Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Ramiona Drogi Mlecznej co 200 milionów lat wpływają na zmiany skorupy Ziemi

Rekomendowane odpowiedzi

Niedawne badania podważyły przekonanie, jakoby ziemskie kontynenty uformowały się wyłącznie w wyniku procesów zachodzących wewnątrz naszej planety. Teraz dowiadujemy się o odkryciu „rytmu produkcji” skorupy ziemskiej. Badania minerałów ujawniły, że co mniej więcej 200 milionów lat dochodzi do wzmożenia zmian zachodzących w skorupie ziemskiej, a okres ten jest zbieżny z przejściem Układu Słonecznego przez ramiona Drogi Mlecznej.

Przed kilkoma tygodniami informowaliśmy, że zdaniem naukowców z australijskiego Curtin University ziemskie kontynentu uformowały się w wyniku gigantycznych uderzeń meteorytów. Teraz dowiadujemy się, że do zwiększonego bombardowania dochodzi co około 200 milionów lat. "Układ Słoneczny przemieszcza się pomiędzy spiralnymi ramionami Drogi Mlecznej co około 200 milionów lat. Badając wiek i sygnatury izotopowe minerałów z Kratonu Pilbara w Zachodniej Australii i Kratonu Północnoatlantyckiego na Grenlandii zauważyliśmy podobny rytm tworzenia się skorupy ziemskiej, który zbiega się z okresem, w jakim Układ Słoneczny przechodzi przez obszary o największym zagęszczeniu gwiazd", mówi profesor Chris Kirkland z Curtin University.

Układ Słoneczny krąży wokół centrum Drogi Mlecznej. Okres obiegu wynosi około 230 milionów lat i nazywany jest rokiem galaktycznym. Łatwo więc wyliczyć, że gdy ostatni raz Słońce znajdowało się w tym samym miejscu galaktyki co obecnie, po Ziemi chodziły pierwsze dinozaury.

Raz na jakiś czas – mniej więcej do 200 milionów lat – Układ Słoneczny trafia na bardziej gęste obszary galaktyki. Wtedy oddziaływanie grawitacyjne znajdujących się w pobliżu gwiazd może destabilizować Obłok Oorta i kierować znajdujące się tam planetoidy w stronę Słońca. A część z nich trafi w Ziemię.

Obłok Oorta to hipotetyczna – bo jej istnienia wciąż nie udowodniono – pozostałość po formowaniu się Układu Słonecznego. Ma on składać się m.in. z pyłu i planetoid. Astronomowie sądzą, że wewnętrzne krawędzie Obłoku znajdują się w odległości od 2 do 5 tysięcy jednostek astronomicznych od Słońca, a krawędzie zewnętrzne położone są w odległości od 10 do 100 tysięcy j.a. Przypomnijmy, że 1 j.a. to średnia odległość pomiędzy Słońcem a Ziemią, a najdalej wysłany przez człowieka pojazd, sonda Voyager 1, znajduje się w odległości zaledwie 157,5 j.a. od Ziemi.

Zwiększenie częstotliwości uderzeń komet w Ziemię mogło prowadzić do spotęgowania procesów topnienia powierzchni planety i zapoczątkować formowanie się kontynentów, mówi Kirkland. Powiązanie tworzenia się kontynentów, na których obecnie żyjemy, z podróżą Układu Słonecznego przez Drogę Mleczną rzuca całkowicie nowe światło na historię tworzenia się planety i jej miejsce w przestrzeni kosmicznej, dodaje.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy jeśli 200 lub 400 milionów lat temu na Ziemi istniała jakaś cywilizacja, zostałyby by po niej ślady, które przetrwały formowanie się kontynentów?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cytując:

 

"Najosobliwsze do tej pory znalezisko spoczywa w srebrnym relikwiarzu w kościele Sta. Felicita w Palermo; to, co przenajświętsze u Świętego Wita, albo Vitusa, jak go zwano w tych stronach. Vitus, jako święty, czczony dziś między innymi przez piwowarów i górników, przez ludzi ułomnych i kotlarzy, aktorów aptekarzy i winogrodników, wzywany przy nocnym moczeniu i pożarach, ukąszeniu węża i wściekliźnie, pląsawicy i padaczce, podnieceniu i zagrożonej niewinności, pochodził z Mazara del Valla, miejscowości położonej w południowo zachodniej części Sycylii. Jak wiadomo, wycierpiał wiele za sprawą siepaczy Dioklecjana na przełomie lat 304/305. Był synem zamożnego poganina zwanego Hylas i ku jego zmartwieniu przystał już w wieku siedmiu lat do sekty chrześcijan. Chcąc ujść karzącej dłoni rozsierdzonego ojca, uciekł wraz ze swą mamką Crescentią i swoim nauczycielem Modestiusem do Lukanii. Tam jednak rozpoznano go, ujęto, po czym doprowadzono z powrotem do Rzymu, gdzie zamierzano pozbawić go życia w szczególnie okrutny sposób: miano umieścić go w kotle z wrzącym olejem. W ostatniej chwili aniołowie wybawili go z opresji, porywając ze sobą daleko, gdzie wkrótce zmarł.
W roku 583 zaczęto dzielić szczątki męczennika. Ciało przewieziono do Dolnej Italii, podczas gdy oddzielony członek pozostał w Sycylii. Przeor Furlad z St. Denis, człowiek obrotny, sprowadził okaleczone zwłoki do swojego klasztoru w 756 roku, ale widocznie nie wszyscy jego następcy okazywali Witowi tę samą cześć, gdyż w roku 836 przeor Hilduin podarował zwłoki klasztorowi Corvey. Tam dokonano dalszego podziału ciała męczennika. W roku 922 książę Wenzel, który na cześć Wita budował kościół w Pradze, właśnie w miejscu, gdzie dziś wznosi się na Hradczanach słynna katedra Św. Wita, otrzymał ramię zmarłego. W roku 1355 cesarz Karol IV postanowił zebrać wszystkie brakujące szczątki, porozrzucane tu i ówdzie, znalazł jedynie w Pawii kilka kosteczek, o których autentyczności teologowie nie byli do końca przekonani. Dziś w Europie Środkowej i Południowej jest ponad 150 miejscowości, gdzie znajdują się podobno części ciała Św. Wita.
Najbardziej wyszukana relikwia, jakiej Wit zawdzięcza swój patronat nad zagrożoną niewinnością, pojawiła się w Palermo w X wieku. Dokumenty wspominają o niej w roku 938 w związku z odbudową kościoła Sta. Felicita, gdzie znalazła bezpieczne schronienie. Legendy, oplatające do tej pory tak bujnie postać młodego męczennika, milczą na temat losów, jakie stały się udziałem relikwii w ciągu tych 355 lat.
Istnieje przekaz usiłujący w sposób wiarygodny wyjaśnić jej pochodzenie: pewien rybak, Rosso, wyruszył na połów. W nocy zaskoczył go sztorm, a fale rzuciły łódź na pełne morze. Przez dwa dni i dwie noce Rosso cierpiał niewypowiedziane mąki, aż wreszcie burza ucichła, a on ujrzał rankiem trzeciego dnia znajomy brzeg. Wyciągnął siec i wtedy oczom jego ukazał się obok dwunastu ryb (w tą liczbą oczywiście nie można wierzyć, gdyż najprawdopodobniej chodzi tu o aluzję do dwunastu apostołów) dziwny przedmiot: wygięty, podobny do węża, rowkowany, o długości półtorej stopy i średnicy pół piędzi, z nieznanego, bladoszarego materiału, który byt zarazem elastyczny i kruchy.
Rybak wdzięczny za swoje cudowne ocalenie, przekazał osobliwe znalezisko przeorowi z Sta. Felicita, ten zaś zamknął je w skrytce, aby zaoszczędzić jego widoku - mógł bowiem nasunąć nieprzyzwoite skojarzenia - damom. Działo się to w połowie IX wieku.
Przedmiot ów jakoby cudem przetrwał bez żadnego uszczerbku pożar, który w 922 roku obrócił Sta. Felicita' w perzynę. W roku 932 rozpoczęto budowę nowego kościoła i ten zachował się w dużej części do dnia dzisiejszego.
W 1217 roku Ambrozius, młody i ambitny przeor z Sta. Felicita, uzyskał od arcybiskupa Palermo zgodę na zwrócenie się do Ojca Świętego z prośbą o uwierzytelnienie relikwii. Papież Mikołaj lll wysłał natychmiast do Palermo dwie komisje ekspertów, które na miejscu dokonały oględzin, nie zdobył się jednak na podjęcie decyzji. Dopiero Bonifacy Vlll powołał w roku 1296 trzecią komisję ekspertów i tuz przed śmiercią, w roku 1303, wydał decyzję pozytywną, udzielając swego apostolskiego błogosławieństwa.
Od XIII wieku ów osobliwy twór, zatwierdzony przez najwyższą instancję Kościoła katolickiego jako symbol chrześcijańskiej niewinności i świadectwo zadziwiającej męskości, spoczywał w srebrnym, kunsztownie cyzelowanym wyściełanym jedwabiem relikwiarzu, otwieranym jedynie co sto lat, z okazji jubileuszu istnienia Sta. Felicita. Relikwię wystawiano na pokaz, aby wszyscy mogli ujrzeć nie podlegający procesowi butwienia członek świętego.
Profesor Angelo Buenocavallo, bakałarz medycyny w Palermo, napisał w roku 1439 rozprawę naukową na temat owej relikwii - zwanej w gwarze ludowej "niewymowny św. Wita", lub tez wręcz ordynarnie "il gazzo di Santa Felicita". Buenocavallo twierdził stanowczo, że sporny przedmiot nie może być ludzkim członkiem w ogólności ani tym bardziej w szczególności, gdyż nawet gdyby zmienił się pod wpływem wrzącego oleju, to i tak pod względem anatomicznym nie wykazuje najmniejszego podobieństwa z tą częścią ciała nie mówiąc już w ogóle o długości. Wprawdzie u świń stwierdzono niejednokrotnie, ze ich ogony pęcznieją we wrzącym oleju, przez co odnosiło się wrażenie, ze stopniowo rosną i twardnieją, ale w tym wypadku nie chodziło o wysmażone mięso, a najprawdopodobniej o kość słoniową. Według profesora Buenocavallo wszystko przemawiało za tym, ze jest to jeden z owych pogańskich, wykonanych z kości słoniowej instrumentów muzycznych, na których z taką wprawą grali muzułmańscy muzykanci.
Buenocavallo nie otrzymał zezwolenia na publikację swoich spostrzeżeń. Ludzie zawistni oskarżyli go przed władzami kościelnymi o herezję, jako ze ośmielił się porównać członek św. Wita z ogonami świń. Jego rozprawę skonfiskowano i spalono publicznie. Dzielny profesor z trudem uniknął kary za herezję, ale na okres dwóch lat otrzymał zakaz nauczania. Wtedy wyjechał do Padwy, gdzie jeszcze trzydzieści owocnych lat udzielał się w dziedzinie anatomii. Sława o nim przekroczyła znacznie granice jego przybranej ojczyzny.
Tymczasem instrument św. Wita spoczywał w srebrnym relikwiarzu i wraz z upływem stuleci ulegał coraz bardziej zapomnieniu.
Kiedy w roku 1938 relikwiarz otwarto z okazji obchodów tysiąclecia Sta. Felicita i oczom publiczności ukazał się święty członek, obejrzał go nadzwyczaj skrupulatnie niejaki Luigi Risotto, nauczyciel gimnastyki z Tarentu, zraniony podczas I wojny światowej dokładnie w to samo miejsce, co niegdyś słynny Abelard. W roku 1939 na famach ukazującej się w Tarencie gazecie dla nauczycieli opublikowany został artykuł, w którym Luigi Risotto zdecydowanie kwestionował autentyczność relikwii. Jego zdaniem był to niesłychany skandal, że kosciół katolicki jeszcze w XX wieku ośmiela się podawać kawałek szlauchu, w dodatku o tej dtugości i określonych właściwościach, za genitalia jednego ze świętych i nakazuje go czcić. W ten sposób kontynuuje się czasy mrocznego średniowiecza i bezwstydnie ogłupia prosty naród wiernych - to wszystko w czasie, kiedy bogaty w tradycje kulturowe naród włoski zamierza stać się narodem wiodącym na świecie również pod względem politycznym. To hańba, unosił się autor artykułu.
A przecież, prowadził dalej swój wywód Risotto, mamy tu do czynienia wyłącznie z rowkowanym kawałkiem szlauchu wykonanego z twardej, ale sparciałej już żywicy gumowej - pozostałością po fajce perskiej pochodzenia mauretańskiego. W swoim racjonalistycznym uniesieniu i ograniczonej erudycji Risotto przeoczył fakt, ze ów kawałek gumy wspomniany byt już w wieku X, a w roku 1303 został uznany za relikwię, Maurowie zaś poznali tytoń dopiero w połowie XVI wieku. Jeżeli zaś chodzi o fajkę perską, to skonstruowano ją w roku 1612. Uczynił to przedsiębiorczy właściciel kawiarni, Ziad Kawadri, który po długich i intensywnych rozmyślaniach stworzył nargile ku wygodzie swoich klientów. Z Damaszku owo źródło orientalnego komfortu rozpoczęło swój marsz triumfalny po krajach muzułmańskich aż do Budapesztu i Casablanki, Dar-es-Salam i Hyderabadu. W roku 1961 powołana została mocą zalecenia Jana XXlll watykańska komisja ekspertów. Miała ona przejrzeć w spokoju wykaz wszystkich relikwii, po czym wytrzebić te, które okazały się niegodne tego, aby je czcić, jako niedorzeczne, bolesne lub wręcz śmieszne. W ciągu ponad pięciu lat komisja rozpatrzyła 3786 tego rodzaju przypadków, z czego 1284 wpisała na listę godnych jak najszybszego zapomnienia, a 1544 uznała za niewskazane na dłuższą metę. Pozostałe 958 mogły być po cichu respektowane, ale wymieniane jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Wynik tych badań byt zaskakujący: istniało ponad tysiąc przypadków, w których relikwie wykonane były z materiału o barwie od brudnobiałej do brudnożółtej, przypominającego według słów opisu "starą, porysowaną kość słoniową".
Komisja papieska postarała się o próbki tego materiału i przekazała je do gabinetu fizykalnego w Watykanie celem dokonania badań najnowocześniejszymi metodami, z udziałem radioaktywnego węgla włącznie. W toku badań poczyniono kolejne zadziwiające spostrzeżenia. Wszystkie testy przeprowadzone z udziałem radioaktywnego węgla wypadły ujemnie, a to mogło oznaczać tylko jedno: jeżeli byt to materiał organiczny, a więc kości względnie kość słoniowa, guma lub bursztyn, to próbki musiały pochodzić sprzed 30000 lat, gdyż wyznaczanie dat według tej metody nie sięga dalej w przeszłość. Prawdopodobnie próbki były nawet starsze niż 100 000 lat. Nie mogły więc to być ani palec wskazujący proroka Jeremiasza, ani czaszka Jana Chrzciciela, ani kostka z prawej nogi św. Genowefy, ani mostek św. Pawła.
Członek św. Wita, zaliczony - co było łatwe do przewidzenia - do relikwii, o których należało zapomnieć jak najszybciej, różnił się wprawdzie od innych przedmiotów kolorem i konsystencją, ale po dokładnych badaniach wykazał ten sam przedbiblijny, a raczej niebiblijny wiek. To, co rybak Rossi wyciągnął siecią z głębin morskich po długotrwałym sztormie, stało się raptem niezmiernie interesujące, również dla uczonych papieskiego gabinetu fizykalnego. To, co pojawiło się na horyzoncie jako niepozorne zachmurzenie, mogło przerodzić się w burzę, która była w stanie wstrząsnąć podwalinami dziejów religii. Gdyby przypuszczenia sprawdziły się, owo odkrycie mogło mieć dalekosiężne znaczenie.
I rzeczywiście, wszystko to miało sprawdzić się co do joty.

Dnia 2 marca 1969 roku w Palermo zjawili się wysłannicy Pawła Vl, wręczając miejscowemu arcybiskupowi list od Ojca Świętego. Papież prosił Jego Eminencję o wysłanie do bazyliki św. Piotra z przyczyn, które musi zataić, przechowywanej w Sta. Felicita relikwii św. Wita. Z trwogą musi bowiem przyjąć do wiadomości oznaki świadczące o tym, ze antychryst może jednym posunięciem unicestwić tysiąclecia dziejów religii, odebrać światu możliwość tak wyczekiwanego zbawienia, aby w końcu opanować go całkowicie.
Rozgoryczony tym widocznym brakiem zaufania Ojca Świętego, który nie wyjaśniał w liście związku pomiędzy dziwaczną relikwią a zaistniałą groźbą objęcia panowania przez antychrysta, z drugiej zaś strony zatroskany naglącym tonem prośby, Jego Eminencja polecił otworzyć relikwiarz z Sta. Felicita i wręczyć wysłannikom papieża pożądany przedmiot.
I tak oto członek św. Wita, część fajki perskiej lub tez pogański instrument muzyczny odbył swą pierwszą po ponad tysiącletnim okresie spokoju podroż. Nie rozpoznany w ciągu tysiąclecia wytrącił teraz z równowagi zarówno fizyków, jak również teologów i polityków.
Dnia 5 marca relikwia dotarta do Rzymu, po czym bezzwłocznie dostarczono ją przed oblicze Ojca Świętego, który obejrzał ją z rosnącym zakłopotaniem i znalazłszy potwierdzenie dla swoich najgorszych przeczuć, oddał się modlitwom.
W tym czasie w gabinecie fizykalnym przeprowadzono kolejne ekspertyzy próbek, w wyniku których stwierdzono, ze nie jest to materiał organiczny ani tez nieorganiczny, lecz syntetyczny. Potwierdziło to badanie relikwii z Palermo. Poza tym eksperci ku własnemu zdumieniu stwierdzili, ze istnieje podobieństwo pomiędzy "il gazzo di Santa Felicita" a żebrowanym szlauchem od maski tlenowej używanej przez pilotów myśliwców odrzutowych.
Przede wszystkim należało znaleźć odpowiedź na następujące pytanie: na ile wieków przed wynalezieniem sztucznych tworzyw mógł pojawić się ów materiał, który zresztą już wtedy zawierał znamiona bardzo zaawansowanego wieku. Watykańscy uczeni stanęli przed zagadką. Nie istniała żadna teoria naukowa, która mogłaby wyjaśnić ten stan rzeczy.
Członek św. Wita powędrował więc do archiwum watykańskiego, gdzie przechowywano najbardziej osobliwe przedmioty, kuriozalne przyrządy, rękopisy i dzieła sztuki, zebrane na przestrzeni półtora wieku. Podejmując tak mądrą decyzję, Paweł Vl nie wziął pod uwagę jednego faktu: tego mianowicie, iż CIA interesuje się wszystkim, a jej agenci są dosłownie wszędobylscy. Amerykańska agencja wywiadowcza stale węszyła co dzieje się pod tronem papieskim i w ten sposób Waszyngton już wkrótce dowiedział się o zagadkowych przedmiotach i zaniepokojeniu w Watykanie, otrzymał też niedługo potem przesyłkę zawierającą zdjęcia i próbki dziwnego materiału."

Odpowiedź więc brzmi - pewnie tak!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

2 godziny temu, Ergo Sum napisał:

Czy jeśli 200 lub 400 milionów lat temu na Ziemi istniała jakaś cywilizacja, zostałyby by po niej ślady, które przetrwały formowanie się kontynentów?

Tak na chłopski rozum,  to skoro zachowują się ślady organizmów żywych sprzed miliardów lat, to i ślady po ew. cywilizacji też by przetrwały(?)

Edytowane przez darekp

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kontynenty uformowały się bardzo dawno temu, blisko początku istnienia Ziemi. W tamtym okresie uderzały w Ziemię tak ogromne asteroidy, że ten, który wybił dinozaury to jakiś mały kamyk. Przy uderzeniu tak dużych obiektów, że skorupa ziemska zmienia formę i wyparowują oceany, ciężko, aby coś pozostało. Co prawda, znana jest formacja skalna ze śladami życia, które przetrwały okres Wielkiego Bombardowania (wtedy to mogło mieć związek z migracją gazowego giganta przez pas asteroid), ale jest ich dosłownie jeden. Który w dodatku nie jest powszechnie uznawany jako jednoznaczny dowód na istnienie życia. 

Natomiast 200 mln temu żadna cywilizacja powstać, ponieważ zwierzęta miały bardzo słabo rozwinięte mózgi. Prehistoryczne gady i dinozaury miały bardzo małe mózgi, które były pozbawione kory nowej. Korę nową mają tylko ssaki, a jest ona niezbędna do istnienia świadomości i bierze udział w najbardziej złożonych procesach poznawczych, w tym umożliwia mowę. I choć może współczesny kruk jest zaskakująco inteligentnym stworzeniem, to nie zbuduje cywilizacji. A i tak jest nieporównywalnie bardziej sprawny umysłowo od zwierząt sprzed 200 mln lat. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dla mrówek ich mrowisko być może też jest według nich cywilizacją. Dla wszechświata cywilizacja nie różni się od każdego procesu. Wątpię by cokolwiek dążyło do punktu wspólnego jakim jest cywilizacja. To nam się wydaje że to szczyt możliwości. A co jeśli jest coś, co bezpośrednio czerpie energię z promieniowania kosmicznego? Takie stworzenie nie będzie tworzyć cywilizacji, bo po co. Naszą rolą w budowaniu cywilizacji jest obrót energią w różnej postaci. Szczególnie teraz dobrze to widać podczas wojny.

Edytowane przez Rowerowiec

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
W dniu 5.09.2022 o 18:19, Ravn7 napisał:

ponieważ zwierzęta miały bardzo słabo rozwinięte mózgi

https://kopalniawiedzy.pl/ichtiozaur-kraken-osmiornica-Berlin-Ichthyosaur-State-Park,14065

Cytat

Jasne jest, że stało się tam coś dziwnego. Wskazuje na to dziwne ułożenie kości - mówi McMenamin. Przede wszystkim różny stopień zużycia kości wskazuje na to, że zwierzęta nie padły w tym samym czasie. Ponadto wygląda na to, że kości zostały... celowo ułożone we wzór.

Po co jednak kraken miałby tworzyć wzory z kości? Ich ułożenie przypomina wzorzec, według którego układają się przyssawki na ramionach ośmiornic. Być może zatem zwierzę odwzorowywało swoje ramię? To z kolei zakłada istnienie samoświadomości u głowonoga oraz chęć stworzenia.. autoportretu

Akcja działa się w Triasie, a więc 250-200 milionów lat temu. Być może nadinterpretacja, ale kto wie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach
7 minut temu, Eco_PL napisał:

https://kopalniawiedzy.pl/ichtiozaur-kraken-osmiornica-Berlin-Ichthyosaur-State-Park,14065

Akcja działa się w Triasie, a więc 250-200 milionów lat temu. Być może nadinterpretacja, ale kto wie...

Nie tam, daj spokój. Gdyby mózgi były tak rozwinięte, to mielibyśmy mnóstwo cywilizacji od tego czasu. 
Czekam na odkrycie pozostałości cywilizacji na Marsie. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Europejski radioteleskop LOFAR (LOw Frequency ARray) – którego stacje znajdują się również w Polsce – zanotował najdłuższą parę dżetów wydobywających się z czarnej dziury. Struktura nazwana Porfyrion – od imienia jednego z gigantów z mitologii greckiej – ma długość 23 milionów lat świetlnych. Dotychczas, na podstawie obserwacji i obliczeń sądzono, że maksymalna długość takich dżetów jest znacznie mniejsza.
      Dotychczas sądzono, że limit długości pary dżetów wynosi 4,6–5,0 Mpc (megaparseków). Parsek to 3,26 roku świetlnego, zatem mówimy tutaj o około 16 milionach lat świetlnych. W 2022 roku ten sam zespół naukowy poinformował o istnieniu dżetu wydobywającego się z galaktyki radiowej Alkynoeus. Ma on długość 5 Mpc i był opisywany jako największa struktura pochodzenia galaktycznego. Brak dłuższych par dżetów oraz wyliczenia teoretyczne skłoniły naukowców do wysunięcia hipotezy, że 5 Mpc jest limitem długości.
      Informujemy o zaobserwowaniu struktury radiowej rozciągającej się na około 7 Mpc, czytamy na łamach Nature. Istnienie dżetu dowodzi, że tego typu struktury mogą uniknąć zniszczenia przez niestabilności magnetohydrodynamiczne na przestrzeniach kosmologicznych, nawet jeśli powstały w czasie, gdy wszechświat był znacznie bardziej gęsty, niż obecnie. Nie wiadomo, w jaki sposób tak długotrwała stabilność mogła zostać zachowana.
      Odkrycie sugeruje też, że gigantyczne dżety mogły odgrywać większą niż sądzono rolę w formowaniu się galaktyk we wczesnym wszechświecie. Astronomowie uważają, że galaktyki i ich czarne dziury wspólnie przechodzą ewolucję, a jednym z kluczowych elementów dżetów jest emitowanie olbrzymich ilości energii, które wpływają na ich galaktyki macierzyste i galaktyki z nimi sąsiadujące. Nasze odkrycie pokazuje, że oddziaływanie takich dżetów rozciąga się na większe odległości, niż sądziliśmy, mówi współautor badań, profesor George Djorgovski z Kalifornijskiego Uniwersytetu Technologicznego.
      Autorzy nowych badań wykorzystali LOFAR do poszukiwania olbrzymich dżetów. Dżety to powszechne zjawisko, jednak zwykle są stosunkowo niewielkie. Wcześniej znano setki naprawdę dużych struktur tego typu i uważano, że rzadko one występują. Teraz badacze zarejestrowali ich ponad 10 000. Wielkie dżety były znane wcześniej, ale nie wiedzieliśmy, że jest ich tak dużo, dodaje profesor Martin Hardcastle z University of Hertfordshire.
      Poszukiwania olbrzymich dżetów rozpoczęły się od dość przypadkowego spostrzeżenia. W 2018 roku główny autor obecnych badań, Martijn S. S. L. Oei, wraz z zespołem wykorzystał LOFAR do obserwowania włókien rozciągających się pomiędzy galaktykami. Na obrazach naukowcy dostrzegli zaskakująco dużo wielkich dżetów. Nie mieliśmy pojęcia, że jest ich aż tyle, mówi Oei.
      Naukowcy zaczęli więc szukać kolejnych wielkich dżetów i trafili na Porfyriona. Poza LOFAR-em wykorzystali kilka innych teleskopów, dzięki którym określili, skąd pochodzi i jak daleko od nas się znajduje. Zauważyli nie tylko, że struktura ta pochodzi ze znacznie wcześniejszych okresów istnienia wszechświata, niż inne. Stwierdzili, że gigant znajduje się w regionie wszechświata, w którym istnieje wiele czarnych dziur tego samego typu, z którego on pochodzi. To aż może wskazywać, że przez astronomami jeszcze wiele podobnych odkryć. Możemy obserwować wierzchołek góry lodowej, mówi Oei.


      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Od 20 lat naukowcy obserwują w pobliżu Sagittariusa A* – centralnej czarnej dziury Drogi Mlecznej – tajemniczy szybko ewoluujący obiekt X7. Specjaliści zastanawiali się, czym on jest. Czy został wyciągnięty z większej pobliskiej struktury, czy jego niezwykły kształt to skutek oddziaływania wiatrów gwiazdowych, a może ukształtował go strumień cząstek z czarnej dziury? X7 ma masę 50-krotnie większa od masy Ziemi, a pełen obieg wokół czarnej dziury zajmie mu 170 lat.
      Po analizie danych z 20 lat astronomowie z UCLA Galactic Center Group oraz Keck Observatory uważają, że X7 może być chmurą pyłu i gazu wyrzuconą podczas zderzenia dwóch gwiazd. Z czasem chmura została rozciągnięta i jest powoli rozrywana przez siły pływowe czarnej dziury. Autorzy badań sądzą, że w ciągu najbliższych dekad dojdzie do rozpadu X7, a szczątki mogą zostać wciągnięte przez Sgr A*.
      Żaden obiekt w tym regionie nie podlega tak ekstremalnej ewolucji. Rozpoczęło się od kształtu przypominającego kometę i dlatego sądzono, że obiekt został ukształtowany przez wiatry gwiazdowe lub strumień cząstek z czarnej dziury. Jednak analiza danych pokazała, że obiekt stał się bardziej rozciągnięty. Coś musiało ustawić tę chmurę na takim konkretnym kursie i z tą orientacją, mówi Anna Ciurlo, główna autorka badań.
      Na podstawie trajektorii obiektu naukowcy obliczyli, że około 2036 roku chmura znajdzie się najbliżej czarnej dziury. Wówczas prawdopodobnie zacznie być przez nią wciągana i zniknie. Przewidujemy, że siły pływowe rozerwą X7 zanim w pełni obiegnie ona czarną dziurę, mówi współautor badań, profesor Mark Morris z UCLA.
      Niektóre cechy X7 są podobne do cech innych obiektów znajdujących się w pobliżu Sagittariusa A*. Te tak zwane obiekty G wyglądają jak chmury gazu, ale zachowują się jak gwiazdy. Jednak X7 podlega znacznie szybszej, bardziej dramatycznej ewolucji niż obiekty G. Znacznie bardziej przyspiesza też w kierunku czarnej dziury. Obecnie prędkość X7 wynosi około 1130 km/s.
      Badacze przypuszczają, że obiekt powstał z gazu i pyłu wyrzuconego podczas zderzenia dwóch gwiazd. Powstała w wyniku tego zderzenia gwiazda ukryta jest za powłoką pyłu oraz gazu i może odpowiadać opisowi obiektu G. A wyrzucony gaz utworzył X7, mówi Ciurlo. Uczona dodaje, że do połączeń gwiazd dochodzi często, szczególnie w pobliżu czarnych dziur.
      Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach The Astrophysical Journal.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Astronomowie odkryli nowy system pierścieni w Układzie Słonecznym. Otaczają one planetę karłowatą Quaoar i znajdują się znacznie dalej od jej powierzchni niż typowe systemy pierścieni, co każe jeszcze raz zastanowić się nad teoriami dotyczącymi formowania się tego typu struktur.
      Quaoar to duża planetoida, o połowę mniejsza od Plutona, która znajduje się za Neptunem. Została odkryta w 2002 roku. Naukowcy, wykorzystując niezwykle czułą szybką kamerę HiPERCAM zamontowaną na największym na świecie teleskopie optycznym Gran Telescopio Canarias na La Palmie zauważyli, że obiekt ten posiada pierścienie. Są one zbyt małe i ciemne, by było widać je bezpośrednio na zdjęciu. Zaobserwowano je dzięki okultacji, kiedy to światło znajdującej się w tle gwiazdy zostało kilkukrotnie na krótko przesłonięte przez niewidoczne na zdjęciu obiekty.
      Dotychczas znaliśmy zaledwie sześć systemów pierścieni w Układzie Słonecznym. Takie struktury istnieją wokół Saturna, Jowisza, Urana, Neptuna oraz dwóch planet karłowatych – Chariklo i Haumei. Wszystkie te systemy znajdują się na tyle blisko swojego ciała macierzystego, że siły pływowe uniemożliwiają akrecję materiału z pierścienia i utworzenie księżyców.
      Pierścienie wokół Quaoara są wyjątkowe. Znajdują się bowiem w odległości większej niż siedmiokrotna średnica planetoidy. To zaś dwukrotnie dalej niż tzw. granica Roche'a. Granica ta to – w układzie dwóch ciał o znacznej różnicy mas – promień, po przekroczeniu którego ciało mniej masywne może się rozpaść pod wpływem sił pływowych ciała bardziej masywnego. Na przykład główne pierścienie Saturna znajdują się w odległości 3 promieni planety od jej powierzchni. W przypadku Quaoar mamy odległość 7-krotnie większą niż promień planetoidy, a mimo to pierścienie istnieją i nie dochodzi do akrecji materiału. To wskazuje na konieczność przemyślenia teorii dotyczącej formowania się pierścieni.
      Odkrycie nieznanego systemu pierścieni było czymś niespodziewanym. A jeszcze bardziej niespodziewane było znalezienie pierścieni tak daleko od Quaoar, co rzuca wyzwanie naszemu dotychczasowemu rozumieniu formowania się pierścieni, mówi profesor Vik Dhillon z University of Sheffield.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      W 2010 roku świat astronomii obiegła sensacyjna wiadomość o odkryciu dwóch olbrzymich bąbli znajdujących się nad i pod centrum Drogi Mlecznej. Struktury zarejestrowane przez Fermi Gamma-ray Space Telescope i nazwane Bąblami Fermiego, mają wysokość po 25 000 lat świetlnych i prawdopodobnie liczą sobie zaledwie kilka milionów lat. Grupa amerykańskich naukowców opublikowała właśnie wyniki badań, z których wynika, że bąble – przynajmniej częściowo – pochodzą spoza naszej galaktyki.
      Spektroskopowe obserwacje bąbli Fermiego w zakresach fal radiowych, ultrafioletowych i optycznych pozwoliły nam na wykrycie licznych chmur gazu, znajdujących się prawdopodobnie wewnątrz bąbli. Chmury te nazywamy w tej pracy chmurami wysokich prędkości w bąblach Fermiego (FB HVC). Chociaż możliwe jest modelowanie kinematyki tych chmur z wykorzystaniem wiatru galaktycznego płynącego z centrum galaktyki, pochodzenie chmur jest nieznane, gdyż dotychczas mieliśmy niewiele informacji na temat ich zawartości metali, czytamy na łamach Nature Astronomy.
      Naukowcy wykazali, bazując na badaniach 12 FB HVC, że ich metaliczność wynosi od <20% do ok. 320% metaliczności słonecznej. To zaś każe poddać w wątpliwość przyjęte założenie, że wszystkie FB HVC pochodzą z centrum galaktyki. Uważamy, że FB HVC pochodzą zarówno z dysku, jak i z halo Drogi Mlecznej. A skoro tak, to część z tych chmur może mieć właściwości medium międzygalaktycznego, w które wchodzą bąble Fermiego, co w znaczący sposób zmienia naszą wiedzę o FB HVC, stwierdzają autorzy badań. W tym miejscu przypomnieć trzeba, że astronomowie nazywają metalami wszystkie pierwiastki cięższe od helu. Zatem miarą metaliczności określa się koncentrację pierwiastków innych niż wodór i hel względem ich koncentracji w Słońcu.
      Dlatego też naukowcy przyjrzeli się metaliczności chmur gazu w bąblach Fermiego. Jeśli jej poziom jest taki, jak otoczenia, można wnioskować, że chmury powstały z lokalnej materii. Jeśli jednak metaliczność nie pasuje do domniemanego źródła materii, trzeba wyjaśnić, skąd chmury pochodzą. Z badań wynika zaś, że przynajmniej część materii znajdującej się w bąblach Fermiego pochodzi z bardziej odległych miejsc niż centrum Drogi Mlecznej. Być może nawet z galaktycznego halo, chmury gazów otaczających galaktykę. Możliwości jest jednak wiele, a na ostateczne rozstrzygnięcie tej zagadki przyjdzie nam czekać wiele lat.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Europejska Agencja Kosmiczna opublikowała najdokładniejszą mapę Drogi Mlecznej. Jej tworzenie to główny cel misji sondy Gaia, która od 9 lat pracuje w przestrzeni kosmicznej. Sonda krąży wokół punktu libracyjnego L2, tego samego, w pobliżu którego znajduje się Teleskop Webba.
      Udostępniony właśnie 3. zestaw danych z Gai zawiera nowe oraz poprawione informacje o niemal 2 miliardach gwiazd w naszej galaktyce. Znajdziemy tam nowe informacje o składzie chemicznym gwiazd, ich temperaturze, kolorze, masie, wieku i prędkości radialnej, czyli prędkości ich zbliżania się lub oddalania od sondy. Nowy katalog zawiera też informacje o masie i ewolucji 800 tys. gwiazd podwójnych, 156 tys. asteroid w Układzie Słonecznych, dane o 10 milionach gwiazd zmiennych oraz o milionach galaktyk i kwazarów poza Drogą Mleczną.
      Jednak tym, co najbardziej zaskoczyło specjalistów jest zaobserwowanie przez Gaię trzęsień gwiazd. To niewielkie ruchy na powierzchni gwiazd, które zmieniają ich kształt. Gaia nie była projektowana do prowadzenia takich obserwacji, stąd zaskoczenie naukowców. To zresztą nie pierwsza niespodzianka.
      Gaia już wcześniej zarejestrowała pulsacje radialne gwiazd, podczas których zmieniały one swoją objętość, zachowując przy tym kształt. Teraz jednak mamy do czynienia z pulsacjami nieradiacyjnymi, które przypominają wielkie tsunami i prowadzą do zmiany kształtu gwiazd. Takie zjawiska są trudniejsze do zarejestrowania. Mimo to Gai udało się zaobserwować je w przypadku tysięcy gwiazd. Co interesujące, te silne nieradialne trzęsienia gwiazd zarejestrowano na gwiazdach, które – zgodnie z obecnie obowiązującymi teoriami – nie powinny doświadczać takich zjawisk. Gaja otwiera skarbnicę wiedzy dla astrosejsmologii masywnych gwiazd, stwierdził Conny Aerts z Uniwersytetu Katolickiego w Leuven.
      Skład gwiazd może nam wiele powiedzieć o miejscu, w którym powstały, i ich późniejszej wędrówce. Dzięki temu zaś możemy poznać historię Drogi Mlecznej. Najnowszy zestaw danych z Gai to największa mapa chemiczna Drogi Mlecznej przedstawiona w formie trójwymiarowej. Pokazuje ona zarówno bezpośrednie sąsiedztwo Układu Słonecznego jak i niewielkie galaktyki otaczające naszą.
      Podczas Wielkiego Wybuchu powstały tylko hel i wodór. Wszystkie cięższe pierwiastki – zwane przez astronomów „metalami” – powstały z czasem wewnątrz gwiazd. Gdy gwiazdy te umierały, uwalniały metale do gazu i pyłu w przestrzeni międzygwiezdnej. Z materii tej powstawały zaś kolejne gwiazdy. Tworzenie się i umieranie gwiazd prowadzi do powstania środowiska bardziej bogatego w metale. Zatem skład chemiczny gwiazd to rodzaj DNA, które zdradza wiele informacji o ich pochodzeniu.
      Gaia dostarcza nam informacji zarówno o gwiazdach ubogich w metale, jak i takich jak Słonce, które powstały ze materiału wzbogaconego w metale przez wcześniejsze pokolenia gwiazd. Dzięki temu wiemy, że gwiazdy bliższe centrum Drogi Mlecznej i jej płaszczyźnie zawierają więcej metali niż gwiazdy bardziej odległe. Nasza galaktyka to piękna mieszanina gwiazd. Ta różnorodność jest niezwykle ważna, gdyż opowiada nam historię tworzenia się Drogi Mlecznej. Pokazuje procesy migracji wewnątrz galaktyki oraz akrecji materiału z innych galaktyk. Pokazuje też, że nasze Słońce i my wraz z nim, należymy do ciągle zmieniającego się systemu stworzonego dzięki łączeniu się gwiazd i gazu o różnym pochodzeniu, mówi Alejandra Recio-Blanco z Observatoire de la Côte d’Azur.
       


      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...