Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy
KopalniaWiedzy.pl

Układ odpornościowy jest upośledzany przez nadmiar soli. Gorzej radzi sobie z bakteriami

Rekomendowane odpowiedzi

Wydaje się, że spożywanie zbyt dużych ilości soli negatywnie wpływa na możliwość obrony organizmu przed bakteriami. Takie wnioski płyną z badań przeprowadzonych na myszach i 10 ochotnikach. Autorzy badań, Christian Kurts i jego zespół ze Szpitala Uniwersyteckiego w Bonn, wykazali, że myszy, w których diecie znajdowała się wysoka zawartość soli, gorzej radziły sobie z infekcją nerek spowodowaną przez E. coli oraz ogólnoustrojową infekcją Listeria monocytogenes. To bardzo zjadliwy patogen, wywołujący niebezpieczne zatrucia pokarmowe.

Po badaniach na myszach rozpoczęto badania na 10 zdrowych ochotnikach w wieku 20–50 lat. Najpierw sprawdzono, jak w walce z bakteriami radzą sobie ich neutrofile. Następnie badani przez tydzień spożywali dodatkowo 6 gramów soli dziennie. Po tygodniu porównano działanie ich neutrofili. Okazało się, że w każdym przypadku radziły sobie one gorzej niż przed badaniem.
Naukowcy nie sprawdzali, jak sól wpływa na zdolność organizmu do obrony przed wirusami.

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) zaleca, by dzienna dawka spożywanej soli nie przekraczała 5 gramów dziennie. Tymczasem przeciętny Polak każdego dnia spożywa średnio 10 gramów soli.

Naukowcy sądzą, że sól na dwa sposoby upośledza zdolność układu odpornościowego do walki z bakteriami. Po pierwsze, gdy spożywamy za dużo soli uwalniane są hormony, które pomagają ją wydalić. Wśród tych hormonów znajdują się glukokortykoidy, o których wiadomo, że tłumią układ odpornościowy. Ponadto niemieccy badacze zauważyli, że gdy mamy w organizmie dużo soli, w naszych nerkach gromadzi się mocznik, a ten zaburza pracę neutrofilów.

Wyniki badań zostały opublikowane na łamach Science Translational Medicine.


« powrót do artykułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

  • Podobna zawartość

    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Naukowcy z Centrum Biologii Czeskiej Akademii Nauk odkryli 40 nieznanych dotychczas wirusów występujących w wodzie pitnej, które infekują mikroorganizmy morskie. Pierwszy z nich, szczegółowo opisany Budvirus – którego nazwa pochodzi od Czeskich Budziejowic – należy do grupy gigantycznych wirusów (niektóre z nich są większe od bakterii) i atakuje jednokomórkowe glony, kryptomonady (kryptofity). Okazało się, że Budvirus odgrywa olbrzymią rolę w naturze, kontrolując zakwit glonów i utrzymując równowagę w środowisku wodnym.
      Wszystkie wspomniane wirusy zostały znalezione w zbiorniku Římov w pobliżu Czeskich Budziejowic. Jest on regularnie monitorowany od pięciu dekad, co czyni go jednym z najlepiej zbadanych zbiorników słodkowodnych w Europie.
      W jednej kropli słodkiej wody może znajdować się nawet milion bakterii i 10 milionów wirusów. Pomimo rozwoju nauki, wciąż nie znamy większość z tych mikroorganizmów. Jesteśmy w stanie stopniowo je poznawać dzięki technikom sekwencjonowania DNA. Wyodrębniamy cały materiał genetyczny znajdujący się w próbce wody, przeprowadzamy jego analizę i w ten sposób śledzimy organizmy obecne w wodzie. Tak zdobywamy informacje o nowych wirusach i bakteriach, wyjaśnia Rohit Ghai, dyrektor Laboratorium Ekologii i Ewolucji Mikroorganizmów w Centrum Biologii Czeskiej Akademii Nauk.
      Na ślad Budvirusa naukowcy wpadli wiosną, w czasie gwałtownego zakwitu glonów w wodzie. Wiedzieli, że dzięki drapieżnikom żywiącym się glonami, takim jak pierwotniaki czy wrotki, oraz zmniejszeniu się dostępności składników odżywczych, rozkwit wkrótce zostanie powstrzymany i ilość glonów się zmniejszy. Teraz udało się im potwierdzić, że Budvirus odgrywa olbrzymią rolę w powstrzymywaniu zakwitu glonów, a jego działalność jest szczególnie ważna wiosną. Budvirus jest pierwszym znanym nam wirusem, który infekuje kryptomonady z rodzaju Rhodomonas, jednego z najbardziej rozpowszechnionych glonów. Dlatego też możemy przypuszczać, że reprezentuje on grupę wirusów powszechną w zbiornikach słodkowodnych na całym świecie, stwierdziła Helena Henriques Vieira.
      Kapsyd Budvirusa ma kształt 20-ścianu o średnicy 200 nanometrów, jest więc 10-krotnie większy od kapsydu przeciętnego wirusa. Jego genom koduje ponad 400 białek, a funkcja połowy z nich nie jest obecnie znana.
      Ekosystemy słodkowodne są niezwykle dynamiczne, zachodzi tam wiele interakcji pomiędzy organizmami od bakterii i wirusów, przez pierwotniaki po ryby. Interakcje te mają olbrzymi wpływ na równowagę środowiska i jego odporność na ekstremalne zmiany. Ważne jest, byśmy dokładnie rozumieli rolę tych organizmów i ich wzajemne interakcje. Dzięki temu, gdy w wodzie będą zachodziły nieprzewidziane zmiany, będziemy wiedzieli, co się dzieje, dodaje Ghai.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Wielka bioróżnorodność lasów deszczowych czy raf koralowych to rzecz powszechnie znana. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, jak olbrzymia bioróżnorodność występuje w jego własnym domu. A konkretnie na szczoteczce do zębów i słuchawce od prysznica. Grupa naukowców z Northwestern University odkryła w tych miejscach zaskakująco duże zróżnicowanie wirusów, z czego wiele gatunków nie było dotychczas znanych nauce. Uczeni badali bakteriofagi, zidentyfikowane przez nich organizmy nie są niebezpieczne dla ludzi.
      Mieszkańcy krajów rozwiniętych zdecydowaną większość czasu spędzają w budynkach. Ich zdrowie i dobrostan są powiązane ze środowiskiem wewnątrz tych budynków, w tym z ich mikrobiomami. To dwustronne oddziaływanie. Mikroorganizmy w budynkach wpływają na nas, a my wpływamy na nie. Nasze zachowania, sprzątanie mieszkania, używane środki chemiczne i higieny osobistej, to co jemy, wpływają na skład mikrobiomów. Uczeni z Northwestern zbadali wirusy w domowych biofilmach, skupiając się na słuchawkach od pryszniców oraz szczoteczkach do zębów. Wiemy bowiem, że bakteriofagi, wirusy atakujące bakterie i wysoce specyficzne dla konkretnych ich gatunków, wpływają na strukturę i funkcjonowanie bakteryjnych społeczności. A prysznic czy szczoteczka do zębów to środowiska podlegające dynamicznym zmianom. Zamieszkujące je mikroorganizmy mają do czynienia z ekstremalnymi zmianami temperatur, okresami wysokiej wilgotności oraz wysychania, są wystawione na działanie produktów chemicznych używanych i do higieny osobistej i do utrzymani czystości w łazience.
      Badacze przeprowadzili kompleksową analizę genetyczną mikroorganizmów zamieszkujących 34 szczoteczki do zębów i 92 słuchawki do prysznica. Znaleźli na nich ponad 600 gatunków wirusów, z których wiele nie było dotychczas znanych. Szczoteczki do zębów i słuchawki prysznicowe do siedliska fagów zupełnie odmienne od innych, mówi główna autorka badań, Erica M. Hartmann. Badania pokazały, że szczoteczki i słuchawki są zasiedlone prze różne fagi. Co więcej, każdy z badanych przedmiotów miał własny, unikatowy skład mikroorganizmów. Olbrzymie zróżnicowanie mikroorganizmów zaskoczyło uczonych i pokazało, jak wielu bakteriofagów jeszcze nie znamy.
      Po co jednak badać mikroorganizmy, które nie są szkodliwe dla człowieka? Fagi są interesujące z punktu widzenia biotechnologii i medycyny. Penicylina pochodzi z pleśni na chlebie. Być może kolejny rewolucyjny antybiotyk zostanie stworzony z czegoś, co żyje na twojej szczoteczce do zębów, wyjaśnia Hartmann.
      Uczona dodaje, że projekt badawczy rozpoczął się od zwykłej ciekawości. Jesteśmy otoczeni mikroorganizmami. Jednak ściany czy stoły to dla nich trudne środowisko. Preferują one miejsca, gdzie jest woda. A ta powszechnie występuje na szczoteczkach do zębów i słuchawkach.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Analizy przeprowadzone za pomocą algorytmów sztucznej inteligencji wskazują, że metabolity diety są głównym winowajcą rozwoju nowotworów jelita grubego u dorosłych poniżej 60. roku życia. Szczególnie silny wpływ mają metabolity czerwonego mięsa i mięsa przetworzonego. Uzyskane wyniki są o tyle istotne, że od dłuższego czasu notuje się wzrost liczby nowotworów u młodszych osób, a badania na obecność metabolitów są znacznie łatwiejsze i tańsze niż badania kolonoskopowe. Okazuje się więc, że ważnym czynnikiem zmniejszającym ryzyko nowotworów jelita grubego może być zmiana diety.
      U osób poniżej 60. roku życia byłoby niepraktycznym stosowanie metod, które proponujemy osobom starszym. Łatwiejsze od tego typu badań przesiewowych jest wykonanie prostego testu z krwi, który zmierzy biomarkery metabolitów. Wówczas osoby narażone na największe ryzyko można będzie skierować na dokładniejsze badania, mówi jeden z autorów badań, onkolog układu pokarmowego Suneel Kamath.
      Uczeni z Center for Young-Onset Colorectal Cancer w Cleveland Clinic prowadzą wielkoskalowe analizy danych dwóch grup pacjentów. Jednej, leczonej z powodu nowotworu jelita grubego, który wystąpił u nich w wieku młodszym niż średnia dla tej choroby, oraz grupy, u której nowotwór zdiagnozowano w wieku typowym dla jego występowania. Badacze już wcześniej zidentyfikowali różnice w metabolitach pomiędzy obiema grupami, a inna grupa naukowa zauważyła, że u obu grup występują też różnice w mikrobiomie jelit. Wiemy jednak, że na ryzyko wystąpienia nowotworów wpływa wiele czynników, dlatego też bardzo trudno jest określić, które z nich mogą odgrywać najważniejszą rolę i pod tym kątem zaplanować kolejne badania. jakby tego było mało, bakterie mikrobiomu spożywają nasze metabolity i wytwarzają własne, co dodatkowo zaciemnia obraz.
      Doktor Naseer Sangwan, dyrektor Microbial Sequencing & Analytics Resource Core, który był jednym z kierowników grupy badawczej, zaprzągł do pracy algorytm sztucznej inteligencji. Jego zadaniem było przeanalizowanie danych z dotychczas prowadzonych badań i określenie, które czynniki stwarzają największe ryzyko, zatem na badaniu których należy się skupić.
      Okazało się, ku zaskoczeniu badaczy, że głównym czynnikiem z powodu którego w jednej grupie nowotwór jelita grubego pojawia się szybciej niż średnia, była dieta. Badacze coraz intensywniej badają mikrobiom. Tymczasem z naszych badań wynika, że chodzi o dietę. Już wcześniej wiedzieliśmy, że metabolity odgrywają główną rolę, teraz więc możemy prowadzić badania w odpowiednim kierunku, mówi Sangwan. Fakt, że winowajcą jest dieta ma tę zaletę, że badania metabolitów z krwi są znacznie łatwiejsze niż analiza DNA mikroorganizmów występujących w jelitach. Ponadto bardzo trudno jest zmienić mikrobiom. Co prawda zmiana diety również nie zawsze jest łatwa, ale jest znacznie łatwiejszym rozwiązaniem jeśli chcemy zapobiec nowotworowi, wyjaśnia doktor Kamath.
      U osób, które w młodszym wieku zachorowały na raka jelita grubego, zaobserwowano większe stężenie metabolitów związanych z przetwarzaniem argininy oraz cyklem mocznikowym, niż u pacjentów, u których choroba wystąpiła później. Te różnice są prawdopodobnie powiązane z długotrwałą konsumpcją czerwonego mięsa oraz mięsa przetworzonego. Naukowcy, by sprawdzić swoje przypuszczenia, prowadzą obecnie analizy dotyczące zachorowań na terenie całego kraju. Jeśli potwierdzą, że metabolity argininy i cyklu mocznikowego – i co za tym idzie nadmierne spożycie czerwonego mięsa i mięsa przetworzonego – odpowiadają za wczesne ryzyko rozwoju raka jelita grubego, rozpoczną badania nad dietami i dostępnymi już lekami, za pomocą których będzie można regulować wspomniane metabolity.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Gdy w XVIII wieku Linneusz tworzył system klasyfikacji organizmów i upowszechniał zasadę dwuimiennego nazewnictwa, roślinę znaną w Polsce jako pokrzyk wilcza jagoda nazwał Atropa belladonna. Wybrał dla niej nazwy, które oddawały charakter rośliny – związane z nią niebezpieczeństwa oraz korzyści. Atropos to najstarsza z trzech Mojr, greckich bogiń losu. Lachesis rozpoczyna nić żywota, Kloto snuje ją dalej, a Atropos przecina, kończąc ludzkie życie. Belladonna zaś, czyli „piękna pani”, pochodzi od rozpowszechnionego w renesansowej Wenecji zwyczaju zakrapiania sobie oczu roztworem z tej rośliny. Rozszerzało to źrenice, dzięki czemu kobiety wydawały się bardziej zmysłowe i pociągające.
      Trucizna i objawy jej spożycia
      Atropa belladonna naturalnie występuje od Europy Zachodniej po Himalaje, została też wprowadzona do Ameryki Północnej. O jej trujących i halucynogennych właściwościach ludzkość wie od starożytności. Wilcza jagoda zawiera silnie toksyczne i psychoaktywne alkaloidy tropanowe, jak hiocyjamina czy skopolamina, a najbardziej znanym z nich jest atropina. Jak łatwo zauważyć, swoją nazwę wzięła ona właśnie od nazwy rośliny.
      Toksyczne są wszystkie części rośliny, ludzie zatruwają się najczęściej atrakcyjnie wyglądającymi, podobno słodkimi, jagodami. Dziecko, jeśli nie zostanie poddane leczeniu, może umrzeć już po zjedzeniu 2 jagód, nieleczony człowiek dorosły może stracić życie po zjedzeniu 10 owoców.
      Farmakolog, profesor M.R. Lee z Uniwersytetu w Edynburgu, przypomina, że dawniej lekarze zapamiętywali objawy zatrucia wilczą jagodą, mówiąc, że osoba taka jest "gorąca jak ogień, ślepa jak kret, sucha jak pieprz, czerwona jak burak i zachowuje się jak pijak". Objawy zatrucia występują zwykle po 30-60 minutach. Bardzo często, szczególnie u dzieci, pojawia się gorączka. Zwykle zaczyna się ona około godziny od zatrucia, a jej szczyt przypada na 6–8 godzin po nim. Jednym z najbardziej charakterystycznych objawów wpływu atropiny jest rozszerzenie źrenic. Stąd też zaburzenia widzenia. W skrajnych przypadkach tęczówka może stać się niewidoczna, a rozszrzone źrenice mogą utrzymywać się nawet przez 2 tygodnie, długo po ustąpieniu innych objawów. Wczesnymi oznakami spożycia wilczej jagody są też zaburzenia pracy ślinianek, przez co pojawia się silna suchość w ustach i gardle oraz trudności z przełykaniem. Szybko dochodzi również do zaczerwienienie na twarzy. Zatruta wilczą jagodą osoba może mówić nieskładnie lub wręcz bełkotać, pojawia się niezborność ruchów. Objawy przypominają upojenie alkoholowe. Wystąpić mogą pobudzenie i niepokój. Na poźniejszym etapie pacjenci skarżą się na halucynacje, szczególnie wzrokowe. U zatrutych osób dochodzi do tachykardii, serce bije z prędkością 120–160 uderzeń na minutę oraz wzrostu białych ciałek krwi (leukocytoza). Atropina często do tego stopnia zaburza pracę pęcherza – działając na mięsień wypieracz – że niezbędne staje się cewnikowanie.
      U dzieci i dorosłych występują takie same objawy, jednak to dzieci są narażone na większe niebezpieczeństwo. Duże, błyszczące, czarne owoce wyglądają apetycznie, a że na dzieci niekorzystnie działa znacznie mniejsza dawka niż na dorosłych, łatwiej mogą paść ofiarą rośliny. Dobrze wiedzą to lekarze ze szpitala uniwersyteckiego w Kars w Turcji, do którego każdego roku trafiają dziesiątki dzieci zatrutych wilczą jagodą. Z opublikowanego przez nich opracowania wiemy, że najczęściej wśród młodych pacjentów występuje poszerzenie źrenic, zaczerwienienie skóry, pobudzenie, bełkotliwa mowa, agresja i niezborność ruchów.
      Co robić?
      Objawów zatrucia nie wolno lekceważyć. Tym bardziej, że ofiara Atropa belladonna wcale nie musi skojarzyć swojego stanu z kilkoma zjedzonymi w lesie owocami. Znane są przypadki, gdy osoba taka najpierw zgłaszała się do okulisty, bo stwierdzała pogorszenie się widzenia. Co więc robić, gdy u siebie lub kogoś zauważymy objawy świadczące o zatruciu wilczą jagodą? Jedyną właściwą drogą postępowania jest natychmiastowe wezwanie pomocy medycznej. Odpowiednie działania ratunkowe są bowiem poza zasięgiem osoby, która nie ma wykształcenia medycznego.
      Zadziwiające przypadki

      We wspomnianej już „Toksykologii klinicznej” przytaczane są zadziwiające przykłady zatrucia. Autorzy wspominają m.in. zatruciu mięsem krów i królików, które jadły Atropa belladonna, a jednym z najbardziej niezwykłych przypadków jest zatrucie się trzech osób, w tym jednej poważnie, miodem zawierającym atropinę. To jednak przykłady sprzed kilkudziesięciu, a nawet ponad 100 lat. Współczesna medycyna, na szczęście, nie odnotowuje takich przypadków.
      Wygląd i występowanie w Polsce
      Atropa belladonna może dorastać do 2 metrów wysokości. Jej łodygi mają najczęściej trzy rozgałęzienia i zabarwione są lekko na fioletowo lub brunatno. Na łodydze rosną duże nawet ponad 20-centymetrowe ciemnozielone liście. Kwitnienie przypada na czerwiec i lipiec. Pojawiają się wówczas charakterystyczne 5-krotne kwiaty rosnące pojedynczo w kątach liści. Ich rozpostarty gwiaździście kielich ma około 2 cm długości i powiększa się w czasie owocowania. Roślina rodzi ładne, czarne i lśniące jagody. To one mogą przyciągnąć uwagę dzieci.
      Wilcza jagoda występowała niegdyś w Polsce bardziej powszechnie niż obecnie. Jednak jej eksploatacja na potrzeby przemysłu farmaceutycznego spowodowała, że wiele stanowisk zniszczono i obecnie jest to roślina bliska zagrożenia i chroniona. Występuje głównie na południu kraju, w niższych partiach Karpat i Sudetów, czasem na południowych wyżynach. Przez nasz kraj przebiega północna granica jej zasięgu. Stanowiska wilczej jagody spotkamy na zrębach, wiatrołomach, porębach, również w zaroślach.
      Nieco historii
      Historia wilczej jagody jest silnie związana z historią mandragory. Rośliny niezwykle cenionej w starożytności. Mandragora rośnie jedynie w gorącym klimacie, dlatego w Europie była bardzo rzadka. Ludzie szukali więc rośliny, która mogła by ją zastąpić. I jedną z takich roślin należących, podobnie jak mandragora, do rodziny psiankowatych, jest właśnie A. belladonna. Podobnie jak mandragora zawiera substancje halucynogenne. Wilcza jagoda była używana w starożytnej Grecji podczas obrzędów ku czci Bachusa i to prawdopodobnie stąd wziął się zwyczaj wykorzystywania jej przez średniowieczne czarownice podczas orgii. Była również używana do produkcji maści do latania, stanowiła ważną część farmakopei czarownic. O jej trujących właściwościach cały czas pamiętano. Dlatego też Pedanius Discorides, żyjący w I wieku prekursor farmakopei, ostrzegał przed myleniem mandragory z bardziej niebezpieczną wilczą jagodą.
      Pamięć o tym niebezpieczeństwie zachowała się chociażby w nazwie. Wilcza jagoda wykorzystywana była w dawnych czasach do trucia wilków, którym podrzucano mięso z włożonymi do środka owocami Atropa belladonna. Przez skojarzenie z mandragorą zwana jest pokrzykiem wilczą jagodą. Miała bowiem, jak mandragora, wydawać straszliwy krzyk podczas wyciągania jej korzeni z ziemi.
      Przez wieki wilcza jagoda należała głównie do tajemniczego świata wiedźm i trucicieli. W epoce nowożytnej zaczęto studiować ją bardziej systematycznie, a w 1831 roku z jej korzeni wyizolowano atropinę. Od połowy XIX do połowy XX wieku wyciągi z belladonny stosowane były w opatrunkach i maściach, które bez recepty można było kupić w aptece czy drogerii. Stosowano je na reumatyzm, nerwobóle, mięśniobóle czy zapalenie opłucnej. Obecnie przemysł farmaceutyczny również sięga po substancje pochodzące z Atropa belladonna. Jednak ze względu na niebezpieczeństwo, jakie stwarzają, są one ściśle kontrolowane.

      « powrót do artykułu
    • przez KopalniaWiedzy.pl
      Około 80% osób zarażonych Wirusem Zachodniego Nilu (WNV) nie wykazuje żadnych objawów chorobowych. Reszta jednak poważnie choruje, z czego u 1% rozwija się wymagające hospitalizacji zapalenie mózgu. Z tych osób umiera 20%. Zespół naukowy, na czele którego stali Jean-Laurent Casanova z Uniwersytetu Rockefellera oraz Alessandro Borghesi z Polikliniki św. Mateusza w Padwie odkryli, że to defekt układu odpornościowego powoduje, iż dla niektórych pacjentów zarażenie kończy się poważnym zachorowaniem, a nawet śmiercią.
      Naukowcy zauważyli, że u 35% osób hospitalizowanych z powodu WNV występują przeciwciała neutralizujące interferony typu I, molekuły sygnałowe zaangażowane w zwalczanie infekcji wirusowych. Najwięcej takich przeciwciał występowało u osób, które w wyniku WNV zachorowały na zapalenie mózgu. Tym samym wirus zachodniego nilu dołączył do grupy chorób, w których występuje związek pomiędzy przypadkami poważnych zachorowań, a występowaniem przeciwciał neutralizujących interferony. Innymi chorobami tego typu są grypa, COVID i MERS.
      Wirus Zachodniego Nilu zostało odkryty w Ugandzie w 1937 roku. Od tamtej pory został odnotowany w 60 krajach. Zauważono, że rozprzestrzenia się głównie wzdłuż szlaków migracyjnych ptaków. Komary z rodzaju Culex przenoszą wirusa pomiędzy ptakami a innymi zwierzętami, w tym ludźmi.
      Interferony typu I powinny zapobiegać przekraczaniu przez wirusy bariery krew-mózg. Casanova i jego zespół odkryli, że układy odpornościowe niektórych ludzi neutralizują te interferony. W przypadku WNV kluczowe są dwa podtypy: 12 IFN-α  oraz IFN-ω. Badania nad pacjentami, którzy niedawno trafili do szpitala, więc ich organizmy nie zdążyły jeszcze wytworzyć przeciwciał przeciwko wirusowi zachodniego nilu wykazały, że wirus ten oportunistycznie korzysta z defektu układu odpornościowego.
      Obecnie nie istnieje szczepionka przeciwko WNV, dlatego autorzy badań uważają, że tam, gdzie wirus ten występuje endemicznie należy prowadzić szeroko zakrojone badania przesiewowe, by określić, które osoby są szczególnie narażone. Osoby takie, jeśli pojawią się u nich objawy zarażenia, mogłyby poinformować lekarzy w szpitalu o defekcie swojego układu odpornościowego, co pomogłoby w szybszym wdrożeniu leczenia.

      « powrót do artykułu
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...