku.

Nie podlegają ze względu na bardzo nietypowy charakter produktu oraz na prawo patentowe. Patent na lek de facto jest często patentem na życie, czego zaślepione oczy liberałów nie dostrzegają.

Problem jednak w tym, że państwo wtrącając się w rynek powoduje, że ceny rosną dla wszystkich.

Co szczególnie dobrze widać to po Stanach ;D

Wiem, że R&D w medycynie są drogie. Ale drogie są też R&D w IT, a mimo to cena produktu końcowego jest niższa.

Tylko dlatego, że komputery są produktami znacznie bardziej masowymi.

Bez tej ochrony (koncesje, pozwolenia, zezwolenia, rejestracje itp. itd. - czyli to wszystko, co utrudnia wejście na rynek starupom) działające na rynku firmy musiałyby obniżyć koszty, zaczęłyby konkurować ceną.

Najlepiej wprowadzajmy leki bez testów klinicznych, wtedy będzie dopiero wesoło.

Skoro twierdzisz, że w USA sytuacja jest gorsza, bo tam ponoć nie ma dopłat, to wyjaśnij mi, jak to się dzieje, że sytuacja gorsza, ale poziom opieki medycznej wyższy?

Czyżby dlatego, że kasa przeznaczona na tamten system jest rekordowo wielka i niewspółmierna do jakiegokolwiek kraju świata? I czyżby dlatego, że wbrew temu, co się Tobie wydaje, w rzeczywistości niemal cała medyczna wiedza akademicka powstaje w tym kraju dzięki budżetom państwowych NSF, DoE, NIH i paru innych?

Ja rozumiem, że jesteś zwolennikiem dopłat i państwowych regulacji.

A napisałem to gdzieś? Ja napisałem jedynie tyle, że wcale nie jest prawdą, że na wolnym rynku leki są automatycznie tańsze. Bo wcale nie są.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

http://www.fiercepharma.com/story/europe-pays-40-less-drugs-u-s/2009-07-08 wystarczy? Jakoś się Twoja idealistyczna wersja kiepsko sprawdza - jest wolny rynek, a ceny wyżśze.

 

Przeczytaj uważnie to, co jest napisane w linku, który podałeś. Bo są tam dwie ważne informacje:

1. różnica dotyczy starszych leków, a więc jeśli chodzi o najnowsze metody leczenia, to jej nie ma;

2. różnica spowodowana jest obecnością generyków na europejskich rynkach, co oznacza, że tych generyków nie ma w USA. Pytanie brzmi: producenci generyków sami rezygnują z najbogatszego rynku na świecie, czy też RZĄDOWE REGULACJE powodują, że generyków nie ma w USA?

3. nie jest też jasne, co wzięto pod uwagę licząc cenę. Czy tylko to, co bezpośrednio musi zapłacić klient? Bo jeśli tak, to szacunki można sobie rozbić.... Przecież za leki refundowane też płaci pacjent, ale płaci nie bezpośrednio, a więc cały system jest droższy, bo trzeba opłacić urzędników zajmujących się przekazywaniem pieniędzy.

 

Reasumując: podany przykład to głos za wolnym rynkiem leków.

 

Mieszasz cenę opieki i cenę leków.

 

Jedno z drugim jest nierozerwalnie związane. Państwo zabierając podatki "na opiekę zdrowotną" zabiera w nich również na leki. Policz, ile przeciętny Polak wydaje na lekarzy, a ile naprawdę korzysta. Wtedy uzyskasz cenę opieki lekarskiej w PL.

 

Nie podlegają ze względu na bardzo nietypowy charakter produktu oraz na prawo patentowe. Patent na lek de facto jest często patentem na życie, czego zaślepione oczy liberałów nie dostrzegają.

 

Patenty funkcjonują we wszysktich dziedzinach gospodarki i wszystkie one podlegają prawom rynku.

 

Co szczególnie dobrze widać to po Stanach ;D

 

Patrz pkt. 1

 

Tylko dlatego, że komputery są produktami znacznie bardziej masowymi.Najlepiej wprowadzajmy leki bez testów klinicznych, wtedy będzie dopiero wesoło.

 

Tak sądzisz? Uważasz, że więcej osób w Polsce kupiło komputer niż kupiło leki? To się gruuubo mylisz.

I nie mówię o wprowadzaniu leków bez badań. Wyżej masz informację o tym, że w PL nie są dostępne leki najnowszej generacji na SM. Co oznacza, że nasz kraj świadomie skazuje obywateli na kalectwo. Jeśli nie są one dostępne dlatego, że nie zostały zarejestrowane, to dlaczego nie mam prawa na własne ryzyko sprowadzić sobie takiego leku z kraju, w którym jest on zarejestrowany? Tylko dlatego mam ryzykować zdrowie i życie, bo jakiś urzędas powoli papierki przekłada? To jest normalne?

 

Czyżby dlatego, że kasa przeznaczona na tamten system jest rekordowo wielka i niewspółmierna do jakiegokolwiek kraju świata?

 

Czyżby to była pochodna tego, że ich po prostu stać na takie wydatki? A czyż ich bogactwo nie wynika z tego, że ich rządy tradycyjnie mniej wtrącają się w rynek? A zatem.... mniejsze wtrącanie się rządu w rynek skutkuje większym bogactwem społeczeństwa, co skutkuje lepszą opieką zdrowotną.

I kółko się zamyka liberalizm=bogactwo=zdrowie

 

Ja napisałem jedynie tyle, że wcale nie jest prawdą, że na wolnym rynku leki są automatycznie tańsze. Bo wcale nie są.

 

Każdy towar na wolnym rynku jest tańszy. Leki też.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
1. różnica dotyczy starszych leków

Bo na nowe są patenty, a więc pewna forma licencji. Tyle tylko, że jak na ironię, patenty generalnie popierasz.

a więc jeśli chodzi o najnowsze metody leczenia, to jej nie ma;

Ale wcześniej amerykańscy podatnicy zrzucają się na granty badawcze na badania nad nowymi lekami. A jeśli cena rynkowa ma być potem taka sama, to wychodzi na to, że jednak Amerykanie przepłacją, bo płacą za ten lek dwa razy: raz zrzucając się na badania i drugi raz, płacąc w aptece.

Pytanie brzmi: producenci generyków sami rezygnują z najbogatszego rynku na świecie, czy też RZĄDOWE REGULACJE powodują, że generyków nie ma w USA?

Tak jak już mówiłem, te "rządowe regulacje" to po prostu patenty, których sam wielokrotnie broniłeś. Strzał we własną stopę :P

3. nie jest też jasne, co wzięto pod uwagę licząc cenę. Czy tylko to, co bezpośrednio musi zapłacić klient?

Z pewnością nie, bo gdyby to liczono, nigdy nie uzyskanoby 40%, tylko średnią na poziomie dobrych 70%

Reasumując: podany przykład to głos za wolnym rynkiem leków.

Jak widać, nie bardzo.

Jedno z drugim jest nierozerwalnie związane. Państwo zabierając podatki "na opiekę zdrowotną" zabiera w nich również na leki.

Zawiera, ale nie jest równoznaczne.

Patenty funkcjonują we wszysktich dziedzinach gospodarki i wszystkie one podlegają prawom rynku.

ale jednocześnie blokują powstawanie generyków, więc jakoś kiepsko się Twoja teoria trzyma.

Tak sądzisz? Uważasz, że więcej osób w Polsce kupiło komputer niż kupiło leki? To się gruuubo mylisz.

Na pewno więcej osób kupiło komputer, niż Herceptin, Avastin, Epogen czy choćby stosunkowo tani Gleevec.

I nie mówię o wprowadzaniu leków bez badań.

Ależ oczywiście, że mówisz, bo burzysz się przeciwko licencjom rządowym i innym takim. Tymczasem prawda jest taka, że ze strony rządu jedyne ograniczenia, jakie są, to konieczność przejścia testów klinicznych i nienaruszania patentów należących do innych firm.

Jeśli nie są one dostępne dlatego, że nie zostały zarejestrowane, to dlaczego nie mam prawa na własne ryzyko sprowadzić sobie takiego leku z kraju, w którym jest on zarejestrowany?

Ależ oczywiście, że masz prawo. Warto poczytać nieco o rynku leków, zanim się zabiera za dyskusję :D

A zatem.... mniejsze wtrącanie się rządu w rynek skutkuje większym bogactwem społeczeństwa, co skutkuje lepszą opieką zdrowotną.

I droższymi lekami, bo obowiązują patenty.

I kółko się zamyka liberalizm=bogactwo=zdrowie

Jakbym czytał Gomułkę, tylko hasła troszkę inne. Fanatyzm nawet w imię słusznej idei to mało ciekawa postawa.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bo na nowe są patenty, a więc pewna forma licencji. Tyle tylko, że jak na ironię, patenty generalnie popierasz.

 

Podobnie jak w Europie. Dlaczego więc generyki trafiają do Europy, a do USA nie? Jedyne wyjaśnienie: rząd blokuje.

 

 

Ale wcześniej amerykańscy podatnicy zrzucają się na granty badawcze na badania nad nowymi lekami. A jeśli cena rynkowa ma być potem taka sama, to wychodzi na to, że jednak Amerykanie przepłacją, bo płacą za ten lek dwa razy: raz zrzucając się na badania i drugi raz, płacąc w aptece.

 

Jeśli masz na myśli "zrzucanie się" w formie finansowania badań przez państwo, to i tak są w lepszej sytuacji niż Europejczycy, którzy płacą na badania, na leki i na dopłaty do leków.

 

Tak jak już mówiłem, te "rządowe regulacje" to po prostu patenty, których sam wielokrotnie broniłeś. Strzał we własną stopę :P

 

Rządowe regulacje w przypadku generyków na które patenty wygasły to blokady celne i prawne - nie patenty. Jeśli przyczyną różnicy pomiędzy USA i Europą byłoby działanie rynku, to różnica ta błyskawicznie by zanikła. Po prostu w USA masowo pojawiłyby się firmy, które zarabiałyby na ściąganiu leków z Europy i sprzedaży ich na tamtejszym rynku. Skoro się nie pojawiają, to mamy do czynienia z jedną z następujących sytuacji:

 

1. leków nie można transportować lub też tracą one podczas transportu znacznie na wartości,

2. koszy transportu są tak wysokie, że całość jest nieopłacalna,

3. przeszkadzają czynniki pozarynkowe, czyli rząd.

 

Punkty 1 i 2 są nieprawdziwe. Wnioski wyciągniesz sam.

 

Z pewnością nie, bo gdyby to liczono, nigdy nie uzyskanoby 40%, tylko średnią na poziomie dobrych 70%

 

Skąd ta pewność? W artykule nie masz żadnych wskazówek. Równie dobrze ja mógłbym stwierdzić, że z pewnością liczono tylko to, co klient płaci bezpośrednio, a więc w rzeczywistości leki są droższe.

 

Na pewno więcej osób kupiło komputer, niż Herceptin, Avastin, Epogen czy choćby stosunkowo tani Gleevec.

 

No to teraz policzmy, ile te leki mogą kosztować w USA i w Europie (może zrozumiesz, o co chodzi z tym państwowym przymusem. Wyobraźmy sobie, że opakowanie każdego z tych leków kosztuje 1000 USD. Amerykanin idąc do apteki płaci za to opakowanie 1000 USD. A ile płaci Europejczyk? Ano w aptece zapłaci np. 200 USD. Problem jednak w tym, że aby on mógł zapłacić 200 USD to inni Europejczycy musieli dodać do tego jeszcze 1000 USD. Bo firma farmaceutyczna wycenia ten lek na 1000 USD i tyle za niego otrzymuje. Jednak Europejczycy nie dają tej kasy bezpośrednio firmie, a urzędnikom, których usługi też kosztują (wynagrodzenia, tworzenie miejsc pracy, tworzenie odpowiednich przepisów, koszty obsługi samego przekazywania pieniędzy, koszty afer korupcyjnych, pomyłek księgowych itp. itd.). Przecież dobrze sobie zdajesz sprawę z tego, że cała obsługa związana z czymkolwiek (a więc też i z rynkiem leków) kosztuje. Pieniądze te muszą zostać wydane. Zanim więc lek trafi do pacjenta należy wydać sporo pieniędzy na to "trafianie". W sumie więc Europejczycy płacą 1000 USD za lek + 200 USD za obsługę związaną z tym, by lek był "tani". Więc ten "tani" lek kosztuje 1200 USD. A to więcej niż 1000 USD, prawda?

 

 

Tymczasem prawda jest taka, że ze strony rządu jedyne ograniczenia, jakie są, to konieczność przejścia testów klinicznych i nienaruszania patentów należących do innych firm.

 

I rządy nie stosują żadnych innych ograniczeń tak? Żadnych ceł, zezwoleń, licencji, nic? Wystarczy, że firma A udowodni np. na Islandii, że lek działa i jest bezpieczny, a wówczas będzie mogła go bez najmniejszych problemów sprzedawać w Polsce?

 

Ależ oczywiście, że masz prawo. Warto poczytać nieco o rynku leków, zanim się zabiera za dyskusję

 

Serio? Mogę sobie sprowadzić dowolny lek zarejestrowany w dowolnym kraju na świecie? Jak dobrze być Polakiem. Nie wszystkim Europejczykom jest jednak tak dobrze:

"Colette Mills has been condemned to death by the NHS. We should pay attention to her story now, because one day it could very well be our own. Mrs Mills, a former nurse who has breast cancer, was told back in September that her local hospital trust would not pay for Avastin, a drug which would double the time her disease was kept under control. Colette, 58, and her husband Eric, said they would buy the Avastin out of their savings. Imagine their shock when they learned that, if they purchased the drug, the mother-of-two would have to pay for all her future NHS care - to the tune of £15,000 a month. Health Secretary Alan Johnson has ruled that patients can no longer combine private and NHS care as this creates a "two-tier" system."

 

Widzisz, do czego prowadzi przymusowa służba zdrowia? Do sytuacji, ze mimo płaconych składek nie pozwolą Ci kupić leku, a jednocześnie uniemożliwią jego kupno na własną rękę. W prasie znajdziesz wiele podobnych historii, gdy przymusowy klient przymusowej służby zdrowia nie mógł kupić lepszych leków, bądź musiał o to prawo walczyć sądownie.

 

Tak sobie sprawdziłem Avastin o którym wspomniałeś. Pewnie źle szukałem, ale gdy wpisałem "buy Avastin" od razu znalazłem witryny z USA i Kanady, gdzie mogę go kupić. Natomiast jakoś nie znalazłem witryny w Wielkiej Brytanii.

 

Jakbym czytał Gomułkę, tylko hasła troszkę inne. Fanatyzm nawet w imię słusznej idei to mało ciekawa postawa.

 

Gomułka raczej wspierał proponowany przez Ciebie model służby zdrowia. no, ale mogę się mylić :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

.Ależ oczywiście, że masz prawo. Warto poczytać nieco o rynku leków, zanim się zabiera za dyskusję :P

 

Wiesz, tak z głupia frant postanowiłem sprawdzić. I wyszło, że chyba nie ja powinienem czytać.

 

Czytaj zatem:

 

"Do obrotu dopuszczone są bez konieczności uzyskania pozwolenia produkty lecznicze, sprowadzane z zagranicy, jeżeli:

a) ich zastosowanie jest niezbędne dla ratowania życia lub zdrowia pacjenta,

:D dany produkt leczniczy jest dopuszczony do obrotu w kraju, z którego jest sprowadzany,

c) posiada aktualne pozwolenie dopuszczenia do obrotu w kraju, z którego jest sprowadzany,

d) nie może być zarejestrowany w Polsce odpowiednik z tą samą substancją czynną.

 

Podstawą sprowadzenia produktu leczniczego jest:

⇒ zapotrzebowanie szpitala, albo

⇒ zapotrzebowanie lekarza prowadzącego leczenie poza szpitalem, potwierdzone przez konsultanta z danej dziedziny medycyny.

 

Nie dopuszcza się do obrotu bez konieczności uzyskania pozwolenia produktów leczniczych sprowadzanych z zagranicy, w odniesieniu do których:

a) Minister Zdrowia wydał decyzję o odmowie wydania pozwolenia, odmowie przedłużenia okresu ważności pozwolenia;

:D Zawierających tę samą lub te same substancje czynne, tę samą dawkę i postać, co produkty lecznicze, które otrzymały pozwolenie."

 

Ponadto:

 

"Sprowadzeniem leku zajmuje się apteka i to ona określa czas oczekiwania. Minister Zdrowia wydaje jedynie zezwolenie na sprowadzenie danego leku z zagranicy w ramach importu docelowego i nie ma wpływu na szybkość jego sprowadzenia. "

 

Czyli, jak jasno widzisz, nie możesz sobie swobodnie sprowadzić leków z zagranicy. Potrzebujesz zezwoleń, pozwoleń, papierków, konsultacji, dobrej woli itp. itd.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Akurat ze sprowadzaniem leków ponoć nie jest tak łatwo. Ostatnio mówili w TV o braku leku na jakieś schorzenie z powodu zaprzestania produkcji w Polsce. Pacjentom została podana sugestia aby sprowadzać odpowiednik z Czech, jednak cały proces okazuje się być kosztowny/czasochłonny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Czyli, jak jasno widzisz, nie możesz sobie swobodnie sprowadzić leków z zagranicy.

Nigdzie nie napisałem, że możesz to sobie robić na własne życzenie tylko dlatego, że masz ochotę. Warto jednak pomyśleć, dlaczego tak jest.

 

Chodzi o to, żeby nie sprowadzać leków bez powodu. Trudno bowiem kontrolować konsekwencje brania leku, który nie został przetestowany w lokalnych warunkach. Dlatego też musi istnieć konkretna potrzeba i konkretny powód, by taki lek sprowadzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Podobnie jak w Europie. Dlaczego więc generyki trafiają do Europy, a do USA nie? Jedyne wyjaśnienie: rząd blokuje.

Nie pytaj mnie, dlaczego, ale zapewniam Cię, że do dopuszczenia generyku na rynek wystarczy wykazać, że jest równoważny z oryginałem. Osobiście obstawiałbym raczej, że sam biznes blokuje.

Jeśli masz na myśli "zrzucanie się" w formie finansowania badań przez państwo, to i tak są w lepszej sytuacji niż Europejczycy, którzy płacą na badania, na leki i na dopłaty do leków.

Błąd. Europejczycy płacą znacznie, ZNACZNIE mniej na badania, a podatnicy z USA zrzucają się na cały świat.

No to teraz policzmy, ile te leki mogą kosztować w USA i w Europie (może zrozumiesz, o co chodzi z tym państwowym przymusem.
W sumie więc Europejczycy płacą 1000 USD za lek + 200 USD za obsługę związaną z tym, by lek był "tani". Więc ten "tani" lek kosztuje 1200 USD. A to więcej niż 1000 USD, prawda?
Skąd ta pewność? W artykule nie masz żadnych wskazówek.
I rządy nie stosują żadnych innych ograniczeń tak? Żadnych ceł, zezwoleń, licencji, nic? Wystarczy, że firma A udowodni np. na Islandii, że lek działa i jest bezpieczny, a wówczas będzie mogła go bez najmniejszych problemów sprzedawać w Polsce?

Dopuszczenie leku do użytku w dowolnym kraju UE automatycznie oznacza dopuszczenie go do obrotu w całej UE.

"Colette Mills has been condemned to death by the NHS.(...) if they purchased the drug, the mother-of-two would have to pay for all her future NHS care - to the tune of £15,000 a month.

Dziwisz się? Oczekujesz, że sprowadzi się lek, którego jeszcze w danym kraju nie przetestowano, a potem weźmie się na siebie pełną odpowiedzialność za losy pacjenta? Gdyby tak zrobiono, to dopiero byłby socjalizm!

Widzisz, do czego prowadzi przymusowa służba zdrowia? Do sytuacji, ze mimo płaconych składek nie pozwolą Ci kupić leku

Nie pozwolą? Przecież napisano, że pozwalają.

Tak sobie sprawdziłem Avastin o którym wspomniałeś. Pewnie źle szukałem, ale gdy wpisałem "buy Avastin" od razu znalazłem witryny z USA i Kanady, gdzie mogę go kupić. Natomiast jakoś nie znalazłem witryny w Wielkiej Brytanii.

Kupić, a móc skorzystać na mocy umowy z ubezpieczycielem, to absolutnie nie to samo.

Gomułka raczej wspierał proponowany przez Ciebie model służby zdrowia. no, ale mogę się mylić :P

Mówię o fanatycznym stylu wypowiedzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Niskocukrowa dieta matki w czasie ciąży oraz dziecka przez dwa lata po urodzeniu, znacząco zmniejsza ryzyko rozwoju cukrzycy i nadciśnienia u dorosłego człowieka. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, Uniwersytetu Południowej Kalifornii (USC) w Los Angeles i kanadyjskiego McGill University w Montrealu zauważyli, że dzieci, które przez pierwszych 1000 dni od poczęcia spożywały niewiele cukru, miały o 35% mniejsze ryzyko rozwoju cukrzycy typu II i o 20% mniejsze ryzyko rozwoju nadciśnienia w dorosłym życiu.
      Już ograniczenie ekspozycji na cukier przed urodzeniem wiązało się z obniżeniem ryzyka wystąpienia tych chorób, a ograniczenie cukru po urodzeniu dodatkowo zwiększa uzyskane korzyści. Naukowcy wykorzystali w swoich badaniach niezamierzony naturalny eksperyment, jakim była II wojna światowa. Sprawdzili, jak ówczesna polityka racjonowania cukru wpłynęła długoterminowo na zdrowie obywateli.
      W Wielkiej Brytanii racjonowanie cukru rozpoczęto w 1942 roku, a zakończono je dopiero we wrześniu 1953 roku. Naukowcy wykorzystali bazę danych U.K. Biobank. Znajdują się w niej dane genetyczne, medyczne, informacje dotyczące stylu życia i innych czynników ryzyka olbrzymiej liczby obywateli. Dzięki niej mogli porównać zdrowie dorosłych mieszkańców Wielkiej Brytanii z czasów przed ograniczenia sprzedaży cukru i po niej.
      Badania długoterminowych skutków spożywania cukru dodawanego do żywności jest trudne. Ciężko jest bowiem znaleźć takie sytuacje, gdy duże grupy społeczeństwa na początkowych etapach życia mają do czynienia z różnymi składnikami odżywczymi, a potem śledzić tych losy tych ludzi przez kolejnych 50 czy 60 lat, mówi główna autorka badań, Tadeja Gracner z USC.
      Gdy cukier był racjonowany, średnie spożycie na głowę wynosiło 40 gramów dziennie. Po zakończeniu ograniczeń zwiększyło się ono do około 80 gramów dziennie. Co ważne dla badań, racjonowanie żywności w czasie wojny nie wiązało się z ekstremalnymi ograniczeniami składników odżywczych. W tym czasie dieta przeciętnego mieszkańca Wielkiej Brytanii była mniej więcej zgodna z obecnymi zaleceniami WHO czy amerykańskiego Departamentu Rolnictwa, które radzą, by dzieci do 2. roku życia nie spożywały w ogóle dodatkowego cukru, a spożycie u dorosłych nie przekraczało 50 gramów (12 łyżeczek) dziennie.
      Natychmiastowy olbrzymi wzrost spożycia cukru po zniesieniu restrykcji, który nie wiązał się ze wzrostem spożycia innych rodzajów żywności, stał się więc interesującym przypadkiem naturalnego eksperymentu. Ludzie zostali wystawieni na ekspozycję różnych ilości cukru na samym początku życia, w zależności od tego, czy zostali poczęci bądź urodzili się przed czy po wrześniu 1953 roku. To pozwoliło na porównanie tych, którzy zostali poczęci lub urodzili się w czasach, gdy cukier racjonowano, z tymi, z czasów po zniesieniu ograniczeń.
      Naukowcy porównali więc tak wyodrębnione dwie grupy osób i stwierdzili, że ci, którzy przez 1000 dni od poczęcia spożywali mniej cukru, byli narażeni na mniejsze ryzyko cukrzycy i nadciśnienia. Jednak to nie wszystko. W grupie tej, jeśli już ktoś zapadł an cukrzycę, to pojawiała się ona cztery lata później, a w przypadku nadciśnienia było to dwa lata później, niż chorowały osoby spożywające więcej cukru w ciągu pierwszych 1000 dni życia. Co ważne, już mniejsze spożycie cukru w łonie matki zapewniało korzyści zdrowotne kilkadziesiąt lat później. Wyniki badań pokazują, jak ważne jest znaczące zmniejszenia spożycia cukru przez kobietę w ciąży, gdyż ograniczenie cukru dziecku po urodzeniu jest o tyle trudne, że cukier dodawany jest bardzo wielu produktów spożywczych, a dzieci są bez przerwy bombardowane reklamami słodyczy.
      Średnie miesięczne koszty ekonomiczne cukrzycy w USA wynoszą 1000 USD na osobę. Ponadto cukrzyca skraca oczekiwany czas życia, a im wcześniej się pojawi, tym większa jest utrata lat życia. Wynosi ona 3-4 lata na każdą dekadę, zatem osoba, która zapadła na cukrzycę w wieku 30 lat może żyć o 6–8 lat krócej, niż osoba, u której choroba pojawiła się w wieku 50 lat.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Badania przeprowadzone na modelach mysich, u których poprzez dietę wysokotłuszczową wywołano otyłość wykazały, że samice, w przeciwieństwie do samców, są lepiej chronione przed otyłością i towarzyszącym jej stanem zapalnym, gdyż w ich organizmach dochodzi do większej ekspresji proteiny RELM-α. Stwierdziliśmy, że komórki układu odpornościowego oraz RELM-α są odpowiedzialne za międzypłciowe różnice w reakcji układu odpornościowego na otyłość, mówi profesor Meera G. Nair z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Riverside. Jest ona współautorką badań prowadzonych wraz z profesor Djurdjicą Coss.
      Do białek z rodziny RELM (resistin-like molecule), obok rezystyny, należą też RELM-α i RELM-β. Do wysokiej ekspresji RELM zachodzi w czasie infekcji i stanów zapalnych. Gdy tylko u myszy pojawia się infekcja, błyskawicznie dochodzi do uruchomienia produkcji RELM-α, które ma chronić tkanki. RELM-α reguluje działanie dwóch typów komórek układu odpornościowego: przeciwzapalnych makrofagów i eozynofili. Autorki badań zaobserwowały, że samce myszy wykazywały niższą ekspresję RELM-α, miały mniej eozynofili, a więcej prozapalnych makrofagów, które wspomagały otyłość. Gdy uczone usunęły RELM-α u samic odkryły, że nie były one chronione przed otyłością, miały mniej oezynofili, a więcej makrofagów – podobnie jak samce.
      Mogłyśmy jednak zredukować otyłość u samic myszy podając im eozynofile lub RELM-α to sugeruje, że mogą być one obiecującymi środkami terapeutycznymi, mówi Nair.
      Niedobór RELM-α miał duży wpływ na samców, ale wciąż był on mniejszy niż na samice. Prawdopodobnie dlatego, że samice mają wyższy poziom RELM-α, zatem niedobory bardziej wpływają na ich organizm. Z naszych badań płynie wniosek, że w chorobach metabolicznych, takich jak otyłość, konieczne jest branie pod uwagę różnic międzypłciowych, stwierdza Coss.
      Najważniejsze jednak jest odkrycie nieznanej dotychczas, zależnej od płci, roli RELM-α w modulowaniu reakcji metabolicznej i zapalnej na indukowaną dietą otyłość. Istnieje „oś RELM-α-eozynofile-makrofagi”, która chroni kobiety przed otyłością i stanem zapalnym wywoływanymi dietą. Wzmocnienie tego szlaku może pomóc w walce z otyłością, dodaje Nair.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W X wieku Arabowie wprowadzili do Europy cukier trzcinowy, a być może również uprawiali trzcinę cukrową na Sycylii. Pojawienie się cukru miało olbrzymi wpływ na kuchnię oraz zdrowie mieszkańców Europy, szczególnie na stan ich uzębienia. O ile początkowo na podbitych przez muzułmanów obszarach Półwyspu Iberyjskiego cukier spożywała głównie elita, to już za czasów dynastii Nasrydów (1230–1493) w emiracie Granady cukier był dość szeroko rozpowszechniony.
      Naukowcy z Uniwersytetów w Granadzie i Bernie postanowili sprawdzić, jaki wpływ na mieszkańców państwa Nasrydów miało rozpowszechnienie się cukru. Uczeni zbadali zęby dzieci i młodzieży, poddanych Nasrydów, z dwóch stanowisk archeologicznych, La Torrecilla i Talará. Porównali je z reprezentatywną próbką równie młodych mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego, którzy żyli w okresie od epoki brązu po średniowiecze i nie mieli dostępu do cukru. W sumie przebadano 770 zębów pochodzących od 115 osób, które podzielono na trzy grupy. W pierwszej z nich (grupie A) znalazły się dzieci poniżej 2. roku życia, w drugiej (B) dzieci i młodzież posiadający wyłącznie zęby mleczne, w trzeciej (C) zaś – dzieci i młodzież z zębami stałymi i mlecznymi.
      Badania wykazały, że pod rządami Nasrydów próchnica była częstym problemem wśród młodych ludzi. W próbce porównawczej, osób nie mających dostępu do cukru, zdarzała się ona rzadko. Spostrzeżenia te zgadzają się ze źródłami pisanymi z epoki, mówiącymi o używaniu cukru w diecie oraz jako środka uspokajającego, ułatwiającego odstawienie dziecka od piersi. Zauważone różnice w częstotliwości występowania próchnicy wśród poddanych Nasrydów – częściej próchnica atakowała w Talará – mają prawdopodobnie związek ze statusem społeczno-ekonomicznym obu populacji.
      Zanim Arabowie rozpoczęli podbój Półwyspu Iberyjskiego, zajęli wyspy na Morzu Śródziemnym. Zdobyli m.in. Kretę i Sycylię. W X wieku Ibn Hawqal informuje, że na mokradłach w pobliżu Palermo uprawiana jest trzcina cukrowa. Dysponujemy też relacją z XII wieku, w której Abu Abd Allah Muhammad al-Idrisi opisuje miasta na Cyprze, wspomina o tamtejszych targach i sprzedawanych na nich cukrze. Nic jednak nie mówi o uprawach trzciny cukrowej na Sycylii, na której przez jakiś czas mieszkał. Z kolei gdy w 1291 roku padła Akka, krzyżowcy, kupcy, zakonnicy i rzemieślnicy przenieśli się na Cypr, gdzie – korzystając ze swoich doświadczeń z uprawą trzciny cukrowej w Palestynie – również uprawiali cukier. Specjalizowali się w tym szczególnie rządzący Cyprem Luzynianowie, kupcy weneccy oraz joannici.
      Pierwsze uprawy trzciny cukrowej na Półwyspie Iberyjskim pojawiły się w X wieku. Zostały założone pomiędzy miejscowościami Velez-Malaga a Almerią oraz w dolnym biegu Gwadalkiwiru, na południe od Sewilli. Był to jednak produkt egzotyczny i przed nastaniem Nasrydów, uprawy prowadzone były na małą skalę. Zresztą te w okolicach Gwadalkiwiru długo się nie utrzymały. Po rekonkwiście duże uprawy trzciny cukrowej istniały pomiędzy XIV a XVII wiekiem w Walencji. Jeszcze w 2017 roku produkcja trzciny cukrowej w Hiszpanii wyniosła 1100 ton. Roślina ta uprawiana jest więc na terenie dzisiejszej Hiszpanii od ponad 1000 lat. I od ponad 1000 lat wpływa ona na stan uzębienia mieszkańców.
      Przeprowadzone badania wyraźnie pokazują, jak zgubny dla zębów jest cukier. Na przykład na stanowiskach kultury El Argar z epoki brązu zidentyfikowano tylko 3 przypadki próchnicy (1,1%), a na średniowiecznym stanowisku Tejuela były to 2 przypadki (1,5%). Tamtejsze społeczności miały jedynie dostęp do miodu, który co prawda zawiera dużo cukrów, ale w jego skład wchodzą też substancje zwalczające bakterie wywołujące próchnicę. Tymczasem odsetek próchnicy w królestwie Nasrydów był wyraźnie wyższy i wynosił on 10,9% w La Torrecilla i 27,2% w Talará. Naukowcy przyjrzeli się też – pochodzącym z innych badań – danym nt. społeczności z Anglii i Italii, które żyły od czasów rzymskich po średniowiecze i również nie miały dostępu do cukru. Odsetek próchnicy wynosił tam od 0 do 7 procent.
      Podobnie jak współcześnie, próchnica atakowała najczęściej zęby trzonowe. Częściej też obserwowano ją w grupie wiekowej C niż B, co ma związek z dłuższą ekspozycją starszej grupy na działanie bakterii wywołujących próchnicę. U dzieci poniżej 2. roku życia (grupa A) znaleziono tylko 1 przypadek próchnicy. Nie może to dziwić, gdyż były one najkrócej wystawione na działanie cukru, ponadto przez większą część życia były karmione piersią.
      Dostępne dane na temat rozpowszechnienia próchnicy w badanej populacji muzułmańskiej wskazują, że jej dieta bardzo sprzyjała rozwojowi próchnicy, szczególnie w Talará. Dzieci nie tylko jadły słodycze, ale prawdopodobnie cukier był używany do uspokajania najmłodszych. Al-Jatib [żyjący w XIV-wiecznej Granadzie autor Kitāb al-Wusūl – red.], zaleca by około 2-letnim dzieciom w okresie odstawiania ich od piersi podawać kulki z chleba wypełnione cukrem. Dzieciom dawano też do ssania trzcinę cukrową. [...] Próchnica częściej trapiła mieszkańców Talará niż La Torrecilla, co można wytłumaczyć tym, iż w Talará żyła bogatsza społeczność, która mogła sobie pozwolić na kupno cukru. Ponadto Talará znajdowała się bliżej plantacji trzciny cukrowej, przy drodze, którą cukier docierał do Granady. Łatwiej więc tam było o dostęp do świeżej trzciny, którą mogły ssać dzieci – czytamy w podsumowaniu badań.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Proteina XRN1 odgrywa kluczową rolę w regulowaniu apetytu i metabolizmu przez mózg, informują badacze z Okinawa Institute of Science and Technology Graduate University. U myszy utrata tego białka z przodomózgowia doprowadziła do pojawienia się niepohamowanego apetytu i otyłości, czytamy na łamach iScience. Otyłość powodowana jest przez nierównowagę pomiędzy ilością przyjmowanego pokarmu a wydatkowaniem energii. Wciąż jednak słabo rozumiemy, jak apetyt i metabolizm są regulowane przez komunikację pomiędzy mózgiem a innymi częściami ciała, jak trzustka czy tkanka tłuszczowa, mówi doktor Akiko Yanagiya.
      W ramach badań naukowcy stworzyli mysz, w której przodomózgowiu nie pojawiła się proteina XRN1. W tym regionie mózgu znajduje się m.in. podwzgórze, niewielki obszar odpowiedzialny za uwalnianie hormonów regulujących sen, temperaturę ciała, pragnienie i głód. Naukowcy zauważyli, że w wieku 6 tygodni ich myszy zaczęły gwałtownie przybierać na wadze i w wieku 12 tygodni były już otyłe. Obserwując zachowanie zwierząt uczeni stwierdzili, że myszy pozbawione XRN1 jadły niemal dwukrotnie więcej niż grupa kontrolna.
      To była prawdziwa niespodzianka. Gdy po raz pierwszy pozbawiliśmy mózg XRN1 nie wiedzieliśmy, co odkryjemy. Tak drastyczny wzrost apetytu był czymś niespodziewanym, informuje doktor Shohei Takaoka.
      Japończycy chcieli dowiedzieć się, co powoduje, że myszy tak dużo jedzą. Zmierzyli więc poziom leptyny we krwi. To hormon, który tłumi uczucie głodu. W porównaniu z grupą kontrolną był on znacząco podwyższony. Normalnie powinno to zniwelować uczucie głodu i powstrzymać myszy przed jedzeniem. Jednak zwierzęta pozbawione XRN1 nie reagowały na leptynę.
      Naukowcy odkryli też, że 5-tygodniowe myszy były oporne na insulinę, co w konsekwencji może prowadzić do cukrzycy. W miarę upływu czasu u myszy tych poziom glukozy i insuliny znacząco rósł wraz ze wzrostem leptyny. Sądzimy, że poziom glukozy oraz insuliny zwiększał się z powodu braku reakcji na leptynę. Oporność na leptynę powodowała, że myszy ciągle jadły, glukoza we krwi utrzymywała się na wysokim poziomie, a przez to wzrastała też ilość insuliny, mówi Yanagiya.
      Sprawdzano też, czy otyłość u myszy mogła być spowodowana mniejszą aktywnością fizyczną. Zwierzęta umieszczono w specjalnych klatkach, gdzie mierzono poziom zużywanego tlenu, co służyło jaki wskaźnik tempa metabolizmu. Okazało się, że u 6-tygodniowych myszy nie było żadnej różnicy w wydatkowaniu energii pomiędzy grupą badaną (bez XRN1) a grupą kontrolną. jednak uczeni zauważyli coś bardzo zaskakującego. Otóż myszy bez XRN1 używały węglowodanów jako głównego źródła energii. Natomiast myszy z grupy kontrolnej były w stanie przełączać się pomiędzy wykorzystywaniem węglowodanów w nocy – kiedy to były bardziej aktywne – a wykorzystywaniem zgromadzonego w ciele tłuszczu w dzień, w czasie mniejszej aktywności.
      Z jakiegoś powodu myszy pozbawione XRN1 nie wykorzystywały tłuszczu tak efektywnie, jak grupa kontrolna. Nie wiemy, dlaczego tak się dzieje, przyznaje doktor Yanagiya. Gdy zaś myszy te osiągnęły 12 tygodni życia, ich wydatki energetyczne zmniejszyły się w porównaniu z grupą kontrolną. Jednak naukowcy sądzą, że było to spowodowane otyłością, a nie na odwrót. Myślimy, że przyczyną otyłości było tutaj przejadanie się w wyniku oporności na leptynę, dodaje uczony.
      XRN1 odgrywa kluczową rolę w aktywności genów, gdyż jest zaangażowana na ostatnim etapie degradacji mRNA. Naukowcy odkryli, że u otyłych myszy poziom mRNA wykorzystywanego do wytwarzania proteiny AgRP, jednego z najsilniejszych stymulatorów apetytu, był podwyższony, co prowadziło też do podwyższonego poziomu AgRP. W tej chwili to tylko spekulacja, ale sądzimy, że zwiększony poziom tej proteiny i nieprawidłowa aktywacja wytwarzających ją neuronów może być przyczyną oporności na leptynę u myszy. W normalnych warunkach leptyna zmniejsza aktywność neuronów AgRP, ale jeśli utrata XRN1 powoduje, że neurony pozostają wysoce aktywne, to może to zagłuszać sygnały przekazywane przez leptynę, wyjaśniają naukowcy.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Można ocalić życie setek tysięcy ludzi, a liczbę zachorowań zmniejszyć o kilka milionów, zmniejszając ilość cukru w sprzedawanej żywności – czytamy na łamach pisma Circulation. Jeśli zmniejszymy ilość cukru o 20% w pakowanej żywności i o 40% w napojach, to w ciągu życia jednego dorosłego pokolenia w USA liczba takich zdarzeń jak ataki serca czy udary zmniejszy się o 2,48 miliona przypadków. Jednak to nie wszystko.
      Naukowcy z Massachusetts General Hospital, Wydziału Zdrowia Nowego Jorku oraz Uniwersytetów Tufts i Harvarda donoszą, że taka redukcja cukru w żywności doprowadziłaby do zmniejszenia liczby przedwczesnych zgonów o 480 000, a liczby przypadków cukrzycy o 750 000.
      Zmniejszenie ilości cukru w dostępnej w sklepach gotowej żywności i napojach miałoby większy pozytywny wpływ na zdrowie Amerykanów, niż inne propozycje zwalczające nadmierne spożycie cukru, jak nałożenie większych podatków, obowiązek oznaczania ilości cukru czy zakaz słodzonych napojów w szkołach, mówi główny autor badań Siyi Shangguan.
      Naukowcy badali, jaki wpływ na zdrowie Amerykanów miałoby wdrożenie projektu ograniczenia spożycia cukru, zaproponowane przez organizację o nazwie US National Salt and Sugar Reduction Initiative (NSSRI). To koalicja ponad 100 lokalnych, stanowych i ogólnokrajowych organizacji zajmujących się promowaniem zdrowego trybu życia. W 2018 roku NSSRI zarysowała wstępny projekt zmniejszenia ilości cukru w 15 kategoriach żywności i napojów, a przed kilkoma miesiącami zaproponowała szczegółowy plan zakładający, że przemysł dobrowolnie zacznie zmieniać receptury produkowanej żywności.
      Teraz naukowcy stworzyli model, za pomocą którego zbadali, jaki wpływ miałoby wdrożenie planu NSSRI. Z oblićżeń wynika, że dziesięć lat po wdrożeniu planu Amerykanie zaoszczędziliby 4,28 miliarda dolarów na kosztach leczenia, a za życia obecnej dorosłej populacji (w wieku 35–79 lat) oszczędności te sięgnęłyby 118,04 miliarda USD. Dodając do tego zmniejszenie kosztów spadku produktywności osób chorujących z powodu nadmiernej konsumpcji cukru, całkowite oszczędności sięgnęłyby kwoty 160,88 miliarda USD. Autorzy wyliczeń podkreślają, że rzeczywiste oszczędności byłyby prawdopodobnie znacznie większe, gdyż przyjęto bardzo ostrożne założenia. Co więcej, nawet gdyby przemysł wdrożył tylko część rozwiązań proponowanych rzez NSSRI, można by osiągnąć znaczące oszczędności.
      Badacze zauważyli też, że pierwsze pozytywne skutki ekonomiczne pojawiłyby się w 6. roku od wdrożenia propozycji NSSRI, a koszty wdrożenia zaczęłyby się zwracać w 9. roku od wdrożenia.
      Zmniejszenie ilości cukru miałoby też pozytywny wpływ na inne szkodliwe dla zdrowia składniki. Zmiana sposobu produkcji żywności i jej składu spowodowałaby też bowiem zmniejszenie ilości tłuszczów trans i sodu. Propozycje NSSRI to najbardziej na świecie przemyślany i całościowy, a jednocześnie możliwy do osiągnięcia, projekt zmiany składu żywności, mówi Shangguan.
      Cukier jest dodawany do olbrzymiej liczby produktów spożywczych. Występuje tam, gdzie nigdy byśmy się go nie spodziewali. Nadmierne jego spożycie jest związane z występowaniem zarówno cukrzycy, jak i chorób układu krążenia. Problemem jest też ogólnoświatowa epidemia otyłości. W Polsce nadwagę ma aż 60% osób. Tymczasem aż 25% Polaków jada fast-foody kilka razy w miesiącu, a 33% pije słodzone napoje co najmniej kilka razy w tygodniu. Cukrzycę ma około 3 milionów dorosłych Polaków, a choroby układu krążenia są w Polsce główną przyczyną śmierci. Każdego roku umiera z ich powodu około 180 000 osób w naszym kraju, co stanowi ponad 40% wszystkich zgonów.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...