Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Internet mógł być polskim wynalazkiem

Rekomendowane odpowiedzi

Internet mógł powstać w latach 70., a jego twórcami mogli być... Polacy. Historię wynalazku mogącego zmienić świat opisuje Rzeczpospolita.

Wszystko zaczęło się od prac nad systemem PESEL. Jego autorami byli dwaj pułkownicy SB, którzy do współpracy ściągnęli najlepszych polskich informatyków. Stworzyli oni system ewidencji ludności oraz sieć do transmisji danych, która składała się z czegoś w rodzaju elektrycznych maszyn do pisania, monitorów, modemów oraz teleksów.

Jeden z informatyków, którzy pracował nad systemem mówi Rzeczpospolitej: Wpisując na dowolnej zdalnej końcówce nazwę programu (nazywał się PREZES), można było w dowolnym miejscu na świecie sterować całym centrum, ładować programy, drukować zawartość systemu operacyjnego, wszystkie kluczowe dane i rejestry, a także podglądać, co aktualnie robi dowolna stacja gdzieś w Polsce. Było to więc coś, co nie istniało nigdzie na świecie. Co więcej całość opierała się na odpornym na zakłócenia systemie szyfrowania danych.

Już przed rokiem 1980 mieliśmy coś, co mogło się stać Internetem: oprogramowanie łączące w sieć komputery różnych firm z różnym oprogramowaniem poprzez zdalną sieć teletransmisji. Mieliśmy nawet oprogramowanie pozwalające sterować całym systemem, wszystkimi komputerami w centrum z dowolnego miejsca na świecie. Niechęć idiotów partyjnych pogrzebała wszystkie te plany - dodaje wspomniany informatyk.

Ze szczegółami fascynującej historii i zmarnowanej szansy można zapoznać się na stronach Rzeczpospolitej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Norma. Jak Polak coś dobrego wymyśli, to albo to niszczą w zarodku, albo sprzedają zagaranicznym firma i one się uważają za twórców tych patentów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

stwórz coś w Polsce a wyśmieją cie i powiedzą, że na pewno coś podobnego opatentowali już amerykanie ...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A skąd takie nastawienie? Może to sami Polacy nie potrafili się z tym wybić? Mamy taką narodową tendencję do biadolenia, ale nikt nie patrzy na to, że większość prawdziwie innowacyjnych wynalazków dokonanych przez Polaków nawet nie zostaje skomercjalizowanych i nikt nie dba o ich promocję. Temu pewnie też są winni Żydomasoni i łże-elity?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

można było powalczyć o sprawną gospodarkę centralnie sterowaną ???

;)

Gdyby coś takiego powstało, to byłaby większa sensacja niż Internet, loty na Księżyc i komputery kwantowe :)

Coś takiego jak sprawna sterowana gospodarka nie może powstać. Byt niemożliwy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Taaa, powiedziałbym, że normalka. Kto wynalazł niebieski laser? Kto zaprojektował i bodajże także skonstruował pierwszy na świecie piec do tworzenia monokryształów krzemu(a więc cała elektronika "inteligentna" oraz dyskretna)? Odpowiedzcie sobie sami :]

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mikroos'ie może i masz racje, że nikt nie dba o promocję, ale winna temu jest tylko i wyłącznie głupota a nie jacyś "Żydomasoni";) Pieniądze też są kłopotem, bo zawsze ich mało, chociażby na powiększenie produkcji.

Jak to się mówi, mądry polak po szkodzie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mikros w pewnym sensie ma rację, bo jak człowiek źle zarządza, kradnie itp., to jest z góry przezywany Żydem, bez względu na pochodzenie a daleko nie trzeba szukać → Polityka

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
winna temu jest tylko i wyłącznie głupota

zaznaczmy, że nosicielami tej głupoty są sami Polacy

a nie jacyś "Żydomasoni";)

:)

Poza tym pod tym hasłem miałem na myśli wszystkie te rzekome szare sieci, układy itp., które rzekomo psują wszystko wspaniałym ludziom, którzy by zmienili świat w trzy dni, ale wiecznie im ktoś przeszkadza. Mieliśmy już takich paranoików u władzy i ich odsunęliśmy, w świecie nauki jest, niestety, nieco gorzej. Dlaczego? być może winny jest brak demokracji bezpośredniej, a być może - zbyt rozmyte i zbyt liczne środowisko. Ciężko to powiedzieć.

Pieniądze też są kłopotem, bo zawsze ich mało, chociażby na powiększenie produkcji.

Ale to jeszcze nie usprawiedliwia odsprzedawania patentów za pół ceny.

Jak to się mówi, mądry polak po szkodzie.

Żeby ten Polak jeszcze mądrzał... Z tym bywa bardzo różnie, a już szczególnie w polskiej nauce, gdzie szef zespołu nie jest praktycznie w żaden sposób rozliczany z komercjalizacji odkryć. Rozwiązaniem teoretycznie miało być wymaganie od naukowców ubiegających się o granty, by patentowali swoje odkrycia, ale doprowadziło to do jeszcze większego nawarstwienia się absurdów, niż do realnych rozwiązań. Jedynym możliwym rozwiązaniem jest wprowadzenie systemu konkursów na stanowiska kierownicze na uczelniach i presja ze strony władz uczelni na zarabianie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moim zdaniem w Polsce problem leży w kręgach podejmujących kluczowe decyzje - sprzedać czy inwestować. Brakuje pieniędzy na doinwestowanie projektu więc się go sprzedaje za grosze, a pieniędzy brakuje zapewne z powodu niekompetencji osób zarządzających projektem które nie potrafią zdobyć inwestorów czy dofinansowania.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale problem ma też charakter polityczny - mało kiedy państwo (a raczej KBN) decyduje się na kompleksowe programy umożliwiające płynne przejście od fazy zdobywania wiedzy do fazy jej wykorzystania i wdrożenia w przemyśle. W Polsce generalnie panuje moda na naukę dla samej nauki, a nikt nie mysli o tym, jak swietnym biznesem może być wdrażanie wynalazków i wykorzystywanie wiedzy w przemyśle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Już przed rokiem 1980 mieliśmy coś, co mogło się stać Internetem. 

 

Fałszywa teza wynikająca z błędnych założeń. Przy tych założeniach ja mógłbym twierdzić, że już jako dziecko zacząłem pisać Pasję Pendereckiego. Mam na to dowód w postaci kilku bazgrołów na pięciolinii. Przeszkodzili mi w tym rodzice zabierając długopis. Już jako dziecko miałem coś, co mogło się stać dziełem. Jeszcze niedawno twierdzono i pisano, że wynalazcą czegokolwiek jest nie ten o którym wiemy, lecz zapomniany uczony rosyjski.

Co z tego, że coś wiesz jak nie zdajesz sobie sprawy, z ważności tej wiedzy, a nawet jak nie potrafisz przekonać innych, że to ważne. A i to jeszcze nie wszystko. Dopiero gdy potrafisz wykorzystać tę wiedzę, żeby inni odnieśli korzyść materialną czy intelektualną możesz powiedzieć, że jesteś wynalazcą. I tu zgadzam się częściowo z mikroosem

W Polsce generalnie panuje moda na naukę dla samej nauki, a nikt nie mysli o tym, jak swietnym biznesem może być wdrażanie wynalazków i wykorzystywanie wiedzy w przemyśle.
Częściowo bo nie zgadzam się, z tym, że jest to problem polityczny. To głupota!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
Częściowo bo nie zgadzam się, z tym, że jest to problem polityczny. To głupota!

A głupota polityków niby nie dotyczy? ;) Gdyby znaleźli się odważni politycy, gotowi na głęboką reformę polskiego szkolnictwa wyższego, komercjalizacja wynalazków nie byłaby tylko przywilejem. Stałaby się koniecznością z uwagi na istnienie prawdziwego rynku usług badawczo-rozwojowych, prowadzonych równolegle przez firmy i uczelnie. Byłoby to korzystne dla wszystkich:

 

1. dla uczelni, bo dbałyby o własny poziom

2. dla studentów, którzy wiedzieliby, że dobra uczelnia zapewni im dobrą pracę

3. dla rynku i dla budżetu, bo uczelnie generowałyby w ten sposób ogromne pieniądze

4. dla samej nauki, bo więcej wiedzy to więcej wiedzy :)

 

...i tylko uczelnianemu betonowi by się to nie podobało, bo trzeba by było wziąć się wreszcie do roboty. Politycy też się tego boją jak ognia, bo to by wymagało zamykania miernych uczelni, a to by rozwścieczyło uczących się tam studentów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tytułem wstępu ap ropo gospodarki centralnie planowanej ona nie w jest w stanie działać efektywnie nie jest nawet w stanie konkurować z kapitalistyczną.

Plan centralny nie jest w stanie być dynamiczny i elastyczny a kompetencje decyzyjne wędrują w górę. Natomiast decyzje powinny być podejmowane odpowiednio nisko. W uproszczeniu żeby działać efektywnie firma może albo zwiększać produkcje albo zmniejszać zapasochłonność produkcji lub i to i to. To pierwsze jest oczywiste jeśli sprzedany więcej zarabiając 1$ na sztuce zarobimy więcej (albo jeszcze więcej jeśli ze względu na efekt skali zarobimy więcej niż 1$ ze względu na zmniejszenie udziału kosztów stałych w cenie jednostkowej). Dlaczego tego nie możemy zrobić w gosp centr plan? Bo nie zdobędziemy materiałów do produkcji i nie wyprodukujemy więcej niż zakłada plan. Opcja druga o ile ciekawa tez nie wykonalna przy centralnym planie bo nie mamy wpływu na technologie jaką stosujemy bo to centralny plan przewiduje nasze zapotrzebowanie na maszyny i na ludzi. I to właśnie przez plan centralny i rożne dziwne jego konsekwencje kabareciarze mieli wesoło mieli wesoło.         

 

Co do samego wynalazku to można by tez powiedzieć ze Graham Bell wynalazł internet. Po drugie siec ta nie miała potencjału. Jest to raczej ciekawostka.

To powstało jako środek represji i nie miało praktycznie żadnych szans na upublicznienie się bo "system" by tego nie wypuścił z rąk bo to był element przewagi nad obywatelem. I to nie jest żaden spisek czy wina braku marketingu to było tajne i miało takie postać. Kolejna kwestia to względy techniczne to pewnie działało w oparciu o siec teleksową. Sama siec teleksowa z definicji była cyfrowa wiec przesyłanie danych cyfrowych też nie było polskim pomysłem. Po zatem jak to powstawało to podwaliny pod dzisiejszy internetu już istniały (koniec lat 60-tych).

 

A co do badan naukowych to mama takie dziwne wrażenie ze to nawet nie tyle nauka dla samej nauki ale konkurs na najbardziej kretyński (najmniej zrozumiały) tytuł pracy, i to ma stwarzać pozory naukowości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

..Gdyby znaleźli się odważni politycy, gotowi na głęboką reformę polskiego szkolnictwa wyższego.....

Nie podzielam Twojej nadziei, że Państwo może coś dobrego w tej dziedzinie zrobić poza likwidacją Min.Szk.Wyższego. Poza tym mam poglądy wyrażone przez tolo

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A nie sądzisz, że likwidacja ministerstwa także byłaby decyzją polityczną i wymagałaby odważnej osoby na odpowiednim miejscu? ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A nie sądzisz, że likwidacja ministerstwa także byłaby decyzją polityczną i wymagałaby odważnej osoby na odpowiednim miejscu? ;)

Jak najbardziej a nawet odważniejszej od tej co decydowała by się na rozbudowę ministerstwa. Ty chciałbyś większej interwencji polityków, ja mniejszej i dlatego uważam, że to nie powinna być sprawa polityków. :). Pokładałbym większe nadzieje w metodzie naukowej i rynku kapitalistycznym niż w sterowaniu przez państwo. Myślę, że nawet podyktowana dobrymi intencjami interwencja polityków pogarsza sytuację a nie poprawia. Dobrymi intencjami jest wybrukowane piekło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wiele udogodnień współczesnego życia uznajemy za oczywiste i dane raz na zawsze. Jednak za wszystkimi tymi, oczywistymi dla nas, rzeczami, stoją wieki rozwoju kultury i nauki, często ciężka praca wielu ludzi, ale niejednokrotnie całkowity przypadek. I to dziełem przypadku było wynalezienie banalnego frisbee, przydatnej sacharozy czy ratującego życie wszczepialnego rozrusznika serca. A było to tak...
      Frisbee
      Początki frisbee toną w mroku przeszłości. Legenda mówi, że nazwa tej zabawki pochodzi od Frisbie Baking Company z Connecticut, która od drugiej połowy XIX w. piekła m.in. ciastka. Sprzedawano je w metalowych puszkach. Studenci z okolicznych uniwersytetów zauważyli ponoć, że pokrywki tych puszek bardzo dobrze latają i zaczęli się nimi bawić, rzucając je między sobą. Wołali przy tym ponoć „Frisbie!”, by ostrzec przechodniów przed lecącą pokrywką.
      W 1948 r. powstała plastikowa wersja zabawki. Jej twórcy, starając się wykorzystać fascynację UFO, które rok wcześniej ponoć rozbiło się w Roswell, nazwali ją Latającym talerzem. Kilka lat później prawa do zabawki kupiła słynna firma Wham-O, która przemianowała ją na "Frisbee". Szybko zyskała ona popularność, świetnie się sprzedawała. Później Wham-O została wykupiona przez Mattela. Szaleństwo Frisbee było coraz większe, zabawka była postrzegana jako element kontrkultury. W latach 60. organizowano coraz bardziej profesjonalne turnieje, powstała nawet International Frisbee Association. Obecnie wokół frisbee stworzono wiele gier zespołowych.
      Słodzik ze smoły
      Smoła węglowa otrzymywana jest w procesie odgazowywania węgla kamiennego. Ma zastosowania w medycynie i przemyśle, a prace nad nią przyczyniły się do wynalezienia pierwszego sztucznego słodzika – sacharyny. W roku 1879 chemik Konstantin Fahlberg pracował w laboratorium Iry Remstena na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa. Analizował tam związki wchodzące w skład smoły węglowej. Po latach wspominał: Jak wynalazłem sacharynę? Częściowo był to przypadek, częściowo wynik szczegółowych badań. Pracowałem nad składnikami smoły węglowej i dokonałem kilku odkryć, które nie miały jednak wartości komercyjnej. Pewnego dnia zasiedziałem się w laboratorium i zapomniałem o obiedzie. Było późno, gdy sobie o nim przypomniałem. Pobiegłem więc do domu, nie myjąc rąk. Wziąłem kawałek chleba i wsadziłem go do ust. Był bardzo słodki. Nie zastanowiło mnie to, prawdopodobnie pomyślałem, że to ciastko. Opłukałem usta wodą i osuszyłem wąsy chusteczką. Wtedy spostrzegłem, że chusteczka jest jeszcze bardziej słodka niż chleb. Zacząłem się zastanawiać. Napiłem się wody z kubka i była słodka. Zacząłem lizać po kolei palce. Każdy z nich był słodszy niż najsłodsze cukierki, jakie jadłem. Wtedy domyśliłem się, że w smole węglowej trafiłem na substancję, która jest słodsza niż najsłodszy cukier. Porzuciłem obiad i pobiegłem do laboratorium. Zacząłem lizać wszystkie szalki laboratoryjne, jakie stały na stole. Na szczęście żadna z nich nie zawierała żadnej trucizny czy substancji żrącej.
      Jeszcze w tym samym roku Fahlberg i Remsen opublikowali artykuły na temat nowo odkrytej substancji. Kilka lat później Fahlberg ją opatentował i założył fabrykę sacharyny. Stał się bogatym człowiekiem. Sacharynę zaczęto szeroko stosować dopiero podczas I wojny światowej, gdy brakowało cukru. Później dodatkowo zyskała na popularności w latach 60. i 70. XX w. wśród osób przestrzegających diety. Od czasu wynalazku Fahlberga opracowano wiele innych sztucznych słodzików.
      Szkielet Röntgena
      W 1895 r. Wilhelm Röntgen pracował z różnego rodzaju lampami próżniowymi, szklanymi tubami, w których powietrze zastąpiono innym gazem, przez który przepuszczano prąd. Szczególnie interesowało go promieniowanie katodowe generowane w rurze Crookesa. Dnia 8 listopada 1895 r. zauważył, że lampa, z którą pracował spowodowała, że znajdujący się 3 metrów dalej ekran pokryty platynocyjankiem baru zaczął lekko świecić. Uznał, że fluorescencję wywołał nieznany rodzaj promieniowania, który roboczo nazwał „promieniami X”. Rozpoczął więc serię eksperymentów, by zbadać te tajemnicze promienie. W ich ramach szukał też materiału, który promienie by zatrzymywał. Właśnie chciał umieścić przed lampą kawałek ołowiu, gdy doszło do wyładowania. Na ekranie z platynocyjankiem baru pojawił się... słabo widoczny szkielet samego naukowca. Przez kolejne dni Röntgen pracował w tajemnicy. W połowie grudnia wykonał słynne zdjęcie dłoni swojej żony z pierścionkiem na palcu. W ostatnich dniach 1895 r. Röntgen opublikował pierwszy artykuł na temat nowego rodzaju promieniowania. W sumie napisał o nim trzy artykuły naukowe i został ojcem radiologii.
      Syntetyczny barwnik
      Mąż królowej Wiktorii, książę Albert, który planował założenie w Londynie uczelni chemicznej, odwiedził swoją alma mater, Uniwersytet w Bonn. Pracujący tam słynny chemik Justus von Liebig zarekomendował władcy swojego asystenta Augusta Wilhelma von Hofmanna, który pracował ze znaną nam już smołą węglową i był odkrywcą amin oraz twórcą terminu „synteza chemiczna”. Hofmann został kierownikiem założonego w 1845 r. Royal College of Chemistry.
      Osiem lat później do ław studenckich trafił 15-letni William Perkin. Zajął się on badaniem amin, ponieważ sądzono, że uda się z nich uzyskać syntetyczną chininę, której naturalna wersja była pierwszym skutecznym środkiem przeciwko malarii. W 1856 r. w czasie ferii Perkin był w domu i kontynuował swoje eksperymenty w małym przydomowym laboratorium. W czasie jednego z nich uzyskał czarny osad, który rozpuszczał się w alkoholu i barwił go na fioletowo. Okazało się, że zabarwia też tkaniny, a barwnik jest odporny na działanie wody i światła. W ten sposób powstał pierwszy barwnik syntetyczny.
      Młody naukowiec wysłał próbki farbiarzom, a jeden z nich stwierdził, że barwnik świetnie nadaje się do jedwabiu. Perkin wraz z ojcem i bratem założyli niewielką fabrykę. Zainteresowanie nim nie było zbyt duże, gdyż substancja nadawała się wyłącznie do barwienia jedwabiu. Bawełny nie barwiła. Perkinowie mieli jednak szczęście, gdyż w tym samym czasie kolor fioletowy stał się modny w Paryżu i Londynie. Uzyskiwano go z prooduktów naturalnych i był znany jako purpura francuska. Niedługo później Perkin opracował metodę wykorzystania swojego barwnika także i do bawełniy. W 1859 roku jego purpura tyryjska stała się przebojem. Dzięki temu w wielu miejscach prace nad syntetycznymi barwnikami ruszyły pełną parą. W ciągu zaledwie roku powstała jaskrawoczerwona syntetyczna fuksyna oraz błękit anilinowy.
      Pomyłka, która uratowała życie milionom
      Ledwie Wilson Greatbatch stał się dorosły, wybuchła II wojna światowa. Mężczyzna zgłosił się do wojska, gdzie z czasem dosłużył się stopnia chorążego. Pracował w jednostce lotniczej łączności radiowej. Po wojnie skorzystał z programu kształcenia weteranów i studiował inżynierię elektryczną najpierw na Cornell University, później na University of Buffalo. Lubił konstruować różne urządzenia. Pewnego dnia 1957 r. budował urządzenie do rejestrowania pracy serca. Sięgnął do pudełka, w którym trzymał podzespoły i przypadkowo wziął do ręki nieodpowiedni opornik. Nie zauważył tego i umieścił go w swoim urządzeniu. Gdy je uruchomił, zaczęło ono przekazywać dziwne, ale znane mu impulsy. Każdy z nich trwal 1,8 milisekundy, później następowała 1-sekundowa przerwa, a później impuls się powtarzał. Inżynier rozpoznał, że tak właśnie pracuje ludzkie serce. "Patrzyłem na urządzenie z niedowierzaniem i zdałem sobie sprawę, że tego potrzeba, by napędzać serce", wspominał po dziesięcioleciach.
      Dnia 7 maja 1958 r. Greatbatch dostarczył swoje urządzenie Williamowi M. Chardackowi, dyrektorowi chirurgii w Buffalo Veterans' Hospital. Chardack i inny chirurg, Andrew Gage, podłączyli je psu i przez cztery godziny kontrolowali w ten sposób bicie serca zwierzęcia. Greatbatch zbudował następnie 50 urządzeń, które były intensywnie testowane. W tym czasie, pod koniec 1958 r. doktor Ake Senning jako pierwszy zastosował rozrusznik serca u człowieka. Urządzenie, autorstwa Rune Elmqvista, przestało pracować po 3 godzinach. Kolejne pracowało przez 8 godzin. W lutym 1960 r. w Montevideo w Urugwaju zastosowano urządzenie Elmqvista u pacjenta, który przeżył z nim 9 miesięcy. Jednak szwedzki rozrusznik posiadał akumulatory, które trzeba było ładować. Był też duży. Nie był więc praktycznym, wszczepialnym samowystarczalnym rozrusznikiem. Na to miano zasługuje rozrusznik Greatbatcha.
      Pierwszy rozrusznik serca z prawdziwego zdarzenia wszczepiono człowiekowi w kwietniu 1960 r. Pacjentem był 77-letni mężczyzna, który przeżył z nim 18 miesięcy. Jeszcze w roku 1960 Chardack wszczepił rozruszniki 10 osobom. Większość z nich miało ponad 60 lat. W grupie tej było też 2 dzieci. Kolejnych 40 rozruszników wszczepiono zwierzętom. Jedna z osób z pierwszej grupy przeżyła z rozrusznikiem 30 lat. Graetbatch udoskonalał swoje urządzenie, opracowywał lepsze baterie na ich potrzeby, pracował nad wieloma innymi wynalazkami. Gdy w 2011 r. zmarł w wieku 92 lat miał na swoim koncie ponad 320 patentów.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Szerokie rozpowszechnienie się internetu i technologii komunikacyjnych przyciąga ludzi do centrów miast. Zachodzi więc zjawisko odwrotne, niż przewidywano u zarania internetu i ery informacyjnej, informują naukowcy z Uniwersytetu w Bristolu.
      Pomimo tego, że internet pozwala nam na niezwykle łatwy dostęp do wszelkich informacji i umożliwia łatwe i szybkie nawiązanie kontaktu z osobami z drugiego końca świata, jego rozwój nie doprowadził do odpływu ludności z miast. Wręcz przeciwnie, specjaliści zauważyli odwrotne zjawisko. Coraz większe rozpowszechnienie się technologii informacyjnych prowadzi zwiększenia koncentracji ludzi w miastach.
      Nie od dzisiaj wiemy, że np. przedsiębiorstwa działające na uzupełniających się polach, mają tendencje do grupowania się na tym samym obszarze, gdyż zmniejsza to koszty działalności. Technologie informacyjne miały to zmienić.
      Doktor Emmanouil Tranos z Univeristy of Bristol i Yannis M. Ioannides z Tufts Univeristy przeanalizowali skutki zachodzących w czasie zmian dostępności i prędkości łączy internetowych oraz użytkowania internetu na obszary miejskie w USA i Wielkiej Brytanii. Geografowie, planiści i ekonomiści miejscy, którzy na początku epoki internetu rozważali jego wpływ na miasta, dochodzili czasem do dziwacznych wniosków. Niektórzy wróżyli rozwój „tele-wiosek”, krajów bez granic, a nawet mówiono o końcu miasta.
      Dzisiaj, 25 lat po komercjalizacji internetu, wiemy, że przewidywania te wyolbrzymiały wpływ internetu i technologii informacyjnych w zakresie kontaktów i zmniejszenia kosztów związanych z odległością. Wciąż rosnąca urbanizacja pokazuje coś wręcz przeciwnego. Widzimy, że istnieje komplementarność pomiędzy internetem a aglomeracjami. Nowoczesne technologie informacyjne nie wypchnęły ludzi z miast, a ich do nich przyciągają.
      Artykuł Ubiquitous digital technologies and spatial structure; an update został opublikowany na łamach PLOS One.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Iskra
      Dokładnie 50 lat temu, późnym wieczorem 29 października 1969 roku na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA) dwóch naukowców prowadziło pozornie nieznaczący eksperyment. Jego konsekwencje ujawniły się dopiero wiele lat później, a skutki pracy profesora Leonarda Kleinrocka i jego studenta Charleya Kline'a odczuwamy do dzisiaj.
      Kleinrock i Kline mieli do rozwiązania poważny problem. Chcieli zmusić dwa oddalone od siebie komputery, by wymieniły informacje. To, co dzisiaj wydaje się oczywistością, przed 50 laty było praktycznie nierozwiązanym problemem technicznym. Nierozwiązanym aż do późnego wieczora 29 października 1969 roku.
      Jeden ze wspomnianych komputerów znajdował się w UCLA, a drugi w oddalonym o 600 kilometrów Stanford Research Institute (SRI) w Menlo Park. Próby nawiązania łączności trwały wiele godzin. Kline próbował zalogować się do komputera w SRI, zdążył w linii poleceń wpisać jedynie  „lo”, gdy jego maszyna uległa awarii. Wymagała ponownego zrestartowania i ustanowienia połączenia. W końcu około godziny 22:30 po wielu nieudanych próbach udało się nawiązać łączność i oba komputery mogły ze sobą „porozmawiać”. Wydaje się jednak, że pierwszą wiadomością wysłaną za pomocą sieci ARPANETu było „lo”.
       

       
      Trudne początki
      Początków ARPANETU możemy szukać w... Związku Radzieckim, a konkretnie w wielkim osiągnięciu, jakim było wystrzelenie Sputnika, pierwszego sztucznego satelity Ziemi. To był dla Amerykanów policzek. Rosjanie pokazali, że pod względem technologicznym nie odstają od Amerykanów. Cztery lata zajęło im nadgonienie nas w technologii bomby atomowej, dziewięć miesięcy gonili nas w dziedzinie bomby wodorowej. Teraz my próbujemy dogonić ich w technice satelitarnej, stwierdził w 1957 roku George Reedy, współpracownik senatora, późniejszego prezydenta, Lyndona Johnsona.
      Po wystrzeleniu Sputnika prezydent Eisenhower powołał do życia Advanced Research Project Agency (ARPA), której zadaniem była koordynacja wojskowych projektów badawczo-rozwojowych. ARPA zajmowała się m.in. badaniami związanymi z przestrzenią kosmiczną. Jednak niedługo później powstała NASA, która miała skupiać się na cywilnych badaniach kosmosu, a programy wojskowe rozdysponowano pomiędzy różne wydziały Pentagonu. ARPA zaś, ku zadowoleniu środowisk naukowych, została przekształcona w agencję zajmującą się wysoce ryzykownymi, bardzo przyszłościowymi badaniami o dużym teoretycznym potencjale. Jednym z takich pól badawczych był czysto teoretyczny sektor nauk komputerowych.
      Kilka lat później, w 1962 roku, dyrektorem Biura Technik Przetwarzania Informacji (IPTO) w ARPA został błyskotliwy naukowiec Joseph Licklider. Już w 1960 roku w artykule „Man-Computer Symbiosis” uczony stwierdzał, że w przyszłości ludzkie mózgi i maszyny obliczeniowe będą bardzo ściśle ze sobą powiązane. Już wtedy zdawał on sobie sprawę, że komputery staną się ważną częścią ludzkiego życia.
      W tych czasach komputery były olbrzymimi, niezwykle drogimi urządzeniami, na które mogły pozwolić sobie jedynie najbogatsze instytucje. Gdy Licklider zaczął pracować dla ARPA szybko zauważył, że aby poradzić sobie z olbrzymimi kosztami związanymi z działaniem centrów zajmujących się badaniami nad komputerami, ARPA musi kupić wyspecjalizowane systemy do podziału czasu. Tego typu systemy pozwalały mniejszym komputerom na jednoczesne łączenie się z wielkim mainframe'em i lepsze wykorzystanie czasu jego procesora. Dzięki nim wielki komputer wykonywać różne zadania zlecane przez wielu operatorów. Zanim takie systemy powstały komputery były siłą rzeczy przypisane do jednego operatora i w czasie, gdy np. wpisywał on ciąg poleceń, moc obliczeniowa maszyny nie była wykorzystywana, co było oczywistym marnowaniem jej zasobów i pieniędzy wydanych na zbudowanie i utrzymanie mainframe’a.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Dokładnie przed 50 laty, 29 października 1969 roku, dwaj naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, wykorzystali nowo powstałą, rewolucyjną sieć ARPANET, do przesłania pierwszej wiadomości. Po wielu nieudanych próbach około godziny 22:30 udało się zalogować do komputera w oddalonym o 600 kilometrów Stanford Research Institute.
      Wieloletnia podróż, która rozpoczęła się od... wysłania Sputnika przez Związek Radziecki i trwa do dzisiaj w postaci współczesnego internetu, to fascynująca historia genialnych pomysłów, uporu, porażek i ciężkiej pracy wielu utalentowanych ludzi. Ludzi, wśród których niepoślednią rolę odegrał nasz rodak Paul Baran.
      To, co rozpoczęło się od zimnowojennej rywalizacji atomowych mocarstw, jest obecnie narzędziem, z którego na co dzień korzysta ponad połowa ludzkości. W ciągu pół wieku przeszliśmy od olbrzymich mainframe'ów obsługiwanych z dedykowanych konsol przez niewielką grupę specjalistów, po łączące się z globalną siecią zegarki, lodówki i telewizory, które potrafi obsłużyć dziecko.
      Zapraszamy do zapoznania się z fascynującą historią internetu, jednego z największych wynalazków ludzkości.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Uniwersytet Hebrajski w Jerozolimie udostępni całe archiwum Alberta Einsteina. Dzięki internetowi będziemy mogli zapoznać się zarówno z listami miłosnymi uczonego, jak i z jego notatkami, które tworzył pracując nad swoimi teoriami.
      Od 2003 roku w sieci dostępnych jest około 900 zdjęć manuskryptów oraz niekompletny spis obejmujący około połowy archiwum. Teraz, dzięki pieniądzom z Polonsky Foundation, która wcześniej pomogła zdigitalizować prace Izaaka Newtona, zapoznamy się z 80 000 dokumentów i innych przedmiotów, które zostawił Einstein.
      Projekt digitalizacji całości archiwów rozpoczęto 19 marca 2012 roku. Uruchomiono witrynę alberteinstein.info, na której można będzie zapoznawać się ze spuścizną fizyka. Obecnie można na niej oglądać 2000 dokumentów, na które składa się 7000 stron.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...