Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Układ odpornościowy jest upośledzany przez nadmiar soli. Gorzej radzi sobie z bakteriami

Rekomendowane odpowiedzi

Wydaje się, że spożywanie zbyt dużych ilości soli negatywnie wpływa na możliwość obrony organizmu przed bakteriami. Takie wnioski płyną z badań przeprowadzonych na myszach i 10 ochotnikach. Autorzy badań, Christian Kurts i jego zespół ze Szpitala Uniwersyteckiego w Bonn, wykazali, że myszy, w których diecie znajdowała się wysoka zawartość soli, gorzej radziły sobie z infekcją nerek spowodowaną przez E. coli oraz ogólnoustrojową infekcją Listeria monocytogenes. To bardzo zjadliwy patogen, wywołujący niebezpieczne zatrucia pokarmowe.

Po badaniach na myszach rozpoczęto badania na 10 zdrowych ochotnikach w wieku 20–50 lat. Najpierw sprawdzono, jak w walce z bakteriami radzą sobie ich neutrofile. Następnie badani przez tydzień spożywali dodatkowo 6 gramów soli dziennie. Po tygodniu porównano działanie ich neutrofili. Okazało się, że w każdym przypadku radziły sobie one gorzej niż przed badaniem.
Naukowcy nie sprawdzali, jak sól wpływa na zdolność organizmu do obrony przed wirusami.

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) zaleca, by dzienna dawka spożywanej soli nie przekraczała 5 gramów dziennie. Tymczasem przeciętny Polak każdego dnia spożywa średnio 10 gramów soli.

Naukowcy sądzą, że sól na dwa sposoby upośledza zdolność układu odpornościowego do walki z bakteriami. Po pierwsze, gdy spożywamy za dużo soli uwalniane są hormony, które pomagają ją wydalić. Wśród tych hormonów znajdują się glukokortykoidy, o których wiadomo, że tłumią układ odpornościowy. Ponadto niemieccy badacze zauważyli, że gdy mamy w organizmie dużo soli, w naszych nerkach gromadzi się mocznik, a ten zaburza pracę neutrofilów.

Wyniki badań zostały opublikowane na łamach Science Translational Medicine.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gdy w XVIII wieku Linneusz tworzył system klasyfikacji organizmów i upowszechniał zasadę dwuimiennego nazewnictwa, roślinę znaną w Polsce jako pokrzyk wilcza jagoda nazwał Atropa belladonna. Wybrał dla niej nazwy, które oddawały charakter rośliny – związane z nią niebezpieczeństwa oraz korzyści. Atropos to najstarsza z trzech Mojr, greckich bogiń losu. Lachesis rozpoczyna nić żywota, Kloto snuje ją dalej, a Atropos przecina, kończąc ludzkie życie. Belladonna zaś, czyli „piękna pani”, pochodzi od rozpowszechnionego w renesansowej Wenecji zwyczaju zakrapiania sobie oczu roztworem z tej rośliny. Rozszerzało to źrenice, dzięki czemu kobiety wydawały się bardziej zmysłowe i pociągające.
      Trucizna i objawy jej spożycia
      Atropa belladonna naturalnie występuje od Europy Zachodniej po Himalaje, została też wprowadzona do Ameryki Północnej. O jej trujących i halucynogennych właściwościach ludzkość wie od starożytności. Wilcza jagoda zawiera silnie toksyczne i psychoaktywne alkaloidy tropanowe, jak hiocyjamina czy skopolamina, a najbardziej znanym z nich jest atropina. Jak łatwo zauważyć, swoją nazwę wzięła ona właśnie od nazwy rośliny.
      Toksyczne są wszystkie części rośliny, ludzie zatruwają się najczęściej atrakcyjnie wyglądającymi, podobno słodkimi, jagodami. Dziecko, jeśli nie zostanie poddane leczeniu, może umrzeć już po zjedzeniu 2 jagód, nieleczony człowiek dorosły może stracić życie po zjedzeniu 10 owoców.
      Farmakolog, profesor M.R. Lee z Uniwersytetu w Edynburgu, przypomina, że dawniej lekarze zapamiętywali objawy zatrucia wilczą jagodą, mówiąc, że osoba taka jest "gorąca jak ogień, ślepa jak kret, sucha jak pieprz, czerwona jak burak i zachowuje się jak pijak". Objawy zatrucia występują zwykle po 30-60 minutach. Bardzo często, szczególnie u dzieci, pojawia się gorączka. Zwykle zaczyna się ona około godziny od zatrucia, a jej szczyt przypada na 6–8 godzin po nim. Jednym z najbardziej charakterystycznych objawów wpływu atropiny jest rozszerzenie źrenic. Stąd też zaburzenia widzenia. W skrajnych przypadkach tęczówka może stać się niewidoczna, a rozszrzone źrenice mogą utrzymywać się nawet przez 2 tygodnie, długo po ustąpieniu innych objawów. Wczesnymi oznakami spożycia wilczej jagody są też zaburzenia pracy ślinianek, przez co pojawia się silna suchość w ustach i gardle oraz trudności z przełykaniem. Szybko dochodzi również do zaczerwienienie na twarzy. Zatruta wilczą jagodą osoba może mówić nieskładnie lub wręcz bełkotać, pojawia się niezborność ruchów. Objawy przypominają upojenie alkoholowe. Wystąpić mogą pobudzenie i niepokój. Na poźniejszym etapie pacjenci skarżą się na halucynacje, szczególnie wzrokowe. U zatrutych osób dochodzi do tachykardii, serce bije z prędkością 120–160 uderzeń na minutę oraz wzrostu białych ciałek krwi (leukocytoza). Atropina często do tego stopnia zaburza pracę pęcherza – działając na mięsień wypieracz – że niezbędne staje się cewnikowanie.
      U dzieci i dorosłych występują takie same objawy, jednak to dzieci są narażone na większe niebezpieczeństwo. Duże, błyszczące, czarne owoce wyglądają apetycznie, a że na dzieci niekorzystnie działa znacznie mniejsza dawka niż na dorosłych, łatwiej mogą paść ofiarą rośliny. Dobrze wiedzą to lekarze ze szpitala uniwersyteckiego w Kars w Turcji, do którego każdego roku trafiają dziesiątki dzieci zatrutych wilczą jagodą. Z opublikowanego przez nich opracowania wiemy, że najczęściej wśród młodych pacjentów występuje poszerzenie źrenic, zaczerwienienie skóry, pobudzenie, bełkotliwa mowa, agresja i niezborność ruchów.
      Co robić?
      Objawów zatrucia nie wolno lekceważyć. Tym bardziej, że ofiara Atropa belladonna wcale nie musi skojarzyć swojego stanu z kilkoma zjedzonymi w lesie owocami. Znane są przypadki, gdy osoba taka najpierw zgłaszała się do okulisty, bo stwierdzała pogorszenie się widzenia. Co więc robić, gdy u siebie lub kogoś zauważymy objawy świadczące o zatruciu wilczą jagodą? Jedyną właściwą drogą postępowania jest natychmiastowe wezwanie pomocy medycznej. Odpowiednie działania ratunkowe są bowiem poza zasięgiem osoby, która nie ma wykształcenia medycznego.
      Zadziwiające przypadki

      We wspomnianej już „Toksykologii klinicznej” przytaczane są zadziwiające przykłady zatrucia. Autorzy wspominają m.in. zatruciu mięsem krów i królików, które jadły Atropa belladonna, a jednym z najbardziej niezwykłych przypadków jest zatrucie się trzech osób, w tym jednej poważnie, miodem zawierającym atropinę. To jednak przykłady sprzed kilkudziesięciu, a nawet ponad 100 lat. Współczesna medycyna, na szczęście, nie odnotowuje takich przypadków.
      Wygląd i występowanie w Polsce
      Atropa belladonna może dorastać do 2 metrów wysokości. Jej łodygi mają najczęściej trzy rozgałęzienia i zabarwione są lekko na fioletowo lub brunatno. Na łodydze rosną duże nawet ponad 20-centymetrowe ciemnozielone liście. Kwitnienie przypada na czerwiec i lipiec. Pojawiają się wówczas charakterystyczne 5-krotne kwiaty rosnące pojedynczo w kątach liści. Ich rozpostarty gwiaździście kielich ma około 2 cm długości i powiększa się w czasie owocowania. Roślina rodzi ładne, czarne i lśniące jagody. To one mogą przyciągnąć uwagę dzieci.
      Wilcza jagoda występowała niegdyś w Polsce bardziej powszechnie niż obecnie. Jednak jej eksploatacja na potrzeby przemysłu farmaceutycznego spowodowała, że wiele stanowisk zniszczono i obecnie jest to roślina bliska zagrożenia i chroniona. Występuje głównie na południu kraju, w niższych partiach Karpat i Sudetów, czasem na południowych wyżynach. Przez nasz kraj przebiega północna granica jej zasięgu. Stanowiska wilczej jagody spotkamy na zrębach, wiatrołomach, porębach, również w zaroślach.
      Nieco historii
      Historia wilczej jagody jest silnie związana z historią mandragory. Rośliny niezwykle cenionej w starożytności. Mandragora rośnie jedynie w gorącym klimacie, dlatego w Europie była bardzo rzadka. Ludzie szukali więc rośliny, która mogła by ją zastąpić. I jedną z takich roślin należących, podobnie jak mandragora, do rodziny psiankowatych, jest właśnie A. belladonna. Podobnie jak mandragora zawiera substancje halucynogenne. Wilcza jagoda była używana w starożytnej Grecji podczas obrzędów ku czci Bachusa i to prawdopodobnie stąd wziął się zwyczaj wykorzystywania jej przez średniowieczne czarownice podczas orgii. Była również używana do produkcji maści do latania, stanowiła ważną część farmakopei czarownic. O jej trujących właściwościach cały czas pamiętano. Dlatego też Pedanius Discorides, żyjący w I wieku prekursor farmakopei, ostrzegał przed myleniem mandragory z bardziej niebezpieczną wilczą jagodą.
      Pamięć o tym niebezpieczeństwie zachowała się chociażby w nazwie. Wilcza jagoda wykorzystywana była w dawnych czasach do trucia wilków, którym podrzucano mięso z włożonymi do środka owocami Atropa belladonna. Przez skojarzenie z mandragorą zwana jest pokrzykiem wilczą jagodą. Miała bowiem, jak mandragora, wydawać straszliwy krzyk podczas wyciągania jej korzeni z ziemi.
      Przez wieki wilcza jagoda należała głównie do tajemniczego świata wiedźm i trucicieli. W epoce nowożytnej zaczęto studiować ją bardziej systematycznie, a w 1831 roku z jej korzeni wyizolowano atropinę. Od połowy XIX do połowy XX wieku wyciągi z belladonny stosowane były w opatrunkach i maściach, które bez recepty można było kupić w aptece czy drogerii. Stosowano je na reumatyzm, nerwobóle, mięśniobóle czy zapalenie opłucnej. Obecnie przemysł farmaceutyczny również sięga po substancje pochodzące z Atropa belladonna. Jednak ze względu na niebezpieczeństwo, jakie stwarzają, są one ściśle kontrolowane.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Około 80% osób zarażonych Wirusem Zachodniego Nilu (WNV) nie wykazuje żadnych objawów chorobowych. Reszta jednak poważnie choruje, z czego u 1% rozwija się wymagające hospitalizacji zapalenie mózgu. Z tych osób umiera 20%. Zespół naukowy, na czele którego stali Jean-Laurent Casanova z Uniwersytetu Rockefellera oraz Alessandro Borghesi z Polikliniki św. Mateusza w Padwie odkryli, że to defekt układu odpornościowego powoduje, iż dla niektórych pacjentów zarażenie kończy się poważnym zachorowaniem, a nawet śmiercią.
      Naukowcy zauważyli, że u 35% osób hospitalizowanych z powodu WNV występują przeciwciała neutralizujące interferony typu I, molekuły sygnałowe zaangażowane w zwalczanie infekcji wirusowych. Najwięcej takich przeciwciał występowało u osób, które w wyniku WNV zachorowały na zapalenie mózgu. Tym samym wirus zachodniego nilu dołączył do grupy chorób, w których występuje związek pomiędzy przypadkami poważnych zachorowań, a występowaniem przeciwciał neutralizujących interferony. Innymi chorobami tego typu są grypa, COVID i MERS.
      Wirus Zachodniego Nilu zostało odkryty w Ugandzie w 1937 roku. Od tamtej pory został odnotowany w 60 krajach. Zauważono, że rozprzestrzenia się głównie wzdłuż szlaków migracyjnych ptaków. Komary z rodzaju Culex przenoszą wirusa pomiędzy ptakami a innymi zwierzętami, w tym ludźmi.
      Interferony typu I powinny zapobiegać przekraczaniu przez wirusy bariery krew-mózg. Casanova i jego zespół odkryli, że układy odpornościowe niektórych ludzi neutralizują te interferony. W przypadku WNV kluczowe są dwa podtypy: 12 IFN-α  oraz IFN-ω. Badania nad pacjentami, którzy niedawno trafili do szpitala, więc ich organizmy nie zdążyły jeszcze wytworzyć przeciwciał przeciwko wirusowi zachodniego nilu wykazały, że wirus ten oportunistycznie korzysta z defektu układu odpornościowego.
      Obecnie nie istnieje szczepionka przeciwko WNV, dlatego autorzy badań uważają, że tam, gdzie wirus ten występuje endemicznie należy prowadzić szeroko zakrojone badania przesiewowe, by określić, które osoby są szczególnie narażone. Osoby takie, jeśli pojawią się u nich objawy zarażenia, mogłyby poinformować lekarzy w szpitalu o defekcie swojego układu odpornościowego, co pomogłoby w szybszym wdrożeniu leczenia.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Endometrioza to poważna choroba, która dotyka do 10% kobiet w wieku rozrodczym. Jej najbardziej widocznym objawem jest ból, niejednokrotnie tak mocny i długotrwały, że uniemożliwia normalne funkcjonowanie. W wyniku choroby komórki wyściółki macicy, endometrium, przemieszczają się po organizmie osadzając się i rozrastając w różnych miejscach, niszcząc organizm i życie kobiety. Choroba ta jest jedną z najczęstszych przyczyn niepłodności kobiet. Mimo to, wciąż nie znamy jej przyczyn.
      W ostatnim czasie coraz więcej uwagi zwraca się na potencjalną rolę mikroorganizmów w rozwoju endometriozy. Rozwój endometriozy próbuje się powstrzymywać za pomocą terapii hormonalnych i zabiegów chirurgicznych. Najczęściej są to jednak półśrodki, a choroba nawraca przez kilkadziesiąt lat, aż do okresu menopauzy. Chcielibyśmy znaleźć nowe sposoby leczenia. Jednak najpierw musimy się dowiedzieć, dlaczego ludzie cierpią na endometriozę, mówi specjalizująca się w biologii nowotworów Yutaka Kondo z Uniwersytetu w Nagoi.
      Pani Kondo wraz ze swoim zespołem przebadała tkankę endometrium 155 Japonek. I okazało się, że u 64% kobiet z endometriozą występują mikroorganizmy z rodzaju Fusobacterium. U kobiet zdrowych bakterie te znaleziono jedynie u 7% badanych. Tymczasem wiemy, że Fusobakterium, często występujące w ustach, jelitach i pochwie może powodować różne choroby, jak np. choroby przyzębia.
      Naukowcy postanowili sprawdzić, czy Fusobacterium może mieć wpływ na rozwój endometriozy. Dlatego też przeszczepili tkankę endometrium od jednych do jamy brzusznej innych myszy. Zgodnie z oczekiwaniami, w ciągu kilku tygodni u myszy pojawiły się blizny typowe dla endometriozy. Okazało się, że jest ich więcej i są one większe u tych myszy, którym jednocześnie przeszczepiono Fusobacterium. Myszy zaczęto więc leczyć, podawanymi dopochwowo, antybiotykami – metronidazolem lub chloramfenikolem. Doprowadziło to do zmniejszenia liczby i rozmiarów ognisk endometriozy. Japończycy prowadzą obecnie badania kliniczne na kobietach z endometriozą, by sprawdzić, czy podawanie antybiotyków przyniesie im przynajmniej częściową ulgę.
      Badania są obiecujące, ale mają poważne ograniczenia. Myszy nie są bowiem dobrymi modelami do badań nad endometriozą, gdyż ani nie menstruują, ani nie tworzą się u nich spontanicznie blizny spowodowane endometriozą. Dlatego też konieczne jest prowadzenie większej liczby badań na ludziach. Ponadto Japończycy skupili się na badaniu blizn tworzących się na jajnikach, tymczasem u ludzi w wyniku endometriozy mogą powstawać one w całym organizmie i na wszystkich organach wewnętrznych.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Metale ziem rzadkich wykorzystujemy w smartfonach, telewizorach, silnikach elektrycznych czy turbinach wiatrowych. Są one szeroko rozpowszechnione w skorupie ziemskiej. Jednak występują w tak niewielkiej koncentracji, że ich pozyskanie nie jest proste. To proces bardzo energochłonny, składający się z setek kroków oraz wymagający użycia toksycznych chemikaliów. Okazuje się jednak, że można go uprościć, uczynić tańszym, czystszym i bezpieczniejszym dzięki bakteriom wyizolowanym właśnie z pączków dębu szypułkowego.
      Naukowcy z Pennsylvania State University odkryli mechanizm, za pomocą którego bakterie mogą selektywnie wybierać pomiędzy metalami ziem rzadkich. Zbadali, jak ten mechanizm działa i opracowali metodę szybkiego i efektywnego oddzielania podobnych pierwiastków w temperaturze pokojowej. Metoda ta może przyczynić się do powstania bardziej efektywnych, tańszych i przyjaznych dla środowiska technologii pozyskiwania i recyklingu pierwiastków ziem rzadkich.
      Procesy biologiczne potrafią odróżnić metale ziem rzadkich od wszystkich innych metali, a teraz wykazaliśmy, że potrafią też odróżniać od siebie poszczególne metale ziem rzadkich, decydując, który jest dla nich użyteczny, a który nie, mówi główny autor badań, profesor Joseph Cotruvo. Wykazaliśmy, jak wykorzystać te właściwości do pozyskiwania i oddzielania pierwiastków ziem rzadkich. Niezależnie od tego, czy wydobywasz metale ziem rzadkich ze skał, czy też z poddawanych recyklingowi urządzeń, musisz je od siebie oddzielić, by uzyskać czysty metal. Nasza metoda, przynajmniej teoretycznie, może znaleźć zastosowanie niezależnie od metody pozyskiwania pierwiastka, dodaje uczony.
      Do grupy pierwiastków ziem rzadkich zaliczamy 15 lantanowców oraz iterb i skand. Są one podobne pod względem chemicznym, mają podobne rozmiary i często występują razem. Znajdują jednak różne zastosowania technologiczne.
      Obecnie podczas separacji poszczególnych pierwiastków ziem rzadkich wykorzystuje się olbrzymie ilości toksycznych chemikaliów, takich jak nafta czy fosfoniany. Proces separacji składa się nawet z setek poszczególnych kroków, koniecznych do uzyskania czystego metalu. Jeden problem to oddzielenie tych pierwiastków od skał. Gdy już to się uda, mamy drugi problem jakim jest oddzielenie poszczególnych metali od siebie. To największe i najbardziej interesujące wyzwanie, gdyż pierwiastki te są do siebie podobne. My wzięliśmy naturalnie występującą proteinę, którą nazywamy lanmoduliną (LanM) i przygotowaliśmy ją tak, by rozróżniała te pierwiastki, wyjaśnia Cotruvo.
      Cotruvo i jego koledzy wiedzieli, że natura od milionów lat potrafi wykorzystywać pierwiastki ziem rzadkich. Dlatego właśnie w naturze poszukiwali rozwiązania problemu. Przed sześciu laty wyizolowali lanmodulinę z jednej z bakterii i wykazali, że 100 milionów razy lepiej łączy się ona z lantanowcami niż z innymi metalami. Później udowodnili, że można ją wykorzystać do uzyskania pierwiastków ziem rzadkich z mieszaniny, w której znajduje się wiele innych metali. Jednak ta pierwsza lanmodulina radziła sobie znacznie gorzej z zadaniem odróżniania poszczególnych pierwiastków ziem rzadkich od siebie.
      Podczas najnowszych badań Cotruvo i jego zespół znaleźli setki naturalnych protein mniej więcej podobnych do pierwszej zidentyfikowanej przez sobie lanmoduliny. Jednak skupili się na jednej, która była wystarczająco różna – różnice dochodziły do 70% – spodziewając się, że będzie ona miała nieco różne właściwości. Wybrana przez nich lanmodulina występuje u bakterii Hansschlegelia quercus wyizolowanej z pączków dębu szypułkowego.
      Okazało się, że gdy lanmodulina z tej bakterii łączy się z lżejszymi lantanowcami, jak neodym, tworzy silne dimery z identycznymi fragmentami lanmoduliny. Gdy zaś łączy się z cięższymi lantanowcami, jak dysproz, woli się nie łączyć, pozostając monomerem. To było zaskoczenie, gdyż pierwiastki te są bardzo podobnych rozmiarów. Tymczasem ta lanmodulina jest zdolna do rozróżnienia wielkości w skalach dla nas niewyobrażalnych, wynoszących bilionowe części metra. Wyczuwa różnice mniejsze niż 1/10 średnicy atomu, zachwyca się Cotruvo.
      Gdy naukowcy szczegółowo przeanalizowali wpływ łączenia się z lantanowcami na tworzenie dimerów przez lanmodulinę, okazało się, że wszystko zależy od pojedynczego aminokwasu, który zajmuje inną pozycję przy łączeniu się z lekkim lantanowcem niż podczas łączenia się z cięższym lantanowcem. Pozycja tej proteiny decyduje o interakcji z innym monomerem, więc i o preferencji co do tworzenia dimerów lub pozostaniu monomerem. Gdy naukowcy usunęli ten aminokwas z lanmoduliny, proteina znacznie gorzej radziła sobie z odróżnianiem poszczególnych lantanowców.
      Uzbrojeni w tę wiedzę naukowcy Penn State podjęli współpracę z uczonymi z Lawrence Livermore National Laboratory i wykazali, że lanmodulinę można wykorzystać do oddzielenia od siebie neodymu i dysprozu, najważniejszych składników magnesów stałych. A można to uczynić w jednym kroku, w temperaturze pokojowej, bez wykorzystywania żadnych organicznych rozpuszczalników.
      Nie jesteśmy pierwszymi, którzy zauważyli, że dimeryzacja może być metodą na oddzielanie metali, szczególnie za pomocą syntetycznych molekuł. Jednak jako pierwsi zaobserwowaliśmy takie zjawisko występujące w naturze w odniesieniu do lantanowców. To badania podstawowe, które potencjalnie można wykorzystać w przemyśle. Odkrywamy sekrety natury i uczymy się od niej, jak być lepszymi chemikami, dodaje Cotruvo. Zdaniem uczonego, najnowsza praca to dopiero początek. Cotruvo uważa, że z czasem nauczymy się rozwiązywać najtrudniejszy z problemów – efektywnie oddzielać od siebie pierwiastki ziem rzadkich, które bezpośrednio ze sobą sąsiadują w układzie okresowym.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Nieodpowiednia dieta była przyczyną 14,1 milionów zachorowań na cukrzycę typu 2. w 2018 roku, informują naukowcy z Tufts University. Na podstawie stworzonego przez siebie modelu dotyczącego zwyczajów dietetycznych mieszkańców 184 krajów, uczeni uznali, że złe odżywianie się odpowiada za 70% nowych przypadków cukrzycy typu 2. Badania, w których uwzględniono dane z lat 1990–2018 zostały opublikowane na łamach Nature Medicine. Autorom badań udało się określić te zwyczaje żywieniowe, które w największym stopniu przyczyniają się do rozwoju cukrzycy.
      Uwzględnili w swoich badaniach 11 czynników powiązanych z dietą i stwierdzili, że 3 z nich odgrywają nieproporcjonalnie dużą rolę w rozwoju cukrzycy. Są nimi niedostateczne spożycie pełnego ziarna, zbyt duże spożycie oczyszczonego ryżu i pszenicy oraz zbyt duże spożycie przetworzonego mięsa. Mniejszy wpływ na rozwój choroby miało spożywanie zbyt dużych ilości soków owocowych, zbyt małych ilości warzyw zawierających niewiele skrobi oraz orzechów i nasion.
      Nasze badania sugerują, że zła jakość węglowodanów w diecie to główna przyczyna rozwoju cukrzycy typu 2., mówi profesor Dariush Mozaffarian, jeden z głównych autorów badań.
      Naukowcy zauważyli, że we wszystkich 184 badanych krajach doszło w latach 1990–2018 do wzrostu zachorowań na cukrzycę typu 2. Ma to niekorzystny wpływ na całe społeczeństwo, od osób chorych, poprzez ich rodziny, po systemy opieki zdrowotnej.
      Analiza wykazała też, że zła dieta jest częściej przyczyną zachorowań na cukrzycę wśród mężczyzn niż kobiet, wśród osób młodszych niż starszych i wśród mieszkańców miast niż wsi. Największy wzrost zachorowań notuje się w Europie Środkowej i Wschodniej oraz Azji Centralnej. Niechlubne rekordy dzierżą tutaj Polska i Rosja, gdzie dieta pełna jest czerwonego mięsa, mięsa przetworzonego oraz ziemniaków. To właśnie w tych krajach zanotowano największy odsetek przypadków cukrzycy typu 2. powiązanych z nieprawidłową dietą. Drugim obszarem częstych zachorowań jest Ameryka Łacińska i Karaiby, szczególnie Kolumbia i Meksyk. Tam za zachorowania odpowiadają głównie słodzone napoje, przetworzone mięso oraz niskie spożycie pełnych ziaren.
      Regionami, w których dieta ma mały wpływ na cukrzycę typu 2. są kraje Azji Południowej i Afryki Subsaharyjskiej, a z 30 najbardziej zaludnionych krajów świata najmniej przypadków cukrzycy powiązanej z dietą występuje w Indiach, Nigerii i Etiopii.
      Z innych ostatnio publikowanych analiz podobnego typu dowiadujemy się, że zła dieta odpowiada za 40% przypadków cukrzycy typu 2. Autorzy nowych badań mówią, że różnica wynika z faktu, iż w swojej analizie jako pierwsi uwzględnili rafinowane ziarna, a ponadto wykorzystali nowsze dane pochodzące m.in. z badań zwyczajów dietetycznych poszczególnych osób, a nie tylko z danych na temat produkcji rolnej w różnych krajach.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...